Byłem ledwo przytomny. Oberwałem kawałkiem futryny w lewą stronę głowy i ugięły się pode mną nogi. Upadłem obok ściany korytarza, zakryty jak całunem strzępami wykładziny, i wydawało mi się, że naokoło wali się świat. Gorący huragan wył i huczał, rzucając jakimiś szczątkami po korytarzu. Ponad wszystkim, gdy szedł ku nam Kujot, słyszałem dźwięk, jakby ktoś krzyczał do rury nieskończenie długiej i odpowiadającej echem. Beznadziejne posępne wycie, które było straszniejsze od wszystkiego innego.
Zaciskając oczy przed palącym wiatrem, starałem się unieść głowę. Dostrzegłem Indianina, leżącego krzyżem pod przeciwległą ścianą, oraz skulonego porucznika Strouda. Jim był nieco dalej, przyciskając rękami rudawe włosy, ale nie było nigdzie doktor Weston.
I nagle powietrze zdawało się pociemnieć, a z mroku wyszło coś, co niewiele już miało wspólnego z Bryanem Corderem czy Danem Machinem. Było to zjawisko spektralne, był to duch składający się z niesamowicie gęstego, zbitego i poskręcanego ludzkiego ciała.
Lśnił jakby zimną poświatą, jakby świeceniem cieni czy mrocznych pomieszczeń, i posuwał się, ciemniejąc, korytarzem; ta uśmiechnięta straszliwie czaszka, a za nią chybotliwa, wstrętna powłoka na poły cielesna. Wycie stało się jeszcze posępniejsze i głośniejsze, gdy Kujot przechodził, ale jego przejściu towarzyszył jeszcze jeden dźwięk. Było to łopotanie martwej skóry, podobne do plaskania obwisłej plandeki o dach opuszczonego magazynu. Ten odgłos był nie do zniesienia.
Hałas i wicher zdawały się trwać bez końca, ale gdy znowu uniosłem głowę, uświadomiłem sobie, że Kujot przeszedł obok nas, nie robiąc nam krzywdy. Podniosłem się wyżej i odwróciłem głowę – demon znikł.
George Tysiąc Mian wyszeptał suchymi wargami:
– Chyba teraz jesteśmy bezpieczni, przynajmniej na pewien czas. Poszedł szukać swej krwi.
– Skąd pan wie? – zapytał porucznik Stroud.
– Inaczej zabiłby nas i z przyjemnością zgwałcił doktor Weston. Krew jest mu potrzebna do życia, a jeżeli nie znajdzie jej między wschodem a zachodem księżyca, będzie musiał wrócić w zaświaty.
Porucznik Stroud wstał, opierając się o ścianę i trzymając za plecy.
– Cóż, to pierwsza dobra wiadomość, jaką usłyszałem dzisiaj. Musimy tylko trzymać Kujota z dala od niewinnych przechodniów przez dwadzieścia cztery godziny. I koniec.
George Tysiąc Mian otrzepywał swoją kurtkę.
– Obawiam się, że nie, poruczniku. Bez względu na wasze wysiłki Kujot z pewnością odnajdzie swą krew.
– A jego twarz? – powiedziałem. – Jego twarz była na kołatce.
– Jej też pójdzie szukać.
– Ale właśnie posłałem po nią Jane.
George Tysiąc Mian spojrzał na mnie z absolutnie poważną twarzą.
– Posłał pan Jane po kołatkę? Mówi pan serio?
Poczułem, że panikuję.
– No jasne, myślałem, że gdyby nie dostał swej twarzy…
George Tysiąc Mian powiedział:
– Wielki Duchu, miej nas w opiece. Jeżeli Kujot ją z tym przyłapie, nie będzie miała najmniejszej szansy.
Porucznik Stroud podszedł do nas zniecierpliwiony.
– Przepraszam, że przeszkadzam w złowieszczych przestrogach, ale o co panu chodziło, gdy mówił pan o krwi? Powinna być już teraz zamknięta w Redwood City, czyż nie? W jaki sposób Kujot miałby ją odnaleźć, czy dostać w swe ręce?
– Poruczniku – powiedziałem równie złośliwie – Kujot właśnie przeszedł przez trzycalowe zbrojone szkło.
– Pana nie pytałem – odparował ostro porucznik Stroud. – Pytałem naszego miejscowego eksperta.
– Cóż, odpowiedź na pana pytanie zawiera się w fakcie, że Kujot jest w pewnym sensie potwornym psem – powiedział George Tysiąc Mian. – Ma nadprzyrodzony zmysł słuchu i zmysł węchu. Stare legendy mówią, że gdy Panna Niedźwiedzia ukryła się w pieczarze, Kujot wywąchał ją przez litą skałę na odległość dziesięciu długości oszczepu i zniszczył pieczarę oraz połowę góry, żeby odnaleźć swą Niedźwiedzicę. Podobno to zdarzyło się na Nacimiento Peak wiele lat temu, dawniej nawet, niż może sięgać pamięć Indian Navaho.
Porucznik Stroud miał ponurą minę.
– Dziękuję za optymistyczną prognozę.
– I co teraz pan zrobi? – zapytałem go.
– Pierwszą rzeczą, cholera, którą zrobię, to wezwę brygadę antyterrorystyczną. Odnajdziemy tego stwora, czymkolwiek jest, i poczęstujemy czymś podobnym do tego, co nam właśnie zaserwował.
– Poruczniku – wtrącił George Tysiąc Mian. – Myślałem, że jest pan człowiekiem na poziomie. A przynajmniej na wyższym niż większość policjantów.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
Stary Indianin popatrzył zimno na detektywa.
– Wasz zmasowany ogień jest tu bezużyteczny. Czy polowałby pan na lisa czołgiem albo strzelał do komara z pistoletu maszynowego? Kujot jest zbyt sprytny, poruczniku, zbyt silny i nieuchwytny. Trzeba go wytropić tak, jak tropili go dawni bogowie, wykorzystując jego żądzę i próżność i powodując, aby sam siebie zniszczył.
– Żartuje pan? Kiedy będę sporządzał raport, muszę wymienić natychmiastowe i zdecydowane kroki, jakie podjąłem. Już wyobrażam sobie, co powie komisarz, gdy przeczyta, że wykorzystałem żądzę i próżność zbiega, aby sam siebie zniszczył. A teraz przepraszam.
Porucznik wszedł do pobliskiego gabinetu i chwycił telefon. Kilkakrotnie uderzał w widełki, aż wreszcie uzyskał połączenie. Gdy wzywał posiłki, George Tysiąc Mian popatrzył na Jima i na mnie i wzruszył ramionami.
– Białemu człowiekowi nigdy się nie wytłumaczy – powiedział.
– A co z Jane? Czy możemy jej pomóc? – zapytałem.
– Oczywiście – odparł Indianin. – Najlepiej będzie, jeżeli pan i ja pojedziemy do tego domu na Pilarcitos i zamkniemy go przed Kujotem, używając najsilniejszych zaklęć, jakie znamy. Jeżeli, rzecz jasna, jeszcze go tam nie ma, bo będzie się starał dotrzeć do kołatki i do tych widoków Mount Taylor i Cabezon Peak.
– A dlaczego? – zapytał Jim.
– Proste: chce odzyskać włosy, które obciął Wielkiemu Potworowi. Gdy je odnajdzie, zapewni sobie nieśmiertelność. Wtedy nigdy go nie zniszczymy ani nie odeślemy.
– Dobra – odezwałem się. – Na co czekamy?
