Rozdział trzeci

Billie kończyła zmywać naczynia po śniadaniu, kiedy do kuchni weszła Agnes. Stara pralka wirnikowa postukiwała rytmicznie.

– Billie, pośpiesz się, jeśli chcesz iść do kina z przyjaciółmi.

Nagle matka nie miała nic przeciwko jej spotkaniom ze starą paczką.

– Nie idę dzisiaj do kina. Zostanę w domu i pomogę ci przy sprzątaniu. Poza tym chcę umyć włosy.

Oczy Agnes rozszerzyły się, kiedy usłyszała tę zadziwiającą nowinę. Czekała na wyjaśnienie. Billie myła głowę w sobotę wieczorem, przed niedzielną mszą. Córka szukała odpowiednich słów, wyczuwała to.

– Moss zaprosił mnie na tańce do USO – powiedziała w końcu Billie. – Przyjęłam zaproszenie. – Nie pytała o pozwolenie, informowała.

– Wiesz, co myślę o USO – odparła Agnes. – To odpowiednie miejsce dla żołnierzy przebywających z dala od domu i może również odpowiednie dla innych dziewcząt, ale nie dla ciebie, Billie. Kiedy podporucznik Coleman po ciebie przyjdzie, poproszę, żeby zabrał cię gdzie indziej, nie do tego lokalu o wątpliwej reputacji.

– Moss po mnie nie przyjdzie, mamo. Umówiliśmy się na miejscu. A ty jesteś jedyną znaną mi osobą, która ma złe zdanie o USO.

– Czy będzie to miało dla ciebie jakieś znaczenie, jeśli powiem, że nie chcę, żebyś tam szła? – Agnes porządkowała ścierki i środki czyszczące z przesadną gorliwością. Billie zazwyczaj była posłuszna, tym bardziej więc przeraziła matkę jej reakcja.

– Oczywiście, że tak. Ale i tak pójdę. – Pod Billie ugięły się kolana. Nigdy do tej pory nie sprzeciwiła się matce, jednak musiała, po prostu musiała ponownie zobaczyć Mossa.

Agnes nie rozmawiała z nią cały dzień. W domu rozbrzmiewały jedynie odgłosy szorowania i zamiatania. Nie jadły kolacji. Billie przegryzła kanapkę w kuchni. Agnes czekała na nią w sypialni. Billie nie przyszła. Drzwi wejściowe zamknęły się za nią o 19.18.

USO sąsiadował z Klubem Oficerskim. Billie czekał długi spacer, a dotychczas nie chodziła sama o zmroku. Na szczęście ściemni się dopiero za godzinę, wtedy zaś będzie już z Mossem.

Obcasy jej pantofli, prawdziwych, dorosłych pantofli, które oszczędzała na bal absolwentów, stukały po bruku. Jasnobeżowe nylonowe pończochy w odcieniu „światło gwiazd” dodawały jej pewności siebie, choć pas był nieco za luźny. Zaledwie wczoraj skończyła szyć sukienkę. Sama ją zaprojektowała. Ciemnoniebieska żorżeta kosztowała majątek. Bufiaste rękawy opadały do łokci. Kloszowa spódnica szeleściła przy każdym kroku na taftowej halce. Malutkie perłowe guziczki, które odpruła od starej sukienki, biegły od góry do dołu. Agnes nie widziała tej kreacji. Uznałaby zarówno fason, jak i kolor za zbyt poważne dla Billie, choć wiedziała, że może polegać na wyczuciu koloru i guście córki.

Już z daleka Billie słyszała dźwięki muzyki. Przed wejściem kręcili się mężczyźni w mundurach. Zanim weszła do środka, poprawiła fryzurę. Pasma ze skroni upięła na czubku głowy, reszta włosów spływała miękką falą na plecy. Odrobina szminki i pudru i była gotowa. Tego wieczora Billie Ames nie była uczennicą, lecz kobietą, którą chciała się stać. Dla Mossa.

Zauważył ją natychmiast. Jej zmieniony wygląd nie uszedł jego uwagi, wiedział także, że to dla niego tak się wystroiła.

– Pięknie wyglądasz – stwierdził, patrząc jej w oczy. Był rad, że przyszła; aż do ostatniej chwili nie wiedział, czy ją jeszcze zobaczy. Miała ciepłe dłonie. Posłała mu uśmiech, który sugerował, że oprócz niego nie ma na świecie innych mężczyzn. Moss przywykł do pochlebstw i kokieterii, jednak Billie Ames nie była kokietką.

Parkiet oświetlało tylko kilka niedużych lampek. Całe pomieszczenie wypełniały dźwięki „If You Were The Only Girl in The World” Dicka Haymesa. Moss przytulił policzek do skroni Billie. Kiedy tańczyli, nucił melodię – cały czas miała w uszach jego cichy, męski głos. Nigdy dotąd nie była taka szczęśliwa, taka piękna, taka kobieca.

