Patrzył, jak ją wynoszą. Chciało mu się krzyczeć, rzucić się na przykryte ciało. Zatrzymać na zawsze.
Teraz nie ma jej naprawdę. Obcy ludzie będą grzebać w jej ciele. Nikt nie dostrzeże jej piękna.
Dla nich to tylko ciało. Numer, bez życia, bez ognia.
Lewą ręką potarł prawą. Jeszcze wczoraj głaskał jej ramię. Tulił jej dłoń do swego policzka, czuł chłód jej skóry.
Dziś nie czuje nic. Jej nie ma.
Migotały niebieskie światła kogutów radiowozów i karetek. Ludzie szybko wchodzili i wychodzili. Po co się śpieszyć? Przecież i tak jest za późno.
Nikt go nie widział. Nie zauważył. Dla innych zawsze był niezauważalny.
Nie szkodzi. Ona go zauważała. Zawsze. Spoglądała swoimi niebieskimi oczami, a on czuł się dostrzeżony.
Nic nie zostało. Walka skończona. Stał pośród zgliszcz i patrzył, jak wynoszą jego życie, przykryte żółtym szpitalnym kocem. Na końcu drogi nie będzie wyboru. Zawsze był tego świadom, teraz ta chwila nadeszła. Tęsknił za nią. Otworzył dla niej ramiona.
Jej już nie było.
Nelly była wyraźnie zdziwiona telefonem Eriki. Przez chwilę Erika pomyślała nawet, że może zrobiła z igły widły. Nie da się jednak zaprzeczyć, że pojawienie się Nelly na spotkaniu po pogrzebie Alex było dziwne. Podobnie jak to, że rozmawiała prawie wyłącznie z Julią. Wprawdzie do czasu wyprowadzki Carlgrenów do Göteborga Karl-Erik pracował u Fabiana Lorentza jako szef administracji, ale o ile wiedziała, nie utrzymywali prywatnych stosunków. Pod względem towarzyskim Carlgrenowie nie dorastali do Lorentzów.
Erika została wprowadzona do pięknego salonu z cudownym widokiem na port i otwierający się za wyspami horyzont. W taki dzień jak ten, gdy słońce odbija się na zaśnieżonym lodzie, zimowy pejzaż w niczym nie ustępował letniemu.
Usiadły na eleganckich sofach. Na srebrnej tacy podano maleńkie tartinki — nadzwyczaj smaczne. Erika pilnowała się, żeby nie jeść za dużo i nie wyjść na osobę pozbawioną manier. Nelly zjadła tylko jedną jedyną tartinkę. Prawdopodobnie w obawie przed najmniejszą fałdką tłuszczu na kościstej figurze.
Nelly była uprzejma, ale rozmowa się nie kleiła. W przerwach między zdaniami rozlegało się tylko równomierne tykanie zegara i siorbanie gorącej herbaty. Mówiły o obojętnych sprawach, jak ucieczka młodych z Fjällbacki, bezrobocie i przykre zjawisko wykupywania na coraz większą skalę starych domostw przez turystów, którzy je przebudowują na domy letniskowe. Nelly opowiadała o dawnych czasach, gdy przyjechała do Fjällbacki jako młoda mężatka. Erika słuchała uważnie, od czasu do czasu zadając pytanie.
Krążyły wokół tematu, który wcześniej czy później musiał wypłynąć.
Wreszcie Erika zebrała się na odwagę.
— Okoliczności naszego poprzedniego spotkania były niestety przykre.
— Rzeczywiście, co za tragedia. Taka młoda kobieta.
— Nie wiedziałam, że zna się pani tak dobrze z rodziną Carlgrenów.
— Karl-Erik pracował u nas wiele lat, tak więc spotykaliśmy się z jego rodziną przy wielu okazjach. Dlatego uznałam za właściwe przyjść na stypę.
Nelly spuściła wzrok. Nerwowo przebierała złożonymi na kolanach rękami.
— Odniosłam wrażenie, że zna pani Julię. Gdy Carlgrenowie tu mieszkali, nie było jej chyba jeszcze na świecie?
Tylko nieznaczne usztywnienie sylwetki wskazywało na to, że pytanie jest dla Nelly niewygodne. Niedbale machnęła upierścienioną ręką.
— Rzeczywiście, znam Julię dopiero od niedawna, uważam, że to zachwycająca dziewczyna. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, nie może się równać z Alexandrą. Jest za to zdecydowana i odważna, a przez to znacznie ciekawsza od tamtej głupiej gęsi.
Nelly zakryła usta ręką. Nie dość, że się zapomniała, mówiąc źle o zmarłej, to jeszcze zdradziła się z nienawiścią do niej. Nie było co do tego najmniejszej wątpliwości. Skąd u Nelly Lorentz taka nienawiść do Alexandry, którą znała tylko jako dziecko?
Zanim Nelly spróbowała zatuszować gafę, zadzwonił telefon. Z wyraźną ulgą przeprosiła Erikę i poszła odebrać.
Erika wykorzystała okazję, by rozejrzeć się po pokoju. Był piękny, ale bezosobowy. Widać było rękę architekta: wszystko zostało dopasowane i dopieszczone aż do najmniejszego szczegółu. Porównanie z prostotą jej rodzinnego domu, w którym o miejscu każdego przedmiotu decydowała jego funkcja, a nie wygląd, narzucało się samo. Erika uważała, że rzeczy naznaczone używaniem są znacznie piękniejsze od wystawionych na pokaz. Jedynym osobistym akcentem był rząd rodzinnych fotografii na kominku. Nachyliła się, by je dokładnie obejrzeć. Stały chronologicznie, od lewej do prawej. Pierwsze było czarno-białe zdjęcie eleganckiej pary nowożeńców. Nelly wyglądała rzeczywiście przepięknie w białej, wąskiej, wręcz obcisłej sukni. Fabian miał na sobie frak, w którym wyraźnie czuł się źle.
Na kolejnym zdjęciu rodzina była już powiększona: Nelly trzymała w objęciach niemowlę. Obok wyprężony Fabian, z poważną miną. Potem szereg zdjęć portretowych dziecka, coraz starszego, czasem samego, a czasem z Nelly. Na ostatnim wyglądał na dwadzieścia pięć lat. Nils Lorentz. Zaginiony syn. Gdyby sądzić tylko po fotografiach, rodzina składała się jedynie z Nilsa i Nelly. Może Fabian nie lubił pozować do zdjęć i wolał stać po drugiej stronie aparatu. Zastanawiający był brak choćby jednego zdjęcia Jana, adoptowanego syna.
