Cesarski archiwista

Dawniej to było imperium! Dawniej, kiedy jeszcze żył cesarz. W tamtych czasach w tych wielkich marmurowych salach, skrywających świadectwa chwalebnej historii cesarskiego imperium, panowała cisza, nie docierały do nich żadne dźwięki poza szuraniem własnych kroków i szmerem własnego oddechu. Tu spędzał całe dnie i lata, tu zestarzał się w służbie cesarza.

A te pełne blasku chwile, gdy sam cesarz osobiście przychodził w to miejsce, do archiwum, którego on strzegł dla równego bogom! W takie dnie szeroko otwierał potężne stalowe odrzwia, zapalał wszystkie lampy i czekał potem na najniższym stopniu półokrągłych schodów, aż podjedzie wóz cesarza. Później stał skromnie w przedsionku, nieco na uboczu przy jednej z kolumn, wzrok pokornie wbity w podłogę; jego największą nagrodą było, gdy cesarz przechodząc, pozdrowił go majestatycznym skinieniem głowy, zaledwie widocznym, ale jako pierwszego, przed wszystkimi innymi. Jego, garbusa. Jego, Emparaka, swego najwierniejszego sługę. Jego, który znał imperium lepiej niż którykolwiek inny śmiertelnik.

Ale potem nastali nowi panowie i zdegradowali go do pozycji zwykłego posługacza, pozbawionego wszelkich praw dozorcy niegodnych szacunku pozostałości, nadającego się akurat do tego, by polerować kosztowne marmury, czyścić szklane pokrywy i wymieniać zużyte żarówki. Jakże on ich nienawidził! Pełnomocnicy Tymczasowej Rady do Badań Cesarskiego Archiwum. Wolno im było wchodzić i wychodzić, kiedy zechcieli; grzebali we wszystkich dokumentach i szafach archiwum, mącili ciszę tysiącleci swą hałaśliwą gadaniną. Nic nie było dla nich święte. A jeśli z nim rozmawiali, to zawsze tak, by dać mu odczuć, że są młodzi, piękni i mają władzę, a on jest stary, brzydki i pozbawiony wszelkich praw.

Oczywiście, nie przypadkiem posadzono przed jego nosem dwie kobiety. Chcieli go upokorzyć. Kobiety ubierały się zgodnie z najnowszą modą, modą rebeliantów, która wiele odkrywała, a jeszcze więcej pozwalała się domyślać i zawsze ustawiały się tak blisko, że nawet on swymi starymi oczyma krótkowidza nie mógł nie widzieć ich powabnych, obfitujących w apetyczne zaokrąglenia ciał, tak bliskich, że mógłby ich dotknąć, a przecież nieosiągalnych dla kuśtykającego starego kaleki, jak on.

Przed chwilą znowu przyszli, jak zwykle bez zapowiedzi i rozgościli się w Wielkiej Czytelni, centralnym punkcie archiwum. Emparak stał w cieniu kolumn przy wejściu i przyglądał się im. W środku siedziała rudowłosa kobieta. Rhuna Oriona Pernatuan. Jakże się wywyższali swymi potrójnymi imionami, ci rebelianci! Obok niej stała kobieta o niezwykle długich jasnych włosach; o ile wiedział, była asystentką rudej. Lamita Terget Utmansalen. Przyprowadziły mężczyznę, Emparak nie spotkał go nigdy wcześniej, znał go jednak z dokumentów rządowych. Borlid Ewo Kenneken. Członek Komisji do Spraw Pozostałości Imperium.

– Mamy za mało czasu! – wołała ruda. – Będzie tu za dwie godziny, a nie mamy nawet koncepcji. Jak sobie to wyobrażacie?

Mężczyzna otworzył dużą teczkę i wyjął z niej plik akt. – Musi się udać. Nie potrzeba szczegółów. On chce mieć tylko jasny, krótki raport, żeby móc podjąć decyzję.

– Ile będzie miał dla nas czasu? – spytała blondynka.

