7

W chwili nieuwagi zebranych Bodil zdołała po kryjomu zrobić Marcowi zdjęcie swoim polaroidem, Więc jej porażka, że nie przyszła na przyjęcie w towarzystwie zapowiadanego niezwykłego mężczyzny, nie wydawała się już taka straszna, gdy wyjaśniła, że z różnych powodów nie mógł się tutaj pojawić, i z udaną obojętnością, jakby od niechcenia, pokazała fotografię.

Zrobiło to ogromne wrażenie. Dziewczyny pozieleniały z zazdrości, a chłopcom zrzedły miny.

Inna sprawa, którą udało jej się przy okazji osiągnąć, to to, że jak zwykle stała się najważniejszą osobą na przyjęciu. To znaczy dla chłopców i dla przyjaciółek, które ją podziwiały i starały się zawsze być blisko niej. Na inne osoby machała ręką. Są po prostu zazdrosne, mawiała zwykle, a najgorsze, że sama w to wierzyła. Jej dobre samopoczucie było trwałe i nienaruszalne.

Ukradkiem spoglądała na zdjęcie Marca. Zaciskała szczęki w taki sposób, od którego z czasem powstają głębokie zmarszczki Tego mężczyznę musi zdobyć. Nic innego nie wchodzi w rachubę. W końcu przecież on ulegnie jej urokowi. Ale musi się to stać zaraz, szybko, w ciągu najbliższych dni. Nie miała ochoty wymyślać w nieskończoność jakichś wymówek dla przyjaciółek, a już zwłaszcza dla dziewczyn, które jej zazdroszczą.

Musi, musi zdobyć go jak najszybciej.

Och, on powinien teraz widzieć, jaka jest popularna, jak ją wszyscy uwielbiają. Dlaczego, do diabła, nie chciał z nią przyjść?

To wina tej beznadziejnej rodzinki, mogłaby przysiąc. To oni wciągnęli go w jakąś pułapkę, z której nie potrafi się wyrwać, chociaż bardzo chce. Przecież to oczywiste, że najbardziej pragnie być z nią, z Bodil, ale jest zbyt dobrze wychowany, by łamać obietnice.

Ooo, westchnęła cicho. Pomyśleć, że teraz mogłoby mnie obejmować jego ramię.


Złotobrązowe sitowie porastało całe mokradła, które niegdyś były jeziorem. Teraz prawie kompletnie zarosły, tylko tu i ówdzie migała niewielka tafla wody. Wielka szkoda i wielki wstyd, mówili esteci, uważając, że skraj jeziora powinien być czysty, wypielony z trawy i chwastów i mieć piękne równe brzegi. To fantastyczne, odpowiadali miłośnicy natury, którzy najpierw myśleli o życiu zwierząt, przede wszystkim ptaków.

Teraz, wczesnym rankiem, mgła leżała nisko i trawa pomiędzy kępami sitowia mieniła się kroplami rosy. Powietrze było czyste i rześkie, a śpiewy różnych gatunków ptaków po prostu cudowne.

Z samochodu wysiadły cztery osoby. W ostatniej chwili nastąpiły pewne zmiany. Młody Christian pojawił się co prawda wprost z przyjęcia, ale mocno zawiany, chwiał się na nogach, dzwonił zębami i był śmiertelnie blady. Miranda podziękowała mu za to, że przyszedł, ale natychmiast odesłała go do domu, żeby się wyspał. Mamrotał coś ochrypłym głosem, co wyglądało na przeprosiny, poza tym jednak był jej bardzo wdzięczny, że w tym stanie nie musi robić żadnych wycieczek.

Tymczasem Móri obudził się bardzo wcześnie i poprosił, by zabrali go ze sobą. W ostatniej chwili przyszedł też Nataniel. Zjadł kromkę chleba i popił ją mlekiem na stojąco w kuchni, po czym mogli ruszać. Musieli przejechać całe osiedle, by dotrzeć do mokradeł.

Gabriel, Indra i Ellen nadal spali, gdy ta czwórka spoglądała na chłodny, pogrążony we mgle krajobraz.

– Fantastyczne – mruknął Marco. – Już tylko to czyni życie wartościowym.

Spoglądali na niego ukradkiem. Jego głos wyrażał coś, czego nie pojmowali Nie wiedzieli o jego wyobcowaniu i cierpieniu samotnika, zdającym się nie mieć końca. Nie wiedzieli, to prawda, ale domyślali się, że tak jest.

