8

Marco wyjechał z Natanielem i Ellen, miał u nich mieszkać, oczekując na islandzką wyprawę, a dziewczęta tęskniły strasznie za swoim nowym przyjacielem. Bodil też go brakowało, ale z innych powodów. Chociaż w gruncie rzeczy była wdzięczna, iż nie musi bezustannie wymyślać jakichś tłumaczeń dla swoich przyjaciółek, mogła im po prostu powiedzieć, że jej pokorny wielbiciel Marco wyjechał w interesach i bardzo tęskni, by jak najszybciej do niej wrócić.

Móri również miał mieszkać u Nataniela, bo było tam więcej miejsca. Zanim jednak opuścili dom Gabriela, odbyła się narada. Nikt nie potrafił oprzeć się rozpaczliwie błagalnym oczom Mirandy i Móri powiedział:

– To może być niewiarygodnie męcząca podróż. Nie masz nawet o tym pojęcia. Islandia to nie Norwegia, nie zbudowano tam sieci dróg, przecinających kraj wzdłuż i wszerz, a poza tym nie wiemy przecież, którędy podróżował Dolg. Uważam jednak, że mała Miranda dała dowody odwagi, pomogła nam wiele i zasłużyła sobie, by zobaczyć mój piękny kraj, o którym zawsze marzyła.

Gdyby Móri nie był taki surowy i nie miał tak porażającego autorytetu, Miranda rzuciłaby mu się na szyję. Wszyscy pozostali zgadzali się co do tego, że Miranda powinna pojechać. A Indra?

– Nie będzie tam żadnych wygodnych łóżek z jedwabną pościelą – śmiał się Móri do starszej z sióstr, która próbowała przybrać obojętny wyraz twarzy, ale jej się to nie udawało. – I żadnych komfortowych pojazdów. Pewnie będzie trzeba nawet chodzić od czasu do czasu piechotą. Czy myślisz, że sobie poradzisz?

– Naprawdę nie będziecie mieli jakichś skrzyń czy czegoś podobnego, żebym mogła przynajmniej usiąść? – pytała żartobliwie.

– Na Islandii są co prawda koniki islandzkie, ale nie wszędzie.

Udawała, że się zastanawia. Wszyscy jednak wiedzieli, jak jest naprawdę.

– Niech będzie – rzekła w końcu. – Człowiek może się przecież czasami poświęcić.

Uśmiechali się do niej. Wiedzieli znakomicie, że oddałaby wszystko za możliwość wyjazdu, musiała jednak za wszelką cenę zachować swój image.

W końcu goście wyjechali i dom zrobił się pusty, okropnie pusty.

To Gabriel załatwiał wszystkie sprawy, związane z podróżą, bilety lotnicze oraz przewodnika na Islandii. Polecono mu jednego z najlepszych znawców islandzkich pustkowi, który posiadał samochód, mogący dotrzeć niemal wszędzie. Dolg był sam wtedy w osiemnastym wieku, teraz jednak są sposoby, by dojechać szybciej i łatwiej, gdzie się chce, na wielkich, pustych terenach wulkanicznych, pokrytych lawą. Jeśli się to okaże niezbędne.

Nie należało przecież czynić podróży trudniejszą, niż i tak będzie.

Ponieważ ruch turystyczny na Islandii bardzo się w ostatnich latach wzmógł, musieli czekać kilka dni na miejsca w samolocie, w końcu jednak stanęli na Fornebu, gotowi do drogi. Dziewczęta były zachwycone, podniecone i szczęśliwe z ponownego spotkania z rodziną. Marco okazał się jeszcze przystojniejszy, niż go zapamiętały, Móri nabrał ciała i wyglądał na zadowolonego. Ale napięcie i lęk o Dolga można było nadal wyczytać w jego oczach.

I Ellen, i Nataniel mieli również jechać. Dziewczęta przyjęły wiadomość z radością, dodawało to im poczucia bezpieczeństwa. Ellen i Nataniel zawsze, nawet w najtrudniejszych sytuacjach, potrafią zachować równowagę.

Tylko Gabriel był dziwnie nerwowy. Wciąż spoglądał to na zegarek, to w stronę wyjścia.

– Czekamy jeszcze na kogoś – odparł na zadane mu pytanie.

– Jeszcze na kogoś?

