Przyszedł na świat w mrocznym, ponurym lesie w roku 1861. Marco i jego brat bliźniak, Ulvar. Matce, Sadze z Ludzi Lodu, kiedy rodziła obciążonego złym dziedzictwem Ulvara, śmierć zajrzała w oczy. Tylko mały jedenastoletni chłopiec mógł się nią zająć i chronić noworodki przed chłodnym, surowym światem. Henning Lind, łkając i pociągając nosem, starał się zatroszczyć o maleństwa najlepiej jak mógł. Zrozpaczony błagał Sagę, by nie umierała.
Pospieszono im jednak z pomocą.
W pustym, głuchym lesie nie wiadomo skąd pojawiły się czarne anioły. Zapewniły dzieciom ciepło, a Henningowi dodały sił. Uleczyły Sagę i powiodły ją do Czarnych Sal, gdzie czekał już na nią ojciec chłopców, strącony anioł światłości, Lucyfer.
Saga nie mogła zostać w świecie ludzi, w nim skazana była na śmierć. Choć dobrze jej było w Czarnych Salach, bezustannie martwiła się losem chłopców. Tak było do czasu, kiedy dowiedziała się, co z nich wyrosło.
Marco niewiele liczył sobie lat, gdy po raz pierwszy zrozumiał, że tkwi w nim coś szczególnego. Oczywiście jego najwcześniejsze dzieciństwo spowiła mgła zapomnienia, świetnie jednak pamiętał wilki. Istniały, odkąd sięgał pamięcią. Dwa wielkie drapieżniki towarzyszyły mu zawsze, kiedy wyprawiał się gdzieś w samotności. Czuł się bezpieczny, kiedy mógł złapać za szczeciniaste futro i wtulić w nie twarz.
Czasami wilki przemieniały się w dwóch wysokich czarnych mężczyzn ze skrzydłami.
A potem nadszedł dzień, kiedy nauczyły go, jak sam ma się zmieniać w wilka. Był to niezwykły moment w życiu czterolatka. Pytał, kim są, a one odpowiedziały: „Jesteś jednym z nas”. „Ale ja nie mam skrzydeł” – protestował Marco. „Mimo to jesteś od nas potężniejszy, jesteś naszym księciem! Lecz o tym nie wolno ci nikomu wspominać, nawet twemu bratu bliźniakowi”. „Zatem on także jest księciem?” – dopytywał się Marco. „Tak, tak, ale nie powinien się o tym dowiedzieć, przynajmniej na razie”. Marco kiwnął głową na znak, że zrozumiał.
Nauczyły go także „czarować”, jak to określał w swym dziecinnym języku. Czarować tak, aby grzmiało i błyskało, aby sypały się iskry, a przedmioty przeobrażały się wedle jego życzenia. Ulvar uwielbiał na to patrzeć, zanosił się wtedy swym ochrypłym śmiechem, który wcale nie brzmiał miło.
Małego Marca dręczyło jedno wielkie zmartwienie: nikt nie lubił jego brata. Bardzo go to zasmucało, chronił Ulvara i pomagał mu jak umiał, nie przekazując jednak umiejętności, jakie opanował dzięki czarnym aniołom. One twierdziły, że Ulvar jest zbyt niedojrzały, aby we właściwy sposób rozporządzać takimi talentami, i Marco w głębi ducha przyznawał im rację. Często jednak pozwalał Ulvarowi wierzyć, że to właśnie on dokonuje małych cudów, a nie Marco. Tak bardzo chciał sprawić bratu przyjemność i nauczyć odróżniać dobro od zła.
