12

Dlaczego biegniemy? zastanawiała się Miranda, choć bardzo dobrze znała odpowiedź. Ci dwaj to nie żadni wielbiciele jeżdżący za Indrą dookoła Islandii W ich oczach można było raczej wyczytać nienawiść i pragnienie mordu.

Ale, na Boga, dlaczego? Czego oni chcą od obu sióstr, a już zwłaszcza od Indry?

Nie miała czasu zastanawiać się nad tym dłużej. Teraz chodziło o to, by jak najszybciej wydostać się stąd na drogę.

Ale gdzie jest droga?

Nie było widać żadnych śladów stóp w sypkim podłożu, wszystkie skały wyglądały tak samo, niebo, deszczowe chmury, dokąd biec? Czy ciemne chmury nadchodziły z południa od strony Kverkfjöll? Miranda nie widziała przed sobą nic, tylko kawałek szarego nieba w górze, skały tkwiły tutaj bardzo gęsto w ziemi.

Jeden z mężczyzn o mało nie zdołał złapać Indry. Miranda szarpnęła siostrę ku sobie, pociągnęła ją tak mocno, że tamta omal się nie przewróciła.

– Stójcie, bo jak nie, to będę strzelał! – zawołał jeden z mężczyzn, ściślej mówiąc zawołał tak, jak w amerykańskim serialu kryminalnym: „Freeze!” Miranda o mało nie wybuchnęła śmiechem, takie to było tanie i głupie.

Sytuacja jednak nie nastrajała do śmiechu. Ona sama z pewnością dałaby sobie jeszcze przez jakiś czas radę, lecz Indra była śmiertelnie zmęczona, ze świstem wciągała powietrze i z trudem stawiała nogi.

Miranda nie pamiętała, czy zdążyły zawołać pomocy, czy nie, teraz było już na to za późno, bowiem w płucach miały za mało powietrza. Z jakąś wściekłą determinacją zdołała przyśpieszyć tak, że obaj mężczyźni zostali spory kawałek za nimi. Indra jednak chwiała się na nogach, nie uciekną więc daleko.

I nagle obu ukazał się cudowny widok. Spomiędzy skał wyłonił się superjeep. Addi otworzył drzwi.

– Do środka! Szybko.

Miranda najpierw wepchnęła Indrę. Addi wciągnął ją jedną ręką, po czym Miranda rzuciła się za nią. Jeep sunął dalej z wciąż otwartymi drzwiami, zrobił duże okrążenie i wyjechał na drogę. Teraz drzwi zamknęły się z trzaskiem.

Reszta pasażerów stała w oddali Niektórzy byli już gotowi biec między kamienne bloki i szukać dziewcząt, ale zobaczyli zbliżający się samochód.

– Dzięki – wykrztusiła Miranda do Addiego. – Skąd mogłeś wiedzieć…?

– Widziałem ślady jeepa – wyjaśnił. – I słyszałem krzyk.

– Aha, więc jednak jesteśmy dość inteligentne – westchnęła Miranda.

– Owszem, a poza tym rozmawiałem dziś rano z ludźmi na Herdhubreidharlindhir. Powiedzieli mi, że w nocy przyjechało jeepem dwóch mężczyzn, którzy wypytywali, dokąd podróżujemy. Powiedziano im, że prawdopodobnie kierujemy się w okolicę Askji.

– Słyszałam ich. Ale że znajdą się akurat tutaj? Tu, gdzie się zatrzymaliśmy.

– Zatrzymujemy się niemal co minuta. Prawdopodobnie widzieli nas z góry. A że przypadkiem zrobiliśmy sobie przerwę akurat w tym miejscu, tego nie mogli się spodziewać. Mieli szczęście, po prostu zdobycz sama wpadła im w ręce.

– Zdobycz, owszem. Dlaczego oni chcieli nas złapać?

– Nie mam pojęcia. Gdyby mieli czyste intencje, przyszliby i powiedzieli wprost, o co im chodzi. Tak jednak nie zrobili.

