ROZDZIAŁ X

Na lodowcu Tengel Zły, mobilizując wszystkie siły, uparcie posuwał się do przodu. Pokonał ponad połowę drogi do przełęczy.

Trudno jednak powiedzieć, by przemieszczał się szybko. Poruszanie się sprawiało mu ból, kamienne dłonie ściskały i obcierały jego cienkie kostki.

Nie miał jednak zamiaru się poddać. Nigdy jeszcze na jego budzącym grozę obliczu nie malowało się takie napięcie. Bezczelnych intruzów czekają w Dolinie kłopoty! Umieścił tam pięcioro swoich wiernych, no i Lynxa. A jeszcze jego obraz pilnował Doliny.

Odszczepieńcy nie mają żadnej możliwości dotarcia przed nim do jego kryjówki.

A jeśli nawet… W jaki sposób zbliżą się do zakopanego naczynia?

Nigdy im się to nie uda, był o tym przekonany. Ostateczne zwycięstwo i tak będzie jego bez względu na to, co zrobią.

Tengel Zły zatrzymał się i z trudem chwytał oddech. Co się stało? Co się wydarzyło w jego Dolinie?

Kobiety, które wołały, że idą do jego duchowego obrazu z jasną wodą?

Czy one kompletnie oszalały?

Czy nie wydał rozkazu, by ukryć butelkę jak najdalej od wszystkiego, czemu mogła zaszkodzić?

Szybko unicestwił kobiety, zażegnując bezpośrednie niebezpieczeństwo. Ale bliskość jasnej wody przerażała go, musiał odejść jak najszybciej ze swego ulubionego miejsca!

Tengel Zły stał nieruchomo na lodowcu, głęboko koncentrując się, by jego duch w Dolinie wykonał to, co należy. Nagle jego mózg przeszył nieznośny ból.

Zgiął się wpół i padł na twarz pomimo przytrzymujących go łańcuchów.

Ból, jaki ogarnął przy tym jego nogi, ledwie czuł, bo głowę rozsadzał mu potworny płomień. Z największym wysiłkiem udało mu się skupić na jednej myśli:

Uciekać! Uciekać z Doliny!

Mógł sobie tej myśli oszczędzić, co innego bowiem wygnało jego ducha, tak że nie pozostał po nim nawet najmniejszy kłębek dymu.

Tengel Zły powoli się wyprostował. Oddychał ciężko, ból jeszcze nie do końca ustąpił.

Co się stało?

Nie widział nikogo poza tymi dwiema przeklętymi babami.

W jakiś sposób, nie miał pojęcia jak, jego przesyłany myślą obraz został wystawiony na działanie strasznej wody, o której nie był w stanie nawet myśleć. Tylko ona mogła wyeliminować jego obraz z Doliny.

Nie mógł tego zrobić nikt inny jak tylko ten, którego nazywali Marco. Ale jak to możliwe, jakimi czarami się posłużył?

Szczęściem w nieszczęściu dla Tengela Złego było to, że nie wiedział, iż trafił go kamień, ledwie tylko zwilżony jasną wodą.

Gdyby zdawał sobie z tego sprawę, pękłby z wściekłości.

Dygocząc na całym ciele usiadł tak jak stał. Ale nawet siedzieć nie mógł, przeszkadzały mu trupie kajdany, skuwające jego nogi.

Nie potrafił dać ujścia swej irytacji, o mały włos, a by go zadławiła.

– Poczekaj tylko! – syknął. – Gorzko tego pożałujecie, diabelskie pomioty!

Nie przyszło mu do głowy, że w tym przypadku to on jest diabłem, ale nawet gdyby o tym pomyślał, i tak by mu to w niczym nie przeszkadzało.

Marco, prowadząc kulejącego Iana, wrócił do miejsca, z którego spadła lawina odłamków skalnych. Zastał tam Nataniela.

– Zszedłem tak szybko jak mogłem – wyjaśnił. – Ale i tak zabrało mi to sporo czasu. A gdzie macie Tovę i Gabriela?

– Sądziłem, że są tutaj – odparł Ian, który wreszcie mógł stanąć o własnych siłach. – Marco, czy ty…?

– Nie, nie widziałem ich. Rozglądałeś się już za nimi, Natanielu?

– Tak, nie ma ich tutaj.

– Boże! Znów się zaczyna – szepnął Ian. – Gdzie ich szukać?

– W każdym razie nie w dole – odparł zatroskany Marco. – Głowę dam, że nie zeszli poniżej pasma mgły.

Szybko opowiedział Natanielowi, jak to Ian został napadnięty przez Guro i Ingegjerd, jak Lynx uciekł przed jasną wodą, a duch Tengela Złego unicestwił owe kobiety (prawdę mówiąc Marco cieszył się, że jego to ominęło, ale o tym nie wspomniał), i jak on później poradził sobie z obrazem Tengela Złego, rzucając w niego kamieniem skropionym jasną wodą.

