Rozdział piąty

Rachel była tak głęboko zamyślona, że w ogóle nie usłyszała, gdy Vincente de Riano wszedł do pokoju. Carmen na widok wuja pospiesznie wstała z łóżka i zaczęła nerwowo zbierać rozrzucone fotografie. Seńor de Riano nieoczekiwanie podniósł jedno zdjęcie i przyjrzawszy mu się uważnie, schował je do kieszeni marynarki.

Dziewczyna rzuciła Rachel zaniepokojone spojrzenie; obie w lot zrozumiały, że niebawem policja otrzyma zdjęcie Briana i będzie mogła skuteczniej go poszukiwać.

Vincente de Riano w kilku krokach podszedł do drzwi i otworzył je na oścież, czekając, aż obie razem z nim opuszczą pokój.

Carmen po cichu, by nie obudzić dziecka, wysunęła szufladę ozdobnego sekretarzyka i pieczołowicie umieściła tam wybrane przez siebie fotografie, resztę zaś włożyła z powrotem do torebki Rachel.

W ułamku sekundy Rachel i Carmen wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, jakby przypieczętowując przymierze, które przed chwilą zawarły.

Gdy Rachel mijała seńora de Riano, który stał w drzwiach z władczym wyrazem twarzy, gestem pełnym godności uniosła podbródek i odwróciwszy się nieznacznie, spostrzegła, że Carmen uczyniła to samo. Szlachetna twarz młodej kobiety wyrażała siłę charakteru i woli, i ten sam co u jej wuja władczy – zapewne rodzinny – rys.

Rachel zeszła po schodach do elegancko urządzonej jadalni, cały czas świadoma niepokojąco bliskiej obecności senora de Riano. Zastanawiała się nad jego stosunkiem do bratanicy i doszła do wniosku, że łączy ich niewątpliwie głęboka miłość i przywiązanie, ale jednocześnie wyczuwało się między nimi wyraźne napięcie.

To Brian stał się przyczyną rodzinnej waśni, pomyślała ze smutkiem. Brutalnie wkroczył w ich życie, przysparzając im mnóstwa cierpień i bólu. Ale przede wszystkim został ojcem – ojcem malutkiego dziecka, które potrzebuje miłości obojga rodziców.

Nagle przed oczy Rachel powrócił obraz smagłej, przystojnej twarzy senora de Riano, w chwili gdy gestem pełnym miłości gładził Luisę po policzku. Przemknęła jej przez głowę szalona, grzeszna myśl, że oto mała Luisa jest ich nowo narodzonym dzieckiem – jej i senora de Riano! Ze wstydem w sercu przyłapała się na tym, że całkiem poważnie zastanawia się, jak też by wyglądało jej życie u boku tego niezwykłego mężczyzny, gdy leżałaby w jego mocnych ramionach podczas długich, upalnych andaluzyjskich nocy i…

– Seńorita Ellis?

Policzki Rachel okryły się purpurą.

– Słucham…? – zająknęła się, widząc zdziwione spojrzenie Carmen i przerażona odkryciem, że seńor de Riano odsunął dla niej krzesło, żeby usiadła.

Jak długo już tak stał, przyglądając jej się badawczo, podczas gdy ona puszczała wodze wybujałej fantazji?

– Dziękuję – wykrztusiła wreszcie i ciężko opadła na rokokowe krzesło obite jedwabnym adamaszkiem. Unikając wzroku gospodarza, podziwiała przez długą chwilę politurowaną powierzchnię stołu, która lśniła jak lustro.

Przy ścianie za plecami Carmen stał wspaniały mebel intarsjowany kością słoniową, przypominający rodzaj sekretarzyka. Rachel patrzyła na to cudo sztuki meblarskiej jak urzeczona.

Senor de Riano, który zasiadł u szczytu stołu, śledził wzrokiem spojrzenie Rachel.

– Patrzy pani na vargueno – wyjaśnił. – To hiszpański sekretarzyk w mauretańskim stylu mudejar, którego wpływy utrzymywały się w Andaluzji aż po wiek osiemnasty. Istne cacko, nieprawdaż? To jedyny mebel w tym domu, do którego jestem naprawdę przywiązany.

– Rzeczywiście jest piękny.

– Powinnaś więc zobaczyć willę wuja – podjęła Carmen z entuzjazmem. – Znajduje się na samym szczycie i zawsze czuję się tam jak królowa w sułtańskim pałacu, która z góry obserwuje cały świat.

