Nie wiem, kiedy zasnęłam. Prawdopodobnie było to krótkie omdlenie spowodowane ogólnym wyczerpaniem organizmu.
Sen był dziwny, niezwykły. Widocznie słowa Szu posłyszane o świcie głęboko tkwiły w mej pamięci, bo śniło mi się również jakieś laboratorium. Byłam bez skafandra, bez kombinezonu. Stałam naga w jakiejś przezroczystej rurze czy kloszu, a z góry na mnie, jak pod prysznicem, lała się woda. Świeża, chłodnawa woda.
Szu mówił, że czul się jakby skrępowany, że jakaś siła obezwładniała jego ciało. Ja, przeciwnie, odczuwałam rześkość i swobodę. Uniosłam w górę ręce i nastawiłam twarz wprost pod strumień życiodajnego płynu. Piłam, piłam, wchłaniałam w siebie tę wodę. Miała ona niezwykle orzeźwiający, nieco kwaskowy smak, jak niektóre gatunki naszych płynów odżywczych.
Piłam tę wodę wielkimi łykami. Stopniowo wracały mi siły, ustępowało pragnienie.
Tańczyłam jak dziecko pod owym strumieniem wody, śmiałam się radośnie. Byłam tak szczęśliwa, tak ogromnie szczęśliwa, że aż… przebudziłam się.
Z trudem zrozumiałam, gdzie się znajduję. Leżałam, tak jak przed utratą przytomności, pod najwyższym stopniem „falochronu”. Uniosłam głowę i rozejrzałam się Wokoło. Obok mnie leżała Ast, niżej — Szu. Twarze ich były blade, oczy zamknięte. Uczułam skurcz w sercu. Czy oni jeszcze żyją?
Wszystko wokół wydało mi się jakieś dziwne. Jakby pod wpływem silnego narkotyku odstąpiły ode mnie na chwilę wszystkie cierpienia. Jakkolwiek odczuwałam ogromne wyczerpanie i osłabienie, straszliwe, palące pragnienie znikło bez śladu. A może ów sen o wodzie nie był tylko snem? Takie przypuszczenie wydało się zupełnie absurdalne, niemożliwe do przyjęcia. Wszak obudziłam się w tym samym miejscu, w którym zasnęłam. Zdjęcie skafandra w trującej atmosferze nie byłoby możliwe. Zanik pragnienia mógł być tylko chwilowy, związany ze stanem chorobowym. Powinno ono lada moment powrócić… ogarnął mnie strach.
Odruchowo przesunęłam językiem po wargach. Były spękane i obolałe, ale… wilgotne.
Jak potężna jest-moc sugestii!
Spojrzałam na niebo. Toliman B zachodził. W głowie mojej zrodziło się podejrzenie, iż spałam zaledwie kilkanaście minut. Przeniosłam wzrok na zegarek. Istotnie — wskazywał jeszcze ten sam dzień błyskański.
— Daisy… — usłyszałem pod hełmem szept Ast.
Uniosła nieco głowę i patrzyła na mnie, dziwacznie poruszając wargami.
— Żyjesz, Ast? — zapytałam bez sensu.
— Jeszcze żyję. A on? — wskazała ruchem głowy na bezwładne ciało swego męża. Wyciągnęłam rękę i pochwyciłam Szu za ramię. Potrząsnęłam nim silnie. Poruszył.się. Zamrugał powiekami, spojrzał błędnie po niebie i zatrzymał wzrok na Ast.
— Żyjecie?!.. Żyjecie?… — rzucił to samo bezsensowne pytanie, co ja przed chwilą. — Jak to dobrze… Ast przełknęła z wysiłkiem ślinę.
— Śniła mi się woda — powiedziała z westchnieniem.
— Tobie też?!
Ast jednak tak była przejęta wspomnieniem niedawnego snu, że nie pojęła sensu mojego pytania.
— Śniła mi się woda — powtórzyła cicho. — Śniło mi się, że powróciłam na Ziemię, że otaczają mnie drzewa… Ziemskie drzewa. Takie, jakie rosną nad wodami Kornwalii. Nie pamiętam ich nazwy. Widziałam je tak dawno… jeszcze byłam dzieckiem. I śniła mi się rzeka; właściwie płytki, rozlewający się szeroko strumień. Ja kąpałam się w tym strumieniu, jak w dzieciństwie. Woda była chłodna, czysta… — Ast uśmiechnęła się do wspomnienia. — Biegałam po tej wodzie, klękałam i piłam. Piłam wodę!
