IV

Zadzwoniła Jane. Przepraszała, że nie zastałem jej w czasie lunchu, i miała nadzieję, iż nie denerwowałem się. Rzuciłem spojrzenie na doktora Jarvisa i powiedziałem:

– Denerwować się? A wiesz, co się stało?

– Widziałam w telewizji. Umarł Seymour Wallis.

– Powiedzmy, że było trochę gorzej. Umarł, mając w sobie więcej krwi, niż zużywa Sam Peckinpah podczas realizacji jednego filmu. Jedenaście litrów. A co więcej, Jim twierdzi, że nie była to jego własna krew. Poddali ją analizie i okazało się, że to krew psa.

– Żartujesz.

– Jane, jeżeli uważasz, że jestem w nastroju do żartów…

– Nie o to mi chodzi – wtrąciła szybko. – Pomyślałam tylko, że to wszystko się łączy.

– Łączy? Z czym łączy?

– Właśnie to usiłowałam ci powiedzieć – ciągnęła. – W przerwie obiadowej pojechałam do Sausalito. Pamiętasz te wszystkie historie indiańskie, o których ci opowiadałam? Mam przyjaciół w Sausalito, którzy znają niemało Indian, i wiedzą co nieco o kulturze indiańskiej. Słyszeli o tym demonie, którego nazywa się Pierwszym, Który Użył Słów dla Siły, i uważają, że powinnam pojechać do Round Valley i porozmawiać tam z jednym z szamanów.

Westchnąłem i nie odezwałem się. Jane zapytała:

– John? Słyszałeś mnie?

– Tak. Słyszałem.

– Nie uważasz, że to dobry pomysł?

– Poczekaj chwilę.

Zakryłem dłonią słuchawkę i zwróciłem się do Jima Jarvisa.

– Jane jest przekonana, że to wszystko, co działo się w domu Seymoura Wallisa, jest związane z legendą indiańską. Teraz chce konsultować się z jakimś szamanem z północy. Co myślisz?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Może to dobry pomysł. Jakakolwiek koncepcja jest lepsza niż jej brak.

Podniosłem dłoń.

– Dobra, Jane. Doktor Jarvis uważa, że trzeba spróbować.

– I tak byście mnie nie powstrzymali – odparła cierpko.

– Jane – powiedziałem zirytowany – spędziłem całe przeklęte popołudnie starając się dowiedzieć, gdzie się podziałaś. Dwóch ludzi jest rannych, jeden zginął. W tej chwili nie powinniśmy włóczyć się samopas.

– Nie przypuszczałam, że tak ci na tym zależy – odpaliła.

– Do diabła, wiesz, że zależy.

– Więc jeśli aż tak ci zależy, to pojedź razem ze mną do Round Valley. Pożyczam samochód od Billa Thorogooda.

Położyłem słuchawkę. Na szczęście następnym dniem była sobota i nie musiałem wymyślać historyjek dla mojego szefa, Douglasa P. Sharpa. Powiedziałem do Jarvisa:

– Wygląda, że dałem się w to wciągnąć. Mam tylko nadzieję, że warto.

Rozgniótł drugiego papierosa i wzruszył ramionami:

– Czasami spotyka się takie przypadki medyczne, które podniecają. Prawdziwe wyzwania, na przykład ciężkie zatrucia lub nietypowe, złożone złamania. W takich chwilach czuję, że warto być lekarzem. Mimo całej polityki szpitalnictwa, awantur o przydziały finansowe i tych wszystkich bzdur.

Podniósł oczy i dodał:

– Ale bywa też inaczej, gdy człowiek nie rozumie, do cholery, co się dzieje, i jest bezsilny. Tak jak teraz. Mogę całą resztę dnia skakać od Dana Machina do Bryana Cordera, a potem do Seymoura Wallisa, ale nie jestem w stanie zrobić niczego, co mogłoby chociaż jednemu pomóc.

Sięgnął po papierosy.

– Innymi słowy, John, jedź do Round Valley i uważaj siebie za szczęśliwca, ponieważ możesz cokolwiek robić. Bo ja nie mogę.

Przez chwilę patrzyłem na niego.

– Nie wiedziałem, że lekarze miewają chandrę. Sądziłem, że tak bywa tylko w telewizji.

Chrząknął.

– A ja myślałem, że to, co się tu w tej chwili dzieje, zdarzało się tylko w złych snach.

Sobotni poranek był jasny i czysty. Popędziliśmy przez most Golden Gate, pod nami migotał ocean, a słońce błyskało w linach i przęsłach, rozszczepione jak w stroboskopie. Jane rozsiadła się w fotelu, ubrana w czerwoną jedwabną bluzkę i białe levisy. Na nosie miała ogromne okulary słoneczne, a głowę przewiązała czerwonym szaliczkiem. Bili Thorogood miał szczęście być właścicielem białego jaguara XJ12 i był tak marnotrawny, że go wypożyczał. Siedziałem więc za kierownicą i udawałem, że jestem pomniejszym gwiazdorem filmowym na jednodniowym wypadzie do jakiegoś odludnego i drogiego miejsca, a nie pracownikiem wydziału sanitarnego, który musi przejechać sto sześćdziesiąt mil do Round Valley.

Sunęliśmy trasą sto jeden przez hrabstwa Marin i Sonoma, przez Cloverdale, Preston i Hopland, i zatrzymaliśmy się w Ukiah na lunch, a słońce stało wysoko na miedzianym niebie i wiał wiatr znad jeziora Mendocino. Siedząc na niskim murku przed przydrożną restauracją, jedliśmy bułki z chili i patrzyliśmy, jak jakiś ojciec usiłował wepchnąć do swojego samochodu pięcioro dzieci razem z wyposażeniem wędkarskim, dmuchanymi materacami i namiotami. Za każdym razem, gdy poupychał ekwipunek, jakiś dzieciak wyłaził i wtedy facet musiał przejść na tył samochodu i zaczynać wszystko od początku.

– Daremność żywota – odezwała się Jane. – Zaledwie człowiek coś w życiu zrobi lub osiągnie, a już mu się to wszystko rozlatuje.

– Wcale nie uważam, że życie jest daremne.

Jane napiła się cocacoli z puszki.

– Nie wydaje ci się, że ktoś bawi się nami? Teraz na przykład?

– Nie wiem. Sądzę, że sprawa jest poważniejsza. Ale jestem przekonany, że musimy walczyć z tym kimś lub czymś.

Pochyliła się i dotknęła mojej dłoni.

– Właśnie to w tobie lubię, John. Tę gotowość do walki.

Wsiedliśmy z powrotem do samochodu, który z piskiem opon wyprowadziłem z parkingu. Skierowaliśmy się znowu na północ, pędząc trasą sto jeden do Longvale, następnie skręciliśmy w kierunku wzgórz do Dos Rios i rzeki Eel, a potem w górę, do rezerwatu Round Valley.

Szaman, z którym się umówiliśmy na spotkanie, nazywał się George Tysiąc Mian. Jane wiedziała tylko, że był jednym z najstarszych i najbardziej poważanych szamanów południowego zachodu, oraz że więcej czasu spędzał w San Francisco i Los Angeles niż na północy stanu, pracując dla indiańskich korporacji inwestycyjnych i chroniąc prawa Indian. Obecnie przebywał wraz z rodziną w swym domu w Round Valley, a każdy, kto chciał się z nim zobaczyć, musiał sam do niego przyjechać.

Jaguar powoli podskakiwał na drodze pokrytej koleinami, biegnącej doliną między wysokimi sosnami i obłymi górkami do siedziby szamana. Dom stał na uboczu w pewnym oddaleniu od domków i przyczep, w których mieszkała większość Indian z Round Valley, na zalesionym grzbiecie nad rzeką Eel. Gdy podjeżdżaliśmy wyboistą drogą, powoli odsłaniał się widok na budynek w stylu szwajcarskiego domku górskiego. Był dwupoziomowy, wykonany według specjalnego projektu architektonicznego, z balkonami i szerokimi rozsuwanymi oknami.

– Niezłe tipi – zauważyła Jane.

