Rozdział drugi

– To jakaś pomyłka – szepnęła Rachel. – To niemożliwe… – Nieświadomie cofnęła się o krok i oparła się ciężko o jedną z kolumn.

– Obawiam się, że nie.

Musiał spostrzec, że krew raptownie odpłynęła jej z twarzy, ponieważ nic nie mówiąc podszedł ku niej i poprowadził ją do stojącego nie opodal stołu. Gdy już bezpiecznie siedziała na krześle, pomyślała z irytacją, że znów powinna być mu wdzięczna za pomoc i troskę. A więc Brian się ukrywał… Nie do wiary! Gdy nagle podniosła oczy, przerażenie nadało im barwę ciemnego fioletu.

– Chyba… chyba nikogo nie zabił? – zdołała wyjąkać.

Vincente de Riano stał kilka kroków przed nią z rękami skrzyżowanymi na piersiach.

– Nie – powiedział po chwili napiętego milczenia.

– Bogu dzięki! – niemal krzyknęła, a łzy ulgi mimowolnie popłynęły po jej bladych policzkach. – Domyślam się, że to panu wyrządził krzywdę… Co takiego uczynił?

– Nie tylko mnie… – señor de Riano przeszedł powoli na skraj tarasu i oparłszy rękę o łuk kolumnady, popatrzył w zamyśleniu na góry. Jego potężna sylwetka na tle zachodzącego słońca wyglądała dziwnie złowieszczo.

Rachel siedziała z drżącym sercem, czekając na najgorsze. Śmiertelna powaga malująca się na twarzy señora de Riano zwiastowała złe wieści.

– Rok temu – podjął chłodnym, rzeczowym tonem – nieopatrznie zatrudniłem pani brata w mojej firmie w Jabugo i zapewniłem mu mieszkanie. Mieszkał razem z drugim cudzoziemcem, Szwedem, i razem pracowali przy pakowaniu i wysyłce towaru. Pani brata polecił mi przeor z La Rabidy, który twierdził, że Brian jest uczciwym i pracowitym młodzieńcem i zasługuje na lepszą płacę niż ta, którą może mu zaofiarować kościół. Przeor od lat jest przyjacielem naszej rodziny, zna mnie od dziecka i darzę go wielkim zaufaniem. Nie wahałem się więc ani chwili. Ale pani bratu udało się wywieść przeora w pole…

– Cóż takiego zrobił? – spytała z ciężkim sercem.

– Po kilku tygodniach pracy razem ze swoim kumplem zaczęli kraść szynki i sprzedawać je na europejskim czarnym rynku. Przez pewien czas ten proceder uchodził im bezkarnie. Moi pracownicy nie wykazali dostatecznej czujności. Sądzili, że popełniono błędy w rachunkach. Ale po pewnym czasie okazało się, że straty w magazynach były znaczne. Dokładnie okradli nas na dwadzieścia tysięcy dolarów! Jakiś czas potem przyłapano Szweda na gorącym uczynku. Został aresztowany, a policja odkryła, że ma konto w szwajcarskim banku.

– A co z Brianem? – dopytywała się niecierpliwie.

– W dniu, w którym aresztowano jego kumpla, nie zgłosił się do pracy i od tej pory wszelki słuch o nim zaginął. To miało miejsce pół roku temu.

– Wielki Boże! – wyrwało jej się z piersi.

– Szwed złożył zeznania obciążające pani brata.

Rachel nie mogła dłużej usiedzieć w spokoju. Skoczyła na równe nogi i zawołała z rozpaczą:

– To zupełnie niepodobne do Briana! Kocham go i znam od dziecka. Nie macie przeciw niemu żadnych dowodów z wyjątkiem słów tego mężczyzny. Nie wierzę, że to prawda… Przeor z pewnością się nie pomylił!

Vincente de Riano patrzył na nią wzrokiem pełnym litości.

– Czy pani brat kiedykolwiek się z panią skontaktował? Czy przysiągł pani, że jest niewinny?