Wszyscy pasażerowie wsiedli do samochodu i kiedy ruszyli dalej, zaczęła się ożywiona dyskusja

– Czy oni naprawdę mieli broń palną? – zapytał Nataniel z niedowierzaniem.

– Tego nie wiemy – odparła Miranda – Oni po prostu wołali „Freeze!”, ale robili to tak, że o mało nie wybuchnęłam śmiechem.

– Miranda uratowała mi życie – rzekła Indra cicho. – W ogóle nie mam kondycji fizycznej. Już nigdy więcej nie będę się wylegiwać w łóżku.

– No, no, nie obiecuj zbyt wiele – rzekł Nataniel z dobrodusznym uśmiechem. – Nie możesz utracić swego stylu, a zresztą przecież nie każdego dnia człowiek jest narażony na takie niebezpieczeństwa

– Zastanawiam się, czy to ma coś wspólnego z Dolgiem – rzekł Móri zmartwiony.

– Trudno powiedzieć – odparł Gabriel. – Niczego nie rozumiem.

Nikt z obecnych chyba niczego nie rozumiał. Po trwającej niemal wieczność jeździe u podnóża góry, gdzie nie było żadnej roślinności, ani wysoko na skałach, ani na ziemi, okrążyli ją nareszcie i wtedy zobaczyli wznoszący się na linii horyzontu ogromny masyw.

– Askja – rzucił Addi lakonicznie.

– Uff! – jęknęła Ellen. – Jaka wielka!

– Krater zajmuje całe pięćdziesiąt kilometrów kwadratowych – informował Addi. – To jest tak zwana kaldera, czyli ogromne wgłębienie, które powstało w wyniku osunięcia się skał po eksplozji. Wielkie jezioro, o którym mówiłem, powstało po wybuchu w tysiąc osiemset siedemdziesiątym piątym roku. Wtedy niebo było całkiem czarne od popiołu i pumeksu. Popiół opadał nawet nad Sztokholmem. Tu na Islandii była to straszna katastrofa.

– Pięćdziesiąt kilometrów kwadratowych – powtórzył Gabriel – Nie bagatela. Łatwiej teraz zrozumieć, że wybuch musiał mieć katastrofalne konsekwencje. Czy to ostatni wybuch tego wulkanu?

– Nie, mieliśmy jeszcze jeden w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym pierwszym, ale już nie taki gwałtowny.

Siedzieli jakiś czas w milczeniu. Odczuwali teraz, jak małą istotą jest człowiek wobec natury.

– Spójrzcie! – zawołała Indra. – Ziemia jest biała!

– Biała lawa Askji – odparł Addi. – To słynne zjawisko.

Jechali teraz przez ową białą pokrywę, która najbardziej ze wszystkiego przypominała wapń, chociaż z całą pewnością wapń to nie był. Jechali kilometr za kilometrem. Zatrzymywali się często, by sprawdzić, czy ślady jeszcze istnieją. Nadal poruszali się tą samą drogą co Dolg.

– Szlak wiedzie w kierunku Drekagil – rzekł Addi sucho.

– Drekagil… – zaczął Marco. – Zastanawiam się, czy słusznie byłoby to przetłumaczyć na Smoczą Przełęcz? Tam dalej widzę leżącego smoka. To ta góra przed nami.

– Zgadujesz właściwie. Istnieje mnóstwo różnych dziwnych formacji zastygłej lawy, które mogą przypominać skamieniałe smoki. Oho, zaczyna padać.

I rzeczywiście. Niewielki, przyjemny w gruncie rzeczy deszcz powodował jednak, że powietrze zrobiło się zimne.

– Nie bardzo mi to odpowiada – zasępił się Addi na widok szarych zasłon deszczu, zwisających ponad najbardziej tajemniczym wulkanem Islandii, Askją. – Bo pewnie zechcecie obejrzeć Drekagil?

