ROZDZIAŁ IX

Tej nocy sen nie był pisany Rikardowi Brinkowi i jego kolegom.

Należało zmobilizować wszystkie siły, by ustalić, gdzie znajduje się Agnes Johansen.

Najpierw jednak Rikard postanowił wygospodarować trochę czasu i zatelefonować do szpitala. Wiedział, że osoby odizolowane podlegają surowym restrykcjom, wolno im było poruszać się tylko w obrębie oddziału i nie mogły korzystać z telefonu, wspólnego dla wszystkich. Wiedział też jednak, jak bardzo rozmowa z kimś potrzeba jest Vinnie. Szalonemu pastorowi naprawdę udało się ją zastraszyć. Tego dnia wszak świat miał przestać istnieć, a ona znalazła się poza bezpiecznymi bramami świątyni pastora.

Nie interesowało go, co myśli i czuje Karen Margrethe Dahlen, ona miała dość sił, by samodzielnie dać sobie z tym radę. Vinnie natomiast sił nie miała, pozbawiła ją ich Kamma.

Pielęgniarka pełniąca nocny dyżur z początku nie chciała pozwolić Vinnie na odebranie telefonu, zwłaszcza że dziewczyna popadła w niełaskę, ośmielając się zadzwonić do Rikarda po południu. On jednak jakoś zdołał przekonać siostrę, że rozmowa z nim ma istotne znaczenie dla stanu pacjentki, i Vinnie wreszcie podeszła do telefonu. Musiała tylko owinąć słuchawkę ręcznikiem, by jej przypadkiem nie zakazić.

– Jak się miewasz, Vinnie? – zapytał ciepło. – Słyszałem, że do mnie dzwoniłaś.

– Boję się – wyznała żałośnie; Rikard potrafił nawet wyobrazić sobie, jak drży jej dolna warga.

– Boisz się, że się zarazisz?

– Nie, że świat się kończy. Dzisiaj. A ja zostałam odrzucona. Ciotka Kamma i ja jesteśmy wyklęte.

– Co na to ciotka Kamma?

– Nie wiem. Zamknęła się w swoim pokoju. Próbowałam z nią rozmawiać, ale ona nie chciała. Powiedziała, żebym poszła do diabła.

– Kochana Vinnie… Posłuchaj mnie uważnie! – poprosił Rikard stanowczo. – Owszem, grozi ci niebezpieczeństwo, nie będę temu zaprzeczać. Ale to niebezpieczeństwo jest znacznie bardziej realne, niż bzdury wygadywane przez jakiegoś samozwańczego pastora! Jest już po dziesiątej, Vinnie, na to, by jego szaleńcze proroctwa się urzeczywistniły, nie zostało więcej niż dwie godziny. Zapomnij o tym, on tylko blefuje, od początku do końca!

– Ale on sam w to wierzy – zaszlochała. – Doznał objawienia.

– To nonsens! Prawdopodobnie coś mu się przyśniło, może jakiś anioł, który mu to obwieścił. Ale czy ty sama nie miałaś proroczych snów, które jednak się nie spełniły?

– Tak.

Głos dziewczyny zabrzmiał tak żałośnie, że Rikarda ogarnęła ochota, by przytulić ją mocno i trzymać w ramionach do chwili, aż przepowiadany dzień sądu upłynie. Tego jednak nie wolno mu było robić.

Ku swemu wielkiemu zdziwieniu wyraził głośno to, co właśnie pomyślał.

– Naprawdę chciałbyś to zrobić? – spytała zdumiona, jak gdyby stwierdziła, że słońce spadło na ziemię. – I zostałbyś przy mnie? Och, dziękuję, mój drogi, jesteś taki życzliwy. Nie wiedziałam, że istnieją tacy dobrzy ludzie.

Rikard nie wiedział, czy potraktować określenie „dobry” jako komplement, czy też powinien poczuć się urażony. Tak bardzo chciał przecież być wielkim, silnym mężczyzną, opiekunem, ale dobry…? To brzmiało tak jakoś miękko, zupełnie niemęsko.

– Choć pastor oczywiście także był dla mnie dobry – wyszlochała, kiedy udało jej się stłumić kolejny atak płaczu.

– Doprawdy? – Rikard był sceptyczny w tej kwestii.