Przy długich stołach ustawionych po obu stronach parkietu starsze kobiety wydawały kawę, pączki, ciasteczka i sok. W powietrzu wirowały zwiewne spódnice, unosił się zapach perfum. Pod ścianami zbierali się żołnierze w mundurach granatowych i khaki. Ponieważ w USO palenie było zabronione, Moss wyszedł na papierosa na zewnątrz, a Billie pobiegła do toalety. Od minionej niedzieli wiedziała, że pali old goldy. Pachniał tytoniem, kiedy ponownie wziął ją w ramiona.

Nagle, podczas tańca, ktoś klepnął go w bark. Billie podniosła głowę. Wysoki przystojny oficer patrzył na nią z uśmiechem.

– Odbijany, Coleman – oznajmił krótko nieznajomy. – Nie przedstawisz mnie damie? – Po akcencie Billie poznała, że pochodzi z Nowej Anglii.

Moss był zły:

– Billie Ames, podporucznik Thad Kingsley.

Thad dał krok do przodu, wobec czego Moss musiał się cofnąć. Kingsley miał szare oczy, w których czaiły się wesołe iskierki, gotowe złagodzić jego surowe rysy. Był wyższy i szczuplejszy od Mossa.

– Wyglądasz jak aniołek z choinki.

– A ty jak ten żołnierz z plakatów „Wuj Sam na ciebie czeka!” – odparowała, rada z komplementu.

– To chyba nie obelga. – Roześmiał się cicho.

Prawdopodobnie wiele czasu spędzał na słońcu; jego skóra była ciemniejsza niż jasne włosy. Billie polubiła go od razu. Czasami żywiołowość Mossa budziła w niej nieznane emocje i niepokój. Thad był jak powiew świeżego powietrza. Przy nim na pewno nikt nie czuł się nieswojo.

– Jesteś z Filadelfii? – zapytał. – To piękne miasto, a jego mieszkańcy chyba lubią żołnierzy.

– To Miasto Braterskiej Miłości – przypomniała mu. – A ty pochodzisz z Nowej Anglii?

– Słychać to, prawda? Tak, z Vermont. Całe pokolenia Kingsleyów zamieszkiwały zachodni skrawek stanu. Moi krewni twierdzą, że polubili zimny klimat, ja jednak wolę cieplejsze okolice. Chociaż pewnie obrzydną mi tropiki, kiedy mnie wyślą na Pacyfik.

– A czy to możliwe? – zapytała. Przeszedł ją lodowaty dreszcz, kiedy wyobraziła sobie wszystkich tych przystojnych mężczyzn idących na wojnę. Zwłaszcza zaś przerażało ją to, że Moss mógłby wyjechać z Filadelfii.

– Milczenie jest złotem – rzucił żartem, wyczuwając jej smutek. – Tak naprawdę nikt z nas nie wie, dokąd nas wyślą. Moss chciałby wrócić na „Enterprise”, gdzie obaj przechodziliśmy szkolenie. Mnie przydzielono na „Sarasotę”, ale w tej chwili statek jest w stoczni, w remoncie.

Kiedy tańczyli, Thad spoglądał z góry na niedoświadczone jak pisklę młode stworzonko, które trzymał w objęciach. Co Coleman ma z nią wspólnego? Nie jest w jego typie, taka młoda i słodka.

Przez cały wieczór odbijano Mossowi jego partnerkę. Ilekroć tańczyła z kim innym, Billie czuła na sobie jego wzrok. Przyprawiał ją o dreszcze.

– Musimy już iść, Billie. Nie mam dzisiaj samochodu, a dochodzi dziesiąta.

– Spotkamy się na dworze – poprosiła. – Wiesz, że zgodnie z regulaminem dziewczętom nie wolno wychodzić z żołnierzami. Jeśli ktoś nas zobaczy, nie wpuszczą mnie tu nigdy więcej.

– Nie wrócimy tu – rzucił. – Nie chcę się tobą dzielić z innymi. Należysz do mnie, Billie. – Wziął ją za rękę i wyprowadził na dwór, ignorując spojrzenia wojskowych i dziewcząt.

Na ganku przed domem Billie przyciągnął ją do siebie. Przez cienką tkaninę sukienki czuła twarde mięśnie jego ud. Delikatnie uniósł jej podbródek do góry.

Ściągnął brwi, jakby się zastanawiał, co ma z nią zrobić. A potem ją pocałował, powoli i gorąco. Uległa mu, rozchyliła usta, świadoma dotyku twardych zębów. W Mossie kryła się siła, która ją pociągała. Słyszała, jak szybko oddycha. To był zupełnie inny pocałunek. Było w nim pragnienie i zaborczość. Trzymał jej głowę w dłoniach, przedłużał zetknięcie, zaspokajał swój głód. Przesunął ręce na jej talię i odnalazł ustami szyję. Pieścił delikatną skórę, wdychał jej zapach.

– Billie – usłyszała jego szept. – Nie powinnaś pozwalać, bym tak cię pragnął.