— Piłaś wodę?
— Chciałabym, aby sen ten trwał wiecznie.
— I jak się teraz czujesz? — zapytałam z rosnącym podnieceniem.
— To znaczy?
— Czy czułaś pragnienie po przebudzeniu?
— Nie! — Ogromne zdziwienie rozlało się po twarzy Ast. — I teraz nie czuję!
— Pragnienie ustąpiło… pod wpływem snu…
— Trudno uwierzyć… a jednak…
— Mnie się również śniła woda… że” piłam… I pragnienie ustąpiło.
— Dziwne. Bardzo to wszystko dziwne — odezwał się Szu. — Tym dziwniejsze, że i mnie się śniło, że piłem wodę, i również nie odczuwam, jak dotąd, pragnienia.
— Śniła wam się Kornwalia? Strumień? — zapytała Ast z osłupieniem.
— Nie — zaprzeczyłam pośpiesznie. — Mnie się śniło, że znajduję się w sali, o której opowiadał Szu.
— Szu? — zmarszczyła brwi.
— Tak. Słyszałam, jak Szu opowiadał ci swój sen. O sobie, o Zoe…
— Słyszałaś? A więc nie spałaś?
— No i co ci się śniło? — przerwał Szu ze zniecierpliwieniem.
— Stałam w takiej jakiejś przezroczystej rurze, właściwie kloszu. I woda lała się na mnie. Tylko że ty nie mogłeś pić, a ja piłam. Piłam i piłam. Czułam się coraz lepiej…
— A skafander?
— Byłam bez skafandra. Zupełnie naga.
— Jak wyglądało pomieszczenie, w którym stał klosz? — indagował Szu.
— Było to jakby wielkie laboratorium. Przewody, rury, rurki, przeważnie przezroczyste. Zbiegały się w wielkiej kuli. Jakieś światełka migały w tych przewodach. Kolorowe światełka…
— A podłoga? Sufit?
— Nie widziałam. Nie przypominam sobie. Tak byłam zajęta wodą…
— Gdzie stał klosz, w którym byłaś zamknięta? W środku sali czy pod ściana? Zastanawiałam się chwilę.
— Bliżej ściany. Tak mi się przynajmniej zdaje. Obok klosza biegł pionowo gruby, mrugający światełkami przewód. Mimo zapadającego mroku można było dostrzec wrażenie, jakie na Szu wywarły moje słowa.
— Przypomnij sobie! Co było w głębi sali, gdy stanęłaś plecami do owego przewodu?
— Nie wiem. Nie pamiętam. — Szkoda… — powiedział Szu z westchnieniem. Wargi mu drgały.
— Czyżby śniło mi się to samo wnętrze co tobie? — zapytałam. — Z wszystkimi szczegółami?
— Podałaś szczegóły, których nie opowiadałem Ast. Szczegóły dostrzeżone przeze mnie w czasie dzisiejszego snu.
— Chcesz udowodnić, że oboje śniliście to samo? — Ogromne zdziwienie połączone z niedowierzaniem malowało się na twarzy Ast.
— Tak. Widziałem to samo wnętrze. I ja również stałem nagi pod kloszem i piłem wodę. Umilkł i zamyślił się.
— Dlaczego pytałeś, czy nie dostrzegłam czegoś w głębi laboratorium? — przerwałam milczenie.
— Widzisz… Ja widziałem. Nie, nie powiem ci. Nie chcę ci nic sugerować. Spróbuj sobie przypomnieć. Choćby jakiś drobny szczegół, coś, co zwróciło twoją uwagę… Wysilałam pamięć bez skutku.
— Nic z tego nie rozumiem — podjęła Ast. — To, że śniła nam się wszystkim woda, jest zupełnie zrozumiałe. Wpływ pragnienia. Daisy widziała siebie w przezroczystej rurze czy kloszu. Łatwo to wytłumaczyć posłyszaną niedawno rozmową. Mnie się śniła Kornwalia — po prostu zwykły przypadek, wspomnienie z dzieciństwa połączone z bodźcem fizjologicznym w postaci pragnienia. Nawet, że tobie, Szu, powtórzył się poprzedni sen w nieco zmienionej wersji, to jeszcze nic nadzwyczajnego. Ale dlaczego śnią się wam identyczne wnętrza? A przede wszystkim, dlaczego nie odczuwamy w tej chwili pragnienia? Tego wytłumaczyć nie potrafię.