Miranda zapytała go wprost właśnie o to.

– Teraz musisz nam pokazać drogę, Mirando – przerwał jej Nataniel.

Dziewczynę ogarnęła duma. Trzech dorosłych mężczyzn o niezwykłych, ponadnaturalnych zdolnościach i ona, pospolita… Ale to ona jest tutaj ich przewodniczką.

Tak się tym przejęła, że pomyliła kierunki. Wściekła na samą siebie musiała zawrócić i poprowadzić ich inną ścieżką.

– Musimy zachowywać się bardzo cicho – powiedziała. – Żeby nie przeszkadzać ptakom.

Pokazywała im gniazda wzdłuż wąskiej ścieżki. Setki, a może nawet tysiące kaczek zrywało się koło nich, większości gatunków mężczyźni nie znali. Ale Miranda tak. Pokazywała im bekasy, brodźce, siewki, słonki, kszyki i tak dalej. Wielkie gniazdo łabędzi, majaczące daleko w sitowiu, muszą ominąć z daleka, ostrzegła Miranda. Mogliby zostać zaatakowani.

– Jesteś imponująca – stwierdził Nataniel, a tymczasem jakiś duży brodziec zaczął wyśpiewywać swoje charakterystyczne melodyjne trele. Głos niósł się daleko nad bagnami.

– Szkoda, że Ellen nie chciało się wstać. Powinna by to wszystko zobaczyć – westchnął Nataniel.

– A ojciec powinien usłyszeć, jak mnie chwalisz – roześmiała się Miranda cicho. – Bardzo jest rozczarowany moimi wynikami w nauce. Należę do tak zwanych szczególnie uzdolnionych. Tacy ludzie słabo radzą sobie w szkole, ale na jeden temat wiedzą niemal wszystko.

– Jak ty o ptakach? – wtrącił Móri.

– Nie, w ogóle o przyrodzie, ale to nie wystarczy. Nigdy nie będę biologiem ani niczym takim, ponieważ moja tępa głowa za nic nie może opanować ani niemieckich czasowników, ani matematyki. Zastanawiam się tylko, po co mi te czasowniki, czy miałabym rozmawiać ze zwierzętami po niemiecku?

– Jak widzę, system szkolny nie bardzo się zmienił od moich czasów – zauważył Marco sucho. – Specjalnie uzdolnieni sprawiają kłopot, więc należy wybijać im z głowy zbytnią aktywność. Tak zwani średniacy natomiast przemykają się przez szkołę jakby nigdy nic. Czy więc to takie dziwne, że potem mamy tyle papierowych głów na ważnych stanowiskach?

– Dziękuję, Marco. Twoje słowa będą mi podporą co najmniej przez tydzień – uśmiechnęła się Miranda. – Ale tu musimy się zatrzymać. Dalej nie możemy iść, ponieważ tam gnieździ się większość ptaków chronionych.

Zawrócili do porośniętego trawą wału pomiędzy bagnami a drogą. Nataniel przyniósł z samochodu pled i rozłożył go na ziemi.

– Chciałbym tu trochę posiedzieć i porozkoszować się okolicą – rzekł i dał znać, by inni usiedli obok niego. – Tutaj ludzie chyba rzadko zaglądają?

– Myślę, że w ogóle nigdy – odparła Miranda, sadowiąc się na kocu.

Przez chwilę milczeli. Słońce powoli przebijało się przez zasłonę mgły, a jego promienie rozjaśniały migotliwym blaskiem pokryte rosą rośliny. Jakaś stara łódź, zmurszała i wywrócona do góry dnem, leżała pomiędzy dwiema brzozami jako pozostałość z czasów, gdy jeszcze łowiło się tutaj ryby.

– Te mokradła powinno się chronić – stwierdził Nataniel.

– Pracujemy nad tym – zapewniła Miranda. – Pobliscy rolnicy nas wspierają, ale teraz ktoś wymyślił, żeby wybudować tu centrum sportowe, boiska do piłki nożnej i inne takie. A z potężnym sportem trudno walczyć. Oni argumentują, że to bardzo dobre dla młodzieży, żeby ćwiczyć na otwartych przestrzeniach, męczyć się do upadłego i zwyciężać, zwyciężać, zwyciężać tych, którzy są słabsi lub nie są dość wytrwali.

– Boże uchowaj, co za salwa – uśmiechnął się Marco. – Domyślam się, że nie przepadasz za sportem?