– Tak, ja… No, Bogu dzięki, przyszła!

Spojrzeli w tę samą stronę co on i zmartwieli.

– Nie, ależ, tato! – wybuchnęły Indra i Miranda jedna przez drugą. – Jak mogłeś?

Ze strony innych też rozległy się przyciszone protesty i jęki zgrozy. Gabriel zaczął się czuć nieswojo.

Ku nim zbliżała się Bodil z dwiema ogromnymi walizami i piękną torbą. Pchała bagaż przed sobą na wózku, a za nią spieszyły dwie przyjaciółki. Już z daleka machała ręką na powitanie.

– Hej, Marco, oto jestem!

– A więc to dlatego w ostatnich dniach chodziła z dumną miną kota, który właśnie pożarł tłustego szczura – syknęła Indra przez zęby.

– Indra – szepnął Gabriel urażony. – Czy ty musisz przez cały czas być złośliwa dla tego biednego dziecka? Ona tak bardzo prosiła, by mogła z nami pojechać, bo za nic nie chciała zostać sama w domu, a ja pomyślałem, że przecież to nic nie szkodzi, będziemy po prostu mieć miłe towarzystwo.

Móri pobladł przygnębiony, Ellen była wściekła, twarz Marca natomiast pozbawiona wyrazu.

Nataniel powiedział:

– Myślę, że palnąłeś kolosalne głupstwo, Gabrielu.

– Ale przecież Bodil nie będzie nikomu przeszkadzać!

Intensywna niechęć towarzyszy podróży mówiła mu, że za tym coś się musi kryć. Bodil dla niego była zawsze taka miła, natomiast dziewczęta wciąż się na nią skarżą. Jak sądził, całkiem bez powodu. Ale dlaczego zawołała: „Marco, oto jestem”?

Czuł, że zaczyna go ssać w dołku. Bodil zbliżyła się do nich i zdążyła już demonstracyjnie uściskać Marca. Szczebiotała, powtarzając wszystkim, jak bardzo się cieszy, że zobaczy Reykjavik, w którym podobno jest największa w Europie dyskoteka, i że kupiła już sobie mnóstwo eleganckich ubrań za pieniądze, które udało jej się wydobyć od ojca. Indra i Miranda starały się na nią nie patrzeć.

– W takim razie proponuję, byś została w Reykjaviku – burknęła Indra.

Bodil spojrzała na Marca.

– A ty? Ty też zostaniesz w Reykjaviku?

– Nie, co ja bym tam robił? – zapytał krótko. – Ja nie chodzę do dyskotek.

Promienny uśmiech Bodil nieco zbladł. Zaraz jednak uwiesiła się ramienia Marca.

– Chodź, pozwól, że cię przedstawię moim przyjaciółkom…

Uprzejmie, ale stanowczo uwolnił się od niej.

– Nie mamy już czasu. Chodź, Indro, pozwól mi wziąć twoją walizkę! A ty, Mirando, przesuń swoją do przodu!

– A tutaj są moje – wskazała Bodil.

Marco wziął je i bez słowa popchnął na przód kolejki. Bodil wisiała na jego ramieniu niczym przyklejona i machała przyjaciółkom stojącym nieco dalej.

Gabriel nie pojmował niczego. Jednak przykra myśl drążyła jego podświadomość. Bodil przed podróżą upierała się, by nie mówił nikomu, że ona ma z nimi jechać. To będzie niespodzianka, wyjaśniała. I on uwierzył jej słowom, wyobrażał sobie, jak ich ucieszy ta wiadomość. Bodil to przecież taka sympatyczna dziewczyna. Teraz Gabriel nie wiedział, jak to rozumieć. Czy ona miała swoje powody, by milczeć? Nie, to przecież niemożliwe. Ale tu na lotnisku ledwie się z nim przywitała. Mimo że to on wyłożył pieniądze na bilet i pomagał jej na wszystkie sposoby. Uff, niezbyt to przyjemny start do takiej pełnej napięcia i niespodzianek wyprawy!

Kiedy Bodil poufale wsunęła rękę pod ramię Marca, rzucając triumfalne spojrzenia swoim przyjaciółkom, Ellen uznała, że to się musi skończyć. Zdecydowanym krokiem podeszła do tamtych dziewcząt i powiedziała im kilka słów, po czym one, zaskoczone i zdumione, odwróciły się i pobiegły do wyjścia.