– Tak, on… – Zastanowiła się. – Nie, chyba jednak nie – stwierdziła. – Wydawało mi się, że jest dobry, bo w ogóle zauważał, że istnieję. Patrzył na mnie. Mówił do mnie. Zwłaszcza gdy dowiedział się, że…

Znów nie mogła mówić. Rikard słyszał, że wyciera nos. Już wcześniej opowiedział jej o testamencie, Vinnie rozmawiała też o tym z Kammą. Ciotka głośno, triumfalnie oznajmiła, że pastora nic a nic nie obchodziła Vinnie, tylko jej pieniądze.

– Gdy dowiedział się, że to ty dziedziczysz wszystko po babci? – dopowiedział Rikard.

– Tak. Ach, jak to boli!

– Boli, że tak się na nim zawiodłaś?

Vinnie oddychała głęboko, najwidoczniej starała się nad sobą zapanować.

– Nie – odpowiedziała wreszcie. – Ale był jedynym człowiekiem, który się do mnie odzywał.

– Czy ty… czy ty byłaś w nim zakochana?

– W pastorze Pruncku? Nnie, chyba nie – odparła z namysłem. – On mnie… przytłaczał.

– Bardzo trafnie się wyrażasz, Vinnie.

– Naprawdę? – zdumiała się. – Ciotka Kamma zawsze powtarza, że nie potrafię się wyrażać jak należy!

– Twoja ciotka postanowiła za wszelką cenę cię zniszczyć, czy tego nie rozumiesz?

– Tak, chyba zaczynam to dostrzegać, po tym jak i ona została tak źle potraktowana przez tego… tego…

– Powiedz to wreszcie, zobaczysz, ulży ci!

– Przez tę nadętą bułę! – powiedziała Vinnie z przekonaniem.

– Brawo! Tak to powinno brzmieć.

Głos dziewczyny znów posmutniał, zgasł jak zwiędły kwiat.

– Ale Bóg odwrócił się ode mnie.

W głosie Rikarda pojawiła się czułość.

– Nie wolno ci tak myśleć! Jeśli ktoś się od ciebie odwrócił, to Prunck, na pewno nie Bóg.

Vinnie znów zaczęła pociągać nosem i wytarła go. Zajęło to nieco czasu, musiała pewnie otrzeć także łzy. Potem powiedziała schrypniętym ze wzruszenia głosem:

– Wiesz, nigdy nie było nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Nigdy też nie umiałam rozmawiać, tak jak teraz z tobą.

Próbowała się roześmiać, ale udało jej się to tylko w połowie.

– A nie wiem nawet, jak ty się nazywasz!

– Przepraszam, nie pomyślałem o tym! Mam na imię Rikard. Rikard Brink. A jeśli chcesz poznać moje pełne nazwisko, to brzmi ono Rikard Brink z Ludzi Lodu.

– O? – wyraźnie jej zaimponował. – Jakie to piękne nazwisko!

Pierwszy raz ktoś określił jego nazwisko jako piękne. Najczęściej spotykał reakcje w rodzaju: „Z Ludzi Lodu? Jakie to dziwne! Co to znaczy?”

Ale Vinnie powiedziała tylko: „Jakie to piękne nazwisko!” Bardzo go to wzruszyło.

– Vinnie – rzekł szybko. – Muszę teraz iść, bo nareszcie ustaliliśmy, jak nazywa się kobieta, którą spotkałaś na przystani. Ale jeśli uda mi się znaleźć jej fotografię, przyjdę do szpitala, o ile pora nie będzie zbyt późna. Może będziesz mogła na nią zerknąć i stwierdzić, czy ją poznajesz.

Vinnie oniemiała. Rikard niemal mógł czytać w jej myślach. Miał do czynienia z kobietą nienawykłą do rozmowy. Otworzyć się przed obcym w rozmowie telefonicznej to jedno, a stanąć twarzą w twarz z osobą, której się zwierzyło, to zupełnie coś innego.

Przez głowę niczym błyskawica przemknęło mu wspomnienie z dzieciństwa, kiedy wyznał coś któremuś z dorosłych. „To zostanie między nami” – zapewnił go wtedy tamten człowiek, a Rikardowi słowa te przyniosły ulgę i poczucie bezpieczeństwa.

– Vinnie, do tego, co jest między nami, nikt inny nie może się wtrącać. Wiedz, że nie powtórzę nikomu, o czym mówiliśmy, a więc, na miłość boską, nie bój się mnie! Sprawiłabyś mi tym naprawdę ogromną przykrość. I zobaczymy się tylko na moment, jeśli w ogóle znajdę taką fotografię i przyjdę. Czy zgadzasz się na to?

– Taak – odszepnęła.