– Ciekawe, jak to zgadłeś? – zachichotała Miranda. – Ale posłuchałbyś Indry! Ona to po prostu nienawidzi lekcji gimnastyki.

– Bardzo dobrze ją rozumiem – westchnął Nataniel i wszyscy roześmiali się serdecznie. Mieli wiele pobłażliwości dla niekonwencjonalnych zachowań Indry.

Słońce świeciło przez mgłę. Był to nieprawdopodobny spektakl.

Móri rzekł ze smutkiem:

– Kiedy szliśmy przez mokradła, myślałem, że to po takiej okolicy wędrował mały Dolg, by pokonać ogromne bagna i zdobyć szafir, który miał mnie przywrócić do życia.

Słyszeli już w Uddevalla dzieje Móriego, tam bowiem nocowali, zdążyli również poznać historię Dolga.

Nataniel uniósł głowę. W jego oczach pojawił się błysk.

– Móri… Marco i Miranda… Posłuchajcie mnie! Narzekaliśmy bardzo, że nie ma z nami przodków Ludzi Lodu, bo oni by z pewnością pomogli nam odszukać Dolga. Ty, Móri, byłeś rozżalony, że nie ma przy tobie twoich duchów. A Marco nie może akurat teraz prosić o pomoc czarnych aniołów. One, jak powiadasz, są dużo potężniejsze niż ty sam, bo jesteś w połowie człowiekiem, chociaż jesteś też księciem Czarnych Sal i w pewnym sensie stoisz ponad czarnymi aniołami. Czuliśmy się bezradni, ale czy o czymś nie zapomnieliśmy?

– O czym? – wykrzyknęli równocześnie.

– O przyjaciołach Dolga. On był wyjątkowy, prawda?

– Nawet bardzo – odparł Móri. – Ale to nic nam nie pomoże, jego duch opiekuńczy, Cień, opuścił świat. Podobnie ogniki i elfy oraz inne istoty, które uratowały go tamtej nocy na bagnach, daleko na południe stąd. Ja sam widziałem, jak przekraczają Wrota.

– Tak – przyznał Nataniel zirytowany sam na siebie że nie potrafi wyjaśnić dokładnie, o co mu chodzi. – Ale to dotyczyło ogników z tamtych właśnie mokradeł. Tam bowiem ci, którzy dawniej byli Lemurami, a potem przemienili się w ogniki, gromadzili się w pobliżu szafiru. Mogą jednak istnieć inne, w innych miejscach.

– Nie Lemurowie – zaprotestował Móri. – Oni wszyscy byli na tamtych bagnach, poza tym ogniki nie występują tak daleko na północy jak tutaj.

Zniecierpliwiony Nataniel machał rękami.

– Nie, ale tutaj istnieją przecież inne istoty natury? wierzcie mi, widywałem zarówno upiory, jak i tak zwany szary ludek. Podziemne istoty.

Spoglądali po sobie, zastanawiając się. Móri z nową nadzieją w oczach.

– Dolg miał bardzo dobry kontakt ze wszystkimi niewidzialnymi stworzeniami – rzekł z wahaniem, jakby nie chciał cieszyć się za wcześnie.

Miranda wtrąciła z ożywieniem:

– Siedzicie tutaj, trzej ludzie obdarzeni ponadnaturalnymi zdolnościami. Czy nie możecie spróbować nawiązać kontaktu z jakimiś innymi istotami, które przebywają w okolicy? Nie odczuwacie obecności nikogo takiego w pobliżu?

– Popełniasz błąd, Mirando – wtrącił Marco łagodnie i zapał dziewczyny zgasł. Marco mówił dalej: – Nie tylko my trzej mamy paranormalne zdolności Jest nas tutaj czworo takich.

Popatrzyła na nich, niczego nie rozumiejąc Wszyscy trzej kiwali głowami.

– Twój ojciec wspomniał, że od czasu do czasu przekonujesz rodzinę, iż odziedziczyłaś zdolności Ludzi Lodu – oznajmił Nataniel. – Masz co do tego całkowitą rację.

– Nie – zaprotestowała Miranda, ale zaraz z zapałem zaczęła opowiadać: – Czasami przeczuwam to, co stanie się w następnej sekundzie, albo zdaje mi się, że widzę istoty, które właściwie nie powinny istnieć. I… Nie, nie mówicie tego poważnie.

