No, szczęśliwie wiosna w pełni i teraz możemy znowu z moją Ulą przez płot uprawiać życie towarzyskie, które zimą mocno szwankowało. To znaczy szwankowało przy płocie, bo w domach to się toczyło przyjemnie przez całą łaskawą w tym roku zimę.
Wiosna wyłazi z ziemi i z powietrza, a my z Ulą wymieniamy przy płocie ważne poglądy i dzielimy się planami na przyszłość. A tu trzeba dosiać, a tu usunąć, a tu przesadzić, a tu sprzątnąć.
Właśnie wtedy przed furtką stanęła nasza trzecia sąsiadka, trzymając w rękach badyle suche, a ukorzenione. W prezencie Uli je niosła, ani chybi, bo przed jej furtką stanęła. Nie powiem, zazdrość mną trzepnęła szybko i zdecydowanie, bo co jak co, ale suche badyle, które pięknie za chwilę zakwitną różowymi kwiatami, to ja lubię nade wszystko, ale powstrzymałam to uczucie w porę. Przywitałam się więc serdecznie przez siatkę, zduszając uczucie w zarodku. Zanim sąsiadka zdążyła cokolwiek miłego odpowiedzieć, z domu Uli dobiegł krzyk.
Drgnęłyśmy wszystkie trzy, a ukorzenione badyle też drgnęły w ręku sąsiadki.
– Ty idiotko! – doleciało.
– Sama jesteś idiotka! – odpowiedział przeczysty głos drugiej córki Uli.
– Mówiłam ci, nie ruszaj mojej szminki!
– Nie ruszałam!
– Ruszałaś! Tak samo jak moją bluzkę wzięłaś bez pozwolenia!
– Ty chamko! Raz tylko, i to dlatego, że ty dostałaś, a ja nie!
Odetchnęłyśmy z ulgą. To córki Uli również wymieniały poglądy, a wiosna sprzyjała ich rozprzestrzenianiu się, bo i okna już uchylone i głos się niesie daleko.
Sąsiadka z badylami patrzyła na Ulę. Zrobi coś czy nie? Ula nie robiła nic. Nie zamierzała się wtrącać. Zwróciła pogodną twarz w kierunku sąsiadki i powiedziała o badylach:
– Jakie piękne! Co to?
– Nie odzywaj się tak do mnie! – krzyczało przez okno.
– Oddawaj moją bluzkę, złodziejko!
– Masz i zamknij się! A szminki nie brałam! Nic nie mam! Nigdy nic nie dostaję, tylko ty! Nienawidzę cię!
– Brałaś, bo tu była!
– Jak masz bałagan, bałaganiaro, to ci ginie!
Ula delikatnie głaskała badyle.
– Ach, jakie dorodne – zachwycała się. – Na pewno będą kwitły w tym roku!
– Mamo! – z okien teraz lała się rozpacz. – Mamo, powiedz jej! Ona mnie bije!
– Ty kłamczucho, a to teraz masz! Mamo! To ona mnie bije!
Ula odłożyła badyle koło płotu.
– Przepraszam was na chwilę, zaraz wracam – powiedziała. I weszła do domu.
W domu ucichło. Wyszła za chwilę z tacką, trzema kubkami herbaty i postawiła to wszystko przy płocie na pieńku. Przez siatkę podała mi kubeczek. W domu było cicho, sikora dzwoniła gdzieś w starym ogrodzie. Patrzyłyśmy na nią wyczekująco.
– Lały się – powiedziała.
– No i co? – zainteresowałyśmy się obie z sąsiadką.
Ula posiada niezmierzone umiejętności zażegnywania konfliktów oraz nieuczestniczenia w nich. Tu, widać, coś zrobiła. Bardzo byłam ciekawa, co się robi w takim przypadku. I po której stronie się staje. Po stronie córki, która jest podejrzewana przez drugą, że coś wzięła, czy po stronie tej drugiej, co jeśli nawet wzięła, to dlatego, że nie ma. Ale wzięła bez pozwolenia, jeśli wierzyć tej pierwszej, i tego nie można usprawiedliwić. Skoro nie ma, to jest biedniejsza. Ale nawet jeśli czuje się poszkodowana, to przecież nie powinna używać brzydkich słów. Z drugiej strony, jeśli ich używa, to dlatego, że ta pierwsza też ich używa. Może Ula skupiła się wobec tego na fakcie, która pierwsza uderzyła.
