Rozdział pierwszy

Rachel Ellis ostrożnie pokonywała zakręty na prywatnej, górskiej drodze, niestrudzenie podążając do celu. W innych okolicznościach z pewnością by się zatrzymała, żeby podziwiać widoki – dziś jednak pragnienie odnalezienia Briana zdominowało wszelkie jej myśli.

Jakiś człowiek stojący przy bramie wjazdowej natychmiast zaofiarował się, że poprowadzi ją do patrona, i pobiegł przodem. Jechała za nim powoli wzdłuż długich stajen, aż dotarli na padok, gdzie zatrzymała wóz i wysiadła.

Nie musiała pytać, który z trójki rosłych brunetów ubranych w robocze spodnie i przepocone białe koszule był właścicielem tej wspaniałej posiadłości. Rozpoznała go od razu w mocno zbudowanym mężczyźnie, przerastającym pozostałych o pół głowy, który poruszał się z wrodzoną dystynkcją i wdziękiem – i któremu obaj stajenni każdym gestem okazywali szacunek i pewną uniżoność. Prawdopodobnie rozmawiali o narowistym ogierze, galopującym właśnie wzdłuż ogrodzenia – Rachel jednak, mimo że dobiegały do niej poszczególne słowa, niczego nie mogła zrozumieć, ponieważ nie znała języka hiszpańskiego.

Być może właśnie z tego powodu wszystko w tym kraju wydawało jej się tak bardzo obce. Co prawda wylądowała na lotnisku San Pablo w Sewilli zaledwie dwa dni temu, ale niemiłosierny skwar i duchota od razu ścięły ją z nóg. Aklimatyzacja musiała zająć przynajmniej kilka dni. Potem zmitrężyła mnóstwo czasu w kolejce do biura wynajmu samochodów, a gdy nareszcie usiadła za kierownicą, okazało się, że klimatyzacja w samochodzie nie działa. Spotkanie z Hiszpanią zaczęło się więc pechowo… Czterdziestostopniowy sierpniowy upał wyczerpywał siły, a dziś temperatura zdawała się bić wszelkie rekordy.

Rachel dla ochłody związała włosy do tyłu, ale niewiele to pomagało; platynowoblond kosmyki kleiły się do jej wilgotnego czoła. Tak samo jasnoniebieska bawełniana bluzka oraz spódnica, które wydawały się skromne i leżały nienagannie jeszcze rano, gdy włożyła je w pokoju hotelowym w Carmonie – teraz oblepiały jej smukłe ciało i długie nogi niczym mokra gaza. Była jednak zbyt przejęta Brianem, aby przywiązywać wagę do swego niestosownego wyglądu.

Prawie cały dzień spędziła, poszukując drogi do klasztoru, ukrytego w górach Sierra Morena. Dotarła na miejsce dopiero późnym popołudniem, ale, niestety, okazało się, że Brian, który przez jakiś czas pracował tam jako dozorca, opuścił klasztor już dawno temu.

Przeor popatrzył na nią ze zrozumieniem i współczuciem, a potem napisał na kartce nazwisko i miejsce pobytu człowieka, który powinien wiedzieć, co dzieje się z jej bratem. Señor Vincente de Riano, Jabugo – widniało na kartce, którą otrzymała od przeora.

Rachel uprzejmie podziękowała i niezwłocznie ruszyła w drogę do Jabugo, malowniczej górskiej wioski słynącej z wyrobu szynki ser rano. Miejscowe wędzarnie okazały się własnością señora de Riano. Poinformowano ją jednak, że patron pojechał już do domu. Rachel nie pozostało więc nic innego, jak wrócić do Carmony i przyjechać tu nazajutrz z samego rana.

Rzuciła okiem na mapę i krętą drogą ruszyła z powrotem w kierunku Sewilli. Ale ani na chwilę nie potrafiła przestać myśleć o Brianie. Trawiona dziwnym niepokojem zatrzymała się w najbliższej wiosce i zapytała pierwszego napotkanego chłopa, gdzie mieszka señor de Riano.

Stary człowiek pokiwał głową na znak, że zrozumiał pytanie, a potem wskazał ręką pokaźny biały dom przycupnięty do porośniętego lasem górskiego zbocza. Rachel podziękowała za informację, ale uznała za bezcelowe pytać o dojazd do odległej posesji, ponieważ wiedziała, że i tak niewiele zrozumie z wyjaśnień. Następne pół godziny poszukiwała więc na chybił trafił drogi wjazdowej do posiadłości señora de Riano.

