Skalna ściana zamknęła się za Shirą i dziewczyna znalazła się w nieprzeniknionych ciemnościach.
Sama, rzucona na pastwę losu i śmiertelnie przerażona.
Wkrótce jednak oczy przywykły do mroku, a potem wyraźnie wokół niej pojaśniało. Znała powód – to blask pochodni Mara, który dziwnym sposobem przenikał przez kamienne ściany i napełniał pomieszczenie łagodnym, ciepłym światłem.
Grota była niewielka, dużo mniejsza niż ta, z której Shira przyszła. Trzy ściany były całkiem nagie, znaczną część czwartej natomiast zajmowało coś, co przypominało tablicę pamiątkową. Podeszła krok bliżej.
Na tablicy znajdował się długi szereg nazwisk i dat, wyrytych w gładkim kamieniu. Na małej półeczce pod tablicą zobaczyła ostry, przezroczysty kryształ, przypominający podłużny diament.
Shira starała się odczytać napisy na tablicy.
Było to kilkanaście nazwisk wypisanych jedno pod drugim różnymi charakterami, większość obcymi literami, których nie znała. Po datach poznawała, że pochodzą z bardzo odległych epok. Niektóre daty należały do jakiejś obcej rachuby czasu, zupełnie nie pojmowała, co to znaczy. Ostatnie nazwisko rozumiała. Zostało wyryte sześćset lat temu.
Za datami następowała nowa kolumna nazwisk, ale wypisana mniejszymi literami, a pośrodku tablicy nad tymi nazwiskami widniał napis: „Trzymający pochodnię”.
Dwa nazwiska w górnej kolumnie lśniły jakby podświetlone. Jedno z nich to było właśnie to ostatnie, które udało jej się odczytać. Należało do legendarnego bohatera z bardzo odległej przeszłości plemion północnosyberyjskich, z czasów, kiedy legendy i historia łączyły się w jedno i trudno je było od siebie oddzielić. W ludzkiej pamięci przetrwał jako najmądrzejszy i najlepszy człowiek, jaki kiedykolwiek został stworzony. Teczin Chan brzmiało jego imię.
Drugie nazwisko pochodziło z jeszcze odleglejszej przeszłości, musiało należeć do czasów, gdy pierwsze grupy koczowników przybyły przez tundrę do tego dzikiego, nie zamieszkanego kraju.
Z pozostałych nazwisk żadne nie mówiło jej nic albo po prostu ich nie rozumiała.
Domyślała się, dlaczego zostały tutaj umieszczone. To nazwiska ludzi, którzy kiedyś dostali się do wnętrza tej góry na drodze do źródeł życia, by zdobyć jasną wodę. Dwóm się udało i to ich nazwiska jarzą się na tablicy ognistym pismem. Reszta padła po drodze, nie dość godna…
Shirę ogarnął potworny strach. Stoi oto przed tą tablicą, ona, zwyczajna dziewczyna, z głową pełną myśli wcale nie takich szlachetnych ani wzniosłych. Na tyle zarozumiała, by wierzyć, że powiedzie jej się to przedsięwzięcie! Rzuciła się do ucieczki, ale jej zaciśnięte pięści napotkały tylko twardy, zimny kamień.
Wstrząsnął nią rozpaczliwy szloch. Po chwili jednak wytarła oczy i zrezygnowana odwróciła się ponownie do tablicy.
Zdrętwiałymi palcami ujęła ostry kryształ i pod ostatnim imieniem wyryła swoje: „Shira z Nor”. A obok datę. Rok 1742. Daniel powiedział, że ten właśnie panuje teraz na świecie rok. Miała natomiast wątpliwości, co wpisać w kolumnie przeznaczonej dla tych, którzy trzymają pochodnię. Nie znała pełnego imienia Mara, a teraz było już za późno, by pytać. Napisała więc tylko: „Mar z Taran-gai”.
Natychmiast delikatne pismo jakby zapadło się w głąb kamienia i wypisane przez Shirę imiona widniały wyraźnie i pewnie jak poprzednie. Ale, oczywiście, żaden ognisty blask nad napisem „Shira z Nor” się nie ukazał. Droga do źródeł leżała jeszcze przed nią, niewidoczna i nieprzebyta. A samego źródła pewnie i tak nigdy nie zobaczy…
Nagle jeden narożnik groty został oświetlony i oczom dziewczyny ukazał się wyraźnie ciemny otwór. Ciągnął się od podłogi aż do sufitu i był bardzo szeroki. Samotna wędrówka Shiry mogła się rozpocząć.
W zewnętrznej grocie mężczyźni czekali w napięciu. Minęło już sporo czasu, odkąd Shira zniknęła, a oni wciąż stali bez ruchu, żaden nie usiadł, by odpocząć. Blask pochodni Mara pełgał po ścianach i suficie; odnosiło się wrażenie, że ogień jej nie trawi, wciąż jeszcze nie ubyło nawet cala.