– Ale tylko jeśli nie będzie za późno – powtórzył. – W przeciwnym razie zjawię się rano. Dobranoc, Vinnie, i uważaj na siebie!

– Dobranoc – usłyszał jej szept. – Dziękuję!

Rikard westchnął i po odłożeniu słuchawki jeszcze przez chwilę stał przy telefonie. Przyszła mu do głowy myśl o „złamanej duszy” i ogarnęła go ochota, by wytrząsnąć cały egoizm z ciotki Kammy.

Wkrótce potem wyruszyli do domu sióstr Johansen.

W środku zastali wnętrze, jakiego Rikard się spodziewał. Umeblowane konwencjonalnie, nieco po staroświecku, bez wyraźnego stylu, z brokatowymi obiciami w salonie i wszechobecnymi haftami na ścianach, stołach i poduszkach. Wyczuwał jednak, że mieszkały tu dwie osoby o bardzo różnych charakterach, jedna staranna i ostrożna, druga beztroska, korzystająca z uciech życia.

Ciało Olavy zostało już usunięte, jej zgon zresztą akurat w tej chwili nie interesował Rikarda, chciał jedynie odnaleźć jakiś ślad, zorientować się, gdzie zniknęła Agnes z psem.

Na komodzie w saloniku znalazł fotografię obu sióstr z rodzinami. Widać było, że nie jest najświeższa, ale wsunął ją do kieszeni. Rozpoczęli drobiazgowe poszukiwania.

Było to niełatwe zadanie. Agnes wydawała się tak anonimowa, że nikt nie zwrócił uwagi na jej parodniową nieobecność.

Pastor Prunck zaczął się niepokoić. Dochodziła już jedenasta, a żaden z członków sekty nie zdradzał ochoty, by udać się na spoczynek. Wszyscy w napięciu oczekiwali godziny zwycięstwa.

– Sądzi Pan, że to już się stało, pastorze? – spytała młoda Bjorg, która przez cały czas starała się trzymać blisko mistrza.

– Co takiego? – Pastor okazał zniecierpliwienie, bo akurat w tej chwili myśli zaprzątały mu jej obfite kształty.

– Unicestwienie, rzecz jasna – odparła, odrobinę zdziwiona.

– Nie wiem – odrzekł. – Nie wyjdziemy, by się o tym przekonać, dopóki ta doba nie upłynie.

– Och, oczywiście, to może być niebezpieczne – kiwnęła głową ze zrozumieniem.

Nie starał się nawet podjąć walki z pokusą przywołaną bliskością dziewczyny.

– Przyjaciele! – zawołał pochlebczo do ludzi zgromadzonych w sali. – W tej godzinie ważą się losy ziemi. Strzeżmy radości, jakie ofiaruje nam życie! Chwalmy Pana, radując się z bliskimi, którzy są tu z nami! A ty, kochana Bjorg, aż do ostatniej chwili pozostałaś nieufna, tak, tak, widzę to, chodź ze mną, pomodlimy się wspólnie o twoje zbawienie!

– Ależ ja wierzę w pana naukę, pastorze – zaprotestowała Bjorg, kiedy znaleźli się już w samym sercu schronu, czyli w ciasnym składziku.

– O, nie, dobrze wiem, że byłaś niegrzeczną dziewczynką. – Pastor Prunck żartobliwie trzepnął ją po palcach. – I za to twój mały tyłeczek dostanie lanie!

Bjorg z początku niczego nie mogła pojąć, ale kiedy ramię pastora otoczyło ją, niby po przyjacielsku, i przełożyło przez kolana, zachwycona zaczęła brać udział w zabawie.

– Nnie, myślę, że pan nie zdaje sobie sprawy, o czym pan mówi, pastorze – rzekła na wpół ze śmiechem wypinając się, by łatwiej mógł uderzać. Pastor podciągnął spódnicę dziewczyny i wymierzył jej kilka lekkich razów.

Zachichotała głośno, aż musiał ją uciszać, bał się, że któraś ze starych bab jeszcze się obrazi.

– Ależ, pastorze – powiedziała Bjorg wstając. – musimy chyba zachować powagę w godzinie, w której ważą się losy świata.

– Oczywiście, oczywiście – odparł popychając się ku stołowi. Za wszelką cenę nie chciał myśleć o zbliżającej się wielkimi krokami klęsce, nie chciał pamiętać, że do północy pozostała zaledwie godzina. – Oczywiście jestem poważny, ale teraz, kiedy świat ma zginąć, musimy wykorzystać tę chwilę szczęścia, jaka jest nam dana…

– Ale my przecież przeżyjemy – zauważyła Bjorg odrobinę rozsuwając nogi, by ułatwić dostęp dłoni pastora. Ułożył dziewczynę na stole, a ona chętnie na to przystała.