Ten problem wydał mi się tego wiosennego dnia fascynujący. Czy traktować równo obie tak samo kochane córki? Czy w ogóle traktować je poważnie? Jeśli stanąć, to po czyjej stronie? I dlaczego? Potem pomyślałam o Tosi. Jest pojedyncza – zawsze jestem po jej stronie, choć czasem tego po mnie nie widać. A gdyby były dwie? Tak jak my przy tym płocie? Komu bym dała badyle, z których za chwilę będą piękne krzewy?
Och, nasza sąsiadka powinna była też pomyśleć o mnie. Choć, z drugiej strony, badyle mogą się nie przyjąć, bo są duże, a na dodatek mogą nie być takie śliczne.
Ale co zrobiła Ula? Po prostu weszła do pokoju, gdzie jej córki brały się za łby i każda z nich krzyczała „mamo!”. A potem powiedziała:
– Proszę w tej chwili przestać bić moje dziecko!
I poszła robić herbatę.
Badyle nie wydawały mi się takie ważne. Oto Ula w wiosenny dzień pokazała mi całą mądrość dobrej matki. Spokój. Cierpliwość. Oraz miłość. Nie musiała stawać po jakiejś stronie. Ona też była po stronie swoich córek. Patrzyłam na nią z podziwem.
Ula sięgnęła po badyle i powiedziała do sąsiadki:
– Strasznie ci dziękujemy, jakie one będą piękne! A Isia rzeczywiście nie ma co na siebie włożyć. Pojadę z nią jutro na zakupy. Jak one cudnie będą kwitły!
A sąsiadka powiedziała:
– No właśnie, tak sobie pomyślałam, że jak posadzicie na zmianę, jeden po tej stronie siatki, drugi po tej, to i psy tak nie zniszczą, i ładnie się będą przeplatać.
Możecie sobie wyobrazić, jak się poczułam. Przecież już od dawna nie jestem małą, zazdrosną dziewczynką! Nawet momentami myślę, że mam dobry charakter. A tu taka wpadka! Taki rys mojego charakteru. Jak bym chciała czasami być Ulą! Bo dla niej najważniejszą starszą córką jest starsza córka, a najważniejszą młodszą córką jest młodsza córka.
Tosia zdjęła kolczyk, bo jej się paprze dziura w nosie. Oraz się odkochała. Mam nadzieję, że nie będzie miała kłopotów przy katarze.
Pojutrze wraca Hirek.
Niebieski nie napisał. Czemu ci mężczyźni są tacy obrażalscy?
Hirek nie zadzwonił. Dzwoniłam na jego komórkę – wyłączona. Nie wiem, co się dzieje. Nie wiem, co się dzieje, niewiemcosiędzieje, cosiędzieje. Wiedziałam, że tak będzie. Podejrzewałam. Czułam to cały czas. To wszystko było za piękne, żeby mogło być prawdziwe. Nie wiem, co robić. Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Dlaczego to beznadziejne słońce świeci, choć on nie dzwoni! Wolałabym, żeby lało.
Byłam w redakcji. List od Niebieskiego.
Droga Pani Judyto,
starałem się zastosować do pani sugestii, wyrażonej aż nazbyt wyraźnie: „Jeśli mogę panu pomóc w domowych problemach”, i oto proszę, ja piszę, a pani sucho odpisuje, jak obcemu. Może jednak trochę empatii? Jeśli to słowo za trudne, przypomnę za słownikiem wyrazów obcych PWN: empatia to „uczuciowe utożsamianie się z jakąś osobą i wywoływanie w sobie uczucia, które ona przeżywa”. Jeśli więc byłaby pani zdolna choć trochę do empatii, nie zostawiałaby mnie pani na lodzie. A może mi jest ciężko bez pani listów?
A teraz pytanie zasadnicze: czy dysponuje pani jakąś informacją, co zadowoliłoby kobietę?
Z góry dziękuję.
Oj, Niebieski, na pewno nie jest to mężczyzna. Nie łudź się.