– Najwyżej godzinę – odparł mężczyzna. – Musimy ograniczyć się do istoty rzeczy.

Emparak wiedział, że mieli go za głupkowatego staruszka. Zdradzali to każdym ruchem, każdym skierowanym do niego słowem. I dobrze, niech tak myślą. Jego czas jeszcze nadejdzie.

O, wiedział doskonale, jak dziś wygląda imperium. Przed archiwistą cesarza nic nie mogło się ukryć. Miał swoje źródła i kanary, którymi docierało do niego wszystko, co musiał wiedzieć. To mu przynajmniej zostało.

– Co on wie o przyczynach wysłania ekspedycji Gheera?

– Wie o odkryciu map gwiezdnych w Eswelundzie. Był jednym z członków rady, którzy głosowali za ekspedycją.

– Dobrze. To znaczy, że tę część możemy sobie podarować. Co zna z dotychczasowych raportów?

– Właściwie nic – blondynka spojrzała na swoją koleżankę, szukając pomocy. – O ile wiem.

– Mnie się też tak wydaje – odpowiedziała tamta. – Najlepiej będzie, jeśli zestawimy chronologicznie wydarzenia, taki skrót na, powiedzmy, kwadrans. Potem będzie czas na pytania…

– Do których oczywiście powinniśmy być przygotowani! – wtrącił mężczyzna.

– Tak.

– Zaczynajmy – zaproponowała rudowłosa. – Lamita, mogłabyś spisywać wszystkie pytania, które przyjdą nam do głowy przy poszczególnych punktach.

Emparak przyglądał się blondynce, gdy sięgała po swój notatnik i ołówek, jej włosy opadły do przodu, gdy pochyliła się, by notować. Podobała mu się, oczywiście, i gdyby to było dawniej… ale ona była taka młoda. Taka naiwna. Siedziała tu pośród tysiącletniej historii, zupełnie tego nieświadoma. A to było coś, czego nie mógł wybaczyć, nikomu.

Czy nie wiedzieli, że dawniej na ich miejscu siedział ON? Emparak miał to przed oczyma, jakby nie upłynęło tak wiele czasu. Tam, przy owalnym stole, siedział cesarz i studiował dokumenty, które przyniósł mu jego archiwista. Oprócz nich dwóch nie było nikogo. Emparak pokornie stał w cieniu kolumn, wznoszących się strzeliście wzdłuż sali i podtrzymujących szklaną kopułę, poprzez którą do wnętrza wpadało blade światło, zanurzając całą scenerię w przywodzącym na myśl wieczność blasku. Cesarz przewracał karty ruchami pełnymi gracji, niemożliwej do naśladowania, mającej źródło w dostojeństwie jego potęgi i czytał, spokojnie i uważnie. W ścianach sali znajdowało się dziesięć wysokich, ciemnych bram, prowadzących do dziesięciu rozchodzących się promieniście korytarzy, wzdłuż których ciągnęły się regały z książkami, nośniki danych i kapsuły z materiałami archiwalnymi. Na ścianach między wrotami wisiały portrety dziesięciu przodków cesarza. Nie przewidziano miejsca na jego portret, zapowiedział przecież, że będzie panował aż po schyłek wszech czasów…

Widocznie teraz nastał schyłek czasów. Jego znakiem byli ci młodzi ludzie i ich hałaśliwe, powierzchowne zaaferowanie. Nic nie rozumieli, zupełnie nic. Mieli się przy tym za niezmiernie ważnych. W swej bezgranicznej arogancji ważyli się strącić z tronu boskiego cesarza, nawet go uśmiercić – Emparak poczuł taką złość, że serce zaczęło mu walić jak szalone.

Pamiętał, jak imperium wyglądało kiedyś, wiedział, jakie jest teraz. Nie dorośli do stojącego przed nimi zadania, oczywiście, że nie. Ludzie znów głodowali, szalały zarazy, których nazwy popadły w zapomnienie od tysiącleci. Wszędzie wrzało, w wielu miejscach prowadzono krwawe wojny, wszystko marniało. Rozkroili ciało imperium, wypatroszyli je żywcem i rozszarpali na strzępy. Po tym wszystkim wydało im się, że są niezwykle ważni i ogłosili nastanie „wolności”.