– Panna Ellis miała już okazję widzieć ten dom – pospieszył z wyjaśnieniem, widząc, że twarz Rachel znowu oblała się rumieńcem.

Carmen zawahała się przez moment, nim nalała sobie na talerz łyżkę zimnej, owocowej zupy, którą przed chwilą wniesiono.

– Nie wiedziałam, że już byłaś w Aracenie – powiedziała, patrząc zdziwionym wzrokiem na Rachel.

– Owszem – odparła Rachel i upiła łyk kompotu z gruszek. – Przeor klasztoru w La Rabida powiedział mi, że twój wuj może mi pomóc w odnalezieniu Briana.

Twarz Carmen spochmurniała.

– Ach, więc w ten sposób poznałaś wuja Vincente! -westchnęła.

– I był to, rzec można, szczęśliwy zbieg okoliczności, ponieważ była właśnie bliska omdlenia – wtrącił swobodnie Vincente de Riano, rozlewając czerwone wino do kieliszków. – Oczywiście pomogłem jej stanąć na nogi.

Rachel znów poczuła, że oblewa ją fala gorąca, która niewiele miała wspólnego z panującym w pokoju przyjemnym chłodem. Tak bardzo chciała zapomnieć o tym incydencie, ale nie potrafiła, seńor de Riano zaś wcale jej tego nie ułatwiał. Żywo miała w pamięci tę chwilę, gdy trzymał ją tak blisko swego silnego, męskiego ciała, znosząc ją ze słońca, a potem troskliwie układał na leżance w cieniu arkad na błękitnym patio swego pięknego domu…

– Byłaś chora? – zaniepokoiła się Carmen.

– Ależ nie! – Rachel potrząsnęła głową. – Byłam trochę zmęczona.

– I głodna – dorzucił gospodarz, najwyraźniej delektując się tematem. – Dlatego poprosiłem dziś Sharom, żeby przygotowała specjalnie dla panny Ellis jagnięcinę z rusztu, taką, jaką tylko ona potrafi przyrządzić. Rozpływa się w ustach, jak to wy, Amerykanie, powiadacie.

Rachel obawiała się spojrzeć seńorowi de Riano w oczy, więc całą uwagę skupiła na Carmen. Ta zaś sączyła wino i przyglądała się obojgu z nie ukrywanym zainteresowaniem.

– Jagnięcina to jego ulubione mięso – zauważyła, jakby rozprawiała o kimś nieobecnym. – Tio mógłby ją jeść od rana do wieczora. Całe szczęście, że Sharom nie pozwala sobą dyrygować. Jest jedyną znaną mi osobą, która się go nie boi.

Wniesiono właśnie główne danie i Rachel poczuła się zwolniona z odpowiedzi.

Jagnię ze szparagami smakowało rzeczywiście wyśmienicie; Rachel rozkoszowała się każdym kęsem, zagryzając chrupiącą bułką i popijając winem, którego delikatny smak bardzo jej odpowiadał.

Kiedy jednak gospodarz chciał ponownie napełnić jej kieliszek, dyskretnie zasłoniła go ręką. Jeśli nadużyje alkoholu, będzie musiała się zdrzemnąć po lunchu, a tego przecież nie chciała. Czuła instynktownie, że w towarzystwie tego mężczyzny powinna być czujna i panować nad sobą. W przeciwnym bowiem razie… Cóż, już teraz zdawała sobie sprawę, iż pozostaje pod jego zmysłowym urokiem – urokiem, który działał na nią silniej niż najprzedniejsze wino.

Z błysku w jego oczach wyczytała, że doskonale wie, dlaczego odmówiła trunku. Z wyraźną satysfakcją otarł kącik ust białą serwetką, rozparł się wygodniej na krześle i skupił wzrok na swej bratanicy.

– Posłuchaj, chica – zwrócił się do niej po chwili namysłu. – Nim przejdziemy do deseru, chciałbym ci coś powiedzieć…

Rachel zauważyła, że dziewczyna zastyga na krześle jak mumia, a z jej twarzy w mgnieniu oka znika wszelkie ożywienie.

– Lekarz powiedział mi, że twoje ciśnienie wróciło do normy i możesz udać się w krótką podróż – oznajmił. – Postanowiłem więc przychylić się do twych próśb i pozwolić ci odwiedzić rodziców chrzestnych w Cordobie. Zawiozę cię tam, jeśli zechcesz, jeszcze dziś po południu.

