Nikt nie rodzi się czarodziejem. Zbyt mało nadal wiemy o genetyce i mechanizmach dziedziczności. Zbyt mało czasu i środków poświęcamy na badania. Niestety, prób dziedzicznego przekazywania zdolności magicznych dokonujemy stale, w sposób, że się tak wyrażę, naturalny. A rezultaty tych pseudoeksperymentów nazbyt często widzi się w rynsztokach miast i pod murami świątyń. Nazbyt wiele widzi się i napotyka debilek i katatoniczek, śliniących się i robiących pod siebie proroków, wieszczek, wioskowych wyroczni i cudotwórców, kretynów z mózgami zdegenerowanymi przez odziedziczoną, nie opanowaną Moc.
Ci debile i kretynki też mogą mieć potomstwo, mogą przekazywać mu zdolności i degenerować się dalej. Czy ktokolwiek jest w stanie przewidzieć i określić, jak będzie wyglądało, ostatnie ogniwo takiego łańcucha?
Większość z nas, czarodziejów, traci zdolności do prokreacji w wyniku zmian somatycznych i zaburzeń funkcjonowania przysadki mózgowej. Niektórzy — a najczęściej niektóre — dostrajają się do magii zachowując wydolność gonad. Mogą poczynać i rodzić — i mają czelność uważać to za szczęście i błogosławieństwo. A ja powtarzam: nikt nie rodzi się czarodziejem. I nikt nie powinien się nim rodzić! Świadoma wagi tego, co piszę, odpowiadam na pytanie, postawione na Zjeździe w Cidaris. Odpowiadam z cala stanowczością: każda z nas musi zdecydować, czym chce być — czarodziejką czy matką.
Domagam się, aby sterylizować wszystkie adeptki. Bez wyjątku.
— Coś wam powiem — odezwała się nagle Iola Druga, opierając koszyk z ziarnem o biodro. - Będzie wojna. Tak mówił książęcy włodarz, który przyjechał po sery.
— Wojna? — Ciri odgarnęła włosy z czoła. - Z kim? Z Nilfgaardem?
— Nie dosłyszałam — przyznała się adeptka. - Ale włodarz mówił, że nasz książę dostał rozkazy od samego króla Foltesta. Rozsyła wici, a na wszystkich drogach aż czarno od wojska. Ojej! Co to będzie?
— Jeśli wojna — powiedziała Eurneid — to z pewnością z Nilfgaardem. Z kim innym? Znowu! Bogowie, to okropne!
— Nie przesadzasz aby z tą wojną, Iola? — Ciri sypnęła ziarna kurom i perliczkom cisnącym się dookoła ruchliwym, rozjazgotanym kłębowiskiem. - Może to tylko znowu obława na Scoia'tael?
— Matka Nenneke o to samo pytała włodarza — oświadczyła Iola Druga. - A włodarz powiedział, że nie, że tym razem to nie o Wiewiórki chodzi. Zamki i kasztele mają podobno przykazane, by gromadzić zapasy na wypadek oblężenia. A elfy przecież napadają po lasach, nie oblegają zamków! Włodarz pytał, czy świątynia może dać więcej serów i innych rzeczy. Do zamkowych zapasów. I domagał się gęsich piór. Potrzeba dużo gęsich piór, powiedział. Do strzał. Do strzelania z łuków, rozumiecie? O bogowie! Będziemy miały mnóstwo pracy! Zobaczycie! Będziemy miały pracy po uszy!
— Nie wszystkie — rzekła z przekąsem Eurneid. - Niektóre z nas nie pobrudzą sobie rączek. Niektóre pracują tylko dwa razy w tygodniu. Nie mają czasu na pracę, bo jakoby uczą się sztuczek czarnoksięskich. Ale tak naprawdę to chyba zbijają bąki albo biegają po parku i ścinają badyle kijem. Wiesz, o kim mówię, Ciri, prawda?
— Ciri pewnie wyruszy na tę wojnę — zachichotała Iola Druga. - Jest przecież podobno córką rycerza! Wielką wojowniczką ze strasznym mieczem! Nareszcie będzie mogła ścinać głowy zamiast pokrzyw!
— Nie, ona jest przecież możną czarownicą! - zmarszczyła nosek Eurneid. - Ona zamieni wszystkich nieprzyjaciół w myszy polne. Ciri! Pokaż nam jakiś straszny czar. Zrób się niewidzialna albo spraw, by marchew wcześniej urosła. Albo zrób coś takiego, by kury karmiły się same. No, nie daj się prosić! Rzuć jakieś zaklęcie!
— Magia nie jest na pokaz — powiedziała gniewnie Ciri. - Magia to nie jarmarczne sztuczki.
— Oczywiście, oczywiście — zaśmiała się adeptka. - Nie na pokaz. Co, Iola? Zupełnie jakbym słyszała tę jędzę Yennefer!
— Ciri robi się do niej coraz bardziej podobna — oceniła Iola, demonstracyjnie pociągając nosem. - Nawet pachnie podobnie. Ha, to z pewnością magiczne pachnidełko, zrobione z dziwostrętu lub z ambry. Używasz magicznych pachnidełek, Ciri?
— Nie! Używam mydła! Tego, czego wy tak rzadko używacie!
— Oho — skrzywiła się Eurneid. - Jaka uszczypliwa, jaka złośliwa! Jak się nadyma!
— Dawniej taka nie była — napuszyła się Iola Druga. - Zrobiła się taka, od kiedy przestaje z tą wiedźmą. Śpi razem z nią, je razem z nią, na krok tej Yennefer nie odstępuje. Na lekcje w świątyni prawie w ogóle przestała przychodzić, a dla nas to już ani chwilki czasu nie ma!
— A my całą pracę za nią musimy robić! I w kuchni, i w ogrodzie! Zobacz, Iola, jakie ona ma rączki! Jak królewna!
— Tak to już jest! — zapiała Ciri. - Jedni mają trochę rozumu, to dla nich księga! Inni mają pstro w głowie, to dla nich miotła!
— A ty na miotle tylko latasz, tak? Czarownica od siedmiu boleści!
— Głupia jesteś!
— Sama głupia jesteś!
— A właśnie, że nie!
— A właśnie, że tak! Chodź, Iola, nie zwracaj na nią uwagi. Czarodziejki to nie dla nas kompania.
— Pewnie, że nie dla was! — wrzasnęła Ciri i cisnęła o ziemię koszyk z ziarnem. - Kury to dla was kompania!
Adeptki, zadzierając nosy, odeszły, otoczone rozgdakaną gromadą ptactwa.
Ciri zaklęła głośno, powtarzając ulubione powiedzonko Vesemira, którego znaczenie nie do końca było dla niej jasne. Potem dodała jeszcze kilka słów zasłyszanych od Yarpena Zigrina, których znaczenie było dla niej całkowitą zagadką. Kopniakiem rozgoniła kwoki cisnące się do rozsypanego ziarna. Podniosła koszyk, obróciła go w dłoniach, po czym zawirowała w Wiedźmińskim piruecie i cisnęła nim jak dyskiem ponad trzcinowe dachy kurników. Okręciła się na pięcie i puściła biegiem przez świątynny park.
Biegła lekko, wprawnie kontrolując oddech, Przy co drugim mijanym drzewie wykonywała zwinny półobrotowy skok, markując cięcie wyimaginowanym mieczem, a zaraz po tym wykonując wyuczony unik i zwód. Zręcznie przesadziła płot, pewnie i miękko lądując na ugiętych nogach.
— Jarre! — krzyknęła, zadzierając głowę w stronę okienka ziejącego w kamiennej ścianie wieży. - Jarre, jesteś tam? Hej! To ja!
— Ciri? — chłopiec wychylił się. - Co tu robisz?
— Mogę tam do ciebie wejść?
— Teraz? Hmm… No, proszę… Proszę bardzo.
Wbiegła po schodach jak burza, zaskakując młodego adepta w chwili, gdy odwrócony plecami pospiesznie poprawiał odzież i nakrywał pergaminami inne leżące na stole pergaminy. Jarre przeczesał włosy palcami, zachrząkał i ukłonił się niezręcznie. Ciri zasadziła kciuki za pasek, potrząsnęła popielatą grzywką.
— Co to za wojna, o której wszyscy mówią? - wypaliła. - Chcę wiedzieć!
— Proszę, usiądź.
Rozejrzała się po komnacie. Stały w niej cztery wielkie stoły zawalone księgami i zwojami. Krzesło było tylko jedno. Również zawalone.
— Wojna? — bąknął Jarre. - Tak, słyszałem te pogłoski… Interesuje cię to? Ciebie, dziew… Nie, nie siadaj na stole, proszę, ledwo zdołałem uporządkować te dokumenty… Usiądź na krześle. Zaraz, poczekaj, zdejmę księgi… Czy pani Yennefer wie, że tu jesteś?
— Nie.
— Hmm… A matka Nenneke?
Ciri wykrzywiła się. Wiedziała, o co chodzi. Szesnastoletni Jarre był wychowankiem arcykapłanki, sposobionym przez nią na kapłana i kronikarza. Mieszkał w Ellander, gdzie pracował jako pisarczyk w sądzie grodzkim, ale w chramie Melitele przebywał częściej niż w miasteczku, całe dnie, a niekiedy i noce, studiując, przepisując i iluminując dzieła z biblioteki świątynnej. Ciri nigdy nie dyszała tego z ust Nenneke, ale wiadomym było, że arcykapłanka absolutnie nie życzy sobie, by Jarre kręcił się koło młodych adeptek. I odwrotnie. Adeptki zerkały jednakowoż ostro na chłopaka i swobodnie paplały, rozpatrując różne możliwości, jakie nastręczała częsta obecność na terenie świątyni czegoś, co nosiło spodnie. Ciri dziwiła się niepomiernie, bo Jarre stanowił zaprzeczenie wszystkiego, co według niej powinien reprezentować sobą atrakcyjny mężczyzna. W Cintrze, jak pamiętała, atrakcyjny mężczyzna sięgał głową powały, a barami od framugi do framugi, klął jak krasnolud, ryczał jak bawół i na trzydzieści kroków śmierdział koniem, potem i piwem, bez względu na porę dnia czy nocy. Mężczyzn, którzy temu opisowi nie odpowiadali, fraucymer królowej Calanthe nie uznawał za godnych westchnień i plotek. Ciri napatrzyła się też na innych mężczyzn — na mądrych i łagodnych druidów z Angrenu, na postawnych i chmurnych osadników z Sodden, na wiedźminów z Kaer Morhen. Jarre był inny. Był chudy jak patyk, niezgrabny, nosił za duże, zalatujące inkaustem i kurzem ubranie, miał wiecznie tłuste włosy, a na podbródku, miast zarostu, siedem lub osiem długich włosków, z czego około połowy wyrastało z dużej brodawki. Ciri zaiste nie rozumiała, dlaczego tak ją ciągnie do wieży Jarre. Lubiła z nim rozmawiać, chłopiec wiedział sporo, można się było wiele od niego nauczyć. Ale ostatnio, gdy patrzył na nią, miał dziwny, rozmazany i lepki wzrok.
— No — zniecierpliwiła się. - Powiesz mi wreszcie, czy nie?
— Nie ma o czym mówić. Nie będzie żadnej wojny. To wszystko pogłoski.
— Aha — parsknęła. - A zatem książę rozsyła wici wyłącznie dla krotochwili? Wojsko maszeruje po gościńcach z nudów? Nie kręć, Jarre. Bywasz w miasteczku i na zamku, z pewnością coś wiesz!
— Dlaczego nie spytasz o to pani Yennefer?
— Pani Yennefer ma ważniejsze sprawy na głowie — fuknęła Ciri, ale zaraz zreflektowała się, uśmiechnęła mile i zatrzepotała rzęsami. - Och, Jarre, powiedz mi, proszę! Ty jesteś taki mądry! Potrafisz mówić tak pięknie i uczenie, mogłabym cię słuchać godzinami! Proszę, Jarre!
Chłopiec pokraśniał, a wzrok rozmaślił mu się i rozmazał. Ciri westchnęła ukradkiem.
— Hmm… — Jarre podreptał w miejscu, niepewnie poruszył rękoma, ewidentnie nie wiedząc, co z nimi począć.
— Cóż ja mogę ci powiedzieć? Owszem, ludzie w mieście plotkują, są podnieceni wypadkami w Dol Angra… Ale wojny nie będzie. Na pewno. Możesz mi wierzyć.
— Pewnie, że mogę — parsknęła. - Ale wolałabym wiedzieć, na czym opiera się ta twoja pewność. W radzie księcia, jak wiem, nie zasiadasz. A jeśli wczoraj mianowano cię wojewodą, to pochwal się. Złożę ci gratulacje.
— Ja studiuję traktaty historyczne — poczerwieniał Jarre — a z nich można dowiedzieć się więcej, niż gdyby siedziało się w radzie. Czytałem Historię wojen, napisaną przez marszałka Pelligrama, Strategię diuka de Ruytera, Przewagi elearów redańskich Bronibora… A w obecnej sytuacji politycznej wyznaję się na tyle, by móc wyciągać wnioski przez analogię. Czy wiesz, co to jest analogia?
— Jasne — zełgała Ciri, wyskubując źdźbło trawy z klamry buta.
— Jeżeli historię dawnych wojen — chłopiec zapatrzyć się w sufit — nałożyć na obecną geografię polityczną, łatwo ocenić, że drobne incydenty graniczne, jak ten w Dol Angra, są przypadkowe i bez znaczenia. Ty, jako adeptka magii, znasz wszakże obecną geografię polityczną?
Ciri nie odpowiedziała, w zamyśleniu przerzucała leżące na stole pergaminy, przewróciła kilka stron wielkiej, oprawnej w skórę księgi.
— Zostaw, nie dotykaj — zaniepokoił się Jarre. - To niezwykle cenne, unikalne dzieło.
— Nie zjem ci go.
— Ręce masz brudne.
— Czyściejsze od twoich. Słuchaj, masz tu jakieś mapy?
— Mam, ale schowane w kufrze — powiedział prędko chłopak, ale na widok grymasu Ciri westchnął, zepchnął ze skrzyni zwoje pergaminów, podniósł wieko, uklęknął i zaczął grzebać w zawartości. Ciri, wiercąc się na krześle i machając nogami, nadal wertowała księgę. Spomiędzy stronic wyśliznęła się nagle luźna karta z obrazkiem przedstawiającym kobietę z włosami utrefionymi w spiralne loczki, zupełnie nagą, splecioną w uścisku z zupełnie nagim, brodatym mężczyzną. Wysunąwszy język, dziewczynka długo kręciła ryciną, nie mogąc zorientować się, gdzie góra, a gdzie dół. Dostrzegła wreszcie najistotniejszy detal obrazka i rozchichotała się. Jarre, podchodząc z wielkim rulonem pod pachą, poczerwieniał silnie, bez słowa wyjął jej rycinę z dłoni i ukrył pod zalegającymi stół papierzyskami.
— Niezwykle cenne i unikalne dzieło — zadrwiła. - To takie analogie studiujesz? Jest tam więcej podobnych obrazków? Ciekawe, księga nosi tytuł Leczenie i uzdrawianie. Chciałabym wiedzieć, jakież to choroby leczy się w taki sposób.