Erika zwróciła uwagę na biurko stojące w rogu pokoju. Ciemne, z czereśniowego drewna, z piękną intarsją, po której Erika przesunęła palcem. Nic na nim nie było. Widocznie pełniło tylko funkcję ozdobną. Erikę kusiło, żeby zajrzeć do szuflad, ale nie potrafiła przewidzieć, kiedy wróci Nelly. Wprawdzie rozmowa telefoniczna się przeciągała, ale przecież mogła wrócić w każdej chwili. Erikę zainteresował kosz, w którym leżało kilka zmiętych kawałków papieru. Nachyliwszy się, wyjęła pierwszy z brzegu. Czytała z rosnącym zainteresowaniem. Coraz bardziej zdziwiona, odłożyła go z powrotem do kosza. Nic nie jest tak, jak by się mogło zdawać.
Usłyszała za plecami chrząknięcie. W drzwiach stał Jan Lorentz. Patrzył na nią pytająco. Erika była ciekawa, od jak dawna tam stoi.
— Erika Falck, prawda?
— Zgadza się. Jan, syn pani Nelly, prawda?
— Też się zgadza. Miło mi panią poznać. Jest pani ulubionym tematem tutejszych rozmów.
Uśmiechnął się szeroko: podszedł z wyciągniętą ręką. Niechętnie podała mu swoją. Miał w sobie coś takiego, że się zjeżyła. Trochę za długo przytrzymał jej rękę. Musiała się powstrzymać, by jej nie wyrwać.
W odprasowanym garniturze i z teczką w ręku wyglądał, jakby przyszedł prosto ze spotkania w interesach. Erika wiedziała, że teraz Jan kieruje firmą i że robi to dobrze. Włosy miał zaczesane do góry, przylizane. Chyba użył za dużo żelu. Usta jak na mężczyznę zbyt pełne i mięsiste, ale oczy piękne, ocienione długimi ciemnymi rzęsami. Gdyby nie kwadratowy podbródek z głębokim rowkiem pośrodku, byłaby to uroda bardzo kobieca. Jednak kombinacja kanciastości i krągłości nadawała mu szczególny wygląd. Trudno powiedzieć, czy był atrakcyjny, czy wprost przeciwnie. Na Erice zrobił odpychające wrażenie. Poczuła wręcz ucisk w żołądku.
— W końcu matce udało się panią ściągnąć. Odkąd wydała pani pierwszą książkę, figurowała pani na jej liście ludzi do zaproszenia.
— Mam rozumieć, że to wydarzenie stulecia? Pańska matka zapraszała mnie parę razy, ale jakoś się nie składało. Dopiero dziś.
— Właśnie, słyszałem o pani rodzicach. Straszna tragedia. Proszę przyjąć wyrazy współczucia.
Uśmiechał się, ale w jego wzroku nie było współczucia.
Wróciła Nelly. Jan pochylił się, by pocałować matkę w policzek. Nelly przyjęła to z obojętną miną.
— Jak to miło, mamo, że Erika w końcu przyszła. Tak na to czekałaś.
— Rzeczywiście, bardzo mi miło.
Usiadła na sofie. Na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Złapała się za prawe ramię.
— Mamo, co się dzieje? Boli cię? Przynieść pigułki?
Jan nachylił się nad nią i położył jej ręce na ramionach, ale Nelly strząsnęła je szorstko.
— Nic, nic, to tylko starcze dolegliwości, nie ma o czym mówić. A ty nie powinieneś przypadkiem być w fabryce?
— Przyjechałem tylko po papiery. Już was zostawiam. Ale, mamo, nie przemęczaj się, pamiętaj, co mówił lekarz…
Nelly prychnęła w odpowiedzi. Jan sprawiał wrażenie szczerze przejętego, ale Erika mogłaby przysiąc, że dostrzegła na jego twarzy lekki uśmieszek, gdy wychodząc z pokoju, na sekundę zwrócił głowę w ich kierunku.
— Pamiętaj, nie warto się starzeć. Z każdym rokiem coraz bardziej doceniam zwyczaj wikingów, którzy starców strącali ze skały. Pozostaje jeszcze nadzieja, że na starość człowiekowi pomiesza się w głowie i uwierzy, że ma znów dwadzieścia lat. Byłoby miło ponownie to przeżywać.
Uśmiechnęła się gorzko.
To nie był najprzyjemniejszy temat. Erika mruknęła coś w odpowiedzi.
— Ale na pewno znajduje pani jakąś pociechę w tym, że syn kieruje firmą. Jak rozumiem, Jan z żoną mieszkają tu razem z panią.
— Pociechę. No, może.
Nelly rzuciła przelotne spojrzenie na zdjęcia stojące na kominku. Nic nie dodała, a Erika nie miała odwagi pytać.
— Dość o mnie. Piszesz coś nowego? Muszę powiedzieć, że byłam zachwycona twoją poprzednią książką o Karin Boye. Postaci są takie żywe. Dlaczego piszesz tylko o kobietach?
— To przypadek. Pracę dyplomową na uniwersytecie pisałam o wybitnych pisarkach szwedzkich i tak mnie wciągnął ten temat, że postanowiłam dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Zaczęłam, jak pani może wiadomo, od Anny Marii Lenngren, bo o niej wiedziałam najmniej, a potem już samo poszło. Teraz piszę o Selmie Lagerlöf i mam nadzieję naświetlić parę ciekawych wątków.
— A nie myślałaś nigdy, żeby napisać coś, jak by to powiedzieć, niebiograficznego? Masz takie świetne pióro, mogłoby być ciekawie, gdybyś napisała powieść.
— Rzeczywiście, myślałam o tym — powiedziała Erika, przybierając niewinną minę. — Ale w tej chwili jestem zajęta książką o Selmie Lagerlöf. A potem zobaczymy.
Spojrzała na zegarek.