Zatrzymałem jaguara u stóp drewnianych schodków prowadzących do domu. Potem wygrzebałem się ze środka i, mrużąc oczy w słońcu, wypatrywałem oznak życia. Kilkakrotnie nacisnąłem klakson, po czym rozsunęło się jedno z okien i niewielki mężczyzna, ubrany w kraciastą koszulę i spodnie z kantami, wyszedł na balkon.

– Dzień dobry! – zawołałem. – Czy mam przyjemność z George'em Tysiąc Mian?

– George Tysiąc Mian to ja, a pan?

– Nazywam się John Hyatt. A to jest Jane Torresino. Pani Torresino umawiała się na wizytę.

– Nie jestem dentystą – odpowiedział George Tysiąc Mian. – Nie trzeba się ze mną umawiać na wizyty. Ale pamiętam. Proszę na górę.

Wdrapaliśmy się na schody prowadzące na balkon. George Tysiąc Mian podszedł i podał nam rękę. Z bliska wyglądał na jeszcze mniejszego: miniaturowy i delikatny mężczyzna z twarzą poznaczoną i pogniecioną niby kapuściany liść. Ale trzymał się bardzo prosto i miał w sobie jakieś dostojeństwo, przez co sprawiał wrażenie kogoś niezwykle ważnego. Był obwieszony naszyjnikami i amuletami, które zdawały się niezmiernie stare, mocne i tajemnicze, ale nosił je tak swobodnie, jakby były tylko ozdobami. Na przegubie miał zegarek od Cartiera. Był ze złota, z cyferblatem rzeźbionym w tygrysim oku.

– Pani przyjaciele z Sausalito nadmienili, że martwią was niektóre z naszych legend – powiedział George Tysiąc Mian, wprowadzając nas do wnętrza. Było to zaciszne, eleganckie domostwo, wybudowane z drewna sosnowego, wypełnione indiańskimi dywanikami i poduszkami. Przez półotwarte, rozsuwane drzwi mogłem dojrzeć nowoczesną kuchnię, gdzie stała kuchenka z ceramiczną płytą oraz kuchenka mikrofalowa.

Jane dała Indianinowi gliniany pojemnik z tytoniem, który kupiła tego rana w Healdsburgu.

– Słyszałam, że to takie raczej tradycyjne – powiedziała. – Mam nadzieję, że panu odpowiada marka Klompen Kloggen.

George Tysiąc Mian uśmiechnął się.

– Nie wiem, czemu biali zawsze zachowują się przepraszająco w obliczu tradycji – powiedział. – Oczywiście to świetna marka. Usiądźcie, proszę. Czy napijecie się kawy?

Rozsiedliśmy się na podłodze, na wygodnych poduszkach, podczas gdy młoda Indianka, zapewne służąca George'a Tysiąc Mian, parzyła kawę w ekspresie. Tuż za ramieniem szamana smuga światła słonecznego rozświetlała jego starczą głowę rażąco jasną aureolą.

– W waszych myślach jest coś, co was poważnie martwi – zaczął. – Obawiacie się, że nie potraficie tego zrozumieć, że nie wiecie, co to może być, oraz boicie się, że to was pochłonie.

– Skąd pan to wie? – zapytałem.

– Bardzo proste, panie Hyatt. Czytam z waszych twarzy. Zresztą biali ludzie nie mają zwyczaju szukać porad u indiańskich szamanów, chyba że czują, iż wyczerpali wszystkie możliwe wyjaśnienia dostępne w ich własnej kulturze.

– Wcale nie jesteśmy przekonani, że to ma coś wspólnego z legendami indiańskimi, proszę pana – powiedziała Jane. – Tak tylko zgadujemy. Ale im więcej o tym wiemy, im więcej się wydarza, tym bardziej to wszystko nas kieruje w tę stronę.

– Proszę mi o tym powiedzieć. Od początku.

Zacząłem mówić o mojej pracy, o tym, jak przyszedł do mnie Seymour Wallis w sprawie oddychania, które słyszał w swoim domu. Potem przedstawiłem to, co przytrafiło się Danowi Machinowi, następnie Bryanowi Corderowi, wreszcie samemu Seymourowi Wallisowi. Mówiłem o landszaftach Mount Taylor i Cabezon Peak, o niedźwiedzicy, która zniknęła, i o kołatce z paskudną mordą.

George Tysiąc Mian wysłuchał tego spokojnie i nieporuszenie. Gdy przebrnąłem przez wszystko, uniósł głowę.

– Czy pan wie, dlaczego mi pan o tym opowiada?

Pokręciłem głową.

Jane wtrąciła:

– Przyjechaliśmy tutaj, ponieważ nie możemy tego zrozumieć. Oto cały powód. Ja pracuję w księgarni i sprawdziłam, czym jest Mount Taylor. Dowiedziałam się, że z tą górą są związane te wszystkie historie o Wielkim Potworze i Pierwszym, Który Użył Słów dla Siły. Pewnie nie obeszłoby mnie to, gdyby nie wzmianka, że Pierwszy Który Użył Słów dla Siły podobno ma powrócić drogą wielu kawałków, czy coś w tym rodzaju. Wtedy zaczęłam kojarzyć, ale nie umiem wyjaśnić, co i jak.

Indianka przyniosła nam kawę w gliniaczkach i świeże herbatniki orzechowe. Widocznie umiała czytać w moich najskrytszych myślach, tak jak George Tysiąc Mian. Poczułem, że talerz pełen świeżuteńkich ciastek orzechowych prawie mi wynagradza całodzienne nucenie Moon River.

George Tysiąc Mian powiedział miękko:

– Każdy demon indiański ma imię pospolite i imię rytualne, podobnie jak wiele demonów europejskich. Na przykład byli Mordercy Oczu podobno stworzeni przez córkę wodza, która znieważała siebie kolcem kaktusa. Potem, jak pani wspomniała, był Wielki Potwór, który naprawdę nazywał się zupełnie inaczej, oraz Pierwszy, Który Użył Słów dla Siły.

Szaman ostrożnie dobierał słowa. Zatopił w ciastku orzechowym olśniewające zęby i przez chwilę przeżuwał, zanim dokończył.

– Pierwszy, Który Użył Stów dla Siły był najstraszliwszym i nieprzejednanym demonem indiańskim. Był podstępny, sprytny i złośliwy, a najlepiej bawił się wzbudzaniem zamieszania i nienawiści oraz zaspokajaniem żądz. Nazywamy go Pierwszym, Który Użył Słów dla Siły, ponieważ jego podstępy i okrucieństwo stworzyły w sercach ludzi pierwsze uczucia wściekłości i pragnienia zemsty.

Jak zapewne wiecie, wśród bogów indiańskich są zarówno dobrotliwi bogowie, jak i źli. Na wielkiej radzie bóstw źli bogowie siedzieli zwróceni na północ, a dobrzy na południe. Pierwszy, Który Użył Słów dla Siły był jednakże tak podstępny i pełen złej woli, że żadna ze stron go nie przyjęła i siedział sam przy drzwiach. Był demonem chaosu i zamętu, a Indianie czasami opowiadają, że gdy poproszono go w zamierzchłych czasach, aby pomógł rozmieszczać gwiazdy, to wówczas rozrzucił je byle jak po nocnym niebie i stąd się wzięła Mleczna Droga. George Tysiąc Mian upił kawy.

– Czy to z tym demonem mamy się zmierzyć? Z Pierwszym, Który Użył Słów dla Siły? – zapytałem.

Z twarzy Indianina nie można było niczego wyczytać. Odstawił kubek na podstawkę i delikatnie osuszył usta czystą chusteczką.

– Sądząc po tym, co mi pan opowiedział, to absolutnie możliwe.

Nie wiedziałem, czy żarty sobie ze mnie stroi, czy mówi poważnie. Znając oschłe poczucie humoru Indian, sądziłem, że bawi się naszym kosztem. Świetnie potrafiłem sobie wyobrazić, jak rozśmiesza słuchaczy historyjką o tym, że białe tępaki przyjechały specjalnie aż do Round Valley, aby zasięgnąć jego rady, a on z całą powagą opowiedział im o demonie, który rzucał w powietrze gwiazdy, więc biali odjechali w przekonaniu, że muszą walczyć z jakimś prehistorycznym duchem indiańskim. Oczami wyobraźni widziałem całe plemię zrywające boki ze śmiechu.