W odpowiedzi ukryła palce w jego ciemnych włosach, gładziła kosmyki na karku.

– Kiedy ja chcę, żebyś mnie pragnął, Moss – odpowiedziała. – Chcę, żebyś…

Następny pocałunek był szybki, mocny i krótki.

– Idź do domu, Billie, na Boga, idź do domu.

Puścił ją tak nagle, że ogarnęło ją zmieszanie i strach. Billie Ames wiedziała jedno: dla niej ten pocałunek mógłby trwać wiecznie. Zanim odnalazła klamkę, Moss zniknął wśród drzew.

Agnes wyglądała ze swego pokoju na piętrze. Dach ganku nie pozwalał jej zobaczyć, co się tam działo, ale widziała, jak Billie i Moss wrócili. Podporucznik odszedł dopiero dziewięć minut później.


* * *

Na oczach Agnes związek Billie i Mossa przeradzał się z przypadkowej znajomości w coś głębszego. Moss bywał u nich na obiedzie kilka razy w tygodniu. Dzwonił do Billie; ilekroć z nim rozmawiała, śmiała się tym nowym śmiechem kobiety. Agnes wiedziała, że córka nadal jest dziewicą. Czytała to z oczu Mossa. Niepokoił ją jednak głód w spojrzeniu Billie. Każdego wieczoru, kiedy odprowadzał ją do domu, Moss wchodził na chwilą do środka. Agnes nienawidziła tych krótkich spotkań, bo zawsze szukała odpowiedzi w oczach podporucznika. Ufała mu, mimo wątpliwości, jakie budziło w niej zachowanie córki. Miał w sobie pewną szlachetność, co – jak zakładała – nie pozwoli mu wykorzystać jej niewinności. Taką w każdym razie miała nadzieję. Agnes Ames nie była już niczego pewna, i to właśnie było głównym źródłem jej zdenerwowania.

Marzenia o związku z rodziną Foxów należały do przeszłości. W tej chwili błagała opatrzność, by Moss Coleman wyjechał z Filadelfii, i to jak najszybciej. Tylko o tym mówił podczas niedzielnych obiadów, które już zawsze jadał w domku przy Elm Street. Ból w oczach Billie widoczny, gdy o tym wspominał, łamał Agnes serce. Oby wyjechał, zanim Billie pójdzie do college’u, żeby zdążyła o nim zapomnieć w czasie wakacji.

Z drugiej strony, to również mogło grozić niebezpieczeństwem. Agnes doskonale wiedziała, jak niecierpliwi potrafią być młodzi. Modliła się, by Moss nie zaraził Billie gorączkowym pośpiechem, przyczyną upadku tylu dziewcząt. Wojna, życie dniem dzisiejszym, bo jutra może nie być… Niejedna dziewczyna straciła przez to reputację. O ślubie nigdy nie było mowy. Nie przestawała zadawać sobie pytanie, ile serc już złamał Moss Coleman. Nie chciała, żeby i Billie znalazła się na liście jego zdobyczy. Billie wszystko co ma, to jej nadzieja na przyszłość. Ulżyłoby jej, gdyby wiedziała o Mossie coś więcej. Na Boga, niewykluczone przecież, że gdzieś w Teksasie czeka na niego żona!


* * *

Billie wróciła ze szkoły. Od razu weszła do kuchni.

– Jestem już, mamo. Czy Moss dzwonił?

– Nie. Billie, od kilku tygodni w ogóle nie ćwiczysz na pianinie. Postępujesz nierozsądnie. Wiesz, ile płacimy za lekcje. Powinnaś wywiązywać się ze swoich obowiązków.

– Nie chcę już brać lekcji. I tak nie zostanę pianistką, zresztą nie mam na to czasu. Powiedz panu Trazzori, że rezygnuję. Koniec, kropka. Co mamy na obiad?

– Kotlety jagnięce. Udało mi się kupić cztery. Stałam w kolejce przez dwie godziny. Boże, kiedy wreszcie skończy się racjonowanie? – Spokojny rzeczowy głos Agnes nie zdradzał, jak bardzo nią wstrząsnęła decyzja Billie. Jednaście lat nauki wyrzucone do śmieci przez jakiegoś kowboja. Billie miała przecież grać dalej, nawet w college’u – ale i o szkole nie było mowy od kilku tygodni. A dokładnie rzecz biorąc, odkąd Moss Coleman po raz pierwszy przestąpił próg ich domu. Agnes nie wytrzymała:

– Billie, musimy porozmawiać. Zajęcia w szkole potrwają jeszcze dwa tygodnie. Dzisiaj dzwonili ze szkoły i pytali, dlaczego nie byłaś na lekcjach. Żądam wyjaśnień, i to natychmiast.

– Mamo, wszystkie stopnie są już wystawione. Przecież to bez znaczenia. Byłam z Mossem. Pojechaliśmy nad Jersey. Nie masz powodu, żeby się denerwować. Co strasznego w tym, że raz poszłam na wagary? Inni robią to ciągle.

