20

Tiril, żona czarnoksiężnika Móriego, była bardzo zmartwiona.

Wnuki i ich przyjaciele nie wracali już zbyt długo.

Nie mogła ich utracić! Móri i Dolg zniknęli na zawsze, nie byłaby w stanie przeżyć kolejnego nieszczęścia.

W jej domu zebrały się kobiety, Taran i Mariatta, Fionella i Danielle, Amalie i matka Oka Nocy. Wszystkie matki zaginionych młodych. Ojcowie wraz ze Strażnikami wyruszyli na poszukiwania.

Wciąż jeszcze nie natrafili na żaden ślad.

Nagle Nero uniósł w górę pysk i zawył tak przejmująco, jakby zapowiadał nadejście sądnego dnia. Tiril drgnęła gwałtownie i krzyknęła przerażona.

– Nero, uspokój się! – ofuknęła go Taran, – Nie musisz i ty dokładać swojego!

Ale czarny wielki pies rzucił się na drzwi, które ustąpiły pod jego ciężarem, i niczym strzała pomknął na drogę wiodącą do stolicy.

– Na Boga, co się dzieje? – zadrżała Mariatta. – Czy on może wyczuł obecność naszych nieszczęsnych dzieci?

– Zadzwonię do Rama – rzekła Taran stanowczo. – Muszę mu o tym powiedzieć.

Ram odebrał telefon w swojej gondoli, z której badał południową część kraju. Dobrze, powiedział, pojadę sprawdzić, co się stało psu, ale poza tym nie mam żadnych nowych informacji dotyczących poszukiwań. Wprost przeciwnie, Ram otrzymał wiadomość, że w drodze do kraju jest duża grupa mieszkańców Ziemi. Fionella pewnie wie, że jej mąż i Strażnik Słońca wyjechali gdzieś w tajemniczej misji?

Owszem, Fionella wiedziała o tym, nie miała jednak pojęcia, czego misja dotyczy. Grupa nowo przybyłych zmierza do stolicy, wyjaśnił Ram, i zakończył rozmowę. Kobiety patrzyły jedna na drugą, milczące, negatywnie nastawione do wszystkiego, co nazywa się nadzieja, która zaraz okaże się płonna. Od czasu do czasu pojedynczy ludzie przybywali do Królestwa Światła, niekiedy również niewielkie grupki. Wiadomo było, oczywiście, że Obcy wyprowadzają ich z podziemnych korytarzy, zabierają od Wrót, przez które przeszli, lub też zbierają na drogach wiodących do tajemniczego świata w centralnym punkcie Ziemi. Wiadomo też, że Obcy nie przejmują się wszystkimi zabłąkanymi grotołazami. Jeśli ich osobowości nie są zbyt silne, a charaktery dostatecznie dobre, muszą radzić sobie sami. Tyle tylko, że żaden człowiek nie zdoła na własną rękę dotrzeć aż do Królestwa Światła lub Królestwa Ciemności. Drogi wiodące do nich są zbyt długie.

– Nero? – mruknęła Danielle.

– Cicho bądź – upomniała ją Tiril ze stężałą twarzą. – Wiesz przecież, że nie wolno ci budzić w nas nadziei!

Z domu Tiril rozciągał się znakomity widok na trakt, wiodący do stolicy. Tylko że rzadko kiedy ktoś tamtędy chodził, ludzie przeważnie podróżowali powietrznymi gondolami.

Właśnie jedna taka sunęła teraz ponad polami i domami. Bardzo wielka gondola. Kobiety stały na werandzie i patrzyły, jak pojazd schodzi niemal do ziemi i zatrzymuje się tuż obok psa, który w tej chwili wyglądał niczym mała, czarna kropka, i oto… Nero został wciągnięty do pojazdu i gondola natychmiast znowu się wzniosła.

– Nie – rzekła Tiril. – Nie, oni po prostu zobaczyli psa bez opieki i ulitowali się nad nim. Spójrzcie tylko, kierują się w naszą stronę, rozpoznali Nera, wiedzą, do kogo należy.

– Nie gadaj tyle, mamo – skarciła ją Taran ostro. – Czy nie możemy czekać w milczeniu?

Tiril zirytowana umilkła. Lecz jej serce milczeć nie chciało. Tłukło się w piersi jak szalone.

Zapomniała o zaginionych wnukach.


Móri w zdumieniu spoglądał w dół na zielonozłociste łąki i białe miasteczka. Wszystko pławiło się w blasku Świętego Słońca, wszystko miało mniej lub bardziej złote zabarwienie.

Wiedział, że Święte Słońce jest tylko maleńkim płomykiem tamtego wielkiego i potężnego. Potężnego światła, które rozjaśnia świat równoległy, czy też, jak inni to nazywają, tamten świat. Intensywne, ciepłe światło miłości.