– Zapomnieliśmy dać jej jakieś naczynie do wody – powiedział Daniel.
– Jakoś sobie poradzi – mruknął Sarmik. – Żeby tylko doszła do źródła!
Lęk ściskał im serca. Mała, krucha Shira była teraz zamknięta we wnętrzu góry i będzie mogła stamtąd wyjść jedynie pod warunkiem, że dotrze do źródła. Naprawdę wielki ciężar został złożony na jej barki!
A my, w Skandynawii, sądziliśmy, że wystarczy odnaleźć i wykopać kociołek Tengela Złego! pomyślał Daniel. Jacyż byliśmy naiwni! On musiał zejść znacznie głębiej, żeby zawrzeć pakt z Szatanem!
– Ale Demon w Ludzkiej Skórze, Tan-ghil czy Tengel Zły, nie dotarł do źródła, to chyba oczywiste? – zapytał.
– Oczywiście, że nie – odparł Irovar. – On poszedł do tej drugiej groty. A jak ona wygląda, tego nie wiem.
Vassar, który siedział w kąciku, głośno myślał:
– Po nim chyba już nikt nie odwiedził Góry Czterech Wiatrów?
– Tak, potem źródła zostały zapomniane – potwierdził Irovar. – W przeciwnym razie słyszelibyśmy nowe podania o kolejnych dźwiękach bębna i grzmotach pod ziemią.
Daniel uświadomił sobie, że żuje kawałek narkotycznego korzenia. Rozejrzał się po zebranych i stwierdził, że wszyscy robią to samo. Z wyjątkiem Mara, który stał wciąż nieruchomo z pochodnią w wyciągniętej ręce.
To przecież narkotyk, środek odurzający, który pobudza wyobraźnię, pomyślał ze złością. Więc co z tego jest snem, a co rzeczywistością?
A zresztą, niech będzie jak chce!
– Ale jedna sprawa mnie zastanawia – powiedział Vassar. – Mówi się, że nawet najmniejszy dobry uczynek nie mógł rozjaśnić jego drogi do ciemnej wody zła. Czy to w ogóle możliwe? Nawet najgorszy człowiek musi mieć takie chwile, kiedy, choćby wbrew własnej woli, okazuje innym życzliwość?
Daniel prychnął.
– Możliwe. Ale zastanów się, ile z tych tak zwanych dobrych uczynków, które ludzie spełniają każdego dnia, naprawdę wynika z przyczyn nieegoistycznych? Byłbyś przerażony, gdybyś wiedział, ile egoizmu i innych mętnych motywów kryje się za wszelkimi darowiznami, wspieraniem biednych i inną pomocą.
– O tak, tak, masz oczywiście rację! – zawołał Vassar. – A jeśli chodzi o Tengela Złego, wszystko wskazuje na to, że był to człowiek niezwykle twardy i nieczuły i że szedł do celu nie bacząc na uczucia i życie innych. Na długo przedtem zanim znalazł źródła życia i wejście do tej drugiej, ciemnej groty. Już jako dziecko zdobył budzącą grozę sławę.
– To prawda – potwierdził Sarmik.
Głuchy łoskot, jakby uderzenie w ogromny bęben, rozległ się w grocie, a pod stopami poczuli drżenie skały.
– Shira minęła pierwsze przejście – powiedział Irovar. – Teraz zostało jej tylko dziesięć.
Shira wyszła z długiego, ciemnego przejścia i niemal oślepiona mrużyła oczy w ostrym świetle.
Miała przed sobą salę tak piękną, że aż jęknęła. Sufit i ściany ozdabiały mozaiki i złocone ornamenty, a obie dłuższe ściany pokryte były kryształowymi lustrami, w których Shira widziała swoje odbicie, jak stoi oszołomiona w wejściu, ubrana w piękną futrzaną kurtkę z różnokolorowych kawałków skóry.
Skuliła się, kiedy ponad sklepieniem sali przetoczył się potężny głos:
– Shiro z Nor! Oto pierwsza próba. To jest sala, w której zostanie zmierzona twoja pycha i twoja próżność. Jeśli okażą się zbyt duże, nigdy nie przekroczysz drugiego progu tej sali.
Rozejrzała się naokoło, ale nie widziała mówiącego. Wobec tego skierowała wzrok ku podłodze, by przejść na drugą stronę.
I wtedy zbladła, bowiem zamiast podłogi zobaczyła cieniutką, pięknie utkaną pajęczynę, spoza której w dole widać było bezdenną otchłań. Coś się poruszało w tej otchłani, nie mogła odróżnić, co to takiego, ale sprawiało wrażenie migotliwej, ani na chwilę nie zastygającej w spokoju masy.
Zmusiła się, by na to nie patrzeć.
Rozsądek podpowiadał jej, że ta pajęczyna jest częścią próby. Jeśli próżność skłoni ją, by spoglądała w lustra, jej szanse przedostania się na drugą stronę zapewne bardzo zmaleją.