Teraz z odległości zaledwie kilku kroków widziała jego szlachetnie wyrzeźbiony profil, ciało opalone przez bezlitosne słońce na kolor ciemnego brązu oraz kruczoczarne włosy wijące się na silnym karku i zmierzwione nad czołem. Mimochodem przemknęło jej przez myśl, że w żyłach tego mężczyzny płynie krew konkwistadorów… Wpatrywała się weń zauroczona władczą męską urodą i atmosferą stanowczości i siły, jaką wokół siebie roztaczał. Było w nim coś niebywale fascynującego. Opanowało ją niejasne, trwożne przeczucie, iż odtąd będzie z nim porównywała każdego napotkanego mężczyznę, i że żaden z nich mu nie dorówna.

Nawet Stephen, który – pomimo wszystkich swych wad – był przecież niezwykle przystojny, nie mógł się równać z señorem de Riano…

Być może tak właśnie czuła się jej matka, gdy poznała ojca Rachel – mężczyznę, któremu żadna kobieta nie potrafiła się oprzeć, a który żadnej z nich nie potrafił być wiemy. Pewnego pamiętnego dnia pozostawił żonę i dzieci ich własnemu losowi…

Gdy señor de Riano instynktownie odwrócił się w kierunku Rachel, jego błyszczące, czarne oczy, zwykle tak pełne życia, nagle zgasły jak płomień świecy. Spod lekko zmrużonych powiek, z wyraźną niechęcią przyglądał się subtelnej twarzy dziewczyny i jej fiołkowym oczom okolonym ciemnymi rzęsami, a jego usta przybrały wyraz surowy i nieubłagany. Rachel nie mogła zrozumieć tej dziwnej reakcji.

Señor de Riano? – zapytała, niepewnie postępując krok do przodu. – Habla usted ingles? – To było jedno z niewielu zdań, które potrafiła powiedzieć po hiszpańsku.

Przez chwilę jakby się zastanawiał, czy w ogóle warto podejmować konwersację; wreszcie nieznacznie skinął głową.

Podeszła bliżej, zdziwiona jego ostentacyjnym brakiem uprzejmości.

– Nazywam się Rachel Ellis – wyjaśniła. – Proszę mi wybaczyć, jeśli panu przeszkadzam, ale usiłuję odnaleźć mojego brata, Briana. Dano mi do zrozumienia, że pan wie, gdzie on się podziewa.

Nie zrobił w jej kierunku żadnego gestu; stał nieruchomo, w milczeniu, jakby nie usłyszał pytania. Dwaj stajenni patrzyli na Rachel jak na zjawę z innego świata.

Señor? – ponagliła go, zastanawiając się, czy na pewno rozumie po angielsku.

– Ma pani tyle samo tupetu, co pani brat, panno Ellis – powiedział wreszcie ostrym tonem. – Widzę, że w ogóle jesteście do siebie podobni.

Zaskoczona zamrugała powiekami. A więc przeor miał rację. Ten człowiek niewątpliwie znał Briana. W dodatku mówił doskonałą angielszczyzną, z nieznacznym tylko obcym akcentem. Zupełnie nie mogła pojąć, dlaczego w tym kulturalnym głosie słyszała tyle lodowatej pogardy.

– Nie… nie rozumiem… – zająknęła się zmieszana.

– I nie musi pani niczego rozumieć – przerwał jej brutalnie, a potem groźnie uniósł brew i dodał: – A jeśli to on panią przysłał, żeby się pani za nim wstawiła, to proszę mu przekazać, że jest większym głupcem, niż sądziłem. I jeszcze jedno: nim wróci pani tam, skąd pani przyjechała, proszę mi wyjaśnić, jakim prawem wdarła się pani do mojego domu?

Rachel nerwowo odgarnęła kosmyk wilgotnych włosów ze skroni. Nie miała pojęcia, o czym ten człowiek mówi. Dlaczego zwraca się do niej tak obcesowo?

– Czy zawsze w tak odpychający sposób przyjmuje pan gości? – spytała do żywego dotknięta jego tonem i ostrymi słowami.