– Jak najpoważniej – oświadczył Móri. – Tylko że twoje zdolności pozostają jeszcze w uśpieniu, ale na pewno dadzą o sobie znać. Mimo że, jak powiadacie, dziedzictwo Ludzi Lodu wygasło.

Marco dodał:

– Uważam więc, że powinniśmy zrobić tak, jak proponuje Miranda. Skoncentrujmy się wszyscy czworo nad nawiązaniem kontaktu z istotami, które, miejmy nadzieję, się tutaj znajdują. Może one wskażą nam jakiś trop.

Wszyscy jednak pomyśleli: Co tutejsze istoty natury mogą wiedzieć o Dolgu? Nic!

– Powinniśmy byli to zrobić już w Västergätland – rzekł Nataniel. – Tam gdzie Dolg zniknął. Albo jeszcze lepiej w Uddevalla, gdzie jego ślady się urwały. Ale trudno, skoro tego nie zrobiliśmy, to spróbujmy chociaż teraz. Może nas to do czegoś doprowadzi.

Rozsiedli się wygodniej na pledzie. Miranda ujęła za ręce Marca i Móriego. Nataniel również włączył się do kręgu.

Panowała cisza. Miranda czuła wielką siłę, czy też energie, płynącą od obu mistrzów i prawdopodobnie siła Nataniela również poprzez nich do niej docierała. Czuła się bardzo mała i ograniczona, robiła jednak, co mogła.

Próbowaliśmy już wszystkiego, myślała, by odnaleźć Dolga. To jest nasza ostatnia szansa, chociaż z pewnością bliska zeru.

Zanim jednak posunęli się tak daleko, by zacząć wzywać znajdujące się ewentualnie w pobliżu niewidzialne istoty, Marco otworzył oczy i zawołał:

– Nie!

Wszyscy troje spojrzeli na niego pytająco.

– Nie musimy korzystać z pomocy istot natury, by go odszukać. Czy nie czujecie, jaką siłą dysponujemy w naszym kręgu?

– Tak jest, to wielka siła – jęknął Móri. – Nigdy nie czułem czegoś podobnego! Ale co konkretnie masz na myśli?

– Zastanawiam się, czy nie poradzimy sobie sami z tym zadaniem. Powinniśmy co prawda być w Uddevalla, ale spróbujmy tutaj. Ostatni ślad Dolga, na jaki natrafiłem, znajdował się tuż poza granicami miasta. Ty, Móri, sądziłeś, że rycerze zabrali go ze sobą na jakiś statek, płynący na południe. Byliśmy w porcie, pamiętacie? Z pewnością w tamtych czasach wyglądał on zupełnie inaczej, postarajmy się jednak przenieść myślami w okolice portu. Wywołajcie w sobie jego obraz i zostańcie tam! Może zdołamy złowić choćby błysk z tego, co się tam stało. Sądzisz, że dasz radę, Mirando?

– Bez trudu! – zawołała z przekonaniem. Była jednak skrajnie spięta – Zatem, ruszajmy w drogę!

Skoncentrowali się ponownie. Port w Uddevalla. Nabrzeże. Kamienne albo wykładane deskami… Miranda próbowała wyobrazić sobie, jak to mogło wyglądać w tamtym czasie. Miała z tym pewne trudności. Osiemnasty wiek? Beczki ze śledziami. Smoła. Liny i takielunek…

Móri wciągnął głęboko powietrze.

– Widzę jakiś statek…

– Ja również – potwierdził Marco.

– I ja – dodał Nataniel.

Miranda statku nie widziała, choć rozpaczliwie natężała wyobraźnię.

– Przestań – mruknął Marco, nie otwierając oczu. – Za bardzo się napinasz. Pozwól, by wizje po prostu do ciebie przyszły!

Zrobiła, jak kazał.

– Widzę! – krzyknęła i tym samym przerwała seans. – Wybaczcie mi.

Wszyscy odetchnęli. Porównywali swoje wizje. Okazało się, że widzieli ten sam statek. Dość duży kuter przystosowany do pływania po Morzu Arktycznym.

– Tak mi przykro, że zniszczyłam wizję – rzekła Miranda z żalem w głosie.

Nataniel oznajmił stanowczo!

– Gdybyś nas nie zabrała tutaj, na te mokradła, nigdy byśmy nie wpadli na pomysł, by połączyć swoje siły, i nigdy byśmy się niczego nie dowiedzieli, Mirando. Jesteśmy ci winni wdzięczność.