Przykrą prawdą jednak było, że Ulvar wciąż postępował niewłaściwie. Kiedyś raz, gdy Marco uleczył małą dziewczynkę od dokuczającego jej stale bólu głowy, przekonywał Ulvara, że to jego zasługa. Ulvar jednak tylko się rozgniewał, on chciał przecież, żeby mała umarła, bo złościła go zapłakana buzia. Kiedy więc twarzyczka małej pacjentki rozjaśniła się, bo ból ustąpił, Ulvar ją uderzył. Dziewczynka znów zalała się łzami i Marco musiał ją pocieszać, próbując jednocześnie uspokoić Ulvara. Tłumaczył mu, że oto spełnił dobry uczynek i że to z jego strony bardzo ładnie. Ulvar jednak, który zdążył już nauczyć się brzydkich słów od uliczników, kazał mu zmiatać gdzie pieprz rośnie, dokładając wiązankę wulgarnych przekleństw.
Marco otrzymał polecenie od czarnych aniołów – w końcu dowiedział się, jak je nazywać – aby zdobył jak najwięcej wiadomości o świecie ludzi. Szkoła też była ważna, ale i poza nią miał się uczyć, uczyć, chłonąć wszystko, co widział i przeżywał. Jego credo miała stać się stara sentencja: „Nic co ludzkie nie jest mi obce”. Etyczną stroną jego wychowania zajęły się czarne anioły, bo wprawdzie Marco miał poznać wszystko, nie wszystko jednak mógł praktykować, musiał nauczyć się odróżniać dobro od zła, a sprawiedliwość od niesprawiedliwości.
Ulvar pod tym względem okazał się oporny. Zawsze ciągnął w przeciwnym kierunku. Marco jak dzień długi musiał znosić drwiny i prześmiewki, czasami płakał, bo kochał swego brata, być może jako jedyna osoba na świecie. Henning i Malin, którzy zajmowali się chłopcami, mieli wiele cierpliwości dla Ulvara i ze wszystkich sił starali się go polubić. Nad uczuciami jednak nie ma się władzy i choć bardzo tego nie chcieli, często w stosunku do Ulvara ogarniała ich rezygnacja. A w najgorszych chwilach nie mogli go znieść.
Marco natomiast nigdy nie miał z tym kłopotów, ogromnie mu tylko było żal, że Ulvar nie dostrzegał, co jest dla niego dobre. Nie pojmował, że swoimi złośliwymi pomysłami ściąga na siebie gniew ludzi. Przeciwnie, wydawało się, że nigdy nie bywa w lepszym humorze niż wówczas, gdy komuś naprawdę dotkliwie dokuczy.
W przeciwieństwie do Ulvara Marco kochany był przez wszystkich.
Często jednak dręczyła go samotność.
Najlepiej czuł się, gdy wzmagał się wiatr, na przykład w czasie burzy, lub w ciężkiej złowróżbnej duchocie zapowiadającej niepogodę. Lubił niezwykłe nastroje, gdy niebo rozświetlała zorza polarna albo księżyc w pełni.
Szedł wówczas na pobliskie wzgórze i spoglądał na niebo. „Dlaczego?” – szeptał. – „Kim jestem, czym jestem, czemu przepełnia mnie taka tęsknota?”
Zwykle wtedy z lasu wyłaniały się wilki i ocierały się o jego nogi. Drapał je za uchem, szepcząc słowa podziękowania. Przypominał sobie, co powiedziały kiedyś, gdy przybrały postać czarnych aniołów. Uśmiechały się łagodnie i mówiły: „Czekaj! Z czasem się dowiesz!”
I Marco także się uśmiechał, wiedząc, że jest w połowie jednym z nich.
Ale uczucie rozdarcia pozostawało nieznośne. Wiedział też, że czułość dla Ulvara jest jego słabością.
Często otrzymywał polecenia od czarnych aniołów. Miał zaznajomić się ze wszystkim, co nowoczesne w świecie ludzi. Działo się to u schyłku XIX wieku, w czasach kiedy dokonano wielu wynalazków technicznych. Marco jako szesnastolatek wiedział wszystko o maszynie parowej, kolei żelaznej, zjawiskach elektrycznych i magnetycznych. Z niezwykłą łatwością przychodziło mu zapoznanie się z techniką, budową skomplikowanych maszyn, księgowością i produkcją przemysłową. Działo się tak dlatego, że potrafił przejrzeć wszystko na wskroś i od razu dostrzegał metodę, nie musiał wysilać szarych komórek aby coś pojąć.
