ROZDZIAŁ XI

Shira poczuła, że ktoś potrząsa ją za ramię. Próbowała się usunąć, bo we śnie wciąż znajdowała się w głębi górskich grot, a nie chciała już wykonywać żadnych strasznych zadań. Ręka była jednak bezlitosna.

– Shiro, obudź się! Jesteśmy na miejscu.

Daniel? Co za rozkosz! Wilgotny chłód groty był w rzeczywistości deszczem, padającym jej na twarz. Niechętnie otworzyła oczy. Wciąż jeszcze widziała trochę niewyraźnie.

– To Nor? – zapytała.

– Nie, jesteśmy w przystani w Taran-gai. W zatoce, wiesz.

Kiedy zdrętwiała i udręczona wstawała, widział, że wraca jej świadomość. Górskie moce nie opuściły jeszcze jej duszy, o nie. Jak głuchy, rozpaczliwy krzyk narastała świadomość, że nigdy nie zdoła się uwolnić od tego, co przeżyła tam na dole, w bezlitosnych salach prawdy. Ogarnęło ją przygnębienie i smutek tak wielki, że z trudem oddychała. Wszystko nagle stało się takie bezsensowne, znikąd żadnej pociechy. Żaden człowiek nie byłby w stanie tak dokładnie poznać stanu swej duszy, jak ona to zrobiła. Człowiek musi mieć w życiu jakieś iluzje. Oczywiście Shira nie była pozbawiona ani autoironii, ani samokrytycyzmu, ale to za mało. Nie sądziła, że jest aż tak bezkrytyczna w ocenie samej siebie; po prostu sama się oszukiwała!

Mar zszedł na ląd i stał na kamienistym brzegu. Shira ruszyła w jego stronę. Podjęła najważniejszą decyzję w swoim życiu, ale musiała się przemóc, żeby rozmawiać o tym z Marem.

Nie bez wahania zawołała go po imieniu. Odwrócił się powoli, obojętnie.

– Mar, mam do ciebie prośbę…

Jeśli go to zaskoczyło, to niczego nie dał po sobie poznać. Jego lodowaty brak zainteresowania stanowił dla Shiry udrękę tym większą, że owa prośba znaczyła tak wiele. Przy łodzi słychać było głosy pozostałych mężczyzn, ale oni nie mogą o niczym wiedzieć.

– Kiedy… kiedy już wypełnię moje zadanie, Mar, kiedy unicestwię Demona w Ludzkiej Skórze, to czy zechcesz… Czy możesz obiecać mi teraz… że mnie wtedy zabijesz? Kiedy już będzie po wszystkim?

Nareszcie w jego oczach pojawił się znak życia.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – wysyczał ochryple.

– Słyszałeś, co duchy powiedziały kiedyś mojemu dziadkowi? Że ten, kto przejdzie tę drogę, nie będzie już potem chciał żyć. To jest prawda! Zrobię to, czego się ode mnie żąda, ale co mnie czeka potem? Nic, Mar, nic oprócz bólu i dręczącego smutku. I oprócz samotności.

Przyglądał jej się z uwagą, badawczo. Żółte oczy mieniły się ohydnym blaskiem.

– Próbowałem cię zabić już dawno, wiesz o tym. Ale broń odmawiała mi posłuszeństwa. Chociaż Shama mnie o to prosił, nie jestem w stanie cię zabić. Ja widzę to światło nad twoim czołem, którego inni ludzie nie mogą zobaczyć.

– Jestem pewna, że światło zniknie, kiedy wypełnię moje zadanie. I po co miałabym wtedy żyć? Dziecka też nie będę mogła mieć. Wędrówka przez groty uczyniła mnie bezpłodną.

Mar pociągał nosem.

– Ja, wybrany wasal Shamy, też nie mogę mieć dzieci. Ale ja się tym nie przejmuję! Takie głupstwa nic mnie nie obchodzą! Tylko czy zdajesz sobie sprawę z tego, że jeżeli umrzesz w ten sposób, to pójdziesz do Shamy?

– Do jego czarnego ogrodu… Tak, wiem o tym, i właśnie jest moją wolą tam się znaleźć. To będzie moje zadośćuczynienie za wszystko zło, jakiego się dopuściłam. Zrób to, Mar, bardzo cię proszę. Zrób to cicho i wtedy, kiedy nie będę się niczego spodziewać! Zostawię list do dziadka, w którym uwolnię cię od wszelkiej winy.

– Nic mnie nie obchodzi wina.

Przyglądał jej się długo. Ledwo widoczne drżenie warg Mara przypominało uśmiech. Ale czy był to uśmiech szyderstwa, triumfu czy oczekiwania, nie umiałaby powiedzieć.

Stał i stał, a w końcu wzruszył ramionami.

– Jak chcesz! Zrobię to, obiecuję ci.

Shira odetchnęła z ulgą.

– Dziękuję ci, Mar!

Potem odwróciła się i poszła, a on, jakby nie chcąc wypuścić zdobyczy z rąk, ruszył za nią.

– Jesteś okropnie poparzony – powiedziała. – Czy ja w jakiś sposób mam z tym coś wspólnego? Jak to się stało?

– Nie zaczynaj znowu z tą twoją przeklętą dobrocią – uciął cierpko. – Już mnie dostatecznie upokorzyłaś. Czy myślisz, że ja chciałem tam stać? Że chciałem ci pomagać?

Shira westchnęła. Na chwilę ogarnęło ją śmieszne wyobrażenie, że może on ją zaakceptował, skoro z nią rozmawia, ale nie! Odczuła ulgę, kiedy zawołano ją z łodzi.

Postanowiono, że pójdą do górskiej kryjówki w Taran-gai. Potem Strażnicy Gór będą mogli powrócić do swych siedzib, bo przecież intruzi zostali pokonani.

Powoli opuścili wybrzeże. Ze względu na Shirę uczynili to z ulgą.