— To wszystko jest niezrozumiałe — kiwał głową Szu. — Nie wiem jak wy, ale ja przeżywałem to wszystko ogromnie realistycznie. Aż za realistycznie jak na sen. Na przykład, czy zdawałyście sobie sprawę, że to sen, że musicie się wkrótce już z niego przebudzić? Bo ja bałem się przez cały czas, że nadejdzie chwila przebudzenia i znów wróci tortura pragnienia.
— Ja również zdawałam sobie sprawę, że śnię. A ty, Ast?
— Jeśli chodzi o mnie, był to typowy sen. Nie myślałam o tym, że śnię. Byłam tylko bardzo, ogromnie szczęśliwa! Szu zapalił reflektorek i zaczął skrupulatnie oglądać swój skafander.
— Podejrzewasz, że to może nie były sny? — zdziwiła się Ast. — Nonsens, przecież mnie się śniła Ziemia! Szu wzruszył ramionami.
— Treść snu nie jest najważniejsza.
— Nie rozumiem.
— Mogłaś pić przez sen. Naprawdę pić. Ast zmarszczyła brwi.
— Jeszcze nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi.
— Zastanawiam się, czy to, co przeżyłem ja i Daisy, nie mogło być rzeczywistością. Jeśli zahamowano ruch kosmolotu, jeśli dostarczono nam paliwa… Tym razem jednak odezwał się w Ast duch przekory:
— To drugie mogło być przypadkiem. A Daisy po prostu śniło się to, o czym opowiadałeś. Pytasz się Daisy, co było w głębi owej sali? Nie chcesz jej nic sugerować? Nonsens. Gdyby pamiętała dobrze szczegóły naszej rozmowy, nie potrzebowałaby przypominać sobie snu, aby odpowiedzieć na twe pytanie. Chodziło ci o to, że tam widziałeś takie same klosze? Czy tak?
Szu skinął głową.
— Tak. Prawda. Mówiłem już rano o tych kloszach. Ale chodziło mi o to, kogo Daisy spostrzegła w jednym z tych kloszy.
— No, kogo by mogła dostrzec? Oczywiście — Zoe.
— Właśnie chodzi o to, że nie Zoe.
— A więc kogo? Kogo? — nacierała Ast.
— Powinna widzieć mnie. Wówczas nasze sny byłyby się wzajemnie uzupełniały. Bo ja widziałem Daisy. Pod kloszem, obok którego przebiega gruby, migocący światłem przewód. Rozumiecie teraz?
— No i cóż z tego? Daisy nic nie pamięta. Nie potwierdza twego snu. Bo ona śniła tylko pod wpływem tego, co mówiłeś rano.
— A ów przewód obok klosza?
— To może być zbieg okoliczności. Sugestia.
— Ale przecież nie czuję dotąd pragnienia! Czy można to tłumaczyć inaczej niż tym że piliśmy naprawdę? Zapanowało milczenie.
— Twoja hipoteza, Szu, jest z pewnego względu bardzo nieprawdopodobna — odezwa-łam się po chwili. — Przed utratą przytomności, bo powiedzmy sobie szczerze, to nie było zaśnięcie, lecz zemdlenie z wyczerpania, Toliman znajdował się najwyżej dziesięć stopni nad horyzontem. Pamiętam dobrze. Gdy obudziłam się, zachodził za horyzont. Spójrzcie na zegarki. Przecież nasz sen mógł trwać zaledwie dwadzieścia minut.
— Nawet krócej — podchwyciła Ast. — Najwyżej sześć, osiem minut. Patrzyłam na zegarek niemal do końca. Wydawało mi się, że na coś czekam, że noc przyniesie nam ratunek.
— I zdaje się… przyniosła — powiedział cicho Szu.
— Czyż możliwe — zapalała się Ast — że w ciągu ośmiu minut owi niewidzialni mieszkańcy przenieśli nas do swego laboratorium, zdjęli z nas skafandry, ubrania, i to zdjęli bez rozcinania? Umieścili pod owymi kloszami, napoili, ubrali, przewieźli z powrotem na to miejsce i ułożyli w takich samych pozycjach jak poprzednio? To zupełnie niemożliwe!
— I po co? Po co? — rzuciłam pytanie. — Po co tyle zachodu? Jeśli chcieliby nas uratować przed śmiercią z pragnienia, czyż nie prościej byłoby umieścić zbiornik z wodą na naszej drodze? Jeśli oczywiście nie chcą się z nami spotkać.