W szkole traktowano go niemal jak geniusza, lecz jednocześnie jak odmieńca, którego nikt nie mógł zrozumieć. Wydawało się, że nie zauważa nawet bezgranicznego uwielbienia, jakim darzyły go dziewczęta. Wszystkim okazywał życzliwość, nikogo przy tym nie wyróżniając.
Właściwie jednak dziewczęta nie miały odwagi zbliżać się do niego. Było w nim coś nieosiągalnego. Nie tkwiło to w jego charakterze, był wszak otwartym i sympatycznym chłopcem, lecz otaczała go jakaś nieziemska aura, którą wyczuwały nawet osoby najmniej wrażliwe.
Mówiono o nim, że jest jakby nie z tego świata.
Ludzie nie zdawali sobie sprawy, ile racji jest w tej opinii.
Czarne anioły ostrzegły go kiedyś:
– Marco, nadejdzie czas, gdy innymi oczami zaczniesz patrzeć na dziewczęta i kobiety. Dostrzeżesz je na nowo. Nie zapominaj, kim jesteś! Nie wolno ci się z nimi spotykać…
Marco słuchał w milczeniu. Doskonale rozumiał, o co chodzi czarnym aniołom.
– Pozbawiacie mnie jakiejś części ludzkich doznań – protestował.
– To konieczne. Musisz pogodzić się z tym, że odbierzesz niezwykle surowe wychowanie.
– Dlaczego?
– Czeka cię zadanie.
– Jakie?
– Jesteś jeszcze za młody, by się o nim dowiedzieć.
Liczył sobie wtedy zaledwie jedenaście lat i zawracał w głowach tylko bardzo młodziutkim panienkom. Później dopiero miał spotkać wiele kobiet, które zauroczyła jego baśniowa uroda. Ale Marco nauczył się nie patrzeć w ich stronę. I jeśli kiedykolwiek pociągała go jakaś dziewczyna, to i tak nigdy nie dał tego po sobie poznać.
Był przyjacielem wszystkich, nikogo nie faworyzował. Dla każdego miał życzliwy uśmiech, a dla najsłabszych – pomocną dłoń. Kochano go, podziwiano i darzono głębokim szacunkiem, lecz jednocześnie trochę się go bano.
„Przeklęty obłudny aniołku, jesteś taki doskonały, że niedługo zadławi cię ta twoja świętoszkowatość” powtarzał zwykle ogarnięty gniewem Ulvar.
Ale to, co mówił o obłudzie, nie było prawdą. Gdy wymagała tego sytuacja, Marco okazywał się odważniejszy i twardszy od wielu innych. Być może nie przychodziło mu to wcale z trudem, dowiedział się wszak, że jest prawie nietykalny. Jeszcze nie całkiem, nie w pełni, podkreślały czarne anioły, pewną ostrożność musi więc zachowywać.
Bez względu na to, jak podle odnosił się do niego Ulvar, Marco wiedział, że brat na swój sposób go kocha, pomimo że dotknięty przekleństwem za nic na świecie by się do tego nie przyznał. Prawdą było też i to, że choć Ulvar nie raz starał się go jak najdotkliwiej zranić, Marco stanowił dla nieszczęsnego brata jedyny punkt oparcia w świecie.
Marco bardzo wcześnie spotkał przodków Ludzi Lodu, którym przewodził Tengel Dobry.
Oczywiście przeczytał wszystkie kroniki rodu i dobrze poznał historię Tengela Złego i straszliwego przekleństwa, jakie ciążyło nad rodem. Od tej pory znacznie lepiej rozumiał Ulvara. W samotności płakał nad losem brata, rozumiejąc przy tym, że niewiele może zrobić, aby mu pomóc. Mógł jedynie służyć mu wsparciem, współczuć i wybaczać.