– Naprawdę wspaniale! – orzekł Nataniel, a Marco miał w sobie tyle z człowieka, że ucieszył się z pochwały. – To znaczy, że mamy w Dolinie o jednego mniej.

– To prawda, nie przypuszczam bowiem, żeby Tengel Zły przysłał tu swój nowy obraz.

– Na pewno nie – zgodził się z nim Nataniel. – A ponieważ mnie udało się pozbyć Paulusa, nie tak wielu wrogów nam tu zostało.

– O dwóch za dużo – stwierdził Marco zamyślony. – A Tova i Gabriel zniknęli.

– Zacznijmy ich szukać poprosił Ian.

– Oczywiście, sądzę jednak, że jeden z nas powinien zostać tutaj na wypadek, gdyby wrócili.

Przygnębieni i zmęczeni wyruszyli na poszukiwania najmłodszych członków grupy. Serca mroził im strach.

Powrót Tovy do przytomności był jeszcze bardziej brutalny niż ocknięcie się Iana.

Właściwie trudno mówić o powrocie do stanu przytomności, ponieważ dziewczyna świadomości nie straciła. Zaraz po pierwszym dość paskudnym upadku prawie na samej górze, skąd ruszyła lawina odłamków, ześlizgnęła się w dół. Była śmiertelnie przerażona, nie wiedziała przecież, czy uderzy w jakiś wielki głaz, czy też spadnie jeszcze niżej po stromiźnie. Zsuwała się wszak leżąc na plecach, na najgorszy wstrząs była narażona jej głowa.

Jednym się pocieszała, a mianowicie tym, że w Górze Demonów wypili wzmacniający i chroniący ich napój, w którego sporządzeniu miały swój udział wszystkie zaangażowane grupy. Ufała więc, że jest w pewnym sensie nieśmiertelna, przynajmniej na czas trwania ich wyprawy. Jedno tylko ją niepokoiło: znalazła się w królestwie kamienia, którym władał Shama. Ziemia, ogień, powietrze i woda chroniły ją, ale niestety nie kamień.

No cóż, co ma być to będzie, na razie nie miała żadnego wpływu na bieg wydarzeń.

Nic więcej nie zdążyła pomyśleć, bo nadszedł koniec tej przejażdżki. Spadła na zmrożoną trawę porastającą halę. Obolała nie otwierała oczu, chcąc dojść do siebie i zorientować się, na ile groźny był pierwszy upadek.

Bolał ją tył głowy i łokcie.

Łokciami się nic przejęła, ale głowa ją zaniepokoiła. Po wstrząsie mózgu niebezpiecznie jest się ruszać…

Zauważyła nad sobą jakiś cień. Otworzyła oczy.

Pochylał się nad nią mężczyzna, z jego cudownie pięknych oczu bił cynizm. Był to człowiek obdarzony rzadko spotykaną urodą, ale w spojrzeniu miał lodowaty chłód, a wyraz twarzy świadczył o tym, że jest z gruntu zły.

Natychmiast domyśliła się, z kim ma do czynienia, i zadrżała.

– Widziałam cię już wcześniej – powiedziała krótko. – W Nidaros, kiedy prowadzili cię na miejsce kaźni za to, że obciąłeś głowę kobiecie.

Twarz ściągnęło mu pełne urazy zdumienie.

– Skąd o tym wiedziałaś?

– Nie twoja sprawa – oświadczyła Tova usiłując się podnieść. – Odbyłam podróż w czasie. Potrafię to.

Każdy ma prawo niekiedy zabłysnąć, prawda?

Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu przyjaciół, lecz wyglądało na to, że jest sama. Tu na dole mgła także była dość gęsta.

Olaves Krestiernssonn przyglądał jej się niepewnie, z niedowierzaniem, w końcu przypomniał sobie, po co tu przybył.

– Oddaj mi to!

Tova natychmiast zrozumiała, o co mu chodzi.

– Jeśli wydaje ci się, że mam przy sobie flaszkę z jasną wodą, to musicie, ty i ta ohydna kupka szmat, którą masz za pana, zmienić zdanie. Nikomu nie wpadłoby do głowy powierzenie mi czegoś tak cennego.

– Nie próbuj mnie oszukać – powiedział Olaves z przerażającą ostrością w głosie. Twarz miał jak wyrzeźbioną w chłodnej stali. W następnej chwili w jego ręce pojawił się duży nóż o szerokim ostrzu.