Mężczyzna odchylił się na oparcie krzesła i oparł głowę na dłoniach, złożonych jak do modlitwy.

– Dobrze, od czego zaczniemy? Proponuję rozpocząć od statku, który pierwszy wpadł na trop włosianych kobierców. Statek nazywał się KALYT-9, a człowiek, któremu zawdzięczamy to odkrycie, miał na imię Nillian Jegetar Cuain.

– Czy to imię jest ważne?

– Właściwie nie. Ale słyszałem, że to daleki krewny członka Rady; może byłoby dobrze wymienić jego imię.

– Dobrze. Co się z nim dzieje?

– Zaginął. Zgodnie ze słowami jego towarzysza wylądował wbrew wyraźnemu rozkazowi na planecie G-101/2 w sektorze HA/31. Mamy jego radiowe raporty i kilka zdjęć, jednak żadnego zdjęcia włosianego kobierca. Nillian odkrył je, ale potem zniknął.

– Szukano go?

– Były jakieś nieporozumienia z rozkazami, rozminęły się. Jego towarzysz opuścił go i wrócił do bazy, a statek ratowniczy dotarł tam dopiero po tygodniu i nie znalazł żadnego śladu Nilliana.

Rudowłosa kobieta zabębniła niespokojnie czubkiem ołówka po blacie stołu. Emparak skurczył się od tego dźwięku, który w jego uszach zabrzmiał wulgarnie. Ten stół był stary już wówczas, gdy ojczysty świat tej kobiety nie był nawet zasiedlony.

– Nie wiem, czy musimy się nad tym rozwodzić – powiedziała. – Na pewno było w tej sprawie prowadzone dochodzenie – to wszystko jest po prostu tragiczną historią, jakie się zdarzają, ale właściwie nie ma nic do rzeczy. Ważne jest przecież tylko to, że ten Nillian odkrył włosiane kobierce i że od tego czasu zaczęto badać tę sprawę.

– No właśnie. Ważniejsze będzie przedstawić, co to są włosiane kobierce i jakie jest ich znaczenie. To bardzo duże, wyjątkowo gęsto tkane dywany, robione z ludzkich włosów. Ludzie, którzy je wytwarzają, nazywają się gobeliniarzami. Używają wyłącznie włosów swoich żon i córek, a cały proces wytwarzania jest tak niewiarygodnie pracochłonny, że gobeliniarz musi poświęcić całe życie, by utkać jeden jedyny dywan.

Blondynka uniosła lekko rękę.

– Czy możemy pokazać mu egzemplarz takiego dywanu? – wtrąciła się.

– Niestety nie – przyznał mężczyzna. – Oczywiście, zażądaliśmy jednego i dostaliśmy zgodę, ale do dzisiejszego ranka – nic. Miałem nadzieję, że w archiwum…

– Nie – szybko odpowiedziała jasnowłosa. – Szukaliśmy. W archiwum nie ma nic takiego.

W swoim cichym kącie przy kolumnach Emparak uśmiechnął się. Poziom 2, korytarz L, sektor 967. Oczywiście, że archiwum posiadało włosiany kobierzec. W archiwum było wszystko. Trzeba to tylko umieć znaleźć.

Mężczyzna spojrzał na zegarek.

– Dobrze, dalej. Musimy więc wyjaśnić, czym są włosiane kobierce i jaki niesamowity wysiłek w nich tkwi. Jak wykazuje raport socjologiczny, cała ludność tej planety nie zajmuje się praktycznie niczym innym.

Ruda skinęła głową.

– Tak. To ważne.

– A co się dzieje z tymi wszystkimi kobiercami? – spytała blondynka.

