Szesnasty

Kralick chodził z początku zmartwiony, bo starannie dopracowany plan podróży stanął pod znakiem zapytania. Nasz szef oznajmił, że Ameryka Południowa mogłaby poczuć się głęboko dotknięta, gdyby tamtejszą wizytę Vornana odłożono na później. Jednak pozytywne aspekty takiej decyzji były aż nazbyt widoczne. Vornan przecież z przyjemnością powitałby zmianę otoczenia, ucieczkę od tłumów i kamer. Sądzę, że sam Kralick również miał już ochotę trochę odsapnąć. W efekcie zaakceptował moją propozycję.

Natychmiast zadzwoniłem do Jacka i Shirley.

Miałem pewne opory i wahałem się, czy zrzucać im na kark Vornana, mimo że oboje marzyli o takiej okazji. Jack pragnął ponad wszystko omówić z Vornanem sprawę całkowitej przemiany energii, chociaż wiedziałem przecież, że niczego się nie dowie. Shirley natomiast… Shirley wyznała, że czuje fizyczny pociąg do mężczyzny z przyszłości. To właśnie z jej powodu zwlekałem z decyzją. W końcu jednak wytłumaczyłem sobie, że Shirley jest dorosła. A poza tym wiedziałem, że cokolwiek zajdzie między nią a Vornanem, zajdzie jedynie za pełnym przyzwoleniem i błogosławieństwem Jacka. Niepotrzebnie zawracam sobie głowę myślami o odpowiedzialności, zbeształem samego siebie.

Kiedy zakomunikowałem, co ich czeka, oboje sądzili, że stroję sobie puste żarty. Dużo czasu wymagało, aby przekonać Jacka i Shirley, iż Vornan naprawdę będzie gościem w ich domu. W końcu uwierzyli i spostrzegłem, jak wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.

— Kiedy macie zamiar przyjechać? — spytał Jack.

— Jutro, jeśli oczywiście można.

— Dlaczego nie? — odparła Shirley.

Szukałem na jej twarzy oznak podniecenia, ale znalazłem jedynie ślady zwykłej ciekawości.

— Dlaczego nie? — powtórzył Jack. — Ale powiedz mi jeszcze jedno: czy mamy oczekiwać hordy policjantów i dziennikarzy? To byłoby straszne.

— Nie — odparłem. — Miejsce naszego pobytu będzie utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Mogę obiecać, że ludzie z mediów nie pojawią się w zasięgu wzroku. Podejrzewam, że drogi dojazdowe zostaną na wszelki wypadek obstawione, ale z pewnością żadni strażnicy nie będą pałętać się po werandzie. Osobiście tego dopilnuję.

— W porządku — powiedział Jack. — Przyjeżdżajcie.

Kralick przełożył wizytę w Ameryce Południowej i oświadczył na konferencji, iż Vornan ma zamiar spędzić kameralny urlop gdzieś w zacisznym zakątku. Dyskretnie rozpuściliśmy plotkę, że będzie gościł w prywatnej willi nad brzegiem Oceanu Indyjskiego. Nazajutrz, wczesnym rankiem po podniosłej uroczystości pożegnania, z lotniska w Johannesburgu wystartował samolot i obrał kurs na wyspę Mauritius. W ten sposób udało nam się zmylić czujność dziennikarzy. Nieco później tego samego dnia przesiedliśmy się z Vornanem na niewielki odrzutowiec i ruszyliśmy trasą przez Atlantyk. Ponowna przesiadka oczekiwała nas w Tampa, w Tuscon wylądowaliśmy wczesnym popołudniem. Samochód już na nas czekał. Kazałem rządowemu szoferowi pójść na piwo i osobiście zawiozłem Vornana do posiadłości moich przyjaciół. Wiedziałem, że Kralick rozpiął sieć bezpieczeństwa w promieniu pięćdziesięciu mil od domu. Wymogłem jednak obietnicę, że nikt z jego ludzi nie podejdzie bliżej, bez wyraźnego rozkazu z mojej strony. Będziemy mieli absolutny spokój.

Było cudowne, bezchmurne, jesienne popołudnie. Niebo tonęło w błękicie. Góry sprawiały wrażenie nienaturalnie bliskich. Gdy tak jechałem szeroką szosą, wysoko ponad naszymi głowami przelatywał od czasu do czasu złoty cień rządowego śmigłowca.