— Skoro o pracy mowa, chyba już się pożegnam. W moim zawodzie nie ma wprawdzie wyznaczonych godzin, ale mimo wszystko trzeba przestrzegać dyscypliny. Muszę jechać do domu i odrobić dzienne pensum. Dziękuję za herbatę i pyszne tartinki.
— Nie ma za co. Było mi bardzo miło.
Nelly podniosła się z gracją. Nie było po niej widać starczych dolegliwości.
— Odprowadzę cię. Kiedyś zrobiłaby to nasza gospodyni, Vera, ale czasy się zmieniają. Gospodynie wyszły z mody, zresztą mało kogo na nie stać. Ja bym ją chętnie zatrzymała, stać nas na to, ale Jan się nie zgadza. Mówi, że nie chce w domu nikogo obcego. Z drugiej strony zgadza się, żeby przychodziła sprzątać raz w tygodniu. Niełatwo za wami, młodymi, nadążyć.
Nelly uznała widać, że ich znajomość osiągnęła nowy etap, bo zignorowała wyciągniętą rękę Eriki i przylgnęła policzkiem do jej twarzy. Tym razem Erika wiedziała, od której strony zacząć. Poczuła się światowo, prawie jak bywalczyni salonów.
Erika śpieszyła się do domu. Nie podała Nelly prawdziwej przyczyny, dla której musiała iść. Spojrzała na zegarek. Za dwadzieścia druga. O drugiej zjawi się agent nieruchomości, żeby obejrzeć dom przed sprzedażą. Erika zgrzytnęła zębami na samą myśl, że ktoś przyjdzie oglądać dom, a co gorsza, szperać po kątach. Ale nie ma wyjścia, sprawa musi biec swoim torem.
Samochód zostawiła pod domem. Musiała przyśpieszyć kroku, by zdążyć na czas. A zresztą niech sobie poczeka, pomyślała i zwolniła kroku. Do czego tak się śpieszy?
Pomyślała o czymś znacznie przyjemniejszym. Sobotnia kolacja u Patrika przeszła wszelkie jej oczekiwania. Dotąd traktowała Patrika jak miłego, trochę denerwującego młodszego braciszka, a przecież byli rówieśnikami. Chyba spodziewała się, że Patrik jest tym samym denerwującym chłopakiem co kiedyś. Tymczasem spotkała dojrzałego, ciepłego i dowcipnego faceta. W dodatku — co musiała przyznać — niczego sobie. Wypadałoby go zaprosić na kolację.
Ostatnie wzniesienie przed kempingiem w Sälvik było niezłą pułapką; na początku wydawało się łagodne, ale podejście było długie i męczące. Kiedy w końcu skręciła w prawo, do domu, była solidnie zasapana. Doszła do szczytu pagórka i stanęła jak wryta. Przed domem parkował duży mercedes. Dobrze znała właściciela. Nie przypuszczała, że ten dzień będzie tak wyczerpujący. A jednak.
— Cześć, Erika.
Lucas stał z założonymi rękami, opierając się o drzwi.
— Co tu robisz?
— To tak witasz szwagra?
Mówił po szwedzku z lekkim akcentem, ale poprawnie.
Żartobliwie rozpostarł ramiona, jak do uścisku. Erika zignorowała to. Było widać, że właśnie tego się spodziewał. Nigdy nie lekceważyła Lucasa. W jego obecności zawsze zachowywała czujność. Najchętniej podeszłaby do niego i walnęła w tę uśmiechniętą gębę, ale byłby to dopiero początek, a w finale nie chciała już uczestniczyć.
— Odpowiedz na moje pytanie, co tu robisz?
— Jeśli się nie mylę, to… powiedzmy… dokładnie jedna czwarta jest moja.
Machnął ręką, wskazując na dom, ale równie dobrze mógłby wskazać na cały świat. Był bardzo pewny siebie.
— Połowa należy do mnie, połowa do Anny. Tobie nic do tego domu.
— Nie jesteś zbyt dobrze obeznana z kodeksem rodzinnym, bo nie trafiłaś dotąd na głupiego, który by chciał związać z tobą swój los. Widzisz, z tego kodeksu wynika, że małżonkowie sprawiedliwie dzielą wszystko. Również domy nad morzem.
Erika świetnie wiedziała, że tak jest. Przeklęła w duchu rodziców, którzy nie byli dość przewidujący, by zapisać córkom dom jako ich majątek osobisty. Dobrze wiedzieli, jakim człowiekiem jest Lucas, ale pewnie nie sądzili, że mają przed sobą tak niewiele życia. Nikt nie lubi, gdy mu się przypomina o śmierci, i rodzice — jak wielu ludzi — odkładali decyzję na później.
Erika postanowiła nie odpowiadać na obraźliwy komentarz dotyczący jej stanu cywilnego. Wolałaby do końca życia być starą panną, niż wyjść za kogoś takiego jak Lucas.
— Chciałem tu być, jak przyjdzie agent. Nie zaszkodzi sprawdzić, czym się dysponuje. Chcemy, aby wszystko odbyło się, jak należy, prawda?
Uśmiechnął się tym swoim szatańskim uśmiechem. Erika otworzyła drzwi i weszła pierwsza. Agent się spóźniał. Miała cichą nadzieję, że zjawi się lada chwila. Myśl o przebywaniu sam na sam z Lucasem nie sprawiała jej przyjemności.
Lucas wszedł za nią. Powiesiła kurtkę i zaczęła robić porządek w kuchni. Słyszała, jak Lucas chodzi po domu i szpera. Był tu ze trzy, najwyżej cztery razy. Nie trafiała do niego szlachetna prostota wnętrza, nie ciekawiła najbliższa rodzina Anny. Ojciec nie znosił zięcia i to uczucie było odwzajemnione. Anna przyjeżdżała do rodziców sama z dziećmi.
Erice nie podobało się, że Lucas chodzi po domu, bierze do ręki różne rzeczy, dotyka mebli i bibelotów. Najchętniej wytarłaby ścierką wszystko, czego dotknął. Z ulgą dostrzegła zajeżdżające przed dom duże volvo z siwowłosym mężczyzną za kierownicą. Pośpieszyła, by mu otworzyć drzwi, a potem zamknęła się w swoim pokoju. Nie chciała patrzeć, jak chodzi po jej rodzinnym domu, szacując jego wartość. A konkretnie cenę za metr kwadratowy.