– Jeśli Dolg tam poszedł, to i my musimy – stwierdził Marco spokojnie.

Na tle różnobarwnych minerałów mieniących się w oddali ukazał się niewielki czerwony domek. Stał dokładnie nad wejściem do rozpadliny, Z pewnością jakaś stacyjka dla turystów.

Zatrzymali samochód i wysiedli. Miranda z płaszczem od deszczu w ręce pobiegła natychmiast w dół do niewielkiej rzeczki, która wypływała z Drekagil.

– Spójrzcie! – zawołała. – Pływające kamienie!

– To pumeks – wyjaśnił jej ojciec.

Miranda podniosła jeden kamień z brzegu i rzuciła go daleko w wodę. Tańczył długo unoszony prądem, utrzymując się wciąż na powierzchni. Bardzo chciała pokazać to swoim współtowarzyszom podróży.

Reszta grupy szła ku niej od samochodu, zatrzymali się jednak wszyscy, gdy Indra głośno krzyknęła:

– Na Boga, co to…?

– O co chodzi, Indra? – zaniepokoił się Marco.

– Co to do diabła jest? – wrzasnęła zamiast odpowiedzi. – Spójrzcie tylko na mój płaszcz przeciwdeszczowy! Popatrzcie, co w nim znalazłam! Nic dziwnego, że moja torba była taka cholernie ciężka!

Wrócili do samochodu, by obejrzeć. Indra wyciągała ku nim płaszcz z dziwną zawartością.

Zobaczyli paczkę starannie owiniętą klejącą taśmą. Marco uniósł ją w górę. Rzeczywiście ciężka. Wszyscy starali się pomóc w otwieraniu, ale taśma trzymała mocno. Addi musiał użyć swojego noża. Wewnątrz znaleźli trzy spore plastikowe woreczki z białym proszkiem.

Wstrzymywali oddech, zdumieni i przestraszeni.

– No dobrze – rzekł Gabriel cierpko. – Teraz już wiemy, co tamtych dwóch tak ciągnęło do Indry.

Addi działał skutecznie. Wskoczył do samochodu i oznajmił:

– Dzwonię na policję.

– Znakomicie – przytaknął Nataniel. – Nasi prześladowcy są z pewnością bardzo niebezpieczni.

Słyszeli, jak Addi rozmawiał z policją. Nie rozumieli co prawda zbyt wiele, jednak niektóre imiona rozpoznawali. Spoglądali po sobie zdumieni.

Gdy Addi skończył, Gabriel zapytał:

– Wspomniałeś imię Bodil, dlaczego?

– Prosiłem ich, by jak najszybciej odnaleźli ją w hotelu i nie pozwolili umknąć. To przecież ona, Indro, jakoby przez pomyłkę wzięła na lotnisku twoją torbę, zamiast swojej, prawda? I to ona koniecznie chciała pożyczyć od ciebie płaszcz przeciwdeszczowy.

Nataniel spojrzał na zebranych z uśmiechem.

– My poruszamy się w nieco mniej realnych sferach i tam jesteśmy zadomowieni. Addi ma więcej praktycznego zmysłu. On widzi, co się dzieje wokół niego. Dzięki ci, Addi, my nigdy byśmy o niczym takim nie pomyśleli.

– Nieszczęśni rodzice Bodil, którzy tak ją uwielbiają – mruknął Gabriel.

Indra miała na ten temat nieco odmienne zdanie.

– Może przynajmniej teraz spojrzą życzliwszym okiem na pozostałe dzieci. To by akurat nie zaszkodziło.

– Ale co my zrobimy z tym? – zapytała Miranda, wskazując na narkotyki. – Może wyrzucimy woreczki do rzeki i niech sobie razem z pumeksem płyną na zasypaną popiołem pustynię?

– Nie wolno nam tego zrobić – zaprotestował Addi. – Musimy to oddać policji jako dowód Tak, by ci dranie nie uniknęli odpowiedzialności, to by było zbyt łatwe. Schowam narkotyk w samochodzie i ukryję się za jakąś skałą. Tam będę czekał, dopóki nie wrócicie z Drekagil.