Zajmę się ciekawszym listem:
Droga Pani,
nie wiem, czy to ja jestem nienormalna, czy świat koło mnie zgłupiał. Nie wiem, dlaczego mam w wieku dwudziestu ośmiu lat rezygnować z marzeń tylko dlatego, że mój chłopak uważa, że to mrzonki. Jesteśmy ze sobą cztery lata. Ustąpiłam, kiedy powiedział, że jeszcze nie dojrzał do małżeństwa. Nie nalegam, myślę, że to kwestia czasu. Ale w ciągu tych czterech lat ani razu nie pamiętał o moich urodzinach czy imieninach. Kiedy powiedziałam, że jest mi przykro, zareagował złością i powiedział, że przymusu nie lubi. Straciłam dystans do tego, co się dzieje – dla mnie prezenty to dowód pamięci i uczuć. On się śmieje ze mnie i mówi, że potrzebuję rycerza na białym koniu – że to dziecinne.
Nie wiem, dlaczego prześladuje mnie aż taki pech. I kiedy przestanie mnie prześladować. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam. Już naprawdę nie życzę ospy nikomu, cieszę się, że Tosia bywa u ojca i że lubi swojego przyrodniego braciszka. Ale takiego scenariusza w najśmielszych marzeniach bym nie wymyśliła.
Ula staje dzisiaj przy płocie i pyta, czy oglądałam dziennik. Nie. Dziennika nie oglądam. Chyba że jestem chora. Oglądam filmy dokumentalne i o miłości. Nie oglądam sieczki, chyba że jestem chora. Widzę, że Ula coś niepewna przy tym płocie. Pytam:
– A o co chodzi?
– Dobrze by było, żebyś obejrzała dzisiejszy dziennik. Przyjdę do ciebie na Panoramę – mówi Ula.
Tak to do niej niepodobne, że dzwonię do mamy i pytam, co słychać. Ona zawsze ogląda dziennik. Więc by mi powiedziała, że powinnam oglądać dziennik, bo… Nie tylko dlatego, że ludzie inteligentni muszą oglądać dziennik. A kto mnie zmuszał do spacerów o wpół do ósmej w stanie wojennym? Mama nic nie mówi, tylko pyta o Tosię.
Tosia ma się dobrze.
Ula przychodzi na Panoramę i niesie dwa drinki.
Co się dzieje?
Panorama się zaczyna. Ula mówi:
– Pij.
To piję.
No i jest.
Hieronim K. Domniemany szef grupy w gangu z X zatrzymany. Oto jego żona, która przybyła na wstępną rozprawę. Oto jego dzieci. Dwójka. Rozkoszne. Oto jego szef. Mniej rozkoszny. Oto akta sprawy. Oto komentarz. Że grupa operacyjna już od paru miesięcy… Że dzielna policja namierzyła… Że już na lotnisku, gdzie domniemany oskarżony witał się z żoną po powrocie z Londynu…
Hirek. Jak żywy. Wypijam drinka jednym haustem. Ula przelewa mi swojego i idzie po butelkę. Gaszę telewizor. Wraca Ula. Borys leży przy kominku, Zaraz próbuje atakować mu ogon. Wypijam drugiego drinka. Ula nieśmiało mówi:
– Na pewno by zadzwonił, gdyby go nie zgarnęli. A może to wszystko pomyłka?
Pies z tym, że gang, ale żona! Kłamał.
– Na pewno mu na tobie zależało – mówi Ula i leje następnego drinka.
Na pewno! Ależ ja jestem głupia. Ale czy to nie było dziwne, że nie znałam jego normalnego telefonu? Że tylko komórka. Że nagle wyjeżdżał. Że miał kierowcę. A dlaczego mnie nie odwiózł z tym kierowcą? Bo żona czekała. Tak się dałam nabrać. Boże, niedługo mi strzeli czterdzieści lat, moja córka niedługo będzie pełnoletnia, może nawet sobie zrobi tatuaż, a ja ciągle na poziomie… rozwojowym jakimś! Przecież to jasne!
Ula mnie próbuje pocieszać, że bez wątpienia musiałam go zainteresować.
Nawet nie nienawidzę mężczyzn. Jestem strzaskana. Wiadomo, że jeśli mnie ktoś leczy, to weterynarz. A jeśli się mną ktoś zainteresuje, to mafioso.
Wypisuję się z tego.