Wyczuwał jednak jego obecność i ciałem, i duszą. Świętemu Słońcu zawsze towarzyszy wspaniała pogoda. Człowiek odczuwa głęboką miłość do wszystkiego, co żyje, a także do wszystkiego, co się nie porusza. Stajemy się znacznie lepsi, myślał.

Reszta nowo przybyłych siedziała pogrążona w zadumie. W przeciwieństwie do rodziny czarnoksiężnika, która musiała przejść przez Królestwo Ciemności, ich droga wiodła wprost do Królestwa światła.

To nie może być prawda, myślała Miranda. Nic tak cudownie pięknego jak ten krajobraz nie istnieje! Choćby te wszystkie kwiaty, te ogrody, te złociste rzeki i żółtozielone lasy!

Dolg był równie napięty jak inni. Widział przecież królestwo elfów, tutejsze rzeczywiście przypominało dolinę Gjáin, było tylko o wiele, wiele większe. Znajdowały się tu również roziskrzone wodospady i żółte kwiatki kwitły w cieniu drzew. Także tutaj człowiek czuł się spokojny i lekki na duszy, nic go nie martwiło ani nie obciążało tak, jak to niemal zawsze bywa w świecie ludzi.

Chciałbym tu pozostać, myślał. Wciąż jeszcze nie odważył się uwierzyć, że reszta rodziny już tutaj jest. To byłoby zbyt wiele szczęścia na jeden raz.

– Spójrzcie tam! – zawołał nagle Móri. – Dolg, zobacz, tam biegnie Nero! Spogląda w górę, podskakuje i…

– Zejdziemy na dół – roześmiał się Strażnik Góry, mąż Fionelli i ojciec Armasa. Wciąż jeszcze nie wiedział nic o tym, że jego tak znakomicie zapowiadający się syn zniknął.

Nataniel i Ellen, Gabriel i Indra uśmiechali się tylko rozkosznie. Ale, ale, ale…

Do Królestwa Światła przybyła oto Miranda, bojowniczka o sprawy społeczne, szczególnie uwrażliwiona na niesprawiedliwość, i to mogło oznaczać nieprzewidziane konsekwencje!

Kobiety zebrane w domu Tiril stały na schodach, kiedy gondola z Nerem na pokładzie schodziła do lądowania. Od dawna słyszały radosne ujadanie psa. Takiej jego radości nie widziały od nie wiadomo kiedy. Tiril zaciskała dłonie tak mocno, że aż paznokcie jej pobielały. On się po prostu cieszy, że wraca do domu, myślała rozgorączkowana. Wtedy Taran zawołała, pokazując w górę:

– Oni tam są! Oni tam są! W każdym razie ojciec. Nie widzę tylko…

Gondola schodziła coraz niżej.

– Owszem! – wrzasnęła Taran. – Widzę również Dolga. Nie, nie, Nero, nie skacz! Nie skacz! O Boże, czy ten pies postradał rozum!

Nero wylądował po skoku z wysokości kilku metrów, ale nic sobie nie zrobił. Musiał przecież dostać się jak najszybciej do domu i opowiedzieć, że dwaj jego panowie wrócili, trzeba to zrozumieć! Tiril zasłaniała dłońmi usta, by zdławić płacz, ale niczego nie widziała, bo oczy miała pełne łez. Niecierpliwym ruchem odsunęła którąś z kobiet, stojącą przed nią.

To on, Móri, dokładnie taki sam jak przedtem! Móri podszedł do niej, a Tiril nie wierzyła, że zdoła utrzymać się na nogach.

Ale Móri wyglądał na zdumionego.

– Tiril? Czy to naprawdę ty? A nie córka, czy nawet wnuczka?

Wtedy Tiril przypomniała sobie, że przecież po przybyciu do Królestwa Światła jej wiek cofnął się do mniej więcej trzydziestu lat. Wszyscy dorośli byli właśnie w tym wieku.

Próbowała mu wytłumaczyć, że to naprawdę ona, ale znalazła się w jego ramionach i natychmiast wszystko inne przestało mieć znaczenie.

Chociaż nie, przypomniała sobie, że jest jeszcze Dolg.

Jej najstarszy syn, dziecko bólu. Witała go teraz cała rodzina i Tiril musiała poczekać na swoją kolej.

Ale już widziała wyraźnie. Zarówno Móri, jak i Dolg zostali naznaczeni jakimś wielkim cierpieniem. Przede wszystkim Móri. Dolg natomiast miał w sobie coś nowego, coś eterycznego, nie wiedziała, jak to określić. Będzie musiała ich wypytać szczegółowo o to, co się z nimi działo.