Państwo Bryantowie wyszli przed dom, aby nas powitać. Jack nałożył powyciąganą koszulę i spłowiałe dżinsy. Shirley ubrała skąpy opalacz i krótkie spodenki. Nie widziałem ich od wiosny, a rozmawialiśmy zaledwie kilka razy od tamtej pory. Z niepokojem spostrzegłem, że dziwne napięcie, jakie ogarnęło moich przyjaciół wiosną, nie zelżało, a wręcz przeciwnie — poczyniło postępy. Wyglądali bardzo nieporadnie, jak gdyby nie mogli uwierzyć, że to co się dzieje wokoło, jest w pełni rzeczywiste.

— To jest Vornan-19 — przedstawiłem gościa. — Jack Bryant i Shirley.

— Bardzo mi miło — oznajmił poważnie Vornan.

Nie wyciągnął ręki na powitanie, ale za to złożył głęboki ukłon, najpierw Jackowi, potem Shirley. Zapadło niezręczne milczenie. Staliśmy lustrując się wzajemnie, a w górze świeciło bezlitosne słońce. Gospodarze sprawiali wrażenie, jakby dopiero dzisiaj po raz pierwszy uwierzyli w istnienie Vornana. Przez cały czas traktowali go jak fantastyczną postać, teraz, niespodziewanie za sprawą czarów, przywołaną do życia. Jack zacisnął z całej siły usta i wciągnął policzki. Shirley, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z gościa, kołysała się lekko na bosych stopach. Vornan natomiast, jak zwykle zadowolony i pewien siebie, stał spokojnie i z uprzejmym zainteresowaniem obserwował otoczenie oraz obecnych.

— Chodźcie, pokażę wam pokoje — wymamrotała Shirley.

Podniosłem bagaże: swoją torbę i walizkę Vornana. Ja zabrałem tylko najpotrzebniejsze rzeczy, to znaczy kilka zmian bielizny. Za to kufer gościa ważył chyba tonę. Przybył do naszego świata nagi jak niemowlę, ale podczas podróży zebrał niezłą kolekcję przeróżnego dobra: ubrania, bibeloty, przypadkowe śmieci. Zataszczyłem to wszystko do domu. Shirley przydzieliła Vornanowi pokój, który sam zazwyczaj zajmowałem. Mnie natomiast przypadło w udziale pomieszczenie gospodarcze przyległe do werandy pospiesznie zaadaptowane do celów sypialnianych. Nie wypadało protestować. Postawiłem wielką walizę na ziemi i wyszedłem, gdy Shirley zaczęła wyjaśniać Vornanowi zasady funkcjonowania niektórych urządzeń codziennego użytku. Jack pokazał mi moje mieszkanko.

— Musisz w każdej chwili być gotów na nasz wyjazd, Jack — ostrzegłem. — Z drugiej strony, jeśli towarzystwo Vornana zacznie ci w pewnym momencie ciążyć, powiedz tylko słowo. Nie chciałbym, abyś miał przez nas jakieś nieprzyjemności.

— O nic się nie bój. Czuję, że to będą udane wakacje.

— Oby. Ale czeka nas również trochę pracy. Jack uśmiechnął się domyślnie.

— Będę miał okazję zamienić z nim parę słów?

— Jasne.

— Wiesz, o co mi chodzi.

— Tak. Pytaj o co chcesz. Cóż nam pozostanie poza rozmową? Niewiele jednak się dowiesz.

— Mogę przynajmniej spróbować — stwierdził, a potem dodał ściszonym głosem: — Jest niższy niż sądziłem, ale robi wrażenie. Duże wrażenie. Ma naturalny dar przewodzenia innym, czujesz?

— Napoleon też nie był wielkoludem — przypomniałem. — Tak samo Hitler.

— Czy Vornan wie, z kim go porównujesz?

— Historia starożytna nie należy akurat do jego najmocniejszych stron — odparłem i obaj wybuchnęliśmy śmiechem.

Chwilę później spotkałem Shirley w salonie. Musiała dopiero co wyjść od Vornana. Chyba nie spodziewała się mnie tutaj zastać. Nie dostrzegłem bowiem na jej twarzy maski obojętności, którą zazwyczaj przybierała w obecności obcych. Oczy, nozdrza, wargi zdradzały szamotaninę emocji, wewnętrzny konflikt. Może Vornan próbował już jakichś śmielszych ruchów podczas ich pięciominutowej samotności. Bo to, co spostrzegłem na twarzy Shirley, miało z pewnością podłoże czysto erotyczne — fala namiętności, która zarysowała gładką dotąd taflę. Kiedy poczuła na sobie mój wzrok, natychmiast przybrała starą maskę.