Irovar stwierdził z troską, że Shira jest coraz bardziej milcząca i udręczona. Najpierw myślał, że wnuczka cierpi z powodu ran, ale potem stwierdził, że udręka ma znacznie głębsze podłoże. Tym bardziej nie podobały mu się czujne spojrzenia, jakie Mar rzucał w jej stronę, i jego złe uśmiechy. Wyglądało na to, że tych dwoje zawarło jakąś umowę, i to przerażało Irovara bardziej, niż był w stanie wyrazić.

Dość szybko dotarli do górskiej siedziby, gdzie czekali na nich Milo i Orin. Wspólnymi siłami przygotowali posiłek, prosty, ale upragniony jak nigdy! Byli tacy wygłodniali, że podczas jedzenia nikt się nie odzywał.

Ale kiedy skończyli, wszyscy patrzyli na Shirę.

– No? Zechcesz nam teraz opowiedzieć o swoich przygodach?

Jeszcze raz przejść przez to wszystko? Oczywiście, mieli prawo oczekiwać opowieści, ale czy nie domyślają się, jaka to dla niej męka?

Daniel rozumiał. Stanął za nią i położył jej ręce na ramionach.

– Spróbuj spojrzeć na wszystko tak, jak ja to widzę, Shiro! To wszystko był sen, bolesny koszmar, który i ty, i my wszyscy przeżyliśmy dlatego, że żujemy te przeklęte korzenie. Ja naprawdę w to wierzę, rozumiesz?

Popatrzyła na swoją ranę, która wciąż krwawiła, a krew przesiąkała przez ubranie, na swoje poobcierane ręce, i spojrzała na niego bezradnie.

Daniel starał się ją przekonać. Ukucnął przed nią i wziął jej poranione dłonie w swoje.

– Część z tego, co przeżyliśmy, jest rzeczywistością. Mar na przykład, a podobnych do niego mamy także w rodzie Ludzi Lodu. Istnieje też Góra Czterech Wiatrów. To straszna góra, ale przecież tylko przypływ sprawił, że udało nam się tam wejść. Byliśmy na tej górze. Dotychczas wszystko jest prawdą, ale dalej już nie. Z drugiej jednak strony wiem, że zjadłaś mnóstwo korzeni, że wszyscy je spożywaliśmy. Spróbuj więc spojrzeć na wydarzenia tak oto: Od momentu kiedy znaleźliśmy się na wyspie, wszystko było narkotyczną wizją. Snem, który możesz nam opowiedzieć. Ponieważ my nie śniliśmy tego samego, co ty.

Shira przyglądała mu się długo. Inni milczeli. Co myśleli, nie wiadomo.

W końcu Shira skinęła głową.

– Sen. Dobrze. Mogę opowiedzieć ten sen.

Spojrzała na Mara i napotkała jego niezgłębione spojrzenie. Ulewny deszcz, który spadł, gdy wchodzili na górę, zmoczył mu włosy i ramiona, ale ogień płonął na palenisku, więc wkrótce wszyscy się wysuszą.

Shira zaczęła opowiadać, a tymczasem na dworze zapadł wieczór. Nie był to zmierzch, nie zrobiło się ciemno, po prostu światło dzienne uległo przemianie. Wiele było wtrąconych pytań, wiele wyjaśnień w nawiasach, bo wszyscy chcieli zrozumieć, co mają symbolizować różne zjawiska. Shira czuła, że odwaga opuszcza ją coraz bardziej, w miarę jak wspomina wędrówkę przez kolejne groty. Gdy opowiadała o kolcu, który cudem tylko nie przebił jej serca, musiała znowu pokazać ranę. Rana wyglądała paskudnie, gdy więc Shira podjęła opowiadanie, Daniel ponownie ją opatrzył gojącymi rany liśćmi z Taran-gai i ziołami, jakie udało im się tu znaleźć.

Kiedy doszła do opowieści o walce w ciemnopurpurowej wodzie, spojrzała z żalem na Mara.

– Nie wiedziałam, że moja niechęć do ciebie, Mar, była tak wielka. Wybacz mi, postaram się ci to wynagrodzić.

Mar zacisnął powieki.

– Wolę, żebyś mnie nienawidziła. Wtedy jesteśmy na równej stopie.

– Czy pamiętasz coś z walki pod wodą, Mar? – zapytał Irovar.

– Nie wiem. Zdawało mi się, że to był sen.

– To był sen – powtórzył Daniel z uporem.

Po czym Shira dowiedziała się, jak Mar został poparzony, kiedy ona walczyła z Shamą. Mar parskał ze złością niby dziki kot, nie chciał już słuchać o swoim upokarzającym spotkaniu z duchami. Lecz serce Shiry ścisnęło się ze współczucia. Rozumiała go bardzo dobrze.

– Nie mogę wybaczyć Marowi, że zostawił Shirę własnemu losowi – powiedział Vassar.

– To nie jego wina, że jest taki – zaprotestowała Shira gorączkowo. – Jestem mu winna wielką wdzięczność.

– Och, zamilcz! – warknął Mar brutalnie.

Shira ciągnęła dalej swoją opowieść. Kiedy jednak doszła do ostatniej sali, powiedziała tylko:

– Spotkałam wszystkich, których kiedyś nieświadomie zraniłam. Wybaczcie mi, ale nie mogę o tym mówić.

Daniel pokiwał głową.

– Pomiń to! A co było potem?

Najwięcej chcieli się dowiedzieć o dwóch bohaterach z dawnych czasów, Shira opisywała ich najlepiej, jak umiała. Ale o bogach nie chciała opowiadać. Shama powiedział: „Oni siedzą i trzęsą się w swoich starych, wysuszonych skórach”. I to jest bardzo trafne.

Opowiadała o źródle i o tym, że została przeniesiona przez wodę.

– Musiałam się znajdować bardzo głęboko – rzekła w zadumie. – Bo droga w górę wydawała mi się nieskończenie długa. Zdawało mi się, że tonę.