– Gdzie Rafael i Leonard? Gdzie Theresa i Erling?

– Theresa jest tutaj, poszła tylko trochę odpocząć. O właśnie, wychodzi z domu – wyjaśniła Tiril.

– Co? – wykrzyknęli Móri i Dolg niemal równocześnie. – Kim jest ta młoda dama, która z taką radosną miną idzie nam na spotkanie?

Teraz Móri przypomniał sobie, że Theresa wyglądała dokładnie tak, kiedy spotkali się po raz pierwszy, bardzo dawno temu. Może nawet teraz była jeszcze młodsza.

– Tiril – rzekł cicho. – Czuję się taki stary!

– Wcale nie jesteś stary – zapewniła go z czułością, – A gdy pobędziesz tutaj przez jakiś czas, wszystkie oznaki starości znikną. Będziesz wyglądał tak samo jak Theresa, jak Taran i jak wszyscy. To fantastyczne, Móri. Wydaje mi się, że przywiozłeś kogoś, kogo znam. Czy to nie… Sol z Ludzi Lodu i Villemo, i…

– To prawda – odparł. – Oni przybyli tu z nami. A Strażnik Słońca obiecał, że jeśli zechcą, nie muszą w Królestwie Światła być duchami. Zostaną przywróceni do życia.

– To cudowne! Ale jest jeszcze wiele osób, których nie znam.

– To są współcześnie żyjący Ludzie Lodu. Przedstawię ci ich później.

– A ten, który stoi i rozmawia ze Strażnikiem Góry?

– O, to jest Marco. Marco z Ludzi Lodu, książę Czarnych Sal.

– Och – jęknęła Tiril cicho. Czuła się kompletnie porażona widokiem tego wspaniałego mężczyzny imieniem Marco. – On musi być wyjątkowy!

– Nawet bardzo. Obcy potraktowali jego przybycie jak dar od Świętego Słońca. A to chyba najwyższa pochwała, jaką można tutaj otrzymać. Nie odpowiedziałaś jednak na moje pytanie, gdzie są wszyscy mężczyźni z naszej rodziny?

Wtedy Tiril uciszyła zgromadzonych i opowiedziała o zaginionej młodzieży. „To twoje wnuki, Móri”. Ze specjalnym naciskiem zwracała się do Strażnika Góry, którego syn Armas znajdował się wśród poszukiwanych. Podkreślała, że Strażnicy nie powinni zbyt surowo osądzać ich przestępstwa, a Strażnik Góry ze zrozumieniem kiwał głową.

– Nie jesteśmy przecież tacy groźni – śmiał się.

Oj, oj! Nie wiedział jeszcze o tym, że młodzi złamali wszystkie istniejące zakazy. Popłynęli najpierw Złocistą Rzeką w nieodpowiednim kierunku, zlekceważyli wszelkie ostrzeżenia, sprowadzili Tsi-Tsunggę z twierdzy, której nie wolno im było odwiedzać, weszli do Srebrzystego Lasu i, co najgorsze, podeszli do samego muru, a nawet wycięli w nim otwór. Tamtędy przeprowadzili jakąś istotę z Królestwa Ciemności i narazili Królestwo Światła na odwiedziny okropnych stworzeń żyjących poza murem.

Czy można na coś takiego spoglądać przez palce?

Strażnik Góry został wezwany przez kogoś ze stolicy. Madrag Chor długo szukał z nim kontaktu.

Rozmawiali przez radio, więc wszyscy słyszeli, co mówią. Nowo przybyli Ludzie Lodu nie rozumieli naturalnie ani słowa w języku Strażnika Góry ani też gulgotu, jaki wydawał z siebie Madrag, ale mieszkający tutaj od dawna, ku swemu wielkiemu przerażeniu, rozumieli, o czym tamci rozmawiają. Tiril pośpiesznie przymocowała aparacik Madragów Móriemu, inne kobiety postąpiły tak samo i wkrótce wszyscy mogli przysłuchiwać się rozmowie. To niewiarygodne, myśleli Ludzie Lodu.

– Szukam cię od wieki godzin – mówił Chor gorączkowo. – Wiemy, gdzie znajdują się młodzi, uważamy jednak, że nie powinno się o tym informować Strażników.

Po czym powiedział, że Madragowie spotkali młodych w Srebrzystym Lesie, widzieli, jak biegli w stronę muru, by ratować jakąś dziewczynkę po tamtej stronie; mała rzeczywiście wymagała pomocy i nie ponosi za to żadnej winy.

– Srebrzysty Las? – szepnęła Tiril przerażona. – Ależ nasze dzieci nigdy tam nie chodzą!

Strażnik Góry nie miał już dobrodusznej miny. Był po prostu wściekły.