– Absolutnie? – zapytałem ostrożnie. – Co może być absolutnie możliwe w przypadku demona?

Uśmiechnął się.

– Wyczuwam pańskie podejrzenia – powiedział. – Ale zapewniam pana, że nie robię sobie z tego igraszki.

Zaczerwieniłem się. Twarzą w twarz z tym szamanem czułem się, jak gdyby na moim czole znajdował się ekran telewizyjny, na którym ukazuje się wszystko, o czym myślałem. Bez względu na jego ewentualne poczucie humoru to był naprawdę bystry facet.

– Pierwszy, Który Użył Słów dla Siły był jedynym demonem indiańskim, który przezwyciężył śmierć. Umierał wiele razy, czasem dając w ten sposób fałszywe świadectwo miłości do kobiety, czasami w rezultacie kar wykonanych przez innych bogów. Lecz za każdym razem, zanim przenosił się w zaświaty, upewniał się, że ma schowane na Ziemi najistotniejsze części potrzebne do odżycia. Oddech, serce, krew i włosy, które ściął z głowy Wielkiego Potwora.

Słońce schowało się za plecy George'a Tysiąc Mian i z trudnością dostrzegałem w mroku wyraz jego twarzy. Zapytałem z przerażeniem:

– Jego oddech, jego serce i jego krew?

Skinął głową.

– Dlatego dobrze zrobiliście, że przyszliście z tym do mnie. Z tego, co pan powiedział, wynika, iż Pierwszy, Który Użył Słów dla Siły zdecydował się powrócić poprzez waszych nieszczęsnych przyjaciół.

– Nie rozumiem – powiedziała Jane – w jaki sposób oddech, krew i te inne części demona mogą być tam, we wnętrzu domu?

– To proste. Pierwszego, Który Użył Słów dla Siły wypędzono wiele stuleci temu do podziemi, a działo się to dużo wcześniej, zanim biały człowiek odkrył ten kontynent. W tamtych czasach szamani byli niemal bogami, i nawet jeżeli nie potrafili zabić Pierwszego, Który Użył Słów dla Siły, to mogli go czasowo wysłać w zaświaty. Z pańskiej opowieści wnioskuję, że demon ukrył swoje organa w lesie lub w ziemi, a kiedy zbudowano ten dom, niechcący użyto drzew albo kamieni, w których Pierwszy, Który Użył Słów dla Siły zamknął kawałki swojego ciała.

– A co z tymi wszystkimi widoczkami Mount Taylor? Przecież nie zawieszał ich demon. A kołatka?

George Tysiąc Mian uniósł ręce.

– Oczywiście że sam demon tych wszystkich rzeczy tam nie wniósł. Ale domyślam się, że przez lata jego wpływy w tym domu były silne. Ludzie, którzy mieli nieszczęście tam zamieszkać, prawdopodobnie robili wiele rzeczy całkiem nieświadomie, aby przygotować drogę powrotu demona. Spodziewam się, że ta kołatka, o której pan mówi, to wizerunek twarzy demona.

– A landszafty?

– Cóż, kto wie? – zamyślił się. – Ale niech pan pamięta, że starożytni Indianie rysowali ważniejsze punkty krajobrazu z różnych perspektyw, aby potem móc zlokalizować ukryte zapasy broni, żywności albo podziemne źródła wody. Te wszystkie widoki Mount Taylor i Cabezon Peak mogą stanowić wyszukaną formę piktografii, a jeżeli rozważy się je wszystkie razem, mogą wskazać miejsce, gdzie Pierwszy, Który Użył Słów dla Siły ukrył coś ważnego.

– Na przykład? – zapytała Jane. – Chodzi mi o to, że ta ukryta rzecz, niezależnie od tego, czym jest, musi być bardzo ważna.

George Tysiąc Mian uśmiechnął się do niej dobrotliwie.

– Nie chciałbym stawiać hipotez, moja droga, ale gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że pokazują drogę do włosów Wielkiego Potwora. Pierwszy, Który Użył Słów dla Siły obciął włosy Wielkiego Potwora, ponieważ miały właściwości magiczne, a ten, który je nosił, stawał się odporny na broń ludzką i nieludzki. Podobno te włosy są szare jak żelazo, i mocne jak bicze. Legenda głosi, że Pierwszy, Który Użył Słów dla Siły ukrył włosy na ziemi Indian Acoma i Canocito w Nowym Meksyku, tak aby bliźniaczy bogowie, którzy zgładzili Wielkiego Potwora, nigdy ich nie znaleźli. Ale znaleziono je i zniknęły, i nikt nie wie, gdzie się znajdują. Bez tych włosów demon byłby bezbronny, wystawiony na niebezpieczeństwa i nigdy nie byłby dość silny, aby utrzymać się w świecie ludzi i żywych duchów.

Oparłem się o moją poduszkę. George Tysiąc Mian był spokojny, opanowany, a ja już nie myślałem, że żartuje. To, co opowiadał, wymagało tak wielkiego wytężenia wyobraźni, iż nie byłem pewien, czy wierzę w to wszystko mimo całej jego szczerości. Gdyby nie Dań, Bryan i Seymour Wallis, uprzejmie dopiłbym kawę i wyszedł. Ale moi przyjaciele byli w ciężkim stanie, Wallis leżał martwy w kostnicy, a słowa Indianina były jedynym wyjaśnieniem, które dotąd uzyskaliśmy.

– Jeżeli imię Pierwszy, Który Użył Słów dla Siły jest rytualnym mianem tego demona, to jakie jest jego pospolite imię? – zapytała Jane.

George Tysiąc Mian uniósł brew.

– Prawdopodobnie już je słyszeliście – powiedział. – Zazwyczaj nazywa się go Kujotem. Jego imieniem nazywano psy pustynne. To imię oznaczające przebiegłość, obłudę i okrutne podstępy.

Chrząknąłem.

– Czy jest jakiś sposób, aby się dowiedzieć, czy on znajduje się w pobliżu? Jakiś znak, znamię, które go zdradza?

– Jak w przypadku duchów złośliwych, które się boją ognia? Albo wampirów? – zauważyła Jane.

– Kujot objawia się pod różnymi postaciami, ale można go rozpoznać. Ma oblicze demonicznego wilka, a towarzyszą mu złe znaki – wyjaśnił.

– To znaczy?

– Mogą nimi być burze z piorunami albo choroby, albo pewne ptaki czy zwierzęta.

Poczułem już dobrze mi znane uczucie zimna na skórze głowy.

– Szare ptaki? – zapytałem szamana. – Szare ptaszyska, które siedzą i nie śpiewają?

George Tysiąc Mian skinął głową.

– Szare ptaki są stałymi towarzyszami Kujota. Z ich piór wykonuje lotki do swych strzał, a tego nie zrobiłby żaden wojownik indiański. Szare ptaki są oznakami katastrofy i paniki.

– Widziałem je.

Po raz pierwszy George Tysiąc Mian nachylił się do przodu, a jego twarz stała się skupiona i blada.

– Pan je widział?

– Tysiące, dosłownie tysiące. Obsiadły dachy szpitala, dokąd zabrano Dana Machina i Bryana Cordera, i ciało Seymoura Wallisa. Ludzie ze służb oczyszczania miasta byli tam wczoraj, starając się ich pozbyć, ale wcale ich nie ruszyli.

– Rzeczywiście tam są? – zapytał, jakby nie mógł uwierzyć w to, co opowiadam. – Widział to pan na własne oczy?

Pokiwałem głową.

George Tysiąc Mian odwrócił wzrok. Jego oczy, jasno błyszczące w pokrytej bruzdami twarzy, wydawały się wypatrywać czegoś w oddali. Wyszeptał, raczej do siebie niż do Jane lub mnie:

– Kujot… a więc nastał czas…

Niepewnie oblizałem wargi.