– Na razie nie odpowiedziała pani na moje pytanie. – Zacisnął usta w wąską linię. – Ale ostrzegam: i tak poznam prawdę! – Gdy ruszył w jej kierunku, dwaj pozostali mężczyźni nagle odwrócili się i chyłkiem weszli do stajni.

Rachel instynktownie cofnęła się o krok, ale zaraz krew jej w żyłach zagrała i wojowniczo wysunęła podbródek. Nie pozwoli sobie grozić!

– Poszukuję mojego brata – oświadczyła z naciskiem.

– Przeor klasztoru położonego niedaleko La Rabidy powiedział, że właśnie pan może mi pomóc. W pobliskiej wiosce dowiedziałam się, gdzie pan mieszka, a jeden z pańskich pracowników był tak uprzejmy, że pokierował mnie, gdy wjechałam za bramę. To wszystko, co mam panu do powiedzenia.

Twarz Vincente de Riano stężała jeszcze bardziej, tak jakby ta ostatnia informacja dolała tylko oliwy do ognia. Wykrzywił usta z widocznym niesmakiem.

– To musiał być Jorge – powiedział tonem politowania. – Jest wyjątkowo wrażliwy na kobiece wdzięki. No cóż, tak czy inaczej, straciła pani tylko czas i pieniądze – uciął krótko. – Życzę pani przyjemnego lotu powrotnego do Stanów, señorita. – Odwrócił się nonszalancko i gwizdnął na ogiera, który parskając przegalopował przez padok.

– A ja życzę panu, żeby pan poszedł do diabła! – wypaliła. Rachel nigdy przedtem nie odezwała się w taki sposób, ale też nigdy przedtem nie była tak bardzo rozstrojona.

– Zapomina pan, że mam jeszcze inne możliwości – dodała z furią. – Jeśli pan zna Briana, to ludzie z okolicy znają go również. Jestem pewna, że znajdę kogoś, kto mi pomoże.

Dłuższe przebywanie w towarzystwie tego niesympatycznego mężczyzny było tyleż irytujące, co bezcelowe. Rachel odwróciła się na pięcie i pomaszerowała raźno w stronę swojego samochodu.

– Na pani miejscu nie liczyłbym na to – dobiegł ją z tyłu drwiący głos.

Rachel zwolniła kroku i lekko odwróciła głowę; policzki płonęły jej z emocji.

– Proszę mnie nie straszyć, señor. Nie jestem pańskim sługą ani przerażonym poddanym, którego życie zależy od pańskiego widzimisię.

Wyczuła, że uderzenie było celne. Zapadła na moment pełna napięcia cisza.

– Podobnie jak Brian, bije pani na oślep – rzekł ze śmiertelnym spokojem, który, znać było, sporo go kosztował. – Radzę jednak nie zapominać, że znajduje się pani na moim terenie. Tu rządzimy się nieco innymi prawami.

– Czarujący z pana dżentelmen – zakpiła, buntowniczo wysuwając podbródek. – Czy wasze spotkania z Brianem były równie przyjemne?

– Jedno trzeba przyznać, że obu nam zapadły w pamięć – rzekł z zagadkowym wyrazem twarzy. Jego oczy, zmrużone na słońcu, przypominały dwa czarne jak atrament punkciki.

– Och, doprawdy? – uśmiechnęła się cierpko. – Czyżby Brian zasugerował, że spowiedź dobrze by zrobiła pańskiej duszy? Czy doradził wizytę u pańskiego dobrego znajomego, przeora z La Rabidy?

Przekorny uśmiech przemknął po jego smagłej twarzy; właściwie był to cień uśmiechu, ale w jednej chwili zdała sobie sprawę, jak porywająco pięknie by wyglądał, gdyby uśmiechnął się naprawdę. Zrobiło to na niej piorunujące wrażenie, choć nie dała niczego po sobie poznać.

– Kiedy po raz ostatni widziała pani brata? – usłyszała pytanie, które boleśnie ukłuło ją w serce.

– Minęło już trochę czasu – odrzekła wymijająco, starając się opanować uczucia.

– Zapewne wystarczająco dużo, żeby uwierzyć w każde jego kłamstwo.

– Kłamstwo? – obruszyła się. – To do niego niepodobne. Cokolwiek by mówić, Brian zawsze był brutalnie szczery.