Komputer był już włączony. Na ekranie widniał tekst, nad którym miała popracować. Rano dla odmiany wstała wcześnie, dzięki czemu udało jej się zrobić całkiem sporo. Napisała aż cztery strony konspektu książki o Alex. Przeczytała je ponownie. Nie zdecydowała jeszcze o ostatecznym kształcie książki. Na początku, gdy wciąż wierzyła w samobójstwo Alex, zamierzała odpowiedzieć w niej na pytanie „dlaczego”, czyli rzecz miała mieć charakter dokumentalny. Stopniowo jednak materiał zaczynał coraz bardziej przypominać powieść kryminalną, gatunek, którego nie lubiła. Interesowali ją ludzie, ich wzajemne relacje i motyw ich działań, a większość kryminałów skupiała się według niej na szczegółowych opisach zbrodni tak krwawych, że czytelnikowi przechodziły ciarki po plecach. Taki schemat jej nie odpowiadał. Chciałaby napisać prawdziwą opowieść o tym, jak to się dzieje, że ktoś popełnia ten najcięższy ze wszystkich grzechów, pozbawiając drugiego człowieka życia. Na razie w porządku chronologicznym zapisała wszystko, co zasłyszała, oraz własne spostrzeżenia i wnioski. Trzeba zrobić selekcję, wyrzucić rzeczy nieważne, by dotrzeć jak najbliżej prawdy. Na razie wolała nie myśleć, jak zareaguje rodzina Alex.
Żałowała, że nie opowiedziała Patrikowi o wizycie w domu Alex. Powinna mu opowiedzieć o tajemniczym gościu i o obrazie znalezionym w szafie oraz o swoim przeświadczeniu, że z pokoju coś zniknęło. Nie mogła się zdobyć na to, żeby do niego zadzwonić i powiedzieć, że coś pominęła, ale obiecała sobie, że powie przy najbliższej okazji.
Słyszała, jak Lucas chodzi po domu z agentem, który pewnie ją uważa za dziwaczkę. Ledwo się przywitała, potem poszła sobie i zamknęła się w pokoju. To przecież nie jego wina, że znalazła się w takiej sytuacji. Erika postanowiła zacisnąć zęby i mimo wszystko pokazać, że jest osobą dobrze wychowaną.
Weszła do salonu, gdzie Lucas właśnie zachwalał światło wpadające przez wielkie okna ze szprosami. Ciekawe, że nawet stwór bytujący gdzieś w ciemnym kącie potrafi docenić blask słońca. Wyobraziła sobie Lucasa jako wielkiego żuka, którego jednym przydepnięciem mogłaby na zawsze usunąć ze swego życia.
— Przepraszam, zachowałam się niegrzecznie, ale miałam do załatwienia kilka pilnych spraw.
Erika uśmiechnęła się szeroko, podając rękę pośrednikowi. Przedstawił się jako Kjell Ekh. Zapewnił, że nie wziął tego do siebie, wie przecież, że sprzedaż domu to sprawa bardzo osobista. Wiele by o tym opowiadać… Erika uśmiechnęła się jeszcze szerzej, pozwoliła sobie nawet mrugnąć filuternie. Lucas przypatrywał jej się podejrzliwie. Zignorowała go.
— Proszę sobie nie przeszkadzać. Jak wam idzie?
— Pani szwagier pokazał mi właśnie ten piękny pokój. Muszę powiedzieć, że bardzo gustowny, i piękne jest światło wpadające przez te okna.
— Bez wątpienia. Szkoda tylko, że tak tu ciągnie.
— Ciągnie?
— Tak, niestety okna nie są dobrze uszczelnione i nawet przy słabym wietrze trzeba pamiętać o grubych skarpetach. Można oczywiście temu zaradzić, wymieniając wszystkie okna.
Lucas rzucił jej wściekłe spojrzenie, ale Erika udała, że nie widzi. Wzięła pod rękę agenta, który — gdyby był psem — zapewne merdałby już ogonem.
— Domyślam się, że oglądał pan pokoje na piętrze. Chodźmy do piwnicy. Proszę nie zwracać uwagi na stęchły zapach. To nic groźnego, chyba że ma się alergię. Tyle lat tu mieszkałam i nic mi się nie stało. Lekarze mówią, że moja astma nie ma z tym nic wspólnego.
W tym momencie Erika zaniosła się kaszlem. Kątem oka widziała, jak twarz Lucasa coraz bardziej czerwienieje. Zdawała sobie sprawę, że jej blef wyjdzie na jaw przy bliższych oględzinach, ale na razie miała satysfakcję, że zdenerwowała Lucasa.
Gdy po zwiedzeniu piwnicy agent wyszedł na świeże powietrze, na jego twarzy malowała się prawdziwa ulga. Erika oprowadziła go, okazując szczery entuzjazm. Lucas milczał i Erika zaniepokoiła się, czy nie posunęła się za daleko. Lucas wiedział bardzo dobrze, że oględziny domu nie wykażą usterek, o których mówiła, ale wystawiła go na pośmiewisko, a tego Lucas Maxwell nie mógł tolerować. Agent zapowiedział, że wkrótce odezwie się do nich specjalista od wyceny nieruchomości, który dokona oględzin całego domu od piwnicy aż po dach — i odjechał.
Erika wróciła do przedpokoju. Nagle Lucas przygniótł ją do ściany i brutalnie chwycił za gardło. Tuż przed oczami miała jego twarz. Malowała się na niej taka złość, że w jednej chwili zrozumiała, dlaczego Annie tak trudno wyplątać się z tego związku. Miała przed sobą człowieka, dla którego nie ma żadnych przeszkód. Bała się poruszyć, ze strachu aż zesztywniała.
– Żebyś nigdy, ale to nigdy więcej tego nie robiła, słyszysz? Nie pozwolę wystawiać się na pośmiewisko, więc lepiej uważaj!