Uśmiechnęła się nerwowo.

— Zaczął rozpakowywać walizkę — oświadczyła. — Chyba go polubię, Leo. Widzisz, myślałam, że Vornan jest zimny i nieprzystępny jak robot. A tymczasem zwraca się do mnie bardzo uprzejmie, prawdziwy dżentelmen na swój sposób.

— Tak, potrafi być czarujący.

Na jej policzkach dostrzegłem nieregularne plamy rumieńców.

— Myślisz, że źle zrobiliśmy zapraszając was w odwiedziny?

— Dlaczego miałbym tak uważać? Oblizała wargi.

— Nieważne, co ma się stać. I tak się stanie. On jest piękny, Leo. I pociągający.

— Boisz się, że nie powstrzymasz swych namiętności?

— Boję się, że skrzywdzę Jacka.

— Nie rób więc nic wbrew jego woli — poradziłem, czując się jak stary, dobry wujaszek. — To bardzo proste. Nie daj się ponieść emocjom.

— A jeśli wszystko zawiedzie, Leo. Kiedy byliśmy sami w tym pokoju… Vornan patrzył na mnie tak łakomie…

— On patrzy w ten sposób na wszystkie piękne kobiety. Ale przecież wiesz, jak się mówi „nie”.

— Nie jestem tylko pewna, czy będę miała ochotę odmówić. Wzruszyłem ramionami.

— Mam zadzwonić do Kralicka i powiedzieć, że kończymy wizytę?

— Nie!

— W takim razie musisz zostać własną przyzwoitką. Jesteś dorosła, Shirley. Powinnaś panować nad sobą i nie wchodzić do łóżka gościom twojego męża. Jak dotąd nie miałaś z tym większych problemów.

Zadrżała słysząc moje ostatnie słowa. Mimo mocnego makijażu spostrzegłem, że jej twarz znów nabrała rumieńców. Patrzyła wzrokiem, jakby po raz pierwszy ujrzała mnie wyraźnie. Przekląłem własną głupotę. Jednym słowem pogrążyłem dziesięcioletnią przyjaźń. Ale chwila przykrego milczenia minęła szybko. Shirley rozluźniła mięśnie twarzy, co ją musiało kosztować wiele wysiłku.

— Masz rację, Leo. Nie będę z tym miała żadnych problemów — odparła cicho.

Wieczór minął zaskakująco spokojnie. Shirley przygotowała wspaniałą kolację, a Vornan nie szczędził pochwał. Jak sam stwierdził, był to pierwszy posiłek, jaki miał okazję zjeść w prywatnym domu, a strawa smakowała wyśmienicie. Kiedy zaczęło świtać, poszliśmy na spacer. Jack szedł obok Vornana, ja pod rękę z Shirley. W pewnej chwili spod naszych stóp wyskoczył szczur i wielkimi susami popędził w głąb pustyni. Widzieliśmy także mysikróliki i małe jaszczurki. Vornan wciąż nie potrafił zrozumieć, jak zwierzęta mogą żyć na wolności. Później wróciliśmy do domu. Siedzieliśmy sącząc drinki i miło gawędziliśmy jak czwórka starych przyjaciół. Wydawało się, że Vornan doskonale czuje się w naszym gronie. Zacząłem powoli nabierać przekonania, że niepotrzebnie martwiłem się na wyrost.

Zwodniczy spokój trwał przez kilka następnych dni. Wstawaliśmy późno, chodziliśmy po pustyni wystawieni na osiemdziesięciostopniowy upał, rozmawialiśmy, jedliśmy wspólne posiłki, obserwowaliśmy gwiazdy. Vornan był opanowany, nawet ostrożny. Mówił zaskakująco dużo o swojej epoce. Patrząc w niebo próbował odnaleźć znajome konstelacje, ale bez skutku. Opowiadał o zwyczajach biesiadnych swojej epoki, o tym jakim to zuchwalstwem u nich byłoby siedzenie z gospodarzami przy wspólnym stole. Mówił też o dziesięciu miesiącach pobytu pośród nas. Jak podróżnik, który dobija już do kresu swej wędrówki i zaczyna wspominać najlepsze chwile.