Gdy wychodziliśmy przez drzwi frontowe szpitala, już podjeżdżały pierwsze wozy brygady antyterrorystycznej, a noc rozbrzmiewała wyciem i świergotaniem syren. Szybkim krokiem przeszliśmy przez parking do monte carlo Jarvisa. Jim przytrzymał przednie siedzenie, abym mógł niezgrabnie wgramolić się do tyłu. Gdy stał, rzucił spojrzenie na dach szpitala.
– Ptaki. Zniknęły.
George Tysiąc Mian zdawał się przyjmować wszystko bardzo spokojnie. Umieszczając się na przednim siedzeniu, powiedział:
– Oczywiste. Poszły w ślad za Kujotem. Wiszą mu nad głową jak chmura smutku. Czasami zdają się wypełniać powietrze niby kłęby dymu, czasami są prawie niewidoczne. Ptaki to bardzo magiczne i dziwne stworzenia, doktorze. Mają dusze nadprzyrodzone, które ludzie rzadko kiedy są w stanie zrozumieć.
Jim włączył silnik i wyjechaliśmy przez bramy szpitalne na ulice San Francisco. Noc była ciepła, duszna i światła miasta migotały i błyskały w powietrzu, które było niemal nieznośnie wilgotne. Zbliżała się północ, ale po ulicach kręciło się wiele samochodów i spacerowało wiele par, ponieważ była to noc sobotnia.
Gdy pędziliśmy Siedemnastą Ulicą w okolicach Delores, zauważyłem na chodniku dziewczynę w czerwonej bluzce i białych dżinsach.
– Jim, to Jane! Na pewno! Stań!
Skręcił samochodem do krawężnika i cofnął. Jak opętany starałem się coś dostrzec przez przyciemnione szkło tylnej szyby. Pojawiła się Jane. Szła równym krokiem, kierując się w stronę Mission Street i nawet nie odwróciła się ku nam. Jarvis zatrąbił i dopiero wtedy zatrzymała się, marszcząc brwi jakby oszołomiona, i podeszła do krawężnika.
Jim wysiadł z wozu, a ja wygramoliłem się za nim. Przeszedłem do przodu, wziąłem Jane za ramiona i przytrzymałem ją. Była blada, a jej oczy były dziwnie mokre i krótkowidzące, chociaż pod innymi względami wydawała się w porządku.
– Jane, Jane, co się stało?
Uśmiechnęła się, ale sprawiała wrażenie rozkojarzonej.
– Nic się nie stało – szepnęła. – Zupełnie nic.
– A dlaczego nie wzięłaś taksówki? Co ty tu robisz?
– Tu? – powiedziała, unosząc głowę i patrząc na mnie niepewnie.
– To Siedemnasta Ulica. Miałaś taksówką jechać na Pilarcitos.
Jane dotknęła czoła, jakby próbowała przypomnieć coś sobie.
– A tak. Pilarcitos.
Doktor Jarvis łagodnie mnie odsunął i przebadał Jane z szybkością zawodowca. Kciukiem podniósł jej powiekę i sprawdził puls. Podczas badania stała milcząca i pasywna, z lekka marszcząc brwi, patrząc gdzieś w dal, na coś, czego nawet nie mógłbym się domyślić.
– Nic jej nie jest? – zapytałem. – Wydaje mi się, że jest w szoku.
– Może to szok – powiedział. – Z drugiej strony wygląda to na rodzaj hipnozy, może transu.
– Czy myślisz, że Kujot…
– John, ja nie wiem, co mam myśleć. Ale najważniejsze, że jest bezpieczna. Zapakujmy ją do samochodu i jedźmy na Pilarcitos. Potem twój przyjaciel Indianin zrobi, co trzeba, aby Kujota nie wpuścić do domu, i zawieziemy Jane z powrotem do szpitala.
George Tysiąc Mian wysunął głowę przez okno samochodu.
– Długo jeszcze? – zapytał mnie. – Im szybciej dotrzemy do tego domu, tym lepiej. Jeżeli jest tam już Kujot, to nie mamy żadnych szans.
Razem z Jimem pomogliśmy Jane siąść na tylne siedzenie, potem wykręciliśmy i skierowaliśmy się na Pilarcitos i Mission Street.
Gdy podjeżdżaliśmy stromą ulicą, dom pod numerem tysiąc pięćset pięćdziesiąt jeden był tak samo ciemny i posępny jak poprzednio. Okna przypominały wpadnięte oczy, a od łuszczącej się farby chyba odpadło jeszcze więcej płatów. Gdy zbliżaliśmy się, Jarvis zwolnił, a gdy podjechaliśmy, zatrzymał samochód i wyłączył silnik, i chyba minutę siedzieliśmy w absolutnej ciszy.
– Myślicie, że Kujot jest w środku? – zapytałem niepewnym głosem.
– Trudno powiedzieć – odparł George Tysiąc Mian. – Jeżeli jest, to się o tym wkrótce przekonamy.
– Jak?
– Zabije nas.
Jim otarł usta wierzchem dłoni.
– Ale może go tam nie być? Co? Może jeszcze szuka krwi Seymoura Wallisa?
– Oczywiście.
Popatrzyłem na Jima, a Jim na mnie.
– Cóż – powiedziałem z lekkim przekąsem. – No to siup.
Wysiedliśmy z samochodu i podeszliśmy do Indianina, aby mu pomóc. Jane została na swym miejscu prawdopodobnie zszokowana. Przeszliśmy przez chodnik i stanęliśmy przed bramą frontową, spoglądając na ponurą werandę i obłażące belki.
– Jest tam ta kołatka? – zapytał George Tysiąc Mian. – Ja słabo widzę bez okularów.
Spozieraliśmy w ciemność. Najpierw wydawało mi się, że kołatka zniknęła, potem zauważyłem pobłysk mosiądzu i już wiedziałem, że Kujot wciąż poszukuje swej krwi. Na razie byliśmy bezpieczni.
Otworzyliśmy skrzypiącą bramę i weszliśmy na schodki. George Tysiąc Mian przez chwilę stał, patrząc na złowrogą, roześmianą twarz na kołatce, potem z wolna pokręcił głową.
– Gdyby koło tego domu przeszedł Indianin i zauważył tę twarz, natychmiast wiedziałby, czym ona jest – powiedział niegłośno. – To tak samo prowokujące, jak umieszczenie obrazu szatana na drzwiach. Cóż, upewnijmy się, że Kujot z niej nigdy nie skorzysta.
Sięgnął pod kurtkę i wydobył amulet. Był to niewielki złoty medalionik z wygrawerowaną dziwaczną piktografią. Przez chwilę trzymał go w palcach obu dłoni i dotknął nim czoła. Następnie podszedł blisko do kołatki i uniósł dłoń.
– Zły Kujocie, diaboliczny stworze z południowego zachodu – zamruczał – me zaklęcie związuje ten obraz na wieki, na wieki przed tobą będzie zamknięty. On cię spali, on cię zmrozi, on zadmie jak wichry północy przeciw tobie. Nigdy go nie tkniesz, nigdy się nim nie posłużysz, gdyż opadnie na ciebie gniew wielkich duchów na wieki.
Zaległa cisza. Gdzieś w oddali przejechała z rumorem i łoskotem ciężarówka.
Wtedy usłyszałem cichy syk. Był podobny do nabierania powietrza przy wdechu przez kogoś, kto zamierza przemówić.
Podstępny łagodny głos wyartykułował:
– Głupcy.
