Lewa ręka przytrzymywała prawą przed piersiami – gest, który stał się jego znakiem firmowym i często był naśladowany, tak przez epigonów, jak zawistników – jego spojrzenie ślizgało się po wypełnionych słońcem ogrodach i tryskających kwiatami rabatach, po połyskujących jeziorach i rajskich potokach – on jednak tego wszystkiego nie dostrzegał, widział tylko mętny, ponury mrok minionej ery. Wóz podążał drogą, wijącą się mozolnie między okazałymi budowlami pochodzącymi z wszystkich epok, wiodła do centrum dawnego cesarskiego pałacu – lecz Jubad wciąż miał przed oczami potężną, ciemną kolumnadę, którą przed chwilą opuścił.
Archiwum cesarza… Zawsze starał się unikać wchodzenia do tego prastarego budynku, skrywającego dokumenty i fakty z całego okresu cesarskich rządów. Może mógł uniknąć tego także dzisiaj. Ale z jakiegoś powodu wydawało mu się, że nie wolno mu wymigiwać się od udziału w rozmowie, która tam się odbyła, choć nawet dla niego samego jego motywy nie były jasne.
W końcu po prostu uciekł. Wszystkiemu przytakiwał i na wszystko się zgadzał, jakby uciekając przed duchem martwego władcy. Jubad musiał nagle nabrać powietrza, ciężko, z trudem i zauważył zaniepokojone spojrzenie swego kierowcy. Chciał coś powiedzieć, by go uspokoić, ale nie wiedział, co. Nie pamiętał już prawie, o co w ogóle chodziło w tej rozmowie, z takim wysiłkiem musiał walczyć z kłębiącymi się falami wspomnień, grożącymi, że go zatopią. Wspomnienia o przeszłości, która zadecydowała o jego życiu.
Berenko Kebar Jubad. Dla niego samego imię to od dawna brzmiało jak imię obcego człowieka, tak wiele razy słyszał je w przemówieniach i czytał w książkach. Jubad, oswobodziciel. Jubad, który pokonał tyrana. Jubad, człowiek, który zabił cesarza.
Od czasu upadku cesarskiego imperium sam prowadził życie władcy. Zasiadał w Radzie Rebeliantów, wygłaszał mowy do parlamentu, i gdziekolwiek szedł czy cokolwiek powiedział, wszędzie widział czołobitne spojrzenia i doświadczał pełnej szacunku sympatii. Ponieważ liczono się z jego zdaniem, miał w pewnej mierze swój udział w przyznaniu samodzielności regionowi Tempesh-Kutaraan, także wyzwolenie prowincji Baquion było przynajmniej w części jego dziełem. Ale to nie te osiągnięcia zapewnią mu pamięć przyszłych pokoleń. Po wszystkie czasy wspominać się go będzie jako człowieka, który zadał śmiertelny cios despocie.
Powodowany nagłym wspomnieniem, kazał kierowcy zatrzymać wóz.
– Pójdę kawałek pieszo – powiedział i dodał, widząc zatroskane spojrzenie: – Nie jestem taki stary, na jakiego wyglądam. Powinniście to wiedzieć.
Miał pięćdziesiąt cztery lata, ale nierzadko dawano mu siedemdziesiąt. Gdy wysiadł, niemal tak się poczuł. Stał chwilę i czekał, aż wóz zniknie z oczu.
Potem głęboko odetchnął i rozejrzał się. Był sam. Sam w małym ogrodzie, wśród szarozielonych zarośli usianych ciemnoczerwonymi pąkami. Jakiś samotny ptak wyśpiewywał gdzieś swą piosenkę, ciągle tę samą sekwencję dźwięków. Jakby pilnie ćwiczył.
Jubad zamknął oczy, wsłuchał się w głos ptaka, bardziej przypominający grę na flecie niż śpiew ptaków w jego ojczyźnie, rozkoszował się ciepłem słońca na swej twarzy. Cudownie, myślał, stać tak tutaj, gdziekolwiek, i być kimś całkiem nieważnym. Po prostu żyć.
Gdy ponownie otwarł oczy, zaskoczony zobaczył przed sobą małego chłopca, wpatrującego się w niego z uwagą. Nie słyszał, kiedy tamten podszedł.
– Jesteś Jubad, prawda? – spytał chłopiec.
Jubad kiwnął głową.
– Tak.
– Rozwiązywałeś właśnie trudny problem? – dopytywał się chłopiec. – Dlatego ci nie przeszkadzałem.
– To bardzo miłe z twojej strony – stwierdził z uśmiechem Jubad. – Ale nie myślałem o niczym szczególnym. Słuchałem tylko ptaka.
Chłopak szeroko otworzył oczy.
– Poważnie?
– Poważnie – zapewnił Jubad.
Przyglądał się małemu chłopcu, który niespokojnie przestępował z nogi na nogę, najwidoczniej coś leżało mu na sercu. W końcu wypalił:
– Chciałbym zapytać cię o coś ważnego!
– Tak? – wyrwało się Jubadowi. – Więc pytaj.
– Czy to prawda, że zabiłeś niedobrego cesarza?
– Tak, to prawda. Ale to było dawno temu.
– I czy on naprawdę był całkiem nieżywy? Sprawdziłeś dokładnie?
