Rozdział jedenasty

Agnes wyglądała przez okno. Jak okiem sięgnąć, ciągnęły się pola i pastwiska Sunbridge. Od dłuższego już czasu uważała posiadłość za swoją własność.

Przejęła lwią część obowiązków, a jej spryt i zręczność wprawiały Setha w zdumienie. Początkowo jej aktywność dotyczyła tylko domu i gospodarstwa. Odgadywała zachcianki Setha i spełniała je natychmiast. Czasem wspominała Filadelfię i wyobrażała sobie, jak też wyglądałoby teraz jej życie. Na myśl o uprawianiu ogródka i sprzątaniu po lokatorach dostawała gęsiej skórki.

Seth lubił jej towarzystwo, toteż często zapraszał ją na obiady do Klubu Hodowców Bydła. Agnes nigdy nie zapomni dnia, w którym na oczach licznych znajomych tubalnym głosem zapytał ją o zdanie. Dotychczas Seth Coleman nie wierzył, gdy kobieta mówiła mu, która jest godzina, a tym razem domagał się opinii w ważnej sprawie! Tego dnia Austin zaakceptowało Agnes Ames bez zastrzeżeń. Teraz zbierała plony wcześniejszych działań. Nie znaczy to jednak, że straciła poczucie rzeczywistości. Nieważne, jak bardzo Seth na niej polega; dopóki Billie nie urodzi chłopca, nie są niezastąpione. A czy można sobie wyobrazić lepsze miejsce dla zakochanych niż Hawaje? Moss będzie zachwycony, zwłaszcza kiedy zobaczy nową Billie, już nie dziewczynę, jeszcze nie kobietę. Doskonale! Miała ochotę mlaskać ustami z zadowolenia.

Wiatr przywiał kłąb chwastów na trawnik. Zmarszczyła brwi. Skąd to się wzięło? Przycisnęła twarz do szyby, żeby zobaczyć, gdzie się ukrył bezczelny chwast. Rano każe ogrodnikowi wyszukać intruza. Spojrzała na wiosenne niebo. Gwiazdy wydawały się większe i jaśniejsze, księżyc, pełniejszy niż w Filadelfii, świecił bardziej srebrnym światłem. Może to prawda, że w Teksasie wszystko jest większe i lepsze. Ona w każdym razie doświadczyła tego na własnej skórze.

Stłumiony krzyk wyrwał ją z zadumy i zaraz ucichł. To dziecko. Usta Agnes zacisnęły się w wąską linię. Maggie Coleman. Dzięki Bogu za niańki i pielęgniarki. Billie może lecieć na Hawaje i nie zawracać sobie niczym głowy. Pieniądze załatwią wszystko.

Na korytarzu rozległ się dłuższy, głośniejszy okrzyk. Agnes potrząsnęła głową i wyszła z pokoju. Seth czeka w gabinecie. Chce, żeby to ona przygotowała mu drinka. Podobał się jej ten rytuał, zwłaszcza że dawał władzę nad nim – potrafiła go zadowolić.

Seth obserwował ją z przebiegłym uśmieszkiem. Ciągle go zaskakiwała. Oniemiał ze zdumienia, kiedy wychyliła szklankę burbona jakby to była coca-cola. W dodatku jest prawdopodobnie jedyną kobietą w Teksasie, której nie przeszkadza dym z cygar. Twierdzi nawet, że go lubi! Wetknął sobie w usta grube hawańskie cygaro. Odgryzł końcówkę i zapalił. Staruszka Aggie nigdy nie kasłała ani nie ocierała łez z oczu. Kiedyś specjalnie dmuchnął jej prosto w twarz. Z uśmiechem wciągała dym nosem. Zdała egzamin i o tym wiedziała.

Niemal widział, jak w tej chwili kręcą się intensywnie trybiki jej umysłu. Domyślał się, co rozważa, chociaż od dnia narodzin Maggie nie rozmawiali na ten temat. Niech Aggie rozegra to po swojemu, zobaczymy, co powie. Podobał mu się jej sposób załatwiania spraw. Codziennie uczyła się czegoś nowego, nowych sztuczek, metod manipulowania ludźmi. Bawiło go, że musi się wysilać, by zdobyć to, co zdobyłaby i tak. Biedna Aggie padnie trupem, kiedy jej powie, że bilet Billie na Hawaje leży w szufladzie.

Opróżnił szklankę jednym haustem i wyciągnął rękę po dolewkę. Agnes zastanawiała się przez chwilę, po czym stanowczo pokręciła głową.

– Dałam ci podwójną porcję, a wiesz, że lekarz pozwala ci na jednego drinka dziennie. Jeśli chcesz jeszcze, musisz sam sobie wziąć. Nie będę dokładała ręki do tego, że niszczysz sobie zdrowie.

Z tonu jej głosu wywnioskował, że nie żartuje. Zacisnął zęby na cygarze. Ech, te kobiety!

– Na trawniku znowu są chwasty.

– Na Boga, Aggie, to jest Teksas. Chwasty są wszędzie. Jeśli chcesz, jutro rano porozmawiam z ogrodnikiem.