Poczułem, że dygoczę. Wiedziałem, że to idiotyzm tak się trząść. Ale kołatka, sama mosiężna kołatka, właśnie kołatka przemówiła. Jej dzikie ślepia jarzyły się jaskrawym światłem, i – może tak pracowała moja wyobraźnia – wiedziałem, że jeżyły się na niej prawdziwe kudły, a jej kły były tak samo wściekłe i ostre jak u prawdziwego wilka czy psa.
George Tysiąc Mian stał wyprostowany. Było oczywiste, że wytęża całą siłę swych myśli, aby utrzymać kontrolę nad sytuacją. Skrzyżował ręce przed twarzą, po czym wykonał obiema dłońmi zamaszysty gest odprawiający.
– Kujot jest psem, który biega po nocy – powiedział. Jego głos drżał w powadze i surowej pasji. – Kujot jest podstępnym łgarzem. Bogowie to słyszą i bogowie to wiedzą. Odsyłają cię precz, odsyłają cię, odsyłają cię.
Kołatka zachichotała mrożąco.
– Milcz! – zawołał George Tysiąc Mian. – Rozkazuję ci milczeć! Znowu syk i obrzydliwy chichot.
– Nie masz nade mną władzy, ty starcze – wyszeptała kołatka. – Wnet nadejdzie mój pan, a wtedy zobaczymy – zaśmiała się znowu.
Drzwi frontowe nagle same otwarły się i same zamknęły z trzaskiem.
Ale George Tysiąc Mian nie poddał się. Znowu uniósł ramiona.
– Mróz północy cię ogarnie, mróz północy cię zgniecie. Kujot z pustyni poczuje twój chłód i ucieknie jak pies, bo nim jest.
Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co zobaczyłem, ale tamtej nocy widziałem tak dużo, że jeszcze jedno dziwaczne wydarzenie nie zrobiło na mnie większego wrażenia. George Tysiąc Mian wskazał pierwszym palcem na kołatkę i z tego sztywnego palca wydobyła się widoczna migocząca chmura szronu. Szron pokrył kołatkę, inkrustując ją białymi kryształkami lodu, a jej syczenie prawie natychmiast ustało.
Indianin bez przerwy wskazywał palcem na kołatkę i lód pogrubiał się coraz bardziej. Czułem zimno tam, gdzie stałem, metr czy półtora dalej. I nagle mosiężny łeb rozsypał się, a kawałki oszronionego metalu upadły z brzękiem na podłogę werandy.
George Tysiąc Mian opuścił ramię. Pocił się i łapał powietrze krótkimi, bolesnymi haustami. Ale miał w sobie jeszcze dość ducha, by kopnąć kawałki kołatki i warknąć:
– Staruch, co? Ty kupo złomu.
Jim wydał z siebie długi gwizd.
– To było zadziwiające. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Panie Tysiąc Mian, powinien się pan zaangażować w firmie produkującej mrożonki.
Wziąłem Indianina pod rękę.
– Jeden punkt dla pana – powiedziałem. – Zmierzył się pan z Kujotem i wygrał.
Potrząsnął głową.
– To jeszcze nie koniec, a moje siły są niewielkie. Doktorze, czy ma pan miejsce w samochodzie na te wszystkie obrazy Mount Taylor i Cabezon Peak?
– Oczywiście. Ale wydawało mi się, że pan otoczy dom zaklęciami.
George Tysiąc Mian obtarł czoło chusteczką.
– Chciałbym, ale ta walka z obliczem Kujota uświadomiła mi, że nie mam na to sił. Jestem za stary, za słaby. Będziemy musieli zrobić to jakoś inaczej.
Popchnąłem ciężkie drzwi frontowe i ostrożnie weszliśmy do środka. Obrazy wciąż tam były. Powiedziałem:
– Dobra. Niech każdy weźmie tyle, ile uniesie, i włożymy je do bagażnika. A potem wynosimy się stąd.
Działając szybko i cicho zdejmowaliśmy grafiki z haczyków i wynosiliśmy do samochodu. Było ich sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt. Gdy skończyliśmy, samochód aż przysiadł pod ciężarem obrazów.
Jane, która wciąż siedziała z tyłu, podniosła głowę i zapytała:
– Wszystko w porządku? Czuję się bardzo dziwnie.
– Nic się nie martw – uspokajał ją Jim. – Zaraz zawieziemy cię do szpitala na kontrolę.
– O, nie – odpowiedziała. – Nic mi nie jest, słowo. To chyba tylko wstrząs.
– Mimo wszystko dobrze będzie, gdy zbadamy cię dokładnie.
Jim wsiadł do samochodu i zapuścił silnik. George Tysiąc Mian powiedział:
– Powinniśmy znaleźć jakieś bezpieczne miejsce dla tych obrazów. Jakiś niewielki schowek, który będę łatwo mógł uszczelnić zaklęciami.
– Może moje mieszkanie? – zaproponowałem. – Jest naprawdę małe i jeżeli stanie pan tuż za frontowymi drzwiami z kijem baseballowym, to przez tydzień powstrzyma pan hordy nieprzyjacielskie.
– To brzmi dobrze. Może nas pan tam zaprowadzić?
Podjechaliśmy pod mój blok. Dozorca Sam przyglądał się nam podejrzliwie, gdy wnosiliśmy obrazy Mount Taylor i Cabezon Peak do windy i wwoziliśmy je na górę. Otworzyłem kluczem drzwi do mieszkania. Pomagając sobie nawzajem, ułożyliśmy wszystkie obrazy na kupie pod plakatem z Doiły Parton. Wyprostowałem się, cofnąłem i otrzepałem dłonie z kurzu.
– Dobrze. A teraz co z tymi zaklęciami?
– Najpierw chciałbym się czegoś napić – skromnie zauważył George Tysiąc Mian.
Przeszliśmy do mojego miniaturowego saloniku. Otworzyłem barek z czarnego laminatu ze złotym brokatem i nalałem do czterech szklanek hirama walkera. Tak naprawdę nie byłem zwolennikiem tej whisky pędzonej w Illinois, ale nic innego nie miałem. Cała nasza czwórka zmęczona i wystraszona połykała whisky jak lekarstwo.
– Powieszę to na drzwiach – powiedział do mnie George Tysiąc Mian. Z kieszeni kurtki wyjął niewielki kościany naszyjnik i podniósł go do góry. Nie wyglądało to na nic specjalnego. Kości były stare, ponadłamywane, przebarwione i chociaż kiedyś były zdobione czerwoną i zieloną farbą, teraz pozostało z niej na nich niewiele.
– To naszyjnik, który miał na sobie nasz dawny bohater Złamana Tarcza, gdy wszedł na górę Leech Lakę i wyzwał bogów gromu. Historycznie biorąc, to rzecz bez ceny. Może ma trzy tysiące lat. Ale zrobiono ją po to, aby była użyteczna, i dlatego chcę, żeby dziś pozostała u pana. Niedopuszczenie Kujota do skalpu
Wielkiego Potwora jest o wiele ważniejsze niż jakakolwiek relikwia, bez względu na jej wartość dla nas. Kujot nie ośmieli się tego tknąć. Jeżeli tak zrobi, ściągnie na siebie gniew samego Gitche Manitou.
– Zdawało mi się, że Kujot należy do gatunku demonów, którym żadne wyzwanie nie sprawia różnicy – powiedział doktor Jarvis.