Tio! – zawołała Carmen radośnie. Najwyraźniej miała ochotę poderwać się z miejsca i uściskać wuja. Jednak jego następne słowa przykuły ją znów do krzesła.

– Lekarz powiedział mi również, że powinnaś trochę odpocząć od dziecka… Kilka dni, być może nawet tydzień, oderwania od codziennego rytuału prac dobrze ci zrobi. Powinnaś się wyspać do woli, odwiedzić przyjaciół… Taki relaks przyspieszy powrót do pełni zdrowia po ciężkim porodzie i długim połogu. Poprosiłem więc pannę Ellis – ciągnął po krótkiej przerwie – aby została w naszym domu i zajęła się w tym czasie Luisą. Pozostając trochę dłużej w Hiszpanii, zwiększa swe szanse na spotkanie z bratem… Oczywiście jest to dla nas wszystkich chwilowe rozwiązanie. Sam mam bardzo pilne sprawy do załatwienia w Maroku i muszę tam pojechać osobiście, będę więc spokojniejszy, pozostawiając Luisę pod opieką jej ciotki.

W umyśle Rachel kłębiły się sprzeczne myśli; zupełnie nie mogła zrozumieć, dlaczego na wieść o jego wyjeździe ogarnęło ją dziwne rozczarowanie. W oczach Carmen natomiast pojawiły się łzy.

– Moi rodzice chrzestni bardzo pragną zobaczyć Luizę – poskarżyła się. – Chcę im ją pokazać… – Zatopiła twarz w dłoniach.

Oczy senora de Riano stały się nagle twarde, nieustępliwe.

– Jeszcze nie tym razem, chica – powiedział tonem zamykającym wszelką dyskusję.

Rachel pochyliła się w stronę Carmen.

– Kocham Luisę jak własną córkę – wyszeptała drżącym głosem. – Ona jest przecież częścią Briana… Przysięgam ci, że zajmę się nią najlepiej jak potrafię. Będziesz mogła dzwonić do mnie o każdej porze. I przyłożę wtedy słuchawkę do ucha Luisy, byś mogła do niej przemawiać, a ona będzie myśleć, że jesteś przy niej.

Carmen uniosła swą ciemną głowę i popatrzyła Rachel prosto w oczy.

– Naprawdę to zrobisz?

Spod zasłony ciemnych rzęs seńor de Riano posłał Rachel spojrzenie pełne wdzięczności. Było w jego oczach coś jeszcze, czego w pierwszej chwili nie pojęła – jakiś intrygujący błysk, który wprawił ją w całkiem niezrozumiałe podniecenie.

– Oczywiście, Carmen – odpowiedziała wreszcie, odrywając od niego oczy. – I doskonale cię rozumiem. Jeśli Luisa byłaby moja, równie ciężko byłoby mi się z nią rozstać. Ale wiem, że nawet najzdrowsza młoda matka musi czasem oderwać się od obowiązków.

Carmen przez chwilę w milczeniu rozważała słowa Rachel, po czym nieoczekiwanie podniosła się z miejsca i stanęła naprzeciw wuja z twarzą wyrażającą determinację.

– Pojadę dziś do Cordoby, ale jeśli sądzisz, że z powrotem zacznę spotykać się z Raimundo, to się grubo mylisz. Kocham Briana i zawsze będę go kochała! – rzuciła z pasją i wybiegła z pokoju.

– Proszę zbytnio nie przejmować się słowami Carmen, panno Ellis. – Vincente de Riano zapewne czytał w myślach Rachel, ponieważ w pierwszej chwili chciała wybiec za jego bratanicą, żeby ją pocieszyć. – Postęp został dokonany. Właściwie zawdzięczam to pani. Poradziła sobie pani z Carmen doskonale. – Przesunął uważnym wzrokiem po twarzy Rachel, po czym wypił swoje wino.

Poczuła się dotknięta. Przedstawił sprawę tak, jakby celowo manipulowała Carmen. A przecież wcale tego nie robiła!

– Mówiłam tylko szczerą prawdę, seńor – obruszyła się.

– Nigdy w to nie wątpiłem. I Carmen też nie, skoro zgodziła się wyjechać.

Weszła pokojówka, niosąc ciasto na deser. Rachel odczekała, aż znów zostali sami i podjęła temat, który najbardziej ciążył jej na sercu.

