Inne tajemnice

Teraz na krótki czas rozstaniemy się z Gagarinem, żeby później powrócić do niego i dalszych wydarzeń. W tym rozdziale mowa będzie o tym, że owszem, możliwe było utrzymanie w tajemnicy prawdy o okolicznościach niebyłego lotu. Tą trochę skomplikowaną metodą, raczej nie zwyczajną, chciałbym udowodnić, że można sobie wyobrazić i że było możliwe do zrealizowania oszustwo o tak olbrzymim wymiarze, które nazwać można oszustwem kosmicznym — właśnie w ówczesnych, tamtejszych warunkach. Ogromna konstrukcja kłamstwa, która w wolnym i demokratycznie funkcjonującym państwie zawaliłaby się w ciągu pięciu minut, tam funkcjonuje przez dziesięciolecia i wprowadza w błąd cały świat. Polityków, fachowców i opinię publiczną.

Śmierć atomowa w Związku Radzieckim

O tej sprawie była mowa w opublikowanych na Zachodzie wspomnieniach profesora Sacharowa. Sacharow był osobiście obecny przy kilku takich wybuchach, bo przecież nie bez powodu otrzymał miano ojca sowieckiej bomby wodorowej. W piśmie Der Spiegel duński dziennikarz opisuje wynik śledztwa, które przeprowadził w Związku Sowieckim[13]. Oto istota wydarzenia: w 1953 w pełnym toku były dokonywane próbne wybuchy sowieckiej bomby wodorowej, o zaledwie 100 km od Semipałatyńska. Jednostki Armii Sowieckiej, w sposób tam przyjęty i nie budzący, ani zdziwienia, ani sprzeciwu, oznajmiły ludności wsi Karaul, że nazajutrz wszyscy będą z niej ewakuowani. Ludzie i zwierzęta musiały wieś opuścić, z wyjątkiem 40 osób. Umyślnie je tam zostawiono, żeby na nich obserwować działanie bomby wodorowej.

Spośród tych czterdziestu niewielu płzeżyło. Wybuch był dla nich przerażający, chociaż nie wiedzieli, co się dzieje. Podejrzewali jakiś wojskowy eksperyment i mieli rację. Po „króliki doświadczalne” wkrótce zjawili się żołnierze w ochronnych kombinezonach. Zmierzyli napromieniowanie nieszczęśników, potem każdemu dali po dwie setki wódki. Nie wyjaśniono, czy na pocieszenie, czy był to element sowieckiej metody leczenia napromieniowania… Po kilkutygodniowej kwarantannie pobrano od nich krew. U większości z nich obserwacja została przedłużona do 45 dni i miała miejsce w jamiś instytucie medycznym do dzisiaj nie ujawnionym. Pod koniec lat osiemdziesiątych spośród tych czterdziestu ludzi żyło już tylko siedmiu, w większości od dziesiątków lat byli sparaliżowani, schorowani. Pozostali zmarli przed dojściem do pięćdziesiątki na leukemię i różne choroby nowotworowe.

Z artykułu wynika jeszcze jedno. Otóż w latach pięćdziesiątych w tamtych stronach było to normalne zdarzenie. Przeprowadzono 500 (!) doświadczalnych wybuchów atomowych, w tym 161 na powierzchni ziemi, co musiało na znacznej przestrzeni skazić (i skaziło) mieszkańców. Do końca lat osiemdziesiątych, oczywiście (?), nikt nie śmiał pisnąć. Ludzie byli okropnie zastraszeni. Sprawy tak się potoczyły, że w lutym 1989 roku władze zostały zmuszone do wyrażenia zgody na zorganizowanie ruchu obywatelskiego, który podobnie jak zachodnie i wschodnio-europejskie ruchy ochrony środowiska, walczy o wolne od zagrożenia środowisko w Kazachstanie i o odszkodowanie dla ofiar dawnych doświadczeń, będących jeszcze przy życiu.

Na terenach rozciągających się w pobliżu dawnych poligonów eksperymentalnych wciąż jest bardzo dużo zachorowań na raka. Ofiary badano od czterdziestu lat (a chodzi o wiele tysięcy osób!), począwszy od czasów, gdy na czele tajnej policji Stalina stał Beria, aż do lat osiemdziesiątych, lecz o rezultacie „eksperymentu” nigdy społeczeństwa nie poinformowano, a nawet do niedawna temat stanowił tajemnicę państwową.