— Umiesz czytać Pierwsze Runy? — zdziwił się chłopiec, pochrząkując z zakłopotaniem. - Nie wiedziałem…
— Jeszcze dużo nie wiesz — zadarła nos. - Co ty sobie myślisz? Ja nie jestem jakąś tam adeptką od macania kur. Ja jestem… czarodziejką. No, pokaż wreszcie tę mapę!
Uklękli oboje na podłodze, przytrzymując rękami i kolanami sztywny arkusz, uparcie próbujący zwinąć się znowu w rulon. Ciri przygniotła wreszcie jeden z rogów nogą krzesła, a Jarre przycisnął drugi ciężką księgą, zatytułowaną Żywot i czyny wielkiego króla Radowida.
— Hmm… Ależ niewyraźne to mapisko! Zupełnie nie mogę się w tym wyznać… Gdzie my jesteśmy? Gdzie jest Ellander.
— Tu — wskazał palcem. - Tu jest Temeria, ten obszar. Tu jest Wyzima, stolica naszego króla Foltesta. Tu, w Dolinie Pontar, leży księstwo Ellander. A tutaj… Tak, tutaj jest nasza świątynia.
— A co to za jezioro? Tu u nas nie ma żadnych jezior.
— To nie jezioro. To kleks z inkaustu…
— Aha. A tu… Tu jest Cintra. Tak?
— Tak. Na południe od Zarzecza i Sodden. Tędy, o, płynie rzeka Jaruga, wpadająca do morza właśnie w Cintrze. Kraj ten, nie wiem, czy wiesz, jest obecnie opanowany przez Nilfgaardczyków…
— Wiem — ucięła, zaciskając dłoń w pięść. - Bardzo dobrze wiem. A gdzie jest ten cały Nilfgaard? Nie widzę ta takiego kraju. Nie mieści się na tej twojej mapie, czy co? Daj większą!
— Hmm… — Jarre podrapał się w brodawkę na podbródku. - Takich map nie mam… Ale wiem, że Nilfgaard to gdzieś dalej, w kierunku południowym… O, mniej więcej tak. Chyba.
— Aż tak daleko? — zdziwiła się Ciri, patrząc na miejsce na podłodze, które wskazywał. - Przyszli aż stamtąd? A po drodze zdobyli te inne kraje?
— Tak, to prawda. Podbili Metinnę, Maecht, Nazair, Ebbing, wszystkie królestwa na południe od Gór Amell. Królestwa te, jak również Cintrę i Górne Sodden, Nilfgaardczycy nazywają teraz Prowincjami. Ale Dolnego Sodden, Verden i Brugge nie udało im się opanować. Tu, nad Jarugą, wojska Czterech Królestw zatrzymały ich, pokonawszy w bitwie…
— Wiem, uczyłam się historii — Ciri pacnęła w mapę otwartą dłonią. - No, Jarre, mów o wojnie. Klęczymy na geografii politycznej. Wyciągaj wnioski, przez analogię i przez co tylko chcesz. Zamieniam się w słuch.
Chłopiec pochrząkał, pokraśniał, po czym jął tłumaczyć, wskazując właściwe rejony mapy końcem gęsiego pióra.
— Obecnie granicę między nami a opanowanym przez Nilfgaard Południem stanowi, jak widzisz, rzeka Jarugą. Jest to przeszkoda praktycznie nie do pokonania. Nie zamarza prawie nigdy, a w deszczowe pory potrafi nieść tyle wody, że koryto ma blisko milę szerokości. Na długim odcinku, o, tutaj, płynie wśród urwistych, niedostępnych brzegów, wśród skał Mahakamu…
— Krainy krasnoludów i gnomów?
— Tak. A zatem Jarugę można sforsować tylko tu, w biegu dolnym, w Sodden, i tu, w biegu środkowym, w dolinie Dol Angra…
— I właśnie w Dol Angra był ten incy… Incydent?
— Zaczekaj. Tłumaczę ci właśnie, że rzeki Jarugi żadne armie nie są w tej chwili w stanie sforsować. Obie dostępne doliny, te, którymi od wieków maszerowały armie, są bardzo silnie obsadzone i bronione, tak przez nas, jak i przez Nilfgaard. Spójrz na mapę. Zobacz, ile tu twierdz. Zauważ, tu jest Verden, tu Brugge, tutaj Wyspy Skellige…
— A to, co to jest? Ta wielka biała plama?
Jarre przysunął się bliżej, poczuła ciepło jego kolana.
— Las Brokilon — powiedział. - To teren zakazany. Królestwo leśnych driad. Brokilon też chroni naszą flankę. Driady nie przepuszczą tamtędy nikogo. Nilfgaardczyków również…
— Hmm… — Ciri schyliła się nad mapą. - Tutaj jest Aedirn — … I miasto Vengerberg… Jarre! Natychmiast przestań!
Chłopiec gwałtownie cofnął usta od jej włosów, zaczerwienił się jak piwonia.
— Nie życzę sobie, żebyś mi tak robił!
— Ciri, ja…
— Przyszłam do ciebie w poważnej sprawie, jak czarodziejka do uczonego — powiedziała zimno i godnie, tonem dokładnie imitującym ton Yennefer. - Więc się zachowuj!
"Uczony" spąsowiał jeszcze silniej, a minę miał tak głupią, że «czarodziejka» z trudem powstrzymała się od śmiechu, ponownie schylając się nad mapą.
— Z całej tej twojej geografii — podjęta — nic nie wynika jak dotąd. Opowiadasz mi o rzece Jarudze, a Nilfgaardczycy przecież już raz przeszli na drugi brzeg. Co im teraz przeszkodzi?
— Wtedy — odchrząknął Jarre, ocierając pot, który nagle wystąpił mu na czoło — mieli przeciwko sobie tylko Brugge, Sodden i Temerię. Teraz jesteśmy zjednoczeni sojuszem. Tak jak w bitwie pod Sodden. Cztery Królestwa. Temeria, Redania, Aedirn i Kaedwen….
— Kaedwen — powiedziała dumnie Ciri. - Tak, wiem, na czym ten sojusz polega. Król Henselt z Kaedwen udziela sekretnej specjalnej pomocy królowi Demawendowi z Aedirn. Tę pomoc wozi się w beczkach. A gdy król Demawend podejrzewa, że ktoś jest zdrajcą, wkłada do beczek kamienie. Zastawia pułapkę…
Urwała, przypomniawszy sobie, że Geralt zabronił jej opowiadać o wydarzeniach w Kaedwen. Jarre patrzył na nią podejrzliwie.
— Doprawdy? A skąd ty możesz o tym wszystkim wiedzieć?
— Czytałam o tym w księdze napisanej przez marszałka Pelikana — parsknęła. - I w innych analogiach. Opowiadaj o tym, co się stało w tej Dol Angra, czy jak ona się tam nazywa. A najpierw pokaż mi, gdzie to jest.
— Tu. Dol Angra to szeroka dolina, droga wiodąca z południa do królestw Lyrii i Rivii, do Aedirn, a dalej do Dol Blathanna i Kaedwen… A poprzez Dolinę Pontar do nas, do Temerii.
— I co tam się stało?
— Doszło do walk. Podobno. Niewiele na ten temat wiem. Ale tak mówiono na zamku.
— Jeśli doszło do walk — zmarszczyła się Ciri — to już jest wojna! Co ty mi więc tu opowiadasz?
— Nie po raz pierwszy doszło do walk — wyjaśnił Jarre, ale dziewczynka widziała, że był coraz mniej pewny siebie. - Na granicy bardzo często dochodzi do incydentów. Ale one nie mają znaczenia.
— Niby dlaczego nie mają?
— Jest równowaga sił. Ani my, ani Nilfgaardczycy nie możemy niczego uczynić. I żadna ze stron nie może dać przeciwnikowi casus belli…
— Dać czego?
— Powodu do wojny. Rozumiesz? Dlatego incydenty zbrojne w Dol Angra to z pewnością sprawy przypadkowe, najpewniej napady rozbójnicze czy potyczki z przemytnikami… Pod żadnym pozorem nie mogą to być akcje regularnych wojsk, ani naszych, ani nilfgaardzkich… Bo to byłby właśnie casus belli…
— Aha. Słuchaj, Jarre, a powiedz mi… Urwała. Uniosła nagle głowę, szybko dotknęła palcami skroni, zmarszczyła się.
— Muszę iść — powiedziała. - Pani Yennefer mnie wzywa.
— Możesz ją słyszeć? - zaciekawił się chłopiec. - Na odległość? W jaki sposób…
— Muszę iść — powtórzyła, wstając i otrzepując kolana z kurzu. - Posłuchaj, Jarre. Wyjeżdżam z panią Yennefer w bardzo ważnych sprawach. Nie wiem, kiedy wrócimy. Uprzedzam, że chodzi o sprawy sekretne, dotyczące wyłącznie czarodziejek, nie zadawaj więc żadnych pytań.
Jarre również wstał. Poprawił odzież, ala nadal nie wiedział, co zrobić z rękoma. Wzrok rozmaślił mu się w obrzydliwy sposób.
— Ciri…
— Co?
— Ja… ja…
— Nie wiem, o co ci chodzi — rzekła niecierpliwie, wytrzeszczając na niego swe wielkie szmaragdowe oczy. - Ty najwyraźniej też tego nie wiesz. Idę. Bywaj, Jarre.
— Do widzenia… Ciri. Szczęśliwej drogi. Będę… Będę o tobie myślał…
Ciri westchnęła.
— Jestem, pani Yennefer!
Wpadła do komnaty jak pocisk z katapulty, uderzone drzwi, otwierając się, huknęły o ścianę. Stojący na drodze zydel groził połamaniem nóg, ale Ciri przeskoczyła go zwinnie, wykonała pełen gracji półpiruet i pozorowane cięcie mieczem, zaśmiała się radośnie z udanej sztuczki. Pomimo szybkiego biegu nie dyszała, oddychała równo i spokojnie. Kontrolę oddechu miała już opanowaną do perfekcji.
— Jestem! — powtórzyła.
— Nareszcie. Rozbieraj się i do balii. Prędziutko. Czarodziejka nie obejrzała się, nie odwróciła od stołu, spoglądała na Ciri odbiciem w zwierciadle. Wolnymi ruchami czesała swe wilgotne czarne loki, rozprostowujące się pod naciskiem grzebienia, po to tylko, by za chwilę znowu skręcić się w lśniące fale.
Dziewczynka błyskawicznie rozpięła klamerki butów, zrzuciła je, wyswobodziła się z odzieży i z pluskiem wylądowała w balii. Chwyciwszy mydło, zaczęła energicznie szorować przedramiona.
Yennefer siedziała nieruchomo, patrząc w okno, bawiła się grzebieniem. Ciri prychała, bulgotała i pluła, bo mydliny dostały się jej do ust. Potrząsnęła głową, zastanawiając się, czy istnieje zaklęcie umożliwiające mycie się bez wody, mydła i straty czasu.
Czarodziejka odłożyła grzebień, ale nadal w zamyśleniu patrzyła w okno, na chmary kruków i wron lecące na wschód wśród przeraźliwego krakania. Na stole, obok zwierciadła i imponującej baterii flakonów z kosmetykami, leżało kilka listów. Ciri wiedziała, że Yennefer czekała na te listy od dawna, że od ich otrzymania uzależniała termin opuszczenia świątyni. Wbrew temu, co powiedziała Jarre, dziewczynka nie miała pojęcia, dokąd i po co jadą. A w tych listach…
Chlupocąc dla niepoznaki lewą ręką, złożyła palce prawej w gest, skoncentrowała się na formule, utkwiła wzrok w listach i wysłała impuls.
— Ani mi się waż — powiedziała Yennefer, nie odwracając się.
— Myślałam… — chrząknęła. - Myślałam, że któryś jest od Geralta…
— Gdyby tak było, dałabym ci go — czarodziejka obróciła się na krześle, usiadła przodem do niej. - Długo jeszcze tego mycia?
— Skończyłam.
— Wstań, proszę.
Ciri usłuchała. Yennefer uśmiechnęła się lekko.
— Tak — powiedziała. - Dzieciństwo to ty już masz za sobą. Zaokrągliłaś się tam, gdzie należało. Opuść ręce. Twoje łokcie mnie nie interesują. No, no, bez pąsów, bez fałszywego wstydu. To twoje ciało, najnaturalniejsza rzecz pod słońcem. To, że dojrzewasz, jest równie naturalne. Gdyby twoje losy potoczyły się inaczej… Gdyby nie wojna, byłabyś już od dawna żoną jakiegoś księcia lub królewicza. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? Rozmawiałyśmy o sprawach dotyczących płci dostatecznie często i na tyle precyzyjnie, byś wiedziała, że jesteś już kobietą. Fizjologicznie, ma się rozumieć. Chyba nie zapomniałaś, o czym rozmawiałyśmy?
— Nie. Nie zapomniałam.
— W czasie wizyt u Jarre, mam nadzieję, też nie masz kłopotów z pamięcią?
Ciri spuściła oczy, ale tylko na chwilę. Yennefer nie uśmiechnęła się.
— Wytrzyj się i chodź tu do mnie — powiedziała chłodno. - Nie chlap, proszę.
Okręcona ręcznikiem Ciri przysiadła na zydelku przy kolanach czarodziejki. Yennefer czesała jej włosy, od czasu do czasu ścinając nożycami jakiś nieposłuszny kosmyk.
— Zła jesteś na mnie? — spytała dziewczynka z ociąganiem. - Za to, że… byłam w wieży?
— Nie. Ale Nenneke tego nie lubi. Wiesz o tym.
— Ale ja nic… Ten Jarre w ogóle mnie nie obchodzi — Ciri zarumieniła się lekko. - Ja tylko…
— Właśnie — mruknęła czarodziejka. - Ty tylko. Nie rób z siebie dziecka, bo już nim nie jesteś, przypominam. Ten chłopiec na twój widok ślini się i zaczyna jąkać. Nie widzisz tego?
— To nie moja wina! Co mam zrobić?
Yennefer zaprzestała czesania, zmierzyła ją głębokim fiołkowym spojrzeniem.
— Nie baw się nim. Bo to podłe.
— Wcale się nim nie bawię! Tylko z nim rozmawiam!
— Chciałabym wierzyć — czarodziejka szczęknęła nożycami, obcinając kolejny kosmyk, za nic w świecie nie dający się ułożyć — że podczas tych rozmów pamiętasz, o co cię prosiłam.
— Pamiętam, pamiętam!
— Ta inteligentny i bystry chłopak. Jedno, drugie nieopatrzne słowo może go naprowadzić na właściwy trop, na sprawy, o których wiedzieć nie powinien. O których nikt nie powinien wiedzieć. Nikt, absolutnie nikt nie może się dowiedzieć, kim jesteś.
— Pamiętam — powtórzyła Ciri. - Nikomu nie pisnęłam słówka, możesz być pewna. Powiedz mi, czy to dlatego musimy tak nagle wyjechać? Boisz się, że ktoś mógł się dowiedzieć, że tu jestem? Dlatego?