– Nie – wyznała zgodnie z prawdą. – Wielka szkoda, że tego nie zrobił… Wiem, że pan mi nie wierzy, ale gdyby pan znał Briana, toby pan wiedział, że nie należy do ludzi, którzy przyznają się do kłopotów. Jest zbyt hardy, zbyt dumny… – Rachel ukryła twarz w dłoniach, przypominając sobie o jego ostatnim telefonie do matki. – Musiał już opuścić Sewillę – wyznała ledwie słyszalnym szeptem. – Kiedy po raz ostatni rozmawiał z matką, uprzedził ją, że przez dłuższy czas nie będzie się odzywać… Matka wyczuła, że dzieje się coś niedobrego, ale obie starałyśmy się nie dawać przystępu złym myślom. – W rozpaczy potrząsała głową. – Muszę go odnaleźć. Muszę go przekonać, że powinien zgłosić się na policję i wyznać prawdę. Proszę mi powiedzieć, gdzie on może być?

– Przypuszczam, że nadal przebywa w Hiszpanii. – Señor de Riano miał nieodgadniony wyraz twarzy.

– Dlaczego pan tak uważa? – spytała z nagłym ożywieniem.

– Kiedy człowiek czegoś bardzo pragnie, zdobywa się na zadziwiającą wytrwałość – powiedział sentencjonalnie.

– Czegóż więcej w tej sytuacji mógłby pragnąć, prócz oczyszczenia z zarzutów? – rozważała na głos. – Proszę mi uwierzyć, señor… Brian z pewnością jest niewinny. Nie stawił się na policji, ponieważ bał się, że nie zostanie wysłuchany. Znajduje się w obcym kraju i nie zna tutejszego prawa. Na pewno został fałszywie oskarżony. W pewnym sensie jest bezbronny. A jeśli pan byłby na jego miejscu, co by pan zrobił?

Patrzył na nią przez chwilę w skupieniu, a potem rzekł tonem lekkiej drwiny:

– Czy przypadkiem nie studiuje pani prawa i nie zamierza zostać adwokatem?

Miała serdecznie dość jego szyderczego poczucia humoru.

– Aż tak bardzo prawo mnie nie interesuje, seńor.

– A można spytać, co panią bardzo interesuje?

– Wykonuję niepozorną pracę, ale bardzo mnie ona satysfakcjonuje – odparła z godnością, była bowiem świadoma, że ten tajemniczy mężczyzna poddaje ją szczególnemu egzaminowi, od którego być może wiele będzie zależeć.

– Niemniej jednak proszę mnie oświecić, panno Ellis.

– Jestem boną do dzieci zatrudnioną w hotelu – powiedziała wolno i wyraźnie.

Z pewnością nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Czego właściwie oczekiwał? – pomyślała, patrząc na jego nagle zmienioną twarz i intrygujące błyski w oczach. A potem wstał i w zamyśleniu przechadzał się po terakotowej posadzce, jakby rozważał jakiś wielce zawiły problem. Niespodziewanie zatrzymał się i zadał osobliwe pytanie:

– Czy ma pani stosowny dyplom?

– Oczywiście. Nie zostałabym zatrudniona w Kennedy Plaza bez odpowiedniego dyplomu.

O co mu, u licha, chodzi? Wstała i podeszła do schodów, które prowadziły do niżej usytuowanego ogrodu. Powinnam już stąd wyjść, pomyślała. Powinnam jak najszybciej skontaktować się z policją w Sewilli… Raptem się zatrzymała olśniona zbawienną myślą.

– Jakkolwiek nie zarabiam zbyt dużo – powiedziała, patrząc z ukosa na swego gospodarza – ale jestem w stanie spłacać panu w comiesięcznych ratach dług przypisywany memu bratu.

Powoli odwrócił ku niej głowę; jego czarne oczy miały jakiś bezosobowy, nieodgadniony wyraz.

– I uważa pani, że pieniądze odkupią jego wszystkie grzechy?

– Jakie grzechy? – Z wrażenia zaparło jej dech. Czyżby było coś więcej…?

W zapadającym zmierzchu jego smagły profil wydawał się jeszcze ciemniejszy i w jakiś nieuchwytny sposób groźny.

– Pani brat powinien sam je wyznać… – Urwał i na chwilę zapadła cisza przerywana jedynie rytmicznym cykaniem świerszczy. – Niedługo zapadnie noc – podjął. – Pojadę za panią do Carmony w charakterze eskorty.