Szu wstał i chwiejąc się trochę wszedł po stopniach na szczyt „falochronu”.
— A jednak w ciągu tych sześciu czy ośmiu minut znikło pragnienie, wróciły siły… Czuję się co prawda nieco osłabiony, lecz jeszcze pół godziny temu nie mogłem nie tylko chodzić, ale i siedzieć…
Minęły dwie godziny. Zaczęło już świtać, a w dalszym ciągu nie dokuczało nam pragnienie. Przeciwnie, z każdą minutą czuliśmy się lepiej. Jak gdyby nowe siły wstępowały w nasze wyczerpane organizmy.
Około południa ruszyliśmy wzdłuż „falochronu” ku dziwacznej wieży, na której szczycie widoczna była wielka kula podobna do zwiniętego jeża. Czy była to jakaś swoista radiowa latarnia morska czy też wieża miała inne przeznaczenie — nie wiadomo. Dość, że w pobliżu wieży, a zwłaszcza przy zbliżaniu się do kuli najeżonej kolcami, następowały silne zakłócenia na falach krótkich i ultrakrótkich. Szu i Ast na nowo rozpoczęli eksperymenty mające na celu zwrócenie na nas uwagi gospodarzy planety. Były one jednak nadal zupełnie bezowocne.
Tak minął dzień, noc i nadszedł nowy dzień. Znów zaczęliśmy odczuwać głód i pragnienie. Ale nie było to palące uczucie wywołane utratą wody przez organizm, lecz normalna, codzienna potrzeba uzupełnienia jej zasobów. Niezmiernie interesujący był również fakt, że procesy wydalania przebiegały w naszych organizmach niemal normalnie, jakby po rzeczywistym zaspokojeniu pragnienia. Przeprowadzona przez Szu analiza moczu wykazała co prawda ślady zaburzeń w krążeniu wody w organizmie, ale były to następstwa wywołane ubytkiem wody w tkankach. Objawy te wyraźnie zanikały, jak gdyby organizm wracał do równowagi. Skąd wzięła się woda, która uzupełniła niedobór? Gubiliśmy się w domysłach.
Ast i Szu zajęli się ponownie próbami oczyszczenia wody morskiej. Ja obserwowałem otaczający teren. Wokół nas panował jednak spokój. Jedynie przed samym zmrokiem zauważyłam przelatujący z dużą prędkością w odległości dwóch kilometrów jakiś lśniący przedmiot, podobny kształtem do płaskiej szpuli.
Mimo wielokrotnych, coraz to innych eksperymentów, prowadzonych nieprzerwanie przez całą noc i następny dzień błyskański, nie udało się nam zdobyć wody zdatnej do picia. Czy mogliśmy liczyć na jeszcze jedną regenerację? Tak bowiem poczęliśmy nazywać tajemniczy proces odrodzenia się zasobów wodnych i odżywczych w naszych organizmach. Czy powtórzą się krzepiące sny?
Postanowiliśmy czuwać na zmianę, ale sen zmógł dyżurującą Ast. Spaliśmy długo. Jak wskazywały zegarki — przeszło jedenaście godzin. Było to zrozumiałe wobec męczą-cych przeżyć ubiegłych dni. W ostatnim okresie sypialiśmy niewiele i nieregularnie.
Po przebudzeniu stanęliśmy wszyscy troje wobec zagadki, której rozwiązać nie tylko nie byliśmy w stanie, ale która, jak wówczas sądziliśmy, nie mogła mieć żadnego Io-gicznego rozwiązania. Oto w czasie owych jedenastu godzin każdy z nas przeżył niemal identyczne powtórzenie ostatniego „krzepiącego snu”. Ast śniła się kąpiel w strumieniu na Ziemi, a mnie i Szu kąpiel pod kloszemw owym tajemniczym laboratorium.
Znów czułam, że stoję pod chłodnym strumieniem życiodajnego płynu, znów rozkoszowałam się jego smakiem, pijąc do woli. Jednocześnie pamiętałam doskonale ostatni sen i wszystko, o czym rozmawialiśmy poprzedniego dnia.
Zaspokoiwszy więc pierwsze pragnienie wysunęłam głowę spod strumienia płynu i spojrzałam w głąb sali. Istotnie, w odległości około trzydziestu metrów zobaczyłam kilka przezroczystych kloszy. W pierwszym, najbliżej stojącym, dostrzegłam nagie ciało człowieka. Poruszał się dłuższą chwilę pod płynącą z góry kaskadą wody i naraz przywarł twarzą do szyby. Poznałam — był to Szu.