Mówił z furią, opryskując ją śliną. Musiała się powstrzymywać, żeby jej nie zetrzeć z twarzy. Stała jak skamieniała, modląc się w duszy, żeby sobie już poszedł, zniknął z jej domu. Ku jej zaskoczeniu właśnie to zrobił. Puścił ją i odwrócił się ku drzwiom. Już miała odetchnąć z ulgą, gdy nagle zawrócił i znów był przy niej. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, chwycił ją za włosy i przycisnął usta do jej ust. Poczuła jego język. Jednocześnie złapał ją za pierś tak mocno, że fiszbin biustonosza wbił jej się w ciało. Uśmiechnął się, odwrócił i wyszedł na mróz. Odważyła się poruszyć, dopiero gdy usłyszała odgłos odjeżdżającego samochodu. Osunęła się na podłogę i z obrzydzeniem wytarła usta grzbietem dłoni. Ten pocałunek wydał jej się groźniejszy od chwytu za gardło. Zadrżała, oparła głowę na kolanach, objęła je ramionami i zapłakała. Nie nad sobą. Nad Anną.
Poniedziałkowe poranki nie były dla Patrika najmilsze. Dopiero koło jedenastej zaczynał czuć się jak człowiek. Z otępienia wytrącił go łoskot sterty papierów lądującej na biurku. Patrik aż jęknął: nie dość, że pobudka była brutalna, to jeszcze przybyło mu roboty. Annika Jansson uśmiechnęła się złośliwie i zapytała z niewinną miną:
— Czy to ty mówiłeś, że potrzebne ci wszystkie informacje prasowe o rodzinie Lorentzów? Ja tu wykonuję taką wspaniałą robotę, wyciągam wszystkie wycinki na ich temat, a co otrzymuję w zamian? Jęk. A gdzie wyrazy wdzięczności?
Patrik uśmiechnął się.
— Annika, zasługujesz nie tylko na wdzięczność, i to dozgonną. Gdybyś już nie była mężatką, ożeniłbym się z tobą, ubrał w futro z norek i obsypał brylantami. Ale skoro, łamiąc mi serce, zostajesz przy tym swoim facecie, musi ci wystarczyć zwykłe podziękowanie. I moja dozgonna wdzięczność, ma się rozumieć.
Z pewnym zadowoleniem stwierdził, że udało mu się wywołać na jej twarzy rumieniec.
— Przez jakiś czas będziesz miał co robić. Po co chcesz to wszystko czytać? Czy to ma związek z morderstwem we Fjällbace?
— Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Powiedzmy, że to kobieca intuicja.
Annika pytająco zmarszczyła brwi, ale choć bardzo była ciekawa, postanowiła na razie nie naciskać. Rodzina Lorentzów była znana także w Tanumshede. Gdyby ktokolwiek z nich był zamieszany w morderstwo, byłaby to spora sensacja.
Patrik popatrzył za Anniką, gdy wychodziła. Zuch kobieta. Miał nadzieję, że jeszcze trochę wytrzyma z Mellbergiem jako szefem, bo jej odejście byłoby dla komisariatu wielką stratą. Zajął się papierami, które złożyła na biurku. Po pobieżnym przejrzeniu stwierdził, że czytanie zabierze mu cały dzień. Rozsiadł się wygodnie na krześle, oparł nogi na biurku i wziął do ręki pierwszy wycinek.
Sześć godzin później musiał rozmasować sobie kark. Piekły go oczy. Czytał w porządku chronologicznym, zaczynając od najstarszych artykułów. Była to naprawdę fascynująca lektura. O Fabianie Lorentzu i jego sukcesach pisano wiele, najczęściej bardzo pochlebnie, bo życie długo mu sprzyjało. Produkcja w fabryce ruszyła bardzo szybko. Fabian był zdolnym, błyskotliwym biznesmenem. Ślub z Nelly został opisany w rubrykach towarzyskich i udokumentowany zdjęciami przedstawiającymi piękną parę w ślubnych strojach. Po jakimś czasie w gazetach pojawiły się zdjęcia Nelly z synem, Nilsem. Nelly niezmordowanie działała na rzecz organizacji charytatywnych i rozmaitych stowarzyszeń, a Nils zawsze stał u jej boku. Często z przestraszoną miną, trzymając się kurczowo ręki matki.
Również w późniejszych latach, gdy jako nastolatek powinien z większą rezerwą odnosić się do publicznych występów u boku matki, niezawodnie się pojawiał, prowadząc ją pod rękę z miną dumnego posiadacza. Fabian występował coraz rzadziej. Pisano o nim tylko wtedy, gdy podpisywał większy kontrakt.
Uwagę Patrika przyciągnął artykuł nieco odstający od reszty. Tygodnik „Allers” zamieścił całostronicowy artykuł o Nelly, gdy w połowie lat siedemdziesiątych przyjęła na wychowanie chłopca, który, jak napisano, wzrastał w „tragicznych warunkach rodzinnych” — tak to określono. Było tam zdjęcie Nelly na tle eleganckiego salonu, umalowanej i odszykowanej po zęby, obejmującej ramieniem chłopca w wieku około dwunastu lat. Z hardą, nadąsaną miną wyglądał, jakby za chwilę miał odtrącić jej szczupłe ramię. Na zdjęciu był również Nils, wówczas młody mężczyzna, w wieku dwudziestu kilku lat. Stał za matką i także się nie uśmiechał. Wyprężony i poważny, w ciemnym garniturze, z włosami zaczesanymi do góry, w naturalny sposób wtapiał się w elegancką atmosferę salonu, podczas gdy chłopak był tam wyraźnie obcy.
Autor artykułu wyrażał uznanie dla społecznego zaangażowania i poświęcenia Nelly Lorentz. Dawał do zrozumienia, że we wczesnym dzieciństwie chłopiec przeżył wielką tragedię, prawdziwą traumę, którą, jak powiedziała Nelly, pomagają mu pokonać. Wyraziła przekonanie, że dzięki zdrowej i pełnej miłości atmosferze, w której się znalazł, wróci do równowagi i stanie się wartościowym człowiekiem. Patrik uświadomił sobie, że współczuje chłopcu. Co za naiwność.