– Czy ów… Raimundo mieszka w Cordobie? – spytała.

– Tak.

– To się nie powiedzie, seńor – powiedziała po chwili napiętej ciszy. – Ręczę, że to się nie uda. Carmen za bardzo kocha Briana, aby pomyśleć o innym mężczyźnie. Takie już są kobiety.

– Czy chce pani przez to powiedzieć, że pod tym względem mężczyźni jaskrawo różnią się od kobiet? – spytał lodowatym głosem.

Rachel zorientowała się, że rozmowa nieoczekiwanie przybrała bardzo osobisty charakter. Odłożyła widelec, zastanawiając się, czy seńor de Riano ma na myśli własne małżeństwo, zawarte niewątpliwie z prawdziwej miłości. Jeśli tak, to wspomnienie o żonie nadal musiało być dla niego bolącą raną…

– Miałam tylko na myśli… – podjęła zmieszana.

– To oczywiste, co pani miała na myśli, senorita – przerwał jej gwałtownie. – Ale proszę być ostrożną w ferowaniu wyroków na podstawie przykładu swego ojca i brata. – Urwał i popatrzył na nią znacząco. – Widzę, że uporczywie porównuje pani do nich wszystkich mężczyzn.

To nieprawda! – chciała zawołać, ale powstrzymała się ostatkiem woli. Za dużo musiałaby wyznać temu mężczyźnie. Przecież to przeżycia związane ze Stephenem skłoniły ją do takich twierdzeń. Dziwne, że wydawał jej się teraz tak dalekim, obcym człowiekiem…

Od czasu przyjazdu do Hiszpanii nie odczuwała już bólu, który dotąd stale jej towarzyszył. Jedyne, co czuła, to żal do samej siebie, że w ogóle związała się ze Stephenem. Nie bez trudu, ale udało jej się wreszcie wznieść wysoki mur, którym odgrodziła się od przeszłości.

Z zamyślenia wyrwało ją zaciekawione spojrzenie senora de Riano. Ten oto człowiek zmienił jej życie w ciągu zaledwie dwóch dni! Nie powinna pozostawać z nim dłużej sama…Podziękowała za wyśmienity lunch i zaczęła wstawać z krzesła, gdy raptem mocna ręka spoczęła na jej dłoni. Poczuła, jak przez jej ciało przepływa strumień gorącego powietrza. Odniosła wrażenie, że jeśli ponownie podejmie próbę wstania z krzesła, pozna całą siłę tych długich, opalonych palców, które nie puszczą jej, aż zacznie błagać o łaskę.

– Gdyby nas ktoś obserwował, pomyślałby zapewne, że pragnie pani ode mnie uciec – zadrwił, nim puścił jej rękę. – A przecież gdyby tak było naprawdę, nie przyjęłaby pani propozycji pozostania w moim domu…

– To naturalne, że pragnę bliżej poznać moją małą bratanicę – powiedziała tonem usprawiedliwienia. Właściwie dlaczego musiała się tłumaczyć?

– A więc, nim pani odejdzie, chciałbym omówić warunki pani zatrudnienia. Przede wszystkim nie oczekuję, że będzie pani bez ustanku zajmować się dzieckiem. W czasie snu Luisy, zarówno w dzień, jak i wieczorami, może pani robić, co zechce. Gdyby chciała pani zrobić zakupy lub zwiedzić miasto, Felipe będzie do pani dyspozycji.

– Dziękuję, seńor – wymamrotała, chwytając zbyt gwałtowny oddech, który nie uszedł uwagi senora de Riano. – Nie zostanę jednak w Hiszpanii dłużej niż tydzień, więc nie sądzę, bym czegokolwiek potrzebowała.

– W każdym razie, gdyby pojawiły się jakieś nieprzewidziane potrzeby, proszę obciążyć tym mój rachunek… Odliczę to później od pani wynagrodzenia. Es claro?

– Tak, oczywiście – odparła, za wszelką cenę unikając jego wzroku.

– Felipe w każdej chwili potrafi się ze mną skontaktować oraz zadzwoni po lekarza w razie jakiegokolwiek problemu z Luisą. Mi casa es su casa, seńorita. Proszę czuć się jak u siebie w domu. Maria pokaże pani za chwilę pokój. Przylega do apartamentu Carmen, a więc będzie pani blisko Luisy. Czy ma pani jeszcze jakieś pytania?