– Rzeczywiście – przytaknął George Tysiąc Mian. – Ale podobnie jak większość próżnych i leniwych demonów woli spokojny żywot, a gniew Gitche Manitou w zupełności wystarczy, żeby zakłócić mu zabawy na następne pięć tysięcy lat.
– Zabawy? – zapytał Jim i pokręcił głową niedowierzająco.
– Panie doktorze, niech pan pamięta, że dla niektórych bardziej srogich demonów pożarcie człowieka znaczy tyle, ile dla nas zjedzenie paczuszki solonych orzeszków.
George Tysiąc Mian zawiesił naszyjnik na klamce moich drzwi wejściowych i wymruczał nad nim kilka magicznych wezwań. Potem powiedział:
– Sądzę, że wszyscy jesteśmy zmęczeni i chcemy jutro być wypoczęci. Proponuję, abyśmy poszli trochę odpocząć. Kazałem mojej służącej zarezerwować pokój w hotelu Mark Hopkins. Czy podwiózłby mnie pan tam, doktorze?
– Oczywiście – odparł Jim. – A ty, Jane? Mogę cię gdzieś podwieźć?
Jane siedziała na moim ulubionym wiklinowym fotelu. Odpowiedziała głuchym głosem:
– Nie, dziękuję. Jeżeli John nie ma nic przeciwko temu, zostanę tutaj.
– Mieć coś przeciwko temu? Zwariowałaś? Nie miałem kobiecego towarzystwa, odkąd moja ciotka Edith przyjechała z Oxnard i przywiozła mi tort.
Jim ścisnął mnie za ramię.
– Uwierzę ci, John. Miliony by ci nie uwierzyły.
George Tysiąc Mian podszedł do mnie, potrząsnął moją ręką i powiedział cicho:
– Chcę panu podziękować za wyobraźnię, dzięki której dostrzegliśmy to, co naprawdę się dzieje. Przynajmniej mamy jakąś szansę.
Właśnie mieli wychodzić, kiedy zadzwonił telefon. Gestem zatrzymałem ich w mieszkaniu i podniosłem słuchawkę.
– John Hyatt.
Dzwonił porucznik Stroud.
– Co, wrócił pan do domu? Szukałem pana. Czy jest z panem ten Indianin?
– George Tysiąc Mian? Tak.
Detektyw chrząknął.
– Właśnie mieliśmy trochę problemów na szosie Bayshore tuż za Millbrae. Ambulans z doktorem Crane'em i ciałem Seymoura Wallisa został – powiedzmy – uprowadzony.
– Uprowadzony? Przez Kujota?
Porucznik Stroud sapał ze zniecierpliwienia.
– Dobrze, jeżeli tak pan to chce ująć. Kierowca karetki zeznał, że jechał sobie normalnie i nagle jakiś ogromny potwór pojawił się na drodze. Kierowca uszedł z życiem. Przykro mi to mówić, ale doktor Crane nie żyje – wypalony jak mój policjant.
Zakryłem dłonią słuchawkę i powiedziałem do Jarvisa:
– Przykro mi, Jim, ale doktor Crane nie żyje. Kujot dopadł karetkę tuż za lotniskiem.
Indianin spoważniał.
– Krew – przypomniał. – Czy dostał się do krwi?
– Pan Tysiąc Mian chciałby wiedzieć, czy Kujot dostał się do krwi? – zapytałem policjanta.
Porucznik Stroud kaszlnął.
– Proszę mu przekazać, że pół godziny później odnaleziono Seymoura Wallisa w zatoce. Był tak wyssany, że facet, który go wyłowił, myślał, że znalazł zdechłego rekina.
Zdobyłem się jedynie na stwierdzenie:
– No i tyle. Co nam jeszcze pozostało do zrobienia? Czy przypuszcza pan, gdzie może znajdować się Kujot?
– Rozesłaliśmy komunikat i nasza brygada antyterrorystyczna sprawdza każdą ewentualną kryjówkę. Ale moim zdaniem to bez sensu.
– Dobrze, poruczniku – odłożyłem słuchawkę.
W pierwszym rozmazanym świetle świtu, który sączył się do mojego pokoju, George Tysiąc Mian zdawał się zmęczony i zgarbiony. Przesunął sękatymi palcami po białych włosach.
– Miejmy nadzieję, że tej rundy nie przegramy, przyjaciele. Jeżeli Kujot pójdzie w teren, to trudno opisać, jaka będzie jatka.
Nagle Jane podniosła oczy i uśmiechnęła się. Pamiętam, iż pomyślałem wówczas, że ten uśmiech był przedziwny. Zastanawiałem się, do czego mogła się tak uśmiechać.
Posłałem dla Jane na kanapie. Byłem zbyt wykończony i wstrząśnięty, aby nawet myśleć o uwodzeniu, w każdym razie Jane zachowywała dystans i była tak zamknięta w sobie, że mógłbym wrzeszczeć: No to balujemy! – a ona zapytałaby się: Proszę?
Owinęła się kocem i niemal natychmiast zasnęła. Obszedłem mieszkanie, wyłączając światło i zaciągając zasłony, ale jakoś nie miałem specjalnej ochoty, by się położyć i zamknąć oczy. Wyszedłem do przedpokoju i obejrzałem kilka widoków Mount Taylor. Szkło było dość przykurzone i zaplamione, a większość landszaftów mocno zrudziała, ale po bliższym przyjrzeniu się można było zauważyć, że pod każdym obrazkiem był ołówkowy podpis: Mount Taylor ze strony Lookout Mountain albo Mount Taylor od San Mateo. Podobne objaśnienia znajdowały się pod widokami Cabezon Peak, na przykład: Cabezon Peak od strony San Luis.
Na palcach przeszedłem przez salonik i po cichu wyjąłem Atlas Motorowy Randa McNally'ego. Potem przekradłem się z powrotem do kuchni, zamknąłem drzwi i rozłożyłem atlas na stole, obok obrazów Mount Taylor i Cabezon Peak, które udało mi się tam zmieścić. Na mapę położyłem kawałek kalki technicznej, wyjąłem pióro i zacząłem zaznaczać miejsca, z których szkicowano te dwie góry.
By nie paść nad dziełem, wypaliłem pół paczki papierosów i zrobiłem sobie wielki kubek czarnej kawy, podczas gdy na zewnątrz okna kuchennego światło słoneczne stawało się coraz jaśniejsze, a sosnowy zegar na ścianie w saloniku wybił ósmą.
Do dziewiątej zdążyłem nanieść prawie wszystkie punkty widokowe. Podniosłem kalkę i podziwiałem piegi malutkich iksów, które na niej narysowałem. Nie mogłem sobie wyobrazić, co, u diabła, to wszystko oznaczało i nie mogłem z nich odczytać żadnego wzoru, ale domyślałem się, że George Tysiąc Mian prawdopodobnie będzie mógł mnie oświecić.
Wcisnąłem kalkę do kieszeni spodni, potem wstałem i podszedłem do ekspresu, żeby zrobić sobie następną kawę. Włączyłem niewielki czarnobiały telewizorek, który dostałem od matki na poprzednią Gwiazdkę, i po kilku reklamach głoszących chwałę lukrowanych płatków kukurydzianych i jakiejś idiotycznej plastykowej katapulty służącej do strzelania lalką Action Man nad żywopłotem sąsiadów, trafiłem na specjalne wydanie wiadomości o karetce, z której porwano Seymoura Wallisa.