– Dość tego. Nigdy się tak nie zachowywałaś. Billie, zmieniłaś się, odkąd poznałaś tego pilota. Nie jesteś taka jak dawniej i wcale mi się to nie podoba. Spędzasz z nim zdecydowanie za dużo czasu. – Nie chciała zadawać następnego pytania, bała się odpowiedzi, ale nie miała wyjścia:

– Co właściwie czujesz do Mossa Colemana?

– Mamo, nie powinnaś zadawać mi takich pytań. Jestem dorosła. To nie twoja sprawa.

– Ach, więc to nie moja sprawa! Ale kiedy kłamię przez telefon, że masz katar, to moja sprawa, tak? Od razu wiedziałam, dlaczego poszłaś na wagary.

– Jestem już duża mamo, i mogę sama na siebie uważać. Jeśli się obawiasz, że ja… że…

Agnes nie dała jej dokończyć:

– Nie ty mnie martwisz. Wiem, że jesteś porządną dziewczyną. Ale on nie będzie czekał wiecznie. Billie, rozumiesz, co do ciebie mówię? – rzuciła zdesperowana.

– Nie martw się, mamo. – Pod wpływem współczucia głos Billie zmiękł. Gdyby były bardziej ze sobą związane, objęłaby teraz Agnes. – Moss mnie nie tknął. Całuje mnie na dobranoc, podobnie jak Tim Kelly. Zaufaj mi. Zawsze mi ufałaś. Dlaczego wątpisz teraz? Dlaczego uważasz, że Moss jest inny? Chodzi o to, że jest starszy?

Sama chciałabym to wiedzieć, pomyślała Agnes. Głośno powiedziała tylko:

– Moss nie jest taki jak Tim Kelly. Jest mężczyzną, a mężczyźni mają określone potrzeby.

– Nie chcę na ten temat rozmawiać. – Billie odwróciła głowę. Matka nie musiała mówić jej o potrzebach mężczyzn; wyczuwała je w Mossie, w jego silnych objęciach, w jego napiętym ciele. Echo tych potrzeb odnajdywała u siebie samej i Moss o tym wiedział. Dlatego właśnie nagle przerywał pocałunki, mrucząc coś pod nosem. Było dla niego jasne, że tylko on jest w stanie się opanować.

– Zawołaj mnie na obiad. Mam dużo pracy, jeśli moja sukienka ma być gotowa na bal. – Pocałowała Agnes w policzek i poszła do swojego pokoju.

Billie zamknęła za sobą drzwi, zła, że nie ma w nich klucza. Za cztery godziny znowu będzie z Mossem. Admirał wyjechał i Moss miał dużo wolnego czasu. Wieczorem pojadą do parku. Nigdy więcej nie poszli do USO. Moss naprawdę nie chciał się nią z nikim dzielić. Pochlebiała jej ta zaborczość. Później, zanim odwiezie ją do domu, obejmie ją i będzie całował, raz po raz! Zadrżała, przypomniawszy sobie jego przyśpieszony oddech i twarde mięśnie. Gdyby w ciemności widział jej twarz, wyczytałby z jej oczu, że jest gotowa przekroczyć wszelkie granice, które ustanowił.

Co zrobi, kiedy on wyjedzie? Przyszłość zapowiadała się ponuro. Nie powiedziała mu, że już się za niego nie modli. W każdym razie nie o to, by go przeniesiono. Teraz w modlitwach prosiła o coś innego: o to, żeby ją kochał, żeby nigdy o niej nie zapomniał.

Moss obiecał towarzyszyć jej na bal. Będzie w białym mundurze i wszystkie dziewczyny umrą z zazdrości. Kiedyś to było ważne, teraz wydawało się dziecinne i głupie. Teraz chciała mieć go tylko dla siebie, być z nim sam na sam. Kochała go, jednak jego uczucia były dla niej tajemnicą. Owszem, lubił ją. Lubił z nią przebywać, tańczyć, lubił ją całować. Sam to powiedział. Ale czy myślał o niej tak samo jak ona, kiedy nie byli razem?


* * *

Telefon zadzwonił koło dziewiątej wieczorem. Agnes odłożyła robótkę i podniosła słuchawkę po trzecim dzwonku.

– Och, ojciec Donovan, jak to miło, że ojciec zadzwonił – umilkła. Bała się, co też usłyszy.

– Pani Ames, zrobiłem to, o co pani mnie prosiła. Zatelefonowałem do kapelana Franklina. Zapewne pani mówiłem, że to mój stary znajomy. Kapelan Franklin zapewnił mnie, że podporucznik Coleman to bardzo przyzwoity młody człowiek z porządnej teksaskiej rodziny. Tak się składa, że kapelan dobrze zna żonę admirała. Potwierdziła ona to, co znalazłem w aktach porucznika: jest kawalerem.