Robiła nadludzki wysiłek, żeby stać prosto, czuła bowiem, że kolana się pod nią uginają i ziemia usuwa spod stóp. Upał i duchota nie tylko opóźniały jej reakcję; teraz po prostu zaczynało jej się mącić w głowie.

– To brzmi jak zeznanie pod przysięgą. – W jego głosie czuło się lekką drwinę.

– Bo znam swego brata i wiem, ile jest warte jego słowo! – zaperzyła się.

– Być może znała go pani… kiedyś – rzekł z wymownym naciskiem i uważnie spojrzał na Rachel, której twarz przybrała nieoczekiwanie posępny wyraz.

„Nie wiem, czy powinnam nadal ufać Brianowi – mówiła przed śmiercią jej matka. – Wyjechał już tak dawno… Mam złe przeczucia, Rachel”.

Wówczas Rachel myślała, że wątpliwości matki zrodziły się z bólu spowodowanego rozłąką i rozczarowaniem.

Ale teraz, mając na żywo w pamięci jej ostatnie słowa, nie mogła puścić mimo uszu tego, co przed chwilą powiedział ten arogancki nieznajomy.

Kochała Briana i rozumiała go – a przynajmniej wydawało jej się, że rozumie motywy jego postępowania. Gdy ojciec od nich odszedł, Brian poczuł się śmiertelnie ugodzony. Pogrążony w rozpaczy nie potrafił sobie znaleźć miejsca i wreszcie wyjechał w podróż do Europy, aby tam, w obcym świecie, wyleczyć rany. Rachel, starsza od niego o dwa lata, cierpiała również, ale była znacznie bardziej opanowana i potrafiła cierpieć w ukryciu; potrafiła zamknąć się w sobie i odciąć od dramatycznych wspomnień, szukając pociechy i ukojenia w kontaktach z dziećmi.

Stephen, jej narzeczony, a zarazem pracodawca, jakże nienawidził tego ustawicznego zamartwiania się o nieobecnego brata. Stale jej zarzucał, że zachowuje się jak wdowa pogrążona w żałobie, i że bardziej kocha Briana niż jego.

Może miał rację? – przemknęła jej przez głowę spóźniona myśl. Może to frustracja spowodowana niedosytem uczuć z jej strony popchnęła go w końcu ku innym kobietom? Takie wyjaśnienie było w pewnym sensie pocieszające, ale mimo wszystko ból z powodu zdrady Stephena nadal rozdzierał jej serce. Nie czas jednak było rozpamiętywać przeszłość i rozdrapywać żywe rany. Wzięła się w garść i odważnie uniosła głowę.

– Proszę odpowiedzieć mi tylko na jedno pytanie, señor. Czy ostatnio widział pan mojego brata?

– Nie.

Tym jednym krótkim słowem brutalnie pozbawił ją wszelkich nadziei. Poczuła, że życie z niej uchodzi jak powietrze z nakłutego balonika.

Stała przez chwilę w milczeniu, przygnieciona gwałtowną rozpaczą, a potem podniosła na señora de Riano oczy szkliste od łez. Wiedziała już, dlaczego od pierwszego wejrzenia zapałał do niej dziwną niechęcią. Była przecież niezwykle podobna do brata. Jeśli więc Brian czymś mu się naraził…

Wielki Boże, a jeśli Brian wpadł w jakieś tarapaty? Czyżby złe przeczucia matki miały się sprawdzić? W głowie Rachel huczał wir niespokojnych myśli. Och, gdybyż mogła go teraz zobaczyć! Był takim wrażliwym, pobudliwym chłopcem, kiedy widziała go po raz ostatni. Miał wówczas zaledwie osiemnaście lat i z młodzieńczą brawurą opuszczał Nowy Jork… A więc minęło już sześć lat – sześć długich lat rozłąki. Uświadomiła sobie teraz, że Brian ma dwadzieścia cztery lata, ona zaś dwadzieścia sześć, i w życiu ich obojga zaszły niewątpliwe zmiany.

Nieważne, ile lat minęło, skarciła się w duchu. Brian nie mógł być równorzędnym przeciwnikiem dla kogoś takiego jak señor de Riano. Ten człowiek miał nie tylko więcej lat, ale, co ważniejsze, dużo więcej życiowego doświadczenia. To było widać gołym okiem.