– Nic nam o tym nie wiadomo, Bjorg, nic nam o tym nie wiadomo – mamrotał. Pocąc się ściągał z niej solidne majtadały. – Nikt nie zna dróg Pana, a jeśli to jest nasza ostatnia chwila, musimy uczcić jego dzieło… Aaach!

– Oooach! – szeptała Bjorg. – O, pastorze!

Bjorg nie była dziewicą, chętnie pozwalała, by chłopcy w ciemne i chłodne wieczory dostawali to, czego chcieli, po bramach i mrocznych zaułkach między domami Halden. Pastor nie bardzo miał jej czym zaimponować, ale podniecająca była sama myśl, że oto bierze ją autorytet, mężczyzna poważany i szanowany. Było to bardzo szczególne, ekscytujące uczucie.

Pastor nie mógł prawie uwierzyć w swoje szczęście, że śliczna, cudowna Bjorg tak prędko uległa jego zalotom. Zorientował się, że moment ekstazy jest już blisko, napierał stękając, przed oczami zawirowały mu czerwone plamy, pot płynął strumieniem, stół trzeszczał, aż w pewnej chwili runął z okropnym, ogłuszającym hałasem. Bjorg zawyła i oboje zwalili się ciężko na podłogę w plątaninie rąk, nóg i połamanego drewna.

– Dzień Sądu! – zawołał ktoś w sali i drzwi do składziku zostały otwarte.

Oniemiali członkowie sekty wpatrywali się w kłębowisko na podłodze.

Sytuacji nie dawało się zrozumieć opacznie, była nad wyraz oczywista. Nogi Bjorg sterczały w górze, a między nimi tkwił Prunck. W oczy rzucał się jego jasnoróżowy tyłek, spodnie plątały się wokół łydek, pod kolanami obnażyły się mało romantyczne podwiązki, a szelki wiły się po podłodze niczym węże. Pastor na sekundę odwrócił głowę ku wyjściu, po czym z jękiem ukrył twarz.

Ktoś okazał się na tyle miłosierny, by zamknąć drzwi.

Nieduży atrybut pastora utracił swą prężność, przypominał teraz rozgotowaną kluskę. Oboje błyskawicznie poderwali się z ziemi i nie patrząc na siebie doprowadzili do ładu ubrania. Bjorg wybiegła i starając się nie dostrzegać szyderczych spojrzeń współwyznawców, schowała się w swojej przegrodzie. Pastor został w składziku, próbując dojść do siebie. Ominęło go spełnienie, ale nie to było najgorsze. Jak teraz będzie mógł występować z godnością wobec swoich uczniów?

O rozpaczy, cóż to za dzień!

Jedyne, co mogło go jeszcze uratować, ta zagłada zewnętrznego świata.

Czas jednak płynął, a nic się nie działo.

Ukradkiem jak najciszej nastawił radio.

– Bądź miłosierny, spraw, aby Dzień Sądu już się rozpoczął – mamrotał, osobliwie rozumiejąc pojęcie miłosierdzia.

Usłyszał jednak tylko słowa pożegnania na dobranoc i powtórzenie komunikatu. Poszukiwano Agnes Johansen, ostatnio widzianej z biało-brązowym szorstkowłosym terierem.

Nic mu to nie mówiło.

Rikard pospieszył do szpitala, zanim nastała późna noc, ale Vinnie nie położyła się jeszcze, czekała, mimo że inni dawno poszli już spać.

Bardzo go to wzruszyło.

Nocna pielęgniarka już wcześniej otrzymała wiadomość i wpuściła go bez sprzeciwów.

– Wyglądasz o wiele lepiej, Vinnie – powiedział zaskoczony. – Co zrobiłaś?

A to takie proste. Rozpuściła okropne grajcarki przy uszach i luźno związała włosy wstążką. Vinnie, słysząc pochwałę, zarumieniła się z zadowolenia i nie powiedziała, że pielęgniarka pomogła jej oczyścić niezdrową od przesiadywania w zamknięciu cerę i ożywić ją odrobiną pudru i różu. Trochę koloru na powiekach – bardzo dyskretnie – i równie dyskretne muśnięcie szminką po wargach zmieniły bardzo zwyczajną młodą kobietę w żywą, pociągającą dziewczynę. Przede wszystkim jednak odmiany dokonał nowy blask w jej oczach. Gdyby Rikard zdawał sobie sprawę, co go wydało, być może by się zafrasował. A może… może nie?