– Nie byłaś chyba w najlepszym stanie, kiedy dotarłaś do tej groty – rzekł Daniel. – Ale zapewne nie o to chodziło, by cię tam utopić.

– No, a co będzie teraz? – zapytał Orin, gdy Shira zakończyła opowiadanie.

Irovar odpowiedział pospiesznie:

– Teraz wszyscy pójdą spać. Nad przyszłością zastanowimy się później.

Popatrzyli na niego zdumieni. Takiej stanowczości nie można się było przeciwstawić.

Następnego ranka zaskoczony Daniel stwierdził, że na szczytach leży śnieg i że droga do ich kryjówki jest zasypana. Irovar skorzystał z okazji, że pozostali Strażnicy Gór wyszli, i zaczął się żegnać z Sarmikiem.

– Zaraz wyruszamy – oświadczył staremu przyjacielowi. – Nie możemy zastanawiać się nad przyszłością Shiry w obecności Mara. On oczu z niej nie spuszcza, uważam, że nie powinien wiedzieć, co się ma stać.

– Czy ja też nie mogę wiedzieć?

– Oczywiście, że ty możesz. Postanowiłem mianowicie, że Shira powinna pojechać z Danielem do jego kraju. On sam twierdzi, że wszystko, co przeżyliśmy, było tylko koszmarnym snem, a ja nie chcę się z nim spierać. Ale zadanie Shiry nie zostało do końca wypełnione. Ona musi znaleźć naczynie Tan-ghila ze złą wodą i unieszkodliwić tę wodę. To może się stać tylko w kraju Daniela. A poza tym będzie się mogła spotkać z ojcem.

– Puścisz ją od siebie?

– Och, przecież wróci.

Żaden nie wspomniał o ogromnych trudnościach, z jakimi wiąże się podróż do tak odległego kraju.

Wrócił Mar, zaczęli więc rozmawiać o czym innym.

Wkrótce potem do izby wpadł Orin.

– Ojcze, ja…

– Tak, co się stało? – ponaglał Sarmik.

Orin miał rozbiegany wzrok.

– Milo. On… porwał Shirę. Pobiegł z nią w dół.

Usłyszeli łoskot, gdy Marowi wypadł z rąk czerpak, z którego pił wodę.

– Co? – zapytał Sarmik. – Czego Milo od niej chce?

– On się na nią wściekał przez cały czas, kiedy byliście na wyspie. Przysięgał, że ją zabije.

Mar ciężko dysząc oparł się plecami o skałę, tworzącą wewnętrzną ścianę pomieszczenia. Na jego twarzy malował się wyraz przejmującego bólu.

– Co ci jest, Mar? – zapytał Sarmik niecierpliwie.

– Nie wiem – jęknął potwór. – Czuję się tak, jakbym miał w piersi rozpalone żelazo. Jakbym się roztapiał! Ten diabeł! Ten diabeł!

Wstrząśnięci przyglądali się, jak na ich oczach Mar przemienia się w potworną bestię zionącą gniewem. Wstał, lodowato zimny, straszniejszy niż kiedykolwiek, i wybiegł na dwór. Długimi, kocimi susami pomknął w dół. Wokół jego postaci unosiła się aura zimna, wyraźnie widoczna na tle szarego nieba. Nikt nie odbierze mu jego zdobyczy!

Jak zimny płomień gnał w stronę przysypanej śniegiem doliny. Ślady Milo były wyraźne.

Obaj starsi mężczyźni stali przed szałasem i patrzyli za nim. Wkrótce zjawił się Daniel i synowie Sarmika.

– Czy to prawda, że Milo uprowadził Shirę? – zapytał Daniel wstrząśnięty. – Musimy ją uratować!

– Spokojnie – rzekł Irovar. – Mar już ruszył w pościg.

– Mar? To chyba nie jest najwłaściwszy człowiek?

– Owszem. W tym przypadku jest. A poza tym kto się odważy mu przeszkodzić?

Siłą musieli powstrzymać Daniela, żeby nie biegł dziewczynie na ratunek i nie narażał własnego życia.

Na dole, wśród kamiennych bloków i jakichś pojedynczych brzózek, biegł Milo ze swoim ciężarem. Stopy ślizgały mu się po świeżym śniegu, a powiewające włosy Shiry zasłaniały widok. Przez cały czas klął na nią przez zaciśnięte zęby, a jedną ręką zatykał jej usta, żeby nie mogła wzywać ratunku. Ręka była potwornie brudna i śmierdziała odrażająco.

– Wydawało ci się, że możesz mną poniewierać, co? – syczał. – Pożałujesz tego, ty cholerna dziwko! Tak cię przeorzę, że będziesz błagać o litość, a potem wbiję w ciebie nóż i będę go obracał, rozpłatam cię z góry do dołu. Ty przeklęta świętoszko, zobaczysz, co grozi każdemu, kto…

I tak dalej w tym stylu. Shira była przytomna, ale ból rany i zmęczenie sprawiało, że świat wirował jej przed oczyma.

Milo zatrzymał się w brzozowym zagajniku. Tutaj, nisko, śniegu było już niewiele, z szarobiałego nieba spadały pojedyncze płatki. Cisnął ją na ziemię i rzucił się na nią.

– No – wysyczał jej prosto w twarz tak, że musiała się odwrócić, by uniknąć obrzydliwego odoru. – Teraz poznasz Milo! Kobiety dobrze wiedzą, jak on sobie poczyna. Wrzeszczą z bólu i przerażenia, kiedy…

Więcej nie zdążył powiedzieć. Urwał nagle i podniósł wzrok. Szczęka mu opadła, a z gardła wydobyło się charczenie.

Shira zbyt była oszołomiona bólem, by cokolwiek rozumieć. Miała tylko niejasne wrażenie, że pojawił się ktoś jeszcze. Zrobiło się bardzo zimno…

Milo zerwał się na równe nogi. Przed nim stał potwór z zimna, lodu i bezlitosnego gniewu. Był bez broni, zresztą żadnej broni nie potrzebował. Wyciągnął jedynie rękę po sparaliżowanego ze strachu Milo, złapał go za kurtkę tuż przy szyi i jednym ruchem skręcił mu kark.