— Nie. Z innych powodów.
— Czy dlatego… że może być wojna? Wszyscy mówią o nowej wojnie! Wszyscy o tym mówią, pani Yennefer.
— Owszem — potwierdziła chłodno czarodziejka, szczękając nożycami nad uchem Ciri. - To temat z grupy tak zwanych nieustających. Mówiło się o wojnach, mówi o nich i będzie się mówić. I nie bez kozery — wojny były i będą. Pochyl głowę.
— Jarre mówił… że wojny z Nilfgaardem nie będzie. Opowiadał o jakichś analogiach… Pokazywał mi mapę. Sama już nie wiem, co o tym sądzić. Nie wiem, co to są te analogie, to pewnie coś strasznie mądrego… Jarre czyta różne uczone księgi i wymądrza się, ale ja myślę…
— Ciekawi mnie, co myślisz, Ciri.
— W Cintrze… Wtedy… Pani Yennefer, moja babka była dużo mądrzejsza niż Jarre. Król Eist też był mądry, pływał po morzach, widział wszystko, nawet narwala i morskiego węża, założę się, że i analogię niejedną widział. I co z tego? Nagle przyszli oni, Nilfgaardczycy…
Ciri uniosła głowę, głos uwiązł jej w krtani. Yennefer objęła ją, przytuliła mocno.
— Niestety — powiedziała cicho. - Niestety, masz rację, brzydulko. Gdyby umiejętność korzystania z doświadczeń i wyciągania wniosków decydowały, dawno już zapomnielibyśmy, czym jest wojna. Ale tych, którzy do wojny dążą, nigdy nie powstrzymywały i nie powstrzymają doświadczenia ani analogie.
— A więc jednak… Jednak to prawda. Będzie wojna. Czy to dlatego musimy wyjechać?
— Nie mówmy o tym. Nie martwmy się na zapas.
Ciri pociągnęła nosem.
— Ja już widziałam wojnę — szepnęła. - Nie chcę jej już oglądać. Nigdy. Nie chcę znowu być sama. Nie chcę się bać. Nie chcę znowu stracić wszystkiego, jak wtedy. Nie chcę stracić Geralta… i ciebie, pani Yennefer. Nie chcę cię stracić. Chcę być z tobą. I z nim. Zawsze.
— Będziesz — głos czarodziejki drgnął lekko. - I ja będę z tobą, Ciri. Zawsze. Obiecuję ci.
Ciri znowu pociągnęła nosem. Yennefer kaszlnęła cicho, odłożyła nożyce i grzebień, wstała, podeszła do okna. Kruki wciąż krakały, lecąc w kierunku gór.
— Gdy tu przyjechałam — odezwała się nagle czarodziejka swym zwykłym dźwięcznym, lekko drwiącym głosem. - Gdy spotkałyśmy się po raz pierwszy… Nie lubiłaś mnie.
Ciri milczała. Nasze pierwsze spotkanie, pomyślała. Pamiętam. Byłam z innym dziewczętami w Grocie, Zarzyczka pokazywała nam rośliny i zioła. Wtedy weszła Iola Pierwsza, szepnęła coś do ucha Zarzyczce. Kapłanka skrzywiła się niechętnie. A Iola Pierwsza podeszła do mnie z dziwną miną. Zbieraj się, Ciri, powiedziała, idź prędko do refektarza. Matka Nenneke cię wzywa. Ktoś przyjechał.
Dziwne, znaczące spojrzenia, podniecenie w oczach. I szept. Yennefer. Czarodziejka Yennefer. Prędzej, Ciri, pospiesz się. Matka Nenneke czeka. I ona czeka.
Od razu wiedziałam wtedy, pomyślała Ciri, że to ona. Bo widziałam ją. Widziałam ją poprzedniej nocy. W moim śnie.
Ona.
Nie znałam wtedy jej imienia. W moim śnie milczała. Patrzyła na mnie tylko, a za nią w ciemności widziałam zamknięte drzwi…
Ciri westchnęła. Yennefer odwróciła się, obsydianowa gwiazda na jej szyi zaskrzyła się tysiącem refleksów.
— Masz rację — przyznała poważnie dziewczynka, patrząc wprost we fiołkowe oczy czarodziejki. - Nie lubiłam Cię.
— Ciri — powiedziała Nenneke. - Podejdź tu do nas. To jest pani Yennefer z Vengerbergu, Mistrzyni Magii. Nie obawiaj się. Pani Yennefer wie, kim jesteś. Można jej zaufać.
Dziewczynka ukłoniła się, składając dłonie w pełen szacunku gest. Czarodziejka, szeleszcząc długą czarną suknią, zbliżyła się, ujęta ją pod brodę, dość bezceremonialnie uniosła jej głowę, obróciła w lewo, w prawo. Ciri poczuła złość i rodzący się bunt — nie przywykła, by ktoś traktował ją w taki sposób. A jednocześnie doznała ukłucia palącej zazdrości. Yennefer była bardzo piękna. W porównaniu z delikatną, bladą i raczej pospolitą urodą kapłanek i adeptek, które Ciri oglądała co dnia, czarodziejka jaśniała urodą świadomą, wręcz demonstracyjną, zaakcentowaną, podkreśloną w każdym szczególe. Jej kruczoczarne loki, kaskadą opadające na ramiona, lśniły, odbijały światło jak pawie pióra, wijąc się i falując przy każdym poruszeniu. Ciri zawstydziła się nagle, zawstydziła swych podrapanych łokci, spierzchniętych dłoni, połamanych paznokci, włosów zbitych w szare strączki. Nagle przemożnie zapragnęła mieć to, co miała Yennefer — piękną, odsłoniętą głęboko szyję, a na niej śliczną czarną aksamitkę i śliczną skrzącą się gwiazdę. Wyrównane, podkreślone węgielkiem brwi i długie rzęsy. Dumne usta. I te dwie okrągłości, unoszące się przy każdym oddechu, opięte czarną tkaniną i białą koronką…
— A więc to jest słynna Niespodzianka — czarodziejka lekko skrzywiła wargi. - Spójrz no mi w oczy, dziewczyno.
Ciri drgnęła i wtuliła głowę w ramiona. Nie, tego jednego nie zazdrościła Yennefer, tego jednego nie pragnęła mieć i nawet nie życzyła sobie oglądać. Tych oczu, fiołkowych, głębokich jak bezdenne jeziora, dziwacznie błyszczących, beznamiętnych i złych. Strasznych.
Czarodziejka odwróciła się w stronę tęgiej arcykapłanki. Gwiazda na jej szyi zapłonęła refleksem słońca wpadającego przez okna refektarza.
— Tak, Nenneke — powiedziała. - Nie ma wątpliwości. Wystarczy zajrzeć w te zielone oczęta, by wiedzieć, że coś w niej jest. Wysokie czoło, regularne łuki brwiowe, ładny rozstaw oczu. Cienkie skrzydełka nosa. Długie palce. Rzadki pigment włosów. Ewidentna krew elfów, choć niedużo w niej tej krwi. Elfi pradziadek lub prababka. Trafiłam?
— Nie znam jej rodowodu — odrzekła spokojnie arcykapłanka. - Nie interesowało mnie to.
— Wysoka, jak na jej wiek — kontynuowała czarodziejka, wciąż taksując Ciri wzrokiem. Dziewczynka gotowała się ze złości i zdenerwowania, walczyła z przemożnym pragnieniem, by wrzasnąć wyzywająco, wrzasnąć, ile mocy w płucach, zatupać nogami i uciec do parku, po drodze zwalając wazon ze stołu i trzaskając drzwiami tak, by tynk posypał się z powały.
— Nieźle rozwinięta — Yennefer nie spuszczała z niej oczu. - Przechodziła w dzieciństwie jakieś zakaźne choroby? Ha, o to pewne też jej nie pytałaś. U ciebie nie chorowała?
— Nie.
— Migreny? Omdlenia? Skłonność do przeziębień? Bolesne menstruacje?
— Nie. Tylko te sny.
— Wiem — Yennefer odgarnęła włosy z policzka. - Pisał o tym. Z jego listu wynikało, że w Kaer Morhen nie próbowano z nią żadnych… eksperymentów. Chciałabym wierzyć, że to prawda.
— To prawda. Dawali jej wyłącznie naturalne stymulanty.
— Stymulanty nigdy nie są naturalne! — podniosła głos czarodziejka. - Nigdy! To właśnie stymulanty mogły nasilić u niej objawy… Cholera, nie posądzałam go o aż taki brak odpowiedzialności!
— Uspokój się — Nenneke spojrzała na nią zimno i nagle jakoś dziwnie bez szacunku. - Mówiłam, to były naturalne, absolutnie bezpieczne środki. Wybacz, kochana, ale w tej dziedzinie jestem większym niż ty autorytetem. Wiem, że niezmiernie trudno przychodzi ci akceptować czyjś autorytet, ale w tym przypadku jestem zmuszona ci go narzucić. I nie mówmy już o tym.
— Jak chcesz — Yennefer zacisnęła usta. - No, chodź, dziewczyno. Czasu za dużo nie mamy, grzechem byłoby go tracić.
Ciri z trudem opanowała drżenie rąk, przełknęła ślinę, spojrzała pytająco na Nenneke. Arcykapłanka miała twarz poważną i jakby zmartwioną, a uśmiech, którym odpowiedziała na nieme pytanie, był brzydko sztuczny.
— Pójdziesz teraz z panią Yennefer — powiedziała. - Przez pewien czas pani Yennefer będzie twoją opiekunką.
Ciri opuściła głowę, zacisnęła zęby.
— Z pewnością zdziwiona jesteś — ciągnęła Nenneke — że nagle bierze cię pod opiekę Mistrzyni Magii. Ale ty jesteś rozsądną dziewczynką, Ciri. Domyślasz się, co jest powodem. Odziedziczyłaś po przodkach pewne… właściwości. Wiesz, o czym mówię. Przychodziłaś do mnie, wtedy, po tych snach, po nocnych alarmach w dormitorium. Ja nie umiałam ci pomóc. Ale pani Yennefer…
— Pani Yennefer — przerwała czarodziejka — zrobi to, co należy. Idziemy, dziewczyno.
— Idź — kiwnęła głową Nenneke, nadaremnie próbując nadać uśmiechowi choćby pozory naturalności. - Idź, dziecko. Pamiętaj, że mieć za opiekuna kogoś takiego, jak pani Yennefer, to wielki zaszczyt. Nie przynieś wstydu świątyni i nam, twoim nauczycielkom. I bądź posłuszna.
Ucieknę dziś w nocy, postanowiła Ciri. Z powrotem do Kaer Morhen. Ukradnę konia ze stajni i tyle mnie będą widzieli. Ucieknę!
— Akurat — powiedziała półgłosem czarodziejka.
— Słucham? — kapłanka podniosła głowę. - Co mówiłaś?
— Nic, nic — uśmiechnęła się Yennefer. - Zdawało ci się. A może to mnie się zdawało? Spójrz no na twoją podopieczną, Nenneke. Zła jak kotka. Iskry w oczach, tylko patrzeć, jak parsknie, a gdyby umiała położyć uszy, zrobiłaby to. Wiedźminka! Trzeba będzie ostro wziąć za karczek, spiłować pazurki.
— Więcej wyrozumiałości — rysy arcykapłanki stwardniały wyraźnie. - Proszę, okaż jej serce i wyrozumiałość. Ona naprawdę nie jest tą, za kogo ją uważasz.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Ona nie jest twoją rywalką, Yennefer.
Przez chwilę mierzyły się wzrokiem, obie, czarodziejka i kapłanka, a Ciri poczuła drganie powietrza, jakąś dziwną, straszną moc tężejącą między nimi. Trwało to ułamek sekundy, po czym moc znikła, a Yennefer roześmiała się, swobodnie i dźwięcznie.
— Zapomniałam — powiedziała. - Zawsze po jego stronie, co, Nenneke? Zawsze pełna troski o niego. Jak matka, której nigdy nie miał.
— A ty zawsze przeciw niemu — uśmiechnęła się kapłanka. - Jak zwykle obdarzasz go silną emocją. I bronisz się z całych sił, by emocji tej nie nazwać przypadkiem właściwym imieniem.
Ciri znów poczuła rosnącą gdzieś w dole brzucha wściekłość, tętniącą w skroniach przekorę i bunt. Przypomniała sobie, ile razy i w jakich okolicznościach słyszała to imię. Yennefer. Imię, które budziło niepokój, imię będące symbolem jakiejś groźnej tajemnicy. Domyślała się, co to za tajemnica.
Rozmawiają przy mnie otwarcie, bez skrępowania, pomyślała, czując, jak ręce znowu zaczynają jej dygotać ze złości. Zupełnie się mną me przejmują. W ogóle nie zwracają uwagi. Jakbym była dzieckiem. Rozmawiają o Geralcie przy mnie, w mojej obecności, a przecież nie wolno im, boja… Ja jestem…
Kim?
— Ty zaś, Nenneke — odparła czarodziejka — jak zwykle zabawiasz się analizowaniem cudzych emocji, na domiar złego inerpretując je na własną modłę!
— I wtykam nos w cudze sprawy?
— Nie chciałam tego mówić — Yennefer potrząsnęła czarnymi lokami, a loki zalśniły i zwinęły się jak węże. - Dziękuję, że zrobiłaś to za mnie. A teraz zmieńmy temat, proszę. Bo ten, który roztrząsamy, jest wyjątkowo głupi. Aż wstyd przed naszą młodą adeptką. A co do wyrozumiałości, o którą mnie prosiłaś… Będę wyrozumiała. Z okazywaniem serca mogą być trudności, bo przecież powszechnie uważa się, że nie posiadam takiego organu. Ale jakoś sobie poradzimy. Prawda, Niespodzianko?
Uśmiechnęła się do Ciri, a Ciri wbrew sobie, wbrew złości i rozdrażnieniu, musiała odpowiedzieć uśmiechem. Bo uśmiech czarodziejki był niespodziewanie miły, życzliwy, serdeczny. I bardzo, bardzo piękny.
Wysłuchała przemowy Yennefer, demonstracyjnie odwrócona plecami, udając, że całą uwagę poświęca trzmielowi buczącemu w kwiecie jednej z malw rosnących pod murem świątyni.
— Nikt mnie o to nie pytał — burknęła.
— O co nikt cię nie pytał?
Ciri zakręciła się w półpiruecie, ze złością trzasnęła pięścią w malwę. Trzmiel odleciał, bucząc gniewnie i złowrogo.
— Nikt mnie nie pytał, czy chcę, byś mnie uczyła! Yennefer oparła pięści o biodra, oczy jej błysnęły.
— Cóż za zbieg okoliczności — syknęła. - Wyobraź sobie, że mnie również nikt nie pytał, czy mam ochotę cię uczyć. Ochota nie ma tu zresztą nic do rzeczy. Ja nie biorę do terminu byle kogo, a ty, wbrew pozorom, możesz jeszcze okazać się byle kim. Proszono mnie, bym sprawdziła, jak to z tobą jest. Bym zbadała, co w tobie siedzi i czym ci to grozi. A ja, choć nie bez oporów, wyraziłam zgodę.