W rok później olśniewające zdjęcia i reportaże z domu Lorentzów zastąpiły sensacyjne tytuły. „Dziedzic fortuny Lorentzów zaginął”. Ta wiadomość przez wiele tygodni zajmowała poczesne miejsce w lokalnej prasie. Znalazła się nawet w „Göteborgs-Posten”. Krzykliwym tytułom towarzyszyły mniej lub bardziej prawdopodobne spekulacje na temat losów młodego Lorentza. Brano pod uwagę wszelkie możliwe wersje, począwszy od przypuszczenia, że zdefraudował majątek ojca i żyje sobie w luksusie w jakimś nieznanym miejscu, aż po tę, że odebrał sobie życie, bo odkrył, że nie jest synem Fabiana Lorentza, a ten oświadczył, iż nie zapisze majątku bękartowi. Na ogół nie pisano tego wprost, robiono mniej lub bardziej czytelne aluzje. Ale nie potrzeba było wielkiej inteligencji, by między wierszami odczytać, co autorzy mieli na myśli.
Patrik podrapał się w głowę. Nie widział związku między zabójstwem kobiety a zaginięciem sprzed dwudziestu pięciu lat. Przeczuwał jednak, że coś łączy te wydarzenia.
Potarł oczy i sięgnął po kolejną kartkę ze stosu, który znacząco stopniał. Z czasem, ponieważ nie pojawiały się żadne wieści o losach Nilsa, zainteresowanie sprawą ustało i coraz rzadziej o niej wspominano. Także Nelly rzadko wymieniano w rubrykach towarzyskich, a w latach dziewięćdziesiątych nie napisano o niej ani słowa. Śmierć Fabiana w 1978 roku została odnotowana na łamach „Bohusläningen” w obszernym nekrologu pełnym górnolotnych frazesów o Lorentzu jako filarze społeczeństwa.
Za to coraz częściej na łamach prasy pojawiał się adoptowany syn, Jan. Po zaginięciu Nilsa był jedynym spadkobiercą fabryki, a z chwilą osiągnięcia dojrzałości został jej dyrektorem naczelnym. Pod jego kierownictwem firma nadal kwitła, a o Janie i jego żonie Lisie coraz częściej pisano w rubrykach towarzyskich.
Patrik przerwał lekturę. Jedna z kartek spadła na podłogę. Schylił się, by ją podnieść, i zaczął czytać z zainteresowaniem. Był to artykuł sprzed dwudziestu lat. Dostarczył Patrikowi sporo ciekawych informacji o losach Jana, zanim ten trafił do rodziny Lorentzów. Informacji równie ciekawych, jak i niepokojących. Z chwilą zamieszkania u Lorentzów życie Jana zmieniło się diametralnie. Pytanie, czy zmienił się on sam.
Patrik chwycił plik kartek i starał się go wyrównać, stukając o biurko. Zastanawiał się nad następnym krokiem. Na razie nie miał się na czym oprzeć, poza własną — i Eriki — intuicją. Odchylił się na krześle, oparł nogi na biurku i splótł ręce na karku. Zamknął oczy, usiłując nadać myślom jakiś kierunek i rozważyć różne możliwe wersje. To był błąd. Od soboty pod powiekami stale miał Erikę.
Nie bez wysiłku otworzył oczy i wbił wzrok w betonową ścianę w przygnębiającym jasnozielonym kolorze. Komisariat powstał w latach siedemdziesiątych i prawdopodobnie projektował go ktoś, kto specjalizował się w budynkach dla administracji państwowej, najczęściej w kształcie betonowych sześcianów o barwie brudnej zieleni. Aby ożywić swój pokój, Patrik przyniósł kilka roślin doniczkowych i rozwiesił kilka plansz. W latach małżeństwa miał na biurku zdjęcie Karin. Od tamtej pory odkurzano tu nieraz, ale Patrikowi wydawało się, że wciąż dostrzega na biurku ślad po ramce. Postawił w tym miejscu pojemnik na ołówki i zaczął się zastanawiać, jakie powinien podjąć działania w związku z informacjami z wycinków.
Miał tylko dwie możliwości. Pierwsza — sprawdzić trop na własną rękę, czyli po godzinach, bo Mellberg pilnował, by Patrik był tak obłożony pracą, żeby latał jak kot z pęcherzem. Na czytanie wycinków też właściwie nie miał czasu. Zrobił to powodowany odruchem buntu. Zapłaci za to pracą do późnej nocy. Ale ponieważ nie miał ochoty poświęcać czasu wolnego na wykonywanie roboty Mellberga, należało rozważyć drugą możliwość.
Gdyby poszedł do Mellberga i właściwie naświetlił sprawę, być może otrzymałby zgodę na prowadzenie dochodzenia w tym kierunku. Słabą stroną Mellberga była próżność. Gdyby ją umiejętnie połechtać, może wyrazi zgodę. Patrik zdawał sobie sprawę, że według Mellberga sprawa Alex Wijkner umożliwi mu powrót do komendy w Göteborgu. Wprawdzie wiedział z plotek, że to wykluczone, ale może uda się wykorzystać nadzieje Mellberga. Gdyby tak przejaskrawić znaczenie powiązania z rodziną Lorentzów, zasugerować, że według poufnych informacji ojcem dziecka Alex jest Jan, może Mellberg zgodzi się na pójście tym tropem. Niezbyt to etyczne, ale Patrik czuł przez skórę, że Lorentzowie mają jakiś związek ze śmiercią Alex. Zdecydowanym ruchem zdjął nogi z biurka i gwałtownie odsunął krzesło, aż uderzyło o ścianę. Patrik zabrał ze sobą wszystkie wycinki i poszedł na koniec przypominającego bunkier korytarza. Nie pozwalając sobie na chwilę wahania, zapukał mocno do drzwi Mellberga i wszedł.
Jak zwykle zdumiał się, że człowiek, który kompletnie nic nie robi, może zgromadzić taką masę papierów. Zalegały w całym gabinecie. Pokryte kurzem piętrzyły się na parapecie, na krzesłach, a przede wszystkim na biurku. Regał stojący za biurkiem uginał się od segregatorów. Patrik był ciekaw, kiedy te papiery były ostatnio brane do ręki. Mellberg rozmawiał przez telefon, ale gestem pokazał mu, żeby wszedł. Patrik popatrzył z pewnym zdziwieniem, bo Mellberg wprost promieniał. Cała jego twarz była jednym wielkim uśmiechem. Na szczęście ma jeszcze uszy — pomyślał Patrik — bo inaczej ten uśmiech rozciągnąłby się na tył głowy.
Mellberg mówił do słuchawki monosylabami:
— Tak.
— Oczywiście.
— Ależ skąd.
— No, naturalnie.
— Bardzo słusznie.