– Proszę pana – odezwałem się, pilnie bacząc, aby mój głos nie zabrzmiał jak głos białego turysty, targującego się o cenę makat indiańskich – czy my możemy coś zrobić? A może pan mógłby nam pomóc?

Gwałtownie obrócił do mnie głowę i wbił we mnie wzrok.

– Ja? Co j a mógłbym zrobić? Czy j a mógłbym się zmierzyć z demonem miary Kujota?

– Tego nie wiem. Ale jeżeli pan nie jest w stanie niczego zrobić, to co my, do diabła, możemy zdziałać?

George Tysiąc Mian wstał i podszedł do otwartego okna. Dochodziła piąta, a słońce stało tuż nad wierzchołkami drzew. Wyszedł na balkon. Spojrzeliśmy na siebie zmartwionym wzrokiem, podczas gdy on tam stał, wpatrzony we wzgórza i rzeki Round Valley. Podniosłem się również i poszedłem za nim na zewnątrz. Pachniało świeżą sosną i dymem drzewnym, a z oddali dobiegał odgłos rąbania drew.

– Ktoś uruchomił znowu prastare zło – odezwał się chrapliwie. – W jakiś sposób Kujot połączył się znowu.

– Nie rozumiem.

Szaman odwrócił się i spojrzał na mnie.

– Sposób, w jaki bogowie i ludzie odesłali Kujota w zaświaty, polegał na podzieleniu go na części i na zapewnieniu, że nie będzie miał możliwości ponownego zgromadzenia tych części. Umierał czterokrotnie i zawsze udawało mu się ukryć przy sobie krzemień, żeby mógł znów odkopać swój oddech, swoją krew, i swoje bicie serca. Ale ostatnim razem bogowie upewnili się, że nie miał ani krzemienia, ani toporka. Teraz przywrócić go do życia może jedynie Panna Niedźwiedzia.

– Proszę pana – powiedziałem. – Może wydam się panu ignorantem, ale te wszystkie legendy są mi obce. Nie potrafię tego zrozumieć.

Odwrócił się ode mnie.

– Oczywiście – odezwał się głuchym głosem, w którym nie doszukałem się ani irytacji, ani pobłażliwości. – A jak pan uważa, co ja myślałem, gdy po raz pierwszy usłyszałem o Jezusie Chrystusie, który chodził po wodzie?

Jane, która stała przy otwartym oknie, poprosiła:

– Proszę nam opowiedzieć o Pannie Niedźwiedziej. Bardzo proszę.

George Tysiąc Mian zmęczonym gestem ścisnął palcami kość nosa.

– Panna Niedźwiedzia była piękną dziewczyną, której zapragnął Kujot. Dziesiątki razy próbował ją uwieść, ale zawsze odpychała go. To ona wysłała go na początku w zaświaty, aby udowodnił, że potrafi dla niej umrzeć z radością. W końcu uległa mu i dał jej noc miłosną, i pozyskał ją całkowicie.

Od tego czasu Kujot wypełniał jej myśli złem i stopniowo zmieniała się z kobiety w niedźwiedzicę. Urosły jej długie kły, ostre pazury i ciemne futro na grzbiecie. Od tej chwili największą przyjemność znajdowała w przegryzaniu mężczyznom karków swymi silnymi szczękami.

– Innymi słowy, nie byłoby zabawne umówić się z nią w sobotę wieczorem – wtrąciłem.

George Tysiąc Mian rzucił spojrzenie, które uświadomiło mi, że daleki był od głupich dowcipów.

– Całkiem możliwe, że statuetka tego Wallisa, ta, którą znalazł we Fremoncie, wystarczyła, aby wykrzesać w Kujecie życie. Być może jest to rzecz magiczna, taka jak miniaturowy totem. Czy wasz znajomy nadmieniał o jakichś problemach czy trudnościach we Fremoncie? O jakiejś chorobie, kłótni albo nie wyjaśnionych wydarzeniach?

– Tak. Budowali tam w parku kładkę dla pieszych i podobno cała sprawa od początku była jednym wielkim zamieszaniem.

– No, to już wiemy – powiedział. – Figurka Panny Niedźwiedziej była czymś więcej niż zwykłą ciekawostką antykwaryczną. Był to oryginalny totem magiczny, który mógł przekazać Kujotowi siłę i wolę zbudzenia ze snu w zaświatach. A Seymour Wallis wprowadził ją do tego domu.

– Czy uważa pan, że działo się to przypadkowo? – zapytała Jane. – Chodzi mi o to, że kupno właśnie tego domu wydaje się ogromnym zbiegiem okoliczności.

George Tysiąc Mian potrząsnął głową.

– Od chwili, gdy Seymour Wallis wykopał tę statuetkę, był w mocy Kujota. Powiedział wam, że prześladował go pech, czyż nie? To wcale nie był pech. Były to działania Kujota, który ściągał go bliżej i bliżej Pilarcitos. I powiem wam coś jeszcze.

– Co takiego?

– Pilarcitos to pierwsza przecznica Piątej Ulicy od strony Mission Street.

Skinąłem głową.

– Tak jest.

Uniósł obie dłonie.

– Pięć plus jeden to sześć. Następnie mamy liczbę tysiąc pięćset pięćdziesiąt jeden. Jeden i pięć to sześć, i pięć plus jeden to sześć. Trzy szóstki: sześćset sześćdziesiąt sześć. Liczba największego z demonów. We wszystkich kulturach. Ta liczba jest znakiem bestii.

Nagle na tym balkonie poczułem zimno. Jane, stojąca w wejściu, zadrżała.

– Co mamy zrobić? – zapytałem.

George Tysiąc Mian podrapał się w kark.

– Na początek dwie sprawy praktyczne. Po pierwsze, zadzwoni pan do swojego znajomego w szpitalu Elmwood i każe mu trzymać osobno wszystkie trzy ofiary Kujota, najlepiej w różnych klinikach lub szpitalach. To ogromnie ważne. Po drugie, zdobądźcie te widoki Mount Taylor i Cabezon Peak i spróbujcie określić, gdzie umieszczono obcięte włosy. Jeżeli Kujot nie dotrze do nich, to mamy pewną, choć nikłą szansę. Po trzecie, w pobliżu tych różnych części Kujota nie mogą przebywać pielęgniarki albo lekarki. Kujot pała głodem ciała kobiecego i prawdopodobnie o to mu w tej chwili chodzi.

Wziąłem głęboki oddech. Chociaż wszystko zdawało się dziwaczne i wyssane z palca, wiedziałem, że dla spokoju własnego sumienia zadzwonię do doktora Jarvisa i uprzedzę go. Jim Jarvis był inteligentnym facetem, otwartym na porady, ale mimo wszystko zastanawiałem się trochę, co właściwie powie, gdy powtórzę mu instrukcje George'a Tysiąc Mian.

– Czy nie będzie pan miał nic przeciwko temu, że skorzystam z pana telefonu? – zapytałem.

– Ależ proszę. Czy mielibyście ochotę na trochę wody ognistej?

– Ja na pewno. Może trochę rosyjskiej wody ognistej z tonikiem?

Przeszedłem po wypastowanej podłodze do telefonu. Tymczasem George Tysiąc Mian wrócił do środka i kazał służącej podać nam drinki. Potem usiadł po turecku na kanapce zdobionej indiańskimi wzorami i otworzył pudełko z tytoniem. Obok niego na stoliku do kawy stał stojaczek z fajkami, ale żadna nie przypominała fajki pokoju. Było parę drogich fajek z pianki morskiej i trzy angielskie z korzenia wrzośca.

Telefonistka z Round Valley połączyła mnie z San Francisco, a San Francisco ze szpitalem Elmwood. Akurat doktor Jarvis był wolny i mógł podejść.

– Jim? – odezwałem się. – Tu John Hyatt. Dzwonię z Round Yalley.

– Dzięki Bogu. Usiłowałem ciebie złapać. Tu się rozpętało piekło.

– Co się dzieje?