Na szczęście Shira była zbyt zmęczona, by otworzyć oczy. Zauważyła jedynie, że Milo został odrzucony na bok niby rękawiczka i że Mar pomógł jej się podnieść. Chwiała się na nogach. Mar trzymał ją mocno pod rękę i prowadził na górę przez brzozowy zagajnik.

– Mar, jestem ci wdzię…

– Milcz!

Przystanął i potrząsał nią wściekle.

– Czy nie mogłaś trzymać się od niego z daleka, ty przeklęta idiotko? A może sama chciałaś?

– Przecież wiesz, że nie chciałam!

Twarz Mara była zupełnie biała.

– Miałaś może zamiar wymigać się z naszej umowy? Chciałaś, żeby to on miał prawo cię zabić? Ty jesteś moją zdobyczą, pamiętaj o tym!

– Tak, Mar – potwierdziła zmęczona. – Ja wiem, że jestem twoja.

Poczuła, że na dźwięk tych słów Mar drgnął, ale potężna fala bólu sprawiła, że straciła przytomność.

Gdy zebrani przed kryjówką zobaczyli Mara z Shirą na rękach, wybiegli mu na spotkanie.

– O, moi bogowie! – krzyczał Irovar. – Shira… Czy ona nie żyje?

– Nie, ona… żyje – odparł Mar. – Weźcie ją, ja…

Sarmik natychmiast wziął Shirę, a Mar oparł się o wielki głaz. Stał tam zgięty wpół, jakby miał silne bóle.

Patrzyli na niego bezradni, niczego nie rozumiejąc…

Wkrótce potem Irovar i jego towarzysze pożegnali się i odeszli do Nor; Shira niosła ukrytą pod kurtką butelkę.

Daniel nie próbował dociekać, skąd wzięła się ta butelka. Czy ona także należy do snu? A zresztą bardzo był zajęty wspieraniem Shiry, która naprawdę znajdowała się w opłakanym stanie. Imienia Milo nie wspominano.

Lato na Północy mija szybko. Wkrótce okazało się, że statek łowców fok odpłynie za dwa tygodnie. Daniel był szczęśliwy, że zabierze ze sobą Shirę, i solennie obiecał, że zatroszczy się, by za rok wróciła do Irovara. Cieszył się, że zawiezie ją do Vendela, a na tyle znał gorące serce Anny-Grety, że nie wątpił, iż ona także przyjmie dziecko Vendela z pierwszego małżeństwa z otwartymi ramionami.

Największym problemem była sama Shira. Oczywiście z radością myślała o czekającej ją podróży do kraju ojca, ale nawet to nie było w stanie przesłonić smutku w jej oczach. Jej dusza została śmiertelnie zraniona, Irovar i Daniel rozumieli to bardzo dobrze, a rany fizyczne wcale nie były lżejsze. Żeby nie wiem jak się starali, używali wszystkich znanych Juratom środków leczniczych, rana po kolcu nie chciała się zagoić.

Nadszedł ostatni wieczór przed odjazdem. Shira żegnała się ze wszystkimi ulubionymi miejscami w Nor, jakby nigdy nie miała tu powrócić. Ale przecież taka długa podróż do nieznanego kraju musi młodą dziewczynę napawać lękiem.

Jej dziadek i Daniel zeszli na dół, do statku, ze wszystkim, co Daniel chciał zabrać do domu dla jakiegoś profesora czy kogoś tam. Shira przygotowała swoje rzeczy w namiocie, mieli je wziąć następnym razem.

Irovar i Daniel starannie zaplanowali tę podróż. Doszli do wniosku, że dla bezpieczeństwa Shiry powinni pojechać z rosyjskimi kupcami z Archangielska do północnych wybrzeży jeziora Onega. Tam Daniel kupi łódź. Irovar był dość bogatym człowiekiem, dał Danielowi drogie skóry i inne wartościowe rzeczy, by pokryły koszty podróży. Droga wokół półwyspu Kola do Norwegii Północnej nie wchodziła w rachubę; nie zdążyliby przed zimą i wkrótce uwięźliby w lodach. Można było natomiast przeprawić się drogą wodną przez jeziora Onega i Ładoga aż do Zatoki Fińskiej niedaleko Sankt Petersburga. Daniel mówił teraz tak dobrze po rosyjsku, że z pewnością da sobie radę. Gdy wyruszał, trwała wprawdzie wojna… Należało mieć nadzieję, że się skończyła.

Wszystko to dla Shiry brzmiało potwornie obco, nie była w stanie wyobrazić sobie ani odległości, ani trudów tej podróży. Podróżowała, oczywiście, każdego roku pomiędzy Nor a osadą zimową, ale niełatwo jej było przedstawić sobie, że świat jest znacznie większy niż te okolice.

Zawróciła w stronę osady i spostrzegła, że coś się porusza koło ich jurty. Ktoś wszedł do środka.

Przecież dziadek z Danielem poszli nad morze… Stała niepewna. Nie było zwyczaju, że ktoś obcy wchodził do jurty. Niechętnie ruszyła ku domowi. Było późno, ludzie już spali.

Szła z trudem, rana wciąż jej dokuczała. Chociaż w ostatnich dniach przestała myśleć o wszystkim, co wiązało się z Górą Czterech Wiatrów, cieszyła się podróżą.

Jedynie w snach i w chwilach samotności powracało przygnębienie.

„Nie szukaj zbyt głęboko”, przestrzegał Sarmik.

Ale ona tak właśnie postąpiła.

Nad morzem, w przystani, do Irovara przyszedł gość. – Kogóż to widzę! Sarmik, jak miło znowu cię spotkać!

Szpakowaty Taran-gaiczyk wyglądał na zmartwionego.

– A zatem wyjeżdżasz, młody człowieku? – zwrócił się do Daniela. – I Shirę zabierasz ze sobą?