Szanse? Czy w ogóle istnieje choćby cień możliwości przejścia przez tę potwornie chwiejną podłogę?
Przemykanie się pod ścianami nic nie da, tam też nie ma się czego uchwycić.
Bardzo, bardzo ostrożnie zrobiła pierwszy krok w stronę pajęczyny. Sieć ugięła się pod jej ciężarem, zatrzeszczało pod ścianami, ale Shira udała, że tego nie dostrzega. Coraz bardziej zdecydowanie przenosiła ciężar ciała na nogę wspartą na pajęczynie. Widziała, że cienka sieć rwie się przy jej stopie, i pospiesznie ją cofnęła. Ale niektóre nici wytrzymały, wobec czego spróbowała jeszcze raz, nieco w bok od pierwszego śladu. Choć sieć trzeszczała złowieszczo, odważyła się stanąć na niej jedną nogą, a drugą podnieść. Więź z bezpieczną skałą została zerwana. Shira znalazła się na rozkołysanej, grożącej w każdej chwili zapadnięciem się pajęczynie ponad przerażającą przepaścią.
Słyszała bicie serca, które podchodziło jej do gardła. Każdy krok był wielkim obciążeniem dla nerwów. Gdyby spadła, nic by jej nie pomogło wydostać się z tej wstrętnej masy w dole. Nie spuszczała wzroku ze słabego, chybotliwego płomyka w głębi sali. Wiedziała, że to blask pochodni Mara, który przenika przez skałę i wskazuje jej drogę do następnych drzwi.
Ale Mar nie był człowiekiem, na którym naprawdę mogła polegać…
Posuwała się powoli naprzód, choć dobrze wiedziała, jak niewiele dzieli ją przy każdym kroku od runięcia w dół. Człowiek całkowicie wolny od pychy czy zarozumialstwa mógłby przejść bez trudu po tej podłodze. A ona nie mogła! Zawsze tylko jakieś dwa lub trzy nędzne włókna ratowały jej życie. Gdy rzuciła pospieszne spojrzenie do tyłu, stwierdziła, że zostawia za sobą okropne postrzępione ślady w delikatnej sieci.
Uśmiechnęła się z goryczą. Nie, całkiem pozbawiona ułomności oczywiście nie była. Idąc chwiejnie dalej zwróciła uwagę na jedną rzecz. Choć nie pokonała jeszcze nawet połowy drogi przez pajęczynę, to ciężar jej kroków wyraźnie się zmienił, szkody, jakie czyniła w sieci, też były mniejsze. Zdarzało się, że mogła zrobić kilka kroków naprzód lekko niczym duch, nie zostawiając głębszych śladów, innym znów razem była przekonana, że sieć nie wytrzyma.
Tak odzwierciedlają się różne wydarzenia, różne okresy mego życia, myślała.
Płomyk zdawał się przybliżać. Coraz więcej nadziei!
Nagle cała krew odpłynęła jej z serca. Pajęczyna przerwała się i jedna noga Shiry wpadła aż po kolano. Zdrętwiałymi palcami chwytała za oczka sieci i rozrywała je na strzępy. Przez moment trwała bez ruchu, nie mając odwagi nawet drgnąć. Głuche uderzenia serca wywoływały drżenie całego ciała.
Znowu odezwał się tamten dudniący głos:
– Och, Shiro, Shiro, twoja pycha cię zgubi!
Ostrożnie usiadła. Sieć jakoś to wytrzymywała.
– Co ja takiego zrobiłam? – zapytała spoglądając w stronę sklepienia.
– Nie wiesz? Aż tak wysokie wyobrażenie masz o sobie? Nie wiesz, że uwielbiasz rywalizację podczas zawodów, które wprowadził w Nor twój ojciec, i że masz ambicję zwyciężać za każdym razem? Czy nie triumfujesz, kiedy ci się uda? I nie odczuwasz wzgardy dla tych, którzy nie osiągnęli celu?
Shira zmarszczyła czoło.
– Nie wiedziałam o tym. Może byłam zarozumiała, nie zdając sobie z tego sprawy?
– Tak właśnie było – odparł głos. – Ale nie powinnaś była uczestniczyć w zawodach. Takie zabawy sprawiają, że człowiek zaczyna przywiązywać znaczenie do małych spraw. Ale teraz idź dalej!
Zdumiona, że tak łatwo udało jej się uniknąć niebezpieczeństwa, wstała, zachwiała się, by następnie odzyskać równowagę na poszarpanej, kołyszącej się pajęczynie, i podjęła niepewną wędrówkę. Teraz była tak przestraszona, że ledwie ważyła się oddychać. Najchętniej zrezygnowałaby ze wszystkiego i uciekła z krzykiem do ciemnego korytarza, z którego przyszła.
Ale kiedy odwróciła głowę, zobaczyła, że w skalnej ścianie nie ma już żadnego otworu. Droga powrotna została odcięta. Suchy szloch wstrząsnął jej ciałem. Czuła się tak rozpaczliwie samotna, pragnęła, żeby się chociaż ten głos znowu odezwał, ale nie odważyła się go przywołać.
