Miesiąc minął od czasu oddania sześćdziesięciu siedmiu strzałów w autobusie na Norra Stationsgatan, a dziewięciokrotny morderca wciąż był wolny.
Komenda główna policji, prasa i wysyłająca memoriały społeczność nie były jedynymi czynnikami wykazującymi zniecierpliwienie. Jeszcze jednej kategorii ogromnie zależało na tym, żeby policja możliwie jak najszybciej ujęła winnego. Kategorię tę stanowili ludzie potocznie określani mianem świata podziemnego.
Większość tych, którzy normalnie trudnili się działalnością kryminalną, przez ostatnie miesiące zmuszona była do zupełnej bezczynności. Jak długo policja była w stanie alarmowym, należało zachować ostrożność. Nie było więc w całym Sztokholmie złodzieja, oszusta, włamywacza, pasera, pokątnego sprzedawcy i sutenera, który nie pragnąłby, żeby morderca masowy wreszcie został ujęty i żeby policja znowu zajęła się demonstracjami przeciw wojnie w Wietnamie i mandatami za nieprawidłowe parkowanie, a oni mogli przejść do normalnej działalności.
W rezultacie więc w tym jednym wypadku przestępcy solidaryzowali się z policją i większość nie miała nic przeciw temu, żeby przyczynić się jakoś do znalezienia poszukiwanego.
Rönn zajmował się odnalezieniem części składowych łamigłówki zwącej się Nils Erik Göransson i owa usłużność znacznie mu pracę ułatwiała. Orientował się oczywiście doskonale w motywach niezwykłej gorliwości, z jaką się spotykał, co nie przeszkadzało, że był za nią wdzięczny.
Ostatnie noce wypełniło mu szukanie kontaktów z ludźmi, którzy znali Göranssona. Odnajdywał ich w domach przeznaczonych na zburzenie, w knajpach, piwiarniach, salach bilardowych i hotelach dla samotnych. Nie wszyscy mieli chęć informowania, ale wielu informowało.
W wigilię świętej Łucji na barce przy nabrzeżu południowym spotkał dziewczynę, która obiecała, że następnego wieczora pozna go z Sunem Björkiem, który przez kilka tygodni dzielił z Göranssonem mieszkanie.
Następnego dnia wypadał czwartek. Rönn, który przez ostatnie doby sypiał tylko po parę godzin, spał do południa. Wstał około pierwszej i pomógł się żonie zapakować. Namówił ją, żeby razem z synem pojechała na święta do swych rodziców w Arjeplog, bo podejrzewał, że w tym roku niewiele będzie mieć czasu na świętowanie Bożego Narodzenia.
Gdy pociąg uwożący żonę odjechał, wrócił do domu, zasiadł przy kuchennym stole, ułożył przed sobą raport Nordina i swój własny notatnik, włożył okulary i wziął się do pisania:
Nils Erik Göransson.
Urodzony w parafii fińskiej, w Sztokholmie, 4.10.1929.
Rodzice: Algot Erik Göransson, elektryk, matka Benita Rantanen. Rodzice rozwiedli się w 1936, matka przeniosła się do Helsinek, dziecko zostało przy ojcu.
Do roku 1946 G. mieszkał z ojcem w Sundbyberg.
Ukończył szkołę podstawową, potem dwa lata spędził na nauce u malarza.
W 1947 przeniósł się do Göteborga, gdzie pracował jako czeladnik malarski. Ożenił się 1.12.1948 w Göteborgu z Gudrun Spensson. Rozwiedli się 16.6.1949.
Od czerwca 1949 do marca 1950 byl jungą na statkach linii Svea. Do listopada 1950 pracowałw firmie malarskiej Amandusa Gustapssona, skąd go zwolniono, bo pił w czasie pracy. Potem nie miał stałego zajęcia, tylko dorywczo był zatrudniony jako strażnik nocny, posłaniec, tragarz w składach i tym podobne; utrzymywał się przypuszczalnie z drobnych kradzieży i innego rodzaju lżejszych czynów przestępczych. Nigdy jednak nie został przyłapany jako podejrzany o zbrodnię, tylko w różnych okolicznościach za awantury po pijanemu. Czasami używał panieńskiego nazwiska matki, Rantanen. Ojciec umarł w 1958 i od tego roku do 1964 syn mieszkał w jego dawnym mieszkaniu w Sundbyberg. W 1964 został eksmitowany, bo przez trzy niiesiące nie płacił komornego.
Prawdopodobnie w 1964 zaczął używać narkotyków. Od tegoż roku aż do śmierci nie miał stałego miejsca zamieszkania. W styczniu 1965 sprowadził się do Gurli Löfgren, przy Skeppar Karłs gränd 3, i mieszkał z nią aż do wiosny 1966. Ani on, ani ona nie mieli w tym czasie stałej pracy. Löfgren jest zareJstrowana w wydziale obyczajowym, ale ze względu na wiek i wygląd zewnętrzny nie mogła wiele zdobyć prostytucją. Löfgren także używała narkotyków. Gurli Löfgren umarła na raka w 1966 roku w wieku 47 lat.