– Co to wszystko ma znaczyć? – zapytała Bodil wyniosłym tonem, kiedy Ellen wróciła.

– Powiedziałam im po prostu prawdę – odparła Ellen ze złością. – Że Marco nie jest twoim wielbicielem i nie chce nim być, a one powinny stąd odejść, są bowiem zbyt dużo warte, by jakaś gęś im imponowała.

Bodil zrobiła się czerwona na twarzy.

– Nic nie wiesz na ten temat! Pozwól, żeby Marco sam się wypowiedział. On się z pewnością lepiej orientuje niż ty!

Ale Marco był już daleko i nie mógł pospieszyć jej z odsieczą. Jaka szkoda, – opowiedział by tej głupiej babie o swoim nieustannie pogłębiającym się uczuciu do Bodil.

W samolocie próbowała zamienić się miejscami z Mórim, który siedział obok Marca, tłumaczyła, że na jej miejscu okropnie wieje. By ją drażnić, Marco zerwał się uprzejmie i oznajmił, że w takim razie może zająć jego fotel. Zanim pojęła, co się stało, siedziała obok Móriego, natomiast siostry cieszyły się towarzystwem Marca. I Bodil nie mogła zrobić nic więcej. O zgrozo!

Nie lepiej było na lotnisku w Keflavik.

Wiał tam przenikliwy wiatr znad morza. Bodil dygotała w swoim cieniutkim letnim kostiumie.

– Czy mógłbyś mi pożyczyć swoją wielką kurtkę, Marco? – zaświergotała. – Znajdzie się w niej pewnie dość miejsca dla kogoś tak niedużego jak ja.

– Nie masz ze sobą żadnej wiatrówki? – zapytał Nataniel.

Bodil skrzywiła nos.

– Wiatrówki? Nie! Nigdy w życiu nie pokazałabym się w czymś tak beznadziejnym. Indra, może ty mi pożyczysz swój płaszcz od deszczu?

– Nic podobnego – odparła stanowczo Indra, którą cieszył widok zakłopotanej Bodil.

Gabriel zdziwił się:

– Ależ, Bodil, czy nie dałem ci listy rzeczy, które będą ci tutaj potrzebne?

– Owszem, ale wszystko na tej liście było okropnie beznadziejne! Stare, znoszone rzeczy, grube swetry, same niezdarne ubrania, solidne buty i… Ja przecież nigdy nie noszę butów na płaskich obcasach, to chyba rozumiecie. Poza tym przecież zaraz pojedziemy samochodem? Do hotelu.

– Do jakiego hotelu? – warknęła Indra.

Bodil straciła poczucie humoru.

– Tam gdzie mamy mieszkać, oczywiście! Daj mi swój deszczowy płaszcz, Indra, nie wygłupiaj się!

– Dlaczego chcesz włożyć mój płaszcz od deszczu?

– Dlatego, że to jedyne ubranie, jako tako się prezentujące. Oddam ci go z powrotem w hotelu.

– Bodil, wbij sobie nareszcie do głowy, gdzie jesteś – rozgniewała się Miranda – Nie będziemy mieszkać w żadnym hotelu w Reykjaviku. Natychmiast stąd ruszamy dalej.

– Dalej, dokąd?

Miranda odwróciła się do Gabriela.

– Tato, ty nie powiedziałeś swojej ulubionej towarzyszce podróży, że wybieramy się na pustkowia?

– Oczywiście. Przecież ci mówiłem, Bodil. – Zwrócił się do pozostałych, uśmiechał się bliski rozpaczy, bo naprawdę zaczynał już tracić cierpliwość. – Czy żadna z dziewcząt nie ma porządnych ubrań, by pożyczyć Bodil?

– Nie – odpowiedziały unisono wszystkie panie, a za nimi również kilku panów.

Miranda i Móri nie słuchali już dłużej. Odeszli kilka kroków na bok, bo wciąż jeszcze musieli czekać na samochód.

– To tylko lotnisko – rzekła Miranda zachwycona. – Ale już tu jest coś niezwykłego w krajobrazie, to wysokie niebo, czyste powietrze, atmosfera, coś, co chwyta człowieka za serce. Rozumiesz, o co mi chodzi?