– To jest następny decydujący punkt, który musimy podkreślić. Cała produkcja włosianych kobierców ma podłoże religijne. Mam tu na myśli starą religię państwową – cesarz jako bóg, stwórca i opiekun wszechświata, i tak dalej.

Ten cesarz?

– Tak. Na pewno. Mają nawet jego zdjęcia. To przy okazji dowodzi, że zamieszkana przez ludzi część galaktyki Gheera należała kiedyś rzeczywiście do cesarstwa. Cała religijna i polityczna nadbudowa jest taka sama, jak w znanych częściach imperium, a rozpowszechniony w światach Gheera język odpowiada dialektowi naszych Paisi, w formie, jaką, według językoznawców, mówiono okrągłe osiemdziesiąt tysięcy lat temu.

– To daje wskazówkę, kiedy urwał się kontakt między Gheera i resztą imperium.

– Dokładnie. Poza tym w wielu z tych światów znaleziono ślady bardzo odległych w czasie wybuchów jądrowych – cząsteczki o długim okresie połowicznego rozpadu i tak dalej – wskazują one na starcia wojenne. Te ślady datowane są także na co najmniej osiemdziesiąt tysięcy lat.

– To potwierdza naszą teorię.

– Ale co to ma wspólnego z włosianymi kobiercami? – upierała się blondynka.

– Tkacze wyrabiają włosiane kobierce w służbie cesarzowi. Wierzą, że dywany są przeznaczone do cesarskiego pałacu.

Zakłopotane milczenie.

– Do cesarskiego pałacu?

– Właśnie. Na tym polega zagadka.

– Ale… – Jasnowłosa kobieta zaczęła liczyć. – To przecież bardzo dużo dywanów, gdy je pozbierać razem. Jeden cały świat, liczba mieszkańców szacunkowo…

– To niezliczone ilości – przerwał mężczyzna. – Oszczędź sobie trudu, jest jeszcze lepiej. Ludzie na G-101/2 wierzą, że tylko oni wytwarzają włosiane kobierce. Wiedzą, że imperium cesarza obejmuje wiele światów, ale sądzą, że wytwarza się na nich inne rzeczy do cesarskiego pałacu. Rodzaj międzyplanetarnego podziału zadań – z zadumą oglądał paznokcie. – Cóż, krótko potem ekspedycja Gheera odkryła drugi świat, w którym ludzie także wytwarzają włosiane kobierce i też wierzą, że robią to tylko oni.

Dwa światy? – zdziwiły się kobiety.

Mężczyzna spoglądał to na jedną, to na drugą i wyraźnie rozkoszował się pełnym napięcia wyczekiwaniem na ich twarzach.

– Z ostatniego raportu ekspedycji wynika – mówił dalej, smakując każde słowo – że znaleziono do tej pory osiem tysięcy trzysta siedemdziesiąt cztery planety, na których tkane są włosiane kobierce.

– Osiem tysięcy…?!

– I nie widać końca – mężczyzna z trzaskiem uderzył dłonią w stół. – To właśnie jest sedno sprawy, które musimy podkreślić. Coś się dzieje, a my nie wiemy, co.

Ja to wiem, myślał Emparak z satysfakcją. Archiwum wie to także. Gdybyś umiał szukać, też mógłbyś wiedzieć…

Blondynka poderwała się i podeszła do Emparaka, podsuwając garbusowi swoje wielkie piersi prawie pod sam nos.

– Emparak, mamy teraz dwie wskazówki – powiedziała i przyjrzała mu się. – Osiemdziesiąt tysięcy lat, galaktyka Gheera. Czy znajdziemy coś na ten temat w archiwum?

– Galaktyka Gheera? – wychrypiał Emparak. Przestraszyła go, zbliżając się tak gwałtownie i bliskość jej podniecającego ciała obudziła w nim zapomniane pragnienia, które przez chwilę opanowały go całkowicie i sprawiły, że oniemiał.

– Zostaw go, Lamita! – zawołała z tyłu ruda wiedźma. – Wiele razy tego próbowałam. On nie ma o niczym pojęcia, a archiwum to jeden wielki chaos, bez żadnej systematyki.