Spiker oznajmił:
– Brygady specjalne policji San Francisco bez przerwy poszukują upiornego porywacza, który uprowadził ambulans jadący do Kliniki Miejskiej Redwood ze Szpitala Fundacji Elmwood i skradł ciało zmarłego inżyniera budownictwa Seymoura Wallisa. Porywacz, według prowadzących śledztwo, jest uzbrojony i bardzo niebezpieczny. Ranił śmiertelnie doktora Kennetha Crane'a, który towarzyszył ciału w drodze na szosie Bayshore, oraz Miguela Corralitosa, dwudziestosiedmioletniego sanitariusza. Ciało Seymoura Wallisa następnie odnalazł wczesnym rankiem rybak w zatoce od strony Millbrae. Jak dotąd policja nie zna motywów uprowadzenia ciała, ale władze obiecują przekazywać nam bieżące informacje.
Następnie przedstawili jakiś reportaż o chorobie pomarańczy na farmie owocowej w południowej części stanu, więc wyłączyłem telewizor. Kujot był ciągle na wolności, ale nie umiałem sobie wyobrazić, jaką teraz przybrał formę ani gdzie może się znajdować. Co porabia obrzydliwy demon w świetle dnia? Trudno mu będzie spacerować po ulicach San Francisco, tym bardziej że był tropiony przez brygady specjalne. Jeżeli zostawiał jakiekolwiek ślady.
Mój ekspres do kawy zaczął bulgotać i prychać. Zapaliłem następnego papierosa i wyjrzałem przez okno na tyły bloków sąsiadujących z moim. Była to niedziela i na schodach pożarowych siedziała dziewczyna w ciąży, rozczesując mokre włosy na porannym słońcu. Zacząłem kasłać i żałowałem, że nie potrafię skończyć z paleniem. Jednak w tej chwili wydawało mi się to bezcelowe. Jeśli nie dopadnie mnie rak, to na pewno dostanie mnie Kujot.
Zadzwonił telefon. Odebrałem:
– John Hyatt.
George Tysiąc Mian dzwonił z hotelu.
– Dobrze pan spał?
– W ogóle nie spałem. Spędziłem resztę nocy na nanoszeniu tych wszystkich punktów widokowych Mount Taylor i Cabezon Peak.
– Czy przypomina to coś interesującego?
– No, może. Ale chyba potrzebuję tłumacza. Jeśli o mnie chodzi, to byłem w szkole drugi od końca z trygonometrii, i to tylko dlatego, że lepiej ostrzyłem ołówki niż ten, który był ostatni.
– Chciałby pan tu przyjść? Póki naszyjnik pozostanie na drzwiach, póty pana mieszkanie będzie bezpieczne.
– Na pewno?
– Na pewno. Poza tym teraz Kujot prawdopodobnie odpoczywa i resorbuje krew do oganizmu.
– Właśnie się zastanawiałem, co demony robią ze sobą w ciągu dnia.
– Demony to stwory ciemności – poinformował mnie George Tysiąc Mian. – W świetle słonecznym ich moce słabną. Więc mogę się założyć, że Kujot zaszył się w jakąś norę, zajął jakiś opuszczony dom, a może nawet dostał się na Pilarcitos tysiąc pięćset pięćdziesiąt jeden.
– Czy udałoby się go wypłoszyć teraz, w dzień?
– John, kiedy mówię, że jest osłabiony, nie znaczy to, że nie ma żadnych mocy. Jeśli zbliżymy się do tej kreatury, staniemy się mięsem. Nie żartuję.
– Dziękuję za pocieszającą wiadomość. Będę gdzieś za godzinę. Chcę najpierw wziąć prysznic. Cuchnę jak świnia.
– Dobrze. Nie zapomnij o mapce, którą zrobiłeś.
Miałem właśnie odpowiedzieć „jasne", ale słowa ugrzęzły mi w krtani. Drzwi kuchenne uchyliły się, a za nimi coś stało i obserwowało mnie. Dostrzegałem błysk ciemnych ślepi i jeszcze ciemniejsze kształty. Czułem, jakby ziemia usuwała się spod moich nóg, a każdy nerw w ciele mrowił i drgał ze strachu.
– Słyszałeś, co mówiłem? – zabrzmiał odległy głos George'a.
– Poczekaj. Coś stoi za drzwiami. Nie wiem, co to jest. Poczekaj.
– Za którymi drzwiami? – zapytał.
– Kuchennymi. Kuchennymi. To…
Drzwi otwarły się z trzaskiem i tak mocno, że przez kuchnię przeleciały drzazgi i zgruchotane zawiasy. Wydałem z siebie cienki skowyt i runąłem z krzesła, gramoląc się po podłodze do zlewu. Obok niego, w szufladzie, trzymałem noże, a właśnie teraz potrzebowałem natychmiastowego środka obrony.
Bestia przeszła przez te drzwi jak potop czarnego futra. Był to niedźwiedź, potężny, dorosły grizzly, około dwustu kilogramów kudłów, mięsa i złowrogich zakrzywionych pazurów. Zderzył się ciężko z szafkami kuchennymi, skutkiem czego telewizor, ekspres i półeczki z przyprawami zagruchotały i spadły z trzaskiem na podłogę. Odwracając się, niedźwiedź zaryczał wściekle, a ja wyszarpnąłem szufladę zbyt szybko i zbyt mocno, więc noże, widelce, krajalnice do fasolki i nożyki do drążenia jabłek posypały się kaskadą w dół.
Rzuciłem się na podłogę i chwyciłem największy tasak, jaki miałem. Zacząłem tak szybko, jak tylko mogłem toczyć się w kierunku wyłamanych drzwi.
Niedźwiedź zawahał się i znowu zawarczał, i dopiero na niego spojrzałem.
Zobaczyłem coś więcej niż zwykłą wielką kudłatą bestię cuchnącą ciężko, po zwierzęcemu. Jej twarz bieliła się kobiecą bladością, ale przy każdym warknięciu odsłaniały się żółte kły. Gapiłem się na nią, starając się usilnie zrozumieć, czym jest, czym mogłaby być. Byłem tak wstrząśnięty i zdjęty zgrozą, że na początku nie pojmowałem niczego, nie mogłem uzmysłowić sobie, że ta straszliwa bestia istniała.
To była J a n e. Te oczy, groźne i rozwścieczone, były jej oczami. To była jej twarz. Dziwaczna statuetka ze schodów u Seymoura Wallisa ożyła i była nią Jane.
Wyszeptałem jej imię.
Nie odpowiedziała, tylko zawarczała znowu i posuwała się nieubłaganie w moim kierunku. Jej twarde pazury rysowały kuchenną posadzkę. Z ostrych zębów skapywała ślina, a na jej twarzy malowała się jedynie ślepa zwierzęca nienawiść.
– Jane, słuchaj – wydusiłem z siebie chrapliwy głos. Przez cały czas usiłowałem się wycofać w kierunku drzwi. Widziałem, jak pod grubym, lśniącym futrem napinają się mięśnie i uświadomiłem sobie, że znowu rzuci się na mnie i tym razem dosięgnie mnie.
Z leżącej na podłodze słuchawki telefonu dochodził głos:
– John? John? Co się stało? Co się dzieje?
Ostre pazury zagrały na posadzce i Panna Niedźwiedzia skoczyła w moim kierunku z impetem potężnej czarnej limuzyny. Wiem, że wrzasnąłem, ale tym razem z jakąś agresywną desperacją, wydobywając z siebie coś w rodzaju okrzyku „banzai", którego uczą w wojsku, aby wzmóc wydzielanie adrenaliny.