Wtedy z jękiem przerażenia stwierdziła, że podłoga kołysze się bardziej niż kiedykolwiek, stopy zapadają się głębiej przy każdym kroku, choć stawia je niesłychanie ostrożnie. Przebyła już połowę drogi zasłanej pajęczyną, ale jeszcze bezgraniczne pustkowie rozciągało się pomiędzy nią a chybotliwym płomykiem. Słyszała wokół złowieszcze trzaski, serce trzepotało jej w piersi jak u przestraszonego ptaka, śmiertelnie przerażona pojękiwała cicho. Miała wrażenie, że otchłań wciąż się do niej zbliża, a te nieliczne włókna, które jeszcze nie zostały zerwane, są napięte do granic wytrzymałości.
W końcu jednak wędrówka stała się łatwiejsza, a podłoga znowu dawała pewniejsze oparcie. Odległość od budzącej grozę otchłani znowu się zwiększyła. Ponownie znalazłam się w „dobrym okresie życia”, pomyślała. Żeby tylko tak zostało do końca drogi!
Ledwie zdążyła to pomyśleć, a sieć pod nią rozdarła się z trzaskiem. Shira rozpaczliwie szukała po omacku jakiegoś oparcia, ale bez skutku.
– Pochodnia! Pochodnia gaśnie! – krzyczał Daniel.
– Bądź ostrożny, Mar! – zawołał Irovar przestraszony. – Podnieś ją wyżej!
Mar wykrzywił się w paskudnym grymasie, ale posłuchał.
Przerażeni patrzyli, że z pochodni wystrzeliło parę drobnych iskier, ale płomień słabnie i staje się coraz mniejszy.
– Och, Shiro – szeptał Vassar przygnębiony.
Wszyscy wiedzieli, że gasnąca pochodnia to zły znak. Shira jest w niebezpieczeństwie.
– Czy nie możemy się jakoś do niej przedostać przez skały? – wołał Daniel w desperacji.
– Nie znajdziemy żadnego przejścia – odparł Irovar. – Wszędzie jest tylko masywna góra.
– Ale przecież Shira jest tam w środku!
– To nie jest zwyczajna wędrówka przez górę – wyjaśnił Irovar. – Ta droga nie została stworzona dla nas. W miarę jak Shira posuwa się do przodu, góra za nią się zamyka. Ona już nie może zawrócić. Jej jedynym ratunkiem jest znaleźć źródło.
Daniel nieoczekiwanie poczuł, że ma ochotę się rozpłakać.
Sarmik zrozpaczony spoglądał na chwiejny płomyczek pochodni.
– Czy naprawdę nic nie możemy zrobić? Może trzeba prosić bogów… albo duchy?
Irovar potrząsnął głową.
– To nic nie pomoże. Nie możemy modlitwą odmienić minionego życia Shiry. Teraz musi odpowiedzieć za wszystko, co zrobiła, powiedziała lub pomyślała. Teraz się dowie, czy jest godna pójść do źródła. Jedyne, co możemy zrobić, to nie tracić nadziei.
– Więc teraz znasz już legendę do końca? – zapytał Sarmik, Wilk.
– Nie więcej niż Shama opowiedział Shirze i kilka fragmentów, które słyszałem od Tun-sij, a także to, co mi teraz przychodzi do głowy. Nie umiałbym powiedzieć, skąd się to bierze.
– To oczywiste. Jeśli duchy mają nam coś do przekazania, to zwracają się z tym do ciebie, Irovarze – rzeczowo oświadczył Sarmik. – Ale czy Mar nie mógłby czegoś zrobić?
– Ja myślę, że już to, iż trzyma pochodnię bez szemrania, jest niewiarygodne – mruknął Irovar cicho. – Nie odważyłbym się prosić go o więcej, żeby się nie zdenerwował i nie zaczął protestować. A zresztą… co on mógłby zrobić?
Nikt nie zauważył, że na zewnątrz mrocznej groty powoli zapada wieczór. W milczeniu patrzyli na chybotliwy, mały płomyk pochodni, wdzięczni, że jeszcze nie całkiem zgasł. Był jednak coraz słabszy.
Wisząc na jednym, jedynym cienkim włóknie wrzynającym się w rękę i grożącym, że w każdej chwili może się wyślizgnąć, Shira kołysała się nad przepaścią. Czuła, że jej nogi są wciągane przez tę szarobiałą, lepką, bulgoczącą masę i nie była w stanie ich oderwać.
Znowu rozległ się głos, silny, bezlitosny:
– Shiro z Nor! Twoja próżność sprawia, że spadasz.
Nie była w stanie odpowiedzieć. Zacisnęła zęby i z wysiłkiem chwyciła się także drugą ręką za włókno.
– Kobiety nie powinny próbować dostać się do źródła. Żadna kobieta nigdy nie przejdzie przez salę próżności.
