Rinah zakończył swą relację. W kabinie dowódcy frachtowca zaległo długie milczenie.
– Zdumiewająca jest ich bierność wobec własnego losu – powiedział dowódca w zamyśleniu. – Przecież wielu z nich musi znać prawdę!
– Są bezradni wobec nieustannej kontroli informacji. Prawie każdy coś wie lub czegoś się domyśla, lecz boi się o tym rozmawiać z innymi – powiedział Rinah. – Nauczają ich bardzo okrojonej, wręcz sfałszowanej mechaniki teoretycznej, sprowadzonej w pewnych zagadnieniach do ujęć quasi-statystycznych: nie rozpatrując efektów ruchu, a jedynie stany ustalone. Tym sposobem wyeliminowano pojęcie siły Coriolisa, która powinna występować w układzie wirującym. Siła ta, będąca iloczynem wektora prędkości kątowej układu i wektora prędkości liniowej obiektu w tym układzie, powinna powodować efekty fizyczne, według których można odróżnić sztuczną grawitację od prawdziwej. Uniemożliwiając wykonywanie najprostszych doświadczeń, System Zabezpieczeń nie pozwala przekonać się, że we wnętrzu Paradyzji wahadło porusza się tak samo na każdym piętrze, przedmioty spadają bez odchylenia od pionu, i tak dalej…
Wystarczyłby zresztą dynamometr, by przekonać się, że ciało waży tyle samo na pierwszym, co na ostatnim piętrze. Dlatego zabronione są wszelkie sprężynki, gumki, zegarki i wszystko, co mogłoby posłużyć do prostych eksperymentów, a także swobodna zmiana piętra. Zresztą wobec braku elementarnych wiadomości teoretycznych mało kogo zdziwiłby brak pewnych zjawisk, które powinny występować w układzie wirującym. Konsekwencja, z jaką ukrywa się przed ludźmi rzeczywistą postać ich świata, jest zdumiewająca. Ludzie, którzy często podróżują na Tartar i z powrotem – jeśli nie są zaliczeni do elity wtajemniczonych – odbywają zupełnie niepotrzebne podróże kosmiczne z przesiadką na Stacji Tranzytowej, by nie odkryć wreszcie przypadkiem faktu, że Paradyzja leży prawie obok tartaryjskiego miasta władców. Ludzi, którzy raz czy dwa razy w życiu trafiają do prac na Tartarze, przewozi się tam w sposób, który w innych okolicznościach mógłby być nazwany zabawnym. Otóż pakuje się ich prawdopodobnie do amfibii albo do poduszkowca, który następnie ostro startuje, by po pewnym czasie zatrzymać się łagodnie i stać przez wiele godzin bez ruchu, co dla zamkniętych wewnątrz niego ludzi, przykrępowanych ciasno do foteli, ma oznaczać lot orbitalny w stanie nieważkości. Sugestia jest tak silna, że ulega jej prawie każdy – chyba że jest uprzedzony lub nastawi się na sprawdzenie tego stanu, jak to zrobił Lars Benig, ukrywając w ustach pestkę, która zdemaskowała rzekomą nieważkość…
– Nawet gdyby wiedzieli, że przebicie skorupy zewnętrznej nie spowoduje zagłady, lecz wyzwolenie, pewnie nie znaleźliby środków, by to uczynić – zauważył Tibor. – Każda próba zbiorowego działania może być w jednej chwili udaremniona przez podział zbiorowości na jednostki lub małe grupki uwięzione w zamykanych automatycznie pokojach…
– A jeśli to nie wystarczy – dodał Rinah – można jeszcze wpuścić gaz usypiający do kanałów wentylacyjnych i ostatecznie wszystkich uspokoić. Nie ma tam zresztą możliwości działań zbiorowych, bo każdy przede wszystkim dba o wysokość własnego wskaźnika SC. Każdy, kto ma większy wskaźnik, jest potencjalnym przeciwnikiem, bo na Tartar, tak czy owak, musi polecieć określona liczba pracowników, tych z mniejszym wskaźnikiem…
– Najgorsze jest to, że nic nie można dla nich zrobić – powiedział dowódca z goryczą. – Ci z tartaryjskiego miasta zaprzeczą wszelkim zarzutom, nie wpuszczą żadnej komisji do zbadania sprawy… Można by ich tylko zniszczyć, ale zdążyli rozbudować taki system obronny, że… nie wystarczyłoby całej naszej floty międzyplanetarnej, by im zagrozić…
– A do tego jeszcze – dodał Rinah – uderzenie w miasto musiałoby zagrozić także Paradyzji, leżącej nie opodal. Jest tylko jedna nadzieja: korozja powłoki. W wilgotnej, bogatej w tlen atmosferze skorupy starych kontenerów muszą się wreszcie rozsypać…
– To może trwać jeszcze ze sto lat! – dowódca pokiwał smętnie głową.
– Sto lat… – powtórzył Rinah cicho. – A potem…? Cóż nowego wymyślą ich wszechmocni władcy?
Załoga rozchodziła się na swoje stanowiska. Żółty sygnał gotowości błyskał we wszystkich kabinach. Odlatywali pełni współczucia dla mieszkańców Paradyzji, lecz świadomi beznadziejności ich sytuacji.
Ponury, pesymistyczny nastrój towarzyszący ludziom na pokładzie "Reginy Yacui" podczas ich powrotnego lotu uległby zapewne znacznej poprawie, gdyby mogli oni wiedzieć o szarej tabletce Nikora Huxwella oraz o wielu identycznych, poukrywanych w kieszeniach niektórych innych mieszkańców fałszywej "sztucznej planety".
Liczba tabletek wciąż rosła i rosła – w miarę jak wzrastała liczba robotników mających za sobą lata spędzone w kopalniach, przetwórniach rud, zakładach produkcji paliw jądrowych oraz w innych, rujnujących zdrowie i niebezpiecznych miejscach niewolniczej pracy na Tartarze.
Małe te tabletki, każda z osobna, nie mają żadnego praktycznego zastosowania. Jednakże kiedyś, gdy ich liczba odpowiednio wzrośnie, zgromadzone razem i umiejętnie użyte, zdolne będą powypalać w skorupach starych kosmicznych kontenerów takie dziury, jakich nikomu już i nigdy nie uda się załatać…
Warszawa 1981-1982