Szu również mnie widział. Po chwili zaczął mi dawać jakieś znaki. Podnosił ręce w górę, to znów spuszczał rytmicznie wzdłuż ciała. Liczyłam te ruchy. Była Io sygnalizacja systemem Kodra.
— Daisy, czy rozumiesz mnie? — odczytałam po chwili i natychmiast odpowiedziałam sygnałami.
— Tak. Czy to nie jest sen?
— Nie wiem. Zrobimy próbę. Zapamiętaj słowo: Atra maro. Powtórz.
— Atra maro.
— Podaj mi również jakieś słowo.
— Stella.
— Ste…
Tu sen się urwał. Przebudziłam się nagle w momencie, gdy Szu powtórzył ruchami pierwsze trzy litery imienia mej dawnej przyjaciółki.
Gdy otworzyłam oczy, spostrzegłam, że nade mną stoi właśnie Szu. Nie spał już od godziny. Obok mnie siedziała na stopniu Ast.
I oto Szu opowiedział mi to, co przeżyłam. Jak gdyby naprawdę był ze mną tam, w tej dziwnej sali. Odtworzyliśmy słowo po słowie cały dialog w ten sposób, by sprawdzić, czy każde z nas pamięta, co mówiła druga osoba. Nie natrafiliśmy na żadną lukę czy przeinaczenie. Wszystko się zgadzało.
— Czy wydałem ci jakieś polecenie? — pytał Szu.
— Tak. Kazałeś mi zapamiętać dwa słowa.
— Jak one brzmiały?
— Atra maro. Co to właściwie oznacza? — zapytałam coraz bardziej zaskoczona.
— Nie wiem. Może nic nie oznacza. Nadałem celowo wyrazy bez znaczenia. Takie, jakie wpadły mi do głowy. Co kazałem ci dalej robić?
— Powtórzyć. Potem ja nadałam wyraz, który ty miałeś zapamiętać.
— Stella — powiedział Szu pośpiesznie.
— Tak. Miałeś również go powtórzyć, lecz nie zdążyłeś. Przebudziłam się po nadaniu…
— Trzeciej litery. Ja również w tym momencie się przebudziłem.
— Nic z tego nie rozumiem — odezwała się Ast. — Przecież obudziłeś się o godzinę wcześniej niż ona. Jak to możliwe?
— Nie wiem. Jedynym wytłumaczeniem byłoby to, iż przeżywaliśmy to rzeczywiście. — Szu myślał w tej chwili tylko o realności i zbieżności snów.
— A różnica w czasie przebudzenia? Szu zastanawiał się.
— Można wytłumaczyć ją w ten sposób — podjęłam myśl, która mi się w tym momencie nasunęła — że senny majak uległ przerwaniu, choć spaliśmy dalej, on krócej, ja dłużej. W ten sposób…
— Ściślej mówiąc, to nie sen — nie pozwolił mi dokończyć. — Utraciliśmy oboje pamięć w jednym momencie.
— Pamięć albo przytomność — dodałam.
— Dlaczego jednak śni mi się Kornwalia? — nie ustępowała Ast. — Przecież chyba nie twierdzisz, że rzeczywiście w tych paru minutach czy godzinach powędrowałam na Ziemię? Światło biegnie stąd 4,3 roku — zaśmiała się. Widać jednak było, że jest nie mniej od nas przejęta.
— Pragnienie i głód ustąpiły także i u ciebie, Ast — zauważył Szu. — Nie czujesz również senności?
— Czuję się świetnie, jak po prawdziwej kąpieli!
— Nic z tego nie rozumiem.
Dyskusje nasze były siłą rzeczy jałowe. Postanowiliśmy w końcu przed następnym zaśnięciem umieścić wokół nas i na naszych skafandrach szereg znaków, które pozwoliłyby zorientować się, czy istotnie przez cały czas snu przebywamy w tym samym miejscu.
Nie doszło jednak do przeprowadzenia eksperymentu. Dyskutowaliśmy właśnie nad najlepszymi sposobami przeprowadzenia doświadczenia, gdy Ast, która ostatnio stale obserwowała niebo, znów coś spostrzegła.
Spojrzeliśmy we wskazanym przez nią kierunku. Zbliżał się ku nam okrągły przedmiot o błyszczącej, jakby wypolerowanej powierzchni. Okrążył zatokę na dużej wysokości i począł opadać w dół, zataczając coraz mniejsze koła. Po chwili był już nad nami, na wysokości około dwustu metrów.