– Właściwie, nie… Jest tylko jedna sprawa: muszę zatelefonować do Stanów, poproszę więc telefonistkę, by podała mi koszt rozmowy, i jeśli pan pozwoli, zapłacę przed wyjazdem.

Niespodziewanie odsunął krzesło i wstał, przesłaniając pokój swym potężnym ciałem.

– Chętnie wziąłbym teraz pieniądze – rzucił cierpkim tonem – ale, niestety, wzywają mnie sprawy nie cierpiące zwłoki i nie mam czasu czekać, aż pani uda się na górę i poszpera w swojej torebce. Będziemy więc musieli później załatwić tę sprawę niezwykłej wagi – dodał z wyraźnym sarkazmem.

Przeszło jej przez myśl, że niechcący go uraziła. Widocznie nie był przyzwyczajony do niezależnych, wyemancypowanych kobiet, które zawsze płacą same za siebie i nie oczekują od mężczyzny, że będą utrzymywane.

Senor! – zawołała za nim i poderwała się z krzesła, pragnąc wyjaśnić, że nie zamierzała zrobić mu afrontu, ale on wyszedł już z pokoju i zdążył zniknąć w czeluściach korytarza.

Po chwili pojawiła się Maria, żeby poprowadzić gościa na górę. Rachel weszła za pokojówką do eleganckiego apartamentu, który miał stać się jej domem na najbliższe kilka dni. Odczuwała w duszy taki zamęt, a myśli tłukły się jej w głowie w szalonej gonitwie, że całkiem nie wiedziała, co począć ze sobą, ani też nie miała odwagi, by myśli te analizować.

– Senorita Ellis, telefon! Patron chce z panią rozmawiać.

Rachel słyszała dzwonek telefonu, myślała jednak, że to Carmen, która dzwoniła co wieczór, by zasięgnąć wiadomości o dziecku. Całkiem nie spodziewała się rozmowy z senorem de Riano, którego nie widziała od czterech dni, kiedy to odwiózł bratanicę do Kordowy. Na dźwięk jego imienia poczuła ucisk w żołądku.

– Dziękuję, Mario. – Położyła Luisę do łóżeczka, nakryła lekkim kocykiem i pospieszyła do telefonu stojącego przy łóżku Carmen. Drżały jej ręce, gdy podnosiła słuchawkę.

– Rachel? – usłyszała znajomy głos, który sprawił, że serce żywiej jej zabiło. – Nie masz chyba nic przeciw temu, bym mówił ci po imieniu? Ostatecznie jesteśmy jakby spokrewnieni, nieprawdaż? – Mówił żartobliwym tonem, bez cienia wcześniejszej irytacji.

W ustach jej zaschło z wrażenia; próbowała je zwilżyć, ale bez rezultatu.

– Nie… Oczywiście, że nie, senor.

– W takim razie powinnaś nazywać mnie Vincente, verdad?

Nie wiedziała co odpowiedzieć.

– Może… może kiedyś spróbuję – wyjąkała.

– Po jutrzejszym wieczorze z pewnością przyjdzie ci to bez trudu – rzekł z ożywieniem.

Poczuła dreszcz przebiegający po kręgosłupie.

– Jutrzejszym wieczorze? Nie rozumiem…

– To twoja pierwsza wizyta w Hiszpanii, prawda?

– Tak – przyznała, zaciskając rękę na słuchawce.

– A więc jako twój gospodarz pragnę zaprosić cię na wieczór flamenco, z którego Sewilla słynna jest na całym świecie.

Znów dreszcz podniecenia przeszył jej ciało.

– Zatrudnił mnie pan, bym zajmowała się Luisą, senor! – usiłowała protestować. – Obiecałam Carmen, że będę tu w dzień i w nocy.

– To była nieprzemyślana obietnica, pequena. Jedna z tych, których nie można dotrzymać.

Pequena? Nie znała tego słowa.

– Maria zajmowała się malutką Carmen, zaraz po jej narodzinach, a więc doskonale poradzi sobie także z Luisą – wyjaśnił.

Nastała chwila ciszy.