Tamten eksperyment nie był jedyny. Mniej więcej w tym samym czasie Trud pisał: W 1954 przeprowadzono na żywo manewry z bombą atomową, podczas których celowo poświęcono ludzi, w tym wypadku żołnierzy. Było to 15 września 1954. Na godzinę 934 z odległości wielu tysięcy kilometrów skierowano pułk nadbałtycki na otwarty teren, gdzie zastał ich wybuch atomowy. Wielu uległo napromieniowaniu, w tym także oficerowie. Niektórzy po dziesiątkach lat cierpieli na straszne choroby i umierali stosunkowo młodo, w zasadzie bez pomocy lekarskiej. Lekarze bowiem nie otrzymali żadnej informacji o prawdziwym początku choroby, a nawet odwrotnie — chorym i ich rodzinom zakazano o tym mówić… U trzydziestoletnich ludzi stwierdzano zawały serca, niedowład rąk i nóg, ślepotę, przerzuty rakowe. Taki los spotkał kilka tysięcy żołnierzy, których w latach pięćdziesiątych, już po śmierci Stalina, skazali w ten sposób bezlitośni dowódcy. Artykuł rzuca światło na fakt, że takie wypadki miały miejsce nie tylko wtedy; trwały do roku 1963, kiedy Związek Sowiecki, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania podpisały układ o zakazie prób atomowych w atmosferze. Przedtem nie tylko w Kazachstanie, lecz i gdzie indziej, przeprowadzano takie sadystyczne eksperymenty na ludziach, a z całą pewnością również w 1958, gdyż opowiedzieli o tym ci, którzy je przeżyli.

W 1989 prasa sowiecka opisała także inny wybuch atomowy, dokonany w celach wojskowych[14]. Prawda, że od tego czasu minęło najmniej 35 lat. Stało się to dokładnie 14 września 1954 roku, na dość gęsto zaludnionym terytorium, w południowych okolicach Uralu, między Orenburgiem i Kujbyszewem. Na rozległym poligonie wojskowym już w lutym rozpoczęto przygotowania. Żołnierze zajęli także tereny sięgające do 30 kilometrów poza poligon. Wszystko tak wyglądało, jakby się gotowali do wojny. Zbudowano nowe budynki, punkty dowodzenia, na teren przewidzianego wybuchu zapędzono bydło. Zwieziono tam wojskowe środki transportowe, czołgi i działa. Mieszkańców sąsiednich wiosek ewakuowano wyjątkowo do pobudowanych w tym celu tymczasowych osiedli. „Bombardowanie” z samolotów oczywiście ćwiczono także przedtem, ale bez nuklearnych głowic. Na koniec przybyli marszałek Żuków, chiński minister obrony Peng Te Huai, członek Akademii Kurczatow, jeden z twórców programu atomowego, oraz wielu innych prominentów.

Ten wybuch — tak twierdzili — nie pociągnął ofiar w ludziach. Ale przecież to samo twierdzono po analogicznych akcjach w Kazachstanie… Fakt, że dowództwo wojskowe w ten sposób sprawdziło, jakie mogą być skutki zrzuconej bomby atomowej. Ludność, miejscowa, z powodu braku jakiegokolwiek pouczenia, wkrótce bez zezwolenia prześliznęła się z powrotem do swych domostw, należy więc przypuszczać, że wielu uległo chorobie popromiennej. W regionie, gdzie miał miejsce wybuch, minęło wiele lat, zanim znów ukazały się rośliny i zaczęły rosnąć drzewa. Moja uwaga: ze sprawą Gagarina ma to tylko tyle wspólnego, ile napisałem we wstępie do tego rozdziału. Przez 35 lat umiano to zataić. Gagarin poleciał tylko 30 lat temu.

Są oczywiście tajemnice, które urodziły się później.

Wypadek atomowy

Chociaż w tym rozdziale będzie jeszcze mowa o tych sprawach, może nie zaszkodzi wspomnieć oddzielnie o jednym dawnym wypadku. Wiadomo, że z ideologicznych i nacjonalistycznych wielkorosyjskich powodów władze sowieckie rozmieszczały także na terytorium Republiki Rosyjskiej urządzenia i zakłady produkcyjne związane ze strategią nuklearną, właśnie w samym centrum kraju. Miało to także uzasadnienie strategiczne: w razie wojny nacierający wróg, obojętnie z której strony, nie mógłby tu dotrzeć.