Ocierając wierzchem dłoni pot z czoła, usiłowała skupić myśli. Zachodzące słońce silnie przypiekało i nadal dawało się we znaki. Z trudem wydobywając głos, spytała:

– Czy może mi pan powiedzieć, gdzie on teraz przebywa?

– Nie.

– Tego się obawiałam – odparła z rezygnacją. Zapadła chwila głębokiego milczenia.

– Dlaczego pani go szuka?

– To już moja sprawa. – Westchnęła i chwyciła głęboki oddech; poczuła na swych falujących piersiach uważny wzrok mężczyzny.

– Czyżby sam panią wezwał do siebie?

Znów w sercu Rachel wezbrała gorycz, ponieważ Brian nigdy nie wystąpił z taką propozycją. Tak jakby przez te wszystkie lata po prostu nie chciał ich widzieć… Señor de Riano miał prawo myśleć inaczej. Zauważyła, że niecierpliwie czeka na odpowiedź.

– Nie – przyznała posępnie i potrząsnęła głową.

Ten nagły ruch przyniósł nieoczekiwany i całkiem niepożądany skutek: świat zawirował jej przed oczami, zachwiała się na nogach i niechybnie by upadła, gdyby Vincente de Riano nie popisał się zadziwiającym refleksem. Stanowczym ruchem ujął ją pod ramię, ale ona – oszołomiona własną słabością w równym stopniu, co jego siłą, oraz dreszczem, który nieoczekiwanie przeszył jej ciało – usunęła się trwożnie spod jego ramienia. Gdy nieśmiało spojrzała mu w oczy, dojrzała w ich ciemnej głębi zastanawiające błyski.

– Ale mimo wszystko pani przyjechała… – podjął z lekkim zniecierpliwieniem.

– Przyjechałam. – Wiedziała, że łzy wiszą jej na rzęsach i za chwilę nieubłaganie spłyną po policzkach. Do licha! Spuściła wzrok. – Nasza matka zmarła nagle na zapalenie płuc… – Głos jej zadrżał. Nerwowo zwilżyła wargi, czując, że señor de Riano uważnie studiuje jej twarz.

– Brian jeszcze o tym nie wie. List, który do niego wysłałam pod adresem kurii biskupiej w Sewilli, został mi zwrócony.

Pamiętała ten bolesny skurcz w sercu, kiedy zobaczyła adnotację na dole koperty: adresat nieznany. Pocieszyła się myślą, że listu nie doręczono, ponieważ nie zadano sobie trudu, by szukać nikomu nie znanego cudzoziemca, ukrytego w jednym z górskich klasztorów. Przywiozła teraz ten list ze sobą na wszelki wypadek. Gdyby nie odnalazła Briana, pragnęła zostawić list u przeora klasztoru, w nadziei, że ten przekaże go przy okazji jej bratu.

Napisała go w dniu pogrzebu matki, otwierając przed bratem serce, wyjawiając mu latami skrywane uczucia. Przelała na papier całe swe cierpienie i ból, i miała pełną świadomość, że drugiego takiego listu już nie napisze, ponieważ ta spowiedź kosztowała ją zbyt wiele cierpień.

– Proszę, niech pan przeczyta… – Drżącą ręką wyjęła z torby kopertę i podała ją señorowi de Riano. Miała nadzieję, że treść listu zmiękczy mu serce i skłoni go do mówienia.

Wziął list jakby mimochodem, nadal bacznie śledząc wyraz jej twarzy.

– Za chwilę dostaniesz udaru – powiedział zadziwiająco łagodnym tonem i, ku jej ogromnemu zaskoczeniu, wziął ją szybko na ręce.

Czuła, że pot zalewa jej ciało, a w uszach dzwoni – choć przytomności nie straciła; pogrążona jakby w letargu nie miała siły nawet unieść głowy opartej o jego szeroką klatkę piersiową. Na policzku i skroni czuła równomierne bicie jego serca.

Gdy tak niósł ją jak piórko do ogrodu na tyłach domu, doznała dziwnego ukojenia pod wpływem siły i czułości płynącej z jego ramion. Poczuła się na tę ulotną chwilę tak pewnie i bezpiecznie jak dziecko w matczynych ramionach, i znów wróciła myślami do Stephena, którego jeszcze kilka tygodni temu miała szczery zamiar poślubić… Jakże była wówczas ślepa! Przecież to ona stwarzała Stephenowi poczucie bezpieczeństwa – mógł zawsze liczyć na jej wsparcie i pocieszenie – i tego właśnie po niej oczekiwał! Była stroną wyraźnie silniejszą w ich związku.