Gdy ten gigantyczny zwierz leciał całym ciężarem na mnie, zamachnąłem się i trzepnąłem go tasakiem prosto w pysk. Niewiele to pomogło. Siła skoku Niedźwiedzicy rzuciła mnie na ścianę i padliśmy razem na podłogę w koszmarnym uścisku kudłów i pazurów. Wydaje mi się, że przez chwilę straciłem przytomność, prawie zgnieciony, ale w jakiś niepojęty sposób udało mi się zepchnąć ją z moich nóg i bioder i przewrócić na bok.
Najpierw pomyślałem, że nie żyje. Tasak utkwił w lewej stronie twarzy, wyrąbując głębokie, krwawe „v" w jej czole i uszkadzając lewe oko. To szybkość jej skoku była przyczyną największych szkód, ponieważ w żaden sposób j a nie mógłbym zadać tak silnego ciosu. Ukląkłem przy niej, dygocząc. W gardle czułem wszystkie wypite kawy.
Otworzyła prawe oko i spojrzała na mnie. Rzuciło mną nerwowo i podniosłem się. Chciałem być jak najdalej od tych pazurów i kłów. Uśmiechnęła się. To znaczy jakby z zadowoleniem wyszczerzyła zęby w kwaśnym uśmieszku.
– Mój pan będzie cię teraz szukał – zaszeptała. – Tak długo czekał na swoją śliczną Pannę Niedźwiedzią, i proszę, coś ty zrobił. Mój pan ciebie wytropi i upewni się, że zginiesz najpotworniejszą śmiercią, jaką kiedykolwiek wymyślono.
– Jane – odezwałem się, lecz mój głos zabrzmiał, jakby w moje usta ktoś nawciskał waty.
Nawet jeśli ta twarz przypominała Jane, to myśli tego potwora nie pamiętały Jane ani tego, co do mnie czuła. Niedźwiedzica leżała, dysząc i krwawiąc, ale wiedziałem, że jej nie zabiłem, że to tylko kwestia czasu, a znowu się na mnie rzuci.
Z telefonu dochodziło:
– Halo! Halo! John?
Podniosłem słuchawkę z podłogi.
– Jestem, George. Na razie nic mi się nie stało. Jest tu Panna Niedźwiedzia. To Jane. Panna Niedźwiedzia to Jane.
– Uciekaj stamtąd natychmiast. Póki jeszcze możesz.
– Zraniłem ją. Zdzieliłem ją tasakiem.
– Kujot nie pochwali cię za to. Słuchaj, bierz te swoje mapki i chodu!
– Chodu? Ostatnio słyszałem to u…
– John, histeryzujesz. Po prostu wynoś się i już!
Potykając się i zataczając, chwyciłem Atlas McNally'ego i portfel i przeszedłem do drzwi nad podrygującymi nogami Niedźwiedzicy. Obróciła ku mnie oko i patrzyła, jak wychodziłem, szepcząc:
– Kujot cię odnajdzie…
Wyszedłem drzwiami frontowymi i upewniłem się, że naszyjnik jest ciasno zamocowany na klamce. Skierowałem się ku windzie. Nogi miałem jak galareta. Dopiero gdy zatrzymałem taksówkę na ulicy i wjechaliśmy w sznur samochodów, poczułem pierwszą falę prawdziwych mdłości.
Kierowcą taksówki była kobieta. Dotknąłem jej ramienia.
– No? – zapytała.
– Przepraszam, ale chyba będę rzygał. Obróciła się i obrzuciła mnie spojrzeniem. Z jej dolnej wargi zwisał pet.
– Panie, do cholery, to nie samolot. Nie zapewniamy torebek.
– To co mi pani radzi? – zapytałem, pocąc się.
Jechała przez skrzyżowanie z prędkością czterdziestu mil na godzinę, a samochód podskakiwał i trząsł.
– Połykaj pan – oznajmiła i skończyła dyskusję.
Może Indianie są wewnętrznie zdyscyplinowani i ascetyczni, ale tego ranka George Tysiąc Mian nie potrafił ukryć swych emocji i pochwycił moją dłoń w swoje ręce, gdy wszedłem do jego pokoju w hotelu Mark Hopkins. Nie był także ascetą, bo inaczej nie sięgnąłby po butelkę whisky i nie napełniłby szklanek.
– To koszmar. Ta cała cholerna sprawa to jeden wielki koszmar – powiedziałem.
George miał na sobie czerwony szlafrok z satyny i kapcie wyszywane koralikami. Wyglądał jak gwiazda jakiegoś westernu finansowanego przez Liberace.
– Mówiąc, że to koszmar, popełniasz najgorszy błąd. Jeżeli tak będziesz myślał, to zamkniesz oczy na wszystko, co się zdarzy i będziesz chciał się obudzić. Ale to jest jawa, John, to się naprawdę dzieje.
– Więc w jaki piekielny sposób dziewczyna, którą znam, dziewczyna, którą kochałem, cholera, którą wciąż kocham, zamienia się w taką bestię?
Stary Indianin postawił szklankę na telewizorze. Przy wyłączonym dźwięku jakiś mistrz golfa bezgłośnie wychwalał zalety pasty wybielającej zęby.
– Ona była niedźwiedziem, George. Była cała kudłata, miała tylko twarz. I nawet mnie nie poznała. Niczego nie zdążyłem powiedzieć. Rzuciła się na mnie przez kuchnię jak lokomotywa, i gdybym dał jej szansę, zabiłaby mnie.
George Tysiąc Mian przysiadł na brzegu łóżka. Nie wyglądało na to, aby ktokolwiek w nim spał, ale słyszałem, że niektórzy wyszkoleni Indianie umieli spać na stojąco. Może to była tylko apokryficzna opowiastka, ale jakoś umiałem sobie wyobrazić
George'a Tysiąc Mian, jak stoi w rogu, ze skrzyżowanymi ramionami, i pochrapuje w miarę upływającej nocy.
– Musiało się to stać wówczas, gdy posłałeś ją po kołatkę. Zanim spotkaliśmy Jane na Siedemnastej Ulicy, Kujot musiał się do niej dobrać.
Pociągnąłem palący trunek.
– Dobrać? Nie rozumiem?
George Tysiąc Mian popatrzył na mnie wzrokiem starszego i doświadczonego człowieka. Pomyślałem sobie, że gdybym mógł wybierać ojca, wybrałbym właśnie jego. Był współczujący, rozumiejący, ale równocześnie cyniczny i mądry, i czuło się, że to, co mówi, jest czystą boską prawdą. Albo czystą prawdą Gitche Manitou.
– Kujot to najbardziej lubieżny ze wszystkich demonów. Prawdopodobnie ją zgwałcił. Istnieje stara pieśń Indian Navaho, która opowiada o tym, jak Kujot spotyka na górskiej przełęczy dziewczynę: „Pewnego dnia, przechodząc górską przełęczą, Kujot spotkał młodą kobietę. – Co masz w tobołku? – zapytała. – Rybie jajka – odparł Kujot. – Mogę trochę dostać? – zapytała dziewczyna. – Tylko wtedy, gdy zamkniesz oczy i podniesiesz sukienkę. – Zrobiła, jak kazał. – Wyżej – powiedział Kujot i podszedł do kobiety. – Stój spokojnie, abym mógł sięgnąć. – Nie mogę – powiedziała – coś mi pełznie między nogami. – Nie martw się – odrzekł Kujot – to skorpion, złapię go. Kobieta opuściła sukienkę i powiedziała: – Za wolny byłeś, ukąsił mnie".