– Cały oddział oszalał. Twój przyjaciel Dań Machin obudził się, po czym zamknął się razem z Bryanem Corderem. Usiłowaliśmy wyłamać drzwi, ale na razie nic z tego. Doktor Crane wezwał policję, aby przywieźli palniki do cięcia.

Znowu ogarnęła mnie fala strachu.

– Zamknął się? To znaczy, że oni są razem?

– Właśnie. Nie wiem, co…

Nagle rozmowa urwała się. Uderzyłem w widełki, ale linia była głucha. George Tysiąc Mian powiedział:

– Przykro mi, ale to się czasem zdarza. Czy coś się stało?

Odłożyłem bezużyteczną słuchawkę.

– Chyba tak. Dań Machin zamknął się w pokoju razem z Bryanem Corderem. Obsługa szpitala nie może się tam dostać.

George Tysiąc Mian niewzruszenie nabijał tytoniem fajkę. Sięgnął po zapałki. – Widać się zaczęło – powiedział. – Może lepiej jedźmy tam.

– Jedźmy?

Indianka przyniosła drinki i George Tysiąc Mian uniósł swoją szklanicę z whisky.

– Nie sądzicie chyba, że pozwolę białym zagarnąć największego indiańskiego demona dla siebie? O tej sprawie czerwoni bracia będą mówić przez pokolenia. A teraz wypijmy za pomieszanie wrogom szyków!

Podniosłem moją wódkę.

– Nie jestem pewny, czy akurat za pomieszanie wrogom szyków – odezwałem się oschle. – Wiem natomiast jedno: w mojej głowie wszystko się pomieszało.

Z szybkością dziewięćdziesięciu mil na godzinę wracaliśmy nocą do San Francisco. W szybę biły ćmy, a nasze napięte twarze jaśniały dziwnym blaskiem od oświetlenia tablicy rozdzielczej jaguara. Z piskiem opon braliśmy zakręty w górach, wreszcie wydostaliśmy się na drogę sto jeden, która wiła się przez Willitis, Ukiah, Cloverdale do hrabstwa Sonoma. Tuż po północy przejechaliśmy granicę hrabstwa Marin, ale dopiero gdy zobaczyłem światła San Francisco połyskujące nad ciemną zatoką, zdjąłem nogę z gazu i przejechałem Golden Gate stateczną czterdziestką.

George Tysiąc Mian pochrapywał na tylnym siedzeniu, ale obudził się raptownie, gdy skręciliśmy z Presidio Drive w górę, do szpitala. Przeciągnął się i powiedział:

– Problem z angielskimi samochodami tkwi w tym, że wymagają one, aby cały czas siedzieć w nich na baczność. Przecież nie jestem właścicielem ziemskim, do cholery?

– Nie musiał pan jechać – przypomniałem mu, gdy skręciłem na szpitalny podjazd i samochód podskokami znalazł się na dziedzińcu.

– To tak, jakby powiedzieć Custerowi, żeby nie szedł nad Little Big Horn – odparował.

– Aż takim jest pan pesymistą? – zapytała Jane.

George Tysiąc Mian bardzo głośno wytarł nos.

– Pesymizm nie jest cechą typową dla Indian. Zanim wyjechałem, sprawdziłem przepowiednie na ten dzień. Wydawały się w porządku, choć na horyzoncie jest chmura nie większa od męskiej pięści.

– Oto i ptaki – oznajmiłem, wskazując je palcem. – Wygląda na to, że miejskie służby sanitarne poddały się.

Gdy jechaliśmy podjazdem, światła jaguara łysnęły po nastroszonych szeregach ptasich. Zatrzymałem samochód i wygramoliliśmy się. George Tysiąc Mian stał na wietrze w ciemnościach, patrząc na milczące zastępy pierzastych świadków powrotu Kujota ze świata zmarłych.

– No i? – zapytałem.

Pokiwał głową.

– Nie ma wątpliwości. To są te rzadkie ptaki, które my nazywamy Szarym Smutkiem. Widziano je, gdy się zbierały pod Wounded Knee i podczas pogrzebu Siedzącego Byka, i w czasie śmierci Deszczu na Twarzy. To ptaki żałobne, złej wróżby.

Jane sięgnęła po moją dłoń. Jej własna była zimna.

– Czy naprawdę oznaczają obecność Kujota? George Tysiąc Mian podniósł głowę, jakby wietrzył.

– Czujecie coś? – zapytał nas. Pociągnąłem nosem. – Niewiele. Mam kłopoty z zatokami. Jane natomiast powiedziała: – To przypomina… nie wiem dokładnie. Przypomina psy. Zapach psów, mokrych psów.

Skinął głową i już się nie odezwał. Wziąłem Jane pod ramię i wprowadziłem ją do szpitala. On szedł za nami, od czasu do czasu spoglądając ukradkiem na ptaki, na Szary Smutek, a jego oczy były pełne obaw, jak oczy człowieka, którego wprowadzają do kostnicy, aby rozpoznał zwłoki swego ojca.

Przy windach stało na warcie dwóch umundurowanych policjantów z komendy miasta San Francisco. Jeden z nich podszedł do nas, gdy przemierzaliśmy terakotową podłogę hallu. Podniósł rękę.

– Przykro mi, proszę pana, ale nie wolno teraz wchodzić.

– Przyszliśmy do doktora Jaryisa. Spodziewa się nas.

Policjant przyjrzał się nam podejrzliwie.

– Trudno. Mamy wyraźny rozkaz, żeby nie wpuszczać na górę nikogo.

– Jak to? Doktor Jarvis dzwonił do mnie trzy czy cztery godziny temu. Jechaliśmy tu aż z Round Valley.

– Panie – powiedział policjant cierpliwie. – Nie obchodzi mnie, skąd pan przyjechał, z Round Valley czy z Marsa. Mam polecenie nie wpuścić nikogo.

Dołączył drugi policjant.

– Tak jest. Takie mamy rozkazy.

– Zaraz, do cholery… – zacząłem, ale przerwał mi George Tysiąc Mian.

– Mamy upoważnienie – powiedział cicho. – Czy chciałby się pan z nim zapoznać, oficerze?

Policjant popatrzył na niego nieufnie. George Tysiąc Mian wsunął dłoń pod czerwoną kurtkę i uniósł jeden ze złotych amuletów, które miał zawieszone na szyi.

– A to co? – zapytał gliniarz.

– Przyjrzyjcie się, panowie – nalegał George Tysiąc Mian. – Przyjrzyjcie się dokładnie.

Jakoś udało mu się złapać na amulecie błysk światła, zaświecił nim w oczy policjantów. Zdawało mi się, że zamrugali i popatrzyli ze zdziwieniem, potem usunęli się z drogi, jakby ich ktoś odepchnął łokciami. Spojrzałem na George'a Tysiąc Mian, potem na Jane, ale ona tylko wzruszyła ramionami.

– To jest nasze upoważnienie, zrozumieliście?

Policjanci skinęli głowami. Jeden z nich, zupełnie jak lunatyk, odwrócił się i otworzył nam drzwi windy, abyśmy mogli wejść. George Tysiąc Mian powiedział do mnie:

– Teraz pana kolej.

Nacisnąłem guzik z numerem pięć.

– Czy to jakiś rodzaj hipnozy? – zapytałem go, gdy wjeżdżaliśmy do góry. – Sposób, w jaki pan użył amuletu?

Szaman wepchnął amulet z powrotem pod kurtkę.

– My to nazywamy Drogą Łagodnego Podboju. Tak, to forma hipnozy. Ma tę zaletę, że powoduje trans posłuszeństwa tylko na pewną chwilę, i jest to chwila, której ofiara nigdy nie pamięta. Nie oddziałuje na ludzi, którzy są otwarcie agresywni, ani na osoby świadomie przeciwstawiające się hipnozie. Jest bardzo skuteczna w postępowaniu ze zwyczajnymi ludźmi o zrelaksowanych umysłach.

– Czy ci policjanci nie będą nas ścigać? – zapytała Jane.

George Tysiąc Mian potrząsnął głową.

– Wątpię. W tej chwili prawdopodobnie stoją tam na dole i potrząsają głowami w przekonaniu, że coś jest nie tak, ale zupełnie nie wiedzą co.