Pilnowaliśmy, aby nie oglądać przypadkiem serwisów informacyjnych, kiedy w pobliżu kręcił się Vornan. Nie chciałem, aby wiedział, że w Ameryce Południowej wybuchły zamieszki na wieść o przesunięciu jego wizyty. Świat ogarnęła histeria, ludzie podążali za Vornanem oczekując jednoznacznego rozwiązania wszystkich zagadek wszechświata. W poprzednich wystąpieniach Vornan rozpalił ognik nadziei, że kiedyś dostarczy odpowiedzi i to wystarczyło. Nieważne, że jak dotąd sprowokował jedynie pytania. Dobrze się stało przynajmniej, iż Vornan gościł teraz u Bryantów, gdyż dzięki temu nie mógł, choćby mimowolnie, sterować tym całym szaleństwem.

Rankiem czwartego dnia słońce poraziło mnie jaskrawym światłem. Rozjaśniłem szyby w oknach i spostrzegłem, że Vornan leży już na tarasie. Był zupełnie nagi i opalał się na słońcu. Zastukałem w szybę. Uniósł wzrok i posłał mi promienny uśmiech. Kiedy wyszedłem na zewnątrz, on właśnie wstawał z piankowej leżanki. Jego szczupłe, zgrabne ciało przypominało wyglądem skorupę plastykowego manekina. Skórę miał idealnie gładką, bez najmniejszego nawet śladu owłosienia. Nie był muskularny, nie wyglądał też cherlawo. Sprawiał wrażenie człowieka pełnego siły a jednocześnie delikatnego. Jego męskość nie podlegała dyskusji.

— Mamy cudowną pogodę, Leo — zawołał. — Zdejmuj ciuchy.

Zwlekałem z decyzją. Nie opowiadałem Vornanowi o swobodzie panującej w tym domu, gospodarze również milczeli w tej kwestii. Ale dla Vornana nagość nie stanowiła tabu. Teraz, kiedy gość zrobił pierwszy krok, Shirley nie pozostała długo w tyle. Wyszła na taras, spostrzegła nagiego Vornana i mnie w piżamie.

— Tak, o to chodziło — powiedziała z uśmiechem. — Chciałam już wczoraj zaproponować coś podobnego. My tutaj nie wstydzimy się własnych ciał.

Po tej deklaracji pani domu zrzuciła strzęp materiału, który okrywał jej postać i wyciągnęła się na leżaku. Vornan obserwował z bardzo nikłym zainteresowaniem zgrabne, doskonale zbudowane ciało Shirley. Owszem, widziałem w jego oczach ciekawość — ciekawość badacza. Gdzieś zniknął wygłodniały Vornan, jakiego znałem. Za to Shirley zdradzała wewnętrzny niepokój. Aż po szyję zalała ją fala purpury. Jej ruchy nabrały niezwykłej gwałtowności. Błądziła przez chwilę wzrokiem po nagich udach Vornana, a potem szybko zamknęła oczy. Jej sutki wyraźnie stwardniały. Przekulnęła się na brzuch, aby zamaskować podniecenie, ale zdążyłem dostrzec, co się święci. Dotąd nasza nagość była niewinna. Teraz nabrała odcienia grzechu.

Chwilę później pojawił się Jack. Błyskawicznie ocenił sytuację. Shirley leży na brzuchu z napiętymi pośladkami. Vornan drzemie. Ja nerwowo przemierzam taras.

— Piękna dzisiaj pogoda — powiedział trochę zbyt entuzjastycznie. Miał na sobie krótkie spodenki i nie zamierzał ich ściągać. — Przygotować obiad, Shirl?

Vornan i Shirley chodzili przez cały dzień nago. Pani domu pragnęła za wszelką cenę osiągnąć ten sam stan bliskiej zażyłości, jaki towarzyszył każdorazowo moim wizytom. Kiedy minęły pierwsze chwile skrępowania, zaczęła z większą naturalnością odnajdywać się w sytuacji. Co najdziwniejsze, Vornan nie okazywał najmniejszego zainteresowania jej ciałem. Zauważyłem to dużo wcześniej niż sama Shirley. Cała kokieteria, zmysłowe ruchy talii, podrygiwanie kształtnych piersi nie robiły na nim żadnego wrażenia. Nie powinno to zbytnio dziwić, skoro Vornan pochodził ze świata, w którym nagość traktowano jako rzecz najzupełniej zwyczajną. Jednak mimo wszystko, jego oziębłość w stosunku do Shirley budziła spore wątpliwości, wziąwszy pod uwagę apetyt sprzed kilku miesięcy.

