18. Wojskowy punkt widzenia

Zamrugawszy kilkakrotnie, Brion otworzył oczy i spojrzał na obco wyglądający sufit. Jego myśli były mgliste i przypomnienie sobie, co się wydarzyło, zajęło mu nieco czasu. Dolina… nie… dotarł do jej końca… Czarna metalowa kolumna. Potem żołnierze, pojmanie, rozmowa z człowiekiem nazywającym się Hegedus. Coś się stało… Nagle przypomniał sobie: zastrzyk, narkotyk, potem nicość. Nie pamiętał jak długo to trwało. Spojrzał w dół i zobaczył, że leży na jakiejś koi przytwierdzonej do ściany dużego, pozbawionego okien pomieszczenia. Jego wnętrze wyposażone było w stół i kilka prostych metalowych krzeseł pokrytych takim samym materiałem jak koja. Przechylając głowę na boki, stwierdził, że świat wiruje wkoło niego. Kiedy spróbował usiąść, wszystko zaczęło mu jeszcze szybciej migać przed oczyma. Musiał się złapać mocno rękoma za brzegi koi i odczekać, aż to niemiłe uczucie minie. Stłumił je jednak nagły przypływ gniewu. Nie podobało mu się, że został potraktowany w ten sposób! A na dodatek nie przybliżył się ani o krok do rozwiązania zagadki Selm — II. Wstał i nie zwracając uwagi na zawrót głowy, podszedł do drzwi i złapał za klamkę. Zamknięte. Już chciał odejść od nich, kiedy nagle zabrzęczał jakiś mechanizm. Klamka obróciła się i drzwi otworzyły się powoli. Brion przesunął się w bok i uniósł swoją masywną pięść. Już raz go złapali i uśpili narkotykiem. Teraz przekonają się, że drugi raz nie pójdzie im tak łatwo. Był im coś dłużny i dobrze wiedział co. Napiął mięśnie, kiedy drzwi otworzyły się na oścież. Gotów!

Pierwszą osobą, która weszła, była Lea.

Ręka opadła mu bezwiednie, kiedy odwróciła się w jego stronę.

— Nic ci nie jest? — zapytała. — Nie chcieli mi powiedzieć.

— Jak się tu dostałaś? Szłaś za mną?

— Nie, zostałam tam, gdzie mi kazałeś. Dwa dni po twoim odejściu złapali mnie jacyś żołnierze. Podeszli do mnie bezszelestnie i zawołali mnie. Tak jak mi powiedziałeś, mimo iż ich nie widziałam, zaczęłam od razu do nich strzelać. W odpowiedzi wokół mnie rozległy się eksplozje, przypuszczam, że były to jakieś granaty i pojawiły się kłęby dymu. Chciałam uciec, lecz w tym dymie musiał być jakiś gaz. Pamiętam jeszcze, że upadłam, a przed chwilą ocknęłam się tutaj. Weszła jakaś kobieta i nic nie mówiąc przyprowadziła mnie tu. Rzecz w tym, że nie wiem, gdzie jest to tutaj i co się dzieje?

W jej głosie pobrzmiewała nutka histerii. Brion dostrzegł, że zaciska nerwowo dłonie. Podszedł do niej i ujął je w swoje ręce.

— Już wszystko w porządku. Wiem niewiele więcej od ciebie. Szedłem wzdłuż wąwozu, aż dotarłem do prostokątnej doliny, która stanowiła jego ślepe zakończenie.

Wkrótce potem pojawili się jacyś ludzie i żołnierze, pojmali mnie, podobnie jak ciebie, a następnie obudziłem się w tym pomieszczeniu. Nie sądzę, aby mieli zamiar nas skrzywdzić. Gdyby tak było, już by to zrobili. Mieli na to sporo czasu. Kim oni są… i jak znaleźli ciebie? Chciałbym, żeby ktoś nam to wyjaśnił…

— I wyjaśni — powiedział Hegedus, wchodząc przez otwarte drzwi. — Proszę usiąść, doktor Morees. Ty także, Brion…

— Skąd pan wie jak się nazywam? — zapytała Lea. — Od pani towarzysza. Posiadamy bardzo zaawansowane techniki, odpowiednie środki i urządzenia, które pozwalają wniknąć do ludzkiej pamięci. To jest bezbolesne i nie wywołuje efektów ubocznych. Dowiedzieliśmy się od Briona o waszej akcji i o tym, gdzie pani na niego czeka. Dlatego postanowiliśmy zabrać panią stamtąd, zanim ten dziki świat dałby się pani we znaki. Przepraszam za ten gaz, ale nie mieliśmy innego wyjścia, gdyż wiedzieliśmy, że jest pani uzbrojona i gotowa do obrony. Wiemy także, że pracujecie dla Fundacji. Jest nam bardzo przykro, że spotkało was tyle nieprzyjemności, dlatego też pragniemy wam to, w miarę naszych możliwości zrekompensować.