– Już to zrobiłam – skłamała. To ona dbała o dom, a co za tym idzie, również o trawnik.

– Czy twoja córka dostała dzisiaj list od mojego chłopaka? Tita mi tak powiedziała. Czekałem, aż Billie wspomni coś podczas lunchu, a tu nic. Może Tita się pomyliła.

– Nie wiem, Seth. Później ją zapytam.

Cholerna Billie. I Tita też. Agnes zwolniłaby ją natychmiast, gdyby tylko mogła. Ta kobieta zbyt dużo wie.

– Billie świetnie wygląda – zaczęła. – Nie sądzisz? Zdaniem doktora War – da jest już zupełnie zdrowa. – Agnes uparcie patrzyła mu w oczy. – Trochę się o nią martwiłam w czasie ciąży. – Czekała teraz na jego pytanie. Znacząco zawiesiła głos.

– A teraz? – burknął niecierpliwie. – Jak bardzo martwisz się o nią teraz? – Co za baba, lubi gierki tak samo jak on.

– Wcale. Nie mam żadnych ku temu powodów. Natura sama o wszystko zadba, zawsze to powtarzam. Spójrz na nią. To już nie ta sama dziewczyna, która przyjechała do Sunbridge. Zmieniła się, dojrzała. Jest bardziej kobieca, jeśli wiesz, o co mi chodzi.

– No pewnie, że wiem – potwierdził z kwaśną miną. – Sam o tym myślałem. Co prawda nie znałem jej wcześniej, ale teraz prawie rozumiem, dlaczego mój syn się z nią ożenił.

Agnes puściła niewybredny komplement mimo uszu:

– Dziecko rozwija się prawidłowo, choć to wcześniak. Dużo je i śpi. Niania jest bardzo zadowolona. To dobrze, że Billie nie musi marnować energii na opiekę nad dzieckiem. A mała Maggie jest jedyna w swoim rodzaju.

– Bądź co bądź, nazywa się Coleman, może nie? – mruknął Seth.

– Moss nie uwierzy własnym oczom, kiedy zobaczy, jak macierzyństwo odmieniło Billie. Powinni się spotkać. Wiesz, Gwiazdka to była farsa. Nie chcę, żeby Moss pamiętał Billie taką, jak wtedy. Szkoda, że nie widzi jej teraz. – Agnes dopiła resztkę burbona. Zanim skończą tę rozmowę, zapewne weźmie sobie dolewkę.

– No, Aggie, daj mi jeszcze. Co to szkodzi? Ty też się ze mną napijesz. Czy miałabyś sumienie pić sama?

„Aggie”. Powiedział to z uczuciem, słyszała wyraźnie.

– No dobrze, ale jeśli powiesz lekarzowi, wyprę się wszystkiego.

Seth puścił do niej oko i wypuścił kłąb dymu z ust. Lubił, kiedy go słuchała. Zabawne, że już nie dba o jego zdrowie.

Kiedy podała mu szklankę, wyjął cygaro z ust. W zadumie spoglądał na bursztynowy płyn. Agnes wstrzymała oddech. Znała go na wylot, wiedziała, co powie, zanim otworzył usta. Koniec końców uważał jej pomysły za swoje.

– Słuchaj, Aggie, myślisz że mała da radę pojechać na Hawaje? Wiesz, minęły dopiero trzy miesiące. Jessica potrzebowała więcej czasu.

– Billie ma w sobie silną, wiejską krew. Po ojcu – wyjaśniła pośpiesznie. – Jestem pewna, że może jechać. Zresztą, zapytamy i ją, i lekarza. Seth, to wspaniały pomysł. Jeśli to załatwisz, Billie będzie twoją dłużniczką do końca życia. A załatwisz to, prawda? – zapytała niespokojnie.

– Dla mojego chłopaka zrobię wszystko. Dla Billie też – dodał po namyśle. Agnes zrozumiała. Oboje podnieśli szklanki.

– Za co wypijemy? – zapytał Coleman.

Agnes udawała, że szuka odpowiedniego toastu.

– Może: „za miłość?”

Mało brakowało, a Seth zadławiłby się cygarem.

– Za miłość!

– Za miłość! – Wypiła do dna.

Przez jedną szaloną chwilę chciała, żeby Seth cisnął szklanką o kominek, wtedy zrobiłaby to samo. Zamiast tego odstawiła naczynie na stolik.

– Ile czasu potrzebujesz, żeby wszystko załatwić?

Seth uśmiechnął się na myśl o bilecie lotniczym w szufladzie biurka. – Pięć dni. Zabierz ją po zakupy. Kupcie coś frywolnego, Aggie. Moss lubi takie rzeczy.

Agnes nie chciała zadawać tego pytania, przemogła się jednak:

– Ile możemy wydać?

– Tyle, ile będzie trzeba.

Pokiwała głową. Jedwab i satyna. Prześwitujące koszule nocne, jedwabna bielizna. Koronkowe majteczki. Śmiała suknia z głębokim dekoltem na tańce. W klubie oficerskim na pewno organizują dansingi. Oficerowie lubią mieć wszystko co najlepsze. Francuskie perfumy. Dyskretny zapach robi olbrzymie wrażenie na Mossie. Billie będzie wniebowzięta.