Tovę przeszył lodowaty strach. To prawdopodobnie ten sam nóż, którym się posłużył, kiedy…

Zakręciło jej się w głowie. Czy duchy mogą zabijać? Przypomniała sobie jednak wszystkie straszne przygody, jakie ich spotkały po drodze do Doliny, i już wiedziała, że duchy Tengela Złego są tak samo rzeczywiste jak duchy stojące po stronie wybranych Ludzi Lodu.

Olaves, by jeszcze bardziej przestraszyć Tovę, pochylił się nad nią, trzymając nóż w pozycji odpowiedniej do zadania morderczego ciosu, choć w pewnej odległości od jej szyi.

Tova zareagowała jak dawniej za młodu, kiedy jeszcze przepełniała ją wrogość do świata. Podniosła nogi i wymierzyła celnego kopniaka w najbardziej wrażliwe u mężczyzn miejsce. Olaves zgiął się wpół i zatoczył, nóż niebezpiecznie zbliżył się do dziewczyny, ale ona była na to przygotowana i z całych sił odepchnęła grożącą jej rękę. Błyskawicznie obróciła się na bok, a Olaves runął na ziemię. Tova poderwała się na nogi i rzuciła do ucieczki.

Kątem oka dostrzegła małego Gabriela, leżał zwinięty w kłębek i przecierał oczy. Dzięki Bogu, przynajmniej żyje! Nie mogła jednak pozwolić na to, by Olaves go zobaczył. Zawróciła więc i ominęła swego przeciwnika, który najwyraźniej podczas upadku zranił się nożem.

Nie przejęła się tym, uznając, że to nie jej sprawa.

Usłyszała, że podnosi się z przekleństwem na ustach i puszcza w pogoń za nią.

Biegł, oczywiście, szybciej niż ona, dlatego zdecydowała się wykonać szybki, nieoczekiwany manewr: skoczyła w bok, w dół zbocza, i stamtąd ruszyła naprzód, ku swemu niezadowoleniu oddalając się od ich celu – miejsca, w którym ukryte było naczynie Tengela Złego. Zmierzała teraz do przełęczy, z której wyruszyli.

No cóż, przełęcz była dość daleko, a ona wciąż słyszała nad sobą kroki Olavesa Krestiernssonna, który biegł położoną wyżej półką skalną, przez cały czas nie spuszczając jej z oczu.

Znaleźli się teraz poniżej pasma mgły, widoczność była tu niezła. Pod sobą Tula miała rozległy, opadający ukosem teren z licznymi urwiskami, przed nią zaś pojawił się nagi brzozowy lasek, zbłąkana gromadka drzew, która nie powinny rosnąć w tak wysokich partiach gór.

Przypomniała sobie jednak dawne opisy miejsca, w którym ukryto wodę zła. Położone ono było mniej więcej na tej samej wysokości, gdzie teraz znajdowała się Tova, tyle że w przeciwnym kierunku. I tam także rosły brzozy, przynajmniej w czasach Sol.

Oczywiście miało to związek ze szczególnym klimatem panującym w Dolinie Ludzi Lodu: po jednej stronie jeziora słońce piekło niemiłosiernie, bo otaczające dolinę góry chroniły ją przed uderzeniami wichru, a poza tym, ponieważ była to dolina-kocioł, najprawdopodobniej ilość opadów w ciągu roku była także spora.

Wpadła między brzozy i dopiero teraz zorientowała się, że obie półki tutaj się zbiegają. Olaves Krestiernssonn był tuż-tuż…

W dłoni wciąż trzymał nóż, a po jego wściekłym oddechu poznała, że teraz naprawdę gotów jest na wszystko.

Nigdy dotąd nie zdołała wychwycić takiego zdecydowania za pomocą samego tylko zmysłu słuchu. Jeszcze bardziej ją to przeraziło.

Nie miała żadnej możliwości ucieczki, ze zmęczenia coraz częściej się potykała, podczas gdy napastnik poruszał się cały czas z taką samą lekkością.

Och, ratunku, pomocy, błagała w duchu.

Ale przodkowie Ludzi Lodu tu, w Dolinie, nie mogli jej wesprzeć. Była zdana tylko na siebie, na własną inwencję.

Nie wiedziała, skąd napłynęły skojarzenia, nagle jednak przed oczami zaczęły jej się przesuwać obrazy z czasów, które wydawały się tak odległe…

Ona i Nataniel mieli pomóc szyprowi starego promu „Stella”. Tova postąpiła wówczas bardzo brzydko, zaczarowała pewnego człowieka, tak by wydało mu się, że jest psem, i człowiek ów podniósł nogę przy palu cumowniczym na kei.

Czy można zaczarować ducha?

Oczywiście nie tak, by sikał na drzewka, ale…

Tova nie miała czasu na rozważania. Poczuła chłód ostrza noża na karku, przerażona rzuciła się w przód i odwróciła się tak gwałtownie, że wpadli na siebie.