Na początku marca 1967 Göransson zetknął się z Magdaleną Rosén (Blond Malin) i mieszkał u niej przy Arbetargatan 3 do 29.8.1967. Od początku września do połowy października tegoż roku korzystał z mieszkania Sunego Björka.
W październiku-listopadzie dwukrotnie był na kuracji w szpitalu św. Görana z powodu choroby wenerycznej (rzężączki)
Matka, ponownie zamężna, od 1946 roku mieszka w Helsinkach. Została listownie zawiadomiona o śmierci syna.
Rosén twierdzi, Że Göransson zawsze miał pieniądze, nie wie, skąd je brał. Według niej nie handlował narkotykami ani w ogóle żadnej podobnej działalności nie uprawiał.
Rönn odczytywał swe dzieło. Pisał tak drobnymi literkami, że wszystko to zmieściło się na ćwiartce papieru. Złożył arkusz, schował do teczki, wsunął notatnik do kieszeni i poszedł na spotkanie z Sunem Björkiem.
Dziewczyna z barki czekała na niego na Mariatorget przy kiosku z gazetami.
– Ja tam nie pójdę – zastrzegła się. – Ale pogadałam z Sunem. Wie, że przyjdziesz. Mam nadzieję, że nie zrobiłam głupstwa. Nie jestem plociuch.
Dała mu adres na Tavastgatan i odeszła w kierunku Slussen.
Sune Björk był młodszy, niż Rönn oczekiwał, mógł mieć dwadzieścia pięć lat. Wyglądał dość przyjemnie, nosił blond brodę. Nic nie zdradzało narkomana. Rönn zastanawiał się, co go mogło łączyć z o wiele starszym i złajdaczonym Göranssonem.
Mieszkanie składało się z pokoju i kuchni i było skąpo umeblowane. Okno wychodziło na zaśmiecone podwórze. Rönn usiadł na jedynym w pokoju krześle, Björk na łóżku.
– Słyszałem, że pan chce się dowiedzieć czegoś o Nissem. Muszę powiedzieć, że sam nie tak dużo wiem. Ale pomyślałem, że mógłby pan chociaż jego rzeczy zabrać. – Schylił się i wyciągnął stojące w nogach łóżka kartonowe pudło. – Zostawił. Trochę rzeczy zabrał, jak się stąd wyniósł, a tu jest przeważnie ubranie. Łachy bez wartości.
Rönn wziął pudło, ustawił obok krzesła.
– Mógłby mi pan powiedzieć, jak długo znał pan Göranssona, gdzie i kiedy się zetknęliście i jak doszło do tego, że pozwolił mu pan u siebie zamieszkać.
Björk usadowił się głębiej, skrzyżował nogi.
– Oczywiście, że mógłbym – powiedział. – Papierosa dostanę?
Rönn wyjął paczkę. Björk oderwał filtr i zapalił.
– To było zwyczajnie. Siedziałem przy piwie „Koło Franciszkanów”, a obok siedział Nisse. Nigdy go przedtem nie widziałem, ale zaczęliśmy gadkę i postawił wino. Uważałem, że równy z niego chłop, więc gdy zamknęli a on powiedział, że nie ma mety, zabrałem go z sobą. Skumaliśmy się tego wieczoru, a następnego dnia szarpnął się na parę głębszych z zagrychą, w „Podmiejskiej”. To musiało być trzeciego lub czwartego września.
– Zauważył pan, że jest narkomanem? – spytał Rönn.
Björk potrząsnął głową.
– Nie od razu. Ale po paru dniach wyciągnął rano strzykawkę i wtedy zrozumiałem. Pytał mnie zresztą, czy też chcę, ale ja nie używam.
Björk podwinął rękawy koszuli powyżej łokci. Rönn wprawnym spojrzeniem stwierdził, że chyba mówi prawdę.
– Zbyt wiele miejsca pan tu nie ma. Dlaczego więc pozwolił mu pan mieszkać tu tak długo? I czy płacił za mieszkanie?
– Uważałem, że jest okay. Tak wprost nie bulił za spanie, ale forsy miał dość i zawsze kupował żarło i napitek i w ogóle.
– A skąd brał pieniądze?
– Tego nie wiem. I nie obchodziło mnie. W każdym razie nie pracował.
Rönn przyjrzał się rękom Björka, czarnym od wżartego w nie brudu.
– A pan gdzie pracuje?