– Nie możesz przecież zrobić tego sam – zaprotestował Gabriel. – Ktoś musi z tobą zostać.

– Mam środki, dzięki którym dam sobie radę – odparł Islandczyk. – Poza tym umówiłem się z tutejszą obsługą, że gdyby tamci wrócili, to trzeba im powiedzieć, iż udaliśmy się na południe. Spójrzcie, droga na południe od Askji pełna jest śladów kół. Tutaj panuje spory ruch, droga prowadzi do Sprengisandur. Marco, powiedz mi, czy Dolg wszedł do Drekagil?

– Wszedł.

Stali w siąpiącym deszczu, a wiatr żałośnie zawodził w dziwnych rozpadlinach Drekagil. Miranda spojrzała na strome zbocza gór. Skały tworzyły różne groteskowe kształty. Głębia pod nimi wyglądała jak Ginnungagap, czyli wielka otchłań znana z mitologii nordyckiej.

Cóż za wspaniała pułapka, gdyby prześladowcy mieli tu pójść za nimi i gdyby byli uzbrojeni! Dobrze jest mieć zaradnego Addiego, który pomyślał, jak ich wyprowadzić w pole. Jeśli się tu zjawią, to zostaną skierowani na południe, na całkowicie boczne drogi.

– Chodźcie, trzeba iść i się rozejrzeć – ponaglał Marco.

Wtedy Miranda nareszcie mogła im pokazać pływające kamienie. Było jednak w grupie wielu znawców natury, więc odkrycie Mirandy zaimponowało jedynie Indrze.

Najszybciej jak mogli, zaczęli schodzić do Drekagil. W głębi panowały cienie, zbocza gór stały strome, mała rzeczka czy też strumyk, w który się od czasu do czasu przemieniała, szumiał na dnie. Musieli balansować na brzegu, żeby nie wpaść w wielkie śnieżne zaspy, które zamykały drogę tak, że trzeba było się po nich wspinać w górę, a potem zjeżdżać na drugą stronę. W najwyższym stopniu prozaiczna rura z plastiku została ułożona wzdłuż rzeki i odprowadzała wodę, niszcząc przy tym całkowicie wrażenie kompletnego odcięcia od świata ludzi. Ale rura jest z pewnością pożyteczna dla pracujących czy też zatrzymujących się na tej samotnej placówce pośród pustkowi, uznała Miranda. Uśmiechnęła się sama do siebie. Jakiś czas temu na pokrytych lawą równinach spotkali nawet samochód służb informacyjnych. Sprawiał wrażenie absolutnie nie pasującego do otoczenia, ale na pewno spełniał ważną misję, informował podróżnych o warunkach drogowych i o pogodzie w tej nieprzyjaznej ludziom okolicy. Wysoko na górskim zboczu wznosiły się dwie kamienne kolumny, strażnicy Drekagil co najmniej pięćdziesięciometrowej wysokości, tak się przynajmniej Mirandzie zdawało. Zdawało jej się też, że owe kolumny śledzą intruzów bardzo daleko w głąb rozpadliny. W pewnym momencie rozpadlina zakręcała i znaleźli się w jeszcze bardziej izolowanym otoczeniu.

I tędy Dolg przechodził sam? zastanawiała się Miranda. W XVIII wieku, kiedy z pewnością nikt przedtem tu jeszcze nie był. Absolutna samotność.

Zaczynała coraz bardziej lubić tego Dolga. Niezwykłego młodzieńca, który przyniósł na świat wyjątkowe zdolności. A kiedy mówi coś takiego równie wyjątkowy Móri, to należy mu wierzyć.