Dojechaliśmy na piąte piętro i drzwi windy rozsunęły się. George Tysiąc Mian uprzejmie przepuścił Jane. Wyszedłem za nimi na korytarz, rozglądając się za śladami tej okropnej paniki, o której opowiadał Jim.

W korytarzu panowała cisza. Nasłuchiwałem chwilę, ale nawet nie mogłem dosłyszeć normalnych dźwięków ruchliwego, prywatnego szpitala, takich jak odgłosy wózków, rozmów czy wezwań lekarzy. Nic prócz pomruku windy, gdy za nami zamknęły się drzwi i ruszyła wyżej.

– Chyba najpierw zajrzymy do gabinetu doktora Jarvisa. Jeżeli tam go nie ma. to będzie na oddziale intensywnej opieki.

– Prowadź – powiedział George Tysiąc Mian. – Im szybciej weźmiemy się za bary z tym potworem, tym lepiej.

Jane zaśmiała się nerwowo.

– Pan tak o tym mówi, jakby to był film z Frankensteinem.

George Tysiąc Mian wepchnął ręce do kieszeni spodni i wykrzywił wargi.

– Gorzej – powiedział pragmatycznie.

Szliśmy po miękkim czerwonym dywanie aż do gabinetu Jima. Wstrzymałem oddech i zastukałem do drzwi. Poczekaliśmy, ale nikt nie odpowiadał. George Tysiąc Mian, spoglądając oczami cierpliwymi jak oczy jaszczura, zauważył: Mam nadzieję, że powiedział pan temu lekarzowi, z czym ma do czynienia.

Otworzyłem drzwi i szybko ogarnąłem wzrokiem maluteńki gabinet! Na biurku stał plastykowy kubek z kawą, pozostawiony niby obiad na statku Marie Celeste. W przeładowanej popielniczce dopalał się pet. Prawie pusta butelka ginu stała na szafce z kartotekami.

– Dziwne – powiedziała Jane.

– Muszą być na oddziale intensywnej opieki medycznej. To tutaj, obok, po lewej.

Zaczęliśmy przyspieszać, gdy skręciliśmy w kierunku sali reanimacyjnej. Wszechobecna cisza nakazywała nam pośpiech, jakby swoim trwaniem miała spowodować straszniejsze konsekwencje. Słyszeliśmy tylko własne oddechy i szmer ubrań, kiedy szybko stąpaliśmy korytarzem.

Nawet nie zapukałem do podwójnych drzwi. Popchnąłem je i wszedłem w mrok i cienie, w błękitny świat zmierzchu, gdzie żył nienaturalnym żywotem Bryan Corder.

Był tam doktor Jarvis, a także byli doktor Crane i doktor Weston oraz porucznik Stroud i dwóch potężnych oszołomionych policjantów. Jim obrócił się, gdy weszliśmy.

– Jesteście. Obawiałem się, że nie zdążycie.

– Co się dzieje? – zapytałem. – Co się tam dzieje?

Jim wziął mnie za ramię i podprowadził do tafli szklanej. Salę ciągle oświetlało błękitne światło, ale zdawało się bledsze, niejednolite, jak zimna fosforyzacja, która pełza nocą po morzu, albo jak niesamowite lśnienie gnijących ryb. Dostrzegałem zarysy łóżka, a przy nim chromowane stojaki z kroplówką z roztworu soli fizjologicznej i plazmy. Wydawało mi się też, że dostrzegam biały kościany zarys czaszki Bryana Cordera, ale na samym łóżku tkwił nieokreślony kłąb członków i ciała i było zbyt ciemno, żeby rozpoznać, co jest czym.

– Tam jest Dań Machin? – zapytałem. – Nie widzę.

– Nie można tam wejść? – dodała Jane.

Porucznik Stroud, wysoki i wytworny jak zwykle, odparł:

– Proszę pani, nie stoimy tutaj dla przyjemności. Kilkakrotnie próbowaliśmy tam wejść, lecz za każdym razem coś nas odrzucało.

– Odrzucało? – zapytałem. – Jak to: odrzucało?

– Spróbuj pan sam – zaproponował porucznik Stroud. – Drzwi są tu.

Podszedłem, ale George Tysiąc Mian odezwał się bardzo miękko:

– Nie, panie Hyatt. Nie warto.

Porucznik Stroud powiedział: – A co pan wie?

George Tysiąc Mian rzucił mi spojrzenie w mroku, ale widziałem, że powstrzymał uśmiech.

– To George Tysiąc Mian, panie poruczniku – przedstawiłem Indianina. – Przywiozłem go dzisiejszego wieczoru z rezerwatu Round Valley.

– Ciągle panu w głowie te indiańskie brednie?

– Może pan to nazywać bredniami – odezwałem się cicho – ale jak dotąd jest to jedyne rozsądne wytłumaczenie. George Tysiąc Mian uważa, że jesteśmy świadkami odrodzenia demona indiańskiego z czasów prehistorycznych.

Porucznik Stroud popatrzył na doktora Jarvisa, na pozostałych dwóch lekarzy, potem na swoich dwóch policjantów. Następnie zwrócił się do szamana z sarkastycznym, przesłodzonym uśmieszkiem.

– Demon czerwonoskórych? Z dawnej przeszłości? Tak?

George Tysiąc Mian był za stary i zbyt opanowany, aby poczuć się dotknięty sarkazmem. Po prostu skinął głową.

– Tak. Demon ten nazywa się Kujot, czasami jest też zwany Pierwszym, Który Użył Słów dla Siły. Zazwyczaj uważa się go za demona zamieszania, gniewu, kłótni, a ponadto charakteryzuje go nie zaspokojona żądza kobiet.

Porucznik Stroud zaśmiał się chrapliwie.

– Demoniczny gwałciciel?

George Tysiąc Mian uśmiechnął się, ale nie stracił zimnej krwi.

– Właśnie, panie poruczniku. Demoniczny gwałciciel. Jest stara pieśń Indian Navaho, która opowiada o tym, jak Kujot spotkał młodą kobietę na przełęczy w górach i jak podstępem zmusił ją do podniesienia dla niego sukni. Na swój sposób to czarująca pieśń. Ale nie wspomina o tym, że Kujot był najstraszliwszy i najbardziej srogi ze wszystkich demonów na całym świecie, a gdy już uwiódł kobietę, to zazwyczaj nie postępował z nią po dżentelmeńsku.

– O co panu chodzi? – zapytał zimno porucznik Stroud.

– Są tutaj damy – odpowiedział George Tysiąc Mian.

– Żadna z obecnych tu pań nie poczuje się zażenowana z powodu szczegółów anatomicznych, jeżeli o tym pan myśli.

– Nie, nie to chciałem powiedzieć – odrzekł. – Po prostu, gdy ten demon odżyje, to żadna kobieta w San Francisco nie będzie bezpieczna, ale nie chciałbym niepotrzebnie straszyć pań.

– No wyduś pan to z siebie! – domagał się porucznik Stroud. – Jeżeli tu coś się dzieje, to chcę wiedzieć wszystko!

– Dobrze – powiedział Indianin. – Kujot najpierw uwodzi swoje kobiety, a później częstuje je czymś, co Indianie Navaho nazywali Próbą Trzech.

– Boże, słyszałam o tym – odezwała się Jane.

George Tysiąc Mian dotknął jej ramienia.

– Była to najdziwniejsza ze wszystkich starych tortur, a historia jej sięga czasów dawniejszych niż historia plemion Ameryki Północnej. Wielu naszych mędrców twierdzi, że sam Kujot ją wymyślił, ale kto to wie?

Jim zmarszczył brwi.

– Nigdy nie słyszałem o Próbie Trzech. Co to, do diabła, jest?

George Tysiąc Mian dotknął jednego z amuletów. Mówił bezbarwnym głosem:

– Próba Trzech wymagała rozcięcia brzucha kobiety i zaszycia w nim żywego gada, następnie rozpłatania konia albo krowy, wybebeszenia go, i zaszycia tej kobiety we wnętrzu konia. Cała sztuka tortury polegała na utrzymaniu wszystkich trzech ofiar – jaszczurki, kobiety i konia – możliwie jak najdłużej przy życiu.