To jednak zastanawiające, pomyślała, że akurat w obecności seńora de Riano prawda uderzyła ją w oczy z taką oślepiającą jasnością. Prawda o słabości i egoizmie Stephena…

Gdy dotarli do patio, wyłożonego niebieskimi kafelkami i ozdobionego cienistą kolumnadą w stylu mauretańskim, señor de Riano ostrożnie położył Rachel na leżance. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiła się pokojówka z tacą zimnych napojów. Po chwili Rachel trzymała w ręku szklankę z rozkosznie chłodnym płynem.

Gdy już ugasiła pierwsze pragnienie, poczuła się nieco lepiej. Uniosła wzrok na swego wybawcę i niespodziewanie skrzyżowali spojrzenia. Na to nie liczyła wcale – na tę falę zmysłowego ciepła i podniecenia, która nagle ją ogarnęła. Wstrzymała na chwilę oddech z wrażenia, a potem gwałtownie odwróciła głowę.

– Brat, jak widzę, nie wspomniał pani, że ten rejon nazywamy La Sartenilla de Andalusia – przemówił cicho i łagodnie.

Wiedziona ciekawością rzuciła mu nieśmiałe spojrzenie, modląc się w duchu, by nie wyczytał z jej twarzy zmysłowego poruszenia.

– W pani języku to „andaluzyjska patelnia” – wyjaśnił rzeczowo.

– To prawda – Rachel przytaknęła ze zrozumieniem, a potem, zebrawszy siły, dodała: – Dziękuję za wszystko… Czuję się już o wiele lepiej i nie będę panu dłużej przeszkadzać. Czy mogłabym dostać z powrotem swój list?

– Hola, nie tak prędko! – przerwał jej niespodziewanie i otworzył kopertę. Z uwagą przeczytał list, po czym rzucił okiem na majowy stempel na znaczku pocztowym. – I czekała pani aż trzy miesiące, żeby nawiązać z bratem kontakt? – zapytał.

Och, dlaczego znów traktował ją tak jak podejrzaną w śledztwie?

– To ze względów finansowych – wyjaśniła niechętnie. – Musiałam najpierw spłacić pewne długi i upewnić się, że mam trochę oszczędności w banku… – Urwała nagle, ponieważ nie miała zamiaru wyjaśniać temu mężczyźnie zbyt wiele. Musiałaby powiedzieć, że zerwała ze Stephenem i w związku z tym straciła pracę na dziesięć dni przed udaniem się w podróż.

Dzięki Bogu, że przyłapała go na gorącym uczynku, nim złożyli sobie przysięgę. Wychodząc za mąż za Stephena, popełniłaby kolosalny błąd! Teraz była o tym święcie przekonana.

Po powrocie do Nowego Jorku będzie zmuszona poszukać sobie innej pracy. Wiedziała, że to może być trudne, zwłaszcza jeśli Stephen odmówi jej udzielenia dobrych referencji. Jakimż był mściwym, małostkowym człowiekiem! Nie potrafił zachować się honorowo… Czyżby naprawdę go kiedyś kochała?

– Zresztą mniejsza z tym – zakończyła, wstając z leżanki. Zarumieniła się, czując jego wzrok na swych kształtnych udach, które przez chwilę były widoczne spod podwiniętej spódnicy. – Jestem tu teraz – ledwie mogła mówić, policzki jej płonęły – i sama znajdę Briana.

Wyjęła mu list z ręki i odwróciła się gwałtownie, poszukując wyjścia, ale nim uszła kilka kroków, stalowa dłoń Vincente de Riano zacisnęła się wokół jej ramienia.

– A więc, kiedy po raz ostatni go pani widziała? Tylko, uprzedzam, bez wykrętów!

Rachel nie pojmowała, dlaczego ją o to pytał. Zresztą miała kłopoty z koncentracją, czując dotyk jego ciepłych palców na swej wrażliwej, nagiej skórze. Ten gest, z pozoru brutalny, miał jakąś niebywale intymną wymowę…

– Sześć lat temu – powiedziała.

