LEPIEJ NIECH NIE WIEDZĄ…

Jest nas sześcioro, skazanych splotem przypadków na śmierć: konstruktor Jarosław Brabec, geofizyczka Astrid Sheeldhorn, jej mąż — archeolog Szu Sun, lekarka Zoe Karlson, mój mąż — astronom Dean Roche oraz ja — Daisy Brown — łącznościowiec i kronikarka wyprawy Astrobolidu do planet Układu Alfa Centauri.

Brabec był współtwórcą RER — naszego nowego, eksperymentalnego statku międzygwiezdnego. To Jaro głównie przyczynił się do rozwiązania zagadki konstrukcyjnej silnika fotonowego, którego szczątki odnaleźliśmy w lodach planety Urpa, krążącej wokół gwiazdy Proxima Centauri. Pozwoliło to naszym technikom zbudować statek zwiadowczy osiągający prędkości relatywistyczne podczas przelotu z Układu Proximy do Układu Tolimana. Jego kosmolot — człon załogowy mogący pełnić rolę promu kosmicznego i samolotu — miał zapewnić nam bezpieczne lądowanie na planetach tego układu dwóch słońc. Zagłada członu napędowego RER i utrata materii odrzutowej, niezbędnej do lotów wahadłowych w Układzie Tolimana,[1] przekreśliły te plany, stając się jednocześnie osobistą klęską Brabca. Gdyby jeszcze wiedział, co nas czeka…

Na podstawie materiałów zebranych w opustoszałych podziemiach Urpy kierownik naszej grupy Szu Stwierdził, że mieszkańcy tej planety wyemigrowali przed piętnastoma wiekami w kierunku układu dwóch słońc Tolimana. Spodziewa się, że tam, na planecie

Błyskającej, spotkamy owe niezwykłe trójnogie istoty, które potrafiły zmieniać tory planet i uchronić życie Temy przed zagładą, jaką niosło przygaśnięcie Proximy. Słyszę, jak ciągle rozmawia na ten temat z Ast, jak rozważają różne warianty nawiązania bezpośredniego kontaktu międzycywilizacyjnego i wymiany wiadomości. Czyż wolno mi odebrać im wiarę, że zniszczenie silnika fotonowego tylko opóźni nieco to spotkanie?

Ast należy do kobiet, które nie odstępują na krok swych mężów czy kochanków. To zadecydowało o jej udziale w rekonesansie. Inaczej przedstawia się sprawa najmłodszej uczestniczki ekspedycji RER — Zoe. Oczywiście w zespole naszym musiał znajdować się lekarz, a Zoe daje sobie świetnie radę z uniwersalnym medykiem pokładowym. Jednak udział jej w tak trudnej i niebezpiecznej wyprawie budził poważne wątpliwości. Zoe nie widzi. Straciła wzrok w wypadku na planecie Nokta, gdyśmy prowadzili prace w układzie planetarnym gwiazdy Proxima Centauri. Zmiany, jakie nastąpiły w ośrodkach wzrokowych jej mózgu, wymagają złożonych zabiegów regeneracyjnych, których tu, w polowych warunkach ekspedycji międzygwiezdnej, nie jesteśmy w stanie przeprowadzić bez pomocy specjalistów ziemskich. Niestety, pomoc taka, w postaci programu dla robotów operacyjnych, może nadejść za osiem lat, a więc w czasie, gdy nasz statek macierzysty Astrobolid będzie wracał już na Ziemię.

Zoe, mimo kalectwa, nie zrezygnowała jednak z aktywnego udziału w badaniach. Dzięki uporowi i pracowitości zdobyła dużą wiedzę w takich dziedzinach, jak planetologia, medycyna i psychologia, a jej śmiałe i oryginalne pomysły przyczyniły się w niemałym stopniu do sukcesów ekspedycji. Należy ona zresztą do ludzi, którzy na skutek cierpień fizycznych i moralnych wcześniej dojrzewają i uczą się pojmować głębiej życie. Gdy miała dziewiętnaście lat, pokochała bez wzajemności fizyka Władysława Kalinę i bardzo ciężko przeżyła klęskę swych uczuć. Przypuszczaliśmy nawet, że w ogóle od tego czasu czuje niechęć do mężczyzn. Może właśnie pragnienie odsunięcia się na pewien czas od Włada i jego narzeczonej Suzy sprawiła, że zgłosiła swój udział w wyprawie zwiadowczej? Motywowała to, co prawda, dotychczasową pracą nad nawiązaniem łączności z istotami rozumnymi zamieszkującymi Układ Alfa Centauri, ale czy był to jedyny powód?