Zanim Olaves zdążył się opamiętać, uczyniła gest, dłonią i zawołała:

– Jesteś gąsienicą! Powolną, bardzo powolną gąsienicą!

Zatrzymał się, zdrętwiał w pół ruchu z szeroko rozstawionymi nogami i rozczapierzonymi ramionami, ale noża nie wypuszczał.

Nie podniósł go jednak do zadania ciosu, choć ofiarę miał w zasięgu ręki. Nóż wolno wysunął mu się z dłoni, Olaves osunął się na kolana i położył płasko na brzuchu.

– Jesteś gąsienicą – nie przestawała wmawiać mu Tova. – Poruszasz się powoli, bardzo powoli. Goń mnie teraz, jeśli chcesz!

Zawróciła biegiem i ruszyła wzdłuż półki, którą przybiegł Olaves. Tam odnalazła drogę na wzniesienie, z którego przyszli wcześniej. Spieszyła się do Nataniela; być może potrzebował jej pomocy w starciu z Paulusem.

Czuła się niezwyciężona, niepokonana!

Ośmieliła się nawet obejrzeć za siebie.

Olaves Krestiernssonn leżał na brzuchu, ręce wysuwał daleko w przód, a nogi podciągał pod siebie, wypinając przy tym wysoko zadek. Potem znów opadał płasko na brzuch, przesuwając ręce do przodu.

Szło mu to bardzo wolno, bo poruszał się dokładnie tak, jak robią to gąsienice.

Tova nie mogła powstrzymać szczerego śmiechu.

Później poprosi Marca, aby unicestwił Olavesa, na razie jednak sadystyczny morderca nic stanowił dla nich zagrożenia.

Dopiero teraz naprawdę poczuła niepokojące pulsowanie w potłuczonej głowie.

Na pierwszy rzut oka Gabriel najmniej ucierpiał, spadając z lawiną odłamków.

Prawdą jednak było, że odniósł cięższą kontuzję, niż by się to w pierwszej chwili wydawało. Kiedy leżał, tak dziwnie szumiało mu w głowie. Czekał, chciał się najpierw upewnić, czy świat naprawdę się zatrzymał.

Tak, znalazł się na dole, na krawędzi usypiska odłamków łupku. Pojedyncze kamienie ciągle jeszcze się sypały, kalecząc go lekko ostrymi kantami.

W głowie nie chciało się jakoś przejaśnić.

Gdzieś w pobliżu rozległ się hałas. Ktoś się zbliżał.

Tova? Nie był pewien, sądził jednak, że to może być ona. Sprawiała wrażenie, że ktoś ją goni, ale nie, biegła w innym kierunku. Nie zdążył dostrzec, kto ją ściga.

Z wielkim wysiłkiem usiadł.

Pokręcił głową. Bolało, ale musiał przecież się zorientować, jak mógłby wspiąć się z powrotem na górę. Nataniel i Ian na pewno się zastanawiają, co się z nimi stało.

Będzie musiał powiedzieć im o Tovie, o tym, że ktoś ją prześladuje.

Biedna Tova. Miał nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Przecież Tova zawsze umiała wyjść cało z opresji.

W tym miejscu nie dało się iść pod górę, bał się też ruszyć w ślad za Tovą, to mogło okazać się niebezpieczne. I tak przecież nie był w stanie jej pomóc, bo w głowie wciąż mu się kręciło i szumiało.

Musi iść w przeciwną stronę, tam na pewno znajdzie jakąś drogę prowadzącą na górę.

Niepewnym krokiem, chwiejąc się na nogach, podjął wędrówkę.

Głupio tak człapać!

Tędy nie można podejść wyżej, pomyślał po chwili. Może jednak powinien zawrócić?

Nie, to za daleko. Musi iść do przodu i mieć nadzieję, że wszystko ułoży się pomyślnie.

A może powinien zawołać?

Że też wcześniej nie wpadło mu to do głowy!

Dziwne!

– Natanielu!

Gabriel stanął w miejscu i nasłuchiwał.

Gdzieś w pobliżu szemrał strumyk i był to jedyny dźwięk, jaki dochodził do uszu chłopca.

Tu gdzie stał, zewsząd otaczała go mgła. Była pod nim, nad nim i wokół niego. Nie widział Doliny, nie widział nic przed sobą, a ponad jego głową wznosiło się strome zbocze, bez obluzowanych kamieni, lecz i tak niemożliwe do sforsowania. Wędrował wzdłuż niego już dość długo.

Gabriel nie wiedział, że gdyby zszedł nieco niżej, wkrótce wydostałby się z pasma mgły i miał niezły widok na dolinę. Zobaczyłby Marca, który po pokonaniu obrazu Tengela Złego wchodził pod górę, kierując się ku miejscu, gdzie zostawił towarzyszy wędrówki.