– Tak, ale jeśli Carmen…

– Jeśli Carmen zadzwoni, Maria spokojnie z nią porozmawia – przerwał jej gwałtownie. – Z pewnością dobrze cię zastąpi. W tej chwili jestem jeszcze w Rabacie, załatwiam tu interesy, ale zdążę wrócić na czas. Postaraj się być gotowa do wyjścia o wpół do ósmej, zgoda? – I nie czekając na odpowiedź, dodał: – Na wypadek gdybyś nie miała żadnego wieczorowego stroju, kazałem dostarczyć jutro rano kilka sukni z ulubionego sklepu Carmen. Mam nadzieję, że któraś z nich ci się spodoba. Muszę już kończyć… Buenas noches, Rachel.

– Senor? Vincente… Poczekaj! – zawołała, ale on już odłożył słuchawkę.

Targana sprzecznymi uczuciami, z zamętem w głowie, stała tak dobrą chwilę, nim zorientowała się, że ciągle trzyma w dłoni słuchawkę.

Pomysł spędzenia wieczoru z Vincente de Riano był niedorzeczny… Na litość boską, była przecież jego pracownicą! I to w dodatku pracowała u niego jedynie po to, by spłacić długi Briana…

Brian… Zamknęła oczy. Była siostrą Briana, a więc senor de Riano zapewne przypuszczał, że jest do brata podobna. Och, przecież uważał, że Brian jest chciwym, nieuczciwym człowiekiem! I teraz z pewnością chciał sprawdzić jej uczciwość. Był ciekaw, jak zareaguje na jego propozycję.

Ale nawet jeśli seńorem de Riano nie kierowały żadne ukryte motywy, czy naprawdę sądzi, że skorzysta z okazji i włoży suknię, którą jej kupił bez powodu? Być może był do takich zachowań przyzwyczajony, ale Rachel należała do zupełnie innego świata. Pogardzała kobietami, które potrafiły w ten sposób wykorzystywać okazje.

Bijąc się z myślami, zajrzała jeszcze raz do Luisy, a potem udała się do swojego pokoju, by zatelefonować do Nowego Jorku i wyjaśnić Liz, swej przyjaciółce, dlaczego zmieniła termin powrotu.

Liz podzieliła się z Rachel ostatnimi plotkami o Stephenie, który ponoć był ogromnie rozczarowany, że Rachel ciągle nie wraca do domu oraz zły, że znalazła sobie w Hiszpanii pracę.

Gdy wyjął z hotelowej skrzyneczki na korespondencję jej wymówienie, podobno zachowywał się jak szalony i wyznał Liz, że popełnił wielkie głupstwo i niczego bardziej nie pragnie niż powrotu Rachel. Zdaniem Liz, Stephen naprawdę cierpi i jest w takim stanie nerwów, że gotów pojechać do Hiszpanii i odnaleźć Rachel.

Na zranioną duszę Rachel słowa Liz podziałały jak balsam, nie poruszyły jednak jej serca. Była głęboko przekonana, że Stephen, cokolwiek by mówił, nie był zdolny do długotrwałego, poważnego związku. Podejrzewała, że mimo swej skruchy, był teraz zapewne w łóżku z inną kobietą, która go pocieszała.

Przez cały czas, gdy Liz plotkowała, Rachel myślała o senorze de Riano… Co teraz porabia, czy już śpi? E, na pewno nie! Gdzieś miło spędza ten wieczór… Nagle odczuła dziwny, niczym nieusprawiedliwiony ból, gdy tylko pomyślała, że być może koi swoją samotność i tęsknotę za Leonorą w ramionach jakiejś kobiety…

Przerażona tą myślą szybko podziękowała Liz za informacje, jeszcze raz stanowczo podkreśliła, że definitywnie zerwała ze Stephenem, po czym obiecała, że wkrótce znów się odezwie i odłożyła słuchawkę. Rozmawiając z Liz, cały czas nadsłuchiwała, co dzieje się w pokoju Luisy i zanim poszła spać, zajrzała tam jeszcze dwa razy. Gdy wreszcie była już w łóżku, sięgnęła po jedną z książek, które kupiła na lotnisku w Nowym Jorku do poczytania w podróży. Na pokładzie samolotu była jednak tak podniecona zbliżającym się spotkaniem z bratem, że w ogóle nie potrafiła skoncentrować się na lekturze. Nawet nie pamiętała tytułów książek.