— Nie, nie.
— Bardzo pani dziękuję. Poinformuję, obiecuję.
Triumfująco rzucił słuchawkę na widełki. Patrik aż podskoczył.
— Tak jest, kiedy się człowiek zna na rzeczy!
Uśmiechał się z zadowoleniem. Przypominał Świętego Mikołaja. Patrik po raz pierwszy zobaczył jego zęby. Były zaskakująco białe i równe. Aż za bardzo.
Mellberg patrzył wyczekująco. Patrik domyślił się, że powinien spytać, co się stało. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
— Mam go! Wiem, kto zamordował Alex Wijkner!
W podnieceniu nie zauważył, że pożyczka zjechała na jedno ucho. Widok ten po raz pierwszy nie rozśmieszył Patrika. Puścił mimo uszu fakt, że komisarz mówił w pierwszej osobie liczby pojedynczej, co dowodziło, że nie zamierza dzielić się sukcesem ze współpracownikami. Nachylił się i z powagą zapytał:
— Co pan chce przez to powiedzieć? Jest przełom w sprawie? Z kim pan rozmawiał?
Mellberg uniósł dłoń, wstrzymując grad pytań, rozsiadł się w fotelu i splótł ręce na brzuchu. Zamierzał jak najdłużej cieszyć się tą chwilą.
— Tak, tak, mój drogi. Ktoś, kto tak jak ja jest w tym zawodzie dostatecznie długo, wie dobrze, że przełom nie następuje sam z siebie. Trzeba na niego ciężko zapracować. Doprowadziło do niego moje wieloletnie doświadczenie w połączeniu z umiejętnościami i wytężoną pracą. Przed chwilą dzwoniła niejaka Dagmar Petrén i podzieliła się ze mną ciekawymi obserwacjami sprzed znalezienia ciała. Powiedziałbym nawet, że to bardzo ważkie obserwacje, które w konsekwencji doprowadzą do tego, że groźny dla społeczeństwa morderca zostanie wsadzony za kratki.
Patrika niemal rozsadzała ciekawość, ale z doświadczenia wiedział, że musi cierpliwie poczekać. Kiedyś przecież Mellberg dojdzie do sedna. Patrik miał nadzieję, że nastąpi to jeszcze przed jego emeryturą.
— Pamiętam sprawę, którą mieliśmy w Göteborgu jesienią 1967…
Patrik westchnął i przygotował się na długie czekanie.
Znalazła Dana tam, gdzie się spodziewała, czyli na łodzi. Przenosił sprzęt z taką łatwością, jakby to był puch. Wielkie bębny z linami, worki żeglarskie i olbrzymie ochraniacze. Erika z przyjemnością patrzyła na pracującego przyjaciela. W swetrze zrobionym na drutach, czapce i rękawiczkach, z buchającą z ust parą wyglądał jak postać z żywego obrazu. Słońce świeciło wysoko, a śnieg leżący na pokładzie odbijał jego blask. Panował absolutny spokój. Dan pracował sprawnie i metodycznie. Widać było, że robi to, co lubi. Był w swoim żywiole. Łódź, morze, wyspy w oddali. Wiedziała, że tylko czeka, aż lód puści, a wtedy „Veronica” popłynie aż za horyzont. Zima od wieków była dla mieszkańców wybrzeża długim i trudnym okresem oczekiwania. W dawnych czasach, jeśli lato było łaskawe, przetrwanie zimy umożliwiały zasolone w odpowiedniej ilości śledzie. A jeśli ich nie było, należało radzić sobie inaczej. Podobnie jak wielu tutejszych rybaków Dan nie zdołałby utrzymać się z tej pracy. Poszedł więc na studia wieczorowe i teraz kilka dni w tygodniu pracował jako nauczyciel w gimnazjum w Tanumshede. Erika była przekonana, że jest dobrym nauczycielem, ale wiedziała też, że sercem jest gdzie indziej, nie w szkole.
Był tak zajęty, a Erika podeszła tak cicho, że mogła go obserwować przez dłuższą chwilę, zanim ją zauważył na nabrzeżu. Nie mogła się oprzeć pokusie, by go porównywać z Patrikiem. Z wyglądu bardzo się różnili. Dan miał jasne włosy, latem robiły się niemal białe. Natomiast Patrik miał ciemne i oczy tego samego koloru. Dan był mocno umięśniony, Patrik zaliczał się raczej do chudzielców. Mogliby za to być braćmi ze względu na sposób bycia: spokój, łagodność i poczucie humoru z gatunku ścichapęk, objawiające się zawsze we właściwym momencie. Wcześniej nie widziała tego podobieństwa, a teraz nawet się ucieszyła. Po rozstaniu z Danem w żadnym związku nie czuła się szczęśliwa. Być może dlatego, że mężczyźni, których szukała albo którzy ją znajdowali, byli od niego tak odmienni. Niedojrzali, jak mówiła Anna. „Próbujesz wychowywać tych chłopaków, zamiast znaleźć sobie dorosłego faceta, więc nic dziwnego, że ci nie wychodzi” — mówiła z kolei Marianne. Może to i prawda. Lata leciały i Erika musiała przyznać, że co jakiś czas wpada w panikę. Śmierć rodziców uświadomiła jej bardzo brutalnie, czego jej w życiu brak. Od sobotniego wieczoru mimowolnie wracała myślami do Patrika Hedströma. Głos Dana wyrwał ją z zamyślenia.
— Cześć, długo tak stoisz?
— Nie, dopiero co przyszłam. Pomyślałam, że dobrze przypomnieć sobie, jak wygląda praca.
— Na pewno nie tak jak twoje zajęcie. Dostajesz pieniądze za to, że całymi dniami siedzisz na tyłku i zmyślasz. Śmieszne.
Oboje się uśmiechnęli. Zawsze przecież sprzeczali się o to samo.
— Przyniosłam ci coś gorącego i posilnego.
Pokazała trzymany w ręce koszyk.
— Jakiż jest powód tej wspaniałomyślności? Czego żądasz? Mego ciała? A może duszy?
— Dziękuję, zatrzymaj sobie jedno i drugie, zwłaszcza duszę. Marzenia ściętej głowy.