– Nie bądź skąpa. Zacznijcie jutro, żeby był czas na ewentualne przeróbki.

– Tak jest, zaraz po śniadaniu – zapewniła go. – No, czas na mnie. Zajrzę do Maggie i powiem „dobranoc” Jessice. Potem wstąpię do Billie i przekażę jej tę wiadomość… chyba że sam chcesz jej powiedzieć?

– Ty to zrób. Jesteś jej matką. Idę spać. Jutro wybieram się na przejażdżkę. Stara Nessie za mną tęskni. Masz pięć dni, Aggie, i mała ma być gotowa.

– Będzie. I Seth, ani kropelki więcej. Dzisiaj po raz ostatni złamaliśmy zasady. Naprawdę powinieneś bardziej o siebie dbać.

W odpowiedzi mruknął coś niezrozumiale. Dopiero później, kiedy o tym myślała, wydało się jej, że powiedział „dopóki znowu czegoś nie zechcesz”. Prychnęła ze złością.

W wydaniu Agnes mówienie „dobranoc” Jessice polegało na niedbałym machnięciu ręką, kiedy przechodziła obok jej sypialni. Przy drzwiach pokoju dziecinnego przyłożyła palec do ust na znak, że rozumie, iż mała Maggie śpi. Seth nie musi o wszystkim wiedzieć. Zapukała do drzwi Billie i weszła, nie czekając na zaproszenie. Córka siedziała przy biureczku z drzewa wiśniowego.

– Billie, czy mogę z tobą porozmawiać?

– Oczywiście, mamo. Czy coś się stało? Coś złego?

– Nie, wręcz przeciwnie. Mam dla ciebie wspaniałą niespodziankę, Seth właśnie mi to powiedział. Dosłownie przed chwilą i od razu do ciebie przybiegłam. Pojedziesz na Hawaje, do Mossa. Czy to nie cudownie? Nie pytaj, jak Seth to załatwił. Za pięć dni zobaczysz Mossa. Jutro jedziemy po zakupy!

Billie zerwała się na równe nogi.

– Naprawdę? Nie mogę w to uwierzyć. Czy Moss już wie? Jak? Kiedy? Pięć dni. Ojej, mamo, a co z Maggie? Chyba nie zdążę w pięć dni. Och, jak to dobrze, że jestem już zdrowa. Wszystko będzie dobrze, prawda?

Agnes promieniała:

– Drogie dziecko, nie martw się o nic. Seth nie rzuca słów na wiatr, kiedy mówi, że ma wysoko postawionych przyjaciół. Powinnaś być mu wdzięczna, że wszystko za ciebie załatwi. Sprawisz Mossowi miłą niespodziankę. Nie zawracaj sobie głowy Maggie. Ma niańką. Nie zapominaj, że jesteś teraz jedną z Colemanów. Możesz robić, co chcesz. Ja wszystkiego dopilnuję podczas twojej nieobecności. Musisz koniecznie zabrać zdjęcia małej. I pomyśl, co kupimy, żebyś zrobiła na Mossie odpowiednie wrażenie. Musimy ci znaleźć jakieś zmysłowe perfumy, wtedy straci dla ciebie głowę. – Agnes paplała bezmyślnie. W głowie miała tylko jedno: ile rzeczy kupi sobie, i jaki też będzie ostateczny wynik hawajskiej wyprawy.

– Mamo, czy Moss wie, że przyjeżdżam? – zapytała podekscytowana Billie.

– Nie wiem. Seth na pewno go zawiadomi w najbliższym czasie. Moss musi się dowiedzieć, żeby załatwić sobie przepustki. Chcemy, żebyście spędzili upojny czas. Seth się wszystkim zajmie. Skończ ten list i do łóżka. Jutro wyruszamy zaraz po śniadaniu. Dowiedz się, czy Jessica czegoś nie potrzebuje. Dobranoc, Billie. – Agnes musnęła suchymi ustami jej skroń.

Kiedy zamknęły się za nią drzwi, Billie zwinęła się w kłębek na łóżku. Tuliła do siebie poduszkę. W oczach miała łzy radości. Jaki ten Seth jest dobry, jaki hojny. Po raz pierwszy w swoim krótkim życiu uświadomiła sobie, czego mogą dokonać pieniądze i władza. Będzie jak w bajce. Drugi miesiąc miodowy. Na Hawajach. Nie zaśnie teraz na pewno. Mocniej objęła poduszkę. Nowe ciuchy. Jeśli o nią chodzi, w towarzystwie Mossa za całą odzież wystarczyłby jej ręcznik. Jak długo? Matka nie powiedziała, ile potrwa jej wizyta. To bez znaczenia. Wykorzysta każdą sekundę. Zmysłowe perfumy i ręcznik. Z uśmiechem otarła łzy brzegiem prześcieradła. Zobaczy się z mężem. Nigdy w życiu nie była równie szczęśliwa.