Rachel wcale nie chciała zaciągać wobec Vincente de Riano długu wdzięczności, ale nie ośmieliła się zaprotestować. Wyczuwała instynktownie, że jej opór byłby bezcelowy. W milczeniu skierowała się na ścieżkę okrążającą dom, do zaparkowanego po drugiej stronie samochodu.

Noc zapadła nieoczekiwanie szybko. Jadąc pustą drogą w kierunku Sewilli, była w gruncie rzeczy zadowolona, widząc we wstecznym lusterku duży, czarny samochód. Głowę miała tak zaprzątniętą myślami o bracie, że prawie minęła skręt na Carmonę i była wdzięczna w duchu señorowi de Riano, który w ostatniej chwili mignął jej światłami.

To oczywiste, że nie powiedział jej całej prawdy o Brianie, myślała. Ciekawe, dlaczego nie chciał poskarżyć się na krzywdę, jaką mu wyrządzono. Czyżby przez swego rodzaju delikatność?

Gdyby był człowiekiem ogarniętym wyłącznie chęcią zemsty, na pewno nie okazałby jej współczucia, gdy zauważył, że słabnie z powodu upału. Tymczasem zdobył się na rycerski gest i zaniósł ją do domu, aby odpoczęła. Zadrżała na samą myśl o mocnym uścisku jego potężnych ramion. Tak nie zachowuje się przecież człowiek mściwy i małostkowy…

Doszła do wniosku, że Brian musi mieć o wiele większe kłopoty niż te, o których wspomniał seńor de Riano. Mimo że noc była upalna, zrobiło jej się zimno na całym ciele.

W niewesołym nastroju dotarła do potężnych murów, przy których zbudowano hotel. Mury stanowiły pozostałość po okazałym pałacu króla Don Pedro, stanowiącym schronienie królów katolickich podczas ich rozstrzygającej walki z Maurami.

Z łatwością mogła wyobrazić sobie seńora de Riano jako hiszpańskiego granda, zdolnego do wielkich namiętności zarówno w miłości, jak i w walce. Wyobraziła sobie, jak na dworze królewskim prowadzi potajemne intrygi i bezlitośnie niszczy wszystkich swych przeciwników… Znów się wzdrygnęła. Nie mogła usunąć sprzed oczu wizerunku seńora de Riano i bujna wyobraźnia zaczynała jej płatać figle.

Zaabsorbowana myślami zatrzymała wóz na hotelowym parkingu. Gdy wyłączyła silnik, dobiegł jej uszu warkot drugiego samochodu. Vincente de Riano postanowił zapewne odprowadzić mnie pod same drzwi, pomyślała z irytacją.

– Nie musiał pan aż tu przyjechać za mną – powiedziała, gdy wysiadł z samochodu i do niej podszedł.

– Ciekaw jestem, co by pani zrobiła, gdyby trzej mężczyźni jadący za panią od Araceny zagrodzili pani drogę? Dopiero gdy zorientowali się, że panią eskortuję, zrezygnowali z pościgu.

Rzuciła mu nieprzytomne spojrzenie.

Por Dios! – Na jego twarzy malowało się zdumienie.

– Czyżby ich pani nie zauważyła?

– Nie… – Serce Rachel zaczęło walić jak oszalałe. Obsesyjnie myślała o tym mężczyźnie. Jeśli nie jechałby za nią…

– Pozwoli pani, że ją odprowadzę, zanim znów zemdleje pani w mych ramionach – powiedział z nikłym uśmiechem.

Poczuła, jak gorąca fala krwi oblewa jej policzki.

– Wcale nie zemdlałam w pana ramionach i nie potrzebuję pańskiej pomocy, seńor! – zdążyła powiedzieć, nim chwycił ją mocno pod ramię i ignorując jej wzburzenie, poprowadził do wejścia.

– Proszę mi wybaczyć, ale jestem odmiennego zdania – powiedział z pewnym przekąsem. – Skoro ma pani zamiar spłacać dług swego brata, to w moim interesie leży zapewnić pani bezpieczeństwo, przynajmniej podczas pobytu w moim kraju.

