Eugeniusz Zamiatin (1884–1937), głośny i tłumaczony u nas przed wojną, jest dziś dla większości polskich czytelników postacią nie znaną. Tak gruntowne zapomnienie zawdzięcza ten mistrz rosyjskiej prozy XX wieku stalinowskiej proskrypcji. Zmuszony do opuszczenia ZSRR (którego obywatelstwo zachował zresztą do śmierci w Paryżu) w roku 1931, wciągnięty został na czarną listę pisarzy tak skutecznie, że pierwsza w ojczyźnie publikacja słynnej na cały świat powieści My (1920) stała się wydawniczą sensacją anno 1988. Publikacja ta zbiegła się z rosyjskim krajowym pierwszym wydaniem powieści Orwella 1984, dla której była niewątpliwie pierwowzorem, i Nowego wspaniałego świata Huxleya, który inspirację czerpał zapewne także z powieści Zamiatina.
My — jeden z wzorców gatunku antyutopii w literaturze powszechnej —to wbrew pozorom nie satyra. To —mówiąc słowami autora —„społeczny pamflet, przybrany w wytworny uniform powieści ironiczno-fantastycznych”.
Kompozycję My autor, z zawodu inżynier-konstruktor okrętów (bohater powieści to jego ironiczne alter ego), planował z matematyczną precyzją. Motorem akcji są wyłącznie kobiety, płeć bierze górę nad mózgiem aż po końcową katastrofę. Trzy samogłoskowe kryptonimy kobiet stoją jakby u trzech wierzchołków trójkąta-delty, symbolizującej bohatera: przeciwstawne sobie I i O sumują się w Ю. Może to zresztą oznaczone graficznie cyrylicką literą działanie odejmowania? I, pozbawiona tego ludzkiego pierwiastka, który wnosi O, odmienia się w zimne rybie monstrum owej Ю. Tak czy owak, to one tylko są czynne, swoją energią niweczą bezwładność bohatera. Zamiatin z premedytacją odwraca ukształtowany już w jego czasach schemat powieści fantastycznej: z reguły to właśnie kobieta, symbol seksu, pełni w nim funkcję bierną wobec potęgi hipermózgu głównego bohatera.
Analizę rzeczywistej problematyki ideowej My zacząć jednak wypada od kwestii stylu. W swoim ekspresjonistycznym komiksie, układanym stylem napisów do niemego filmu, Zamiatin świadomie operuje tworzywem kiczu. Irracjonalność stylistyczna, ostentacyjnie podkreślona nadmiarem równoważników zdaniowych, myślników, „telegraficznym” skrótem —przez kontrast z racjonalnością konstrukcji powieści podkreśla rozpołowienie świata. Rozdwojona jest też świadomość narratora.
Kicz to środowisko, w którym działają zamiatinowscy ludzie —nie-osoby. I-330, jawiąc się jako wytwór „kiczowatej wyobraźni” narratora, w miarę rozwoju powieści traci na indywidualności, aż do końcowej sceny pełnej depersonalizacji i unicestwienia wraz z chorobliwą „duszą” Pierwszego Konstruktora.
Częsty schemat odczytania My jako satyry na totalitaryzm zaciemnia obraz: w tym zamiatinowskim Kandydzie nie ma bohaterów pozytywnych. Żadna z części rozpołowionego świata nie reprezentuje dobra w walce ze złem. Terroryzm „Mefi” i ludobójstwo Państwa są zjawiskami komplementarnymi: dwudziestowieczne doświadczenia świata potwierdzają tę diagnozę. Jeśli więc miałaby to być satyra, to nie tylko na totalitarne państwo, ale też na totalitarny ruch, spisek. Warto sobie uprzytomnić, że obraz tego ruchu powstał jeszcze przed marszem na Rzym faszystów Mussoliniego. Zamiatinowska wizja świata koncentracyjnego nie pozostawia złudzeń: utopia przeradza się w despotyzm, dobro zorganizowane staje się złem.
Państwo Jedyne i spisek „Mefi” —to nie dwa przeciwieństwa, to tylko dwa stadia: terror buntowniczego ruchu z chwilą zwycięstwa przeistacza się w terror inkwizycji Państwa-Boga, który z kolei rodzi terror buntu i tak da capo. „Stadium prorockie —pisał Zamiatin —to największe wzloty, wielkość duchowa i romantyzm. Chrześcijanie w katakumbach. W stadium apostolskim głoszą swą wiarę jawnie, nadal jednak tocząc ideologiczną walkę, jeszcze nie zwyciężyli. W stadium kościelnym wreszcie —zwyciężyli na ziemskiej płaszczyźnie. I tak wszyscy zwycięscy chrześcijanie rozpoczynają przymusowe zbawienie: przemocą, mieczem, ogniem, więzieniami. Chrystus staje się Wielkim Inkwizytorem”.
Egzorcyzmując upiory „hipertrofii władzy państwa” i „hipertrofii władzy maszyn” Zamiatin okazał się nader przenikliwy. W wieku ideologii jego ironia jako wyraz uniwersalistycznego humanizmu niosła złowróżbną przestrogę: „Nasi bogowie są tu, na ziemi, wśród nas —w Urzędzie, w kuchni, w pracowni, w klozecie; bogowie stali się jak my: ergo —my staliśmy się jak bogowie. I do was, moi nieznani czytelnicy, i do was także dotrzemy, aby uczynić wasze życie równie precyzyjnym i bosko rozumnym jak nasze…”
Otóż jest zamiatinowska Atlantyda.