– Armas powinien mieć więcej rozumu! – Madraga zaś zapytał: – Wiesz, czy oni podeszli do…?

Nie dokończył zdania, nie odważył się wypowiedzieć go głośno.

– Nie – odparł Chor. – Jesteśmy pewni, że tego nie zrobili. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa.

– Wystarczy już sam mur – mruknął Strażnik Góry.

Dlaczego nie wymienili tego groźnego niebezpieczeństwa? Taran coraz bardziej nabierała pewności, że w Królestwie Światła kryją się jakieś tajemnice. Na przykład cała północna część kraju… Podejrzewała też, że za różnymi drobnymi niedopowiedzeniami istnieje jakaś wielka zagadka. Często się nad tym zastanawiała, ale nie doszła do żadnych Wniosków.

Przypuszczała jedynie, że ma to jakiś związek z owym strasznym wyciem po nocach oraz z wysokimi, czarnymi górami wznoszącymi się daleko, daleko poza granicami królestwa. „Żałosne krzyki umarłych”', określała te wołania. Ani Obcy, ani Strażnicy, ani Lemurowie nigdy o tym nie wspominali. Dlatego Tiril uważała, że oni również mają coś wspólnego z zagadką.

Theresa, której słowa zawsze wiele znaczyły, poprosiła, by pozwolono jej porozmawiać z Chorem i jednocześnie z dwoma Obcymi: ze Strażnikiem Słońca i Strażnikiem Góry. Otrzymała pozwolenie.

– Bardzo was proszę – rzekła. – Proszę, byście nie wysyłali tam swoich oddziałów, zanim mój zięć Móri i mój wnuk Dolg nie zobaczą, co dałoby się zrobić. Nie ma powodu karać dzieci, jeśli szkody można naprawić.

– O tym samym właśnie myślałem – odparł Chor. – Dlatego chciałem rozmawiać tylko ze Strażnikiem Góry.

Ten zaś, którego jedyny syn był zaplątany w sprawę, powiedział:

– Dziękuję wam za troskliwość! Wcale też nie jestem zainteresowany, by popsuć Armasowi opinię. Wezwę teraz centralę Strażników i odwołam poszukiwania, powiem, że dzieci się znalazły i właśnie wracają do domu. Czy możemy się spotkać nad Złocistą Rzeką?

Madrag wyraził zgodę.

Móri wtrącił:

– Możliwe wprawdzie, że Dolg i ja moglibyśmy coś zrobić, jest jednak z nami ktoś jeszcze, kto rozporządza dużo większą siłą. Mam oczywiście na myśli Marca z Ludzi Lodu.

Strażnik Słońca popatrzył na księcia.

– Nie wiemy, co się stało pod murem, jednak to, że wprowadzili do środka kogoś z Królestwa Ciemności, brzmi alarmująco. Jest alarmujące nawet, jeśli nie udało im się przebić muru na wylot. Gdyby im się jednak udało, to… Tak, wtedy nie biorę odpowiedzialności za konsekwencje. Dziękujemy, Marco, gdybyś zechciał być tak dobry… To okropne, że coś takiego przydarzyło się w dniu waszego przybycia, ale… jeśli mam być szczery, to muszę wyjaśnić, iż nasza pełna życia młodzież już dawniej znikała, tyle tylko że nigdy nie pozostawali tak długo poza domem. I nigdy nie weszli do Srebrzystego Lasu! To najgorsze miejsce. I mur… Ach, Święte Słońce, zlituj się nad nami!

Nie wyglądał jednak na szczególnie zagniewanego. Sprawiał wrażenie, jakby ta cała smutna historia trochę go bawiła. Taran postanowiła, że pojedzie z nimi, i wsiadła do gondoli.

– To ja też. – zawołała Miranda zdecydowanie. – Ja też potrafię co nieco.

– No nie… Zresztą, jak chcecie.

– Jedzie Miranda, to i ja także – oznajmiła Indra.

Strażnik Góry potrząsał głową. Domyślał się, że oto grupa przedsiębiorczej młodzieży powiększyła się co najmniej o dwie osoby.

– Jedźcie – powiedział. – Ale już nikt więcej. Wsiadajcie zatem do gondoli! Thereso, wezwij mężczyzn z twojej rodziny, którzy wciąż szukają, i powiedz im, że dzieci się znalazły, nie mów tylko gdzie.

Theresa skinęła głową. Po chwili gondola wzniosła się w powietrze, zostawiając Theresie i Tiril obowiązek zajęcia się przybyszami, żywymi i duchami z Ludzi Lodu. Oraz Hubertem Ambrozją, Nero bowiem wyciągnął pysk i obwąchiwał kociaka. Ten zaś wymachiwał łapą i prychał.

Загрузка...