Podała mu koszyk. Dan podtrzymał ją, gdy przechodziła nad relingiem. Poślizgnęła się, bo było ślisko, i o mało nie klapnęła na pupę. Dan w ostatniej chwili złapał ją w pasie. Razem odgarnęli śnieg z jednej ze skrzyń, pieczołowicie ułożyli na niej rękawiczki, a potem usiedli i rozpakowali koszyk. Dan uśmiechnął się z zachwytem, gdy zobaczył termos z gorącą czekoladą i starannie zawinięte w folię kanapki z kiełbasą.
— Jesteś prawdziwym skarbem.
Przez chwilę jedli w milczeniu. Przyjemnie było siedzieć w porannym blasku słońca. Erika starała się nie myśleć o tym, że nie przestrzega dyscypliny w pracy. W ciągu ostatniego tygodnia solidnie pracowała nad książką, uznała więc, że należy jej się trochę wolnego.
— Dowiedziałaś się czegoś nowego na temat sprawy Alex Wijkner?
— Nie. Policja na razie niczego nie ustaliła.
— Z tego, co słyszałem, masz dojście do poufnych informacji.
Uśmiechnął się złośliwie. Erika nie mogła się nadziwić, jak szybka i sprawna jest miejscowa poczta pantoflowa. Nie miała pojęcia, w jaki sposób wiadomość o randce z Patrikiem mogła rozejść się tak prędko.
— Nie wiem, o czym mówisz.
— Oczywiście, nie wiesz. Jazda próbna już była?
Erika grzmotnęła go w pierś i nie mogła powstrzymać śmiechu.
— Nie było. Poza tym nie wiem, czy jestem zainteresowana. To znaczy jestem, ale nie wiem, czy do tego stopnia. Zresztą nie wiadomo, czy on jest zainteresowany. Wcale tak nie musi być.
— Jednym słowem, wymiękasz.
Erika nie znosiła, gdy Dan miał rację. Najczęściej miał, bo znał ją aż za dobrze.
— Tak, przyznaję, jakoś niepewnie się czuję.
— Sama sobie odpowiedz, czy masz dość odwagi, żeby wykorzystać tę szansę. A pomyślałaś, że może się udać?
Pomyślała nieraz w ostatnich dniach. Obecnie było to jednak pytanie czysto hipotetyczne. Przecież tylko zjedli razem kolację.
— Uważam, że powinnaś iść na całość. Lepiej zaryzykować i stracić, niż nie spróbować…
Erika postanowiła zmienić temat.
— Jeśli chodzi o Alex, to trafiłam na coś dziwnego.
— Tak, a co?
Dan był zaciekawiony.
— Byłam w jej domu parę dni temu i znalazłam pewien papier.
— Co? Byłaś gdzie?
Erika nie odpowiedziała, udając, że nie dostrzega jego zdumienia.
— Znalazłam odbitkę starego artykułu z gazety o zniknięciu Nilsa Lorentza. Potrafisz zrozumieć, po co trzymała artykuł sprzed dwudziestu pięciu lat schowany pod bielizną?
— Pod bielizną?! Erika, do cholery, o czym ty mówisz?
Podniosła rękę, by go powstrzymać, i mówiła dalej:
— Intuicja mi podpowiada, że to ma związek z jej zabójstwem. Nie wiem jaki, ale jestem przekonana, że jest tu pogrzebany całkiem spory pies. W dodatku, kiedy tam byłam, ktoś wszedł i myszkował po domu.
— Zwariowałaś! — krzyknął Dan. — A w ogóle co ci do tego? Znalezienie mordercy to zadanie policji. — Z emocji głos Dana przeszedł w falset.
— Tak, wiem. Nie krzycz tak, słuch mam w porządku. Wiem, że to nie moja sprawa, ale po pierwsze, już zostałam w nią wmieszana przez jej rodzinę, po drugie, kiedyś byłyśmy sobie naprawdę bardzo bliskie, a po trzecie, trudno mi o niej nie myśleć, skoro ja ją tam znalazłam.
Erika wolała nie wspominać o planowanej książce, żeby nie wyszło na to, że jest wyrachowana i nieczuła. W dodatku Dan zareagował zbyt emocjonalnie. Przyznała mu jednak rację, że pójście do domu Alex, zważywszy na okoliczności, było niemądre.
— Słuchaj, przyrzeknij mi, że dasz sobie z tym spokój.
Położył jej ręce na ramionach i odwrócił do siebie. Spojrzenie miał — jak na niego — stalowe.
— Nie chcę, żeby stało ci się coś złego. Zresztą jeżeli nadal będziesz się w tym grzebać, to możesz sobie napytać biedy. Daj sobie z tym spokój.
Dan zacisnął palce na jej ramionach. Patrzył jej prosto w oczy. Zaskoczona jego reakcją Erika otworzyła usta, by odpowiedzieć, gdy doszedł ich głos stojącej na nabrzeżu Pernilli.
— No proszę, jak milutko.
W jej głosie był chłód, jakiego Erika nigdy jeszcze nie słyszała. Oczy jej pociemniały, zaciskała dłonie. Na głos Pernilli oboje zastygli, Dan z rękami na ramionach Eriki. Jak oparzony cofnął ręce i wstał.
— Cześć, kochanie. Wcześniej dziś skończyłaś? Erika wpadła z kanapkami, chciała chwilę pogadać.
Dan tłumaczył się gorączkowo, a Erika spoglądała ze zdumieniem to na niego, to na Pernillę. Nie poznawała jej. Pernilla wpatrywała się w nią oczami pociemniałymi z nienawiści. Zaciśnięte pięści aż jej zbielały. Przez chwilę Erika pomyślała, że Pernilla rzuci się na nią. Nie rozumiała, co się dzieje. Tyle lat minęło, odkąd sobie wszystko wyjaśniły. Pernilla wie przecież, że nic między nimi nie ma. A w każdym razie z takiego założenia wyszła Erika, choć już nie miała tej pewności. Skąd ta ostra reakcja? Patrzyła to na Dana, to na Pernillę. Trwała między nimi milcząca walka, którą Dan najwyraźniej przegrał. Erika nie miała już nic do powiedzenia. Uznała, że najlepiej będzie zostawić ich samych.
Pozbierała kubki i razem z termosem włożyła do koszyka. Odchodząc nabrzeżem, słyszała podniesione głosy Dana i Pernilli.