Rozmyślała tak, wspinając się na kolejną zaspę, w butach miała pełno śniegu. Wkrótce nie będzie w grupie nikogo, kto by nie uratował Indry i jej ze szponów handlarzy narkotyków. Najpierw Marco, w sklepie, później Móri w Námaskardh, a teraz Addi z jeepem wśród kamiennych bloków. To, że ona sama uratowała wszystkich pierwszej nocy, nie przyszło jej nawet do głowy. Czuła tylko, że obie z siostrą muszą być najbardziej niezdarnymi dziewczynami na świecie. Co to mógł być za rodzaj narkotyków? Miranda wiedziała niewiele o takich sprawach, współtowarzysze podróży mówili jednak o czystym towarze, który z pewnością miał być przewieziony dalej na Grenlandię lub do Kanady. Policjant wspomniał Addiemu, że od dawna poszukują jakiegoś Francuza i Holendra, traktujących Islandię jako punkt przerzutowy. Owszem, to by się zgadzało. W Holandii jest przecież wielu blondynów i prawdopodobnie ich angielski przypomina angielską wymowę Islandczyków.

Ale w jaki sposób Bodil nawiązała z nimi kontakt? W Oslo oczywiście, poza tym ów Holender jest dość przystojny. I nic dziwnego, że nagle Bodil miała mnóstwo pieniędzy, choć nie dostała ich od ojca.

Ale jak dwudziestoletnia dziewczyna może być taka głupia? Myślała z pewnością, że jeśli celnicy znajdą towar, to cała wina spadnie na Indrę. Ale plan zawalił się w Keflavik. Uczucie złośliwej satysfakcji ogarnęło Mirandę, gdy uświadomiła sobie, że Bodil musiała dostać ostrą reprymendę od obu handlarzy za to, że tak gruntownie pomieszała im szyki. I że musieli wyprawiać się na pustkowia w poszukiwaniu swojego skarbu.

Ale dobrze im tak. Wszystkim trojgu. Nie przepuścili żadnej okazji, przecież ktoś wypytywał Addiego o plan podróży. Jakiś kolega. Z pewnością jednak kryli się za tym przemytnicy.

Rozpadlina okazała się niewiarygodnie głęboka i długa. Wkrótce znajdą się z pewnością w samym sercu Askji. Miranda była zafascynowana strumykami, płynącymi tuż pod warstwą lawy, rozchodzącymi się na boki od ciasnych korytarzy. Szła na samym końcu, ale jej to nie przeszkadzało, lubiła tak wędrować w milczeniu, pogrążona w marzeniach. Móri i Marco szli naturalnie na przedzie. Marco po to, by szukać śladów Dolga, Móri zaś myślał jedynie o poszukiwaniu syna. Jednej rzeczy Marco jednak Móriemu nie powiedział: że w rozpadlinie nie wyczuwa już śladów młodego czarnoksiężnika…

Nareszcie dotarli do dna. Z wysoka, ze zbocza góry raz po raz wypływała kaskada wody. Tutaj, jak wszędzie dokoła, lawa zastygła w niezwykłych formacjach, które przy odrobinie fantazji można by uznać za smoki.

Nagle wszyscy przystanęli. Trzeba było mówić głośno, by zagłuszyć szum wody. Masa zlodowaciałego śniegu utworzyła ponad strumieniem wysoki łuk, dałoby się tam pójść, gdyby ktoś chciał.

Móri poszedł. Chciał się dowiedzieć jak najwięcej o losie Dolga. Wciąż wierzył w tę niemożliwą teorię, że jego syn szukał w Drekagil Wrót.

Móri zaufał Marcowi. Jeśli ktoś może znaleźć rozwiązanie tej sprawy, to z pewnością on.

Szukali długo. Każdy milimetr dna i skalne ściany rozpadliny zostały dokładnie zbadane. Marco doniósł już Móriemu i pozostałym, że Dolg nie wyszedł stąd ową długą drogą pomiędzy skalnymi ścianami. To wzmocniło teorię Móriego, że Dolg przekroczył Wrota.

Pech polegał jednak na tym, że tutaj nie było żadnych Wrót. Ani najmniejszego śladu czegoś podobnego.