– Oj, wymyślił to pan – odezwała się doktor Weston.

George Tysiąc Mian pokręcił głową.

– Niech pani zapyta antropologów, jeśli pani chce. Nie tak dawno wykopano szkielety jaszczurki, kobiety i konia, jeden wewnątrz drugiego jak w chińskiej łamigłówce, nad jeziorem Winnemucca w Nevadzie, a odkrycia dokonał profesor Forrester z Uniwersytetu Colorado.

Porucznik Stroud pociągnął się za dolną wargę.

– Dobrze. Przypuśćmy. A może w takim razie wie pan również, co dzieje się tam?

Wskazał na tafię szkła, na mroczne wnętrze i cienie kształtów na łóżku. Coś tam się poruszało, jakaś masywna ciemna forma, drgająca podobnie jak wije się owad, gdy wydobywa się z poczwarki. Nie był to przyjemny widok.

George Tysiąc Mian powiedział:

– Szary Smutek wystarczył mi, abym wiedział. To, co widzimy tutaj, to tworzenie się Kujota, najbardziej parszywego ze wszystkich demonów indiańskich. Gdy wypędzono go do podziemi, ukrył swój oddech, swoją krew i swoje bicie serca, a teraz udało mu się to wszystko razem zgromadzić w jednym miejscu. Powraca do życia, czy wam to się podoba, czy nie.

Porucznik Stroud gapił się na Indianina przez dobrą chwilę, a jego oczy błyskały uważnie w półmroku.

– Więc naprawdę pan w to wierzy. Naprawdę pan wierzy, że taka rzecz się dzieje.

– To nie sama wiara, panie poruczniku. To nie akt wiary. Ja w i e m, co się dzieje. Dla mnie jest to tak oczywiste, jak dla pana złapanie gumy podczas jazdy samochodem. To fakt – nalegał George Tysiąc Mian.

– No to co tu się dzieje? – zapytał Jim.

– Niech pan przyniesie latarkę i sam zobaczy – powiedział Indianin, jak mi się zdawało, zbyt spokojnie. – Łączą się oddech i bicie serca. Niedługo Kujotowi będzie już tylko potrzebna krew i straszliwa twarz.

– Jane, kołatka w domu na Pilarcitos – szepnąłem dyskretnie do ucha dziewczyny. – Możesz po nią jechać? Zbij ją młotkiem z drzwi, jeśli będziesz musiała.

Jane ujęła moje ramię.

– Nie chcę odchodzić od ciebie, John. Nie teraz.

Wyjąłem banknot dziesięciodolarowy i włożyłem jej w dłoń.

– Nie zajmie ci to dużo czasu. Weź taksówkę. Ale dostań tę kołatkę w swoje ręce, zanim zrobi to ktoś inny.

Jane popatrzyła na mnie wielkimi oczami barwy błękitnej porcelany, potem objęła mnie za szyję i pocałowała.

– Może powinniśmy byłi zostać ze sobą, ty i ja – szepnęła i wyszła z sali, udając się w drogę na Pilarcitos tysiąc pięćset pięćdziesiąt jeden.

Tymczasem porucznik Stroud wyjaśniał:

– Próbowaliśmy oświetlać latarkami. Może to z powodu kąta, pod jakim ustawione jest szkło, może z innego powodu, lecz nie udało się spenetrować ciemności.

George Tysiąc Mian obrócił się od porucznika Strouda do doktora Jarvisa i z powrotem.

– Wobec tego Kujot nabrał więcej sił, niż się spodziewałem. Jest na tyle silny, że absorbuje całe światło.

– Absorbuje? O czym pan mówi? – doktor Weston najwyraźniej nie darzyła zaufaniem folkloru Indianina. Miała wystarczający zapas własnego folkloru.

– Nie czytała pani doktor ostatnio „Scientific American". Kiedy przedmiot ma odpowiednią gęstość, jest w stanie nie dopuścić, aby od niego odbijało się światło. Przyciąga je potężną siłą własnej grawitacji. Właśnie taki proces zachodzi tutaj. Kujot jest bestią ze świata podziemi. Jeśli pani woli, można go nazwać ożywioną czarną dziurą.

– Czy to oznacza, że on będzie kompletnie niewidzialny? – zapytał Jim.

George Tysiąc Mian potrząsnął głową. – Tylko wówczas, gdy sam tego zechce.

– A co z jego krwią? – włączył się doktor Crane. – Jeżeli tutaj łączą się jego oddech i jego puls, czy nie powinniśmy odizolować zwłok Wallisa? Jak się domyślam, jest naczyniem z krwią tego demona.

– Tak – odrzekł szaman. – Postarajcie się go stąd usunąć. Uważajcie jednak na ptaki oraz na magiczne podstępy Kujota, który będzie się starał wam przeszkodzić.

– Podstępy magiczne? – zdziwił się porucznik Stroud. – Na przykład?

– Panie poruczniku, to może się wydawać dowcipem, ale zaręczam, to nie żart. Gdy mówię o magii, i to nie mam na myśli wyjmowania królików z cylindra ani rżnięcia statystki piłą na pół. Myślę o śmierci i ranach i o takich ułudach, o jakich się panu nie śniło. Dodałem:

– To ma sens, poruczniku. Wszystko, co dotąd mówił pan George, ma sens.

– Nikt pana nie pytał o zdanie! – warknął Stroud.

– Nie kłóćmy się, to bezcelowe, poruczniku. Żadne z nas nie wymyśli nic lepszego – próbował łagodzić sytuację doktor Jarvis.

– Tak pan uważa? – odezwał się porucznik Stroud. – A może ja mam lepszy pomysł. Może ta cała cholerna awantura jest dla hecy?

– Dla hecy? – powiedziałem. – Uważa pan, że zdarlibyśmy komuś skórę z głowy dla hecy?

– Te wszystkie bzdury o indiańskich demonach…

– Bzdury?! – najeżył się George Tysiąc Mian. – Pan nazywa nasze demony bzdurami! Pan oszalał? Czy pan sobie zdaje sprawę, co może zrobić Kujot? Wie pan, czy nie?

Porucznik Stroud aż się cofnął przed rozwścieczonym Indianinem.

– Cóż, mówił pan o Próbie Trzech…

– To nic! – odparował szaman. – Taki los gotuje dla kobiet, którymi się zabawi i które mu się znudzą! Kujot ma siły wykraczające poza ludzkie pojęcie. Siły, które niemal uniemożliwiają wszystkim dobrym i złym bogom razem wziętym zniszczenie go. A oprócz tego włada również mocami, które ukradł innym demoi nom, takim jak Wielki Potwór czy Loogaroos.

– Loogaroos? – powtórzył porucznik Stroud z niedowierzaniem.

– Tak ich nazwali koloniści francuscy, gdy przybyli do Ameryki. Jest to przekręcenie słowa loupsgarous, które oznacza „wilkołaki". Kujot czerpał moce od nich wszystkich. Grzbiet swój nakrywa skórą wilkołaka, a na głowie nosi skalp Wielkiego Potwora i dzięki temu jest prawie niezniszczalny.

Porucznik Stroud wysłuchał tego wybuchu, potem stał przez dłuższą chwilę niemy, podczas gdy my wszyscy obserwowaliśmy jego twarz, zastanawiając się, co, u diabła, odpowie. Na początku myślałem, że odrzuci wszystko, co powiedział George Tysiąc Mian, i oświadczy, że to stek bredni. Spostrzegłem jednak, że jego harda twarz złagodniała, a bruzdy wokół ust pogłębiły się i zrozumiałem, że wiara szamana prawie go przekonała.

– Chcę wiedzieć, co tam się dzieje, w tamtym pokoju. Chcę, aby mi to pan wyjaśnił – powiedział wreszcie.