– Tak. Niezmiernie mnie to cieszy.

– Czy wielu ludzi wie, że ona ma jechać?

– Niewielu – odparł Irovar. – Staraliśmy się trzymać to w tajemnicy.

– To dobrze – ucieszył się Sarmik. – Nie zaznam chwili spokoju, dopóki ona nie wyjedzie.

– A to dlaczego?

– Chodzi o Mara – wyjaśnił krótko. – Coś się z nim dzieje, ale nie wiem co. Myślę jednak, że to ma jakiś związek z Shirą. Jeżeli się dowie, że ona wyjeżdża i zabiera wodę ze źródła, by unieszkodliwić Tan-ghila, będzie próbował jej w tym przeszkodzić. Wszelkimi sposobami.

– To oczywiste – powiedział Daniel. – Ale mówisz, że coś się z nim dzieje. Jak to się objawia?

Sarmik westchnął.

– Znika co wieczór i nie ma go przez całą noc. Vassar mówi, że widziano go niedaleko Nor, jak stał w górze ponad osadą, jakby czegoś pilnował. A kiedy rano wraca… No, nie zawsze, ale czasami sprawia wrażenie, jakby był chory. Ma straszliwe bóle w piersiach. Powiada, że czuje, jakby się palił od środka. A wtedy jest jak oszalały z wściekłości, rzuca się na wszystko, co wpadnie mu w ręce. W jego jurcie nie ma już chyba ani jednej całej rzeczy.

Choć słuchali z największą powagą, teraz musieli ukryć uśmiechy.

– Czyż nie zawsze tak się zachowywał?

– Skąd? Mar nigdy nie okazuje uczuć. Muszę wam powiedzieć, że jestem przerażony! Bo zupełnie nie mam pojęcia dlaczego, co się dzieje.

Daniel zauważył trzeźwo:

– Prawdopodobnie Mar wścieka się dlatego, że Shira ma jasną wodę. Może właśnie tę wodę chce jej odebrać?

– Nie – rzekł Irovar w zadumie. – Nie, ja boję się czegoś innego. Tych dwoje zawarło jakąś umowę na brzegu w Taran-gai zaraz po powrocie Shiry z grot. Od tamtej pory Mar patrzy na nią jak na swoją własność. Nie podoba mi się to.

– Na swoją własność? – prychnął Sarmik. – Mar nie żywi żadnych uczuć do kobiet.

– Nie, to nie o to chodzi. Ja myślę… Choć, oczywiście, nic nie wiadomo, ale ja znam swoją wnuczkę… Ja myślę, że Shira została tak śmiertelnie zraniona, że nie chce już dłużej żyć. I że prosiła Mara…

Sarmik jęknął cicho.

– Ależ on nie może tego zrobić! Mar nie ma przystępu do Shiry.

– No właśnie. Ale może to dlatego tak się wścieka?

Daniel zawołał:

– Musimy ją stąd zabrać jak najszybciej!

– Tak – poparł go Sarmik. – Dobrze, że wyruszacie już jutro! Bo uważam, że macie rację. Bardzo prawdopodobne, że Mar śledzi właśnie Shirę. Z paskudną radością na coś czeka. Z tą zimną radością, która może mieć związek tylko ze śmiercią. A kiedy widzi, że nie jest w stanie jej dosięgnąć, przeżywa straszne rozczarowanie. Boję się, Irovarze. Bardzo się boję!

Shira weszła do juny i stanęła jak wryta. Serce podskoczyło jej do gardła, twarz zalała fala gorąca.

– Mar!

Mar stał obok paleniska, które od jego chłodu utraciło niemal całą swoją moc. Shira mimo woli spojrzała na swoje bagaże, gdzie kryształowa butelka z wodą czekała jeszcze na zapakowanie. Zdawało się jednak, że Mar nie zauważył naczynia.

– Kto to wyjeżdża? – zapytał. – Ten obcy?

– Tak – potwierdziła Shira. I przecież nie kłamała. Wiedziała, że o swoim wyjeździe nie powinna mu wspominać.

– W porządku – burknął Mar tym swoim ochrypłym głosem. – Za dużo go tu wszędzie.

– Chcesz powiedzieć, że on zbyt wiele umie i pojmuje? Usiądź i napij się ze mną na przywitanie.

To stary zwyczaj, prosić gości na kieliszek. Ale Mar nie był przyzwyczajony do takich uprzejmości i nie wiedział, co odpowiedzieć, usiadł jednak na reniferowej skórze, a Shira tymczasem przygotowywała napitek. Sytuacja bardzo mu odpowiadała…

– Nie zapomniałaś chyba o naszej umowie? – zapytał szorstko.

– Nie, wprost przeciwnie – odparła, a ręce trzymające misę drżały. – Im więcej czasu mija, tym bardziej tęsknię za śmiercią.

– Wiesz jednak, że ja nie mogę tego zrobić, dopóki masz to przeklęte światło nad czołem.

– Wiem. Ale gdy tylko moje zadanie zostanie wypełnione, będę twoja. Co się stało, Mar?

Usłyszała stłumiony jęk i zobaczyła, że Mar zgiął się wpół, jakby miał silne bóle w piersi.

Po chwili wyprostował się.

– Nic, głupia dziewczyno. Co to za cholerna mowa, którą się posługujesz?

Shira była zakłopotana, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zdjęła swój mały kubek zawieszony na kołku i kubek przeznaczony dla gości. W milczeniu nalewała powitalny napój.

Mar spoglądał na nią ukradkiem, a oczy mu pałały. Wszystko poszło łatwiej, niż się spodziewał!

Wiedział, że Shira nie powinna pić jasnej wody ze źródła życia, bo wtedy zniknęłoby znad jej czoła to przeklęte światło. Zmieniłaby się w normalnego człowieka i nie byłaby w stanie wypełnić do końca swojego zadania. Shama nie chciał, by je wypełniła. Shama był panem Mara.