Teraz wreszcie miała okazję trochę poczytać. Przekartkowała jednak kilka stron i doszła do wniosku, że nie pojmuje, co czyta. Zniecierpliwiona zaniknęła książkę i odłożyła ją na nocny stolik.,

Do licha, to przez Vincente de Riano! – pomyślała. Tym późnym telefonem zakłócił jej spokój. Nawet teraz, gdy był daleko stąd, w północnej Afryce, tembr jego głosu działał na nią tak pobudzająco i ożywczo jak łagodny, ciepły wiatr pustyni. Miała wrażenie, iż porusza zakończeniami jej nerwów, że całe jej ciało staje się czułe, otwarte, spragnione… Na co jednak liczyła?

Do licha z tymi fantazjami! Czyżby doświadczenie ze Stephenem niczego jej nie nauczyło? Była siostrą Briana Ellisa… Przede wszystkim siostrą Briana Ellisa! Jeśli więc seńor de Riano zaprosił ją na wieczór, to wyłącznie po to, by odkryć jej słabe strony i wykorzystać do zdobycia informacji, które, jak sądził, ukrywała. Byłaby szalona, doszukując się w jego propozycji czegoś więcej!

Zbyt rozstrojona, żeby zasnąć, Rachel energicznie odrzuciła prześcieradło, włożyła szlafrok i cicho weszła do sąsiedniego pokoju. Szukała pocieszenia, ukojenia w tej małej złotowłosej istotce, której ciepłe ciałko mogła przytulić do swej piersi.

Ledwie zdążyła usiąść w fotelu z Luisą na ręku, gdy w drzwiach pojawiła się Maria.

– Czy coś się stało? – wyszeptała, unosząc ze zdziwienia brwi.

– Nie. – Rachel potrząsnęła głową. – Po prostu zatęskniłam za Luisą.

Starsza kobieta uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

– Opiekuje się nią pani jak prawdziwa matka – powiedziała.

– Po prostu ją kocham.

Pequena ma szczęście. Wszyscy ją kochają.

– Proszę mi wyjaśnić, co oznacza to słowo – spytała cicho Rachel.

Nina… Maleńka. – Maria znów się uśmiechnęła.

Maleńka… Senor de Riano użył tego pieszczotliwego określenia podczas rozmowy z Rachel. Dlaczego tak ją nazwał? Co to miało oznaczać? – głowiła się.

Luisa nagle obudziła się, ziewnęła szeroko i otworzyła oczy. Piękne, czarne ślepka przypominały inną parę ciemnych, lśniących oczu, których wewnętrzny blask zawsze porażał Rachel żywym ogniem.

Nina już nie śpi – powiedziała Maria. – Przyniosę jej jedzenie.

Głos Marii przywrócił Rachel do rzeczywistości. Pełna poczucia winy wyjąkała podziękowanie i położyła Luisę z powrotem do łóżeczka, aby zmienić jej pieluchę. Była święcie przekonana, że jak długo pozostanie w domu senora de Riano, a właściwie – jak długo pozostanie w Hiszpanii, tak długo nie zazna spokoju.

Gdyby tylko zdążyła odnaleźć Briana, zanim jeszcze bardziej się zaangażuje! – westchnęła. Było przecież coś wstydliwego i jednocześnie przerażającego w tym, że Vincente de Riano tak szybko zastąpił Stephena w jej myślach…

Może powinna raz jeszcze odwiedzić klasztor i porozmawiać z przeorem… Być może będzie mógł powiedzieć jej coś bliższego o zwyczajach Briana, o tym, na przykład, jak spędzał wolny czas… Może pamięta jakiś szczegół, który naprowadzi ją na trop?

Rozmaite myśli kłębiły jej się w głowie. Seńor de Riano nadal przebywał w Maroku, dziecko co dzień spało od południa do trzeciej… Powinna więc skorzystać z okazji i poprosić Felipe, by ją zawiózł do miasta. Potem ustali godzinę powrotu, rozstanie się z nim i wynajmie samochód, którym pojedzie do La Rabidy. Zdąży wrócić do domu na czas, aby zająć się Luisą.

Niestety, nawet najbardziej precyzyjnie ułożone plany czasami z obiektywnych przyczyn zawodzą.

Następnego dnia rano Rachel poinstruowała służbę, żeby paczki, które wkrótce nadejdą dla seńora de Riano, odesłali z powrotem. Wszyscy domownicy chodzili więc od samego rana podenerwowani. Maria wręcz wznosiła ręce do nieba i lamentowała, że nikt ze służby nie odważy się wziąć na siebie takiej odpowiedzialności.