Agnes słuchała uważnie, gdy ojciec Donovan opowiadał o Colemanach z Texasu, zwłaszcza gdy usłyszała, że Seth, ojciec Mossa, zajmuje się wieloma dochodowymi przedsięwzięciami: ropa, wołowina i elektronika.

– Podporucznik cieszy się nieskazitelną opinią, pani Ames. Jednym słowem, nie powinna się pani martwić o Billie. Mam nadzieję, że panią uspokoiłem. Szkoda, że tak niewiele rodziców równie gorliwie dba o swoje dzieci. Kilka dyskretnych pytań oszczędziłoby im wielu łez.

– Proszę ojca, doceniam to, co ojciec dla mnie zrobił. Mam nadzieję, że wkrótce zobaczymy ojca na obiedzie.

– Zawsze chętnie pomogę, proszę tylko do mnie zadzwonić. Po to tu jestem. Dobranoc, pani Ames.

Oczy Agnes lśniły jak dwa świeżo wypolerowane brylanty, kiedy sięgała po robótkę. Wołowina. Ropa. Elektronika. Pieniądze… Dużo pieniędzy. Zaraz następnego dnia pójdzie do biblioteki i przeczyta wszystko, co znajdzie o Austin i, prawdopodobnie, jednej z najbardziej znanych rodzin tego miasta. Na myśl o Nealu Foxie i banku jego ojca pogardliwie wydęła usta, jakby nie była prawdziwą damą.

Wyszywając jasnym kordonkiem zawiły ścieg, dumała o tym, jak dobrze się stało, że spalił na panewce jej plan wypłoszenia kowboja. Słuchała audycji muzycznej w radio i cieszyła się, że zawsze kładła na stół najlepszy koronkowy obrus, chińską zastawę i kryształy. Dzięki temu zobaczył, że Amesowie to żadne wieśniaki, lecz porządna rodzina, mogąca dorównać Colemanom z Austin w Teksasie.

Czy ojciec Donovan powiedział, że nie powinna martwić się o Billie? To dlatego, że nie widział, jakim wzrokiem jej córka patrzy na podporucznika. Agnes wystarczało to spojrzenie. Jeśli Moss skinie palcem, Billie pobiegnie. Mógłby ją z łatwością wykorzystać. A jeśli to zrobi, w jakiej sytuacji będzie jej córka? Pozbawiona dziewictwa w wieku siedemnastu lat. Mogłaby też zajść w ciążę, i co wtedy? Mimo to Agnes była przekonana, że Moss nie straci głowy. Wiedział, że ona jest zaniepokojona. Wiedział także, że, jeśli chodzi o Billie, ma wszystkie atuty w ręku. Jednak z jego spojrzenia Agnes wyczytała, że będzie grał uczciwie.

Zapięć dziesiąta Billie i Moss weszli frontowymi drzwiami. Agnes zbierała swoje przybory do szycia.

– Dobranoc wam – powiedziała cicho. Tego wieczora za żadne skarby świata nie spojrzałaby Mossowi w oczy. – Strasznie boli mnie głowa. Billie, zgaś wszystkie światła i pozamykaj drzwi, zanim pójdziesz spać. – Nie patrząc na nich, weszła na górę.

Moss był trochę rozczarowany. Ostatnio zaczęły go bawić wzrokowe pojedynki z Agnes. Coś wisiało w powietrzu. Tego dnia wyczuł w niej podniecenie i niepokój. Zaintrygowało go to.

– Co za szkoda, że mamę boli głowa – stwierdziła Billie. – Ale za to mamy cały salon dla siebie. Możemy posłuchać radia albo po prostu usiąść i porozmawiać. Nie musisz jeszcze wracać, prawda?

Moss zastanawiał się szybko. Tak, może trochę zostać, tamci na niego poczekają. Nigdy nie powiedział Billie, że kiedy się rozstają, nie wraca do bazy. Zaczynał służbę dopiero o siódmej rano, więc zazwyczaj chodził z kolegami do nocnych klubów.

– Tak, zostanę, ale nie na długo.

Billie usiadła na kanapie. Ku jej rozczarowaniu, Moss przycupnął na drugim końcu. Czyżby się obawiał, że Agnes ich szpieguje? W radio nadawano wiadomości. Słuchali w milczeniu. Moss znieruchomiał, kiedy H.V. Kaltenborn wymienił nazwę USS „Enterprise” na Pacyfiku:

– Dzisiaj mamy ósmego czerwca. Niecały tydzień temu nasza marynarka wojenna i wojska powietrzne odniosły zwycięstwo u wybrzeży malutkiej wysepki Midway. Był to ponury dzień dla cesarstwa Japonii. Wrogowie doświadczyli na własnej skórze waleczności załóg amerykańskich lotniskowców „Hornet”, „Yorktown” i „Enterprise”. Zatopiono cztery japońskie krążowniki. „Soryu”, „Hiryu”, „Kaga” i „Akagi” nie powrócą do tokijskiego portu.