Nadal nie posiadała się z radości, kiedy szła do pokoju dziecinnego. Lekko zapukała i zajrzała do środka. Niańka w białym wykrochmalonym fartuchu uniosła palec do ust. Billie skinęła głową i na palcach podeszła do kołyski, w której kiedyś leżeli Moss i Amelia. Maggie spała. Ssała kciuk.

Nagle matka zapragnęła przytulić ją do siebie:

– Pani Coleman, zna pani zasady – szepnęła surowo niańka. – Nie budzimy małej. Chce pani, żeby dostała kolki albo rozwolnienia? – Choć sroga, nie była opryskliwa. W głębi duszy współczuła młodym bogatym matkom. Nawet nie wiedzą, ile tracą, powierzając dzieci opiece innych.

– Czy mogłybyśmy porozmawiać, pani Jenkins? – poprosiła Billie szeptem. Siwowłosa kobieta wyszła z nią na korytarz. Jako dobra niańka, zostawiła drzwi otwarte.

Billie szybko wytłumaczyła całą sytuację. Niańka nie wahała się z odpowiedzią:

– Pani Coleman, proszę jechać do męża. Jemu jest pani bardziej potrzebna niż Maggie. Temu maluszkowi wystarczy ciepło, troskliwa opieka i miłość i to wszystko dostaje ode mnie. A mąż potrzebuje pani. Maggie nic się nie stanie. Niańczę dzieci od trzydziestu lat. Wychowałam Amelię i pani męża. Moss na pewno chce, żeby pani przyjechała.

– Chodzi o to, że jestem jej mamą, pani Jenkins. Powinnam przy niej być karmić ją i zmieniać pieluszki, kołysać do snu. Proszę mnie źle nie zrozumieć: chcę jechać, ale jestem w rozterce. Moje miejsce jest przy moim mężu. Pani ma rację, Maggie nie sprawia różnicy, kto ją tuli i karmi, ale mnie tak.

Niania podeszła z nią do drzwi jej pokoju i pocieszająco poklepała po ramieniu:

– Proszę mi zaufać, pani Coleman. Będę się troszczyła o Maggie jakby była moim dzieckiem.

Billie bez słowa odprowadzała ją wzrokiem.

Zanim poszła do łóżka, zajrzała jeszcze do teściowej. Jessica spała smacznie, choć paliło się światło. Billie zdjęła jej okulary i położyła na nocnym stoliku, obok powieści kryminalnej. Zgasiła lampę i na palcach wyszła z pokoju. Jutro przywiezie Jessice nowe książki. I może kupi jej cukierki? Teściowa uwielbiała słodycze. Szkoda, że nie może podzielić się z nią dobrą nowiną. Ostatnimi czasy dawna pani na Sunbridge dowiadywała się o wszystkim ostatnia.

Mimo to, jednak Jessica jest szczęśliwa, stwierdziła Billie. Niczego jej nie brakuje. Wystarczą jej kryminały, modlitwy, słodycze i listy. I oczywiście codzienne wizyty w pokoju dziecinnym, gdzie pozwalano jej potrzymać wnuczkę przez kilka minut. Pewnego dnia Billie spróbuje zrozumieć, dlaczego teściowa jest tak uległa i tak ochoczo zgadza się na ograniczanie swojego świata do drugiego piętra. Pewnego dnia zapyta, lecz nie dziś. Billie celowo odpychała od siebie smutne przypuszczenia, że odpowiedź mogłaby jej się nie spodobać.

W swoim pokoju dokończy list do Mossa. Kochany, cudowny Moss. Jakże się zdziwi na jej widok. Podczas świąt Bożego Narodzenia była taka brzydka. Teraz zaprze mu dech w piersiach, kiedy ją zobaczy. Hawaje. Miesiąc miodowy godny księżniczki.

Zakleiła kopertę i położyła się do łóżka. Prawdopodobnie list dotrze do Mossa później niż ona! Wyrzuty sumienia na myśl, że zostawia Maggie, i ból, kiedy patrzyła na córeczkę, zniknęły bez śladu. Wyobrażała sobie Mossa i czas, który spędzą razem.


* * *

Thad Kingsley wpadł do pokoju oficerskiego jak burza.

– Hej, przystojniaku, telefon do ciebie! Twój ojciec! Kapitan wyraził zgodę na tę rozmowę, więc rusz się, Coleman!

Moss gwałtownie uniósł głowę. Thad nigdy nie podnosił głosu. Telefon z domu? Coś z mamą? Na Boga, dopiero co weszli do portu, oficjalnie byli jeszcze na morzu. Tak, to na pewno mama. W mgnieniu oka był już w kajucie radiotelegrafisty i sięgnął po telefon.

– Tato? Co się stało? – krzyknął w słuchawkę.

– Moss! To ty, synu?

Młody mężczyzna odetchnął z ulgą. Ojciec mówił pogodnym tonem.

– Na Boga, tato, jeśli dzwonisz, żeby zapytać, jaką mamy tu pogodę, zastrzelę starą Nessie zaraz po powrocie!