— Możesz zacząć od razu, wyjaśniając nam, co się dzieje na Selm — II — powiedział Brion.

— Z przyjemnością. Po to właśnie jestem tu teraz z wami. Usiądź, proszę. Zamówić coś dla was? Coś do jedzenia i picia…

— Nic. Chcemy tylko wyjaśnień — wyrzucił z siebie Brion, którego cierpliwość była już na wyczerpaniu. Lea przytaknęła mu.

Hegedus usiadł naprzeciwko nich i wsparł palce rąk na skrzyżowanych kolanach.

— Obawiam się, że aby wyjaśnić wam dokładnie, co się stało, będę musiał opowiedzieć wam w dużym skrócie dzieje tego świata, to jest planety Arao…

— Czy to znaczy… że nie jesteśmy na Selm — II? — zapytała Lea lekko oszołomiona.

Hegedus potwierdził ruchem głowy.

— Znajdujecie się tysiące lat świetlnych od Selm — II, na planecie okrążającej zupełnie inne słońce. Arao. Nasze badania historyczne wykazały, że ta planeta została zasiedlona jako jedna z ostatnich przed Upadkiem Ziemskiego Imperium. W gruncie rzeczy osiedlili się na niej ludzie uciekający przed wojnami, które zaczęły wybuchać w Galaktyce. Nasi przodkowie pragnęli żyć w pokoju i jedynym sposobem na osiągnięcie tego była heroiczna walka, ukrywanie się, wytężona praca i ogromne poświęcenie…

— Czy mógłby pan przyspieszyć tę opowieść, aby przybliżyć ją bardziej do współczesności — przerwała Hegedusowi Lea. — Widzieliśmy już trochę tej walki i poświęcenia.

— Oczywiście! Przepraszam. Poznanie przeszłości tej planety jest jednak konieczne. Jak powiedziałem, ci, którzy ocaleli, wsiedli na statki kosmiczne i wyruszyli w głąb kosmicznej pustki. Cel podróży znany był tylko niewielu. Była to wcześniej odkryta planeta, żyzna i nie zamieszkana. I co najważniejsze, znajdowała się na samym skraju strefy kolonizacji. W ten sposób przybyli na Arao. Do dziś dnia my, Opoleanie, świętujemy tę rocznicę jako Dzień Osiedlenia… — Dostrzegł błysk zniecierpliwienia w oczach Lei i przyspieszył: — W niecałe sto lat po osiedleniu się tutaj, na pokrytym roślinnością jednym z dwóch wielkich kontynentów, które istnieją na tej planecie, doszło do tragedii. Spadła na nas flota wielkich statków wojennych, niedobitki potężnej, kosmicznej armady rozbitej podczas jednej z bitew. Byli tak samo jak my ofiarami rozpadu Imperium. Z początku doszło do konfliktu, zginęło wielu ludzi, zniszczenia były ogromne. Mimo iż dysponowali potężniejszą bronią, my przewyższaliśmy ich liczebnością. W końcu zwyciężył rozsądek i zanim doszło do obopólnego zniszczenia, zawarto pokój. Najeźdźcy zgodzili się zamieszkać na Gyongyos, drugim kontynencie położonym po przeciwnej stronie planety. Pozostają tam do dziś. I oto zbliżamy się do czasów współczesnych. Mimo iż żyjemy razem na tej planecie we względnym spokoju, to jednak cały czas w naszych stosunkach istnieje napięcie. Będąc pierwszymi osiedleńcami, uważaliśmy, że nasza planeta została najechana i obawialiśmy się, że kiedy Gyongyosanie zaatakują nas znowu, zniszczą nas na zawsze. Muszę powiedzieć, że chociaż nie darzę sympatią ich polityki, rozumiem jednak ich punkt widzenia, który każe im zbroić się przeciwko nam. Ostatecznie było ich mniej i z pewnością mieli poczucie winy z powodu tego, co zrobili. Tak czy inaczej, to już historia. Teraz dochodzimy do obecnych czasów.

— Najwyższa pora — chrząknął Brion.