W milczeniu spoglądali na ściany, które wznosiły się nad nimi niemal do nieba. Nie istniała żadna możliwość, by ktoś mógł się na nie wspiąć.

Czy mógł tutaj umrzeć? Nie znaleźli przecież żadnych szczątków człowieka i Móri odrzucił ten pomysł kategorycznie.

– Dolg, podobnie jak ja, jest nieśmiertelny. Nie mógł tutaj umrzeć, on musi znajdować się w jakimś innym miejscu. Tylko jak w takim razie stąd wyszedł?

Przez głowę Mirandy przemknęła groteskowa myśl o helikopterze. Ale w XVIII wieku? I jaki by to musiał być helikopter? Taki nie istnieje, niezależnie od wszystkiego.

– Nie wiem – zaczęła z wahaniem. – Mam pewien pomysł…

Wszyscy spojrzeli na nią. Każdy pomysł zostanie przyjęty z wdzięcznością, nawet gdyby wydawał się szalony.

– Pomyślałam sobie – rzekła niepewna i zmieszana tym, że cała uwaga skupia się na niej. – Pomyślałam, że może moglibyśmy zrobić tak jak kiedyś na mokradłach. Ująć się za ręce i skoncentrować. Może udałoby się nam wywołać jakiś obraz?

Wielu zebranych z radością przyjęło propozycję, Zwłaszcza zaś ci, którzy byli na mokradłach. Móri, Marco i Nataniel. Reszcie trzeba było wytłumaczyć, o co chodzi.

Indra i Gabriel cofnęli się o parę kroków.

– My nie posiadamy takich zdolności – westchnął Gabriel.

– Oczywiście, że macie! – zawołał Marco. – Jeśli tylko nie będziecie przeciwdziałać, możecie się okazać bardzo przydatni.

Oboje uradowali się z okazanego im zaufania, Indra mocno ujęła rękę Marca, a drugą podała ojcu.

Myśli Mirandy płynęły swobodnie. Dziwne, ale obie z Indra wcale nie patrzyły na Marca jako na ewentualnego ukochanego, nie mówiąc już o kochanku. Bodil tak właśnie postąpiła. Ale głównie dlatego, że chciała go pokazać swoim przyjaciółkom, chwalić się nim. Indra i Miranda natomiast widziały w nim sympatycznego towarzysza. Myśli o miłości, a zwłaszcza o erotyce, odsuwały od siebie, chociaż on jest naprawdę fascynujący. A może właśnie dlatego?

Czy to Marco sam chroni je przed takimi marzeniami? A może to całkiem po prostu sprawy, które go nie dotyczą? Jest przecież obcym przybyszem do ich świata. Jakkolwiek było, Marco cieszył się niezłomną lojalnością obu sióstr. Poczuła ciepło w sercu na myśl o tym.

Przestraszona otrząsnęła się. Tylko na nią czekali z rozpoczęciem seansu. Chcieli zobaczyć, jaka scena rozegrała się tu przed dwustu pięćdziesięcioma laty.

Miranda i trzej panowie mieli już za sobą doświadczenie. Ellen, Gabriel i Indra czekali na instrukcje.

Marco zauważył:

– Jest nas teraz znaczne więcej niż poprzednio i mamy ze sobą Ellen, obdarzoną zdolnościami Ludzi Lodu. To nas wzmocni. A wy, Indro i Gabrielu… wyobraźcie sobie, że jesteście tutaj wraz z Dolgiem! Albo postarajcie się zobaczyć, jak wyglądał, może zresztą uda się wam odczuwać to samo, co on wtedy czuł. Najważniejsze, by nie przerywać koncentracji.

Rozpoczęli seans. Nie było na czym usiąść, wszystko wokół takie nieprzyjemne, zimne, przesycone lodem i śniegiem oraz wodą! Stali w kręgu z zamkniętymi oczyma, krople deszczu spływały im z włosów i toczyły się po twarzach. Miranda czuła w dłoniach ręce Móriego i Nataniela, powoli skupiała się.