– Spróbuj tylko tknąć ją palcem, a sam posmakujesz prochu! – odciął się jowialnie Seth. – U nas wszystko w porządku. Słuchaj, za kilka dni wyślę do ciebie tę twoją Jankeskę. Jest zdrowa jak koń i nie może się doczekać spotkania z tobą. Uważaj na siebie, chłopcze.

Operator posłał Mossowi szeroki uśmiech. Niektórzy to mają szczęście.

– Tato? Tato, jesteś tam?

Spojrzał na radiotelegrafistę. Mężczyzna wzruszył ramionami:

– Mam nadzieję, sir, że skończył pan już rozmowę. Połączenie przerwano.

To w stylu taty, rzucić bombę i uciec, stwierdził Moss. Kiedy stary przestanie wtrącać się do jego życia? Zdrowa jak koń. Billie przyjeżdża! Ogarnęło go podniecenie. Jak ojciec to załatwił? Napłynęły wspomnienia. Zdrowa jak koń. Tak, pisała mu o tym w listach. A potem, nagle zaświtała mu pewna myśl i wszystko stało się jasne. Jeśli Mahomet nie może iść do góry, tata znalazł sposób, żeby przysłać górę do Mahometa. I niech Mahomet nie śmie odsyłać góry, zanim jej nie zapłodni. Tym razem ma urodzić syna.

– Stary sukinsyn!

– Słucham, sir? – operator nie ukrywał zdziwienia.

– Nie, nic. Wojna też miewa czasem swoje dobre strony. Moja żona przyjeżdża na Hawaje! – Moss przesunął czapkę na tył głowy. Wrócił do swojej kwatery. Choć był to pomysł Setha, cieszył się już na spotkanie z Billie.

Wszedł do pomieszczenia, wydał z siebie nieartykułowany okrzyk radości, podskoczył, okręcił się i walnął głową w ścianę.

– Oto, drodzy panowie – skomentował jego występ Thad – sekretna broń marynarki wojennej. Wyraz nieziemskiej błogości na twarzy naszego przystojniaka może oznaczać tylko jedno – obejmuje stanowisko admirała Halseya!! Dalej, Coleman, wypluj to z siebie, żebyśmy i my mieli trochę uciechy!

– Billie… moja żona przyjeżdża! – wyjaśnił. Kajutę wypełniły okrzyki podziwu i pomruki zazdrości.

Thad poklepał go po plecach:

– Szczęściarz z ciebie! Powiedz, jak twój stary to robi?

Moss uśmiechnął się złośliwie:

– Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

Ani Thad, ani inni oficerowie nie czuli zawiści. Jak można zazdrościć komuś z tego tylko powodu, że przyjeżdża do niego żona? Poza tym, jako pilot Moss Coleman nie miał sobie równych.

– Szybka robota, nawet jak na twojego ojca – stwierdził Thad. – Kiedy Billie przyjeżdża? Gdzie zamieszkacie?

– Nie mam pojęcia. Tata na pewno wszystko załatwi. Rozmawialiśmy bardzo krótko. Obiecał, że się jeszcze odezwie. Znając go, podejrzewam, że Billie przywiezie listę instrukcji długości co najmniej mili. Poczekamy, zobaczymy. Thad, Billie przyjeżdża tu, na Hawaje, na drugi koniec świata! – Roześmiał się. – Kiedy ją poznałem, nie wytknęła nosa z Filadelfii, a teraz dla mnie przyjedzie aż tutaj! Zdaje się, że „Enterprise” postoi w porcie co najmniej miesiąc!

– Billie spodoba się na Hawajach. Zgłoś się na dyżury dzienne. Nie schrzań tego, Coleman.

– A co to ma znaczyć? – zainteresował się Moss.

– Tłumacz to sobie, jak chcesz. Byłem z tobą, kiedy ostatnio staliśmy na Hawajach, i wiem, gdzie spędzałeś noce i weekendy. Powściągnij apetyt. Aha, na twoim miejscu nie zabierałbym też Billie na dłuższe wycieczki – mogłaby się natknąć na tę ślicznotkę, którą ukrywasz po drugiej stronie wyspy.

– Skoro widziałeś mnie po drugiej stronie wyspy, byłeś tam w tym samym celu.

– Z jedną małą różnicą, drogi przyjacielu – Thad przedrzeźniał teksaski akcent Mossa – ja nie mam żony.

Moss wypuścił kłąb dymu z ust:

– Żonę mam w Teksasie. Kiedy jej nie ma przy mnie, jestem starym zwykłym Mossem Colemanem. Koniec, kropka. Nie praw mi kazań, Thad.

– Nie mam najmniejszego zamiaru. Stwierdzam fakty. Pamiętaj, znam dziewczynę, z którą się ożeniłeś. Od początku uważałem, że jest dla ciebie za młoda. Nie każ jej dorastać zbyt brutalnie.

– Dosyć, Kingsley – warknął Moss.

– Tak, to nie moja sprawa. Jestem głodny. Zobaczymy się później.