Chcę na nizinę!
Dochodzę do siebie dość powoli. Już chyba lepiej Eksia zniosłam. Przynajmniej wszystko było jasne. Nie wiem, dlaczego mnie takie rzeczy spotykają. Jaka jest statystyczna szansa, żeby w wieku lat trzydziestu siedmiu spotkać mężczyznę, zakochać się w nim, i żeby się okazało, że to członek gangu? Widać Pan Bóg mnie przenosi w wyższe rejony statystyczne. Chcę na nizinę.
Od dzisiaj nie odkładam roboty na później. Rano wstaję i się gimnastykuję. Potem pracuję do drugiej. Potem ogród. Potem znowu praca. Biorę się do porządnego wychowywania dziecka. Dzisiaj wieczorem zrobię porządek w szafkach w kuchni. Jutro łazienka włącznie z obrzeżami.
Muszę zacząć normalnie żyć. Żadnych facetów – nawet gdyby jakiś ze złota tu się zaplątał!
Zadzwonił Hirek. Że on mi wszystko wytłumaczy. Że jestem światłem jego oczu. Itd.
Zaproponowałam mu, żeby się bujał.
Wczoraj w nocy ktoś nam chodził pod oknami. Wiem, że to nie ma nic wspólnego z niczym, ale się boję. Nie śpię. Dzwonię do Uli. Ula obiecuje wyjrzeć przez okno. O trzeciej w nocy słyszę jej krzyk:
– Złodzieje!
Widziała, jak ktoś przeskakiwał przez nasze płoty. Dzwonimy po policję. Policja jest na bójce w drugim końcu miasteczka. Ten ktoś ucieka. Ustalamy wspólnie, że zgłaszamy się do agencji ochrony. Po południu zakładają nam alarmy. Dodatkowo dostajemy dwa piloty napadowe. Wystarczy tylko nacisnąć, jak ktoś nas napadnie.
Dlaczego ja się chciałam tu wyprowadzić?
Siedzimy sobie wczoraj z Tosią i oglądamy Archiwum X. Borys leży na kanapie. Zaraz skacze radośnie po kwiatkach, wyrzucam go do przedpokoju. My zajadamy zamówioną pizzę – Tosia nie jest anorektyczką. Agentka Scully właśnie wchodzi do ciemnego pomieszczenia, gdzie czai się facet, który morduje, a przedtem się zamienia w jakiegoś potworka. Agentka Scully, mimo że o tym wie, włazi do tych magazynów, jak gdyby nie wiedziała. Trzyma przed sobą nędzny pistolecik, a my słyszymy oddech tego potwora!
I wtedy wpadają panowie w czarnych ubraniach z bronią w ręku. Nie w telewizorze. Do nas. Do domu.
Tosi pizza wypada z ręki, ja martwieję.
– Był napad! – mówi jeden z panów. – Hasło.
Agentka Scully zostaje zaatakowana przez potwora, jej marny pistolecik toczy się po podłodze jakiegoś hangaru.
– Hasło!
Tosia podnosi z dywanu pizzę.
– Nasze? – pyta inteligentnie moja córka.
Nie wiem, po kim odziedziczyła te resztki zdrowego rozsądku.
– Chcemy zobaczyć mieszkanie, mieliśmy sygnał o napadzie.
O Boże, to tylko ci, co mnie chronią, a nie napadają! Dzięki ci. Panie! Niestety muszą obejrzeć mieszkanie.
W kuchni burdel, bo wypakowałam wszystko z szafek z zamiarem ich umycia. Jutro skończę. W łazience burdel, bo jutro zacznę. Obrzeża! W pokoju Tosi burdel, bo ona nie zacznie i nie skończy, bo ma prawo do swojego miejsca na ziemi. Panowie sprawdzają wszystko. Próbuję przysięgać, że nie byłyśmy napadnięte. Niestety, nie pamiętam hasła i muszę zadzwonić do Uli. Ula pamięta. Mówię hasło. Odwołuję alarm napadowy. Panowie patrzą na mnie dziwnie. I kiedy wychodzą, pod nogi wpada im Zaraz. Zgadniecie, czym się bawi? Pilotem napadowym!
Pan drugi odwraca się w drzwiach i mówi:
– Niech pani jednak zamontuje jakiś zamek. Przecież myśmy weszli, bo było otwarte.