Shira odpowiedziała z trudem:
– Ja miałabym być próżna? Ja, która przyszłam tu w towarzystwie pięciu mężczyzn? Ja, która też właściwie mogłabym być mężczyzną, tak niewiele kobiecości oni we mnie dostrzegają.
– Tak, ale chciałabyś, by właśnie widzieli w tobie kobietę.
Głos zamilkł.
Shira miała ochotę powiedzieć coś o próżności mężczyzn, ale uznała, że nie warto. Czekała, aż głos znowu się odezwie, a gdy milczał już zbyt długo, zawołała zrozpaczona:
– Nie! Nie znikaj! Powiedz coś! Nie jestem w stanie być tu… sama.
Pot strumieniami spływał jej po twarzy. Już nie wiedziała, czy ręce jeszcze trzymają włókno, nie czuła nic, ale przecież musiała się trzymać, bo w przeciwnym razie już dawno by spadła i zniknęła w kłębiącej się pod nią masie.
Wystraszona spojrzała w dół na wstrętną, przewalającą się substancję i zadrżała, bo przez moment widziała tam ludzką czaszkę, która natychmiast zniknęła. Czaszka kogoś, kto nie zdołał przejść przez salę pychy i próżności. Może zresztą spadł właśnie dlatego, że uwierzył, iż to on jest właściwym człowiekiem, który dojdzie do źródła?
Ten przerażający widok jakby dodał dziewczynie nowych sił, nieoczekiwanie udało jej się uchwycić jeszcze jedno włókno, które wisiało tuż przy jej ręce. Kiedy wyprostowała palce, by je chwycić, poczuła, że rękę ma lepką. Tamto włókno tak głęboko wryło się w dłoń, że spływała krwią. Shira wykrzyczała z rozpaczliwą wściekłością ku pozłacanemu, jak dla szyderstwa pięknemu sufitowi:
– Wyjaśnij mi moje przestępstwo!
Z ulgą znowu usłyszała tamten głos:
– Twoje przestępstwo? Sama powinnaś wiedzieć. Czy w głębi duszy nie wiesz, że jesteś ładna? Czy nie odczuwasz dumy, że jesteś czymś więcej niż inni? Czy nie sprawia ci przyjemności, że należysz do wybranych?
– Och, ale to niesprawiedliwe! Właśnie z tą dumą przez całe życie walczyłam. Jak bardzo pokorny powinien być człowiek?
– Owszem – odparł kamień. – Walczyłaś. A jak myślisz, dlaczego w ogóle jeszcze wisisz? Jesteś już wystarczająco przerażona? Czy już wiesz, że nie jesteś ani odrobinę lepsza od tego biedaka, którego przed chwilą widziałaś na dole?
– Tak, tak, wiem – jęknęła Shira. Była na granicy wytrzymałości. Ręce miała spocone, ześlizgiwały się i ześlizgiwały, szara masa wciągała jej stopy, chciała wessać ją całą.
Nad głową, ale niedostępnie wysoko, zobaczyła włókno obydwoma końcami przymocowane do sieci. Gdyby tylko zdołała…
Zaryzykowała, szybkim wyrzutem w górę wyciągnęła rękę i udało jej się złapać… Mocny sznurek w ręce odczuła niemal jako rozkosz. Odpoczęła troszkę, a potem wyciągnęła drugą rękę. W ten sposób znalazła się znowu na skraju sieci i mogła, kawałek po kawałku, zacząć się na nią wspinać.
Po dłuższej chwili opadła bez sił na sieć. Nie była w stanie iść dalej.
– No, nareszcie, płomień znowu się rozpala – szepnął Daniel. – Ale mało brakowało, a… zastanawiam się, co się tam stało.
– Tylko Shira może nam o tym opowiedzieć – rzekł Irovar. – Jeśli będzie w stanie i jeśli kiedykolwiek zechce.
Nastrój, który wywołało przygasanie płomienia pochodni, całkowicie zaczarował Daniela, i zresztą nie tylko jego, ale całą grupę, która w napięciu czekała w mrocznej jaskini. Słyszał, że Vassar głęboko oddycha z ulgą, że Irovar ociera pot z czoła.
Mar odezwał się po raz pierwszy i wszyscy drgnęli na dźwięk jego syczącego, jakby martwego głosu.
– Właściwie to jak długo mam tu stać?
– Dopóki Shira tam jest – odparł Sarmik ostro. – Albo dopóki się nie okaże, że nie ma już żadnej nadziei.
– Jej wyprawa mnie nie dotyczy.
– Tak, wiemy o tym. Ale to jest właśnie nasza jedyna możliwość, by przełamać ciążące nad naszym rodem przekleństwo.
– Ja chcę, żeby przekleństwo trwało.