Przez chwilę słychać było jedynie plusk wody i deszcz zacinający o skalne ściany. Móri rozpaczliwie starał się pokonać uczucie rozczarowania z powodu, że ślady syna rozpłynęły się w nicość. Był jednak tak przygnębiony, że miał trudności z koncentracją. Ręka Mirandy w jego dłoni zdawała się przemarznięta do szpiku kości, to skierowało jego myśli do jedynej córki, Taran, której nie widział od chwili, gdy rodzina zniknęła po tamtej stronie Wrót, zostawiając jego i Dolga na tym zimnym, pustym świecie. Tęsknił za radosnym, beztroskim śmiechem Taran…

– Ktoś przerywa więź – szepnął Marco.

– To ja. Wybaczcie mi – rzekł z pośpiechem Móri. – Zacznę od początku.

Tym razem poszło łatwiej. Reprymenda, jak widać, podziałała. Cała uwaga Móriego skupiała się na Dolgu i ostatnich chwilach, które przeżył właśnie tutaj, u końca drogi.

Jak cicho, jak cicho. Woda spływała z pluskiem, krople piany rozpryskiwały się i spadały na nich, ale nie miało to znaczenia, bo przecież i tak nieustannie siąpił deszcz.

Czas mijał i nagle usłyszeli głos Nataniela:

– Widzę konia.

– Ja też – dodał Marco.

Wszyscy pomyśleli to samo: To przecież szaleństwo! Żaden koń by tu nie wszedł, w ogóle żadne zwierzę nie pokonałoby otoczenia Askji.

Znowu cisza. Miranda bardzo wyraźnie odczuwała, że otaczające ją ściany przybliżają się, odczuwała też chłód i ten nieustanny deszcz…

Kolejny głos. Tym razem Ellen.

– Ważki?

– Ty też je widzisz? – zdumiała się Indra i otworzyła oczy.

Łańcuch został przerwany, musieli zaczynać od nowa.

To się nie uda, myślała Miranda. Zajmuję się nie tym, co trzeba.

Powinnam koncentrować się na Dolgu. Widzieć wszystko jego oczyma, po prostu być nim!

– Ważki? To niemożliwe – oponował Móri. – Tutaj nie ma tego rodzaju owadów.

– Ale ja je widzę – upierała się Ellen. – Zwyczajne i… Takie kolosalne.

– Wiem. Mnie się one również ukazują. Ale to nie może być prawda.

– Nie gadajcie tyle! – syknęła Indra, która teraz całą duszą angażowała się w poszukiwania. Bo także miała przeżycia! Takie same jak Ellen i Móri, jest jedną z nich!

– Indra ma rację – poparł ją Nataniel. – Musimy mówić, co dostrzegamy, ale powinniśmy czynić to nad wyraz dyskretnie, bez zbędnych rozmów.

Umilkli. Miranda powoli wkraczała znowu w cudowny trans. Patrzeć oczyma Dolga… Poczuć się na jego miejscu. A jeśli posunę się jeszcze dalej? Wcielę się w Dolga? Jeśli nie będę myślała jak on, lecz stanę się nim?

Miranda wybrała inną metodę niż poprzednio i teraz zadziałało! Coś jakby w nią wstąpiło, poczuła, że wypełniają ją myśli kogoś innego…

Co to? Jakiś… żal?

Nagle ów żal ogarnął ją tak gwałtownie, że aż krzyknęła boleśnie.

– Co się stało, Miranda?

– Samotność! Rozpacz. Zawód. Bezdenny żal i rozczarowanie tym, co zrobili źli ludzie, którym zaufałam, książęta… Anioł Śmierci. O, nie! To zbyt trudne!

– Brawo, Miranda! – zawołał Móri. – Podążaj tą drogą! Staraj się przeżyć jak najwięcej!

– Nie, ja…

– Owszem, dasz radę!