Później, z tego powodu i z powodu wypadków, mieszkańcy tych centralnych regionów cierpieli najbardziej. Tak na przykład w mieście Kaszli, w rejonie Permu w roku 1957 stało się nieszczęście. W myśl wyżej wyłuszczonej strategii zbudowano tam pięć reaktorów produkujących pluton (promieniotwórczy pierwiastek niezbędny do pocisków nuklearnych). We wrześniu 1957, wskutek wybuchu chemicznego, około 14000 km2 uległo radioaktywnemu skażeniu. Cząsteczki radioaktywne rozrzucone zostały w przestrzeni powietrznej nad terytorium o wielkości w przybliżeniu jednej piątej terytorium Węgier. Powiadają, że trzeba było ewakuować ludność 14 wsi. Dzisiaj co prawda działa mniej reaktorów, lecz nie wszystkie zostały wyłączone. Można sobie wyobrazić pod jakim strachem żyją tam ludzie! Do dzisiaj nie ma w Związku Sowieckim żadnej instytucji, do której, można by kierować skargi przeciwko zakładom wojskowym umieszczonym tam ze względów strategicznych, nie było też żadnej siły, która by stanęła lub mogła stanąć w obronie poszkodowanych.

O tym wypadku świat dowiedział się także po upływie dziesiątków lat.

Bunt na okręcie wojennym

O tym wydarzeniu prasa doniosła dopiero w roku 1990[15]. Rzecz działa się w listopadzie 1975 roku. Na jednostce sowieckiej floty wojennej na Bałtyku, stacjonującej w Rydze, wybuchł bunt na niszczycielu łodzi podwodnych Storożewoj. Prasa węgierska przedrukowała tylko oryginalny artykuł[16]. Dziwnym sposobem Izwiestia i inne gazety w znacznej części nie mogły się powołać na własne źródła i musiały wesprzeć się na amerykańskich analizach (w roku 1990, w piątym roku głasnosti i pierestrojki…!), a obok umieściły opinię prokuratora wojskowego KGB. Bunt na okręcie Storożewoj zorganizował zastępca dowódcy, Walerij Sablin. Aresztował i zamknął kapitana oraz innych oficerów, po czym „wprowadziwszy w błąd załogę objął władzę na okręcie”. Do tej chwili sprawa wygląda jak historia piracka z dawnych czasów. Lecz ciąg dalszy już taki nie jest. Piraci bowiem chyba rzadko buntowali się, aby na swoim statku uciekać na swobodne wody, do innych krajów… A tak się właśnie stało w tym przypadku. Okręt wypłynął z Rygi i wziął kurs na Szwecję. Pozostałe jednostki floty sowieckiej oraz dowództwo, zauważyły ten manewr. Storożewoj zdołał jednak nie tylko wypłynąć poza sowieckie wody terytorialne, lecz znajdował się już zaledwie 90 km od szwedzkich wód terytorialnych, kiedy „zdołano go zatrzymać”. Siły powietrzne bombardowały własny okręt (chociaż zaprzeczano, by stało się coś więcej, niż „bombardowanie ostrzegawcze”). Okręt zatrzymano i opanowano. Sablin został za zdradę skazany na śmierć, załoga na więzienie. Podobno. Jak bowiem stało się naprawdę, tego dowiemy się — tak sądzę — po następnych dziesiątkach lat.

Jeszcze jeden wypadek atomowy

Elektrownie atomowe typu sowieckiego, w których wszystkie urządzenia są sowieckie, jak powszechnie wiadomo nie należą do szczególnie bezpiecznych. (Nie ma ich nigdzie poza krajami obozu socjalistycznego i Finlandią). Chodzi znów o wydarzenie z roku 1975, które dopiero w czerwcu 1990 zostało ujawnione.

Mowa o elektrowni atomowej w Leningradzie. Jej reaktor jest tego samego typu, co czarnobylski. Według najnowszych informacji, w 1975 roku nastąpił wypadek nuklearny 3 stopnia, a więc poważny. O szczegółach niewiele dotychczas wiadomo.

Może warto zaznaczyć, że wiadomość wyszła nie z Moskwy… lecz z Helsinek.

Gdzie jest Bajkonur?