– W samochodach – powiedział Björk. – Może by się pan trochę pospieszył, bo mam się za chwilę spotkać z babką. Co pan chce jeszcze wiedzieć?
– O czym mówił? Opowiadał coś o sobie?
– Mówił, że był na morzu, ale to musiało być dawno. I o babkach. Zwłaszcza o jednej takiej, co z nią żył, ale jakoś się to niedawno rozlazło. Powiadał, że była jak matka, tylko lepsza. – Urwał. – Trudno matkę obszczekiwać, chyba pan rozumie – dodał poważnie. – A tak w ogóle to nie był wyrywny do mówienia o sobie.
– A kiedy się stąd wyprowadził?
– Osiemnastego października. Pamiętam, bo to była niedziela i jego imieniny. Zabrał swój majdan, wszystko prócz tego tu. Dużo nie miał, w bagażniku by się zmieściło. Powiedział, że trafia mu się mieszkanie, ale że za parę dni wpadnie. – Zgniótł papierosa w filiżance stojącej na podłodze. – A potem go już nie widziałem. Sivan mówiła, że nie żyje. To on naprawdę był jednym z tych w autobusie?
Rönn kiwnął głową.
– I nie wie pan, gdzie się potem obracał?
– Pojęcia nie mam. Już się nie odezwał i nie wiem, gdzie się obracał. On tu u mnie poznał wielu moich kumpli, ale ja nikogo z jego strony nie poznałem. I właściwie mało o nim wiem.
Björk wstał, podszedł do wiszącego na ścianie lusterka i uczesał się.
– Wiecie już, kto to był? Mam na myśli tego z autobusu.
– Nie. Jeszcze nie wiemy.
Björk zaczął się przebierać.
– Muszę się ogarnąć – powiedział. – Cizia czeka.
Rönn zabrał pudło i szedł ku drzwiom.
– Więc nie ma pan zupełnie pojęcia, gdzie się podziewał po osiemnastym października?
– Już powiedziałem, że nie. – Wyjął z komody czystą koszulę, rozerwał opaskę z pralni. – Jedno tylko wiem – dodał.
– Co takiego?
– Że okropnie się denerwował w ostatnich tygodniach, nim wybył. Taki był zaszczuty.
– Ale dlaczego, nie wie pan?
– Nie wiem.
Wróciwszy do pustego mieszkania, Rönn poszedł do kuchni i wyrzucił zawartość pudła na stół. Potem ostrożnie podnosił jeden przedmiot po drugim i oglądał je, po czym jeden za drugim wrzucał z powrotem do pudła.
Spękana, stara czapka, para kalesonów, niegdyś białych, skręcony krawat w czerwone i zielone prążki, pleciony pasek z mosiężną klamrą, fajka z obgryzionym ustnikiem, skórzana rękawiczka na ciepłej podszewce, para grubych żółtych skarpetek, dwie brudne chustki do nosa i zmięta niebieska koszula popelinowa.
Rönn miał właśnie odłożyć koszulę, gdy dostrzegł papier wystający z kieszeni. Rozwinął papier. Był to rachunek na 78 koron i 25 öre z restauracji „Strzała”. Datowany siedemnastego października, z wybitymi na maszynie pozycjami: jedna za jedzenie, sześć za wódkę i trzy za wodę.
Rönn odwrócił rachunek. Na marginesie lewej strony ktoś napisał:
8.X bf 3000
moffe 500
dług ga 100
dług mb 50
dr P. 650
--------------
razem 1300
zostaje 1700
Rönn widział próbki pisma Göranssona u Blond Malin i wydało mu się, że je poznaje. Zapis ten tłumaczył sobie w ten sposób, że osiemnastego października, a więc w dniu wyprowadzenia się od Björka, Göransson otrzymał trzy tysiące koron, może od osoby mającej inicjały B.F., z tych pieniędzy za pięćset kupił morfiny, sto pięćdziesiąt zwrócił za długi, a sześćset pięćdziesiąt dał jakiemuś doktorowi P., może także za narkotyki. Zostało mu tysiąc siedemset.
A w miesiąc później, kiedy go znaleziono martwego w autobusie, miał przy sobie ponad tysiąc osiemset, musiał więc dostać jakieś pieniądze po osiemnastym października.
Rönn zastanawiał się, czy z tego samego źródła. Od jakiegoś B.F. Chociaż to nie musiała być osoba. Litery bf mogły oznaczać co innego.
Bankowe konto? To niepodobne do Göranssona. Najprawdopodobniej jednak to człowiek. Rönn zajrzał do notatnika, ale nikt z tych, z którymi mówił albo których wymieniano w związku z Göranssonem, nie miał takich inicjałów.
Rönn wyniósł karton i rachunek do przedpokoju.
Rachunek schował do teczki. Potem położył się i oddał rozmyślaniom, skąd też Göransson brał pieniądze.