Oczywiście teraz Gabriel musiałby się cofnąć spory kawałek, zanim mógłby dołączyć do Marca.

Chłopiec nie zdawał sobie sprawy, jak daleko dotarł.

Prawdę mówiąc pogubił się trochę w czasie i przestrzeni. Szum w głowie nie ustawał. Musiał jednak przecież odnaleźć pozostałych.

A oto i strumień, który słyszał. Nie wiedział, że to ten sam potok, który spływał na złowieszczą równinę. Ten sam, z którego Kolgrim zaczerpnął wody, by popić narkotyki. One spowodowały, że rzucił się w przepaść z wiarą, że potrafi latać.

W górę strumienia prowadziła dróżka. W Gabrielu zapłonęła iskierka nadziei. Teraz będzie mógł dotrzeć na tę samą skalną półkę, na której zostali Nataniel i Ian.

Gabriel nie wiedział o tym, że Ian skoczył za Tovą.

Musiał przeprawić się przez potok. Kiedy bezpieczny znalazł się na drugim brzegu, ze zdumieniem spojrzał na ziemię.

Co tu się stało! Mech miał chorobliwą pomarańczowoszarą barwę, jakiej nie widział nigdzie indziej. Rośliny były tu tak zniekształcone, jakby wystawiono je na działanie jakiejś trucizny!

Gabriel rozejrzał się dokoła i nagle ogarnęło go uczucie dojmującej samotności. Otaczała go mlecznobiała, wilgotna mgła, odległe szczegóły krajobrazu widział jakby rozmyte, przypominały duchy. Potok szemrał cicho, poza tym panowała przerażająca cisza. Pustka Doliny Ludzi Lodu ścisnęła go za serce niczym żelazna obręcz. Towarzysze byli daleko, daleko od niego. Musiał jak najspieszniej podążyć w górę korytem strumienia, ale odniósł wrażenie, że nie może się ruszyć. Wolę miał sparaliżowaną, obciążoną czymś budzącym grozę, czymś, czego nie mógł zobaczyć.

Wreszcie zdołał się poruszyć, ale nogi nie przestawały stawiać oporu umysłowi, poruszały się niechętnie, jakby za nic nie chciały piąć się po zboczu.

Roślinność z każdym metrem wydawała się coraz bardziej chora. Chłopiec znów się zatrzymał. Skądś dochodził go przykry zapach, odór zgnilizny i śmierci. Z początku lekko tylko drażnił nozdrza, ale wciąż gęstniał i stawał się coraz bardziej intensywny.

Smród zrobił się wreszcie tak natrętny, że Gabriel z trudem powstrzymywał mdłości. Ujął w dłoń małą alraunę, szukając u niej pociechy.

Wielokrotnie miał ochotę zawrócić, ale tylko posuwając się tędy mógł wspiąć się pod górę.

Teraz słyszał też jakieś dziwne odgłosy – jakby coś się gotowało, bulgotało, wypuszczając kłęby pary. To pewnie strumień…

Na ziemię naprawdę przykro było patrzeć. Głazy, które mijał, pokrywała ohydna, gruba, jakby włochata warstwa czegoś, czego nie umiał zidentyfikować. Miało to barwę żółtoszarozieloną, wydawało się lepkie i oślizgłe.

Gabriel, ogarnięty dojmującym poczuciem osamotnienia i strachem, głośno zaszlochał.

Nareszcie, dzięki Bogu, wyszedł na płaski teren! Teraz znów trzeba przekroczyć strumień i skierować się w stronę, gdzie musi być Nataniel!

Przeskoczył przez żółtą i gęstą jak owsianka wodę i przyspieszył, jak to zwykle bywa, kiedy ma się cel w zasięgu ręki.

Drogę zagrodziły mu resztki powykręcanych brzozowych pni. Brzozy tak wysoko?

Niepokoił go pewien szczegół. Cała ta okropność wcale nie ustępowała w miarę oddalania się od potoku. Przeciwnie, po kostki brodził teraz w przegniłym mchu, smród omal go nie zadusił, a wstrętny głuchy odgłos tylko się wzmagał.

Co mogło wydawać takie dźwięki? Tutaj, w tym świecie wieczności?

Z mgły wyłonił się występ skalny. Żeby przejść dalej, musiał go okrążyć…

Właśnie w chwili, gdy obchodził skałę, mgła nad nim się rozrzedziła i, wprawdzie niewyraźnie, wyłoniły się z niej dwie dziwaczne formacje skalne.

Gabriel stanął jak wmurowany.