Indianin recytował pieśń monotonnym, jednostajnym głosem. Kiedy skończył, spojrzał na mnie.
– Widzisz? Kujot jest sprytny i brutalny. Kiedy mówię, że dobrał się do niej, chodzi mi o to, że ją uwiódł.
Nie mogłem w to uwierzyć.
– To coś, to coś, co widzieliśmy zeszłej nocy, przespało się z Jane?
George Tysiąc Mian skinął głową.
– Bardzo możliwe. Według legendy, dopiero gdy Kujot wypełnił jej głowę najstraszliwszymi myślami, Niedźwiedzica obrosła w futro i wyrosły jej pazury. Przykro mi, John, ale jeżeli chcemy go zlikwidować, to musimy znać fakty.
– O, tak – czułem gorycz i ból. – Ze wszystkich kobiet czemu właśnie Jane? Gdybym nie był idiotą i nie wysyłał jej z tym kretyńskim zadaniem, może byłaby bezpieczna.
George Tysiąc Mian podszedł do okna i spojrzał przez firany hotelowe na centrum San Francisco.
– John – powiedział – wiem, że odbierasz to osobiście, ale musisz zrozumieć, że walczymy na śmierć i życie.
Starałem się uśmiechnąć.
– To zależy, czyje życie, nie?
Potrząsnął głową.
– Nie czyje życie, lecz ile istnień. Tam wszędzie są ludzie, John, tysiące ludzi, a Kujot jest w stanie zamienić to miasto w straszliwą jatkę. Jeżeli pozostanie na wolności, to te ulice będą jak jedna wielka rzeźnia, zanim zdasz sobie z tego sprawę. Kujot to wściekły zabójca, nie wybierający w ofiarach, John. To maniak nad maniakami. Aby go zniszczyć, trzeba go przechytrzyć i upewnić się w sposób absolutny, że nie znajdzie włosów Wielkiego Potwora.
– Ale te wszystkie widoczki są u mnie w mieszkaniu.
– Zamknąłeś drzwi za pomocą naszyjnika?
– Oczywiście.
– To Niedźwiedzica nie wydostanie się, a Kujot nie wejdzie. Taką przynajmniej mam nadzieję.
Wyjąłem papierosa i zapaliłem. Smakował jak wkładka z buta węgierskiego hutnika, ale potrzebowałem czegoś, żeby uspokoić nerwy.
– Co teraz zrobimy?
Potarł podbródek.
– Myślę, że powinniśmy dowiedzieć się, gdzie może być skalp Wielkiego Potwora – zaproponował. – Później możemy zmierzyć się z Panną Niedźwiedzią. Jest dzika, nie przeczę, ale wydaje mi się, że moje zaklęcia powinny ją powstrzymać. Potem możemy zacząć polowanie na grubego zwierza. Na samego Kujota.
– Mam nadzieję, że przeżyjemy ten dzień.
George Tysiąc Mian uśmiechnął się.
– Zanim do San Francisco przybyli Hiszpanie, żyli na tych terenach Indianie Costanoa. Mieli modlitwę, która zaczynała się od słów: „Gdy zapada zmrok, daj mi małą ciemność, niewielką"…
Położyłem mój atlas dla zmotoryzowanych na stole i wydobyłem pomiętą kalkę, na której rysowałem rano. Ułożyliśmy kalkę na mapie i George Tysiąc Mian przyglądał się jej pilnie jak sceptyczny specjalista od malarstwa. Kilka razy pociągnął nosem i jego wargi poruszyły się w bezgłośnym szepcie, gdy lokalizował miejscowości, wioski i góry. Po chwili przysiadł na poręczy kanapy i zmarszczył brwi w głębokim zamyśleniu.
– No i? – zapytałem. – Co to znaczy?
Spojrzał raz jeszcze na mapę. – Nie jestem pewien. To bardzo nietypowe ułożenie punktów widokowych. Nie przypomina piktografii Indian. Przyjrzyj się temu. Jest sporządzone z kilku symetrycznych łuków. A tak nigdy nie wyglądały mapy obszarów pustynnych sporządzane przez Navaho. Czas był zbyt cenny, a okolica zbyt niegościnna. Rysowało się obrazek, gdzie się dało, i nikt się nie martwił o symetrię.
– Czy to oznacza, że ta mapa nie jest autentyczna?
George Tysiąc Mian potrząsnął głową.
– Nie. Na pewno mamy dobry kierunek. Sam fakt, że jest tu jakiś wzór, dużo nam daje. Musimy odczytać go prawidłowo.
– Jak to zrobimy?
Przysunął kawałek kalki w pobliże okna.
– Cóż, mam uczucie, że to, co tu widzimy, nie jest zwyczajną mapą. Te obrazy Cabezon Peak i Mount Taylor miały znaczenie magiczne, ponieważ były domem Wielkiego Potwora, ale zastanawiam się, czy włosy Wielkiego Potwora są ukryte tam, czy może gdzieś indziej.
Przeszedł przez pokój i otworzył swoją brązową walizkę ze świńskiej skóry. Potem wrócił do stołu, trzymając niewielką szklaną fiolkę z czymś, co wyglądało jak czarny proch.
– Mam nadzieję, że nie bywasz zakłopotany rzeczami nadprzyrodzonymi? – spytał.
– A czemu?
– Cóż… jesteś białym. A biali od dawien dawna nie rozumieją prawdziwego znaczenia rzeczy nadprzyrodzonych.
Ja, który zaryzykowałem i uwierzyłem w teorię Jane o Kujocie i Wielkim Potworze, który jechałem nocą, aby dowieźć tego starego Indianina do San Francisco, poczułem się nieco urażony sugestią, że byłem jeszcze jednym białym bigotem. Ale powiedziałem tylko:
– Pewnego dnia Indianie przekonają się, że nie wszyscy biali są bezmyślnymi barbarzyńcami.
George Tysiąc Mian uniósł brew.
– Ci Indianie, którzy pozostaną przy życiu.
Przerwaliśmy tę wymianę zdań. Kujot był na wolności i nie było czasu na numer w stylu Wounded Knee. Ale wiedziałem, że pewnego dnia, jeżeli wyjdziemy z tego żywi, George Tysiąc Mian i ja będziemy musieli usiąść i bardzo poważnie porozmawiać. Straszliwa reinkarnacja Kujota uświadomiła mi po raz pierwszy w życiu, że Ameryka nie była naszą ziemią, nie była wcale ziemią białych. Hiszpanie zjawili się w San Francisco dopiero w 1775 roku, a do tego czasu, przez te wszystkie stulecia, indiańska wiara i indiańska magia ukształtowały ten ląd. W tych górach były demony i upiory, ale nie były one białe ani nie robiły sobie nic z bezużytecznej magii białego człowieka.
Patrzyłem, jak George otwiera fiolkę i wysypuje błękitnoszary proszek na moją kalkową mapę. Delikatnie dmuchnął na to i wyszeptał kilka słów. I przed moimi oczyma proszek przesunął się po kalce jak opiłki żelaza tworzące wzór nad magnesem. W kilka sekund utworzył układ łuków, które łączyły zaznaczone ołówkiem iksy, wpisane przeze mnie na podstawie obrazów.
Przyjrzał się wzorowi i uśmiechnął się. – No, no. Cuda nieskończone.
– Co to znaczył – zapytałem.
Wskazał na wzór małym palcem.