Móri patrzył na nią, a jego oczy promieniały radością.

– Czy cię rozumiem! Od razu wiedziałem, że będziesz się tutaj czuła jak w domu, Mirando.

– Tak, tak to jest – potwierdziła. – To niezwykłe, surowe piękno…

– A przecież, jak sama mówisz, widziałaś dopiero lotnisko – uśmiechnął się. – Poczekaj, aż znajdziemy się w głębi kraju. Zobaczysz fiordy… No, wszystkiego nie zdążymy obejrzeć, nie jesteśmy przecież turystami. Ale naprawdę chciałem pokazać ci mój kraj, Mirando. Teraz jednak chyba nas wołają.

Bodil była oczywiście znacznie mniej zachwycona. Niecierpliwie machała do Marca.

– Pożycz mi kurtkę, prosiłam cię już, okropnie marznę!

– No i to rozstrzyga sprawę – oznajmił Nataniel zdecydowanym tonem. – Zostaniesz w Reykjaviku, Bodil. Nie chcemy ciągnąć za sobą takiego balastu.

– Chyba nie jestem żadnym balastem – syknęła Bodil.

– Owszem, i to dosyć ciężkim – wtrąciła Indra. – Ale oto zdaje się i nasz jeep.

Kiedy Bodil zobaczyła wielkiego, terenowego jeepa na wysokich kołach, wykrzyknęła:

– Autobus? Chyba nie pojedziemy autobusem?

I tym samym wygłupiła się również bardzo wobec Addiego, szofera, niezwykle dumnego ze swego specjalnie skonstruowanego forda Econoline, z napędem na cztery koła, o mocy dwustu pięćdziesięciu koni i pojemności silnika siedem i trzy dziesiąte litra. Oraz z trzema skrzyniami biegów, dodatkowym bakiem na benzynę, specjalnym systemem nawigacyjnym, doskonale wyposażoną stacją radiową, posiadającą zarówno odbiornik, jak i nadajnik na falach ultrakrótkich, połączenia z krajowymi służbami ratowniczymi i tak dalej. Po prostu superjeep.

I ten klejnot Bodil odważyła się nazwać autobusem!

Miranda starała się policzyć anteny na dachu.

– Co najmniej dziesięć – rzekła z podziwem.

– Chyba trochę przesadziłaś – uśmiechnął się Marco. – Ale rzeczywiście jest ich mnóstwo.

– Stoi tutaj kilka jeepów – powiedziała Miranda. – Żaden jednak nie dorównuje naszemu.

– Przypominasz mi pewnego chłopca z mleczarni, którego znałem w dzieciństwie – uśmiechnął się Nataniel. – On oceniał zamożność chłopów po liczbie baniek z mlekiem wystawianych każdego ranka przy drodze. Mniej niż trzy oznaczały biedę.

– Co prawda nie rozumiem zbyt wiele z najnowszej techniki – wtrącił Móri. – Ale jedną rzecz wiem na pewno: Ktoś, kto zabłądzi na islandzkich pustkowiach, jest zgubiony.

– Tak – przyznał Nataniel. – I stąd ten system nawigacyjny.

Kiedy już wszyscy przywitali się z kierowcą i przewodnikiem podróży, Nataniel oświadczył:

– Ta młoda dama nie jedzie z nami. Ona zostanie w Reykjaviku.

– Nic podobnego! – zawołała Bodil oburzona.

Addi popatrzył na nią taksująco.

– Jest jedna osoba więcej, niż się umawialiśmy. W samochodzie będzie zbyt ciasno.

Tym samym rozwiązał problem. Dla Bodil nie ma miejsca.

– Widzę, że jesteś wściekła – zauważyła Indra. – Nie wiem, dlaczego wzięłaś moją torbę.

Bodil odrzuciła torbę z powrotem i chwyciła swoją.

Addi zawołał znajomego kierowcę innego jeepa, poprosił, by odwiózł Bodil do Reykjaviku i ulokował ją w jakimś dobrym hotelu.

Protesty dziewczyny na nic się nie zdały. Ani jej prośba skierowana najpierw do Marca, a potem do Gabriela.

Odpowiedzi brzmiały: „W tym ubraniu zamarzniesz na śmierć”. „Nie ma, niestety, miejsca w samochodzie”. Z wściekłością zwróciła się do Addiego:

– Mógłbyś wziąć większy samochód!