Młoda kobieta wzruszyła ramionami i wróciła na swoje miejsce. Emparak wpatrywał się w rudą pełen wściekłości. Miała tupet. Stokroć i tysiąckroć razy nie powiodły się ich próby przejęcia dziedzictwa człowieka pokroju cesarza, a przecież miała czelność nazwać archiwum chaosem. Jak nazywała to, co samozwańcza Rada Tymczasowa wyprawiała tam na zewnątrz? Jakiego słowa używała na nazwanie bezgranicznej dezorientacji ludzi, których życie zniszczyli, jakich, by nazwać upadek zmysłów, rozprzestrzeniające się zepsucie? Jak chciała określić wynik ich nieskończonej nieudolności?

– Co konkretnie dzieje się w Gheera dalej z włosianymi kobiercami? – spytała rudowłosa. – Gdzieś muszą być gromadzone.

– Transport gobelinów prowadzi wielka flota statków kosmicznych, są w prawdzie już przestarzałe, ale jeszcze całkiem nieźle radzą sobie w przestrzeni – opowiadał mężczyzna. – Odpowiedzialna jest za to cała oddzielna kasta, cesarscy przewoźnicy. Strzegą prawdopodobnie technologicznego dziedzictwa, podczas gdy na samych planetach spotkać można tylko prymitywne postatomowe kultury.

– A dokąd transportują kobierce?

– Ekspedycji udało się śledzić ich do gigantycznej stacji kosmicznej, krążącej wokół pozbawionej planet gwiazdy podwójnej. Jedna z tych dwóch gwiazd to zresztą czarna dziura. Nie wiem, czy ma to jakieś znaczenie.

– Co wiadomo o tej stacji kosmicznej?

– Nic poza tym, że jest wyjątkowo silnie strzeżona i uzbrojona. Jeden z naszych statków, lekki krążownik EVLUT, został przy próbie zbliżenia zaatakowany i mocno uszkodzony.

Oczywiście. Po dziś dzień Emparak nie mógł zrozumieć, jak rebeliantom, tym zarozumiałym, przemądrzałym słabeuszom, udało się pozbawić władzy nieśmiertelnego, wszechmocnego cesarza i podbić imperium. Rebelianci nie potrafili walczyć! Kłamać, zdradzać, ukrywać się i knuć podstępne intrygi, to potrafili, ale walczyć? Do końca życia nie pojmie, jak tego dokonali, jak pokonali potężną, niezwyciężoną militarną maszynerię cesarza. Oni, których potrzeba było dziesięciu, albo i więcej, by stawić czoła jednemu jedynemu cesarskiemu żołnierzowi.

– Dobrze. – Rudowłosa zamknęła teczkę, by na razie zakończyć dyskusję. – Powinniśmy się teraz przygotować. Myślę, że ustawimy projektor i przygotujemy tablice historyczne, gdyby ktoś szukał historycznych zależności. – Spojrzała w kierunku starego archiwisty. – Emparak, potrzebujemy twojej pomocy!

Wiedział, na czym miała polegać ta pomoc. Miał przynieść projektor i ustawić go. Nic więcej. A przecież mógł w jednej chwili odpowiedzieć na wszystkie pytania i rozwiązać każdą zagadkę. Gdyby tylko byli dla niego trochę życzliwsi, uprzejmiejsi, gdyby mieli dla niego nieco uznania…

Ale nie będzie kupował sobie ich szacunku. Niech się męczą sami. Cesarz zawsze wiedział, co robi; z pewnością i w tym wypadku miał swoje powody, nie jego rzeczą było zadawać pytania.

Emparak poczłapał z czytelni z powrotem do przedsionka i skierował się na prawo. Nie było pośpiechu. W przeciwieństwie do trójki młodych ludzi dokładnie wiedział, co należało zrobić.