Dołączyłem do grona nudystów. Dlaczego nie? Chodzenie bez odzieży było wygodne i na czasie. Nie czułem się jednak swobodnie. Poprzednio wspólne kąpiele słoneczne z Shirley nie wywoływały u mnie niezdrowych emocji. Teraz w mojej głowie panował zamęt i musiałem skupić całą siłę woli, aby zachować zewnętrzny spokój.

Jack również zaczął się dziwnie zachowywać. Nagość była dla niego rzeczą zupełnie naturalną, a jednak chodził ubrany przez cały dzień. Widziałem w jego zachowaniu wyraźną ostentację. Pracował w ogrodzie zapięty pod szyję; podlewał, wyrywał chwasty, a po jego ciele spływał perlisty pot. Shirley spytała w końcu, skąd ta nagła wstydliwość.

— Nie wiem, o co ci chodzi — odparł cicho, ale spodenek nie ściągnął.

— Mam nadzieje, że to nie przeze mnie — oznajmił nagle Vornan.

Jack wybuchnął śmiechem. Odpiął guzik, zsunął spodnie i szybko wrócił do pracy. Później chodził już nago, ale wyczuwałem, że nie sprawia mu to tej przyjemności, co dawniej.

Jack zdradzał wyraźne objawy urzeczenia osobą Vornana. Rozmawiali całymi godzinami, leniwie sącząc drinki. Vornan siedział zamyślony, od czasu do czasu rzucał jakieś słowo. Za to Jack gadał za czterech. Przysłuchiwałem się tym dyskusjom z niewielkim zainteresowaniem. Rozmawiali o polityce, podróżach, przemianie form energii i wielu innych rzeczach. Każda konwersacja szybko przemieniała się w monolog. Zastanawiało mnie, dlaczego Vornan okazuje tyle cierpliwości, ale swoją drogą, cóż mu pozostawało poza rozmową. Po jakimś czasie nabrałem rezerwy i po prostu leżałem, odpoczywając na słońcu. Dopiero teraz odczułem zmęczenie w całej pełni. Ten rok był dla mnie niesamowicie wyczerpujący. Drzemałem, leniuchowałem wyciągnięty pod jasnym niebem. Sączyłem schłodzone drinki. I pozostawiłem mych najdroższych przyjaciół w biedzie, nie okazując najmniejszego zainteresowania dalszym rozwojem wypadków. Mimo wszystko widziałem narastające w Shirley rozgoryczenie. Czuła się ignorowana i odtrącona. Potrafiłem zrozumieć jej sytuację. Marzyła o Vornanie. A on, który podbił tuziny kobiet, traktował ją z lodowatym szacunkiem. Poniewczasie akceptując mieszczańską moralność, Vornan nie chciał brać udziału w manewrach i podchodach. Zachowywał stosowną dozę taktu. Czyżby ktoś go oświecił, że to nieładnie uwodzić żonę gospodarza? Przyzwoitość nigdy dotąd nie było rzeczą, która spędzała Vornanowi sen z powiek. Zaskakujący popis wstrzemięźliwości mogłem przypisać jedynie wrodzonej przekorze Vornana. Wziąłby każdą kobietę do łóżka bez zbytecznych ceregieli, ale teraz bawiło go psucie szyków Shirley, ponieważ była piękna, naga i osiągalna. Znów powrócił dawny Vornan — diaboliczny i przekorny.