„Dwa szczyty, przypominające obeliski…”

Serce waliło mu jak młotem, zakłócało oddech. Te szczyty były tak blisko niego, ale zaraz znów skryły się we mgle.

Zdążył się jednak im przyjrzeć.

Sparaliżowany strachem, nie był w stanie się poruszyć. Straszliwy dźwięk, jakby wrzała gęsta masa, rozlegał się teraz wyraźnie przed nim i nagle znów przez mgłę, która na przemian rzedła i gęstniała, Gabriel zdołał coś zobaczyć.

Ujrzał coś wielkiego, czarnego, przypominającego szeroko otwartą gardziel. Wprawdzie za welonem mgły przedstawiało się to niewyraźnie, a resztę obrazu stworzyła jego fantazja, ale nagle ciało chłopca zareagowało jakby bez współudziału sparaliżowanego mózgu. Usłyszał swój własny przeraźliwy krzyk i nogi poniosły go ukosem w dół, omijając owo okropieństwo.

Gdy zorientował się, że teren opada zbyt stromo, starał się zatrzymać. Nogi jednak przestały go słuchać, same z siebie poruszały się jak pałeczki bębenka i niosły go coraz niżej ku miejscu, z którego wyruszył, tam skąd zeszła kamienna lawina.

Tu jednak nie było żadnej drogi, wiedział o tym już wcześniej. Nagle stopom zabrakło oparcia, Gabriel poczuł, że unosi się w powietrzu, i zrozumiał, że oto musi przygotować się na spotkanie śmierci.

Lecąc w dół nie przestawał krzyczeć. Przemknęło ma jeszcze przez głowę pytanie, jak wylądować najłagodniej… Więcej pomyśleć nie zdążył.

Pionowe zbocze, wzdłuż którego spadał, poprzecinane bowiem było wieloma niezbyt odległymi od siebie występami, i Gabriel staczał się z jednego na drugie, coraz niżej i niżej. Wszędzie go bolało, nie na tyle jednak, by nie mógł poruszać rękami i nogami. Starał się przytrzymywać kamieni, opanował już paniczny lęk.

Wreszcie znalazł się na tej samej skalnej półce, z której rozpoczął wędrówkę w poszukiwaniu przyjaciół.

W dole mgła trochę się podniosła. Gabriel wstał i sprawdził, czy niczego sobie nie złamał. Uznał, że jest w zupełnie niezłej formie, i wkrótce dotarł na miejsce, z którego wyruszył po upadku w lawinie kamieni.

Nieco później ujrzał dolinę. Dolinę Ludzi Lodu. Zobaczył śnieg po drugiej stronie jeziora, halę, po której wcześniej szedł… a dalej przed sobą coś, co napełniło jego serce radością.

Zatrzymał się i jak oszalały zaczął wymachiwać rękami.

– Hop, hop! Hop! Hop!

Postacie stojące w oddali odwróciły się i zaczęły rozglądać. Spostrzegły go i także zamachały. Na jego wołanie odpowiedziały głosy Marca, Nataniela i Iana. Nawet z takiej odległości Gabriel słyszał brzmiącą w nich ulgę.

Ale Tovy z nimi nie było.

Gabriel tak bardzo przerażony był tym, co zobaczył nad strumieniem, że zapomniał, co się przydarzyło Tovie. Jęknął teraz, wracając myślą do sytuacji, w jakiej ostatnio ją widział.

Trzej mężczyźni i chłopiec biegli sobie na spotkanie. Nagle jednak tamci przystanęli.

Gabriel miał wrażenie, że z daleka słyszy czyjś krzyk.

Najszybciej jak mógł podążał ku towarzyszom. I nagle dostrzegł Tovę, zbiegającą ze zbocza za plecami tamtej trójki. Mężczyźni zatrzymali się teraz i czekali na nich dwoje, nadbiegających każde ze swej strony.

– Dzięki Bogu – powiedział Gabriel do siebie. – Nareszcie znów jesteśmy razem!

Piątka przyjaciół postanowiła poczekać, aż mgła opuści Dolinę Ludzi Lodu. Znalazłszy wśród skał niszę z widokiem na Dolinę, usadowiła się w niej, by coś zjeść i opowiedzieć sobie nawzajem o ostatnich przeżyciach.

Tova właśnie skończyła swoją opowieść:

– I, Marco, czy byłbyś tak dobry i zajął się tą pełzającą gąsienicą? Nie mógłbyś zdmuchnąć jej z powierzchni ziemi?

Marco, wciąż rozbawiony jej pomysłem, z zastanowieniem przyjrzał się Natanielowi.

– Sądzę, że nasz przyjaciel może się tym zająć równie dobrze jak ja.