– To bardzo stary symbol. Gdy mówię „bardzo stary", to znaczy, że ma się on do obecnych narzeczy indiańskich tak, jak średniowieczny angielski ma się do współczesnego amerykańskiego. To trudno dokładnie oddać, ale mniej więcej oznacza „miejsce, które pewnego dnia ujrzycie z północnego wspornika tipi bestii".
Zamrugałem.
– Chyba nadal nie rozumiem.
George Tysiąc Mian przyjrzał się mi uważnie.
– Właściwie to jasne. Tipi bestii to dom na Pilarcitos Street numer tysiąc pięćset pięćdziesiąt jeden. Pamiętasz, jak wyliczyliśmy liczbę sześćset sześćdziesiąt sześć. Północny wspornik to najzwyczajniej widok z dachu domu w kierunku pomocnym. To, co stamtąd zobaczysz, będzie miejscem, w którym ukryto włosy Wielkiego Potwora.
– No to, na litość Chrystusa, chodźmy tam! Na co czekamy?
– Daj mi trzy minuty na kąpiel i przebranie się – zażądał Indianin. – W tym czasie może zadzwonisz do doktora Jarvisa i powiesz mu, gdzie idziemy. Jeżeli jest wolny, to prawdopodobnie zechce pójść z nami.
Stary Indianin wszedł do łazienki i napełnił wannę, a ja usiadłem na krawędzi łóżka i podniosłem słuchawkę. Wykręciłem numer Elmwood Foundation i poprosiłem doktora Jarvisa.
– Przykro mi, proszę pana – powiedziała telefonistka. – Ale doktora Jarvisa w tej chwili nie ma.
– Czy mogę się z nim jakoś skontaktować?
– Chyba nie. Wyjechał stąd około dwudziestu minut temu w towarzystwie młodej kobiety.
Westchnąłem.
– Cóż. Czy mogę zostawić wiadomość? Proszę mu powiedzieć, że dzwonił John Hyatt.
– Ach to pan, panie Hyatt. Panu mogę powiedzieć, z kim pojechał. Był z pana znajomą.
– Znajomą? Moją?
– Z ładną dziewczyną z długimi włosami. Panią Torresino.
Przez chwilę nie wiedziałem, co mam powiedzieć.
Miałem zupełnie suche usta i znowu mnie mdliło, jak po przejedzeniu się japońskimi koktajlowymi krakersami z wodorostów. Zakryłem słuchawkę dłonią i wrzasnąłem:
– George!!!
Szaman pojawił się w drzwiach łazienki owinięty ręcznikem.
– Właśnie dzwoniłem do szpitala. Powiedzieli mi, że Jim wyjechał dwadzieścia minut temu z Jane.
– Co takiego?
– Wyjechał dwadzieścia minut temu!
Zaczął się szybko wycierać.
– Jeżeli tak, to musimy się naprawdę spieszyć. Jeśli Jane wydostała się z twojego mieszkania, to Kujot zapewne wie, gdzie szukać włosów Wielkiego Potwora. W mieszkaniu były wszystkie obrazy.
Podziękowałem mojej rozmówczyni i odłożyłem słuchawkę.
– Co się stało? Myślałem, że naszyjnik miał ją uziemić – zwróciłem się do Indianina.
George Tysiąc Mian wciągnął duże bokserskie szorty w kwiaty i usiadł na łóżku, aby nałożyć świeżo wyprasowane lniane spodnie.
– Naszyjnik niczego nie gwarantował. Mogła go jakoś zrzucić, a może zdjęła go sprzątaczka. Jest też taka możliwość, że pojawił się Kujot i spowodował, iż ktoś go zdjął.
– George, przecież ona jest niedźwiedziem. Jakim cudem może chodzić ulicami?
Zawiązał buty i sięgnął po elegancką niebieską marynarkę.
– Jest i nie jest niedźwiedzicą. Kudły, kły i pazury są fizycznymi objawami zła, które wprowadził w jej myśli Kujot. Ale nie muszą być cały czas widoczne. Panna Niedźwiedzia jest czymś podobnym do Jekylla i Hyde'a. Zmienia się zależnie od okoliczności.
– To znaczy, że w tej chwili prawdopodobnie wygląda normalnie, ale w każdym momencie może zamienić się z powrotem w niedźwiedzia?
Skinął głową.
Wypuściłem powietrze z płuc i otoczyłem George'a Tysiąc Mian ramieniem, mówiąc cicho:
– Dlaczego o tym nie pomyśleliśmy, George? Zastanówmy się, gdzie oni mogli pojechać? Może porucznik Stroud będzie wiedział.
– Słyszałeś wiadomości – odpowiedział George Tysiąc Mian. – Policja szuka wybryku natury, a nie indiańskiego demona. W tej chwili Kujot ukrył się gdzieś, czeka na zapadnięcie nocy i śmieje się w kułak z nas wszystkich. A szczególnie z porucznika Strouda.
– Czy myślisz, że Kujot poszedł na Pilarcitos tysiąc pięćset pięćdziesiąt jeden?
– Możliwe. A jeżeli istotnie odgadł, gdzie są włosy Wielkiego Potwora, to na pewno znajduje się w tym domu.
Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy, spoglądając na siebie. Obaj odczuwaliśmy strach i wielkie brzemię wydarzeń. Nie musieliśmy się w to mieszać. Mogliśmy odlecieć najbliższym samolotem do Honolulu, a to wszystko zostawić porucznikowi Stroudowi i brygadzie antyterrorystycznej. Ale jakoś obaj czuliśmy, że teraz, gdy Kujot wprowadził do naszego życia zło, mieliśmy tylko jedną drogę. I nie była to droga na Hawaje.
– George – powiedziałem cicho. – Czy jest jakiś sposób na zlikwidowanie Kujota? Może ma jakieś czułe miejsce, w które moglibyśmy uderzyć?
Stary Indianin patrzył w dywan.
– Myślałem, że naszyjnik poskutkuje, ale najwyraźniej nic z tego.
Kujot mógł nabrać nowych mocy podczas hibernacji. Jedyną jego słabością, w każdym razie tak twierdzi legenda, jest uczucie do Panny Niedźwiedziej, ale niezupełnie można nazwać to czułym miejscem, ponieważ Panna Niedźwiedzia zawsze była mu oddana.
– A włosy Wielkiego Potwora?
– To największe niebezpieczeństwo. Gdy tylko je odnajdzie, dadzą mu tyle sił, ile zapragnie, i jeszcze zyska nieśmiertelność. Jeśli to się stanie, nie zdołamy zrobić niczego.
– A jeżeli my je odnajdziemy pierwsi? Indianin wzruszył ramionami. – Jeśli nawet… To na nic nam się nie przydadzą.
– Nie możemy sami ich nałożyć? Nie dałyby nam mocy?
George Tysiąc Mian popatrzył na mnie jak na kogoś, kto stracił rozum.
– Jeżeli śmiertelny człowiek ośmieli się przywdziać skalp olbrzyma lub demona, wówczas zginie od tego, co ujrzy. Innymi słowy: sam stanie się demonem i będzie nim tak długo, jak długo jego umysł będzie mógł to znieść, ale ludzki umysł długo tego nie wytrzyma. Tak mówią Indianie Hualapai, a przynajmniej tak mawiali.
Sięgnąłem po następnego papierosa.
– W porządku. Lepiej jedźmy na Pilarcitos i róbmy cokolwiek, byleby tylko nie trwać w bezczynności.