Vinnie długo na niego czekała, bojąc się, że nic przyjdzie z żadną fotografią, jak zapowiadał. Raz po raz przeglądała się w lustrze, nie posiadając się ze zdumienia nad tym, co widzi. Pielęgniarka z nocnego dyżuru, bystra, miła i śliczna, zapewniała, że Vinnie wygląda teraz naprawdę ładnie, ale jej trudno było w to uwierzyć. Chociaż… podobała jej się ta nowa Vinnie, którą widziała w lustrze.

Rikard spojrzał na nią jeszcze raz, ale gdy nadal nie mogła wydusić z siebie słowa, położył po prostu zdjęcie rodziny Johansenów na stole – nie wolno mu było zbliżać się do dziewczyny – i poprosił, by uważnie się mu przyjrzała. Vinnie spełniła jego życzenie.

– Tak – kiwnęła głową. – Ta, która siedzi z lewej strony rodziców, kropka w kropkę przypomina kobiety na przystani, tyle że na zdjęciu jest znacznie młodsza. Musiało zostać zrobione wiele lat temu.

– Z pewnością. Wydaje się, że na początku lat dwudziestych.

– Wobec tego gotowa jestem przysiąc, że to ta sama osoba. Tych oczu, które jakby boją się wielkiego, paskudnego świata, nie można pomylić.

– A więc jesteśmy na właściwym tropie. Dziękuję ci, Vinnie… za pomoc…

Przeciągał chwilę pożegnania. Ku swemu zdziwieniu zorientował się, że nie ma ochoty odchodzić. Ale, niestety, załatwił już to, po co przyszedł.

– Ty… nie zauważyłaś jeszcze żadnych objawów choroby?

– Nie, ale ciotka Kamma narzekała dzisiaj na krzyż.

– Czy lekarze o tym wiedzą?

– Tak. Ciotka niczego nie trzyma w tajemnicy, uważa, twarde łóżko szpitalne wywołało bóle, i zażądała nowego.

– No, to prawdopodobnie nic jej nie dolega – stwierdził Rikard, uśmiechając się lekko. – Muszę już wracać, będziemy chyba pracować przez całą noc, żeby znaleźć tę Agnes Johansen. Trzymaj się, Vinnie!

– Ty też! Uważaj na siebie, sprawiasz wrażenie bardzo zmęczonego.

– Bo też i jestem. Dziękuję za troskę.

Odszedł.

Dziękuję za troskę, tak powiedział. Vinnie uśmiechnęła się do siebie. A więc jest ktoś, komu sprawił przyjemność jej niepokój o niego…

Czy można być bardziej szczęśliwym?

– Coś podobnego, jeszcze nie jesteś w łóżku, Lavinio? – rozległ się ostry głos Kammy. Stanęła w drzwiach. – I jak ty wyglądasz! Jak… jak ladacznica! Włosy zwisają w strąkach i jesteś uszminkowana! Jak zdobyłaś takie wstrętne przybory! Natychmiast, ale to natychmiast zmyj to z twarzy! Twoja biedna matka przewróciłaby się w grobie, gdyby to zobaczyła!

Sposób mówienia Kammy zawsze charakteryzował się mnogością wykrzykników, ale Vinnie ze zdumieniem stwierdziła, że słowa ciotki spływają po niej jak woda po gęsi. Wybuch Kammy nie mógł zakłócić jej szczęścia.

Ktoś się z nią liczył!

Rikard wrócił do domu sióstr Johansen, gdzie jego koledzy przeczesywali starannie kolejne pokoje w poszukiwaniu śladów, które mogłyby doprowadzić ich do Agnes. Musieli zachowywać ostrożność, wszystkiego dotykać w rękawiczkach, bo Agnes przecież była osobą, która miała najbliższy kontakt z chorym na ospę Willym Matteusem.

Wydawało się, że siostry nie miały bliższych krewnych, nie znaleziono także żadnych śladów wskazujących na to, że się z kimś przyjaźniły.

Nie było więc kogo się poradzić, zapytać.

Najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem zagadki było, że Agnes zabrała psa i wyjechała gdzieś daleko, ale przeprowadzona wcześniej tego dnia rozmowa z weterynarzem wykazała, że Agnes nie zgłosiła się po świadectwo zdrowia Doffena. Nie mogła więc wyjechać do Szwecji. A w Norwegii powinna była usłyszeć komunikat przez radio.