– To nie jest wcale pewne – oświadczył Nataniel, który zdążył już zrelacjonować im swoje spotkanie z Paulusem. – Kiedy zdałem sobie sprawę z bezczelności tego chłopaka, poniosła mnie bezmierna złość i myślę, że to z niej wzięły się moje siły. Nie wiem, czy Olavesa Krestiernssonna potrafię wyeliminować w taki sam sposób.

– Pomyśl sobie o tym, co on próbował zrobić Tovie, to na pewno znów się rozgniewasz – podsunął mu Marco.

Nataniel się uśmiechnął.

– Na pewno znajdziemy na niego jakąś radę – zapewnił. Wszystkich szczerze rozśmieszyła czarodziejska sztuczka Tovy.

Ian opowiedział o kobietach, które go napadły, i o tym, jak Marco zastąpił go w pogoni za nimi. Marco nie zrelacjonował jeszcze Gabrielowi i Tovie swoich dokonań, o których słyszeli już Nataniel i Ian. Najpierw pragnął się dowiedzieć, co tak wzburzyło Gabriela, że przez długi czas nie mógł mówić.

Gabriel zaczął więc opowiadać, ale za nic nie chciał puścić ręki Marca.

Gdy skończył, wszyscy popatrzyli po sobie. Im też z wrażenia odjęło mowę.

Wreszcie Tova mocno uściskała chłopca.

– Dzięki Bogu, że żyjesz, mały!

– Ale jak, na miłość boską, Gabriel zdołał podejść tak blisko, skoro nie udało się to nawet Tarjeiowi? – zdziwił się Nataniel.

– Nietrudno to chyba wyjaśnić – odparł Marco. – Po pierwsze, Gabriel nie jest dotknięty, nic ma przy sobie buteleczki z jasną wodą. Można powiedzieć, że jest dość zwyczajnym chłopcem. Ale to jeszcze nie wszystko, sądzę, że i tak zostałby zatrzymany, gdyby nie fakt, że udało mi się przegnać ducha Tengela Złego z Doliny. Przestraszyłem go tak, że pewnie gdyby mógł, narobiłby w spodnie!

– Co takiego?! – zawołali jednocześnie Tova i Gabriel.

Marco musiał zdać sprawozdanie ze spotkania z myślowym obrazem ich złego przodka, który – na szczęście – unicestwił dwie kobiety. Potem opowiedział, jak on, Marco, zmusił ów wstrętny cień do opuszczenia Doliny.

Gabriel zaniósł się śmiechem.

– Najzwyklejszym kamieniem? To fantastyczne, genialne! Jak walka Dawida z Goliatem!

– Nie całkiem – zaprotestowała Tova, spoglądając na Marca. – W porównaniu z naszym bohaterem Dawid blednie.

– Dziękuję – odparł Marco, nieoczekiwanie zawstydzony.

Odezwał się Ian:

– Podejrzewam, że wasz zły przodek nie odważy się już wysłać kolejny raz swojego obrazu.

– Na pewno nie – potwierdził Marco. – Ciekaw jestem, ile, będąc tam na lodowcu, zdołał zauważyć.

Na pewno przeżył największy szok w swoim życiu – szorstko oświadczyła Tova. – Wiecie, uważam, że dzisiaj dokonaliśmy prawdziwych cudów.

– To prawda – przyznał jej rację Nataniel. – Faktem jest, że w Dolinie pozostaje już tylko dwóch naszych wrogów: Ghil Okrutny, no i Lynx.

– Otrzymałem wieści od Tengela Dobrego – powiedział Marco. – Christa będzie mogła powiedzieć nam coś na temat Lynxa dopiero jutro, kiedy dostanie pocztę.

– Wobec tego proponuję, abyśmy zostali tutaj na noc – zdecydował Nataniel. – Dzień wkrótce minie, a i tak dobrze go wykorzystaliśmy. Tova i ja pójdziemy zająć się Olavesem-gąsienicą, a potem zaczekamy tu do jutra.

– Tak, o zmroku nie powinniście chodzić tam, gdzie ja trafiłem – pospiesznie przestrzegł Gabriel. On sam za nic nie chciałby tam wrócić. – To najstraszniejsze miejsce, w jakim kiedykolwiek byłem. I wiecie, poważnie mówiąc, sądzę, że tam się w ogóle nie da wejść!

– O co ci chodzi? – zdziwił się Marco.

Gabriel stracił pewność siebie.

– Nie wiem. Nie o to, że duch Tengela Złego pilnował tego miejsca czy coś w tym rodzaju, ale tam było coś innego, strasznego. Samo wrażenie… Nic potrafię tego wyjaśnić. Po prostu ogarnęło mnie takie uczucie: „Nie chodź tam, nie dasz rady, nie ma żadnej możliwości!” Może to był paniczny strach, ale sądzę, że kryje się za tym coś więcej. Nie zdołamy tam wejść.