Moss odprowadzał przyjaciela wzrokiem. Dopiero po kilku chwilach zdrowy rozsądek przezwyciężył wściekłość. Thad rzadko udzielał rad. A może to było ostrzeżenie? Nie chciał teraz o tym myśleć. Billie przyjeżdża na Hawaje. Będzie z nią przez co najmniej miesiąc. Poczuł, że twardnieje. Nie jedzenia teraz potrzebuje, lecz zimnego prysznica. Potem wybłaga dżipa i pojedzie na drugą stronę wyspy. Billie zjawi się najwcześniej za tydzień.


* * *

Pięć dni dzielących Billie od wyjazdu minęło błyskawicznie. Agnes i Setha doprowadzała do rozpaczy ciągłą huśtawką nastrojów. W jednej chwili przepełniało ją szczęście, w następnej rozpaczała, że zostawia Maggie pod opieką obcych. Matka pocieszała ją jak umiała, Seth natomiast nie ukrywał niezadowolenia i w kółko wypominał, ile trudu sobie zadał organizując jej podróż. W końcu Billie wyjechała z Sunbridge z uśmiechem na ustach, bólem w sercu i łzami w oczach.

Jej bagaż stanowił olbrzymi kufer i cztery przepastne torby wypchane drogimi sukienkami, frywolnymi koszulkami i bielizną, w której znacznie więcej było koronek niż jedwabiu. Jedną torbę wypełniały buty, do innej zapakowano koszule nocne, bieliznę i pończochy, wszystko z czystego jedwabiu. Kiedy sprzedawczyni uniżenie spytała, czy życzą sobie coś jeszcze, Billie wytrzeszczyła oczy ze zdumienia: jej zdaniem pięć tysięcy dolarów na stroje, które będą noszone wyłącznie w domu, to aż nadto. Kupiły tuzinami „małe sukienki”, jak Agnes je nazywała. Były to wyrafinowane cudeńka, które raczej odsłaniały niż przykrywały, chociaż z pozoru były skromniutkie. Ale tak powinno być, zadecydowała autorytatywnie Agnes. Później, w zaciszu swego pokoju Billie obliczyła mniej więcej koszt tej wyprawki. Mało brakowało, a zemdlałaby: kto o zdrowych zmysłach wydałby dziewięć tysięcy dolarów na ciuchy? Seth, jak słusznie przypuszczała Agnes, nawet okiem nie mrugnął. No tak, ale ostatnimi czasy to Agnes wypisywała czeki.

Szofer przekręcił kluczyk w stacyjce. Samochód ruszył z miejsca. Billie wyglądała przez okno. Na twarzy matki znowu malował się wyraz zadowolenia – widziała go już raz, tamtej nocy, gdy Agnes nakryła ją i Mossa in flagranti. Dziwne, że zapamiętała taki szczegół, jak mina matki. Rok temu myślała, że oznacza to dezaprobatę.

Pomachała ręką. Żegnała teściową, stojącą w oknie.

– Chyba trzeba to oblać, co, Aggie? Podaj mi potrójną szkocką. I nie zapaskudź jej lodem ani wodą!

– Przyniosę od razu całą butelkę – zaproponowała Agnes. Nigdy nie była z siebie tak dumna. Niech Seth sobie myśli, że to jego zasługa, ona wie swoje. Bez jej pomocy nie zrealizowałby nawet pierwszej części planu. Tak, oni dwoje rozumieją się doprawdy doskonale.


* * *

– Moss, nie wierzę własnym uszom – stwierdził Thad. – To się w głowie nie mieści, że nie odbierzesz Billie z lotniska. Musi być jakiś sposób – powtórzył, wichrząc palcami jasną czuprynę.

– Powiedz to kapitanowi Davisowi – burknął Moss. – Stary nie lubi „dupków, którzy mają wysoko postawionych kolesi”. Zrób to dla mnie, Thad. Billie zrozumie, kiedy jej wytłumaczysz. Zwalniam cię na cały dzień. Zajmij się moją żoną, dopóki nie przyjadę. Jestem gotów założyć się o miesięczny żołd, że ten dom, który tata dla niej wynajął, leży na wzgórzach.

– Nie postawię złamanego grosza na nic, w czym twój stary macza palce, ale będziesz mi winien przysługę. – Thad skrzywił się zabawnie. – W porządku, zrobię to. Odbiorę ją.

Moss parsknął śmiechem.

– Tylko nie posuwaj się za daleko. Czy mógłbyś zabrać od razu moje rzeczy? Kapitan pozwolił mi spędzać pięć nocy poza bazą, ale na weekendy muszę wracać. Chce mi dać do zrozumienia, że nie należę do pupili Departamentu Wojny. W porządku, nie będę płakał z tego powodu. Billie zrozumie. Dobry z ciebie przyjaciel, Thad.

Mógłby bez końca wyliczać, co wolałby robić w wolne popołudnie, kiedy będzie odbierać żonę Mossa z lotniska. W głębi duszy zgadzał się z Davisem. Korzystanie ze znajomości nie wpłynie pozytywnie na morale pozostałych. Inni chłopcy też mają żony i dziewczyny w Stanach. Z drugiej strony, Moss nie miał z przyjazdem Billie nic wspólnego. Robił to co do niego należało, a nawet więcej, i robił to dobrze. Był znakomitym pilotem. „Strażnik Teksasu” latał częściej niż inne samoloty.