Moss słuchał uważnie. Billie już dawno nauczyła się, że wiadomości pochłaniają go całkowicie, zwłaszcza gdy była mowa o wojnie. Tracił poczucie czasu, ilekroć sam mówił na ten temat. Była wdzięczną słuchaczką do momentu, w którym opowiadał, jak to nie może się doczekać przydziału do innej jednostki. Wtedy zagryzała wargi, żeby nie zapytać: „a co będzie ze mną?”

Moss spojrzał na zegarek. Był wyraźnie zdenerwowany.

– Muszę już iść, Billie. Przekaż twojej mamie, że mam nadzieję, iż głowa ją mniej boli.

– Moss, czy to nie na „Enterprise” odbywałeś szkolenie zeszłej jesieni? Gdzie jest Midway? Co to wszystko znaczy?

Pogłaskał ją po ramieniu.

– To znaczy, że jeśli się nie pośpieszę, będzie po wszystkim. – Przesunął dłonią po włosach. – Nie wiem, co robić, Billie. Nie chcę się sprzeciwiać ojcu, ale przecież muszę walczyć. – Nagle się uśmiechnął. Ponure zmarszczki na jego czole zniknęły od razu. – Nie mogę nie brać udziału w zabawie, prawda?

Przyciągnął ją do siebie i pocałował. Przestał myśleć, usiłował się odprężyć. Billie była taka miękka, taka kobieca, miała takie delikatne, wrażliwe usta.

Jej pocałunki obiecywały mu wszystko, co zechce wziąć. Nie chciał jej skrzywdzić. Nie chciał jej również wykorzystać. Lubił ją, był nią oczarowany, ale jej nie kochał. Tak przynajmniej sądził. Nie chciał nikogo kochać, nawet dziewczyny tak wspaniałej jak Billie. Miłość staje na przeszkodzie marzeniom, miłość to zbyt wielkie wymagania. Seth go kochał; ta miłość sprawiała, że Moss nie mógł dostać tego, czego najbardziej pragnął. Nie chciał żadnych dodatkowych więzów z nikim, nawet z Billie.

Poza tym ona nigdy nie zrozumie, że mężczyzna nie od razu dąży do trwałego związku. Musi spędzać z nią mniej czasu. Coraz trudniej było mu nad sobą panować. Powinien spotykać się z innymi kobietami, nie tak przyzwoitymi i bez fałszywych wyobrażeń. Z kobietami, które chętnie mu ulegną i nie zażądają oświadczyn w zamian za dziewictwo.

Kiedy wypuścił ją z objęć, dostrzegł łzy w jej oczach.

– Hej, Billie, nigdy nie płacz z mojego powodu. – Z tymi słowami wyszedł.

Billie jeszcze długo w nocy siedziała na łóżku. Łzy spływały jej po twarzy ciepłym strumykiem. Jak mogła nie płakać z jego powodu? Chciał wyjechać na Pacyfik, walczyć, ryzykować życie. Dlaczego nie pragnął jej równie mocno? Wtedy na pewno by jej nie opuścił.


* * *

Od razu, otwierając oczy, przypomniała sobie, jaki to dzień – koniec roku szkolnego. Zaspana spojrzała na wieszak na drzwiach szafy ściennej. Wisiała tam piękna sukienka, niemal suknia ślubna, dziewiczo biała. Ta myśl ją zirytowała. Może powinna dodać jakiś kolorowy akcent. Nie jest za późno, ma jeszcze cały dzień. Tak, doszyje kolorową szarfę. Na rozdanie świadectw włoży tę sukienkę, a przed wieczornym balem przyszyje do niej szarfę. Na maszynie zajmie jej to niecałe dziesięć minut. Chciała się wyróżniać spośród innych dziewcząt, chciała wyglądać trochę inaczej… dla Mossa.

Chciała, by zapamiętał tę noc i ją także, żeby ją wspominał, kiedy wyjedzie. Ile jeszcze czasu im zostało? W każdym razie niedużo. Od tygodni Moss opowiadał tylko o „Enterprise” i bitwie o Midway. Oddałby wszystko, byle tylko zdążyć przed końcem wojny. Ach, gdyby wojna już się skończyła, w ogóle nie musiałby wyjeżdżać.

Billie uświadomiła sobie, że właściwie nigdy naprawdę nie rozumiała Mossa Colemana, mimo że znali się od miesiąca. Teraz był już czerwiec, dobry miesiąc na zawarcie małżeństwa. Wczoraj się dowiedziała, że dwie koleżanki z jej klasy wychodzą za mąż, zanim ich narzeczeni wyruszą na wojnę. Będą to skromne, szybkie ceremonie, z udziałem tylko najbliższej rodziny.

Billie cierpiała.