— To oni! — zawołała Ast.
— Może znów automat — powiedział Szu.
— Chyba nie.
Latająca maszyna o kształcie płaskiej szpuli krążyła nad naszymi głowami.
— Czego oni szukają? — zastanawiał się Szu.
— Chyba tylko… nas.
— Czy polecimy na ich spotkanie? — zapytałam. Szu uczynił niezdecydowany ruch ręką.
— Czekajmy, co będzie dalej.
Ale nie wydarzyło się nic. Przynajmniej nic z tego, czego mogliśmy się-spodziewać. Maszyna zatoczyła jeszcze kilka kół nad naszymi głowami i wolno popłynęła w powietrzu na zachód.
— Lećmy za nimi! — zakomenderował Szu.
Wznieśliśmy się w górę. Im gwałtowniej jednak zwiększaliśmy prędkość, tym szybciej leciała lśniąca „szpula”, nie pozwalając zbliżyć się do siebie na odległość mniejszą niż trzysta, czterysta metrów.
Wkrótce morze znikło nam z oczu. Przed nami znajdowała się rozległa, czerwonawo-źółta pustynia. — Energii starczy najwyżej na dwanaście godzin takiego lotu — odezwała się Ast po dwudziestej chyba próbie dogonienia „szpuli”.
Szybkość była już tak znaczna, że czuliśmy nagrzewanie się skafandrów i nieznośny napór przecinanego powietrza.
— No i co z tego? — zaoponowałam. — Nie ma sensu siedzieć w jednym miejscu i czekać na przybycie Astrobolidu. Oni będą tu dopiero za pięć miesięcy! Koniecznie musimy odnaleźć gospodarzy planety. Zresztą lot długodystansowy na dużych wysokościach jest ekonomiczniejszy.
— A jeśli regeneracja wody może się odbywać tylko nad morzem w tamtej zatoce?
— Nie zostawiliśmy radiolatarni! — uświadomiłam sobie nagle.
— Jak odnajdziemy nasze obozowisko? Tam została torba z narzędziami! — wy-buchnęła Ast. — Jak mogłeś ją zostawić?
— Tak, niedobrze się stało — odezwał się Szu. — To moja wina. Co prawda, odnaleźć tę zatokę, lecąc nad brzegiem morza, nie będzie trudno, ale zawsze to ogromna strata energii.
Zwiększyliśmy szybkość. Czułam już wyraźnie poprzez skafander dławiący ucisk wiatru. Aparatura chłodnicza pracowała z wysiłkiem. Zbliżyliśmy się jednak znacznie do tajemniczej maszyny. Nie trwało to długo. Gdy odległość zmalała do około stu metrów, „szpula” zaczęła gwałtownie wznosić się w górę.
Pognaliśmy za nią. Chwilami jej cień pojawiał się wśród chmur, to znów roztapiał zupełnie we mgłach. Po dwudziestu minutach takiej pogoni pojazd powietrzny zniknął nam zupełnie z oczu. Nie było sensu lecieć dalej. Postanowiliśmy wylądować. Byliśmy zmęczeni i senni. Dokuczało nam pragnienie.
Teren pod nami nie nadawał się do lądowania ani też do obozowania. Z dużej wysokości przypominał ogromny, gęsto zarośnięty trawnik, lecz w miarę jak zniżaliśmy lot, coraz wyraźniej widać było, iż rzekome źdźbła trawy są to cienkie, ostro zakończone pręty wystające wprost z ziemi, niczym gwoździe na desce fakira. Odstępy między prętami nie przekraczały dwudziestu centymetrów. W tych warunkach zmuszeni byliśmy poszukać innego terenu do lądowania. Na południu majaczyły zarysy jakiejś budowli. Nim jednak zdołaliśmy tam dolecieć, pod naszymi hełmami rozległ się niespodziewanie znajomy sygnał radiolatarni. Włączyliśmy autonawigator.
Na sygnał kontrolny przyszła szybko odpowiedź. Radiolatarnia znajdowała się na północo-wschód, w odległości trzystu osiemdziesięciu kilometrów.
W torbie przypiętej do pasa Ast nie brakowało żadnego sygnalizatora.
Nasuwało nam się tylko jedno wytłumaczenie: kosmolot nie został zniszczony.
A więc Dean żyje! Ogarnęła mnie szalona radość…