– Sprawdziłem bardzo dokładnie – zapewnił Jubad tak poważnie, jak potrafił. Z trudem powstrzymywał śmiech. – Cesarz był naprawdę martwy.
Chłopiec nagle bardzo się zmartwił.
– Mój tata zawsze mówi, że to wszystko nieprawda. Że cesarz jeszcze żyje i tylko opuścił swoje ciało, żeby żyć w gwiazdach i planetach. Ma w pokoju pełno zdjęć cesarza i mówi, że jesteś oszustem. Czy to prawda? Jesteś oszustem?
Dobrze znajomy ból przeszył Jubada. Przeszłość. Nigdy go nie opuści.
– Posłuchaj – wyjaśnił troskliwie – gdy twój tata sam był dzieckiem, jak ty dzisiaj, wtedy cesarz jeszcze panował, i twój tata musiał razem z innymi dziećmi chodzić do szkoły kapłanów. A tam oni bili go i wpędzili w okropny strach przed zrobieniem jakiejkolwiek rzeczy, która nie spodobałaby się cesarzowi. Ten strach nie opuścił go przez całe życie. Jeszcze dziś się boi – dlatego opowiada takie rzeczy. Możesz to zrozumieć?
Za wiele wymagał od dziecka, które mogło mieć cztery albo pięć lat i już musiało łamać sobie głowę takimi sprawami, gdyż kochało swego ojca.
Przez chwilę na małej twarzyczce znać było wysiłek, chłopiec próbował pojąć to, co usłyszał. Jednak oznaki głębokiego zamyślenia zniknęły jak wymiecione i stwierdził rozpromieniony:
– Nie wierzę, że jesteś oszustem!
– Dziękuję – krótko skwitował Jubad.
– Poza tym – pogodnie kontynuował malec – cesarz na pewno ciężko by cię ukarał, gdyby jeszcze żył! – I w podskokach pobiegł dalej, jakby mu ulżyło, napełniony energią.
Jubad patrzył za nim, trochę zaskoczony dziecięcą logiką.
– Tak – wymamrotał w końcu. – To ma sens.
Gdy wszedł do swego mieszkania, przy stole spokojnie siedział mężczyzna, jakby czekał już od dłuższego czasu. Przy opartym o blat stołu ramieniu ustawił małą walizeczkę z ciemnej skóry.
Jubad zatrzymał się na chwilę, potem powoli zamknął drzwi.
– Już pora?
– Tak – odparł mężczyzna.
Jubad skinął głową, potem wziął się za zamykanie wszystkich okiennic. Na zewnątrz zaczęło właśnie zmierzchać i kilka z siedmiu księżyców widniało już na ciemnym niebie, jakby ułożone na czarnym aksamicie.
Z jednego z okien Jubad miał dobry widok na dużą kopułę, centralny punkt pałacu. Mieściły się w niej pełne przepychu prywatne komnaty cesarza, dziś zamknięte, dostęp do nich za specjalnym zezwoleniem mieli tylko naukowcy. Jednak przed laty, nie do wiary, odzywały się głosy, żądające, by wprowadził się do nich on, Jubad – oczywiście natychmiast odmówił.
– Czy ktoś widział, jak wchodzisz?
– Nie sądzę.
– Nie jesteś pewien?
Człowiek przy stole cicho się zaśmiał.
– Jestem pewien. Ale pogłoska, że cierpisz na jakąś ciężką chorobę, poszła już w świat.
Jubad zamknął ostatnią okiennicę, zapalił światło, po czym także usiadł przy stole.
– Mówimy o jednej z najważniejszych tajemnic państwowych – stwierdził z powagą. – Nie może się o tym dowiedzieć nikt, nawet Rada.
– Tak. – Mężczyzna otworzył małą walizkę, wyjął z niej strzykawkę i zaczął napełniać ją jasnoniebieskim płynem. – Ale jak długo ty to jeszcze wytrzymasz?
– Tak długo, jak tylko możliwe.
Starał się nie być przesądny. To z pewnością był przypadek, nic ponadto. Tego wirusa musiał złapać już w młodości, może nawet podczas swej pierwszej podróży odbytej na rozkaz Rady Rebeliantów, która wysłała go do Jehemby. Od tego czasu uśpiona choroba zaczaiła się w nim, bez najmniejszych objawów.
Ciecz w strzykawce robiła się coraz ciemniejsza. Gdy nabierze określonej ciemnej, prawie czarnej barwy, trzeba będzie ją wstrzyknąć. To będzie piekielnie paliło, godzinami, ale powstrzyma postęp choroby. Jubad zaczął zdejmować koszulę.
Czcza próchnica. Tak tę chorobę nazywano na Jehembie. Jubad ostrożnie odpiął mankiet, imitujący zdrową skórę. Ukazała się skóra starca; pomarszczona, szorstka i zwiotczała, wisiała na twardych, pokurczonych postronkach mięśni, niewiele grubszych niż mały palec.
Nagle znów przypomniało mu się archiwum i mały chłopiec. Wróciła przeszłość, dawno miniony czas, gdy cesarz jeszcze żył i Jubad, rebeliant, był w jego mocy.
To musiało pozostać tajemnicą. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że prawa ręka Berenko Kebara Jubada usycha – ręka, którą zabił cesarza…