Gdy Rachel zgodnie z planem dotarła do La Rabidy, dowiedziała się, że przeor właśnie wyjechał do Madrytu i wróci dopiero w przyszłym tygodniu. Nikt z pozostałych zakonników w ogóle nie znał Briana.

Rozczarowana i przygnębiona wróciła do domu i aby rozproszyć smutne myśli, wyszła z Luisą do ogrodu położonego na tyłach domu. W cieniu palm spędziła całe popołudnie, rozmyślając o senorze de Riano i o Brianie tak intensywnie, że całkiem straciła poczucie czasu. Gdy pokojówka przyszła do ogrodu, by ją poinformować, że seńor de Riano już wrócił z podróży i czeka na nią w gabinecie, ogarnęła ją panika. Bała się pozostać z nim sam na sam; bała się jego niesamowitego uroku i tej niebywałej umiejętności czytania w jej myślach. Wiedziona nagłym impulsem przekazała przez pokojówkę przeprosiny i oznajmiła, że nie zamierza opuszczać teraz Luisy, a wieczorem chce pozostać w domu…

Pokojówka wyglądała na przerażoną, ale posłusznie poszła przekazać seńorowi wiadomość. Rachel również udała się do domu i zaczęła przygotowania do kąpieli Luisy. Dziecko uwielbiało chlapać się w wodzie, Rachel więc przezornie włożyła na siebie swój codzienny, ulubiony podkoszulek, splotła włosy w warkocz i upięła go wokół głowy.

Nie minęło pięć minut, gdy usłyszała za sobą znajomy, głęboki głos.

– Mam wrażenie, że właściciel Malagenii nie wpuści cię w tym stroju do środka. Twój widok mógłby wywołać rozruchy.

Rachel zerknęła przez ramię. Potężna postać Vincente de Riano przesłaniała drzwi. W granatowym garniturze wyglądał niezwykle elegancko i przystojnie.

Zmieszana przełknęła ślinę, zastanawiając się, jak długo już tam stoi i obserwuje ją, pochylającą się nad wanienką. Jego wzrok bez żenady wędrował po smukłych liniach jej nóg całkiem odsłoniętych w krótkich, postrzępionych szortach, które miała na sobie.

– Skończę za ciebie, a ty przygotuj się do wyjścia – powiedział i, nim zdążyła mu się sprzeciwić, zdjął marynarkę, powiesił na klamce przy drzwiach i wszedł do łazienki, skąd przyniósł puszysty, niebieski ręcznik.

Nie pozostało jej nic innego, jak wyjąć Luisę z wody i powierzyć ją opiekuńczym ramionom wuja. Nie zwracając najmniejszej uwagi na wyjściową białą koszulę i srebrno-granatowy krawat, przytulił Luisę do serca, owinął ręcznikiem, a potem delikatnie ucałował, szepcząc jej do ucha czułe słówka.

Rachel mimowolnie wyobraziła sobie scenę, w której pieszczotliwe wargi Vincente de Riano wędrują po jej wrażliwej skórze…

– Maria powiedziała mi, że nawet nie otworzyłaś paczek przysłanych ze sklepu – powiedział tonem wymówki.

– To prawda. – Mimo że serce waliło jej jak oszalałe, usiłowała stać prosto z podniesioną głową. – Nie potrzebuję żadnych wieczorowych strojów, ponieważ nigdzie nie zamierzam wyjść. – Patrzyła z niechęcią, jak w kącikach jego wrażliwych ust pojawia się cyniczny uśmiech. – Proszę nie zapominać – dodała – że jestem tu tylko pracownikiem, podobnie jak Maria czy Sharom. I prosiłabym, żeby traktowano mnie w podobny sposób.

– To niemożliwe – powiedział stanowczo. – Jesteś ciotką Luisy, a to zmienia postać rzeczy. – Popatrzył na nią przeciągle, a potem dodał z pewną nonszalancją: – Chyba zapomniałem ci powiedzieć, że przed przedstawieniem umówiłem się na drinka z szefem policji i jego żoną. To moi bliscy znajomi.

Rachel otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

– Pomyślałem sobie – ciągnął z niezmąconym spokojem – że mogłabyś wykorzystać okazję i porozmawiać z nim o Brianie. Hernando to niezwykle uprzejmy człowiek. Z pewnością odpowie na wszystkie dręczące cię pytania… Całkiem prawdopodobne, że za moim przykładem nabierze do ciebie zaufania.

Загрузка...