Gdzie więc była?

Jeden z kolegów wstał od stołu, przy którym sortował rozmaite listy. Nie było ich wiele.

– Mam tu coś niejasnego. Nie wiem, czy gdzieś to nas zaprowadzi, ale jest stosunkowo świeże…

– Tak?

Rikard ujął papier w dwa osłonięte rękawiczką palce i szybko przeczytał tekst:

W odpowiedzi na ogłoszenie z 4 bieżącego miesiąca zgłaszamy nasze zainteresowanie. Oczywiście najpierw chcielibyśmy obejrzeć to miejsce. Czy będzie to możliwe?

Z poważaniem,

Dyrektor C. Brandt.

Podany był także adres i numer telefonu w Oslo.

– Świetnie! – powiedział Rikard z uznaniem. – Brawo! To trzeba sprawdzić. Oczywiście mogły mieć na myśli sprzedaż lub wynajęcie tego domu, ale to nie jest pewne. Która godzina?

– Za pięć minut północ.

Rikard zastanawiał się.

– Dla Agnes Johansen czas ucieka szybko, w dodatku może ona zarazić niezliczoną liczbę osób, jeśli nie odnajdziemy jej, zanim na jej ciele pojawią się ewentualne pęcherzyki. Dzwonimy do tego dyrektora, niech się złości, ile mu się podoba.

W domu dyrektora Brandta nikt jednak nie odpowiedział.

– Ogłoszenie – podsunął jeden z mężczyzn.

– Tak, też o tym myślałem – zgodził się Rikard. – Oslo. Dyrektor. Chyba możemy zgadywać, że to gazeta „Aftenposten”.

– To najbardziej prawdopodobne. Czy oni mają nocne dyżury?

– Na pewno, choćby ze względu na napływające informacje. Ale czy zechcą szukać jakiegoś ogłoszenia w środku nocy…

– Będą do tego zmuszeni.

– Ogłoszenie ukazało się czwartego stycznia, prawda?

– Tak, wydaje mi się, że na zatartym stemplu pocztowym da się odczytać rok: tysiąc dziewięćset trzydziesty siódmy, a o luty nie może chodzić.

Dyżurujący w redakcji „Aftenposten” nie byli szczególnie zachwyceni zadaniem, jakie im zlecono, ale gdy Rikard wyjaśnił, że chodzi o zaginioną kobietę, mającą związek z epidemią ospy, dyżurny zaraz zabrał się za przeglądanie gazety z czwartego stycznia.

– To musiało być w dziale „Domy na sprzedaż albo „Domy do wynajęcia” – powiedział Rikard. – Znalazł pan?

– Tak.

Rikard czekał.

Przeglądali starannie ogłoszenie po ogłoszeniu i wreszcie wybrali cztery pasujące. Dyżurny przeszedł do innego działu, by sprawdzić adresy ogłoszeniodawców. Obiecał oddzwonić, gdy tylko coś odnajdzie.

Sporo czasu upłynęło, zanim zatelefonował:

– Przykro mi, archiwum jest zamknięte i nie udało mi się znaleźć klucza.

– Kto może go mieć?

– Ci, którzy tu pracują, nie wiem kto. Jestem tu tylko na zastępstwie.

Rikard westchnął.

– Cóż, będziemy musieli poczekać do rana. Kiedy oni przychodzą do pracy?

– Nie wiem, o ósmej, ósmej trzydzieści albo dziewiątej, naprawdę nie wiem.

– Dziękuję za dotychczasową pomoc.

Policjanci kontynuowali przeszukiwanie domu dwóch samotnych kobiet. Takie grzebanie w cudzym życiu nie było najmilszym zajęciem.

Ale próbowali przecież uratować Agnes Johansen, a może i wielu, wielu innych.

Dźwięk kościelnych dzwonów wybijających północ dotarł i do groty, w której schronili się członkowie sekty. Jak zaklęte rozniosły się echem wśród skalnych ścian i sprawiły, że wszyscy zaczęli drżeć ze strachu.

Rozległo się uderzenie na pół do pierwszej, a później oznajmiające wybicie pełnej godziny.

Ludzie nie spali, nasłuchiwali z lękiem, aż wreszcie popatrzyli po sobie.

– Pastorze Prunck! – zawołała jedna z kobiet. – Czy nastąpił już koniec świata?

Ze składziku nie dobiegła żadna odpowiedź. Prunck się gniewał.

Głos kobiety nabrzmiał agresją.