Dokładnie tak samo reagowali dotknięci przekleństwem, źli potomkowie ukochanego przez Daniela rodu Ludzi Lodu. To niebezpieczne, pomyślał. Ten podstępny Mar może sobie po prostu pójść swoją drogą. A wtedy Shira będzie zgubiona. W zamyśleniu Daniel wsunął rękę pod koszulę i dotknął alrauny. Spraw, by Mar został na miejscu, pomyślał.
Mar nie powiedział już nic więcej. Zmrużonymi oczyma przyglądał się grupie na wpół leżących pod skalną ścianą ludzi w prawo od niego. Wszyscy wyglądali na bardzo zmęczonych. Zmęczonych i przygnębionych. Wszyscy oprócz jednego. Żółte oczy Mara zatrzymały się na Danielu, zmarszczył górną wargę i warknął jakby w obronie. Danielowi zdawało się, że położył po sobie spiczaste uszy.
Patrzył tak na Daniela przez chwilę, a potem odwrócił się i znowu zastygł w bezruchu.
Vassar przyglądał mu się w zamyśleniu.
– Właściwie to nie jest takie niedorzeczne, to że Mar stoi najbliżej Shiry.
Sarmik prychnął.
– Nigdy jeszcze nie widziałem większego kontrastu!
– Nie, ale jak się głębiej zastanowić… – rzekł Vassar z uporem.
– Oczywiście, że masz rację – powiedział Daniel. – Jedno jest dotknięte, drugie należy do wybranych. I żadne z nich nie ma wśród nas równych sobie.
Sądząc po minie Mara, nie był on specjalnie zachwycony tym, że porównują go z Shirą.
Vassar skulił się na kamiennej podłodze i zamknął oczy. Zasnąć nie mógł, ale starał się choć trochę odpocząć.
Jakby z wahaniem do groty wpłynęło światło księżyca.
Shira nie miała dość sił, czy może dość siły woli, by znowu się podnieść. Pełznąc po wciąż trzeszczącej groźnie sieci, szlochając i dygocząc, nieskończenie powoli zbliżała się do ciemnego otworu, przy którym migotało światło pochodni. Nie zachwycała się już fantastycznym pięknem sali, nie martwiły jej lustra; jedyne, co odczuwała, to nieznośny lęk, żeby znowu nie spaść. Za każdym razem gdy sieć napinała się z chrzęstem i opadała pod nią, Shira krzyczała głośno, a jej krzyki odbijały się echem od wysokich sklepień.
Gdy stawiała ostatnie chwiejne kroki, była niemal oślepiona ze strachu i kręciło jej się w głowie. Miała prawie pewność, że próg przy otworze w ścianie groty zawali się pod nią albo że odblask pochodni odsunie się jeszcze dalej, gdy więc dotknęła ręką kamienia i stanęła na pewnym gruncie, wprost nie wierzyła własnemu szczęściu.
Leżała długo, nie mogąc wstać. Dygocząc na całym ciele, chłodziła rozpalone czoło o zimny kamień.
W końcu jednak podniosła się i oparła o skalną ścianę. Jeśli się odwrócę i spojrzę za siebie, myślała, to zemdleję. Muszę stąd odejść jak najszybciej!
To przejście nie było takie wysokie ani szerokie jak poprzednie. Nie była w stanie myśleć o przyszłości, o tym, co czeka ją dalej. Ruszyła przed siebie, przytrzymując się ściany. Korytarz, którym szła, nie był długi, a jej zmrużone oczy wkrótce dostrzegły, że otwiera się kolejne pomieszczenie.
Czekający w pierwszej grocie mężczyźni usłyszeli uderzenie w bęben. Irovar odetchnął głęboko.
– Shira minęła drugą bramę – powiedział cicho.
Widziała przed sobą tylko mgłę. Nieskończoność wypełnioną niebieskawą migotliwą mgiełką, która z wolna falowała, podnosiła się i opadała. Niekiedy pojawiały się w niej jakby obłoki, zielonkawe lub barwy indygo, od czasu do czasu mgłę przecinały fale bladego fioletu, wibrowały przez chwilę i znikały.
Wszystko było ulotne, wirowało, także podłoże nie trwało w bezruchu, zresztą i tak niewidoczne poprzez mgłę.
W tym wszystkim pojawiał się jakiś dźwięk, coś, co może dałoby się określić jako muzykę albo raczej pojedyncze tony, które przepływały w powietrzu, wznosiły się i opadały, ale takie były delikatne i ulotne, jakby pochodziły z bardzo daleka, skądś ze skraju wieczności. Shira długo stała w wejściu i próbowała się zorientować, co to wszystko oznacza. Sala. Czy to właściwe określenie? Chyba nie. Ponownie doznawała uczucia, że ściany się wokół niej zamykają. Nad sobą ani obok nie dostrzegała żadnych granic. Co było poniżej, nie widziała.
Przysiadła w kucki i palcami pomacała grunt. Ręka natrafiła na miękką, ale mocną powierzchnię, już nie żadną trzeszczącą zdradziecko pajęczą sieć. Uspokojona wstała i wtedy rozległo się to, na co czekała: głos.