— Ale ja jeszcze na to nie wyraziłam zgody! Czarodziejka uniosła rękę, poruszyła dłonią. Ciri poczuła, jak zatętniło jej w skroniach, a w uszach zaszumiało, tak, jak przy przełykaniu śliny, ale znacznie silniej. Poczuła senność i obezwładniającą słabość, zmęczenie usztywniające kark, zmiękczające kolana.
Yennefer opuściła dłoń i sensacje ustały momentalnie.
— Posłuchaj mnie uważnie, Niespodzianko — powiedziała. - Mogę cię bez trudu zauroczyć, zahipnotyzować lub wprowadzić w trans. Mogę cię sparaliżować, przemocą napoić eliksirem, rozebrać do naga, położyć na stole i badać przez kilka godzin, robiąc przerwy na posiłki, a ty będziesz leżeć i patrzeć w sufit, nie będąc w stanie poruszyć nawet gałkami ocznymi. Postąpiłabym tak z pierwszą lepszą smarkulą. Z tobą nie chcę tak postąpić, bo na pierwszy rzut oka widać, że jesteś dziewczyną inteligentną i dumną, że masz charakter. Nie chcę ani ciebie, ani siebie narażać na wstyd. Przed Geraltem. Bo to on mnie prosił, bym zbadała twoje zdolności. Bym pomogła ci poradzić sobie z nimi.
— Prosił ciebie? Dlaczego? Nic mi o tym nie mówił! Nie pytał mnie wcale…
— Wracasz do tego z uporem — przerwała czarodziejka. - Nikt cię nie pytał o zdanie, nikt nie zadał sobie trudu, by sprawdzać, czego chcesz, a czego nie chcesz. Czyżbyś dała asumpt, by uważano cię za przekornego, upartego smarkacza, któremu nie warto zadawać takich pytań? Ale ja zaryzykuję, zadam ci pytanie, którego nikt ci nie zadawał. Czy poddasz się testom?
— A co to będzie? Co to są te testy? I dlaczego…
— Tłumaczyłam ci już. Jeśli nie zrozumiałaś, trudno. Nie mam zamiaru szlifować twojej percepcji ani pracować nad inteligencją. Przetestować mogę równie dobrze rozumną, jak głupią.
— Nie jestem głupia! I wszystko zrozumiałam!
— Tym lepiej.
— Ale ja nie nadaję się na czarownicę! Nie mam żadnych zdolności! Nigdy nie będę czarownicą i nie chcę być! Jestem przeznaczona Geral… Jestem przeznaczona na wiedźminkę! Przyjechałam tu tylko na krótko! Niedługo wrócę do Kaer Morhen…
— Uporczywie wpatrujesz się w mój dekolt — powiedziała zimno Yennefer, mrużąc lekko fiołkowe oczy. - Widzisz w nim coś niecodziennego, czy to tylko zwykła zazdrość?
— Ta gwiazda… — mruknęła Ciri. - Z czego ona jest? Te kamyczki się poruszają i tak dziwnie świecą…
— Pulsują — uśmiechnęła się czarodziejka. - To są aktywne brylanty, zatopione w obsydianie. Chcesz zobaczyć z bliska? Dotknąć?
— Tak… Nie! — Ciri cofnęła się, ze złością potrząsnęła głową, chcąc odpędzić od siebie lekki zapach bzu i agrestu bijący od Yennefer. - Nie chcę! Po co mi to? Nie interesuje mnie! Nic a nic! Jestem Wiedźminką! Nie mam żadnych zdolności do magii! Na czarownicę się nie nadaję, to chyba jasne, bo jestem… A w ogóle…
Czarodziejka usiadła na stojącej pod murem kamiennej ławeczce i skupiła się na obserwacji paznokci.
— … a w ogóle — dokończyła Ciri — to muszę się zastanowić.
— Chodź tu. Usiądź obok mnie.
Usłuchała.
— Muszę mieć czas do namysłu — powiedziała niepewnie.
— Słusznie — Yennefer kiwnęła głową, nadal wpatrzona w paznokcie. - To poważna sprawa. Wymaga zastanowienia.
Obie milczały przez chwilę. Spacerujące po parku adeptki zerkały na nie ciekawie, szeptały, chichotały.
— No?
— Co… no?
— Namyśliłaś się?
Ciri zerwała się na równe nogi, prychnęła, tupnęła.
— Ja… ja… — sapnęła, z wściekłości nie mogąc złapać tchu. - Żartujesz sobie ze mnie? Potrzebuję czasu! Zastanowić się muszę! Dłużej! Przez cały dzień… I noc!
Yennefer spojrzała jej w oczy, a Ciri skurczyła się pod tym spojrzeniem.
— Przysłowie głosi — powiedziała wolno czarodziejka — że noc przynosi radę. Ale w twoim przypadku, Niespodzianko, noc może przynieść jedynie kolejny koszmar. Znowu obudzisz się wśród krzyku i bólu, zlana potem, znowu będziesz się bać, bać tego, co widziałaś, będziesz się bać tego, czego nie będziesz sobie mogła przypomnieć. I nie będzie już snu tej nocy. Będzie zgroza. Do świtu.
Dziewczynka zadrżała, opuściła głowę.
— Niespodzianko — głos Yennefer zmienił się nieznacznie. - Zaufaj mi.
Ramię czarodziejki było ciepłe. Czarny aksamit sukni aż prosił się o dotknięcie. Zapach bzu i agrestu rozkosznie oszałamiał. Uścisk uspokajał i koił, odprężał, łagodził podniecenie, uciszał złość i bunt.
— Poddasz się testom, Niespodzianko.
— Poddam — odpowiedziała, rozumiejąc, że wcale nie musiała odpowiadać. Bo to wcale nie było pytanie.
— Ja już nie rozumiem nic a nic — powiedziała Ciri. - Najpierw mówisz, że mam zdolności, bo mam te sny. Ale chcesz robić próby i sprawdzać… To jak to jest? Mam zdolności, czy nie mam?
— Na to pytanie odpowiedzą testy.
— Testy, testy — wykrzywiła się. - Nie mam żadnych zdolności, mówię ci, gdybym miała, tobym chyba wiedziała, no nie? No, ale… A gdybym, zupełnym przypadkiem, miała zdolności, co wtedy?
— Są dwie możliwości — zakomunikowała obojętnie czarodziejka, otwierając okno. - Zdolności trzeba będzie albo wygasić, albo nauczyć cię panować nad nimi. Jeśli jesteś uzdolniona i zechcesz tego, spróbuję dać ci nieco elementarnej wiedzy o magii.
— Co to znaczy "elementarnej"?
— Podstawowej.
Były same w dużej komnacie, którą Nenneke przeznaczyła dla czarodziejki, położonej obok biblioteki, w bocznym, nie używanym skrzydle budynku. Ciri wiedziała, że komnatę tę udostępniano gościom. Wiedziała, że Geralt, ilekroć był w świątyni, mieszkał właśnie tutaj.
— Będziesz chciała mnie uczyć? - usiadła na łóżku, przesunęła dłonią po adamaszku kołdry. - Będziesz chciała mnie stąd zabrać, tak? Nigdzie z tobą nie pojadę!
— Odjadę więc sama — powiedziała zimno Yennefer, rozwiązując rzemienie juków. - I zaręczam ci, nie będę tęsknić. Mówiłam przecież, edukować będę cię tylko wówczas, gdy tego zechcesz. I mogę to robić tu, na miejscu.
— Jak długo będziesz mnie edu… Uczyć?
— Jak długo zechcesz — czarodziejka schyliła się, otworzyła komódkę, wygarnęła z niej starą skórzaną torbę, pas, dwa obszyte futrem buty i gliniany, opleciony wikliną gąsiorek. Ciri usłyszała, jak klnie pod nosem, uśmiechając się jednocześnie, zobaczyła, jak chowa znaleziska z powrotem do komódki. Domyśliła się, do kogo należały. Kto je tam zostawił.
— Co to znaczy, jak długo zechcę? - spytała. - Jeśli mi się znudzi albo nie spodoba ta nauka…
— To zaprzestaniemy nauki. Wystarczy, jeśli mi to powiesz. Albo okażesz.
— Okażę? Jak?
— Gdybyśmy zdecydowały się na edukację, będę żądała absolutnego posłuszeństwa. Powtarzam: absolutnego. Jeśli zatem zbrzydnie ci nauka, wystarczy, że okażesz nieposłuszeństwo. Wtedy natychmiast nauka się skończy. Jasne?
Ciri kiwnęła głową, łypnęła na czarodziejkę zielonym okiem.
— Po drugie — kontynuowała Yennefer, rozpakowując juki — będę wymagała absolutnej szczerości. Nie wolno ci będzie niczego przede mną ukrywać. Niczego. Jeśli więc poczujesz, że masz dosyć, wystarczy zacząć kłamać, udawać, pozorować albo zamknąć się w sobie. Jeżeli cię, o coś zapytam, a ty nie odpowiesz szczerze, będzie to również oznaczało natychmiastowy koniec nauki. Czy mnie zrozumiałaś?
— Tak — mruknęła Ciri. - A czy ta… szczerość… Czy to działa w obie strony? Czy będę mogła… zadawać pytania tobie?
Yennefer spojrzała na nią, a usta skrzywiły jej się dziwnie.
— Oczywiście — odpowiedziała po chwili. - Rozumie się samo przez się. Na tym polegać będzie nauka i opieka, którą mam zamiar nad tobą roztoczyć. Szczerość działa w obie strony. Możesz zadawać mi pytania. W każdej chwili. A ja na nie odpowiem. Szczerze.
— Na każde pytanie?
— Na każde.
— Od tej chwili?
— Tak. Od tej chwili.
— Co jest pomiędzy tobą a Geraltem, pani Yennefer?
Ciri omal nie zemdlała, przerażona własną zuchwałością, zmrożona ciszą, jaka zapadła po pytaniu.
Czarodziejka powoli zbliżyła się do niej, położyła ręce na ramionach, spojrzała w oczy, z bliska, głęboko.
— Tęsknota — odpowiedziała poważnie. - Żal. Nadzieja. I lęk. Tak, wydaje się, że niczego nie pominęłam. No, teraz możemy już przystąpić do testów, ty mała zielonooka żmijko. Sprawdzimy, czy się nadajesz. Chociaż po twoim pytaniu zdziwiłabym się bardzo, gdyby okazało się, że nie. Idziemy, brzydulko.
Ciri żachnęła się.
— Dlaczego mnie tak nazywasz?
Yennefer uśmiechnęła się kącikiem ust.
— Przyrzekłam ci szczerość.
Ciri wyprostowała się, zdenerwowana, niecierpliwie zawierciła na krześle, twardym i uwierającym w tyłek po kilku godzinach siedzenia.
— Nic z tego nie będzie! — warknęła, wycierając o stoi ubrudzone węgielkiem palce. - Przecież nic… Nic mi nie wychodzi! Nie nadaję się na czarownicę! Wiedziałam o tym od samego początku, ale nie chciałaś mnie słuchać! Nie zwracałaś uwagi w ogóle!
Yennefer uniosła brwi.
— Nie chciałam cię słuchać, powiadasz? Interesujące. Zwykle poświęcam uwagę każdemu wypowiedzianemu w mojej przytomności zdaniu i notuję je w pamięci. Warunkiem jest, by w zdaniu była choć krztyna sensu.
— Ciągle sobie kpisz — Ciri zgrzytnęła zębami. - A ja chciałam ci tylko powiedzieć… No, o tych zdolnościach. Bo widzisz, tam, w Kaer Morhen, w górach… Nie umiałam zrobić żadnego wiedźmińskiego Znaku. Ani jednego!
— Wiem o tym.
— Wiesz?
— Wiem. Ale to o niczym nie świadczy.
— Jak to? No… Ale to jeszcze nie wszystko!
— Słucham w napięciu.
— Ja się nie nadaję. Czy nie rozumiesz tego? Jestem… za młoda.
— Byłam młodsza, kiedy zaczynałam.
— Ale pewnie nie byłaś…
— O co ci chodzi, dziewczyno? Przestań się jąkać! Chociaż jedno pełne zdanie, bardzo proszę.
— Bo… — Ciri opuściła głowę, zarumieniła się. - Bo Iola, Myrrha, Eumeid i Katje, gdy jadłyśmy obiad, śmiały się ze mnie i powiedziały, że do mnie czary nie mają przystępu, a ja nie zrobię żadnej magii, bo… Bo jestem… dziewicą, to znaczy…
— Wyobraź sobie, że wiem, co to znaczy — przerwała czarodziejka. - Pewnie znowu poczytasz to za złośliwą drwinę, ale z przykrością komunikuję ci, że pleciesz bzdury. Wracajmy do testu.
— Jestem dziewicą! - powtórzyła Ciri zadziornie. - Po co te testy? Dziewica nie może czarować!
— Nie widzę wyjścia — Yennefer odchyliła się na oparcie krzesła. - Idź więc i strać dziewictwo, jeśli aż tak ci przeszkadza. Ja poczekam. Ale pospiesz się, jeśli możesz.
- Żartujesz sobie ze mnie?
— Zauważyłaś? - czarodziejka uśmiechnęła się lekko. - Gratuluję. Zdałaś wstępny test na bystrość. A teraz test właściwy. Wytęż uwagę, proszę. Spójrz: na tym obrazku są cztery sosenki. Każda ma inną ilość gałązek. Narysuj piątą, taką, która pasuje do tych czterech, która powinna znaleźć się w tym pustym miejscu.
— Sosenki są głupie — zawyrokowała Ciri, wysuwając język i rysując węgielkiem lekko koślawe drzewko. - I nudne! Nie rozumiem, co sosenki mają wspólnego z magią? Co? Pani Yennefer! Obiecałaś odpowiadać na moje pytania!
— Niestety — westchnęła czarodziejka, biorąc arkusz i krytycznie przyglądając się rysunkowi. - Zdaje mi się, że przyjdzie mi żałować tej obietnicy. Co sosenki mają wspólnego z magią? Nic. Ale narysowałaś prawidłowo i w czasie. Zaiste, jak na dziewicę, bardzo dobrze.
- Śmiejesz się ze mnie?
— Nie. Ja się rzadko śmieję. Muszę mieć naprawdę istotny powód, by się śmiać. Skup się na nowym arkuszu, Niespodzianko. Narysowane są na nim szeregi złożone z gwiazdek, kółek, krzyżyków i trójkątów, w każdym szeregu inna ilość każdego elementu. Zastanów się i odpowiedz: ile gwiazdek powinno być w ostatnim rządku?
— Gwiazdki są głupie!
— Ile, dziewczyno?
— Trzy!
Yennefer milczała długo, zapatrzona w sobie tylko wiadomy szczegół na rzeźbionych drzwiach szafy. Złośliwy uśmieszek na ustach Ciri zaczął powolutku znikać, aż wreszcie zniknął całkiem, bez śladu.
