Pewnego razu Kazimiera Szczuka pocałowała mnie w rękę. Zrobiła to publicznie, więc mogę się do tego publicznie przyznać, nie narażając się na atak zazdrości bliskiej mi kobiety. Trochę oddalony od Polski, nie wiedziałem, że nie jestem – poczułem rozczarowanie – wyjątkiem, że Szczuka często całuje mężczyzn po rękach i że niektórzy nawet na to czekają, aby przeżyć z nią swój pierwszy raz. Na dodatek nie wiedziałem też, że zostałem pocałowany przez „znaną polską feministkę”. Tak nazwał Szczukę warszawski taksówkarz, który odwoził mnie po tym incydencie do hotelu.
Poczułem w tym momencie szczerą zazdrość. Ja także jestem feministą, ale żaden taksówkarz w żadnym polskim mieście nigdy o mnie nie słyszał. Zapytałem go więc, kim jest feministka. Odpowiedział mi bez zastanowienia: „Wrednym, głupim, tłustym, nie ogolonym babskiem”.
Nie wszystko mi się zgadzało. Kazimiera Szczuka jest mądra, szczupła i ogolona. Później w hotelu zastanawiałem się, dlaczego feminizm wzbudza w narodzie taką nienawiść. Może to same feministki są temu winne? Taka Alice Schwarzer na przykład, główna niemiecka feministka, oderwała się zupełnie od rzeczywistości. Gdyby było inaczej, nie napisałaby w swoim feministycznym pamflecie z 1975 roku (Mała różnica i wielkie konsekwencje): „Seks jest gwałtem, a miłość narzędziem poniżenia i wyzysku kobiet”. Ponadto napiętnowała macierzyństwo jako „biologiczne zniewolenie kobiet” oraz zamieściła na koniec szokujące i absurdalne moim zdaniem porównanie sytuacji społecznej kobiet z sytuacją Żydów w III Rzeszy. To nie jest już nawet feminizm radykalny. To wypluwanie jadu przez okularnika.
Jej wypowiedzi nie tylko budziły kontrowersje. Łamały także zasady tolerancji. I w pewnym sensie z powodu swego zapiekłego radykalizmu Schwarzer mimowolnie ośmieszała feminizm. Gdy coś jest karykaturalnie ortodoksyjne, zaczynamy się z tego śmiać i przestajemy traktować to poważnie. To normalna reakcja, prawda?
Ale nie ona jedna poszła w kierunku, który kojarzy mi się z terroryzmem feministycznym. W tym względzie dorównuje jej – albo nawet ją przewyższa – inna przedstawicielka „feministycznych Czerwonych Brygad”, Andrea Dworkin, Amerykanka żydowskiego pochodzenia. Zasłynęła ona między innymi ze stwierdzenia, iż pornografia jest wstępem do gwałtu, a małżeństwo, jak prostytucja, to „instytucja skrajnie niebezpieczna dla kobiet”. Razem ze swoją ideologiczną koleżanką Catharine McKinnon wykrzykiwały, że pornografia to nie wypowiedź, lecz czyn, a „kobieta, która trzyma w domu «Playboya», jest jak Żyd, który ma na stole Mein Kampf”. Gdyby jej książka Pornografia: mężczyźni posiadający kobiety miała pilota, to chciałoby się ją po prostu wyłączyć jak niesmaczny, skrajnie antypornograficzny film. Gdy zajmuje ją flirt, pisze: „Aby uwieść kobietę, gwałciciel niekiedy zadaje sobie trud, by postawić butelkę wina”. Gdy wypowiada się o seksie, to stwierdza: „Współżycie jest jednym ze środków, a może nawet głównym środkiem fizjologicznego poniżenia kobiety; uświadomienia każdej jej komórce przez każde pchnięcie, aż ulegnie, że ma niższy status”. Poza tym Dworkin obsesyjnie przyrównuje akty seksualne zachodzące pomiędzy kobietą i mężczyzną do gwałtu. Nawet pożądanie, któremu ulegają mężczyźni, kojarzy się jej z aktem przemocy i wyrazem męskiej dominacji. Czuję się osobiście bardzo nieswojo, gdy konstatuję na podstawie jej słów, że w noc poślubną gwałciłem żonę i powinienem być za to ukarany. Najlepiej jeszcze tutaj, na ziemi, a nie dopiero potem w piekle. A Dworkin żąda dla gwałcicieli kar najwyższych (z czym się zgadzam), ale na każdym kroku sugeruje także wprowadzenie ekstremalnie surowego prawodawstwa i ustawodawstwa wobec pornografii i osób ją rozpowszechniających (z czym się nie zgadzam).