– Shiro z Nor! Druga próba odnosi się do siły twego duchowego uporu.
– Duchowego uporu? Co to oznacza? I jak się go mierzy?
– Wejdź do pomieszczenia, to zobaczysz! Idź bez lęku. Tym razem się nie przewrócisz.
Bez lęku! Łatwo powiedzieć.
Z wahaniem weszła w coś, co zdawało się być pustą przestrzenią.
Przyszła jej do głowy dziwna myśl: nirwana. Stan, w którym nie odczuwa się nawet tchnienia wiatru. Ale to z nirwaną nie miało nic wspólnego.
Nic się nie stało.
Nic poza tym, że kiedy Shira się odwróciła, to ściana i cała ta bezgraniczna przestrzeń odwróciła się także. Nie wiedziała już, dokąd iść. Jak odnaleźć drogę w tej rozśpiewanej mgle?
Kolejne formacje wyłoniły się z mgły i przepłynęły przed oczyma Shiry. Wieże o barwie topazu i turkusowej rosy, które zlewały się, a na ich miejsce pojawiały się smugi purpury i delikatnego różu, wstęga mgły w kolorze macicy perłowej przeciągająca jakby w rozmarzeniu… Shira dawała się powoli oczarować tym nieziemskim wizjom.
Łagodna muzyka w tle przemieniała się teraz powoli w pieśń o omdlewających, zmysłowych tonach.
„Shi-i-i-ra-a!”, nawoływała zawodząca, opadająca melodia. „Shi-i-i-ra-a!
Pieśń dochodziła z bliska, to znowu z daleka, magiczna, wabiąca głosem kobiecym, który zdawał się nie mieć żadnych ograniczeń, jeżeli chodzi o skalę.
Ale dokąd ja mam iść? myślała Shira. Cokolwiek to jest, to chyba nie można mówić o próbie uporu duchowego! To raczej próba na orientację w przestrzeni, bo nietrudno się zagubić w takim pustkowiu.
Nagle coś dostrzegła. Daleko, pomiędzy przepływającymi obłokami mgły, ukazało się jasne światło, coraz silniejszy płomień. Pochodnia! A więc tam powinna się kierować!
Światło było jaśniejsze niż poprzednio. A po chwili zobaczyła coś z tyłu za pochodnią. Źródło, które z szemraniem wypływało jakby z jakiejś niewidocznej ściany. Obok źródła stał srebrny pucharek.
Wznosząca się i opadająca pieśń miała teraz także słowa.
„Shi-i-i-ra-a!”, słychać było zawodzenie. „Shi-i-i-ra-a! Napij się wody, a spotkasz miłość!”
Czyżby znajdowała się już u źródła?
Tak szybko to poszło?
Czy to możliwe?
Demon w Ludzkiej Skórze musiał iść znacznie dłużej. Jak to było…? Jedenaście uderzeń w bęben – jedenaście bram. Domyślała się, że jego droga musiała być podobna do tej, którą ona miała przebyć, tylko jakby odbita w krzywym zwierciadle. Jemu wszak każdy dobry uczynek, każde cieplejsze uczucie stwarzały trudności.
„Chcesz spotkać miłość?”
Czy to możliwe, by i ona mogła doświadczyć takiego uczucia? Tej mistycznej miłości, której istnienia się jedynie domyślała, a która wabiła swą niezwykłą istotą? Wiedziała, że miłość może całkowicie odmienić człowieka, że jest to coś wielkiego, cudownego, o co warto zabiegać, ale dla niej, dla Shiry, jest niedostępne. Ona mogła kogoś lubić, nic więcej. Lubić? Och, wiedziała, że istnieje coś więcej. Coś, co pcha dwoje ludzi ku sobie niepowstrzymanie, co sprawia, że się nawzajem szukają, i co potem trzyma ich razem.
Ktoś kiedyś powiedział jej: „Człowiek, który nigdy nie doświadczył miłości do drugiego człowieka, może być szczęśliwy albo nieszczęśliwy, zadowolony albo niezadowolony, ale otrzymał on tylko niewielką część życia.” Shira była wtedy dzieckiem, ale od tamtej pory wyglądała dnia, kiedy będzie się mogła zakochać. Tęskniła, by być dorosłą. Z wolna jednak gasła w niej nadzieja na takie oszałamiające uczucie do drugiego człowieka. A opowiadanie dziadka zgasiło ostatnią jej iskierkę…
Jakie okrutne są duchy, które pozbawiły ją zdolności kochania! To pewnie prawda, że odebranie możliwości przeżywania silniejszych uczuć pozwoli jej skoncentrować się na zadaniu, do którego została wybrana, ale w takim razie duchy powinny odebrać jej także świadomość, że to uczucie istnieje, i tęsknotę za nim. Odebrać jej myśl, że jest coś pięknego, czego ona nie doświadczy.
A teraz mami się ją możliwością kochania i bycia kochaną!