Ale gdyby Shira napiła się tej wody, Mar miałby jeszcze jedną, znacznie większą korzyść. Wtedy bowiem mógłby ją zabić i nic by mu w tym nie przeszkodziło. Och, jak on pragnął ją zabić! Nienawidził jej z całej duszy!

Dlaczego akurat Shiry, tego nie wiedział. Może dlatego, że odnosiła się do niego tak życzliwie? Tak… ufnie? Zwróciła się do niego z prośbą, by ją zabił, kiedy nie będzie już mogła dłużej żyć. To rodziło między nimi jakąś bliskość, której nie był w stanie znieść!

Nie potrafił też zrozumieć, dlaczego musiał co wieczór schodzić do Nor i stać tam całą noc przed jej domostwem. No oczywiście, pojmował, że powinien dbać, by być pod ręką, gdyby ona potrzebowała strzału z jego morderczego luku albo gdyby przyszło jej do głowy mu umknąć. Tylko dokąd miałaby uciec? Długo jeszcze nie opuszczą letniej osady.

Mar nie miał pojęcia, że czekające Shirę zadanie mogło być wypełnione w kraju Daniela. Nikt nie odważył się mu o tym powiedzieć.

Gdy tylko wszedł do jurty, natychmiast zauważył butelkę. Wziął ją, odnalazł mały kubek, który, jak sądził, należał do Shiry, i wlał do środka kilka kropel wody. Drewno wchłonęło je niemal natychmiast.

Shira niczego nie zauważyła.

Podniosła ku niemu swoje naczyńko i wypowiedziała zwyczajowe, uprzejme słowa powitania. Mar także podniósł kubek i pił, spoglądając na nią ukradkiem.

Była tak cholernie mała i śliczna jak piękny sen. I za to jej nienawidził. Teraz… teraz wypiła do końca! Stało się!

Ale jeśli oczekiwał jakiejś przemiany, to nic takiego nie zaszło.

– Co cię do nas sprowadza, Mar? Chciałeś porozmawiać z dziadkiem?

Mar opuścił naczynie.

– Nie, chciałem, żebyś poszła ze mną brzegiem morza w stronę Taran-gai. Niedaleko. Jest tam coś, co chciałbym ci pokazać. Coś, co tam widziałem.

Shira wahała się i wykręcała.

– Ja nie wiem… Jest późno, a mnie bardzo boli rana. Czuję, że mam gorączkę.

– To nie potrwa długo.

Czy światło nad jej czołem nie przygasło? Owszem, tak właśnie jest! Shira wkrótce będzie jego! Mimo woli dotknął łuku.

Ona uśmiechała się niepewnie.

– Nie wiem, czuję się taka jakaś ociężała. A zarazem wszystko zdaje się lżejsze, mam na myśli nastrój. Dobrze, chętnie z tobą pójdę, Mar. Co takiego chciałeś mi pokazać?

– Poczekaj, sama zobaczysz. To bardzo ładne.

Ogarnęło go gwałtowne podniecenie, kiedy szli brzegiem morza; nie w stronę przystani, w przeciwną, do Taran-gai. Shira należy do niego!

Nikt nie widział, że wyszli. A wkrótce znaleźli się daleko od Nor.

Wieczór był lodowato zimny. Słońce stało nisko nad horyzontem i nie było w stanie ogrzać ziemi.

– Marzniesz – stwierdził Mar. – A ja nie mam czym cię okryć.

– To nie o to chodzi – odparła Shira drżąc. – Czuję, jakby coś rozrastało się we mnie, nic z tego nie rozumiem. Może to gorączka, jak myślisz?

To też, pomyślał Mar ze złą radością. Ale jeszcze coś poza tym!

Uznał, że znaleźli się już dość daleko od Nor, i zatrzymał się. Brzeg wyginał się tu w zakole, nikt nie mógł ich zobaczyć. Byli sami.

– Czy to tu? – zapytała Shira zdezorientowana.

Wąskie szparki jego oczu płonęły w mroku jak ogień.

– Tak, to odpowiednie miejsce.

Shira skuliła się.

– Odpowiednie miejsce? Mar, co ty mi właściwie zrobiłeś? Czuję się tak jakoś dziwnie, niczego nie rozumiem!

Paskudny uśmiech wykrzywił jego twarz.

– Poruszasz się teraz jak człowiek, Shiro. I żadne światło nad twoim czołem już mnie nie powstrzymuje. Mogę cię zabić! Nareszcie jestem dość mocny, by to uczynić!

– Och, nie – szepnęła Shira. – Przecież jeszcze nie wypełniłam zadania, jak mógłbyś…?

Mar rzekł krótko:

– Milcz i stój spokojnie!

Shira nie stawiała oporu.

– Zdawało mi się, że zostaliśmy przyjaciółmi, Mar – powiedziała cicho.

– Przyjaciółmi? My? – zapytał podnosząc jednocześnie łuk i starannie go napinając. – Dałem ci trochę jasnej wody do wypicia, tyle sama chyba zrozumiałaś, nie? No? Nie uciekniesz mi teraz z krzykiem?

– Czy to by coś pomogło? Ale tobie pewnie o to chodzi, bo mógłbyś mnie zabić w czasie ucieczki. Tylko że mnie na niczym już nie zależy.

Mar klął. Ręce drżały mu tak, że nie był w stanie utrzymać strzały. Popatrzył na łuk, zmarszczył brwi i znowu zaczął zakładać strzałę.

– Nie, ta jest niedobra. Zawiodła mnie już poprzednio. Co my zrobimy? Może nóż? Albo ręce? Moje ręce na twojej szyi. Powoli, powoli…

Patrzył na nią długo i uważnie. Przykładał na próbę dłonie do jej gardła, ale spojrzeć w oczy nie miał odwagi. Potem zdumiony spoglądał na swoje zwisające ręce. Drżały tak, że Shira to dostrzegała.

– Dlaczego się wahasz? – zapytała.

Mar wciąż patrzył na swoje ręce.