George Tysiąc Mian postąpił do przodu. Błękitna poświata, która biła z sali, rozświetliła jego oczy i pomalowała ultramaryną rysy i bruzdy twarzy. Podniósł wyschłą dłoń, której palce zdobiły srebrne pierścienie, a przegub koralikowe bransoletki, i przycisnął ją do szkła, jakby starał się odczuć wibracje rozchodzące się z owej ciemnej i pokręconej masy, która była Danem lub Bryanem, lub obydwoma, a może żadnym z nich.

Drugą dłonią pochwycił złoty amulet i powiedział cicho:

– Prawie nadszedł czas, aby Kujot znów powstał, ukształtował siebie z gliny ludzkiego ciała. Potrzebuje krwi, ale wstać może bez krwi. On lepi siebie z ciał tych, którzy mają jego oddech i uderzenia jego serca. Patrzcie!

Przez cały czas, gdy George Tysiąc Mian trzymał dłoń przyciśniętą do szyby, musiał zapewne walczyć w myślach z mocą Kujota. W chwili gdy powiedział: Patrzcie!, błękitne światło uniosło się i w tej krótkotrwałej, lecz straszliwej jasności rzeczywiście ujrzeliśmy to, co starał się nam wytłumaczyć. Zobaczyliśmy zalążek Kujota, demona, gwałciciela i zdrajcy, Pierwszego, Który Użył Słów dla Siły.

Zobaczyliśmy, jak na łóżku podnoszą się i opadają członki. Wpierw wyglądały jak członki ludzi tonących w jeziorze mroku, ale natychmiast skręcona masa zdawała się podnosić i stawać prawie prosto, a ja mogłem tylko patrzeć jak urzeczony na to coś, czując, jak z przerażenia po grzbiecie chodzą mi ciarki.

W jakiś niesamowity sposób Dań Machin i Bryan Corder stali się jednym stworzeniem. Miało to prawie dwa i pół metra wzrostu i wstawało na oślep z łóżka, mając za głowę nagą czaszkę Bryana, wyciągając ku nam ręce i nogi obu mężczyzn. Ich połączone torsy stały się jednym bezkształtnym, podwójnym torsem skręconym z węźlastych mięśni. Przez moment z żołądka bestii wyzierała trupia twarz Dana Machina, wciśnięta w przezroczystą skórę, z ustami rozwartymi w piekielnym wyciu.

– To niemożliwe! – krzyknął Jim, a doktor Weston jęknęła jak z bólu. Lecz błękitne światło zbladło i mogliśmy już tylko dostrzec niejasne zarysy owego straszliwego stworu, i biały odblask świateł awaryjnych na tym, co niegdyś było głową Bryana.

Porucznik Stroud zapytał oschle:

– Dobrze, panie Tysiąc Mian, ale co to jest?

George Tysiąc Mian cofnął się zmęczony od szyby.

– To Kujot – odrzekł po prostu. – Przybiera

Doktor Weston zamierzała coś powiedzieć, ale nie zdążyła. To, co się wydarzyło, przypominało kraksę na autostradzie. Działo się tak szybko, że jedynie mignęło mi przed oczyma i niewiele pojąłem. Ale pamiętam jedną czy dwie koszmarne rzeczy, które wryły mi się wyraźnie w pamięć i przypuszczam, że już tam zostaną na zawsze.

Jim nagle zauważył:

– Idzie tutaj! – i gdy obracaliśmy się, szkło eksplodowało i tysiące kawałków szyby obserwacyjnej sypnęło po sali jak grad żyletek. Jeden z policjantów upadł na kolana z twarzą podobną do siekanej wątróbki. Drugi odwrócił się plecami, łapiąc się za oczy i twarz, a po jego dłoniach ciekła krew. Sam również czułem, jak błyskające odłamki tną moje policzki, ale to nie wybuch szkła mnie przestraszył.

Przeraziłem się wizji Kujota, wznoszącego się jak gigantyczna blada modliszka, z czaszką niezmiennie szczerzącą zęby, tkwiącą na wierzchu bezkształtnego tułowia, gdy jego cztery ręce bez wahania roztrzaskiwały pozostałe fragmenty szyby.

I to gorąco. Zatrważający, palący upał. Wewnątrz salki musiało być ze sto stopni, a jeszcze wiał suchy piekący wiatr, który wył i zawodził, buchając przez wybite okno.

Porucznik Stroud wyszarpnął swój specjalny „egzemplarz policyjny" z kieszeni spodni i strzelił dwukrotnie do potwornego Kujota. Ale demon machnął na niego ręką i porucznika rzuciło przez pomieszczenie i trzepnęło o ścianę, aż zagruchotał kręgosłup, a broń potoczyła się w stertę odłamków szkła.

Doktor Jarvis wrzasnął:

– John! Zatrzymaj go ale wiedziałem, że w żaden sposób nie powstrzymamy tej kreatury,

Rzuciłem się więc do drzwi, krzycząc:

– Daj spokój! Na litość boską, zwiewajmy stąd!

George Tysiąc Mian, dłońmi osłaniając głowę, wygramolił się stamtąd tak szybko, jak tylko mógł. Za nim doktor Weston, ja i wreszcie Jim. Gliniarz z krwawiącymi oczyma usiłował pomóc porucznikowi Stroudowi, ale demon znowu machnął ręką i policjant wrzasnął i potoczył się bezradnie w kierunku drzwi.

– Palę się! – krzyczał. – Zagaście ten ogień! Na litość Boga! Ja się palę!

Jim pobiegł do niego, ale wtedy gliniarz otworzył usta i spomiędzy jego warg rzygnął wielki płomień. On płonął od wewnątrz, jego żołądek i jego płuca paliły się, a za każdym razem, gdy usiłował krzyczeć o pomoc, bluzgał potworną trąbą przegrzanych płomieni.

– John! Koc! Daj mi koc! – wołał Jarvis, ale było już za późno. Gliniarz potoczył się w stronę korytarza i osunął na kolana, pozostawiając smugę płonącej krwi na ścianie. Wreszcie upadł i leżał nieruchomo, a naszym przerażonym oczom ukazał się widok potęgujący ten koszmar: płomienie, które paliły go od środka, stopniowo wypełzały na zewnątrz, spalając jego mundur, wreszcie ogarniając całe ciało. Leżał na szpitalnym dywanie, płonąc niby rytualny samobójca.

Z sali intensywnej terapii wydobył się zawodzący podmuch gorącego wiatru. Usłyszeliśmy jeszcze dźwięk podobny do warkotu czy ryku diabelskiej bestii, która zamierzała nas zniszczyć. Potem, cudownym zrządzeniem losu, przez drzwi wyskoczył szczupakiem porucznik Stroud i potoczył się ku nam bokiem, łapiąc powietrze jak sportowiec, który sprawdza swój próg bólu.

George Tysiąc Mian i doktor Jarvis przyklękli przy nim.

– Nic mi nie jest, nic mi nie jest – mówił, usiłując wstać. – Bolą mnie plecy, ale chyba nic szczególnego mi się nie stało. Na litość Boga, uciekajmy stąd. To coś dostało szału.

– To nie szał. Ten potwór tak się normalnie zachowuje – powiedział George Tysiąc Mian. – Zabije i pożre nas, a my nie będziemy w stanie nic zrobić.

Porucznik Stroud z trudem wstał na nogi, patrząc w stronę mrocznego wejścia, za którym skrył się Kujot.

– No, może t y nie możesz niczego zrobić, szamanie, ale wiem, co j a zrobię. To… to coś, co tam siedzi, wypowiedziało wojnę, a jeżeli chce wojny, to, do cholery, będzie ją mieć!

George Tysiąc Mian chwycił ramię porucznika.

– Proszę! To nie jest Stwór z Czarnej Laguny. Bomby i gaz łzawiący nie zaszkodzą Kujotowi. Można tylko…

Jego słowa utonęły w ryku, który wstrząsnął całym budynkiem. Kawałki strzaskanych drzwi, pasy podartej wykładziny, okruchy gipsu i ciąg suchego gorąca, które cuchnęło zwierzętami i śmiercią, ogarnęły nas. To Kujot wychodził na poszukiwanie swej krwi, na poszukiwanie swej twarzy, wychodził nas rozsiekać. To Kujot, demon wściekłości i strachu!

Загрузка...