Madre de Dios! – Puścił ją gwałtownie, a potem przesuwając z zakłopotaniem rękę po swych gęstych, falujących włosach, powiedział spokojniejszym tonem: – Proszę pamiętać, że on nie jest już chłopcem.

– Wiem. – Odetchnęła gwałtownie. – Obydwoje się zmieniliśmy.

– Ale nadal macie podobne rysy twarzy i ten sam cudowny kolor włosów, którym w moim kraju wszyscy się zachwycają… – rzekł w dziwnym zamyśleniu.

– Oczywiście, z wyjątkiem pana! – docięła mu trochę niesprawiedliwie, ponieważ właściwie po raz pierwszy usłyszała od niego komplement. Postąpiła krok do przodu, ale znów się zatrzymała, zahipnotyzowana jego natarczywym spojrzeniem.

– Dokąd zamierza pani się teraz udać, panno Ellis?

– Czy to ma dla pana jakieś znaczenie? – Spojrzała nań z urazą i wyzwaniem.

Si, señorita. Jeśli chce pani udać się w dalszą podróż, pragnę uprzedzić, że po zmierzchu drogi nie są zbyt bezpieczne. Zwłaszcza dla pięknych, jasnowłosych Amerykanek…

I znów ten pełen sprzeczności mężczyzna ją zaskoczył. Nieoczekiwanie okazał się troskliwy i opiekuńczy. Przyszło jej natychmiast do głowy, że Stephen nigdy się o nią nie martwił. Zawsze myślał wyłącznie o sobie i realizował jedynie własne potrzeby.

Spojrzała podejrzliwie na señora de Riano. Im dłużej rozmawiała z tym aroganckim nieznajomym, tym wyraźniej widziała wszystkie wady swego byłego narzeczonego. Jak to się mogło stać?

– Zatrzymałam się w hotelu Del Rey Don Pedro w Carmonie i zamierzam tam teraz wrócić – powiedziała.

– Zrozumiałem, że brak pieniędzy uniemożliwił pani wcześniejszy przyjazd do Hiszpanii – rzekł, nieznośnie przeciągając słowa. – Dlaczego zatem wybrała pani tak drogi hotel, skoro w okolicy jest wiele tańszych? To trochę dziwne, nie uważa pani? – Jego czarne oczy zaświeciły złośliwie.

– Chciałam spędzić z Brianem kilka dni w komfortowych warunkach – odparła z urazą. – Domyślam się, że przez ostatnie sześć lat życie go nie rozpieszczało.

– Święte słowa – mruknął pod nosem, jakby sam do siebie, ale Rachel go zrozumiała.

– Dlaczego jest pan taki okrutny! – wybuchła. – Z pewnością pan coś wie o Brianie i tylko droczy się pan ze mną jak… jak toreador z tym biednym zwierzęciem na arenie. Zawsze uważałam, że wy, Hiszpanie, macie we krwi okrucieństwo!

Zmarszczył czarne brwi w grymasie irytacji. Czyżby go wreszcie dotknęła?

– Nie sądzę, żeby Hiszpanie mieli monopol na tę szczególną cechę – odparł zimnym tonem. – Amerykanie mają na sumieniu szereg własnych okrucieństw. Najlepszym przykładem jest tu pani brat.

Wzmianka o Brianie spotęgowała rosnące napięcie. Rachel wzdrygnęła się przerażona. Zaczynała odnosić wrażenie, że złość i niechęć tego mężczyzny do jej brata wynikała z jakichś czysto osobistych pobudek. Brian musiał go bardzo skrzywdzić, dopiec mu do żywego… Z trudem opanowała wyobraźnię i powiedziała pozornie spokojnym tonem:

– Cokolwiek Brian zrobił, muszę poznać prawdę… Chciałabym mu pomóc… I wynagrodzić tych, których zranił.

Uśmiechnął się z wyraźnym szyderstwem.

– Jakaż z pani szlachetna osóbka, panno Ellis! – wycedził przez zęby. – Śmiem twierdzić jednak, że pani poświęcenie przyszło odrobinę za późno.

– Jak mam to rozumieć? – Rachel spojrzała mu prosto w oczy.

– Pani brat się ukrywa, ponieważ popełnił przestępstwo, które zaprowadziło jego wspólnika do więzienia – wyjawił bez ogródek.

Загрузка...