Zszedł po szerokich schodach, prowadzących do podziemnych działów archiwum. Tutaj światło było przyćmione i wzrok nie sięgał zbyt daleko. Młode kobiety chętnie przebywały na górze, pod kopułą, między ciągami regałów. Na dole widywał je bardzo rzadko. Pewnie bały się, potrafił to nawet zrozumieć. Tu nie można było ukryć się przed oddechem historii. Tu przechowywano niewiarygodne przedmioty, świadków niewyobrażalnych wydarzeń, dokumenty o bezcennej wartości. Tu, na dole, można było niemal namacalnie uchwycić czas w ręce.

Otwarł drzwi małego pokoiku z przyrządami, u stóp schodów. Osiemdziesiąt tysięcy lat. Wypowiadali to tak łatwo, naiwni, jakby to całkiem nic nie znaczyło. Mówili to, a nie przenikał ich przy tym szacunek, nie czuli grozy owej czeluści czasu. Osiemdziesiąt tysięcy lat. Okres dość długi na to, by potężne mocarstwa mogły powstać, na powrót rozpaść się i pogrążyć w zapomnieniu. Ileż pokoleń przez ten czas przybyło i odeszło, przeżyło swe życie, cieszyło się nadzieją i cierpiało, dokonywało osiągnięć, które zdążyły już ulec zniszczeniu w bezlitosnym młynie czasu! Osiemdziesiąt tysięcy lat. Wypowiadali to takim samym tonem, jakby mówili o osiemdziesięciu minutach.

A przecież była to tylko cząstka niezmierzonej historii cesarskiego imperium. Emparak kiwał w zadumie głową, wnosząc projektor po schodach. Może jednak powinien dać im małą wskazówkę. Niedużą, tylko malutki skrawek. Ślad. Tylko taki, aby im pokazać, że wiedział więcej, niż sądzili. Tylko po to, by mogli mieć pojęcie o wielkości tego człowieka, którego rozstrzelali jakjakiegoś szubrawca. To potężne imperium nigdy nie przetrwałoby tak długo bez niego, jedenastego cesarza, który osiągnął nieśmiertelność. Tak, myślał Emparak. Tylko jeden ślad, żeby resztę mogli odszukać sami. Nic więcej nie byliby w stanie zaakceptować w swej błazeńskiej dumie.

– Będzie tu w każdej chwili – powiedziała ruda, popatrując nieprzerwanie na zegarek, podczas gdy pozostali porządkowali papiery. – Jak właściwie mamy się do niego zwracać?

– Nosi tytuł członek Rady – powiedziała blondynka.

Emparak postawił projektor na stół i zdjął pokrywę.

– Nie lubi tego tytułu – wtrącił mężczyzna. – Najbardziej mu odpowiada, gdy zwracać się do niego po imieniu, Jubad.

Na dźwięk tego imienia Emparak poczuł, jak cały, aż po czubki palców zmienia się w lód. Berenko Kebar Jubad! Człowiek, który zabił cesarza!

Ma tupet. Morderca cesarza waży się przychodzić w miejsce, które utrwalało chwalę imperium. To afront. Nie, jeszcze gorzej: bezmyślność. Ten prosty, tępy człowiek nie był wcale w stanie pojąć znaczenia swego czynu, symbolicznej wymowy tej wizyty. Po prostu tu przybywał, by wysłuchać małego, głupiego raportu z ust małych, głupich ludzi.

Niech tak będzie. On, Emparak, będzie przy tym stał i milczał. Był archiwistą cesarza i pozostanie nim aż do ostatniego tchnienia. Było mu wstyd, że już prawie zdecydował się pomóc tym samochwalczym nuworyszom. Nigdy. Nigdy więcej. Będzie milczał, milczał i polerował pochodzące sprzed tysięcy lat marmury, aż pewnego dnia szmatka wypadnie mu z ręki.

Ruda podeszła do przełącznika w sali recepcyjnej i otworzyła jedno skrzydło bramy wejściowej. Nie mieli pojęcia o stylu, o tym, jak się zachować. Brakowało im poczucia majestatu.