— Zapewne ciekawiło cię — powiedziała bardzo wolno czarodziejka, nie przestając podziwiać szafy — co się stanie, gdy udzielisz mi bezsensownej i głupiej odpowiedzi. Myślałaś może, że nie zauważę, bo twoje odpowiedzi wcale mnie nie interesują? Źle myślałaś. Sądziłaś może, że po prostu przyjmę do wiadomości, że jesteś niemądra? Źle sądziłaś. A jeśli znudziło ci się być testowana i chciałaś dla odmiany przetestować mnie… No, to chyba ci się udało?
Tak czy inaczej, ten test jest zakończony. Oddaj mi arkusz.
— Przepraszam, pani Yennefer — dziewczynka opuściła głowę. - Tam oczywiście powinna być… jedna gwiazdka. Bardzo cię przepraszam. Proszę, nie gniewaj się na mnie.
— Spójrz na mnie, Ciri.
Uniosła oczy, zaskoczona. Bo czarodziejka po raz pierwszy zwróciła się do niej jej imieniem.
— Ciri — powiedziała Yennefer. - Wiedz, że ja wbrew pozorom gniewam się równie rzadko, jak śmieję. Nie rozgniewałaś mnie. Ale przepraszając, dowiodłaś, że nie myliłam się co do ciebie. A teraz weź następny arkusz. Jak widzisz, jest na nim pięć domków. Narysuj szósty domek…
— Znowu? Naprawdę nie rozumiem, po co…
— … szósty domek — głos czarodziejki zmienił się niebezpiecznie, a oczy błysnęły fioletowym żarem. - Tu, w tym pustym miejscu. Nie każ mi powtarzać, proszę.
Po jabłuszkach, sosenkach, gwiazdkach, rybkach i domkach przyszła kolej na labirynty, z których należało bardzo szybko znaleźć wyjście, na faliste linie, na kleksy przypominające rozgniecione karaluchy, na inne dziwne obrazki i mozaiki, od których oczy zezowały, a w głowie wirowało. Potem była błyszcząca kulka na sznurku, w którą należało długo się wpatrywać. Wpatrywanie się było nudne jak flaki z olejem, Ciri regularnie przy tym usypiała. Yennefer, o dziwo, wcale się tym nie przejmowała, choć kilka dni wcześniej nakrzyczała na nią groźnie za próbę drzemki nad jednym z karaluszych kleksów.
Od ślęczenia nad testami rozbolały ją kark i plecy i bolały z dnia na dzień coraz dotkliwiej. Zatęskniła do ruchu i świeżego powietrza i w ramach obowiązku szczerości zaraz powiedziała o tym Yennefer. Czarodziejka przyjęła to tak gładko, jakby czekała na to od dawna.
Przez dwa kolejne dni obie biegały po parku, przeskakiwały rowy i płoty pod rozbawionymi lub pełnymi politowania spojrzeniami kapłanek i adeptek. Gimnastykowały się, ćwiczyły równowagę, chodząc po szczycie murku okalającego sad i zabudowania gospodarcze. W przeciwieństwie do treningów w Kaer Morhen, ćwiczeniom z Yennefer zawsze jednak towarzyszyła teoria. Czarodziejka uczyła Ciri oddechu, sterując ruchami piersi i przepony silnym naciskiem dłoni. Tłumaczyła zasady ruchu, działanie mięśni i kości, demonstrowała, jak odpoczywać, odprężać się i relaksować.
Podczas jednego z takich relaksów, wyciągnięta na trawie, wpatrzona w niebo, Ciri zadała nurtujące ją pytanie.
— Pani Yennefer? Kiedy wreszcie zakończymy te testy?
— Aż tak cię nużą?
— Nie… Ale chciałabym już wiedzieć, czy nadaję się na czarodziejkę.
— Nadajesz się.
— Już to wiesz?
— Wiedziałam o tym od początku. Niewiele osób jest zdolnych dostrzec aktywność mojej gwiazdy. Bardzo niewiele. Ty zauważyłaś to natychmiast.
— A testy?
— Zakończone. Wiem już o tobie to, co chciałam wiedzieć.
— Ale niektóre zadania… Nie bardzo mi wyszły. Sama mówiłaś, że… Naprawdę jesteś pewna? Nie mylisz się? Jesteś pewna, że mam zdolności?
— Jestem pewna.
— Ale…
— Ciri — czarodziejka sprawiała wrażenie, że jest rozbawiona i zniecierpliwiona jednocześnie. - Od momentu, gdy położyłyśmy się na łące, rozmawiam z tobą nie używając głosu. To się nazywa telepatia, zapamiętaj. I jak zapewne zauważyłaś, nie utrudnia nam to konwersacji.
— Magia — Yennefer, wpatrzona w niebo nad wzgórzami, oparta ręce na łęku siodła — jest w opinii niektórych ucieleśnieniem Chaosu. Jest kluczem zdolnym otworzyć zakazane drzwi. Drzwi, za którymi czai się koszmar, zgroza i niewyobrażalna okropność, za którymi czyhają wrogie, destrukcyjne siły, moce czystego Zła, mogące unicestwić nie tylko tego, kto drzwi uchyli, ale i cały świat. A ponieważ nie brakuje takich, którzy przy owych drzwiach manipulują, kiedyś ktoś popełni błąd, a wówczas zagłada świata będzie przesądzona i nieuchronna. Magia jest zatem zemstą i orężem Chaosu. To, że po Koniunkcji Sfer ludzie nauczyli posługiwać się magią, jest przekleństwem i zgubą świata. Zgubą ludzkości. I tak jest, Ciri. Ci, którzy uważają magię za Chaos, nie mylą się.
Kary ogier czarodziejki zarżał przeciągle, trącony piętami, i ruszył wolno przez wrzosowisko. Ciri popędziła konia, pojechała śladem, zrównała się. Wrzosy sięgały strzemion.
— Magia — podjęła po chwili Yennefer — jest w opinii niektórych sztuką. Sztuką wielką, elitarną, zdolną tworzyć rzeczy piękne i niezwykłe. Magia to talent dany nielicznym wybrańcom. Inni, talentu pozbawieni, mogą jedynie patrzeć z podziwem i zazdrością na rezultaty pracy artystów, mogą podziwiać stworzone dzieła, czując zarazem, że bez tych dzieł i bez tego talentu świat byłby uboższy. To, że po Koniunkcji Sfer niektórzy wybrańcy odkryli w sobie talent i magię, to, że odnaleźli w sobie Sztukę, jest błogosławieństwem piękna. I tak jest. Ci, którzy uważają magię za sztukę, również mają rację.
Na obłym, gołym wzgórzu, wystającym z wrzosowisk jak grzbiet przyczajonego drapieżnika, leżał olbrzymi głaz, wsparty na kilku innych, mniejszych kamieniach. Czarodziejka skierowała konia w jego stronę, nie przerywając wykładu.
— Są również tacy, według których magia jest nauką. By ją opanować, nie wystarczy talent i wrodzone zdolności. Nieodzowne są lata pilnych studiów i wytężonej pracy, konieczna jest wytrwałość i wewnętrzna dyscyplina. Tak zdobyta magia to wiedza, to poznanie, którego granice poszerzane są stale przez światłe i żywe umysły, przez doświadczenie, eksperyment, praktykę. Tak zdobyta magia to postęp. To pług, krosno, młyn wodny, dymarka, dźwig i wielokrążek. To postęp, rozwój, to odmiana. To ciągły ruch. W górę. Ku lepszemu. Ku gwiazdom. To, że po Koniunkcji Sfer odkryliśmy magię, pozwoli nam kiedyś dosięgnąć gwiazd. Zsiądź z konia, Ciri.
Yennefer zbliżyła się do monolitu, położyła dłoń na chropawej powierzchni kamienia, ostrożnie zgarnęła, z niego pył i zeschłe listki.
— Ci, którzy uważają magię za naukę — podjęta — również mają rację. Zapamiętaj to, Ciri. A teraz podejdź tu, do mnie.
Dziewczynka przełknęła ślinę, zbliżyła się. Czarodziejka objęła ją ramieniem.
— Zapamiętaj — powtórzyła. - Magia jest Chaosem, Sztuką i Nauką. Jest przekleństwem, błogosławieństwem i postępem. Wszystko zależy od tego, kto się magią posługuje, jak i w jakim celu. A magia jest wszędzie. Wszędzie wokół nas. Łatwo dostępna. Wystarczy wyciągnąć rękę. Spójrz. Wyciągam rękę.
Kromlech zadrżał wyczuwalnie. Ciri usłyszała głuchy, odległy huk, dobiegające z wnętrza ziemi dudnienie. Wrzosy zafalowały, spłaszczone wichrem, który nagle runął na wzgórze. Niebo pociemniało gwałtownie, zakryte chmurami pędzącymi z niesamowitą prędkością. Dziewczynka poczuła na twarzy krople deszczu. Zmrużyła oczy w ogniu błyskawic, którymi nagle zapłonął horyzont. Odruchowo przytuliła się do czarodziejki, do jej czarnych pachnących bzem i agrestem włosów.
— Ziemia, po której stąpamy. Ogień, który nie wygasa w jej wnętrzu. Woda, z której wyszło wszelkie życie i bez której to życie jest niemożliwe. Powietrze, którym oddychamy. Wystarczy wyciągnąć rękę, by nad mmi zapanować, zmusić do uległości. Magia jest wszędzie. Jest w powietrzu, w wodzie, w ziemi i w ogniu. I jest za drzwiami, które Koniunkcja Sfer przed nami zamknęła. Stamtąd, zza zamkniętych drzwi, magia niekiedy wyciąga rękę do nas. Po nas. Wiesz o tym, prawda? Poczułaś już dotknięcie magii, dotyk ręki zza zamkniętych drzwi. Dotyk ten przepełnił cię strachem. Taki dotyk każdego przepełnia strachem. Bo w każdym z nas jest Chaos i Ład, Dobro i Zło. Ale nad tym można i trzeba panować. Trzeba się tego nauczyć. I ty nauczysz się tego, Ciri. Po to przyprowadziłam cię tu, do tego kamienia, który od niepamiętnych czasów stoi na przecięciu tętniących mocą żył. Dotknij go.
Głaz drżał, wibrował, a wraz z nim drżało i wibrowało całe wzgórze.
— Magia wyciąga po ciebie rękę, Ciri. Po ciebie, dziwna dziewczyno, Niespodzianko, Dziecko Starszej Krwi, Krwi Elfów. Dziwna dziewczyno, wpleciona w Ruch i Odmianę, w Zagładę i Odrodzenie. Przeznaczona i będąca przeznaczeniem. Magia wyciąga po ciebie rękę zza zamkniętych drzwi, po ciebie, maleńkie ziarenko piasku w trybach Zegara Losu. Wyciąga po ciebie swe szpony Chaos, który wciąż nie jest pewien, czy staniesz się jego narzędziem, czy też przeszkodą w jego planach. To, co Chaos pokazuje ci w snach, to jest właśnie ta niepewność. Chaos boi się ciebie. Dziecko Przeznaczenia. A chce sprawić, byś to ty czuła lęk.
Łysnęła błyskawica, przeciągle gruchnął grom. Ciri drżała z zimna i przerażenia.
— Chaos nie może pokazać ci, czym naprawdę jest. Pokazuje ci więc przyszłość, pokazuje to, co się zdarzy. Chce sprawić, byś bała się nadchodzących dni, by strach przed tym, co spotka ciebie i twych bliskich, zaczął tobą kierować, by owładnął tobą całkowicie. Dlatego Chaos zsyła sny. Pokażesz mi teraz, co widzisz w snach. I będziesz się bać. A potem zapomnisz i zapanujesz nad lękiem. Spójrz na moją gwiazdę, Ciri. Nie odrywaj od niej oczu!
Błysnęło. Zagrzmiało.
— Mów! Rozkazuję ci!
Krew. Usta Yennefer, pocięte i rozbite, poruszają się bezgłośnie, broczą krwią. Białe skaty migają w galopie. Koń rży. Skok. Przepaść, otchłań. Krzyk. Lot, nie kończący się lot. Otchłań…
W głębi otchłani dym. Schody prowadzące w dół. Va'esse deireadh aep eigean.. "Coś się kończy… Co? Elanie blath, Feainnewedd… Dziecko Starszej Krwi? Głos Yennefer wydaje się dobiegać z daleka, jest głuchy, budzi echa wśród ociekających wilgocią kamiennych ścian. Elaine blath…
— Mów!
Fiołkowe oczy błyszczą, palą się w wychudłej, skurczonej, poczerniałej od męki twarzy, przysłoniętej burzą zmierzwionych, brudnych czarnych włosów. Ciemność. Wilgoć. Smród. Przeraźliwe zimno kamiennych ścian. Zimno żelaza na przegubach rąk, na kostkach nóg…
Otchłań. Dym. Schody prowadzące w dół. Schody, którymi trzeba zejść. Trzeba, bo… Bo coś się kończy. Bo nadchodzi Tedd Deireadh, Czas Końca, Czas Wilczej Zamieci. Czas Białego Zimna i Białego Światła…
Lwiątko musi umrzeć! Racja stanu!
Idziemy, mówi Geralt. Schodami w dół. Musimy. Tak trzeba. Innej drogi nie ma. Tylko schody. W dół! Jego usta nie poruszają się. Są sine. Krew, wszędzie krew… Całe schody we krwi… Byle się nie pośliznąć… Bo wiedźmin potyka się tylko raz… Błysk klingi. Krzyk. Śmierć. W dół. Schodami w dół.
Dym. Ogień. Wściekły galop, łomot kopyt. Dookoła pożar. Trzymaj się! Trzymaj się, Lwiątko z Cintry!
Czarny koń rży, staje dęba. Trzymaj się!
Czarny koń tańczy. W szczelinie hełmu ozdobionego skrzydłami drapieżnego ptaka błyszczą i płoną bezlitosne oczy.
Szeroki miecz, odbijając blask pożaru, spada ze świstem. Unik, Ciri! Zwód! Piruet, parada! Unik! Unik! Za wolnooooo!!!
Uderzenie oślepia błyskiem oczy, wstrząsa całym ciałem, ból paraliżuje na moment, otępia, znieczula, a potem wybucha nagle z potworną siłą, wpija się w policzek okrutnymi ostrymi kłami, targa, przenika na wskroś, promieniuje na szyję, na kark, na pierś, na płuca…
— Ciri!
Czuła na plecach i tyle głowy chropawy, nieprzyjemnie nieruchomy chłód kamienia. Nie pamiętała, kiedy usiadła. Yennefer klęczała obok. Delikatnie, lecz zdecydowanie rozprostowała jej palce, oderwała dłoń od policzka. Policzek tętnił, pulsował bólem.
— Mamo… — jęknęła Ciri. - Mamo… Jak boli! Mamusiu…
Czarodziejka dotknęła jej twarzy. Rękę miała zimną jak lód. Ból ustał momentalnie.
— Widziałam… — szepnęła dziewczynka, zamykając oczy. - To, co w snach… Czarnego rycerza… Geralta… I jeszcze… Ciebie… Widziałam ciebie, pani Yennefer!
— Wiem.
— Widziałam cię… Widziałam, jak…
— Już nigdy więcej. Nigdy nie będziesz już tego widzieć. Nigdy nie będziesz już o tym śnić. Dam ci siłę, która odepchnie od ciebie te koszmary. Po to cię tu przyprowadziłam, Ciri, by ci tę siłę pokazać. Od jutra zacznę ci ją dawać.