– Może autobus? – zapytał cierpko.

Kolega ruszył w drogę. Wszyscy widzieli, jak Bodil protestuje.

– Zegnaj, Bodil – pomachał jej Nataniel.

– Chwała Bogu, że odjechała – mruknęła Ellen.

Ułożyli swoje torby w bagażniku i wsiedli do samochodu. Stopień był bardzo wysoki. Ktoś powiedział ze śmiechem: „Wyobraźcie sobie te obcisłe spódnice Bodil tutaj. To prawdziwa katastrofa!”

– Ale przecież miejsca jest dość – zauważyła Ellen zdumiona.

– Zmieściłyby się swobodnie co najmniej dwie osoby, a w razie konieczności nawet trzy – odparł Addi niewzruszony. Nie zapomniał lekceważących słów na temat swojego wspaniałego samochodu. Pamiętał też intensywną niechęć innych pasażerów wobec tej niepospolicie urodziwej panienki na wysokich obcasach. Woził już przedtem tak zwane kobiety fatalne i był umiarkowanie zachwycony miłosnymi intrygami oraz flirtami na tylnych siedzeniach.

Samochód opuścił Keflavik i ruszył na spotkanie przygody.

Pasażerowie cieszyli się. Tylko Gabriel miał wyrzuty sumienia, uważał, że zdradził Bodil. Z drugiej jednak strony, ona przecież podczas całej podróży kompletnie go ignorowała, pominąwszy te momenty, w których potrzebowała jego pomocy.

Już się właściwie zaczął domyślać powodów wrogości swoich córek wobec sublokatorki.

Kim ja jestem? Starszym panem, którego łatwo oszukać? Ta świadomość bardzo go bolała. Obecność Bodil w domu stanowiła przecież jasny punkt w jego samotnym życiu. Tak miło było na nią popatrzeć. Zawsze sprawiała wrażenie pogodnej i chętnie z nim rozmawiała. Chętnie też pożyczała trochę pieniędzy, prosiła o radę…

Co on sobie, u licha, wyobrażał?

Na razie jeszcze nic. Mało brakowało jednak, a byłby wpadł w okropnie banalną pułapkę. Zakochać się w dwudziestolatce! On, mężczyzna czterdziestosiedmioletni!

Trochę się też cieszył z tego, że zabrał ją w tę podróż Pozwoliło mu to otworzyć oczy na całą sprawę. W przeciwnym razie siedziałby pewnie tutaj w samochodzie przemierzającym islandzkie pustkowia i tęsknił do domu. Do Bodil.

Mimo wszystko miał nadzieję, że dziewczyna będzie się w Reykjaviku dobrze bawić. Gabriel był bowiem bardzo życzliwym i sympatycznym człowiekiem.

Móri siedział na przedzie i przeżywał spotkanie z dawno nie widzianą ojczyzną. Być tu znowu, oglądać raz jeszcze te krajobrazy! Czuć czyste, bardzo rześkie powietrze nad pokrytymi lawą obszarami po obu stronach drogi. Jak to Indra powiedziała: „Jaki wulkan wypluł lawę, z której powstał ten cypel?” Biała mgiełka nad czymś, co Addi nazywa Blue Lagoon. Nowe nazwy starych źródeł. Bodil również mówiła w samolocie, że zabrała kostium bikini, by kąpać się w Blue Lagoon. „Bo to przecież robią wszyscy turyści”. Bodil miała irytujący zwyczaj wymawiania z naciskiem różnych słów. Siedzenie obok niej w samolocie nie należało do przyjemności. Bezsensowna paplanina na własny temat, aż rozbolały go uszy i twarz zesztywniała od nieustannego uprzejmego uśmiechu. Ponieważ nie otrzymywała właściwych, pełnych podziwu odpowiedzi, zrobiła się zła i w końcu umilkła. I tak było najlepiej.

Widział z powietrza Vatnajökull. Oszałamiające przeżycie, jaki ten lodowiec potwornie wielki! Wszystkie budynki, które mijali teraz, należały do nowszych czasów. Móri tęsknił za owymi małymi domkami, zbudowanymi z kamieni i ziemi, pokrytymi torfem, które wznoszono za jego życia na Islandii. Znowu dostał skurczu serca z żalu za wszystkim, co utracił – nie tylko rodzinę i bliskich, lecz także czas i środowisko, które pamiętał, a którego już nie ma.