Cała ceremonia powitania przywódcy rebeliantów Emparakowi wydała się pożałowania godną imitacją. Zajechał niewielki wóz, wysiadł z niego Jubad, krępy, siwowłosy mężczyzna, jego ruchy sprawiały wrażenie nerwowych i chaotycznych, szedł lekko przygarbiony, jakby przygniatał go ciężar odpowiedzialności. Jak ruchliwy pajac pośpiesznie wbiegł po schodach, nie poświęcając uwagi podniosłej atmosferze sali recepcyjnej i natychmiast doskoczył do rudej, by prowadziła go do czytelni.

Emparak zajął swoje zwykłe miejsce przy kolumnach i obserwował Jubada, jak ten wysłuchiwał raportu zebranej trójki. Mówiono, że cierpi na przewlekłą, może nieuleczalną chorobę. Emparak był skłonny w to uwierzyć, widząc naznaczony tłumionym bólem wyraz twarzy przywódcy rebeliantów. To mógł być przypadek. Ale mogła to być też kara losu.

– Więc ostateczne przeznaczenie włosianych kobierców nie jest znane? – wywnioskował Jubad na koniec referatu.

– Nie.

– We wnętrzu stacji kosmicznej?

– Nie jest na to dostatecznie duża – odparł mężczyzna. – Wystarczy oszacować objętość wszystkich wytworzonych dywanów i porównać ją z pojemnością stacji.

– A może gobeliny w ogóle nie są przechowywane – wtrąciła blondynka. – Może są niszczone.

– To możliwe – powiedział Jubad mimochodem. Było po nim widać, że jest zajęty całkiem innymi myślami. – Nasuwa mi się przerażający obraz, że gdzieś we wszechświecie istnieje jeszcze nieodkryty pałac cesarza, w którym w międzyczasie uzbierały się całe góry dywanów. A jeśli istnieje nieodkryty pałac, kto wie, co jest tam jeszcze – może nieodkryte armie, śpiące głęboko od tysiącleci?

Ruda skinęła głową.

– Może klon cesarza, także nieśmiertelny?

– Właśnie – poważnie przytaknął Jubad. – Nie wiemy, jak cesarz tego dokonał, że nie starzał się i przez taki niezmierzony czas wciąż żył i żył. Tak wiele nie wiemy i wobec niektórych niewyjaśnionych tajemnic powinniśmy wykazywać nie tylko akademickie zainteresowanie, bo wciąż jeszcze mogą kryć się w nich zagrożenia.

Emparak wbrew woli musiał przyznać, że ten Jubad posiadał zadziwiająco przenikliwy umysł. Tak, jakby coś z wielkości cesarza znalazło odbicie w jego poskromicielu. Przy tym nie mylił się: tajemnicy nieśmiertelności cesarza nie znał nawet jego archiwista.

Jubad pobieżnie przekartkował dokumenty, pozostali cierpliwie przyglądali mu się w milczeniu. Nad jednym papierem zatrzymał się, przeczytał go i wyciągnął w stronę mężczyzny.

– O co tu chodzi?

– Gwiazdy Gheerh nie znaleziono – wyjaśnił tamten. – Flota ekspedycji była przede wszystkim zajęta sprawdzaniem dokładności map gwiezdnych. Niektóre ze skatalogowanych gwiazd nie miały numerów, tylko nazwy, ale między nimi nie można było znaleźć gwiazdy Gheerh.

– Co to znaczy – nie można było znaleźć?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Po prostu jej nie było. Słońce i planety – jak wymiecione z wszechświata.

– Czy to może mieć coś wspólnego z tą prawdopodobną wojną sprzed osiemdziesięciu tysięcy lat?

– Rzuca się w oczy nazewnictwo. Gheerh. Gheera. Może Gheerh był naczelnym światem królestwa, nazywanego Gheera i dlatego został zniszczony w tej wojnie.

Jubad spojrzał na rudą. Jego oczy płonęły niemym przerażeniem.

– Czy flota cesarza była w stanie to zrobić – zniszczyć cały układ słoneczny?