Dziewczyna rozpromieniła się. W tym momencie była szczęśliwsza niż kiedykolwiek przedtem. Wszystko wydawało się doskonałe. Otoczenie. Ci trzej tajemniczy mężczyźni, no tak, bo choć Nataniela znała od dawna, zawsze uważała, że jest człowiekiem niezwykle zagadkowym.

– To musi coś oznaczać – zastanawiał się Móri. – To, że wszyscy widzieliśmy ten sam kuter.

– No, a czy to nie może być nasz wpływ? – zapytała Miranda. – Przekazywany sobie nawzajem?

– Nie – odparł Marco. – Bo ja widziałem więcej.

– Opowiedz!

– Dobrze, ale najpierw rozwiążemy pewien problem. Dlaczego nie natrafiamy bezpośrednio na Dolga? Spróbujmy spojrzeć na niego w miejscu, w którym teraz przebywa!

– Świetny pomysł – pochwalił Nataniel. – Spróbujmy!

Znowu ujęli się za ręce. Siedzieli o tej wczesnej porannej godzinie i czuli ciepłe promienie słońca, ogrzewające chłodne mokradła. Choć to może dziwne, ptasi świergot nie przeszkadzał im w skupieniu. Był niczym piękny akompaniament dla ich myśli. Czy też może nie należy nazywać tego myślami, chodziło przecież o to, by ich serca i zmysły były czyste i całkowicie wolne od innych wrażeń.

Niezależnie od tego, jak bardzo pragnęli zobaczyć Dolga, żadne obrazy się nie pojawiały.

– Jakby zniknął z powierzchni ziemi – mruknął Nataniel.

Móri czuł się źle.

– Musimy go odnaleźć, wracajmy nad morze. Marco, powiedz, co wtedy widziałeś?

– Widziałem dwóch mężczyzn, idących nabrzeżem. Jeden młody chłopiec, bardzo piękny i bardzo blady, o ciemnych włosach, sięgających do ramion.

– Dolg – szepnął Móri ze smutkiem. – A ten drugi?

– On szedł z tyłu. Bardzo przystojny, czarnowłosy mężczyzna, szlacheckiego pochodzenia, to było widać po zachowaniu i wyglądzie. Nie bardzo jednak bym mu ufał.

– Jeden z rycerzy – skinął głową Móri. – Książę Konstantyn, jak sądzę. Mówisz, że został na nabrzeżu?

– To prawda. On w gruncie rzeczy nie towarzyszył temu młodemu chłopcu, wyglądało na to, jakby popatrzył na niego z odległości, a potem ruszył swoją drogą.

– A Dolg?

– Myślę, że wszedł na pokład kutra, ale w tym momencie wizja została przerwana.

Moja wina, pomyślała Miranda.

– Kuter z Morza Arktycznego – rzekł Nataniel jakby w rozmarzeniu. – Jak sądzisz, Móri, dokąd on zmierzał?

– Uważam, że na Islandię. Dolg kochał ten kraj.

– Sądzicie, że uciekał od rycerzy? – zapytała Miranda.

– Trudno to rozstrzygnąć – odparł Marco. – Nie mamy pojęcia, co rycerze zamierzali zrobić.

Po krótkiej pauzie Nataniel oznajmił:

– Nie wydaje mi się, żebyśmy teraz mieli dość sił na powtórzenie seansu. Taki wysiłek pochłania mnóstwo energii, ale się nie poddamy. Móri, będziemy się starać wyjaśnić los twojego syna.

Czarnoksiężnik miał bardzo zdecydowaną minę.

– Muszę porozmawiać z Gabrielem. Może on mógłby mi pożyczyć pieniędzy z funduszu Ludzi Lodu, bym mógł popłynąć jakimś kutrem na Islandię.

– Kutrem? – zdumiał się Nataniel ubawiony. – Nie, to przecież zajmie zbyt wiele czasu, polecimy tam, rzecz jasna, samolotem.

Móri pobladł jeszcze bardziej.

– Polecimy? Czy masz na myśli to dziwne urządzenie, które zostawia za sobą na niebie jasną smugę?

– Otóż to właśnie. A poza tym nie pojedziesz sam.

Móri w zamyśleniu spoglądał na niebo. Potem dzielnie skinął kilkakrotnie głową. Powoli, ale stanowczo.

– Dziękuję – powiedział. – Dziękuję wam wszystkim!

O, pomyślała Miranda desperacko, ja muszę z nimi polecieć! Muszę!

Загрузка...