– Bo jeśli świat się nie skończył, to nie pojmuję, dlaczego tu jesteśmy. Przecież tutaj jest naprawdę niebezpiecznie. Grożą nam bakcyle ospy, możliwość gwałtu i nie wiem co jeszcze.

Zduszony głos Pruncka brzmiał, jakby pastor przemawiał przez szparę w drzwiach:

– Milczcie! Przez cały wieczór modliłem się, by ocalić ziemię od zagłady! Jeśli się to spełni, to będzie moja zasługa, pamiętajcie o tym! Niebiosa mnie słuchają, moje dzieci, słuchają!

– No, może nie przez cały wieczór się modliłeś – złośliwie zauważył jakiś mężczyzna. Wśród zebranych dał się słyszeć równie złośliwy chichot.

– ”Niech ten, co jest bez grzechu, pierwszy rzuci kamieniem” – dostojnie powiedział Prunck. – Zapamiętajcie sobie to, moje zbłąkane owieczki: „Duch jest chętny, lecz ciało słabe”.

– Ciało jest chętne, a duch słaby, chciałeś chyba powiedzieć? – drażnił się ktoś bez odrobiny szacunku.

Coraz więcej osób nie mogło powstrzymać się od śmiechu; szczególnie kobiety, które po nocach śniły, że pewnego dnia pastor, gdy będą z nim sam na sam, pozwoli naturze wziąć górę nad wychowaniem. Czuły się teraz wzgardzone i oszukane, a takie kobiety nie są łaskawe. Przestały odzywać się do Bjorg, a i cały szacunek dla Pruncka gdzieś przepadł.

– Opuśćcie Świątynię! – wołał Prunck dramatycznie ze swego ukrycia. – Wyjdźcie na zatracony świat i sami się zatraćcie! Nie jesteście mi potrzebni, wy, nieufni, niewierni! Ale nie przychodźcie więcej prosić mnie o pomoc, gdy czołgać się będziecie pośród ruin Halden! Kiedy wszystko się skończy, sam obejmę ziemskie królestwo!

Wśród uczniów zapadła cisza, w milczeniu rozważali możliwości. Mimo wszystko jednak od wielu już miesięcy w pokorze i czci słuchali swego mistrza. I tak nagle się od niego odwrócić… A jeśli on ma rację? Przecież ta idea przyświecała im już od dawna. Królestwo Dziesięciu Tysiącleci… ich czas na ziemi. Cześć. Blask wspaniałości.

– Mamo, ja chcę do domu – rozpłakało się jakieś dziecko. – Nie chcę już być w tej okropnej górze, tu jest tak strasznie!

– Cicho, cicho!

– On jest głupi! I dlaczego leżał na podłodze bez spodni? Był w wychodku i zapomniał się ubrać?

Kolejna fala chichotu.

Jeden z mężczyzn podszedł do drzwi pokoiku Pruncka i zapukał.

– Dawaj klucz, Prunck, idziemy do domu!

– Idźcie, idźcie, poganie! Odstępcy! Bóg ukarze was w Dniu Są…

Najwyraźniej zorientował się, że nie jest to chwila odpowiednia, by wspominać Dzień Sądu, bo przecież właśnie rozpoczął się następny dzień po końcu świata. Całkiem zwyczajny dzień…

– Modlę się! – zawołał. – Modlę się w pocie czoła oblicza mego, by wszyscy nasi współbracia wybawieni zostali od strasznego losu. Nie przeszkadzajcie mi więc!

Dwie starsze kobiety płakały cicho nad straconymi złudzeniami, ale agresywny mężczyzna nie był tak wrażliwy.

– Prunck, północ już dawno minęła i nic się nie wydarzyło. Nie chcemy już dłużej uczestniczyć w tej błazenadzie. Brałem w tym udział ze względu na żonę, ale dosyć już tego! Nie mamy zaufania do kaznodziei uwodzącego młode panny i…

– Doskonale – ostro odpowiedział pastor. Najwidoczniej podjął decyzję i stanął w drzwiach. – Doskonale, zrobicie, jak zechcecie. Oto klucz, proszę, idźcie, odstąpcie od Pana, odstąpcie ode mnie, proszę, idźcie. Ja umywam ręce.

Mężczyzna pożądliwie chwycił klucz, zanim Prunck zdążył na powrót zatrzasnąć drzwi. Wszyscy z mniejszym lub większym wahaniem zaczęli pakować swoje rzeczy, kiedy nagle jedna z kobiet zamarła w pół ruchu.