W połowie lipca wyjedzie Tim. Inni chłopcy – niewiele później. Jej przyjaciółki wybierały się do różnych college’ów. Ona sama miała wyjechać do Penn State pod koniec sierpnia. Wszyscy obiecywali, że będą pisać, ale Billie wiedziała, że wkrótce każdego pochłonie własne życie. Z czasem listy przestaną przychodzić. Owszem, będą się spotykać w czasie wakacji, jednak ten etap ich życia dobiega końca. Bóg jeden wie, kiedy i czy w ogóle chłopcy wrócą do domu. Posmutniała. Także i dlatego dzisiejszy wieczór będzie jedyny w swoim rodzaju.

Po potańcówce koleżanka z klasy wyprawiała całonocne przyjęcie. Agnes pozwoliła zostać jej aż do śniadania z szampanem, które planowali wydać rodzice gospodyni. Billie zachichotała. Biedna dziewczyna. Billie wiedziała, że większość par ma inne plany na tę noc. Tak, wpadną na przyjęcie, ale potem wyjdą po cichu. Ona także chciałaby tak postąpić, nie wiedziała tylko, jak powiedzieć o tym Mossowi. I tak będzie znudzony. Może zaproponuje mu przejażdżkę do Atlantic City. Mogliby iść na spacer brzegiem morza i obserwować wschód słońca. Byłoby to idealne uwieńczenie wspaniałej nocy.

Na myśl o spędzeniu z nim całej nocy, o tym, że leżałaby obok niego na plaży, ponownie zamknęła oczy. To takie romantyczne. Ilekroć z nim przebywała, działo się z nią coś dziwnego. Narastało w niej mroczne pożądanie, pragnienie, które przyśpieszało jej puls za każdym razem, gdy jej dotykał. W swoim odbiciu w lustrze usiłowała dopatrzyć się tych zmian. Ze szklanej tafli patrzyła na nią Billie Ames, ale ona nie czuła się w środku jak dawna Billie Ames. Całe ciało miała obolałe, puste. Chciała, żeby Moss ukoił ból i wypełnił pustkę wewnątrz niej. Pragnęła tego tak bardzo, że na myśl o Mossie ściskało jej się gardło. Miała ciągle łzy w oczach. Czasami z najwyższym trudem powstrzymywała się od płaczu. W romansach nazywano to uczucie namiętnością. Nigdzie jednak nie przeczytała, że namiętność tak boli.


* * *

Moss zapiął ostatni guzik marynarki. Spodziewał się kpin, kiedy zmierzał do świetlicy oficerskiej. Bal absolwentów! To coś dla dzieci!

– Fiu-fiu! – zagwizdał Thad Kingsley. – Rozkochasz w sobie wszystkie dziewczynki.

– Powąchajcie! – zawtórował Jack. – Pachnie, jakby wyszedł z francuskiego burdelu. Mamuśki padną trupem.

– Zamknij się – odburknął Moss, ale uśmiechnął się pod nosem.

– Przystojniak z ciebie – inny młody oficer pogroził mu palcem. – Znając Mossa, nie wystarczy mu być przystojniakiem, zapewne zechce być przystojniakiem rozpustnikiem. – Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Zmieszanie Mossa rozbawiło ich jeszcze bardziej.

– Ile, mówiłeś, ta mała ma lat? Siedemnaście? Na Boga, Moss, pchasz się do kołyski czy co? Pewnie czysta jak pierwszy śnieg! – zarechotał Jack.

– Zamknij się, do cholery. Nie masz nic lepszego do roboty niż się mnie czepiać?

– Chyba nie. Hej, chłopaki, co wy na to, może wszyscy odstawimy się na galowo i pójdziemy z nim. Może jakaś dziewuszka zaprosi nas na niedzielny obiad. Czy twoja mała przyjaciółka wie, że przeleciałeś wszystkie kobiety stąd do Nowego Jorku?

– Mówiłem ci, żebyś się zamknął. Ja nie żartują – warknął Moss. Nie bawiły go już docinki kolegów. Nie lubił, gdy ktoś przypominał mu nieprzyjemną prawdą.

– A co nam zrobisz, naślesz admirała? – zakpił Thad. – Chłopaki, chodźmy, należy nam się trochę rozrywki. Coleman nie ma dla nas czasu.

Wychodząc, klepali go po plecach na znak, że to tylko żarty. Thad odwrócił się w drzwiach:

– O wschodzie słońca masz być z powrotem. I nie zabrudź munduru – huknął władczym, w jego mniemaniu, tonem. – Jasne?

Moss pomachał mu na pożegnanie.

Dobrzy z nich kumple. Thad Kingsley mógłby być jego bratem. Nie ma lepszego pilota. Nigdy nie popełniał błędów, w każdej sytuacji zachowywał zdrowy rozsądek.

Drzwi otworzyła mu Agnes. Z jej oczu nie mógł niczego wyczytać.

– Wejdź, Moss. Billie będzie gotowa za moment. – Zachwyciły ją kwiaty, które przyniósł. – Ach, jaki piękny bukiet!

Odnalazł jej spojrzenie.

– Chyba we wrześniu stąd wyjadę – oznajmił, przesadnie przeciągając samogłoski. – Na to wygląda.