Życie, historia i niepodważalne statystyki pokazują, jak bardzo Dworkin się myliła. Kraje liberalnie podchodzące do pornografii (jak Dania, Szwecja czy Holandia) mają najniższe wskaźniki przestępczości na tle seksualnym, podczas gdy kraje o drakońskich przepisach (na przykład USA) – jedne z najwyższych. Ankiety i analizy socjologiczne, przeprowadzane regularnie od kilkudziesięciu lat, dowodzą, że małżeństwo i rodzina (cokolwiek o nich mówić) są najbardziej pożądanymi celami życiowymi zdecydowanej (97,5 procent) większości kobiet. Kobiety nie chcą być same. Nawet jeśli Andrea Dworkin uważa, że to wstęp do gwałtu. Łazienka, strasząca je rano i wieczorem jedną szczoteczką do zębów, jest dla nich przekleństwem.
Dworkin swoimi twierdzeniami do pasji doprowadzała nie tylko mężczyzn. Całą armię wrogów miała także wśród kobiet. Kilka lat temu Elaine Showalter, amerykańska krytyk literatury (specjalizująca się w literaturze wiktoriańskiej), przez wiele kobiet uznawana za przywódczynię akademickiego racjonalnego feminizmu, autorka klasycznej już dzisiaj książki W kierunku poetyki feministycznej, napisała na jej temat kilka gorzkich słów w jednym ze swoich esejów: „Nie życzę Dworkin nic złego, ale wątpię, aby wielu kobietom chciało się wstać o czwartej rano, aby oglądać jej pogrzeb” (Dworkin zmarła 9 kwietnia 2005 roku w Waszyngtonie). Z kolei w 2001 roku Mimi Spencer, feministka i zaprzysięgła przeciwniczka Dworkin, napisała okrutnie: „Jedyną wyraźnie owłosioną kobietą na pierwszej linii frontu feministycznego jest Andrea Dworkin. Ale ona wygląda, jakby się nigdy nie depilowała, nie myła, nie podmywała ani nie czyściła zębów nitką – dlatego się nie liczy”.
Każdy przyzna, że taka wypowiedź to dopiero gwałt! Feministka gwałci drugą feministkę. I to słowami. Przekracza przy tym wszelkie granice: krytyki, dobrego smaku i godności. Brzmi to jak obelga i potwarz. Szczególnie w wypadku kobiety. Przy Spencer wypowiedź znanego antyfeministy – stróża nocnego, listonosza, pracownika stoczni, stręczyciela na usługach luksusowych burdeli i przy tym porywającego wielu swoją prozą, pisarskiego punka Charlesa Bukowskiego (urodzonego w Niemczech; ojciec był Polakiem, matka Niemką), że: „Feminizm istnieje tylko po to, aby brzydkie kobiety zjednoczyły się we wspólnotę” – brzmi jak komplement.
Mężczyźni też nie obchodzili się z Dworkin delikatnie. Najbardziej przywiązali się do prymitywnego argumentu, iż gwałt zajmuje ją tak bardzo tylko dlatego, że nie podoba się żadnemu mężczyźnie. To nie tylko idiotycznie absurdalny zarzut, ale także zupełnie nieprawdziwy. Dworkin podobała się mężczyznom i kobietom. Mówiła wprawdzie o sobie, że jest lesbijką, ale nie przeszkodziło jej to przez trzydzieści lat sypiać pod jednym dachem z pisarzem homoseksualistą, nazywającym siebie feministycznym aktywistą – Johnem Stoltenbergiem. Związek ten Dworkin określiła kiedyś jako „bardzo głęboki i ważny”, a Stoltenberga traktowała jak miłość życia. W 1998 roku wyszła za niego za mąż. Po jej śmierci w jednym z wywiadów Stoltenberg zdradził pewną tajemnicę: „Zawsze wiedziałem, że nie należała do mnie. To tylko nasza miłość należała do nas. Dlatego nigdy nikomu nie powiedzieliśmy, że jesteśmy małżeństwem. Ludzie by tego nie zrozumieli. Myśleliby, że ona należy do mnie. A my nie chcieliśmy tego nonsensu…”.
Szczuka przy Dworkin i Schwarzer jest zupełnie nieszkodliwa i trochę nawet infantylna. Niech już całuje tych mężczyzn po rękach. Powinna jednak popracować nad techniką…