Cóż mogę powiedzieć o sobie i mym mężu Deanie? To, że znaleźliśmy się wśród załogi RER, było przede wszystkim zasługą Deana. Zawsze i wszędzie chce być pierwszy, a dla pogłębienia swej wiedzy gotów jest poświęcić wszystko. Tym razem zresztą i ja sama chciałam, abyśmy pierwsi spośród wszystkich uczestników ekspedycji międzygwiezdnej dotarli do planet Tolimana. Powód być może wyda się komuś dziwaczny, ale cóż — pochodzenie nas dwojga też jest dziwaczne.

Dean i ja urodziliśmy się w Celestii, starej, sztucznej planecie, która, pchnięta przez garstkę szaleńców na międzygwiezdne bezdroża, miała szukać przyszłości na Juvencie w układzie gwiazd Tolimana. Planety tej nie widział żaden astronom celestiański. Istniała ona tylko w legendzie, w micie zawartym w świętej księdze Celestii jako raj obiecany sprawiedliwym przez Pana Kosmosu. Do tej planety tęskniły pokolenia Celestian. Legenda o Juvencie — świecie wiecznej młodości — przewijała się przez nasze dziecięce marzenia, zostawiając w pamięci ślad na całe życie.

Któż mógł przypuszczać wówczas, że marzenia te ucieleśnią się w międzygwiezdnym statku Astrobolidzie, który zjawił się niespodziewanie na szlaku samotnej wędrówki naszego zamkniętego świata.[2]

Od tamtych czasów minęło półtora wieku. Dziewięćdziesiąt procent tego czasu wypełnił nam jednak sztuczny sen, zwalniający dziesięciokrotnie proces starzenia się naszych organizmów w okresie lotu Astrobolidu do Alfa Centauri, i lata młodości spędzone w Celestii wydają się nam bardzo niedawną przeszłością. Dlatego właśnie, chociaż ktoś może uznać to za naiwne, zapragnęliśmy spełnić marzenia naszych przodków — wylądować na Juvencie jako pierwsi z ludzi.

Stało się jednak inaczej. Nie staniemy pod niebem Juventy. Przed nami nie legendarny raj, lecz termojądrowe piekło.

O tym, co ma nadejść, wiemy tylko ja i Dean.

To on jako astronom dokonał pomiarów i obliczeń i odkrył straszną prawdę. Przez trzy dni nie zdradził jej przed nikim, chcąc trzymać nas jak najdłużej w nieświadomości. I miał rację. Czy komuś zda się na coś świadomość bezsilności? Czy nie lepiej łudzić się do końca?

Niełatwo jednak pod maską spokoju ukryć strach. Dean nigdy nie należał do ludzi o silnych nerwach. Brak mu opanowania i równowagi duchowej Szu, hartu Zoe czy choćby wrodzonego optymizmu Jara. Zbyt wielki był to ciężar jak na jego siły. Te trzy dni sam na sam z tajemnicą nadchodzącej śmierci doprowadziły go niemal do obłędu.

Zanim powiedział mi o swym odkryciu, czułam, że stało się coś strasznego, że nie chodzi tu o przemęczenie czy chorobę. Widziałam, jak sili się na spokój i uśmiech w czasie każdej rozmowy, ile kosztuje go każda rzeczowa odpowiedź.

Po raz pierwszy zauważyłam zmianę w wyglądzie Deana już następnego dnia po dokonanym przez niego odkryciu. Jaro mówił Szu i Ast o możliwości budowy zastępczego silnika po otrzymaniu instrukcji z Astrobolidu. Wyraz oczu Deana był wówczas jakiś przejmujący i niezrozumiały.

— Po co to wszystko — wymamrotał nie wiadomo do kogo i pośpiesznie wypełznął po ścianie z kabiny mieszkalnej. Podążyłam za nim pytając, co znaczą te słowa. Zmieszał się i odrzekł, iż miał na myśli nową instrukcję dla mikrouniwera. Bardzo mnie zdziwiło to „wyjaśnienie”. Dean uczestniczył we wszystkich naradach i sam zadawał wiele pytań dotyczących naszych technicznych możliwości. Wiedział dobrze, iż eksplozja zniszczyła silnik niemal doszczętnie i że posiadane przez nas instrukcje naprawcze na nic się tu nie zdadzą. Rozproszenie materii, a więc brak tworzywa, wyklucza jakąkolwiek próbę rekonstrukcji. Pozostało tylko znaleźć nową, dostosowaną do obecnych warunków koncepcję techniczną i opracować inną, z gruntu odmienną instrukcję. Na to jednak trzeba było pracy zespołu technostatów Astrobolidu. Rozwiązywanie problemu we własnym zakresie za pomocą maszyn matematycznych i mikrouniwera nie tylko wymagało długich miesięcy obliczeń i prób, ale nie dawało także gwarancji powodzenia wobec bardzo ograniczonych środków technicznych.