– Spójrzcie na te wieże, jak zrobione z cukru! – zawołała Miranda.

– To huta aluminium – wyjaśnił Addi.

Pokryta lawą ziemia na półwyspie Reykjanes została ciasno zabudowana.

– Czy to już Reykjavik? – zapytał Móri zaskoczony.

– Ależ nie. Jeszcze nie Reykjavik. To podmiejskie osiedla.

– Nie rozpoznaję niczego – westchnął. – Reykjavik to kiedyś było kilkadziesiąt domów wokół kościoła. A tych osad w ogóle nic nawet nie zapowiadało. Ale zbliżamy się do Reykjaviku, poznaję to po górach o spłaszczonych szczytach.

– To wulkany – wyjaśnił Nataniel. – Czytałem o nich. Wybuchały w okresie lodowcowym pod czapami lodu, dlatego zrobiły się takie płaskie.

Addi pokazał im górę Essja, a daleko na północy we mgle znad morza majaczyła im Snäfellsnes.

– Aha – zawołała Miranda. – Pojedziemy tam?

– Nie – zaprotestował Móri. – Musimy podążać tą samą drogą, co Dolg.

Addi zapytał, kim był Dolg.

Móri odpowiedział ostrożnie:

– Pewien młody chłopak, który zaginął w osiemnastym wieku. Próbujemy odnaleźć jakieś jego ślady i w ogóle dowiedzieć się, czy przyjechał na Islandię.

Nie wspomniał, że mówi o swoim synu. To by było zbyt trudne do wytłumaczenia.

Dyskutowali, w jakim punkcie powinni zacząć poszukiwania, gdy Nataniel zawołał:

– Nie, stop, stop! Czy zdajecie sobie sprawę, że mówicie po islandzku?

Nie uświadamiali sobie tego. Inni jednak upierali się, że też chcieliby uczestniczyć w planowaniu.

– Wybaczcie – uśmiechnął się Móri. – Tak przyjemnie było posługiwać się znowu ojczystym językiem, że po prostu się zapomniałem. Wytłumaczyłem naszemu kierowcy, że Dolg musiał przybyć do kraju od wschodu, a on się ze mną zgodził. Statki ze wschodu docierają do Islandii w Seydhisfjördhur.

– I nie ma problemu z dostaniem się tam – dodał Addi. – Pojedziemy drogą przez Sprengisandur i dotrzemy do Egilsstadhir. Stamtąd wprost do Seydhisfjördhur.

Znowu Sprengisandur. Móriemu na przemian robiło się zimno i gorąco. Ostatni raz, kiedy jechał przez Islandię, udało mu się częściowo uniknąć tej przeklętej drogi śmierci. Poruszał się nieco dalej na południe. Teraz, niestety, będzie musiał tamtędy przejechać. Nie mógł przecież sprawiać kłopotów tym wszystkim sympatycznym ludziom, którzy nie znali powodu jego lęku i niechęci.

– Rzeczywiście można przejechać samochodem przez Sprengisandur? – zapytał nieśmiało.

– Jasne – odparł Addi. – To najprostsza droga.

– A ile czasu nam to zabierze?

– Kilka godzin. Wszystko będzie zależało od stanu rzek. Musimy je przekraczać. Jeśli nadal panuje wysoka wiosenna woda, to każda przeprawa może potrwać. Ale i tak przenocujemy w Versalir, jedynej tamtejszej stacji turystycznej.

Móri skulił się na siedzeniu. Jeszcze na domiar złego nocować?

Sprengisandur… W pewną jasną noc, nieskończenie dawno temu… Trzynastoletni wówczas Móri był w drodze do Thingvellir, gdzie wraz ze swoją matką i starym czarnoksiężnikiem Gissurem miał zostać skazany na śmierć za czary… Bezmyślne eksperymenty Móriego z magią i czarodziejskimi runami kosztowały tamtych dwoje życie. Poświęcili się dla niego, by on, młody, mógł uciec i uratować głowę.

Nigdy tego nie zapomniał. A teraz znowu znajduje się w tej okolicy.

Загрузка...