Nienawidziła tego protekcjonalnego tonu i całkiem nie ufała jego pokrętnym wyjaśnieniom. Podejrzewała, że seńorem de Riano nie kieruje rycerskość, lecz jakieś tajemnicze, ukryte motywy. Na przyszłość postanowiła być bardziej czujna, teraz zaś myślała wyłącznie o tym, by w sprytny sposób uwolnić się od jego uciążliwej opieki.

– Mam wrażenie, że pani słabość po części wynika z głodu – szepnął jej do ucha, gdy mijali restaurację i przechodzili przez bar ozdobiony ciemną boazerią i ciężkimi mosiężnymi lampami.

Seńor de Riano ubrany był nadal w tę samą koszulę i robocze spodnie, ale Rachel zauważyła, że mimo to śledzą go oczy prawie wszystkich kobiet. Zaczęła się mimowolnie zastanawiać, czy jest żonaty, a jeśli nie, to czy potrafiłby być wierny jednej kobiecie? Był przecież niebywale przystojny. Być może dopiero teraz, gdy spostrzegła zachwyt w oczach innych kobiet, w pełni to sobie uświadomiła. Doszła do wniosku, że na pewno jest żonaty. Ciekawe, czy kochał swoją żonę, czy też podobnie jak większość mężczyzn o tak zniewalającym uroku już dawno ją porzucił.

– Jestem zbyt zdenerwowana, bym mogła cokolwiek przełknąć – odpowiedziała wreszcie na jego sugestię. – Chciałabym udać się prosto do pokoju.

Wyglądało jednak na to, że było już za późno na protesty. Jak spod ziemi wyrósł przed nimi kelner i zaczął witać seńora de Riano jak członka rodziny królewskiej. Zamienili kilka niezrozumiałych dla Rachel zdań, a potem kelner obdarzył ją spojrzeniem pełnym uznania i wrócił do baru.

– Proszę się uspokoić, seńorita. – Vincente de Riano podsunął jej krzesło. – Miała pani ciężki dzień i dużo dziś pani przeżyła. Radzę pomyśleć teraz trochę o sobie.

– Czy pan mnie przed czymś ostrzega?

– Być może.

Spojrzała na niego zaintrygowana, ale nim zdążyła coś powiedzieć, kelner postawił przed nią ogromny półmisek z owocami morza. Na ten widok ślinka napłynęła jej do ust, a zapowiedź uśmiechu, przyczajona w oczach, nie uszła uwagi jej towarzysza.

– Mam nadzieję, że wśród tych rozmaitości znajdzie pani coś, co szczególnie lubi – powiedział łagodnym tonem. – A ja tymczasem zadzwonię na policję. Zawiadomię ich, że pani przyjechała i pragnie współpracować…

Zawiesił na chwilę głos i popatrzył na nią uważnie. Odniosła wrażenie, że celowo wspomniał o policji, żeby sprawdzić, jak zareaguje. Ale jeśli sądził, iż się wystraszy, bo ma coś do ukrycia, to czekało go rozczarowanie.

Uśmiechnęła się lekko sama do siebie. Musiał dopatrzeć się w tym uśmiechu ironii, ponieważ grymas gniewu wykrzywił mu twarz, nim wreszcie odwrócił się i pomaszerował do wyjścia. Pogrążona w myślach nawet nie zauważyła, kiedy kelner postawił przed nią kieliszek z napojem. Gdy upiła łyk, poczuła w ustach niezwykłą kombinację banana, zielonej cytryny i alkoholu. Chyba nigdy w życiu nie piła niczego tak dobrego. Sięgała po następną tartinkę z krewetką, gdy na horyzoncie pojawiła się wysoka postać seńora de Riano.

– Cieszę się, że pani smakuje nasza kuchnia – odezwał się nad jej głową głęboki, męski głos, który nauczyła się już poznawać.

Gdy usiadł, spojrzała mu z niepokojem w oczy.

– Czy policja wpadła na jakiś ślad?

Czuła, że jego czarne oczy przeszywają ją na wskroś.

– Nie. I chwilowo nie będą się pani naprzykrzać. Poprosili jedynie o pani adres. Oczywiście, musi pani ich uprzedzić, jeśli zechce wracać do Stanów.