Przytaknęła skinieniem, nie otwierając oczu. Wrażenia napływały do niej, przenikały ją. Płakała cicho.

Marco przerwał krąg, stanął za nią i położył jej ręce na ramionach. Tym sposobem miała obok siebie takie silne media, jak Marco, Móri i Nataniel. Reszta zamknęła swój krąg i kontynuowała seans.

– Ważki, znowu są – upierała się Ellen, a Indra jej wtórowała. – Albo nie wiem… Niektóre są takie wielkie.

Miranda już tego nie słyszała. Kiedy Marco do niej podszedł, coś się z nią stało. Atmosfera zrobiła się niemal nieznośnie gęsta, kręciło jej się w głowie, jakby rozpadlina i skały wirowały wokół. Domyślała się, że zdaniem Marca i Móriego jest na właściwym tropie, więc starają się wzmacniać jej przeżycia.

Powietrze drgało z napięcia oraz z powodu tych skoncentrowanych wpływów, miała wrażenie, że ziemia się pod nią ugina.

Jakaś ostra wizja przemknęła przez mózg dziewczyny.

– Mały kwiatek? Cały gąszcz kwiatów na skalnej ścianie. Potem znowu tylko jeden jedyny. Jest jesień, inne kwiaty powiędły, czuję więź z tym samotnym.

Umilkła. Towarzysze milczeli również, miała wrażenie, że na nią patrzą, ale stwierdzić tego nie mogła.

– Masz rację – rzekł Marco, wciąż stojąc za jej plecami. – Kwiat coś oznacza. To symbol siły woli. Iskra życia.

– Dzięki ci, dobry Boże – wyszeptał Móri. Miranda drgnęła.

– Ktoś mnie wzywa. Albo… Jakieś cudowne, piękne imię.

– Nie – westchnął Nataniel zrezygnowany. – To niewłaściwy trop.

– Ależ tak. Cieniutki głos woła: „Lanjelin”. Widzę je. To ważki! Nie! Absolutnie nie, o Boże!

– Nie, nie, my się mylimy! – zawołał Móri i przerwał łańcuch. – Obudźcie się, wszyscy, Miranda znalazła rozwiązanie, prowadziliście nas właściwą drogą, tylko sami tego nie pojmowaliśmy! To nie są ważki, to elfy! O mój Boże, jak mogłem być takim głupcem?

Miranda odetchnęła ze świstem, kiedy Marco zdjął ręce z jej ramion. Mogła znowu być sobą.

– Otrzymałam odpowiedź – oznajmiła z dumą. – Dolg odebrał moje wezwanie. Dolg żyje, Móri!

Czarnoksiężnik ujął jej dłonie i serdecznie ściskał. W oczach miał łzy.

– Ale mówiłeś, że elfy opuściły Ziemię, że one również przeszły przez Wrota – zapytał Gabriel, rozcierając przemarznięte ręce.

– Owszem, ale nie wszystkie elfy świata, widziałem tylko gromadkę zmierzającą do Wrót. Nie dostrzegłem na przykład ani króla, ani królowej elfów z Islandii, nie zauważyłem też Starca, pierwotnej siły Islandii. Słyszeliście jednak Mirandę. Ona na moment stała się Dolgiem. Elfy zawsze nazywały go Lanjelin, używały tego imienia, chociaż otrzymał je na chrzcie od swojej babki. Dziękuję ci, Mirando, dziękuję wszystkim, również tym, którzy widzieli konia. Bo to też prawda. Sposób poruszania się elfów, wiecie przecież! To one musiały wynieść stąd Dolga, stosując ten właśnie sposób.

– Wynieść go stąd? – zdziwił się Nataniel. – Owszem, to by wyjaśniło jego nagłe zniknięcie z Drekagil. Tylko dokąd?

Móri westchnął.

– Moim zdaniem istnieje tylko jedno takie miejsce. To Gjáin, piękna dolina elfów.

Загрузка...