Thad rzucił rzeczy Mossa do tyłu. Po chwili wyjechał dżipem z bazy.

Godzinę później osłaniał oczy dłonią, żeby się lepiej przyjrzeć młodej kobiecie stojącej na schodach samolotu. Jedną dłonią przytrzymywała kapelusz o szerokim rondzie, drugą – skraj spódnicy. Świetne nogi. Ba, rewelacyjne nogi. To nie ta sama Billie Coleman, którą poznał kilka miesięcy wcześniej. Thad wstrzymał oddech i zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć.

Billie szła przez płytę lotniska, ciągle trzymając kapelusz i spódnicę, bo ciepły wiatr hulał po otwartej przestrzeni. Zaniepokojona, szukała wzrokiem Mossa. Uśmiechnęła się na widok Thada. Tam, gdzie jest Thad Kingsley, musi być także Moss. Nigdzie jednak nie widziała męża.

Uśmiech nie zniknął z jej twarzy, kiedy Thad podał jej ramię i zaprowadził do samochodu:

– Cieszę się, że cię widzę, Billie. Moss nie mógł się zwolnić. Mam cię zawieźć do domu, a on przyjedzie, kiedy tylko uda mu się wyrwać, prawdopodobnie koło szóstej. Mam jego rzeczy w dżipie. Musimy poczekać na twój bagaż. Dużo tego?

Billie nie okazała, jak bardzo jest rozczarowana:

– Kufer i cztery torby. Chyba nie zmieścimy tego wszystkiego, skoro zabieramy także rzeczy Mossa.

Pomyślała, że jako żona oficera musi przywyknąć do nagłych zmian. Trwa przecież wojna. Do szóstej zostały jeszcze tylko trzy godziny.

– Damy sobie radę. Dzisiaj nie zdobędę drugiego samochodu. Nie pytaj lepiej, ile mnie to kosztowało, zanim załatwiłem tego dżipa – wyjaśnił. – Gdzie się zatrzymasz?

Billie wyciągnęła z torebki kawałek papieru:

– Pan Coleman mówił, że to wysoko na wzgórzach. Podobno jest tam kucharka i ogrodnik. O ile dobrze pamiętam, to rezydencja na plantacji. Myślisz, że uda ci się tam trafić? – zapytała niespokojnie.

– Moss ci nie mówił? Prawdziwy ze mnie ogar, Billie. Zanim Moss do ciebie dotrze, będziesz już zadomowiona.

– Jak to możliwe, że Moss jest na służbie, a ty nie? – spytała, wsiadając do dżipa.

Thad gapił się na jej nogi. Zawsze lubił nogi i wielbił Berty Grabie. Od tej chwili długonoga aktorka przechodzi do drugiej ligi.

Czekali, aż ludzie z obsługi naziemnej załadują bagaże Billie na tył dżipa.

– Bo moim zwierzchnikiem jest Moss. On mnie zwolnił, ale jego przełożony nie jest równie wielkoduszny. Moss uznał, że wolałabyś, żebym odebrał cię ja, a nie ktoś obcy, bo już się poznaliśmy. Miałem także wyjaśnić ci całą sytuację. Na pewno jesteś rozczarowana, ale na to nie ma rady. Tak już jest w wojsku.

Twarz Billie rozjaśniła się w uśmiechu.

– Może to i lepiej. Do szóstej zdążę się rozpakować i wykąpać. Jak wrócisz do bazy, powiesz Mossowi, że na niego czekam.

– Możesz na to liczyć. A teraz rzućmy okiem na ten adres. – Thad przeczytał napis na karteczce i wydobył pogniecioną mapę z kieszeni. – W porządku, wiem, dokąd mamy jechać. Pozwolę sobie stwierdzić, szanowna pani Coleman, że pani teść ma doskonały gust.

W jego głosie nie było zazdrości. Billie nigdy nie widziała równie urokliwego uśmiechu. Poczuła, że bardzo lubi Thada Kingsleya.

Wyruszyli na północ. Thad prowadził pewnie i swobodnie. Nie skręcił w Wahiawa, postanowił, że pojadą przez Kunia. Wąska szosa biegła wzdłuż gór Waianae, wśród bezkresnych plantacji ananasów i trzciny cukrowej.

Jechali przez Haleiwa, zamiast jednak na północ, w stronę mostu, Thad skręcił w lewo. Chciał pokazać Billie plażę. Zatrzymał samochód.

– I co pani na to, pani Coleman?

Jęk zachwytu, jaki wyrwał się z jej ust, wystarczył mu w zupełności. Specjalnie wybrał tę trasę, żeby pokazać jej słynne hawajskie plaże z odpowiedniego miejsca. Fale, wysokie na osiem – dziesięć stóp, obmywały piaszczysty brzeg. Hawajczycy zarzucali sieci. Dzieci zbierały muszelki, które potem za grosze sprzedadzą żołnierzom.