– Nie wiem jeszcze, kiedy to nastąpi – powiedziała ze smutkiem. – Kupiłam otwarty bilet powrotny, ponieważ nie miałam pojęcia, ile czasu zajmie mi odszukanie brata… – Chwyciła głęboki oddech, nim sięgnęła do torebki po czeki podróżne. Wypisała na jednym z nich kwotę dwustu pięćdziesięciu dolarów i położyła go na stole. Nie była to wielka suma, ale pieniądze, które dostała po matce, topniały z każdą chwilą. – Oto pierwsza rata długu – powiedziała.

Kiedy odsuwała krzesło i wstawała, starała się nie patrzeć na seńora de Riano. Wiedziała, że nadal jej nie ufał, ale nic nie mogła na to poradzić.

– Dziękuję za informacje – powiedziała, zdając sobie sprawę, że ten mężczyzna, który budził w niej antypatię i lęk, przecież ostatecznie jej pomógł. Sama przed sobą nie chciała przyznać, jak bardzo potrzebowała jego pomocy, i że była mu za nią ogromnie wdzięczna. – Jeśli Brian się ze mną skontaktuje, powiadomię zarówno policję, jak i pana. Adiós, seńor.

Buenas noches, seńorita.

To nie zabrzmiało jak ostateczne pożegnanie – i dobrze o tym wiedziała. Przyspieszyła kroku, czując na plecach jego wzrok.

Gdy znalazła się za drzwiami swojego pokoju, załamała się nagle. Łzy zdenerwowania i przerażenia spływały po jej twarzy, kiedy ciężko opadła na łóżko. Nigdy w życiu nie czuła się tak bardzo samotna.

Po śmierci matki spędzała dużo czasu ze Stephenem. Aż do tej pamiętnej, okropnej sceny, podczas której obnażył swój podły charakter…

Od samego początku znajomości Stephen namawiał ją, by poszła z nim do łóżka. Ale ona opierała się, twierdząc, że pragnie poczekać aż do ślubu. Ten zaś miał nastąpić dopiero, gdy odnajdzie brata. Tylko wówczas dzień ślubu mógł być dla niej naprawdę szczęśliwym dniem. Pragnęła, żeby Brian poprowadził ją do ołtarza…

Z początku Stephen na wszystko się zgadzał, ale z biegiem czasu stawał się coraz bardziej rozdrażniony i trudny we współżyciu. Po jednej z kłótni na temat Briana, doszła do wniosku, że dłużej nie zniesie narastającego między nimi napięcia i postanowiła oddać się Stephenowi w nadziei, iż to ich zbliży do siebie i umocni wzajemne uczucia. Zebrała się na odwagę i poprosiła pokojówkę, aby wpuściła ją bez zapowiedzi do prywatnego apartamentu Stephena. Chciała mu zrobić radosną niespodziankę. Jednak czekało ją przykre zaskoczenie.

Zastała Stephena w łóżku z inną kobietą – jedną z hotelowych opiekunek do dzieci, która na domiar złego w tym czasie powinna pełnić swoje obowiązki. Dziecko pewnego dyplomaty, powierzone jej opiece, błąkało się samotnie po parkingu. Gdyby nie Rachel, która przypadkiem natknęła się na pięcioletniego chłopca, gdy jak oszalała wybiegła z pokoju Stephena, niechybnie wybuchłby skandal.

Kiedy minął początkowy szok i pierwszy paroksyzm bólu, Rachel zwierzyła się z nieszczęścia swej najbliższej przyjaciółce, Liz. Dopiero wówczas, gdy opowiadała Liz o zdradzie Stephena, spojrzała na niego z pewnej perspektywy i jasno zdała sobie sprawę, jakim był żałosnym człowiekiem. Kiedy zobaczył ją nieoczekiwanie w swym apartamencie, wybuchnął złością. Nie było ani żalu, ani przeprosin – jedynie złość. A przecież jeszcze kilka dni wcześniej deklarował jej swoją miłość…

Na drugi dzień przyszedł do niej skruszony, ale było już za późno. Gdy nie chciała go wysłuchać, błagał Liz, żeby się za nim wstawiła – ale i to nic nie pomogło. Potem bombardował ją telefonami, nagrywał wiadomości na automatyczną sekretarkę, wreszcie zaczął grozić, że ją zwolni z pracy i obciąży winą za zaniedbanie opieki nad dziećmi.