A niech mnie. W ramach zmiany trybu życia zamontuję ten cholerny zamek.
Zadzwonił Hirek.
Czemu on, do cholery, dzwoni?
Bardzo porządnie stosuję się do swojego planu zajęć. Udało mi się dzisiaj również zrobić gimnastykę. O dziewiątej rano siadłam do komputera. Sięgnęłam po kopertę.
Droga Redakcjo,
mam mnóstwo kłopotów i problemów, ale z jednym nie daje się żyć. Ratujcie! W łazience pojawiły mi się małe ruchliwe żyjątka, prawie przezroczyste, bez skrzydeł. Nie wiem, co to jest ani jak to wytępić.
Droga pani, czy nie chciałaby się pani ze mną zamienić? Zamienię swojego ukochanego na rybika. Mogę nawet wziąć ich całą masę. Czy marzy pani o poważniejszych kłopotach? Być porzuconą żoną, mieć córkę z kolczykiem w nosie i ukochanego, który jest mafiosem? Niech pani sobie kupi kozę i trzyma ją razem z rybikami przez trzy tygodnie. A potem proszę usunąć kozę. Rybiki przestaną pani przeszkadzać…
Nie będę przenosić swojej złości. Będę teraz uczciwie pracować.
Droga Pani,
rybik cukrowy jest niewielkim, 7-10 mm, miękkim, bezskrzydłym owadem, podobnym do małej rybki. Ciało jego jest pokryte mieniącymi się metalicznie, srebrzystoszarymi łuskami. Pojedyncze owady spotyka się szczególnie w mieszkaniach z wielkiej płyty. Rybiki lubią miejsca, gdzie jest wilgotno, ciepło i ciemno. W naszych mieszkaniach występują więc w szafkach pod zlewozmywakiem, w okolicach rur kanalizacyjnych, pod wannami, w wykładzinach. Można je zobaczyć po zapaleniu światła.
Tylko ja jakaś ślepa jestem. Wszystko widzę po fakcie. Eksio – bardzo proszę. Przyszedł, powiedział, że nie może ze mną żyć. Nie będę myśleć o mężczyznach. Będę myśleć o rybikach. Zawsze. Wyłącznie.
Rybiki mogą wspinać się po powierzchniach pionowych, ale chropowatych – z umywalki czy wanny nie mogą wyjść. Lubią węglowodany – cukry, mąki, kasze, klej do tapet, suszone zioła. Ich rozwój trwa około roku, a żyją nawet do trzech lat.
Jaja rybików nie rozwijają się, jeśli temperatura spada poniżej dwudziestu dwóch stopni, a wilgotność powietrza jest mniejsza niż pięćdziesiąt procent. Nie są szkodliwe – rzadko zdarza się taka inwazja, żeby uszkadzały tapety czy książki.
Książki najbardziej uszkadza rozwód. Nie mam połowy swoich książek. Wszystko dlatego, że świat jest pełen mężczyzn. Świat pełen rybików jest światem lepszym.
Nie należy dopuszczać do powstawania trwałych plam wilgoci pod wykładzinami podłogowymi, szafkami, wannami. Jeśli owadów jest dużo, można rozstawić trutkę: „Detia Silberfischen Koderdose Baygon Ungezieferkoder” lub trutki przeznaczone do zwalczania prusaków i karaluchów. Zamiast trutek można stosować również preparaty aerozolowe. Opryskiwać trzeba tylko miejsca występowania rybików – powierzchnie pod wannami, szafkami, zlewozmywakami.
Dlaczego na biedne, urocze, nieszkodliwe rybiki ktoś wynalazł tyle trucizn? Dlaczego nikt nie wynalazł środków, którymi można by opryskiwać nieuczciwych mężczyzn? Czegoś, co by zapobiegało zagnieżdżaniu się takowych i nie dopuszczało do ich rozmnażania? Eksio jednak był uczciwy. Nie oszukiwał mnie ani przez moment. Od razu uczciwie powiedział, że Jola jest kolejną kobietą jego życia. Dobrze mu tak.
Druga koperta. Czy Niebieski kpi ze mnie jak zwykle? To bez znaczenia.