Spotkanie z duchami przodków było w życiu Marca ogromnie ważnym wydarzeniem. Pewnego dnia po zajęciach w szkole wilki zabrały go prosto do lasu, do „świętego” miejsca na wzgórzu.
Oczekiwali tam już na niego wszyscy. Z początku dostrzegał ich tylko jako gromadę cieni, zaraz jednak wyłonili się z mgły.
Zrazu Marco zdumiał się na widok tak niejednorodnej grupy, bo choć wszyscy nosili podobne szaty, fryzury wskazywały na ich pochodzenie z bardzo różnych epok. Potem przyjrzał się ich twarzom, w większości naznaczonych piętnem złego dziedzictwa jak twarz Ulvara, i zrozumiał, kim są.
Powitał ich z szacunkiem. Miał wówczas zaledwie dwanaście lat, ale pojmował, że oto uczestniczy w czymś bardzo szczególnym.
Duchy z takim samym szacunkiem odwzajemniły powitanie.
Mężczyzna o niezwykle szlachetnej pomimo brzydoty twarzy powiedział do niego:
– Nazywam się Tengel Dobry. Witaj w rodzinie, Marco z rodu Ludzi Lodu i czarnych aniołów. Nie spodziewaliśmy się twojego pojawienia, twoje przyjście na świat było dla nas wszystkich niespodzianką. Ale nigdy nie mieliśmy niespodzianki bardziej radosnej.
Otoczyły go uśmiechnięte twarze. Zgadywał, że młoda czarnowłosa piękność to czarownica Sol, a wiedźma o rudych włosach to Ingrid, rozpoznał Villemo, Dominika i Niklasa, Didę, Wędrowca w Mroku i Heikego, Ulvhedina, Shirę i Mara…
Nie, nie wszystkich umiał połączyć z imionami, ale sami się przedstawili. Było ich wielu, między innymi Trond i kilkoro z pradawnych czasów, i trochę mu się pomylili. Zwykle przy takich prezentacjach nie zapamiętuje się wszystkich imion lub też mieszają się one ze sobą, po to by w następnej chwili całkiem ulecieć z głowy.
Podczas ich pierwszego spotkania przodkowie Ludzi Lodu byli bardzo poważni. Później miał ich spotkać jeszcze wiele, wiele razy, jednego lub kilkoro. Ale wtedy, na wzgórzu, poprosili go, aby, gdy nadejdzie czas, służył pomocą i wsparciem Wybranemu.
– Kim jest ów Wybrany? – spytał Marco.
– Jeszcze się nie urodził – odrzekł Tengel Dobry.
– Ale będzie to twój krewny, wiemy bowiem, że pochodzić będzie z linii twojej babki, Anny Marii.
– Mój krewny? – zdumiał się Marco. – Ale przecież jesteśmy tylko my dwaj, Ulvar i ja.
– Nie wiemy nic o tej przyszłości poza tym, że będzie to potomek Anny Marii. Czy obiecasz nam pomóc?
– Tak, naturalnie – odpowiedział chłopiec oszołomiony. – Ale jeśli będę wówczas bardzo stary?
Uśmiechnęli się.
– Czy twoi krewniacy, czarne anioły, nie powiedziały ci, że czas jest dla ciebie tylko słowem?
Marco przypomniał sobie wtedy coś, co słyszał już dawno temu, ale do czego nie przywiązywał szczególnej wagi: że posiadanie w żyłach krwi czarnych aniołów łączy się z nieśmiertelnością. Wiedział wszak, że jest prawie nietykalny. Ale to, co oni sugerują?
Był jeszcze wciąż na tyle dziecinny, by przyjąć tę nowinę z ulgą. Myśl o śmierci wielokrotnie już go przerażała, tak jak często budzi grozę nie tylko u dzieci, lecz także u dorosłych.