Nastąpiły trudne, pracowite dni, dni wytężonej nauki, wyczerpującej pracy. Yennefer była stanowcza, wymagająca, często surowa, niekiedy władczo groźna. Ale nudna nie była nigdy. Dawniej Ciri z trudem powstrzymywała opadanie powiek w szkółce świątynnej, a zdarzało się jej i zadrzemać podczas lekcji, uśpionej monotonnym, łagodnym głosem Nenneke, Ioli Pierwszej, Zarzyczki lub innych kapłanek-nauczycielek. Z Yennefer to było niemożliwe. I nie tylko ze względu na tembr głosu czarodziejki, na używane przez nią krótkie, ostro akcentowane zdania. Najważniejsza była treść nauki. Nauki o magii. Nauki fascynującej, podniecającej, pochłaniającej.
Większość dnia Ciri spędzała z Yennefer. Wracała do dormitorium późną nocą, padała na łóżko jak kłoda, zasypiała natychmiast. Adeptki narzekały, że strasznie chrapie, próbowały ją budzić. Bezskutecznie.
Ciri spała twardo.
Bez snów.
— O bogowie — Yennefer westchnęła z rezygnacją, oburącz rozburzyła czarne loki, opuściła głowę. - Przecież to takie proste! Jeżeli nie potrafisz opanować tego gestu, to co będzie z trudniejszymi?
Ciri odwróciła się, zaburczała, fuknęła, roztarła zesztywniałą dłoń. Czarodziejka westchnęła ponownie.
— Spójrz jeszcze raz na rycinę, zobacz, jak powinny być rozstawione palce. Zwróć uwagę na objaśniające strzałki i runy określające gest, jaki należy wykonać.
— Patrzyłam już na ten rysunek tysiąc razy! Runy rozumiem! Vort, caelme. Ys, veloe. Od siebie, wolno. W dół, szybko. Dłoń… o, tak?
— A mały palec?
— Nie da się go tak ustawić, nie zginając jednocześnie serdecznego!
— Daj mi rękę.
— Auuu!
— Ciszej, Ciri, bo Nenneke znów tu przybiegnie, myśląc, że obdzieram cię żywcem ze skóry albo smażę w oleju. Nie zmieniaj układu palców. A teraz wykonaj gest. Obrót, obrót nadgarstkiem! Dobrze. Teraz strzepnij dłonią, rozluźnij palce. I powtórz. No, nie! Czy wiesz, co zrobiłaś? Gdybyś w ten sposób rzuciła prawdziwe zaklęcie, przez miesiąc nosiłabyś rękę w łupkach! Czy ty masz dłonie z drewna?
— Mam rękę ćwiczoną do miecza! To przez to!
— Bzdura. Geralt całe życie machał mieczem, a palce ma zręczne i… hmmm… bardzo delikatne. Dalej, brzydulko, spróbuj jeszcze raz. No widzisz? Wystarczy chcieć. Wystarczy się postarać. Jeszcze raz. Dobrze. Strzepnij dłonią. I jeszcze raz. Dobrze. Zmęczyłaś się?
— Trochę…
— Pozwól, rozmasuję ci dłoń i przedramię. Ciri, dlaczego nie używasz maści, którą ci dałam? Łapki masz chropawe jak kormoran… A to co jest? Ślad po pierścionku, tak? Czy mi się zdaje, ale chyba zabroniłam ci nosić biżuterii?
— Ale ja ten pierścionek wygrałam od Myrrhy w baczka! I nosiłam go tylko pół dnia…
— O pół dnia za długo. Nie noś go więcej, proszę.
— Nie rozumiem, dlaczego nie wolno mi…
— Nie musisz rozumieć — ucięła czarodziejka, ale w jej głosie nie było gniewu. - Proszę, byś nie nosiła żadnych ozdób tego typu. Chcesz, to wepnij sobie kwiat we włosy. Upleć wianek. Ale żadnego metalu, żadnego kryształu, żadnego kamyka. To ważne, Ciri. Gdy przyjdzie czas, wyjaśnię ci dlaczego. Na razie zaufaj mi i zastosuj się do mojej prośby.
— Ty nosisz twoją gwiazdę, kolczyki i pierścienie! A mnie nie wolno? Czy to dlatego, że jestem… dziewicą?
— Brzydulko — Yennefer uśmiechnęła się, pogłaskała ją po głowie. - Czy ty masz obsesję na tym punkcie? Tłumaczyłam ci już, to nie ma żadnego znaczenia, jesteś czy nie jesteś. Żadnego. Jutro umyj włosy, bo już czas, widzę.
— Pani Yennefer?
— Słucham.
— Czy mogę… W ramach tej szczerości, którą mi obiecywałaś… Czy mogę cię o coś zapytać?
— Możesz. Ale, na bogów, byle nie o dziewictwo, proszę. Ciri przygryzła wargę i milczała długo.
— Trudno — westchnęła Yennefer. - Niech będzie. Pytaj.
— Bo widzisz… — Ciri zarumieniła się, oblizała wargi. - Dziewczęta w dormitorium ciągle plotkują i opowiadają różne historie… O święcie Belleteyn i inne takie… A na mnie mówią, że smarkata jestem i że jestem dziecko, bo już czas… Pani Yennefer, jak to naprawdę jest? Jak poznać, że już nadszedł czas…
— … by móc pójść z mężczyzną do łóżka?
Ciri oblała się rumieńcem. Milczała chwilę, potem uniosła oczy i kiwnęła głową.
— To łatwo stwierdzić — powiedziała swobodnie Yennefer. - Jeżeli zaczynasz się nad tym zastanawiać, to znak, że ten czas już nadszedł.
— A ja wcale nie chcę!
— To nie jest obowiązkowe. Nie chcesz, nie idziesz.
— Aha — Ciri znów przygryzła wargę. - A ten… No… Mężczyzna… Jak poznać, że to ten właściwy, z którym….
— … można pójść do łóżka?
— Mhm.
— Jeżeli w ogóle ma się wybór — czarodziejka skrzywiła wargi w uśmiechu — a nie ma się dużej wprawy, w pierwszej kolejności ocenia się nie mężczyznę, ale łóżko.
Szmaragdowe oczy Ciri nabrały kształtu i rozmiaru spodków.
— Jak to… łóżko?
— Właśnie tak. Tych, którzy łóżek w ogóle nie mają, eliminujesz z miejsca. Spośród pozostałych eliminujesz posiadaczy łóżek brudnych i niechlujnych. A gdy pozostaną już tylko tacy, którzy mają łóżka czyste i schludne, wybierasz tego, który najbardziej ci się podoba. Niestety, sposób nie jest stuprocentowo pewny. Można się cholernie pomylić.
- Żartujesz?
— Nie. Nie żartuję. Ciri, od jutra będziesz spać tu, ze mną. Przenieś tu twoje rzeczy. W dormitorium adeptek, jak słyszę, marnuje się na paplaninę za dużo czasu, który winien być przeznaczony na odpoczynek i sen.
Po opanowaniu podstawowych układów dłoni, ruchów i gestów Ciri zaczęła się uczyć zaklęć i ich formuł. Formuły były łatwiejsze. Zapisane w Starszej Mowie, którą dziewczynka posługiwała się perfekcyjnie, łatwo zapadały w pamięć. Z konieczną przy ich wypowiadaniu, niekiedy dość skomplikowaną intonacją również nie miała problemów. Yennefer była wyraźnie zadowolona, z dnia na dzień robiła się coraz milsza i sympatyczniejsza. Coraz częściej, robiąc przerwy w nauce, obie plotkowały o byle czym, żartowały, obie nawet zaczęły znajdować rozrywkę w delikatnym podkpiwaniu z Nenneke, która często "wizytowała" wykłady i ćwiczenia, zjeżona i napuszona jak kwoka, gotowa brać Ciri pod opiekuńcze skrzydła, bronić i ratować przed wyimaginowaną surowością czarodziejki i "nieludzkimi torturami" edukacji.
Posłuszna poleceniu, Ciri przeprowadziła się do komnaty Yennefer. Teraz były już razem nie tylko w dzień, ale i w nocy. Niekiedy nauka również odbywała się nocą — niektórych gestów, formuł i zaklęć nie wolno było używać w świetle dnia.
Czarodziejka, zadowolona z postępów dziewczynki, zwolniła tempo edukacji. Miały więcej wolnego czasu. Wieczory spędzały na czytaniu ksiąg, razem lub oddzielnie. Ciri przebrnęła przez Dialogi o naturze magii Stammelforda, Mocarstwa żywiołów Giambattisty, przez Magię naturalną Richerta i Moncka. Wertowała też — bo przeczytać ich w całości nie zdołała — takie dzieła, jak świat niewidzialny Jana Bekkera czy Tajemnica tajemnic Agnes z Glanville. Zaglądała do pradawnego pożółkłego Kodeksu z Mirthe i do Ard Aercane, a nawet do słynnej, strasznej Dhu Dwimmermorc, pełnej budzących grozę grawiur.
Sięgała też po inne, nie dotyczące magii książki. Czytywała Historię świata i Traktat o życiu. Nie omijała i lżejszych pozycji ze świątynnej biblioteki. Z wypiekami na twarzy pochłonęła Igraszki markiza La Creahme i Królewskiej damy Anny Tiller. Czytała Niedole miłowania i Czas księżyca, zbiory poezji słynnego trubadura Jaskra. Popłakała się przy subtelnych, tchnących tajemnicą balladach Essi Daven, zebranych w małym, ślicznie oprawionym tomiku, noszącym tytuł Błękitna perła.
Często korzystała z przywileju i zadawała pytania. I otrzymywała odpowiedzi. Coraz częściej przychodziło jej jednak stawać się samej adresatką pytań. Yennefer początkowo zdawały się w ogóle nie interesować jej losy, ani dzieciństwo w Cintrze, ani późniejsze, wojenne wydarzenia. Ale potem pytania stawały się coraz konkretniejsze. Ciri musiała odpowiadać — czyniła to bardzo niechętnie, bo każde pytanie czarodziejki otwierało w jej pamięci drzwi, których obiecała sobie nigdy nie otwierać, które pragnęła pozostawić zamkniętymi raz na zawsze. Od czasu spotkania z Geraltem w Sodden uważała, że rozpoczęła "inne życie", że tamto, w Cintrze, zostało ostatecznie i nieodwołalnie wymazane. Wiedźmini w Kaer Morhen nigdy o nic nie pytali, a przed przyjazdem do świątyni Geralt wręcz wymógł na niej, by słowem nie zdradziła przed nikim, kim była. Nenneke, która oczywiście wiedziała o wszystkim, zadbała o to, by dla innych kapłanek i adeptek Ciri była najzwyklejszą w świecie nieślubną córką rycerza i wieśniaczki, dzieckiem, dla którego nie było miejsca ani w kasztelu ojca, ani w matczynej chałupinie. Połowa adeptek w świątyni Melitele była właśnie takimi dziećmi.
A Yennefer też znała tajemnicę. Była tą, której "można zaufać". Yennefer pytała. O tamto. O Cintrę.
— Jak wydostałaś się z miasta, Ciri? W jaki sposób udało ci się wymknąć Nilfgaardczykom?
Tego Ciri nie pamiętała. Wszystko urywało się, gubiło w mroku i dymie. Przypominała sobie oblężenie, pożegnanie z królową Calanthe, jej babką, pamiętała baronów i rycerzy, przemocą odciągających ją od łoża, na którym spoczywała ranna, umierająca Lwica z Cintry. Pamiętała szaleńczą ucieczkę przez płonące uliczki, krwawy bój i upadek z konia. Pamiętała czarnego jeźdźca w hełmie ozdobionym skrzydłami drapieżnego ptaka.
I nic więcej.
— Nie pamiętam. Naprawdę nie pamiętam, pani Yennefer.
Yennefer nie nalegała. Zadawała inne pytania. Robiła to delikatnie i taktownie, a Ciri stawała się coraz swobodniejsza. Wreszcie zaczęła mówić sama. Nie czekając na pytania, opowiadała o swych latach dziecięcych w Cintrze i na Wyspach Skellige. O tym, jak dowiedziała się o Prawie Niespodzianki i o tym, że wyrok losu uczynił ją przeznaczeniem Geralta z Rivii, Wiedźmina o białych włosach. Opowiedziała o wojnie. O tułaczce po lasach Zarzecza, o pobycie wśród druidów z Angrenu i o czasie spędzonym na wsi. O tym, jak Geralt ją tam odnalazł i zabrał do Kaer Morhen, do Wiedźmińskiego Siedliszcza, otwierając nowy rozdział w jej krótkim życiu.
Któregoś wieczora, nie pytana, z własnej inicjatywy, swobodnie, wesoło i mocno ubarwiając, opowiedziała czarodziejce o swym pierwszym spotkaniu z wiedźminem, w Lesie Brokilon, wśród driad, które ją porwały i chciały przemocą zatrzymać, przerobić na jedną ze swoich.
— Ha! — powiedziała Yennefer, wysłuchawszy opowieści. - Dałabym wiele, by móc to zobaczyć. Mówię o Geralcie. Staram sobie wyobrazić jego minę, wówczas, w Brokilonie, gdy zobaczył, jaką to Niespodziankę zrobiło mu przeznaczenie! Bo chyba musiał mieć cudowną minę, gdy dowiedział się, kim jesteś?
Ciri zachichotała, w jej szmaragdowych oczach zapaliły się diabelskie ogniki.
— Oj, tak! — parsknęła. - Miał minę! Jeszcze jaką! Chcesz zobaczyć? Pokażę ci. Spójrz na mnie!
Yennefer wybuchnęła śmiechem.
Ten śmiech, pomyślała Ciri, patrząc na lecące na wschód chmary czarnych ptaków. Ten śmiech, wspólny i szczery, zbliżył nas naprawdę, ją i mnie. Zrozumiałyśmy, i ona, i ja, że możemy się wspólnie śmiać, rozmawiając o nim. O Geralcie. Nagle stałyśmy się sobie bliskie, chociaż dobrze wiedziałam, że Geralt łączy nas i dzieli jednocześnie, i że zawsze tak będzie.
Zbliżył nas ten wspólny śmiech.
I to, co stało się dwa dni później. W lesie, na wzgórzach. Pokazywała mi wtedy, jak odnajdywać…
— Nie rozumiem, dlaczego mam szukać tych… Znowu zapomniałam, jak to się nazywa…
— Intersekcje — podpowiedziała Yennefer, wyskubując rzepy, które wczepiły się jej w rękaw podczas przeprawy przez zarośla. - Pokazuję ci, jak je wykrywać, bo są to miejsca, z których można czerpać moc.
— Przecież ja już umiem czerpać moc! A sama uczyłaś mnie, że moc jest wszędzie. Po co więc łazimy po krzakach? W świątyni jest przecież pełno energii!
— Owszem, jest jej tam niemało. Dlatego właśnie wybudowano ją tam, a nie gdzie indziej. I dlatego też na terenie świątyni wydaje ci się, że czerpanie jest takie łatwe.