Nie chciała go ani widzieć, ani słyszeć i nie lękała się gróźb, ponieważ definitywnie przestała go kochać. Bez jednego słowa sama zwolniła się z pracy i zaczęła przygotowania do podróży do Hiszpanii.

Brat był jedyną drogą osobą, jaka pozostała jej na świecie. Brian… Przebywał gdzieś w obcym kraju, z dala od bliskich, być może cierpiał biedę, być może miał jakieś kłopoty… Spodziewała się wówczas wszystkiego, ale nawet w najgorszych snach nie przypuszczała, że Briana może ścigać policja!

Gdy pomyślała o swym ukochanym bracie, jej serce znów pokryło się lodową powłoką. Nerwowo przekręciła się na łóżku, obawiając się, iż tej nocy wcale nie zaśnie. Dręczyła ją myśl, że nie może już nic więcej zrobić, żeby go odnaleźć. Wyczerpała wszystkie możliwości… Nawet policja nie miała o nim żadnych wieści.

Właściwie powinna jak najszybciej wrócić do Nowego Jorku i cierpliwie czekać, aż Brian sam się do niej odezwie. Na myśl, że mógł to już zrobić podczas jej nieobecności, wzdrygnęła się niespokojnie. Stanowczo nie było sensu pozostawać dłużej w Hiszpanii. Zresztą po zapłaceniu senorowi de Riano nie miała już dużo pieniędzy.

Senor de Riano… Człowiek dziwny, trudny do rozszyfrowania. Próbowała sobie wyobrazić jego twarz bez groźnego marsa na czole, bez niebezpiecznych błysków w głębi czarnych oczu, i z tym obrazem – pogodnej i pięknej twarzy Vincente de Riano – zasnęła.


Przebudziło ją głośne pukanie do drzwi i melodyjny głos pokojówki.

– Już dziewiąta, proszę pani… Czy mam podać teraz śniadanie?

Rachel nie mogła uwierzyć, że spała tak długo. Podziękowała pokojówce i poprosiła o postawienie tacy na stoliku, a gdy dziewczyna zniknęła za drzwiami, popędziła do łazienki. Pozostała jej zaledwie godzina do końca doby hotelowej, ona zaś postanowiła jeszcze dziś hotel opuścić i, jeśli to będzie możliwe, odlecieć do Nowego Jorku.

W pośpiechu wzięła prysznic, a potem rozczesała długie jasne włosy i związała je w gruby węzeł na karku. Uszy ozdobiła kolczykami z pereł, które należały kiedyś do jej matki. Po chwili namysłu włożyła białą bawełnianą sukienkę z krótkim rękawem, wykończoną granatową lamówką i przepasała ją w talii parcianym, granatowym paskiem.

Patrząc na swe odbicie w lustrze, pomyślała znów o Brianie i na myśl o jego nieznanym losie zadrżała. Była zbyt zdenerwowana, by z apetytem myśleć o śniadaniu, ale pomna wypadków dnia poprzedniego, zmusiła się do zjedzenia ciepłej, maślanej bułeczki i połówki soczystej brzoskwini.

Pijąc gorącą, słodką kawę, podniosła słuchawkę i połączyła się z recepcją. Po chwili zamówiła miejsce w samolocie do Nowego Jorku, który wylatywał z Sewilli w samo południe. Następnie zadzwoniła na komendę policji i poinformowała o swoim planowanym wyjeździe.

Pozostało jeszcze tylko spakowanie bagażu. Miała jedną walizkę i podręczny neseser, więc ta operacja nie zajęła jej dużo czasu. Kwadrans później zeszła do recepcji, żeby się wymeldować i zapłacić rachunek.

Ładna dziewczyna siedząca za kontuarem obdarzyła ją ciepłym uśmiechem.

Senor de Riano zapłacił za pani dotychczasowy pobyt i polecił przekazać, że może pani tu pozostać, jak długo pani zechce.

Rachel aż wstrzymała oddech ze zdumienia. Jakiś niewytłumaczalny niepokój sparaliżował jej umysł i ciało. Była przekonana, że ten hojny gest nie wynikał li tylko ze szczodrości tego mężczyzny. Poczuła, jak wezbraną falą ogarniają gniew.