To pytanie należy do naszego tematu. Od czasu, gdy w prasie węgierskiej opublikowano świetne, dające się porównać zdjęcia sowieckich i węgierskich planów Moskwy (np. na łamach Tygocnika Reform), wiemy, że bardziej wiarygodny obraz sowieckiej stolicy podają kartografowie zagraniczni, niż miejscowi. Nasz sąsiad wschodni oficjalnie przyznał, że od drugiej wojny światowej wszystkie udostępniane w kraju mapy były z góry fałszowane, błędnie znaczone odległości, miasta, linie kolejowe, lotniska itd. Nakazywała to podobno czujność i strategia… W takim momencie przypominają nam się satelity szpiegowskie, które od najmniej 20 lat dostarczają, z kosmicznych wysokości niezwykle dokładnych zdjęć. Z tych samych powodów, dla utrudnienia ewentualnej działalności i orientacji, a także nawiązywania kontaktów przez szpiegów i dywersantów, do połowy lat, osiemdziesiątych nie było w Moskwie książek telefonicznych, zawierających numery telefonów prywatnych abonentów.

Szczytowym wyczynem czujności było podawanie fałszywych danych geograficznych o położeniu kosmodromu Bajkonur. Dopiero pod koniec roku 1989 opinia publiczna pierwszy raz dowiedziała się, dzięki pismu Moskowskije Nowosti, że Bajkonur nie jest tam, gdzie figuruje na mapach.

Kosmodrom został sfotografowany przez Amerykanów z samolotu szpiegowskiego U-2 w roku 1956, i od tego czasu regularnie był obserwowany. W roku 1962 z satelitów wykonano bardzo dokładne zdjęcia, które na zachodzie szybko trafiły do sprzedaży… Robienie z Baj-konuru tajemnicy było zatem zupełnie zbędne, mimo to trwano przy swoim. Tak dalece, że np. najważniejsza miejscowość tego regionu, Leninsk, nie, znalazła się w wykazach nazw miejscowości ani w encyklopediach; jakby to miasto nie istniało, mimo jego 30000 mieszkańców. To, co dotychczas nazywano kosmodromem Bajkonur, to w rzeczywistości teren w Kazachstanie długi na 160, a szeroki na 90 km, na północ od rzeki SyrDarii. Lecz tam znaleźć można tylko lotniska, nie ma nawet śladu stacji kosmicznej czy wyrzutni rakiet. Prawdziwy Bajkonur, jak to ostatecznie stwierdzono na Zachodzie i co zostało potwierdzone w Związku Sowieckim, znajduje się w odległości 375 km na północny wschód od Leninska! To dość znaczna odległość, nawet na ten olbrzymi kraj.

Poza tym, 750 km na północ od Moskwy, już poza kręgiem polarnym, w pobliżu miasta Pleseck znajduje się drugi poligon rakietowy, a trzeci koło miasta Kapustin Jar. To ostatnie leży o 100 km na wschód od Wołgogradu, na lewym brzegu Wołgi. Po drugiej wojnie światowej wystrzeliwano stąd rakiety zdobyte na Niemcach. Dość szczegółowo pisała o tym węgierska prasa popularno-naukowa[17]. Inny nasz dziennik tak postawił pytanie: „Jeżeli Bajkonur to nieprawda, skąd wobec tego wystrzelono Bertalana Farkasa?”[18] Z tego można by wyciągnąć wniosek, że miasto o nazwie Bajkonur w rzeczywistości wcale nie istniało. Na takie pytanie sowiecki kosmonauta Kubasow dał raczej wymijającą odpowiedź („kosmodrom nie znajduje się w Bajkonurze ani w Leninsku, lecz między tymi dwoma miastami…”), potem nieoczekiwanie wymienił jeszcze czwartą miejscowość, jakiś Polisetsk, ale przemilczał jego położenie geograficzne. Możemy zadać pytanie: jeżeli pod koniec roku 1989 było to takie mętne i utajnione, to ile innych tajemnic mogło się kryć w sowieckich badaniach kosmicznych od lat pięćdziesiątych do dzisiaj?

Owo drugie pytanie, które wypłynie na końcu tej książki, już wtedy postawił węgierski publicysta Gustaw Megyesi. Napisał: „W wieściach o Bajkonurze wcale nie to jest ciekawe, że w ogóle nie istniał; lecz, że bardziej rozwinięta część świata wiedziała o tym, a jednak nie zdemaskowała tego bluffu. Od wielu przecież lat satelity przeczesywały ten rejon…”[19]

To prawda. Zachód, jeśli coś wiedział — a wiedział niewątpliwie dużo i o tym, i o innych podobnych sprawach — jeśli wiedział, to czemu milczał? Czemu jeszcze dzisiaj milczy? Także w sprawie Gagarina? Do tego jeszcze powrócimy.

Загрузка...