Ta sytuacja doprowadzała Shirley niemal do rozpaczy. Jej bezowocne wysiłki nie mogły ujść mojej uwadze. Widziałem, jak specjalnie przechodzi obok Vornana, aby przygnieść jego plecy swymi jędrnymi piersiami. Widziałem, jak bezwstydnie kusi go wzrokiem. Widziałem, jak przeciąga się w pozach, których przecież unikała w przeszłości. Nie przyniosło to jednak spodziewanych rezultatów. Może gdyby wtargnęła siłą do sypialni Vornana i skoczyła na niego z wyciągniętymi ramionami, dostałaby to, czego chciała. Duma jednak nie pozwalała jej posunąć się aż tak daleko. Rosła frustracja, a wraz z nią przyszło zniechęcenie i grubiańskie zachowanie. Powrócił wstrętny, piskliwy chichot. Shirley robiła nieustannie zjadliwe uwagi. To coś rozlewała, to upuszczała. Ze smutkiem obserwowałem jej zachowanie w stosunku do mnie i nie tylko. Przecież okazywałem Shirley szacunek nie tylko przez ostatnie kilka dni, lecz od wielu lat. Opierałem się pokusie, odmawiałem sobie zakazanej przyjemności. Nigdy nie ofiarowywała się mi w tak ewidentny sposób, jak teraz Vornanowi. Nie podobał mi się jej obecny obraz i nie bawiła mnie też ironia losu.

Jack był całkowicie nieświadomy udręki, jaką przeżywała jego małżonka. Fascynacja osobą Vornana powodowała, że nie dostrzegał tego, co się działo wokół. W swoim odosobnieniu Jack nie miał wielkich szans pozyskania nowych przyjaciół. Rzadko też miewał okazję, aby podtrzymywać stare znajomości. Polubił Vornana dokładnie tak samo, jak samotny chłopiec polubiłby jakiegoś osobliwego, nieznanego przybysza w swoim sąsiedztwie. Wybrałem to porównanie celowo. Było bowiem coś młodzieńczego, a nawet dziecinnego w oddaniu, jakie Jack okazywał Vornanowi. Opowiadał bez końca. Szkicował swoją sylwetkę na tle akademickiej kariery, wyjaśniał przyczyny swego odejścia z uczelni. Zabrał Vornana nawet do swojego warsztatu, gdzie nigdy nie miałem wstępu. Pokazał gościowi tajemniczy manuskrypt. Dla Jacka nie miało znaczenia, jak bardzo intymne poruszał tematy — mówił bez skrępowania niczym dziecko, które wyciąga na pokaz swoją najcenniejszą zabawkę. Zjednywał dla siebie Vornana kosztem wielkich wyrzeczeń. Wydawało mi się, że chce go traktować jak prawdziwego kumpla. Ja, który zawsze uważałem Vornana za człowieka całkowicie obcego naszej kulturze; ja, który uwierzyłem w jego opowieść, głównie za sprawą dziwnego lęku, jaki wywoływał w mojej duszy, z wielkim niepokojem i fascynacją obserwowałem, jak bardzo Jack jest mu uległy. Vornan sprawiał wrażenie mile połechtanego. Czasami znikali w pracowni na kilka godzin. Mówiłem sobie, że Jack wszystko to uknuł, aby wyciągnąć od Vornana informacje, na których mu zależało. Całkiem sprytnie to sobie Jack wymyślił, nie ma co, myślałem. Omota go najpierw, a potem wydobędzie zeznania.

Jack nie wydobył z Vornana żadnych informacji. A ja do samego końca pozostawałem ślepy.

Jak mogłem niczego nie widzieć? Tego wyrazu twarzy pełnego dezorientacji i sennego zakłopotania, jaki często gościł na obliczu Jacka? Chwil, kiedy odwracał wzrok i umykał przed spojrzeniem Shirley? Płonących policzków? Nawet gdy widziałem, jak Vornan kładzie władczo rękę na obnażonym ramieniu Jacka — ciągle pozostawałem ślepy.

W tamtych dniach spędzaliśmy z Shirley więcej czasu razem, niż podczas którejkolwiek z poprzednich wizyt, gdyż Vornan i Jack nieustannie gdzieś razem znikali. Nie wykorzystywałem okazji. Rozmawialiśmy mało, leżeliśmy raczej ramię przy ramieniu, wyciągnięci na słońcu. Shirley wydawała się taka spięta i chmurna, że nie miałem pojęcia o czym z nią rozmawiać. Siedziałem więc cicho. Arizonę nawiedziła fala jesiennych upałów. Ciepły front atmosferyczny nadciągnął z Meksyku i pozbawił nas zupełnie energii. Naga skóra Shirley błyszczała w słońcu niczym prawdziwy brąz. Powoli spływało na mnie zmęczenie. Kilka razy miałem wrażenie, że Shirley chce coś powiedzieć, ale słowa grzęzły jej w gardle. Gmach napięcia rósł w oczach i nabierał monstrualnych kształtów. Podświadomie czułem, że w powietrzu wiszą kłopoty, tak jak nadchodząca burza. Nie widziałem jednak zupełnie w czym rzecz. Leżałem spowity w kokon słonecznego blasku i raczej niejasno wyczuwałem odgłosy nadchodzącego kataklizmu. Aż do samego końca nie pojmowałem grozy sytuacji.