Drogi Panie,
jest jeden sposób – zdaniem znanego terapeuty – żeby spotkać partnera uczciwego, dobrego, czułego i mądrego. Najpierw należy takim człowiekiem się stać.
Jeśli pyta mnie pan rzeczywiście o radę w sprawie kobiet, myślę, że wbrew pozorom kobiety nie potrzebują wiele. Chcą kochać i chcą być kochane. Ale nie jestem zbyt mądra w tych sprawach, ponieważ w moim życiorysie nie było dobrych i trwałych związków. I jak myślę o tych wszystkich listach do pana – łapię się na tym, że na pana pierwszy list dzisiaj odpisałabym inaczej. Ale wtedy byłam w dość fatalnym humorze. Napisał pan jako porzucany mąż do redakcji z prośbą o pomoc, a odpisała panu porzucana właśnie żona. Proszę mi wybaczyć ten pierwszy list – rozżalonej i zgnębionej wtedy kobiety.
Porzucam więc swoje chęci dołożenia mężczyznom i odpowiem tak szczerze, jak mnie na to stać: wiem, jak łatwo jest zrobić kobiecie przyjemność – słuchając tego, co ona mówi i nie próbując od razu rozwiązywać jej problemów. Wystarczy słuchać. To jest ten rodzaj wsparcia, którego tak naprawdę ona potrzebuje.
Z rzeczy bardziej przyziemnych doradzę panu dbanie o nią. Jeśli lubi kwiaty – to ma te kwiaty dostawać. Jeśli lubi podróże – to niech pan z nią wyjedzie, nawet kosztem debetu na koncie. Zwróci się. Jeśli lubi łzawe filmy – niech pan z nią pójdzie czasami na taki. Są gorsze rzeczy niż łzawe filmy – niech mi pan wierzy.
A poza tym to właściwie należy się tylko kochać.
Czego panu serdecznie życzę, w imieniu redakcji…
Tosia się dzisiaj spóźniła ze szkoły cztery godziny! Myślałam, że już doszczętnie osiwieję. I na dodatek zaczęła mi opowiadać bzdury, że najpierw przełożono im zajęcia fakultatywne, a potem mały fiat wjechał pod betoniarkę i ktoś zginął, i w związku z tym nie mogła podjechać do koleżanki, do której miała iść od razu po szkole itd.
Powiedziałam Tosi, żeby nie kłamała. Nie wiem, dlaczego ona przywołuje na pomoc swoją zbyt bujną wyobraźnię. Nie mogę mieć do niej zaufania. To przykre. Tosia rozpłakała się i zamknęła się w swoim pokoju.
Wieczorem przyszła Ula i powiedziała, że Krzyś się spóźnił trzy godziny. Jedyna droga z Warszawy była nieprzejezdna, bo mały fiat wpakował się pod betoniarkę. Idę przeprosić Tosię.
Dlaczego człowiek, czyli ja, jak się starzeje, to zapomina o tym, że sobie obiecywał pewnych rzeczy nigdy nie robić?
Tosia nawet nie była obrażona. Po prostu jest jej przykro.
A ja sobie przypomniałam, jak miałam dziewiętnaście lat. Pracowałam po maturze w szpitalu i byłam salową. O ile pamiętam, wtedy chciałam zostać lekarzem. W tych czasach można było w ten sposób zarobić punkty na medycynę – zgłosiłam się do szpitala, zostałam przyjęta, oddziałowa ostro mnie poinformowała, że o siódmej rano mam się zameldować, i tak zaczęła się moja kariera.
Pierwszego dnia wstałam o szóstej z największą niechęcią. O wpół do siódmej już byłam w tramwaju. Za dwadzieścia siódma na rogu dwóch dużych ulic warszawskich mój tramwaj uderzył w inny tramwaj. Drugi wagon się wykoleił. Ludzie krzyczeli, drzwi nie chciały się otworzyć, swąd palącej się instalacji elektrycznej powiększał panikę. W końcu wysypaliśmy się z wagonu. Nie miałam czasu się bać – bałam się tylko tego, że się spóźnię. Biegłam resztę drogi (trzy przystanki), ponieważ tramwaje nie jeździły.