– Postanowiłam wyjechać i proszę o mój paszport! – powiedziała ostrym tonem.

– Oczywiście, proszę pani. – Recepcjonistka taktownie nie okazała zdziwienia.

Rachel schowała paszport do torebki, chwyciła bagaż i energicznym krokiem wyszła na dwór. Owionęło ją piekielnie gorące powietrze. Czy kiedykolwiek byłaby w stanie przyzwyczaić się do takiego żaru? Odsunęła tę zgoła śmieszną myśl; przecież jeszcze dziś wieczór będzie z powrotem w Nowym Jorku!

Wyjeżdżając z parkingu, zastanawiała się, dlaczego – senor de Riano ośmielił się zapłacić za jej pobyt w hotelu.

Dlaczego chciał, by miała wobec niego zobowiązania? Być może chodziło mu o wzbudzenie w niej głębszego poczucia winy za grzechy brata… Tak czy owak, nie zamierzała się z nim więcej zobaczyć, choć nie potrafiła przed sobą ukryć, że jego intrygująca osobowość mocno zapadła jej w pamięć.

Niespełna pół godziny później samochód Rachel mijał białe fasady sewilskich domów porośnięte barwną bugenwillą. Zerknąwszy na plan miasta, skręciła w Paseo de las Delicias i pojechała w kierunku górującej nad miastem Giraldy. Musiała trochę zwolnić ze względu na poranny ruch i dopiero wówczas zauważyła we wstecznym lusterku smukłą sylwetkę niebieskiego astina martina lagondy, który zdawał się skręcać wszędzie tam, gdzie ona. Mężczyzna siedzący za kierownicą tego sportowego pojazdu cały czas trąbił. Z początku nie zwróciła na to szczególnej uwagi. Dopiero gdy jakaś ciężarówka właściwie zepchnęła ją z drogi, zmuszając do skrętu w pierwszą uliczkę, a jadący za nią niebieski samochód uczynił to samo – niepokój na dobre wkradł się w jej serce.

W oślepiającym słońcu, które odbijało się od przydymionej szyby, nie mogła dojrzeć twarzy kierowcy. Z determinacją zahamowała i zaparkowała na pierwszym wolnym miejscu, mając nadzieję, że tajemniczy kierowca minie ją i zniknie w tłumie. Ale niebieski samochód zatrzymał się nie opodal. A więc nie był to czysty zbieg okoliczności.

Czy to możliwe, żeby Brian siedział za kierownicą tak drogiego, sportowego samochodu? – przemknęło jej nieoczekiwanie przez myśl. Mógł przecież dowiedzieć się, że wczoraj o niego pytała…

Wysiadła z wozu i czekała na reakcję drugiego kierowcy. Na widok senora de Riano, wysiadającego zza kierownicy niebieskiego auta serce podeszło jej do gardła z wrażenia. Dlaczego nie spotkał się z nią w hotelowym foyer? – myślała gorączkowo. Bez wątpienia śledził każdy jej ruch, w nadziei, że zaprowadzi go do Briana, skonstatowała z goryczą. Gorycz przemieniła się prędko we wściekłość. Podniosła na niego pałający gniewem wzrok, ale gardło miała tak ściśnięte, że nie zdołała od razu przemówić. Przyglądała mu się w milczeniu.

Dziś nie miał na sobie ani roboczych spodni, ani wymiętej koszuli. Ubrany był w lniany beżowy garnitur o nieskazitelnym kroju, w którym wyglądał niezwykle wykwintnie i elegancko. Zupełnie nie mogła pojąć, dlaczego właściwie boi się tego mężczyzny, a jednak, im bliżej do niej podchodził, tym większy ogarniał ją lęk. Instynktownie cofnęła się o krok. A gdy przesunął po jej ciele władczym wzrokiem, jakby była nagrodą, po którą zgłosił się zwycięzca, nie potrafiła się pohamować i wybuchła:

– Za wcześnie się pan ujawnił, seńor. Jeszcze trochę cierpliwości i zaprowadziłabym pana prosto do Briana!

Загрузка...