— Nogi mnie już bolą! Usiądźmy na chwilę, dobrze?
— Dobrze, brzydulko.
— Pani Yennefer?
— Słucham.
— Dlaczego zawsze czerpiemy moc z żył wodnych? Przecież energia magiczna jest wszędzie. Jest w ziemi, prawda? W powietrzu, w ogniu?
— Prawda.
— A ziemia… O, wszędzie tu dookoła pełno ziemi. Pod nogami. I wszędzie jest powietrze! A jeśli zechcemy ognia, to przecież wystarczy rozpalić ognisko i…
— Jesteś jeszcze za słaba, by wyciągnąć energię z ziemi. Za mało jeszcze wiesz, by udało ci się wydobyć coś z powietrza. A ogniem absolutnie zabraniam ci się bawić! Mówiłam już, pod żadnym pozorem nie wolno ci dotykać energii ognia!
— Nie krzycz. Pamiętam.
Siedziały w milczeniu na suchym zwalonym pniu, słuchając wiatru szumiącego w koronach drzew, słuchając dzięcioła, który zajadle tuktukał gdzieś w pobliżu. Ciri była głodna, a ślina gęstniała jej z pragnienia, lecz wiedziała, że skargi nie dadzą nic. Dawniej, przed miesiącem, Yennefer reagowała na takie żale suchym wykładem o sztuce panowania nad prymitywnymi instynktami, później już tylko zbywała je lekceważącym milczeniem. Protesty miały równie mało sensu i dawały równie mało skutku, jak dąsy o nazywanie "brzydulką".
Czarodziejka wyskubała z rękawa ostatni rzep. Zaraz o coś zapyta, pomyślała Ciri, słyszę, jak myśli. Znowu zapyta o coś, czego nie pamiętam. Albo o coś, czego nie chcę pamiętać. Nie, to nie ma sensu. Nie odpowiem. Tamto to przeszłość, do przeszłości nie ma powrotu. Sama kiedyś tak powiedziała…
— Opowiedz mi o twoich rodzicach, Ciri.
— Nie pamiętam ich, pani Yennefer…
— Przypomnij sobie. Proszę cię o to.
— Taty naprawdę nie pamiętam… — powiedziała cicho, ulegając rozkazowi. - Tylko… Prawie wcale. Mamę… Mamę tak. Miała długie włosy, o, takie… I zawsze była smutna… Pamiętam… Nie, niczego nie pamiętam…
— Przypomnij sobie, proszę.
— Nie pamiętam!
— Spójrz na moją gwiazdę.
Wrzeszczały mewy pikujące w dół, między łodzie rybaków, gdzie łapały odpadki i wyrzucany ze skrzyń rybi drobiazg. Wiatr lekko łopotał opuszczonymi żaglami drakkarów, nad przystanią snuł się dławiony mżawką dym. Do portu wpływały triremy z Cintry, lśniły złote lwy na błękitnych proporcach. Wuj Crach, który stał obok i trzymał na jej ramieniu dłoń wielką jak niedźwiedzia łapa, uklęknął nagle na jedno kolano. Ustawieni w szeregi wojownicy rytmicznie uderzali mieczami o tarcze.
Po pomoście szła ku nim królowa Calanthe. Jej babka. Ta, którą na Wyspach Skellige nazywano oficjalnie Ard Rhena, Najwyższa Królowa. Ale wuj Crach an Craite, Jarl Skellige, wciąż klęcząc z opuszczoną głową, powitał Lwicę z Cintry tytułem mniej oficjalnym, ale uznawanym przez wyspiarzy za pełniejszy czci.
— Bądź pozdrowiona, Modron.
— Księżniczko — powiedziała Calanthe głosem zimnym i władczym, w ogóle nie patrząc na jarla. - Chodź do mnie. Chodź tu do mnie, Ciri.
Dłoń babki była silna i twarda jak dłoń mężczyzny, pierścienie na niej lodowato zimne.
— Gdzie Eist?
— Król… — zająknął się Crach. - Jest na morzu, Modron. Szuka szczątków… I ciał. Od wczoraj…
— Dlaczego im na to zezwolił? - krzyknęła królowa. - Jak mógł do tego dopuścić? Jak ty mogłeś do tego dopuścić, Crach? Jesteś jarlem Skellige! Żaden drakkar nie ma prawa wyjść w morze bez twojego zezwolenia! Dlaczego zezwoliłeś, Crach?
Wuj jeszcze niżej opuścił rudą głowę.
— Konie! — powiedziała Calanthe. - Jedziemy do fortu. A jutro o świcie odpływam. Zabieram księżniczkę do Cintry. Nigdy nie pozwolę jej tu wrócić. A ty… Ty masz wobec mnie cholerny dług, Crach. Kiedyś zażądam, byś go spłacił.
— Wiem, Modron.
— Jeśli ja nie zdołam się upomnieć, zrobi to ona — Calanthe spojrzała na Ciri. - Jej spłacisz twój dług, jarlu. Wiesz, w jaki sposób.
Crach an Craite wstał, wyprostował się, rysy jego ogorzałej twarzy stwardniały. Szybkim ruchem wyciągnął z pochwy pozbawiony ozdób, prosty stalowy miecz, obnażył lewe przedramię, poznaczone zgrubiałymi białymi szramami.
— Bez teatralnych gestów — parsknęła królowa. - Oszczędzaj krew. Powiedziałam: kiedyś. Pamiętaj!
— Aen me Glaeddyv, zvaere a'Bloedgeas, Ard Rhena, Lionors aep Xintra! — Crach an Craite, Jarl Wysp Skellige, uniósł ręce, potrząsnął mieczem. Wojownicy ryknęli ochryple, walnęli bronią o tarcze.
— Przysięgę przyjęłam. Prowadź do fortu, jarlu. Ciri pamiętała powrót króla Eista, jego skamieniałą, pobladłą twarz. I milczenie królowej. Pamiętała ponurą, straszną ucztę, na której dzikie, brodate morskie wilki ze Skellige powoli upijały się wśród przerażającej ciszy. Pamiętała szepty. Geas Muire… Geas Muire!
Pamiętała strugi ciemnego piwa wylewanego na posadzkę, rogi roztrzaskiwane o kamienne ściany halli w wybuchach rozpaczliwego, bezsilnego, bezsensownego gniewu. Geas Muire! Pavetta!
Pavetta, królewna Cintry, i jej mąż, książę Duny. Rodzice Ciri. Przepadli. Zginęli. Zabiło ich Geas Muire, Przekleństwo Morza. Pochłonął ich sztorm, którego nikt nie przewidział. Sztorm, którego miało nie być…
Ciri odwróciła głowę, by Yennefer nie dostrzegła łez wypełniających jej oczy. Po co to wszystko, pomyślała. Po co te pytania, te wspomnienia? Do przeszłości nie ma powrotu. Nie mam już nikogo z nich. Ani taty, ani mamy, ani babki, tej, która była Ard Rheną, Lwicą z Cintry. Wuj Crach an Craite też pewnie zginął. Nie mam już nikogo i jestem kimś innym. Nie ma powrotu…
Czarodziejka milczała, zamyślona.
— Czy wtedy zaczęły się twoje sny? — spytała nagle.
— Nie — zastanowiła się Ciri. - Nie, nie wtedy. Dopiero później.
— Kiedy?
Dziewczynka zmarszczyła nos.
— Latem… Poprzednim… Bo następnego lata była już wojna…
— Aha. To znaczy, że sny zaczęły się po spotkaniu z Geraltem w Brokilonie?
Kiwnęła głową. Nie odpowiem na następne pytanie, postanowiła. Ale Yennefer nie zadała pytania. Wstała szybko, spojrzała na słońce.
— No, dość tego siedzenia, brzydulko. Robi się późno. Szukamy dalej. Ręka luźno przed siebie, nie naprężaj palców. Naprzód.
— Dokąd mam iść? W którą stronę?
— To obojętne.
- Żyły są wszędzie?
— Prawie. Nauczysz się, jak je wykrywać, znajdować w terenie, rozpoznawać takie punkty. Znaczą je uschłe drzewa, skarlałe roślinki, miejsca omijane przez wszystkie zwierzęta. Oprócz kotów.
— Kotów?
— Koty lubią spać i odpoczywać na intersekcjach. Wiele krąży opowieści o magicznych zwierzętach, ale tak naprawdę kot, oprócz smoka, jest jedynym stworzeniem umiejącym chłonąć moc. Nikt nie wie, po co kot ją chłonie i jak wykorzystuje… Co się stało?
— Oooo… Tam, w tamtym kierunku! Chyba coś tam jest! Za tamtym drzewem!
— Ciri, nie fantazjuj. Intersekcje wyczuwa się, stojąc nad nimi… Hmmm… Ciekawe. Powiedziałabym, niezwykłe. Naprawdę wyczuwasz ciąg?
— Naprawdę!
— Chodźmy więc. Ciekawe, ciekawe… No, lokalizuj. Pokaż gdzie.
— Tu! W tym miejscu!
— Brawo. Znakomicie. Czujesz lekkie skurcze palca serdecznego? Widzisz, jak wygina się w dół? Zapamiętaj, to jest sygnał.
— Czy mogę zaczerpnąć?
— Zaczekaj, sprawdzę.
— Pani Yennefer? Jak to jest, z tym czerpaniem? Jeśli nabiorę w siebie mocy, to jej przecież może zabraknąć tam, w dole. Czy tak wolno? Matka Nenneke uczyła nas, że niczego nie wolno zabierać ot tak, dla kaprysu. Nawet wiśni należy zostawić na drzewach, dla ptaków i żeby po prostu opadły.
Yennefer objęła ją, lekko pocałowała we włosy na skroni.
— Chciałabym — mruknęła — żeby to, co powiedziałaś, usłyszeli inni. Vilgefortz, Francesca, Terranova… Ci, którzy uważają, że mają do mocy wyłączne prawa i mogą z niej korzystać bez ograniczeń. Chciałabym, żeby posłuchali małej mądrej brzydulki ze świątyni Melitele. Nie obawiaj się, Ciri. Dobrze, że o tym myślisz, ale wierz mi, mocy jest dość. Nie zabraknie jej. To tak, jakbyś w wielkim sadzie zerwała jedną jedyną wisienkę.
— Czy już mogę czerpać?
— Zaczekaj. Oho, to diabelnie silne gniazdo. Potężnie tętni! Uważaj, brzydulko. Czerp ostrożnie i bardzo, bardzo powoli.
— Ja się nie boję! Pah-pah! Ja jestem Wiedźminką! Ha! Czuję ją! Czuję… Oooooch! Pani… Ye… nnnne… feeeeeer…
— Cholera! Ostrzegałam! Mówiłam! Głowa do góry! Do góry, mówię! Masz, przyłóż to do nosa, bo cała zachlapiesz się krwią! Spokojnie, spokojnie, malutka, tylko mi nie mdlej. Jestem przy tobie. Jestem przy tobie… córeczko. Trzymaj chustkę. Zaraz wyczaruję lód…
O te trochę krwi z nosa była wielka awantura. Yennefer i Nenneke nie rozmawiały ze sobą przez tydzień.
Przez tydzień Ciri leniuchowała, czytała księgi i nudziła się, bo czarodziejka zawiesiła naukę. Dziewczynka nie widywała jej całymi dniami — Yennefer przepadała gdzieś o świcie, wracała wieczorem, patrzyła na nią dziwnie i była dziwnie małomówna.
Po tygodniu Ciri miała dość. Wieczorem, gdy czarodziejka wróciła, podeszła do niej bez słowa, przytuliła się mocno.
Yennefer milczała. Bardzo długo. Nie musiała mówić. Jej palce, zaciśnięte na ramionach dziewczynki, mówiły za nią.
Nazajutrz arcykapłanka i czarodziejka pogodziły się, odbywszy długą, kilkugodzinną rozmowę.
I wtedy, ku ogromnej radości Ciri, wszystko wróciło do normy.
— Patrz mi w oczy, Ciri. Małe światełko. Formuła, proszę!
— Aine verseos!
— Dobrze. Popatrz na moją rękę. Taki sam gest i rozpuść światełko w powietrzu.
— Aine aen aenye!
— Znakomicie. A jaki gest należy teraz uczynić? Tak, właśnie taki. Bardzo dobrze. Wzmocnij gest i zaczerpnij. Więcej, więcej, nie przerywaj!
— Ooooch…
— Plecy prosto! Ręce wzdłuż tułowia! Dłonie luźno, żadnych niepotrzebnych ruchów palcami, każdy ruch może zmultiplifikować efekt, chcesz, by wybuchł tu pożar? Wzmocnij, na co czekasz?
— Ooch, nie… Nie mogę…
— Odpręż się i przestań trząść! Czerp! Co ty robisz? No, teraz lepiej… Nie osłabiaj woli! Za szybko, hyperwentylujesz! Niepotrzebnie rozgrzewasz! Wolniej, brzydulko, spokojniej. Wiem, że to nieprzyjemne. Przyzwyczaisz się.
— Boli mnie… W brzuchu… O, tu…
— Jesteś kobietą, to typowa reakcja. Z czasem się uodpornisz. Ale żeby nabrać odporności, musisz ćwiczyć bez blokady przeciwbólowej. To naprawdę konieczne, Ciri. Niczego się nie bój, ja czuwam, ekranuję cię. Nic ci się nie może stać. Ale ból musisz znieść. Oddychaj spokojnie. Skoncentruj się. Gest, proszę. Doskonale. I bierz siłę, czerp, wciągaj… Dobrze, dobrze… Jeszcze trochę…
— O… O… Ooooch!
— No widzisz? Potrafisz, jeśli chcesz. Teraz obserwuj moją dłoń. Uważnie. Wykonaj taki sam gest. Palce! Palce, Ciri! Patrz na moją dłoń, nie na sufit! Teraz dobrze, tak, bardzo dobrze. Zwiąż. A teraz odwróć, zrewersuj gest i wydaj moc w postaci silniejszego światła.
— Jiiii… Jiiiiik… yyyy…
— Przestań jęczeć! Opanuj się! To skurcz! To zaraz ustąpi! Szerzej palce, wygaś, oddaj, oddaj to z siebie! Wolniej, cholera, bo znowu polecą ci naczynia krwionośne!
— Jiiiiyyyyk!
— Za gwałtownie, brzydulko, wciąż za gwałtownie. Wiem, moc wyrywa się na zewnątrz, ale musisz się nauczyć ją kontrolować. Nie wolno ci dopuszczać do takich wybuchów jak przed chwilą. Gdybym cię nie izolowała, narobiłabyś tu nielichego zamieszania. No, jeszcze raz. Zaczynamy od samego początku. Gest i formuła.
— Nie! Już nie! Już nie mogę!
— Oddychaj powoli, przestań się trząść. Tym razem to zwykła histeria, nie oszukasz mnie. Opanuj się, skoncentruj i zaczynaj.
— Nie, proszę, pani Yennefer… Boli mnie… Niedobrze mi…
— Tylko bez łez, Ciri. Nie ma paskudniejszego widoku niż płacząca czarodziejka. Nic nie budzi większego politowania. Zapamiętaj to sobie. Nigdy o tym nie zapominaj. Jeszcze raz, od początku. Zaklęcie i gest. Nie, nie, tym razem bez naśladowania. Zrobisz to sama. No, wysil pamięć!