Obserwował ją uważnie. Spodziewał się zobaczyć ulgą. W końcu tego chciała, prawda? Żeby zniknął i przestał zagrażać jej ukochanej córeczce? Czy to możliwe, że na jej twarzy malowała się panika?


* * *

Zespół starał się brzmieć jak big band Glenna Millera. Ku zachwycie wszystkich obecnych młoda śpiewaczka stanowiła całkiem niezłą imitacją Helen O’Connell. Billie tańczyła z Mossem, opierając głową na jego piersi. Kiedy weszli na salą, patrzyli na nich wszyscy, nawet nauczyciele zerkali w ich stronę.

Agnes stała za długim stołem i wydawała napój owocowy. Dumnie uniosła głowę, słysząc, jak dyrektor szkoły nazywa Billie najładniejszą dziewczyną na balu.

– A kto jej towarzyszy, pani Ames? Ten młody człowiek sprawia dobre wrażenie.

– To podporucznik Moss Coleman z Austin w Teksasie. Między nami mówiąc, pochodzi z doskonałej rodziny, o ile pan wie, co mam na myśli.

Dyrektor zrozumiał. Ekscytacja w głosie Agnes Ames oznacza, że Moss Coleman jest bardzo bogaty.

– Billie, muzycy robią przerwę – szepnął Moss. – Pójdę zadzwonić do admirała. Nie masz ochoty na szklaneczkę soku? Spotkamy się przy stole.

Agnes, której zadaniem było uważać, żeby co bardziej rozbawieni uczniowie nie stłukli wazy z napojem, śledziła córkę wzrokiem. Jej uwagi nie uszedł ani rumieniec Billie, ani rozchylone wargi, ani błyszczące oczy. Serce każdej matki ścisnęłoby się na ten widok. Billie była dorosła i odnalazła swojego mężczyznę.

– Dobrze się bawisz, mamo? – Nawet głos miała inny, ciepły i wibrujący, głos osoby pewnej siebie i swoich celów. Głos kobiety. Billie nie jest już dzieckiem. Kiedyś Agnes doświadczyła tych samych uczuć, targały nią te same pragnienia. Wiedziała, dokąd wiodą – prosto do sypialni.

– To dla ciebie wyjątkowo ważna impreza, prawda, Billie? Zwłaszcza że Moss wyjedzie na początku września. – Zdawała się nie zauważać niepokoju córki. Była ciekawa, czy Moss wspomniał coś o swoich planach, czy składał jakieś obietnice.

– Powiedział ci? – zapytała Billie drżącym głosem.

– Och, kochanie, przepraszam. Chyba zdradziłam sekret. Tak, powiedział mi dzisiaj. – Kiedy mówiła, tysiące myśli przelatywało jej przez głowę. Nabrała soku wielką łyżką. Czuła, że lekko drżą jej ręce. Ależ z tej Billie głuptas. Może to wina matki, jej zbytniej dominacji. Gdyby córka była bardziej samodzielna, czy potrafiłaby sięgnąć po to, czego pragnie? Ona w jej wieku była dużo sprytniejsza. Agnes głęboko wciągnęła powietrze i podjęła decyzję.

– Napij się, skarbie. To ci dobrze zrobi. – Z tymi słowami wyciągnęła do córki rękę ze szklanką soku.

Billie już-już miała ją wziąć, i w tej sekundzie Agnes uniosła gwałtownie dłoń. Jasnoczerwony napój wylądował na białej sukience.

Moss, który wracał do sali, zobaczył, jak Billie odskakuje do tyłu, jednak na próżno. Miała całą sukienkę zalaną sokiem. Znieruchomiał. Nie ma sensu, żeby na dodatek i on poplamił sobie mundur. Zaczekał, aż Billie wytrze lepki płyn, zanim do niej dołączył.

– Moss, dobrze, że jesteś – zwróciła się do niego Agnes. – Zawieź, proszę, Billie do domu, musi się przebrać. Billie, kochanie, wybacz mi. Byłam przekonana, że trzymasz szklankę w ręku. Zawieziesz ją, prawda, Moss?

– Oczywiście. – Spojrzał Agnes w oczy. Pomylił się; nie panika widniała w jej wzroku, lecz strach. Z lekkim uśmieszkiem wyprowadził Billie z zatłoczonej sali.

Agnes odprowadzała ich wzrokiem. Potem zerknęła na zegar, ledwo widoczny pośród bibułkowych kwiatów. Dziesięć minut na dojazd do domu, kwadrans na przebranie się, kolejne dziesięć na powrót. To wielka, być może jedyna, szansa Billie. Agnes zamknęła oczy na wszelkie matczyne obawy. Postawiła wszystko na jedną kartę, ale zrobiła to dla Billie. Jej córka będzie jedną z Colemanów z Teksasu. Agnes się uśmiechnęła. A to oznacza, że tak czy inaczej, ona także będzie do nich należeć.

Загрузка...