– To nie był strach – pokiwał głową Marco. – Myślę, że twoje odczucia były trafne, Gabrielu, ale przekonamy się o tym, gdy tam dotrzemy.

– Jeśli w ogóle nam się to uda – ze smutkiem dopowiedziała Tova. – Został nam jeszcze Lynx.

– Wiem o tym. Ciekawe, co przyniesie jutrzejszy dzień. Jeśli Christa zdoła się dowiedzieć czegoś na temat tego Fritza, sprawa nie powinna być trudna.

– Nie możemy zapominać o czymś jeszcze – przypomniał Nataniel. – Do Doliny zbliża się sam Tengel. Dzięki swej niezłomnej sile woli zdołał się przecież poruszyć pomimo tego potwornego ciężaru, jaki za sobą ciągnie. Nie powinniśmy więc zwlekać zbyt długo.

– Kiedy tylko otrzymam jakąś wiadomość od Christy, natychmiast zajmę się Lynxem – zapewnił Marco.

– A jeśli ona niczego się nie dowie?

– Wtedy zaczną się kłopoty. Ale musimy go pokonać, stanowi zbyt wielkie zagrożenie. Dzisiejszą noc powinniśmy jednak spędzić tutaj, także ze względu na Gabriela. Nie podoba mi się, że jest taki blady, to może wskazywać na lekki wstrząs mózgu.

Gabriel pokiwał głową. I jemu także zaświtała taka myśl.

– Chodź tutaj… Przyłożę ci ręce do głowy – zaproponował Marco.

Po krótkiej chwili chłopiec poczuł leczące ciepło płynące z dłoni Marca, które jednak nie dotykały jego skóry. Ból głowy stopniowo ustępował, jakby te niezwykłe dłonie powoli go wyciągały.

– Fantastycznie szepnął. – Mam się o niebo lepiej.

– Ja też się uderzyłam w głowę – nieśmiało powiedziała Tova.

Marco promiennie się do niej uśmiechnął.

– Och, rzeczywiście! A dłonie Iana to dwie otwarte rany. Zaraz zajmiemy się wami obojgiem!

Podczas gdy Marco trzymał swe uzdrawiające ręce nad głową Tovy, a ona bez oporów się tym rozkoszowała, Nataniel opatrzył skaleczenia Iana.

Kiedy już udzielono pomocy wszystkim poszkodowanym, Tova i Nataniel wyruszyli, aby rozprawić się z Olavesem Krestiernssonnem.

Gdy powrócili, nad Doliną Ludzi Lodu zapadł już zmrok.

– Udało mi się – oświadczył ciągle zdziwiony Nataniel. – Udało mi się unicestwić także ducha Olavesa!

– Tak – Tova z zapałem włączyła się do opowieści. – Ten łotr cały czas pełzał jak gąsienica, a Nataniel zaczął świecić na niebiesko i puff, już Olavesa nie było.

– Świetnie – pochwalił Marco. – Wobec tego dziś wieczorem nic już nie robimy. Każde z nas po kolei będzie trzymało straż, bo Ghil i Lynx ciągle się tu kręcą.

– Ja dzisiaj najmniej się zmęczyłem, obejmę pierwszą wartę – zdecydował Ian.

– Wobec tego dotrzymam ci towarzystwa – natychmiast zaofiarowała się Tova.

Czule pogładził ją po policzku.

– Nie, moja droga! Pozwól mnie czuwać nad twoim snem, będę z tego dumny.

Zgodziła się. Ułożyli się jak mogli najwygodniej, a Ian usiadł na płaszczu od deszczu na samej krawędzi nawisu z widokiem na równinę.

Wzeszedł księżyc, blady i bezsilny. Wiosenna noc przybrała swą osobliwą niebieską barwą. Wszystkie dźwięki słychać teraz było wyraźniej: gdzieś szumiała rzeka, spływały z gór potoki, ptaki podrywały się do lotu, daleko skamlał lis.

Wiatr ucichł całkowicie.

Ian Morahan siedział zatopiony w myślach, oszołomiony nastrojem. Taka zdumiewająca cisza, właściwie można by przypuszczać, że jest się na tamtym świecie. Już bym nie żył, gdybym nie spotkał tych ludzi, których tak szczerze pokochałem.

A może… a może to, co przeżywam teraz, to właśnie śmierć? Niezwykła kraina, w której pojawiają się na przemian żywi i zmarli, wydarzenia następujące w szalonym tempie?

Trudno jest mi to osądzać.

Nagle usłyszał odległy zgrzyt i rumor.

Dochodził gdzieś z lewej strony. Z przełęczy!

Ian wstrzymał dech w piersiach.

Tengel Zły dotarł do granic Doliny.

Загрузка...