A jednak śmierć to najlepsze, co może spotkać człowieka, choć tak niewielu ludzi zdaje sobie z tego sprawę.
Marcowi w oczach zakręciły się łzy.
– Jeśli tylko będę mógł służyć jakąkolwiek pomocą, jestem do dyspozycji – oświadczył w uniesieniu.
Widać było, że przyjęli to z ulgą.
– Dziękujemy – powiedział Tengel Dobry. – Wybranemu twoje wsparcie będzie bardzo potrzebne. O ile dobrze rozumiemy, on także odziedziczy pewne cechy czarnych aniołów, mogą one jednak być mniej wyraźne niż twoje. Ty jesteś o wiele bliższy waszemu potężnemu władcy.
Marco pochylił głowę. Wiedział już, kto jest jego ojcem, ale wciąż traktował to jako element ekscytującej przygody, właściwie nie do końca pojmując prawdę o swoim pochodzeniu. Nigdy nie widział ojca ani matki. Henning, opiekujący się nim jak starszy brat, i Malin, w której objęciach odnajdywał poczucie bezpieczeństwa, niemal całkowicie zastąpili mu rodziców, których nie znał.
– Dzisiaj i w przyszłości wtajemniczymy cię w wiele spraw dotyczących Ludzi Lodu – rzekł Tengel Dobry. – Prosimy jednak, abyś nie wspominał o nas swemu bratu.
Prześliczną twarz Marca zmącił cień smutku.
– Dlaczego Ulvar stale musi stać z boku? Bardzo mi z tego powodu przykro.
– Nam również, Marco. Ale on nie potrafi właściwie wykorzystywać zdolności. Mógłby wyrządzić wiele szkód, gdyby dowiedział się o nas i o tym, o czym rozmawiamy.
– Jakich szkód? – dopytywał się Marco, nie chcąc zrozumieć dystansu przodków do jego jedynego brata.
– Nie wiesz, że Ulvar pozostaje w ścisłym kontakcie z naszym najgorszym przekleństwem, Tengelem Złym? – powiedział Heike zasmucony.
Marco spojrzał na Heikego; jego świadomość buntowała się przeciwko tej wieści. Powoli jednak straszna prawda zaczęła do niego docierać i chłopiec zasłonił twarz dłońmi.
– Mimo to nie potrafię się od niego odwrócić – wyszlochał. – Ulvar mnie potrzebuje! I ja go kocham!
– Wiemy o tym – powiedział Heike łagodnie. – I nadal możesz być jego przyjacielem, ma ich tak niewielu.
Marco skinął głową.
– Będę uważał na to, co mu opowiadam. Ale musi wiedzieć, że zawsze ma we mnie bliską osobę.
– To dobrze, Marco – cicho rzekła Sol. – A teraz usiądźmy, porozmawiajmy. Wiele mamy ci do powiedzenia.
– To prawda – włączył się młody mężczyzna. Marco pamiętał, że to Tarjei. – Wcześniej właściwie nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że pokonanie Tengela Złego przez samych Ludzi Lodu byłoby niemożliwe. Dlatego tak ogromnie się cieszymy, że znalazłeś się wśród nas.
Marco został więc włączony do grona przodków Ludzi Lodu, choć wcale nie był duchem jak oni. Łączyło ich jednak coś innego: Czas ich życia na ziemi nie był ograniczony.
Dwa wilki przemieniły się w czarne anioły i także uczestniczyły w rozmowie. Gdyby jednak tamtędy przechodził jakiś wędrowiec, ujrzałby samotnego chłopca siedzącego na ziemi, opartego plecami o skałę i z zapałem prowadzącego dyskusję z samym sobą.
Przez następne lata Marco często spotykał się z przodkami Ludzi Lodu i wiele się od nich nauczył.
Bliźnięta skończyły dwadzieścia dwa lata. Uznano, że Marco przyjął wszystkie niezbędne mu ludzkie nauki.