Doszła już prawie do samego źródła. Pieśń brzmiała łagodnie, przypochlebnie. Opowiadała o miłości jak wiele innych pieśni, ale tamte Shiry nie dotyczyły, nic jej nie mówiły. Teraz głos śpiewał o oszałamiającej głębi, o tęsknocie, o uczuciach, których ona nawet się nie domyślała, i po raz pierwszy słowa te docierały do jej świadomości. Czuła, jakby pieśń pochodziła z niej samej, wyrażała coś, co duchy zamknęły w głębi jej duszy.
Teraz zaś te drzwi zostały uchylone i ukazał się jakiś niepojęty świat. Już wąska, wąziutka szparka pozwalała się domyślać, że wewnątrz jest to. To nieznane. I że drzwi mogą zostać otwarte szeroko.
Jeśli tylko ona napije się wody ze źródła.
Nieznany świat, nieznany świat, szumiało jej w głowie. Ten wabiący, uwodzicielski świat!
Wszystko wokół pogrążyło się w oślepiającym, opalizującym świetle. Doszła już przecież do celu, czyż nie? Oszałamiająca pieśń hipnotyzowała ją, gra świateł złagodniała, a zarazem stała się bardziej intensywna niż kiedykolwiek. Cóż to miało za znaczenie, że gdzieś tam, pod sufitem, migotał słabiutki płomyk pochodni?
Światło, przy którym stała, płonęło wielokrotnie silniej! A zatem to musiało być źródło życia, źródło jasnej wody.
Już?
Próżność? Pycha? Siła uporu duchowego…
Czy to wszystkie próby, przez które miała przejść?
Nie pij wody, powiedziały duchy.
Zaczynało jej się kręcić w głowie. Siła uporu… już nie rozumiała, co to znaczy. Słowa zatracały swoją treść. Piękny kobiecy głos działał usypiająco, znieczulająco. Shira wyciągnęła rękę po pucharek. Tajemnice spoza przymkniętych drzwi mogą zostać poznane… tylko parę kropel wody…
Znowu podniosła głowę. To maleńkie światło tam daleko, jaki ono ma sens? Przecież już doszła do jasnej wody, nie potrzebowała już drogowskazu… Światełko zniknęło za różową chmurą mgły.
Co się stało? Shira przecierała oczy. Było tam przecież, wiedziała o tym. Ale dlaczego?
Błękitnozielone smugi ustąpiły innym, koloru ambry. Światło! Światło! Tam! Znowu jest. Niezmierna radość przepełniła serce Shiry. Odrzuciła od siebie srebrny pucharek, który z brzękiem odbił się od ściany obok źródła, i pobiegła w stronę mdłego, maleńkiego światełka daleko, daleko od niej.
Znowu zniknęło, a tuż obok Shiry ukazało się kolejne migotliwe źródełko. Minęła je, choć przyciągało z wielką siłą. Starała się nie słyszeć pieśni, krzyczała i krzyczała, by ją zagłuszyć. Gdy tylko minęła jedno źródło, natychmiast pojawiało się następne opromienione jasnym blaskiem.
Przez chwilę nie widziała słabego płomyka pochodni i dlatego tak ją zaskoczyło, gdy ukazał się tuż obok. Żadnych źródeł już nie widziała i zwolniła biegu.
– Shiro z Nor! – odezwał się potężny głos i Shira przystanęła, by lepiej słyszeć. – Uniknęłaś jedynej siły, która mogła cię zatrzymać w tej sali. Uniknęłaś pokusy, jaką była obietnica miłości. Wiedzieliśmy, że wszystkim innym pokusom zdołasz się oprzeć, dlatego chcieliśmy cię sprawdzić tylko pod tym względem. Idź dalej!
Mgła się rozwiała. Pieśń odpłynęła. Przed Shirą ukazała się trzecia brama wielkości normalnych drzwi. Przeszła przez nią i zaraz usłyszała uderzenie w bęben, potężne niczym grzmot.
– Tym razem poszło szybko – rzekł Sarmik. – Shira zwiększa tempo.
– Próba nie musiała być trudna – powiedział Irovar. – Płomień pochodni tylko raz lekko się zachwiał.
– Ale co będzie teraz? – zastanawiał się Daniel.
– Tego nawet Shira nie wie – westchnął Irovar.
Vassar spał. Niewiele było czasu na sen w ciągu ostatnich nocy. Daniel z troską pomyślał, że Shira pewnie też potrzebuje odpoczynku, tym bardziej że ma do spełnienia tak wielkie zadanie.
Jeśli je wypełni, to co się z nią potem stanie? A jeśli nie sprosta wymaganiom?
Daniel poczuł ból w sercu. Zdążył się przywiązać do tej małej, niezwykłej, samotnej Shiry.
A teraz…? Tak strasznie się bał, że Sarmik wypowiedział jakieś brzemienne w skutki słowa, gdy mówił: „Nie szukaj zbyt głęboko”.
Daniel lękał się, że te słowa mogą stać się rzeczywistością.