— Aine verseos… Aine aen aenye… Oooooch!
- Źle! Za szybko!
Magia, jak żelazny grot z zadziorem, utkwiła w niej. Zraniła głęboko. Bolała. Bolała tym dziwnym rodzajem bólu, który dziwnie kojarzy się z rozkoszą.
Dla odprężenia znowu biegały po parku. Yennefer wymogła na Nenneke wydanie z depozytu miecza Ciri, umożliwiła dziewczynce ćwiczenie kroków, uników i ataków, oczywiście tak, by inne kapłanki i adeptki tego nie widziały. Ale magia była wszechobecna. Ciri uczyła się, jak prostymi zaklęciami i koncentracją woli rozprężać mięśnie, zwalczać skurcze, kontrolować adrenalinę, panować nad błędnikiem i nerwem błędnym, jak zwalniać lub przyspieszać tętno, jak na krótkie chwile uniezależniać się od tlenu.
Czarodziejka wiedziała niespodziewanie wiele o mieczu i Wiedźmińskim "tańcu". Wiedziała mnóstwo o sekretach Kaer Morhen, niewątpliwie bywała w Warowni. Znała Vesemira i Eskela. Lamberta i Coena nie znała.
Yennefer bywała w Kaer Morhen. Ciri domyślała się przyczyn, dla których podczas rozmów o Warowni oczy czarodziejki nabierały ciepła, traciły zły poblask i zimną, obojętną, mądrą głębię. Gdyby słowa te pasowały do osoby Yennefer, Ciri nazwałaby ją wtedy rozmarzoną, zasłuchaną we wspomnienia.
Ciri domyślała się przyczyn.
Był temat, którego poruszania dziewczynka instynktownie i starannie unikała. Ale któregoś razu rozpędziła się i wygadała. O Triss Merigold. Yennefer, pozornie od niechcenia, pozornie obojętnie, pozornie banalnymi, dawkowanymi pytaniami wyciągnęła z niej resztę. Oczy miała twarde i nieprzeniknione.
Ciri domyślała się przyczyn. I o dziwo, nie czuła już rozdrażnienia.
Magia uspokajała.
— Tak zwany Znak Aard, Ciri, to bardzo proste zaklęcie z grupy czarów psychokinetycznych, polegające na pchnięciu energii w żądanym kierunku. Siła pchnięcia zależy od koncentracji woli rzucającego i wydanej mocy. Może być znaczna. Wiedźmini zaadaptowali to zaklęcie, korzystając z faktu, że nie wymaga ono znajomości magicznej formuły — wystarcza koncentracja i gest. Dlatego nazwali to Znakiem. Skąd wzięli nazwę, nie wiem, być może ze Starszej Mowy, słowo «ard» znaczy, jak wiesz, "góra", "górny" lub "najwyższy". Jeżeli tak, to nazwa jest bardzo myląca, bo trudno o łatwiejszy czar psychokinetyczny. My, rzecz jasna, nie będziemy marnować czasu i energii na coś tak prymitywnego, jak wiedźmiński Znak. Będziemy ćwiczyć prawdziwą psychokinezę. Przećwiczymy to… O, na tym koszu, który leży pod jabłonią. Skoncentruj się.
— Już.
— Szybko się koncentrujesz. Przypominam: kontroluj wydawanie mocy. Wydać możesz tylko tyle, ile wzięłaś. Jeśli wydasz choćby odrobinę więcej, robisz to kosztem własnego organizmu. Taki wysiłek może pozbawić cię przytomności, a w krańcowym przypadku nawet zabić. Jeśli natomiast wydasz wszystko, co wzięłaś, tracisz możliwość powtórzenia, będziesz musiała czerpać jeszcze raz, a wiesz, że to niełatwe i bolesne.
— Ooo, wiem!
— Nie wolno ci osłabić koncentracji i pozwolić, by energia wyrywała się z ciebie sama. Moja Mistrzyni zwykła była mawiać, że wydawanie mocy musi odbywać się tak, jakbyś puszczała bąka na sali balowej: delikatnie, oszczędnie i pod kontrolą. I tak, by postronni nie połapali się, że to ty. Rozumiesz?
— Rozumiem!
— Wyprostuj się. Przestań chichotać. Przypominam, zaklęcia to sprawa poważna. Rzuca się je w postawie pełnej gracji, ale i dumnej. Gesty wykonuje się płynnie, ale powściągliwie. Z godnością. Nie robi się głupich min, nie krzywi, nie wysuwa języka. Operujesz siłą natury, okaż naturze szacunek.
— Dobrze, pani Yennefer.
— Uważaj, tym razem nie ekranuję cię. Jesteś samodzielną czarodziejką. To twój debiut, brzydulko. Widziałaś tamten gąsiorek wina na komodzie? Jeśli twój debiut wypadnie dobrze, twoja mistrzyni wypije go dziś wieczorem.
— Sama?
— Uczniom zezwala się na picie wina dopiero po wyzwoleniu na czeladników. Musisz zaczekać. Jesteś pojętna, więc jeszcze jakieś dziesięć lat, nie dłużej. No, zaczynamy. Składaj palce. A lewa ręka? Nie machaj nią! Opuść luźno lub oprzyj o biodro. Palce! Dobrze. No, wydaj.
— Aaach…
— Nie prosiłam, byś wydawała dźwięki. Wydaj energię. W ciszy.
— Haa, ha! Podskoczył! Koszyk podskoczył! Widziałaś?
— Zaledwie drgnął. Ciri, oszczędnie nie znaczy słabo. Psychokinezy używa się w określonym celu. Nawet wiedźmini stosują Znak Aard, by zwalić przeciwnika z nóg. Energia, którą wydałaś, nie strąciłaby przeciwnikowi kapelusza. Jeszcze raz, trochę mocniej. Śmiało!
— Ha! Ale pofrunął! Teraz było dobrze? Prawda? Pani Yennefer?
— Hmmm… Pobiegniesz potem do kuchni i zwędzisz trochę sera do naszego wina… Było prawie dobrze. Prawie. Jeszcze mocniej, brzydulko, nie bój się. Poderwij kosz z ziemi i porządnie walnij nim w ścianę tamtej szopki, tak żeby pierze poleciało. Nie garb się! Głowa do góry! Z gracją, ale dumnie! Śmiało, śmiało! O, jasna cholera!
— Ojej… Przepraszam, pani Yennefer… Chyba… wydałam trochę za dużo…
— Odrobinkę. Nie denerwuj się. Chodź tu do mnie. No, malutka.
— A… A szopka?
— To się zdarza. Nie ma się czym przejmować. Debiut, generalnie rzecz biorąc, należy ocenić pozytywnie. A szopka? To nie była wcale piękna szopka. Nie sądzę, żeby komuś bardzo brakowało jej w krajobrazie. Hola, moje panie! Spokojnie, spokojnie, po co ten gwałt i szum, nic się nie stało! Bez nerwów, Nenneke! Nic się nie stało, powtarzam. Trzeba po prostu uprzątnąć te deski. Przydadzą się na opał!
Podczas ciepłych, bezwietrznych popołudni powietrze gęstniało od zapachu kwiatów i traw, tętniło spokojem i ciszą, przerywaną brzęczeniem pszczół i wielkich żuków. W takie popołudnia Yennefer wynosiła do ogrodu wiklinowy fotel Nenneke, siadała w nim, daleko wyciągając przed siebie nogi. Czasami studiowała księgi, czasami czytała listy, które otrzymywała za pośrednictwem dziwnych posłańców, przeważnie ptaków. Niekiedy tylko siedziała zapatrzona w dal. Jedną ręką burzyła w zamyśleniu swe czarne lśniące loki, drugą głaskała po głowie Ciri siedzącą na trawie, przytuloną do ciepłego, twardego uda czarodziejki.
— Pani Yennefer?
— Jestem tu, brzydulko.
— Powiedz mi, czy za pomocą magii można zrobić wszystko?
— Nie.
— Ale można wiele, prawda?
— Prawda — czarodziejka zamknęła na chwilę oczy, dotknęła palcami powiek. - Bardzo wiele.
— Coś naprawdę wielkiego… Coś strasznego! Bardzo strasznego?
— Niekiedy bardziej, niż by się chciało.
— Hmm… A czy ja… Kiedy ja będę umiała zrobić coś takiego?
— Nie wiem. Może nigdy. Obyś nigdy nie musiała. Cisza. Milczenie. Gorąco. Zapach kwiatów i ziół.
— Pani Yennefer?
— Co znowu, brzydulko?
— Ile miałaś lat, gdy zostałaś czarodziejką?
— Hmm… Gdy zdałam wstępne egzaminy? Trzynaście.
— Ha! To tak, jak ja teraz! A ile… Ile miałaś lat, gdy… Nie, o to nie zapytam…
— Szesnaście.
— Aha… — Ciri zarumieniła się lekko, udała nagłe zainteresowanie chmurą o dziwnym kształcie, wiszącą wysoko nad wieżami świątyni. - A ile miałaś lat… gdy poznałaś Geralta?
— Więcej, brzydulko. Trochę więcej.
— Wciąż nazywasz mnie brzydulką! Wiesz, jak bardzo tego nie lubię. Dlaczego to robisz?
— Bo jestem złośliwa. Czarodziejki zawsze są złośliwe.
— A ja nie chcę… nie chcę być brzydulką. Chcę być ładna. Naprawdę ładna, tak jak ty, pani Yennefer. Czy dzięki magii będę mogła być kiedyś tak piękna jak ty?
— Ty… Na szczęście nie musisz… Nie potrzebujesz do tego magii. Sama nie wiesz, jakie to szczęście.
— Ale ja chcę być naprawdę ładna!
— Jesteś naprawdę ładna. Naprawdę ładna brzydulka. Moja ładna brzydulka…
— Och, pani Yennefer!
— Ciri, posiniaczysz mi udo.
— Pani Yennefer?
— Słucham.
— Na co ty tak patrzysz?
— Na tamto drzewo. To lipa.
— A co w niej jest takiego ciekawego?
— Nic. Po prostu cieszę oczy jej widokiem. Cieszę się, że… mogę ją widzieć.
— Nie rozumiem.
— To dobrze.
Cisza. Milczenie. Parno.
— Pani Yennefer!
— Co znowu?
— Pająk idzie w kierunku twojej nogi! Spójrz, jaki obrzydliwy!
— Pająk jak pająk.
— Zabij go!
— Nie chce mi się schylać.
— To zabij go zaklęciem!
— Na terenie świątyni Melitele? Żeby Nenneke wypędziła nas obie na zbity łeb? Nie, dziękuję. A teraz bądź cicho. Chcę pomyśleć.
— A nad czym ty tak rozmyślasz? Hmm. Już dobrze, już milczę.
— Nie posiadam się z radości. Już się obawiałam, że zadasz mi któreś z twoich niezrównanych pytań.
— Czemu nie? Lubię twoje niezrównane odpowiedzi!
— Robisz się bezczelna, brzydulko.
— Jestem czarodziejką. Czarodziejki są złośliwe i bezczelne.
Milczenie. Cisza. W powietrzu bezruch. Parno jak przed burzą. I cisza, tym razem przerwana odległym krakaniem kruków i wron.
— Coraz ich więcej — Ciri zadarła głowę. - Lecą i lecą… Jak jesienią… Paskudne ptaszyska… Kapłanki mówią, że to zły znak… Omen, albo jakoś tak. Co to jest omen, pani Yennefer?
— Przeczytaj w Dhu Dwimmermorc. Jest tam cały rozdział na ten temat.
Milczenie.
— Pani Yennefer…
— Do licha. Co znowu?
— Czemu Geralt tak długo… Czemu nie przyjeżdża?
— Pewnie o tobie zapomniał, brzydulko. Znalazł sobie ładniejszą dziewczynkę.
— Och, nie! Wiem, że nie zapomniał! Nie mógł! Wiem to, wiem to na pewno, pani Yennefer!
— Dobrze, że to wiesz. Szczęśliwa z ciebie brzydulka.
— Nie lubiłam cię — powtórzyła.
Yennefer nie spojrzała na nią, nadał stała obrócona plecami, przy oknie, patrząc w stronę czerniejących na wschodzie wzgórz. Nad wzgórzami niebo ciemniało od stad kruków i wron.
Zaraz spyta, dlaczego jej nie lubiłam, pomyślała Ciri. Nie, jest za mądra na takie pytanie. Sucho zwróci uwagę na formę gramatyczną i zapyta, od kiedy zaczęłam stosować czas przeszły. A ja powiem jej to. Będę równie oschła jak ona, sparodiuję jej ton, niech wie, że też umiem udawać zimną, nieczułą i obojętną, wstydzącą się uczuć i emocji. Wszystko jej powiem. Chcę, muszę jej wszystko powiedzieć. Chcę, by o wszystkim wiedziała, zanim jeszcze opuścimy świątynię Melitele. Zanim wyjedziemy, by nareszcie spotkać się z tym, do którego tęsknię. Z tym, do którego ona tęskni. Z tym, który pewnie tęskni do nas obu. Chcę jej powiedzieć, że…
Powiem jej to. Wystarczy, że zapyta.
Czarodziejka odwróciła się od okna, uśmiechnęła. Nie zapytała o nic.
Wyjechały nazajutrz, wczesnym rankiem. Obie w męskich strojach podróżnych, w płaszczach, w czapkach i kapturach kryjących włosy. Obie uzbrojone.
Żegnała ich tylko Nenneke. Długo i cicho rozmawiała z Yennefer, potem obie, czarodziejka i kapłanka, mocno, po męsku uścisnęły sobie dłonie. Ciri, trzymając wodze swej jabłkowitej klaczy, chciała pożegnać się w taki sam sposób, ale Nenneke nie pozwoliła na to. Objęła ją, przytuliła, pocałowała. Miała łzy w oczach. Ciri też.
— No — rzekła wreszcie kapłanka, ocierając oko rękawem szaty. - Jedźcie już. Niech Wielka Melitele strzeże was w drodze, moje kochane. Ale bogini ma na głowie mnóstwo spraw, więc same też się strzeżcie. Pilnuj jej, Yennefer. Chroń jej jak źrenicy oka.
— Mam nadzieję — uśmiechnęła się nieznacznie czarodziejka — że zdołam chronić ją lepiej.
Po niebie, w kierunku Doliny Pontaru, leciały stada wron, kracząc donośnie. Nenneke nie patrzyła na nie.
— Uważajcie na siebie — powtórzyła. - Nadchodzą złe czasy. Może okazać się, że Ithlinne aep Aevenien wiedziała, co przepowiada. Nadchodzi Czas Miecza i Topora. Czas Pogardy i Wilczej Zamieci. Uważaj na nią, Yennefer. Nie pozwól nikomu jej skrzywdzić.
— Wrócę tu. Matko — powiedziała Ciri, wskoczywszy na siodło. - Wrócę tu na pewno! Niedługo! Nie wiedziała, jak bardzo się myliła.