Zdawał sobie sprawę, że czarne anioły wkrótce po niego przyjdą, wiedział także, że wcześniej zażądają od niego czegoś nieludzkiego. Nie powiedziały mu, czego, ale Marco drżał na samą myśl u tym. Kiedy owo tajemnicze zadanie zostanie wykonane, miał udać się do Czarnych Sal, o których mu opowiadały, tam spotkać rodziców i rozpocząć kolejny etap kształcenia, ten związany z jego drugim światem.
„A co z Ulvarem?” – spytał.
Czarne anioły pokręciły głowami i powiedziały: „Jeszcze nie czas”. Widząc smutek na ich twarzach, Marco nie śmiał pytać o nic więcej.
Oczywiście wiedział, w czym rzecz! Ulvar nigdy by nie dochował tajemnicy Czarnych Sal, nie mówiąc już o szkodach, jakie mógł tam wyrządzić.
Marcu wyczuwał, że musi to być bardzo szczególne miejsce, i faktycznie nie wyobrażał sobie obecności tam Ulvara z jego złośliwością i pragnieniem czynienia zła.
O, Ulvarze, myślał Marco. Gdybym tylko potrafił sprawić, abyś zrozumiał!
A potem nadszedł dzień, gdy uświadomił sobie, na czym ma polegać jego ostatnie w świecie ludzi zadanie…
Marco nigdy miał nie zapomnieć tego dnia i nieznośnego bólu, jaki wrył mu się w serce. Przez długie, długie lata dręczył go niczym ostry cierń.
Ulvar działał w desperacji. Wcześniej Marco miał dlań zrozumienie, wybaczył nieszczęsnemu bratu czyny, za które trafił do więzienia. Po wyjściu na wolność Ulvar zhańbił i uczynił ciężarną narzeczoną Henninga, ale i to Marco mu odpuścił, wiedział bowiem, pod czyim wpływem działa brat. Ale teraz…
Ulvar dowiedział się o skarbie Ludzi Lodu i postanowił zdobyć go za wszelką cenę.
Jasne się stało, że jeśli Ulvar nie otrzyma skarbu, rodzina zapłaci za to życiem córeczki Henninga, dobrej, choć dotkniętej przekleństwem Benedikte.
Marcowi przyszło więc wybierać między życiem Benedikte a życiem Ulvara.
Tak naprawdę jednak nie miał wyboru. Kiedy stał na dziedzińcu wśród targanych wiatrem lipowych liści, zrozumiał, do czego został przeznaczony. Bez dłuższego zastanowienia posłużył się magią, której nauczył się od czarnych aniołów, i pistolet z jednej z szuflad w Lipowej Alei nagle znalazł się w jego ręku.
Nie myślał, po prostu strzelił. Oddał jeden jedyny strzał.
Życie Benedikte zostało ocalone. Ale Ulvar, jego nieszczęsny brat bliźniak, zginął.
Nigdy, ani wcześniej, ani później, Marco tak bardzo nie cierpiał. Wiedział, że postąpił słusznie, że takie właśnie było życzenie czarnych aniołów, lecz nie spodziewał się, że jego pożegnanie ze światem ludzi będzie miało w sobie tyle goryczy.
Dopiero teraz, podczas ostatecznego starcia w Siedzibie Złych Mocy, jego ból przemienił się w spokój. Nareszcie znów zobaczył Ulvara, razem płakali. A teraz brat znalazł się w bezpiecznym miejscu, z dala od władzy Tengela Złego. Ich ojciec także miał go odwiedzić.
W sercu Marca zagościł spokój.
Tamtego dnia jednak, na dziedzińcu Lipowej Alei, Marco zdawał sobie sprawę, że jego czas z ukochanymi krewniakami dobiegł końca. Najpierw długo siedział, trzymając w ramionach ciało zmarłego Ulvara, potem pożegnał się z najbliższymi.
W lesie czekały już czarne anioły
Zaczynało się jego nowe życie.