Tak, pomyślał Emparak. Ileż razy to robiła.

– Tak – powiedziała rudowłosa.

Jubad ponownie zatopił się w myślach. Wpatrywał się w papiery, jakby mógł w ten sposób wyrwać im ich tajemnicę.

– Jedna z dwóch gwiazd podwójnych, wokół których krąży stacja, jest czarną dziurą? – spytał nagle.

– Tak.

– Od jak dawna?

Kobiety i mężczyzna byli zaskoczeni i bezradni.

– Nie mamy pojęcia.

– To dość niebezpieczna konstelacja, nieprawdaż? Najbardziej ryzykowne miejsce na umieszczenie stacji kosmicznej – ciągłe twarde promieniowanie, ustawiczne niebezpieczeństwo wessania i zniknięcia z areny wydarzeń… – Jubad przenosił spojrzenie z jednej osoby na drugą. – Co mówią stare mapy gwiezdne?

– Och. – Blondynka pochyliła się nad przenośną bazą danych i nacisnęła kilka przycisków. – Nie ma w nich słowa o czarnej dziurze. Zaznaczony jest tu tylko czerwony olbrzym. Nie ma nawet bliźniaka.

– To o czymś świadczy! – Jubad wstał. – Użyję mojej pozycji w Radzie, by doprowadzić do wysłania floty wojennej do Gheera z zadaniem zaatakowania i zajęcia stacji kosmicznej. Musimy wyjaśnić tajemnicę włosianych kobierców, a jestem zdania, że stacja kryje klucz do jej rozwiązania. – Nieznacznie skinął głową. – Dziękuję.

Po czym pośpiesznie wyszedł, wsiadł do wozu i odjechał.

Z westchnieniem ulgi mężczyzna opadł w tył i przeciągnął się.

– I co? – zawołał. – Jakoś poszło, prawda?

Ruda z niezadowoleniem spoglądała na blat stołu przed sobą. – To z gwiazdą podwójną wyszło kiepsko. Mogliśmy sami na to wpaść.

– Ach, Rhuna, ty wieczna perfekcjonistko! – zawołała blondynka. – Nigdy nie jesteś zadowolona. Zaczną działać – przecież to właśnie chcieliśmy osiągnąć.

– Najgorzej byłoby, gdyby powiedział: Jałowa sprawa. Odwołujemy ekspedycję Gheera – zamyślił się mężczyzna.

– Może to wcale nie tak źle, że sam na to wpadł – stwierdziła blondynka. – Wypadło to na pewno bardziej przekonująco, niż gdyby wyszło od nas.

– Racja. – Ruda uśmiechnęła się, zbierając dokumenty. – Więc dobrze, dzieci, możemy być zadowoleni. Spakujmy się i zastanówmy, gdzie pójdziemy to uczcić.

Blondynka dała znak Emparakowi.

– Możesz odnieść projektor. Dziękuję.

Czemu mu dziękowała? I dlaczego patrzyła na niego tak badawczo?

Emparak nic nie powiedział. Chwycił pokrywę i poczłapał do stołu, by ją z powrotem założyć. Trójka młodych ludzi odchodziła, obładowana torbami i teczkami, nie zaszczycając go nawet słowem.

– Zobaczysz, jeszcze się dowiemy, o co chodzi z tymi włosianymi kobiercami…

To było ostatnie zdanie, jakie usłyszał Emparak, zawisło jeszcze na moment w powietrzu, jakby czekało na echo z niezbadanych głębi archiwum.

Emparak patrzył ich śladem; jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć. W duchu widział szafę, kryjącą w sobie odpowiedzi na wszystkie postawione tu pytania.

Szukajcie sobie, myślał, zamykając na powrót stalowe wrota. Połamcie sobie nad tym głowy. Myślicie, że odkryliście wielką tajemnicę. Nie macie o niczym pojęcia. Nie odłupaliście jeszcze nawet drzazgi z całej historii imperium.

Загрузка...