– To niewiarygodne – wykrztusiła w końcu Billie. – Do tej pory tylko czytałam o Hawajach. Ale co innego czytać, a co innego zobaczyć na własne oczy. To jest wspaniałe.

– Szanowna pani Coleman – zażartował – niewieleś pani widziała. To dopiero początek.

– Nie wiedziałam, że woda może być aż tak niebieska. Wygląda jak wielki szafir.

– Tak. A teraz chodźmy, muszę cię odwieźć do domu.

Jechali jeszcze czterdzieści pięć minut. Thad ponownie spojrzał na mapę. Na szczęście nie przeoczył zjazdu. Brama z kutego żelaza nikła wśród bujnych krzewów hibiscusa i figowców. Właśnie tutaj, w posiadłości Ester Kamali, miała zamieszkać Billie. Podjazd wił się jak wąż, zanim zatoczył łuk i doprowadził ich do domu. Królewskie palmy trzymały straż przy budynku. Po raz kolejny tego dnia Billie zaparło dech w piersiach. Dom był długi, niski, obszerny. W tle błyszczał Pacyfik. Thad gwizdnął cicho. To najpiękniejszy dom, jaki było mu dane widzieć.

– Czy można stąpać po trawie? – zapytała szeptem Billie. – Wygląda jak aksamitny dywan, prawda, Thad?

– Moim zdaniem, jak zielone futro – odparł, również szeptem.

– Dlaczego nie mówimy głośno? – zastanowiła się Billie. Mężczyzna tylko wzruszył ramionami.

Kiedy szli przez szmaragdową łąkę, Billie nie mogła oderwać wzroku od kaskad czerwonych kwiatów hibiskusa.

– Co tak pachnie? – zaciekawiła się. Zmarszczyła przy tym nos.

– Plumeria. Z tej rośliny tubylcze dziewczęta plotą lei, wieńce. Wolą plumerię od orchidei właśnie ze względu na zapach. Wydaje się, że nigdy się nie ulatnia. Pokojówki w hotelach wieszają je w łazienkach.

– Piękny zwyczaj. – Westchnęła. – Nigdy w życiu nie byłam w miejscu, które do tego stopnia przypominałoby raj. No, ale przecież – dodała z uśmiechem – żaden ze mnie obieżyświat. Znam tylko Filadelfię i Teksas.

– Będziecie tu z Mossem bardzo szczęśliwi. Za domem: Pacyfik, od frontu: przepiękny ogród. Sam budynek to istne dzieło sztuki. Idź, zadzwoń do drzwi. Ja przyniosę bagaże. Potem muszę wracać do bazy.

Drzwi otworzyła niska kobieta w jasnoczerwonym muumuu. W okrągłej twarzy, rozjaśnionej powitalnym uśmiechem, oczy świeciły jak czarne gwiazdy.

– Pani ta wahine pani Kamali mówi mieśkać? – widząc zdumienie Billie, kobieta zmarszczyła brwi. – Pani haole bić z daleka, ja miślę.

Billie nie wiedziała, co robić. Z uśmiechem pomachała Thadowi ręką, żeby się pośpieszył. Bagaż będzie stanowił dowód, że ma prawo tu być.

– Nie ma pilikia, nie ma pilikia - mruknęła malutka kobietka. Szeroki uśmiech nie znikał z jej twarzy.

Thad odpowiedział podobnym grymasem.

– Mówi, że nie ma problemu. Pilikia znaczy „kłopoty”. Tego słowa uczysz się tu na samym początku.

– Siśko dobzie – kobieta ustąpiła im miejsca w drzwiach.

– Mówi, że wszystko w porządku. Innymi słowy, oczekiwała cię. Przykro mi, że zostawiam cię samą, ale dasz sobie radę. Muszę wracać. Przecież chcesz, żeby Moss przyjechał jak najszybciej, prawda?

Billie tylko skinęła głową.

Thad pokazał na bagaż i gestem zapytał, dokąd ma zanieść kufer i torby.

– Plosie się nie maltwić. Phillip zanieść dla wahine.

– A więc wszystko jasne – stwierdził żartobliwie. Klasnął w dłonie. – Chyba zostawiam cię w dobrych rękach, przekaż moje ukłony Phillipowi, kimkolwiek jest. Witamy na Hawajach, Billie. – Pocałował ją w policzek.

– Dziękuję za wszystko, Thad. Nie martw się, poradzę sobie. Pośpiesz się, nie chciałabym, żebyś miał przeze mnie kłopoty.

Szybkim, sprężystym krokiem przemierzył aksamitny trawnik. Zanim wskoczył do samochodu, zerwał kwiat hibiskusa i wsunął go między zęby. Jechał krętą drogą z zabójczą szybkością, cały czas mając kwiat w ustach. Nieliczni tubylcy oglądali się za nim zdziwieni. W końcu wypluł czerwony kwiat na boczne siedzenie i zaczął gwizdać. Billie Coleman to fantastyczna babka. Moss wie, co robi, trzymając ją w tej rajskiej kryjówce.

Загрузка...