– A co nasz miły pastor ma zamiar teraz zrobić? – zadała złowieszczym tonem pytanie swym współtowarzyszkom, które jeszcze nie pozbyły się strachu przed Dniem Sądu i przekonania, że zdradziły swego mistrza.

– O czym myślisz? – spytała inna, jedna z tych, które się nie wahały. – Nic nas to nie obchodzi. Co za rozpustnik!

– To prawda, ale przekazałam mu pod opiekę całe swoje oszczędności.

Wszyscy przerwali pracę.

– Ja także – wyznał ktoś głośno i zaraz szum potwierdzenia z ust niemal wszystkich zebranych wzniósł się pod sklepienie groty.

Mężczyzna już doskoczył do drzwi i zaczął je szarpać.

– Wychodź, Prunck!

– Nie wyjdę, dopóki stąd nie odejdziecie. Bjorg i ja rozpoczniemy nowe życie w nowym królestwie, poradzimy sobie bez was, szczurów, opuszczających kapitana okrętu.

– Bjorg stoi przy drzwiach gotowa do wyjścia. Najwyraźniej bardzo jej się spieszy, by opuścić ten przybytek. My też pójdziemy, ale najpierw chcemy z powrotem nasze pieniądze!

W składziku przez chwilę panowało milczenie.

– Jakie pieniądze?

– Te, które przekazaliśmy panu, pastorze.

– Ja nie przyjmowałem żadnych pieniędzy. Dostaną je tylko ci, którzy mają na to pokwitowanie.

Ludzie patrzyli na siebie zdumieni.

– Ty nędzny oszuście! – zawołała jedna z kobiet. – Powiedział, że w nowym królestwie nie będą potrzebne żadne papiery!

Rozgniewani ludzie krzyczeli. Wszyscy rzucili się do drzwi kryjówki pastora.

– Odejdź ode mnie, pomiocie szatana! – zagrzmiał Prunck, natura bowiem obdarzyła go donośnym głosem. – Słuchajcie odgłosów burzy! Teraz! Słyszę teraz dźwięki trąb archanielskich! Rozpoczęła się zagłada świata!

Zatrzymali się, bo dusze mieli proste, inaczej zresztą pastor nie zdołałby nigdy manipulować nimi w taki sposób.

Kiedy Prunck wyczuł ich niepewność, stanął w drzwiach. Odzyskał z powrotem swoją godność.

– Pan wysyła mi przesłanie. Oto wszystko obraca się w ruinę. Nie słyszycie huku dobiegającego z oddali?

Stojąc całkiem nieruchomo, próbowali nasłuchiwać, a kiedy nic do nich nie docierało, w pokorze uznali, że nie są godni, by słyszeć cuda, jakich dokonuje Pan. Prunck zorientował się, że znów ma ich w garści.

– Wystawiłem was po prostu na próbę, nędznicy. Myśleliście jedynie o zyskach, tak maluczkie są wasze dusze. Ale wybaczam wam, moje dzieci, wybiła godzina, pamiętajcie, że nie na całej ziemi jest ta sama pora, i oczywiście w niebie także jest inna. Liczyliśmy według czasu norweskiego, a to okazało się błędne. Czy chcecie, bym wyszedł stąd jako pierwszy i jako pierwszy ujrzał obraz zniszczonego świata? Jestem gotów się poświęcić, bo ufam, że Pan uchroni swoje owieczki.

Wpatrywali się w niego bez słowa, nie wiedząc, co powinni myśleć czy powiedzieć. Jeśli nawet wydał im się nieco grubszy niż zwykle (wszystkie kieszenie miał wypchane pieniędzmi i papierami wartościowymi), to nie zdążyli się nad tym zastanowić, bo Prunck stanowczym krokiem podszedł do bram swojej świątyni.

– Dajcie mi klucz – zażądał tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Narażam własne życie, by zbadać, jak potoczyły się losy ludzkości…

Nim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć, otworzył drzwi i wyszedł.

Odwrócił się już, by od zewnątrz zamknąć wszystkich swych kłopotliwych uczniów, gdy nagle czyjaś ciężka ręka spoczęła na jego ramieniu. Ze strachu zaczął bełkotać.

Ciemne sylwetki zamajaczyły w mroku, snop światła kieszonkowej latarki uderzył go prosto w oczy.

– Policja. Proszę nam oddać klucz, przewieziemy was wszystkich do szpitala, dwa autobusy już czekają.

Taki był koniec Królestwa Dziesięciu Tysiącleci pastora Pruncka.

W rzeczywistości trwało ono nad wyraz króciutko.

Загрузка...