– Ja… Nie rozumiem. Teraz też nie mogę – odparł bezradnie. – Nic mi nie przeszkadza, a mimo to nie mogę. To coś innego, coś całkiem nieznanego.

Shira przyglądała mu się badawczo.

– Cokolwiek to jest, jestem ci wdzięczna – powiedziała cicho. – Nieoczekiwanie zrozumiałam, że wcale nie chcę umierać.

– Ale przecież od dawna tęskniłaś za…Sama mnie przecież prosiłaś!

– Mar, ty nie wiesz, jak ja się dzisiaj czuję! – zawołała wyciągając ramiona ku niebu, jakby rana już jej nie bolała.

– Czuję, że coś we mnie pęka z radości i ulgi. Jestem wolna, wolna! Wspomnienia już mnie nie dręczą. Potrafię zapominać jak człowiek. Teraz już nie mogę iść przez ogień, nie jestem odporna na wichury i mróz. Ale jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Jestem zwyczajnym człowiekiem! Może nawet będę mogła kogoś kochać? I być kochaną? Mar oczu nie mógł od niej oderwać. Pojawił się w nich jakiś nowy, badawczy wyraz; wolno przesuwał wzrok po jej szczupłej, delikatnej sylwetce. W jego duszy toczyła się dzika walka.

Zaczął jej wymyślać, oskarżać ją gwałtownie ochrypłym głosem, a twarz mu pobladła i jakoś dziwnie zszarzała.

– To twoja wina! – wrzeszczał. – Twoja wina, że trawi mnie ta bolesna gorączka, że pali mnie od środka. Twoje przeklęte współczucie! Shama uwolnił mnie od ludzkich uczuć, zostawił mi tylko tę żądzę niszczenia, zrobił wszystko, żeby ludzie odsuwali się ode mnie z obrzydzeniem. I ja też chciałem, żeby tak było. Ale ty…Ty się nade mną litujesz. Poniżasz mnie! Och, Shira, ty przeklęta, jesteś na najlepszej drodze, żeby zrobić ze mnie człowieka! Ale człowieka, który nadal znajduje się we władzy Shamy. Jakże mnie to dręczy, czy tego nie rozumiesz? Nagle Mar zawołał z desperacją:

– Shamo! Gdziekolwiek jesteś, pomóż mi! Ona włada jakąś tajemniczą mocą, której nie pojmuję. Daj mi znowu siłę, Shamo!

Z głębi jego piersi wydobył się gwałtowny, zwierzęcy ryk, który po chwili przeszedł w żałosne zawodzenie.

– Przeklinam cię, Shamo! – wył z twarzą ukrytą w dłoniach.

Trwało to bardzo długo, a Shira stała obok bezradna, nie wiedząc, co począć. Ciało Mara dygotało konwulsyjnie. W końcu odwrócił się i wbił w nią płonące, zrozpaczone oczy.

– Przywołam Shamę – oświadczył stanowczo. – A wtedy zobaczymy, kto jest najsilniejszy.

– On może mnie zabrać.

– Tak, niech już to nareszcie zrobi!

Ale nie zawołał Shamy.

Natomiast dłoń Mara, wbrew jego woli, podniosła się do policzka Shiry; opuszkami palców dotknął jej skóry.

– Jaka delikatna – szepnął zdumiony.

Shirę przeniknął dreszcz.

– Mar? – szepnęła błagalnie z szeroko otwartymi oczyma.

On przyglądał się jej twarzy i przyglądał, aż zaczęło mu ciemnieć w oczach, a ciepło w piersi przemieniało się w trudny do zniesienia palący żar. Wpił się rękami w jej ramiona, jakby chciał ją zmiażdżyć, wiedział, że idący od niego chłód przenika ją do szpiku kości i że rozrywa jej ranę, ale nie był w stanie się opanować. Z jego gardła znowu wydobył się zdławiony krzyk, bezradny, rozpaczliwy… Chciał wykrzyczeć dręczący go ból, w końcu puścił ją i rzucił się do ucieczki, a wkrótce zniknął za zakrętem na drodze do Taran-gai.

Shira skuliła się, pokonana bólem rany, która nigdy nie miała się zagoić. Wiedziała, jak okropnie to wygląda, ale Daniel obiecał, że gdy tylko przybędą do Archangielska, znajdą prawdziwego lekarza. Teraz brutalne ręce Mara znowu rozdarły to, co powoli się zabliźniło. Shira czuła, że z rany wypływa krew. Ale nic nie mogła na to poradzić. Była bliska omdlenia, walczyła z ogarniającą ją słabością, lecz fale ciemności wciąż zalewały jej umysł.

Nagle poczuła, że coś się przy niej zmieniło. Rozpoznała to, już kiedyś tak było. Ogromna, dzwoniąca cisza…

Nawet morskie fale przycichły jakby zatrzymane w biegu. Wiatr przestał szeleścić w trawie. Na całym wybrzeżu tylko jedna istota była w ruchu – dobrze znana postać kołyszącym się krokiem zbliżała się wzdłuż wymarłego morskiego brzegu.

– Nie spodziewałam się ciebie teraz – powitała Shira przybysza, gdy przysiadł obok niej.

Shama uśmiechnął się.

– Długo cię szukałem. Wiedziałem, że jesteś blisko mnie, ta rana, wiesz…

– Czy teraz będzie koniec?

Mówił z powagą:

– Tak, to koniec. Skończyła się już nasza zabawa.

Shirę przeniknął zimny dreszcz. Zdobyła się na odwagę.

– Przychodzisz w dość nieodpowiednim czasie. Właśnie zaczęłam się cieszyć życiem.

– Nie powinnaś była pić wody.

– Bardzo się cieszę, że Mar mi ją dał.

– Ja także. Teraz nie będziesz mogła wypełnić do końca swojego zadania.