A stało się to wszystko dwunastego dnia naszej wizyty. Był ostatni dzień października, ale na zewnątrz trwały niezwykłe o tej porze upały. W południe słońce przypominało płonące oko, którego ogniste spojrzenie zmuszało do ucieczki pod dach. Przeprosiłem Shirley — Jack i Vornan znów gdzieś razem zniknęli — i poszedłem do siebie. Gdy stanąłem przy oknie i chciałem zaciemnić szyby, mój wzrok spoczął na Shirley, która leżała w odrętwieniu na słońcu: przymknięte powieki, podkurczone nogi, pierś falująca z wolna, słodko połyskująca skóra. Wydawała mi się wówczas uosobieniem spokoju, piękną kobietą, drzemiącą w południowym słońcu. I wtedy dostrzegłem zaciśniętą pięść — nadgarstek drżał z wysiłku, pulsowały mięśnie całego ramienia. Zrozumiałem, że jej niedbała poza była jedynie kamuflażem utrzymywanym całą siłą woli.

Zaciemniłem pokój i ległem na łóżku. Wewnątrz panował przyjemny chłód, oddychałem orzeźwiającym powietrzem. Bardzo możliwe, że usnąłem. Otworzyłem oczy dopiero, kiedy usłyszałem kroki pod moimi drzwiami. Usiadłem.

Do środka wpadła Shirley. Twarz miała dziką, oczy wytrzeszczone i pełne odrazy, usta wykrzywione, gwałtownie łapała oddech. Jej twarz nabrała koloru purpury. Niezwykle wyraźnie widziałem kropelki potu spływające po nagiej skórze.

— Leo! — wyszeptała ochrypłym, zdławionym głosem. — O Boże, Leo!

— Co z tobą? Co się stało?

Chwiejnym krokiem ruszyła naprzód i opadła kolanami na mój materac. Była w szoku. Poruszała ustami, ale nie potrafiła wykrztusić więcej ani słowa.

— Na miłość boską, Shirely!

— Tak — wymamrotała. — Tak, Jack… Vornan… och Leo. Miałam rację! Nie chciałam wierzyć, ale jednak. Widziałam ich! Widziałam!

— O czym ty u diabła mówisz?

— Była pora lunchu — powiedziała, chrapliwie łapiąc oddech. — Obudziłam się i poszłam ich szukać. Sądziłam, że jak zwykle siedzą w pracowni Jacka. Nie odpowiadali, kiedy zapukałam, pchnęłam więc drzwi i wtedy zobaczyłam, dlaczego nie reagowali. Byli zajęci. Sobą. Sobą. Kotłowanina nóg i ramion. Widziałam. Stałam tak, patrząc może pół minuty. Och, Leo, Leo!

Jej głos wezbrał aż do przeszywającego krzyku. Miotała się w rozpaczy i zanosiła szlochem. Chwyciłem ją, zanim runęła na twarz. Ciężkie półkule jej piersi języczkami ognia uderzyły w moją chłodną skórę. Oczami wyobraźni ujrzałem scenę z jej opowieści. Teraz dopiero dotarła do mnie oczywistość sytuacji i przekląłem własną ślepotę, bezczelność Vornana i naiwność Jacka. Chciałem walić głową w mur, kiedy przed oczyma stanął mi obraz Vornan, który owija się wokół mojego przyjaciela niczym jakiś olbrzymi, drapieżny bezkręgowiec. Później nie było już czasu na dalsze rozmyślania. Tuliłem Shirley w ramionach: roztrzęsioną, bezbronną, lepką od potu i zapłakaną. Pocieszałem ją, jak mogłem. Przylgnęła do mnie całym ciałem, szukając stałego lądu na rozhukanym żywiole świata. Uścisk pocieszenia szybko jednak przemienił się w coś dużo bardziej intymnego. Nie potrafiłem opanować emocji, a ona przyjęła moją inicjatywę z ulgą. Nareszcie złączeni opadliśmy na posłanie.

Загрузка...