Wpadłam na oddział spóźniona i oczywiście pierwszą osobą, którą spotkałam, była oddziałowa. Stała w korytarzu jak posąg. Gniewna i chmurna. Zaczęłam stękać o wypadku, popatrzyła na mnie z lekką niechęcią i kazała szorować łazienki.
Następnego dnia wstałam o piątej trzydzieści. O szóstej dziesięć wyszłam z domu – było ciemno, szaro i mgliście – i piechotą pomaszerowałam do szpitala. Wiedziałam, że nie mam szans na spóźnienie. Przy dużym skwerze na rogu Płockiej stali ludzie czekający na autobus. Autobus przyjechał, ludzie wsiedli, ostatnia kobieta już stawiała stopę na stopniu, kiedy podbiegł mężczyzna i wyrwał jej torebkę. Kobieta przewróciła się i zaczęła krzyczeć. Podbiegłam do niej, za uciekającym facetem rzucili się mężczyźni z autobusu, przyjechała milicja. Za piętnaście siódma milicjanci wyciągnęli notes, żeby mnie spisać jako świadka zajścia. O siódmej dwadzieścia osiem podjechali radiowozem pod bramę szpitala – bo ich ubłagałam.
Pierwszą osobą, na jaką się natknęłam, była oddziałowa. Zapytała mnie, dlaczego się spóźniłam. Wysłuchała moich tłumaczeń i kazała mi myć baseny.
Następnego dnia wstałam o piątej trzydzieści. Wsiadłam w autobus, który podwoził mnie tylko kawałek. Padało. Wysiadłam z autobusu, musiałam tylko przejść przez Wolską i dojść do Kasprzaka już na piechotę. Stanęłam na krawężniku i czekałam na zielone światło. Obok mnie stanęli ludzie, którzy też spieszyli się do pracy. Nagle jeden z mężczyzn zrobił krok na jezdnię, upadł, zaczął drżeć, bił głową w asfalt, z ust leciała mu ślina. Drugi młody facet wciągnął go z powrotem na chodnik, krzyknął:
– Niech mi ktoś pomoże, to atak padaczki!
Ludzie się odsunęli, ja stałam jak wryta.
– Niech pani tak nie stoi! – krzyczał młody człowiek. – niech pani dzwoni po pogotowie.
Światło zrobiło się zielone, ludzie ruszyli przez ulicę, stałam jak głupia, a potem oczywiście odwróciłam się na pięcie i poszłam szukać telefonu.
W szpitalu byłam pięć po wpół do ósmej. Pierwszą osobą, którą spotkałam, była oddziałowa. Korytarz zawirował mi przed oczami. A ona krzyczała:
– A co się dzisiaj stało?! Pożar? Trzęsienie ziemi?
Wtedy popatrzyłam na nią i powiedziałam:
– Przepraszam, dzisiaj zaspałam.
Rozjaśniła się. Uśmiechnęła. Wypogodziła.
– No widzisz? Na drugi raz nie kłam. No to zabieraj się do roboty.
Trudno w to uwierzyć, prawda? Wtedy sobie obiecałam, że zawsze będę wierzyć w to, co inni mówią. Nie wiem, dlaczego łatwiej mi nie wierzyć komuś niż założyć, że mówi prawdę. Nawet najbardziej nieprawdopodobną. Zapomniałam o oddziałowej i oto efekt. Płacząca Tosia.
Zapomniałam, że jak przydarzały mi się w młodości niedorzeczne i niezwykłe rzeczy, to słyszałam: „Ty zawsze przesadzasz”. Albo: „No dobra, a teraz powiedz, jak to było naprawdę”. Albo: „Dzielę przez pół to, co mówisz”. Albo: „No wiesz, ta twoja bujna wyobraźnia…” Albo: „Po co takie bzdury mówisz? Nie prościej powiedzieć prawdę?” No i teraz zafundowałam Tosi to samo.
Jak żywa stanęła mi przed oczami moja oddziałowa. Podparta pod boki, w białym fartuchu. W tle korytarz szpitalny pełen dostawek. Czuję zapach lizolu. Przez ten zapach dochodzą do mnie słowa: „Pożar? Trzęsienie ziemi?” I jej coraz bardziej jaśniejący uśmiech, kiedy kłamię, że zaspałam.
Tosiuniu, jestem głupia i mam zaniki pamięci. Czy mi wybaczysz?