– I tak bym nie mogła, skoro to ma być koniec. A zatem teraz stanę się kwiatem w twoim ogrodzie? Shamo, proszę cię, pozwól mi żyć! Miałam odwiedzić ojca, a zawsze o tym marzyłam. I jestem teraz wolna od tego, co mnie różniło od innych ludzi. I… I zaczęłam odkrywać coś nowego. Coś… nieznanego.

Roześmiał się głośno.

– Ty, mój najpiękniejszy kwiat, miałabyś nadal żyć? Ty, która tylekroć narażałaś życie? I o której zdobyciu marzę od tak dawna? Ty, która jesteś na najlepszej drodze, by odebrać mi mego wasala? Nie, oszczędź sobie próśb. Chociaż…

Teraz to się stanie, pomyślała Shira. Poznaję po tych jasnych, zielonych płomykach w jego oczach. Teraz będę musiała zapłacić za umowę, którą zawarłam, i za tą, którą może jeszcze zawrę teraz!

Shama spoglądał na nią podstępnie.

– Mógłbym ci dać całe życie w zamian za…

– Za co? Dobrze znam twoje warunki.

– Moja samotność, Shiro, jest potworna. Nie mam z kim rozmawiać. Czasem jakaś sprzeczka z duchami, jakieś polecenia dla Mara, a teraz z pewnością i to się skończy, on zaczyna mi się wymykać z rąk. Jedyna istota, z którą mogę rozmawiać, to ty, Shiro. Jedynie ty się mnie nie boisz. Moja rozpacz, że ludzie odwracają się ode mnie z przerażeniem, jest równie wielka jak moja samotność. Ty możesz to odmienić.

Jakim sposobem?

– Chciałbym mieć kogoś, kto by wszędzie ze mną chodził. Kto by pochylał się nad umierającymi i rozjaśniał ich twarze wyrazem spokoju i ufności. Moje kwiaty byłyby wtedy piękniejsze. I moglibyśmy być razem, ty i ja.

Shira poczuła, że ciemnieje jej w oczach. Nie, tylko nie to! Nieustannie patrzeć na umierających ludzi, na nici życia przecinane zbyt wcześnie, na rozpacz i nieszczęście?

Pomyślała o swoim ojcu, którego tak bardzo pragnęła spotkać. Pomyślała o dziadku Irovarze, który bez niej zostałby całkiem sam. I pomyślała o tym, co właśnie zaczęła odkrywać..

– Wiele ode mnie żądasz, Shamo. Ale daj mi w zamian dwie obietnice…

Spojrzał na nią jakby rozbawiony.

– Uwolnij Mara, pozwól mu być zwyczajnym człowiekiem! A mnie daj zapomnienie! Pozwól przeżyć mi życie bez świadomości tego, co mnie czeka po drugiej stronie.

Shama westchnął.

– Dostaniesz, o co prosisz, Shiro. W przyszłości będziesz bezpieczna. I Mar także. Twoje życie dotychczas było niezwykle trudne, zasłużyłaś, by żyć teraz w spokoju i radości. A potem, kiedy przyjdziesz do mnie… Będę dla ciebie dobry, Shiro. Nigdy nie zaznasz cierpienia.

Samotność Shamy wzruszyła jej gorące serce. Zmusiła się do przyjaznego uśmiechu. On wyciągnął rękę i opuszkami palców dotknął jej policzka.

– Żegnaj, Shiro! Do zobaczenia!

Patrzyła na jego ogromną sylwetkę, która oddalała się coraz szybciej i wkrótce zniknęła. Z głuchym dudnieniem fala uderzyła o brzeg. Życie toczyło się dalej.

Nad wodą ukazało się trzech biegnących mężczyzn.

– Shiro, dlaczego ty tu leżysz? Stało się coś? – wołał dziadek.

Usiadła.

– Zrobiłam coś okropnego – skarżyła się pocierając czoło. – Wypiłam parę kropel jasnej wody. Tak że teraz nie będę mogła wypełnić do końca… mojego zadania.

Podniosła się z trudem. Trzej mężczyźni spoglądali na siebie w milczeniu.

– Nie zrobiłaś tego sama – powiedział Sarmik zgnębiony. – Ktoś widział demona w osadzie. To był Mar, prawda?

– On nic nie mógł na to poradzić – broniła go Shira. – Ale co mam teraz robić? Czy nie będę mogła jechać do kraju ojca?

Zaczęła płakać ze zmęczenia i lęku.

– Oczywiście, że możesz ze mną jechać – zapewnił Daniel. – Zabierzemy też butelkę. Ty nie możesz już prowadzić walki z Tengelem Złym. Ulvhedin jest za stary, a Ingrid nie jest chyba odpowiednią osobą. Ale zaczekamy na następnych wybranych. W końcu kiedyś musi się udać.

– Twoja rana znowu krwawi – zauważył Irovar.

– Tak, ale teraz już będzie dobrze. Shama tutaj był i…

Znowu spojrzeli po sobie.

– Shiro – rzekł Sarmik stanowczo. – Długo rozważaliśmy teorię Daniela o narkotycznym działaniu korzenia. I doszliśmy do wniosku, że on ma rację. Wszystko to był sen. Shama także jest snem. Bo Irovar powiada, że dziś wieczorem jadłaś korzeń.

Tym razem Shira chciała w to wierzyć. Skinęła głową uspokojona. Poszli nad brzegiem w stronę domu.

– Sarmik, bądź tak dobry… Pozdrów Mara ode mnie – poprosiła Shira. – Nie pożegnałam się z nim. Pozdrów go i powiedz, że bardzo go lubię!

– Zrobię to, oczywiście. Ale tak się boję, że będą z nim kłopoty, kiedy się dowie, że wyjechałaś, a on o niczym nie wiedział. Przeraża mnie to.

– Myślę, że on się bardzo zmienił. Sam zobaczysz, kiedy go spotkasz – powiedziała Shira z przekonaniem. Nagle przystanęła. – Dzisiejszy dzień jest najszczęśliwszym dniem mojego życia – oświadczyła ze śmiechem.

Загрузка...