Na powyższe argumenty nie otrzymałam jednak od Deana odpowiedzi. Później spostrzegłam, że tylko z pozoru poświęcał pracy w obserwatorium wiele czasu. W rzeczywistości całymi godzinami tkwił nieruchomo pod pantoskopem, wpatrzony w pomarańczową tarczę Tolimana B. Nie mogłam zrozumieć, co się z nim dzieje. Dlaczego nie pomaga Brabcowi tak jak my wszyscy? Przecież nawet Zoe starała się, w granicach zakreślonych przez jej aparat dermowizyjny, brać jak najczynniejszy udział w przygotowaniach technicznych do przebudowy statku, która miała nastąpić z chwilą, gdy nadejdzie oczekiwana instrukcja.

Ten stan depresji pogłębiał się u Deana z godziny na godzinę. Na pytania odpowiadał półsłówkami, zapominał o pastylkach odżywczych, a w godzinach snu słyszałam, jak, zawieszony na pasie u ściany, drapie nerwowo chropowatą powierzchnię. Gdy coraz natarczywiej domagałam się od niego wyjaśnień, zaczął mnie unikać.

Czwartej nocy po katastrofie, gdy nie zjawił się w ogóle w kabinie sypialnej, zażądałam od niego kategorycznie, aby powiedział mi otwarcie, co go gnębi. Nie potrzebowałam długo nalegać. Był już w takim stanie rozstroju nerwowego, że czekał tylko na okazję, aby wyznać mi prawdę.

Początkowo nie chciałam mu wierzyć przypuszczając, że wpadł w jakieś chorobliwe maniactwo spowodowane katastrofą RER. Przedstawił mi jednak rzeczowe dowody. Sama sprawdziłam pomiary i obliczenia.

Nie mylił się: siedemnastego dnia po katastrofie nastąpi koniec naszej wyprawy. Za jedenaście dni nasz kosmolot, wraz z resztkami tego, co jeszcze przed tygodniem było fotonowym silnikiem RER, wpadnie w gorejącą otchłań atmosfery Tolimana B.

Czy boję się śmierci? Płyta ochronna oddzielająca człon napędowy od kosmolotu wyszła cało z katastrofy. W jej cieniu kryć się będziemy do ostatnich chwil życia. Gdyby zabrakło tej osłony, kabiny mieszkalne stałyby się ognistym piecem tortur. W obecnej sytuacji nie odczujemy zmiany w otoczeniu aż do wtargnięcia naszego schronienia w fotosferę gwiazdy. Przy prędkości 46000 km/s śmierć nastąpi niemal bezboleśnie i natychmiast. Gdy jednak patrzę w twarze Zoe, Ast, Jara czy Szu i słyszę, jak snują beztrosko plany na przyszłość, ogarnia mnie taka rozpacz, że poczynam tracić panowanie nad nerwami.

Podzielam zdanie Deana, że nie ma sensu wtajemniczać ich w to, co nas czeka za jedenaście dni. Są przekonani, że statek nasz przebiegnie obok Tolimana B w odległości co najmniej kilkunastu milionów kilometrów i że przy odpowiednim manewrowaniu kosmolotem w cieniu tarczy ochronnej nie grozi nam nawet chwilowy wzrost temperatury. Przyszłość w ich mniemaniu kształtuje się zupełnie bezpiecznie. Jeśli nawet nie możliwe będzie zbudowanie nowego silnika, statek-baza Astrobolid, poruszający się tym samym szlakiem z prędkością 52 000 km/s, dogoni nas za półtora roku. Co najwyżej nastąpi nieprzewidziana zmiana w harmonogramie ekspedycji. Strefa ochronna działa. Zderzenie było przypadkiem, który po raz drugi zdarzyć się nie może. Są więc pewni, że przygoda nasza zakończy się szczęśliwie.

Czy mamy prawo pozbawić ich złudzeń? Po co? Zbadaliśmy skrupulatnie wszystkie możliwości. Gdyby istniała choć jedna szansa na miliard!

Загрузка...