— Cierpliwości. To, co widzicie wokół siebie, to planeta Arao, żyzna i życzliwa. Dwa wielkie kontynenty zamieszkane przez szczęśliwych potomków tych dwóch grup osiedleńców otoczone są ciepłym oceanem. Planeta mogłaby być rajem, gdyby nie te historyczne zdarzenia, które opowiedziałem wam w skrócie. Właśnie z ich powodu budżety wojskowe obu narodów są przeogromne. Wojna i zagrożenie wojną zawsze były obecne w naszych myślach. Prawdopodobnie doszłoby ponownie do wojny i zniszczenia tego raju, gdyby nie wynalezienie Translokatora Masy Delta, TMD. Tymi, którzy go wynaleźli, byli oczywiście naukowcy opoleańscy, lecz niedługo potem Gyongyosanie skonstruowali własne urządzenie dzięki swoim szpiegom. TMD okazał się ratunkiem, gdyż uwolnił naszych ludzi od grozy wojny i zniszczenia planety.

— Poprzez jej eksport gdzie indziej! — powiedział Brion. — Zaczynam rozumieć, o co tu chodzi.

— Jesteś inteligentny… chociaż to chyba zaczyna być oczywiste. TMD jest pewnego rodzaju odmianą napędu nadświetlnego, który wykorzystują wszystkie statki międzyplanetarne. Statki kosmiczne dokonują skoków w przestrzeni za pomocą tego napędu, my zaś za pomocą TMD…

— Z tą różnicą, że wy nie potrzebujecie do tego celu statków, a tylko odbiornika, na który się namierzacie! Brion uderzył pięścią w otwartą dłoń drugiej ręki. Ta metalowa kolumna to odbiornik Delta. Umieszczony tam przez waszych ludzi. Za pomocą statków kosmicznych ustawiacie na odległych planetach jedną z tych rzeczy i potem do dostania się tam statki są wam już zbyteczne…

— Zgadza się. Ten plan był wspaniały. Statki wyruszyły na poszukiwanie odpowiedniej planety i po pewnym czasie odkryły Selm — II, która nadawała się idealnie na miejsce do prowadzenia wojny. Jedynymi jej mieszkańcami okazały się jaszczury, których unikają nasze komputery wojenne odpowiednio zaprogramowane w tym celu. Była zupełnie nie zamieszkana przez ludzi…

— Wasi ludzie byli w błędzie — powiedziała Lea. Na tej planecie żyją ludzie!

Hegedus wzruszył ramionami. — Drobna pomyłka…

— Może dla was. Ale na pewno nie dla tych biedaków wyrzynanych w pień w samym środku waszej bezużytecznej wojny. — Brion spojrzał na Leę, zrozumiawszy coś nagle: — Ta zniszczona kopalnia, którą znaleźliśmy, tamto Święte Miejsce tubylców… Teraz zaczynam rozumieć. Kiedy ci wojskowi kretyni przetransportowali na Selm — II swój sprzęt bojowy, istniała tam osada górnicza. W pośpiechu podyktowanym chęcią jak najszybszego rozpoczęcia walki nawet jej nie zauważyli ich bombowce zrobiły nalot i zniszczyły ją. Ci, którzy ocaleli, musieli nauczyć się żyć z tą importowaną wojną, co im się w końcu udało. Musieli przetrwać. Znaleźli się w ślepej uliczce. Stworzyli coś w rodzaju kultury obozu koncentracyjnego, która okazuje się skuteczna. Nie używają ognia, gdyż mógłby on przyciągnąć uwagę robotów. Boją się metali, ponieważ mogłyby zostać wykryte. Nie mają stałych obozowisk, które mogłyby być zauważone i zaatakowane. To wszystko trzyma się kupy. Teraz już wiemy, co się tam naprawdę stało. — Obrócił się w stronę Hegedusa: — Macie za co odpowiadać!

Hegedus przytaknął skinieniem głowy.

— Zdajemy sobie z tego sprawę. Badając twoją pamięć, poznaliśmy prawdziwy stan rzeczy na Selm — II. Jest nam oczywiście przykro z powodu tego, co uczyniliśmy jej mieszkańcom. Możemy jednak zapewnić im pokojową przyszłość. Został już wydany rozkaz zawieszenia broni. Wojna się skończyła. Samoloty wylądowały i zgasiły silniki. Nie będą już zrzucane bomby ani nie będzie żadnej strzelaniny…

— To miłe z waszej strony — powiedziała Lea. A pomyśleliście chociaż o pozbawionych nadziei ocalałych mieszkańcach tamtej planety? Czy też może zamierzacie zostawić ich własnemu losowi w tej ślepej uliczce rozwoju, w którą ich wpędziliście?

— Owszem. W zasadzie moglibyśmy im pomóc, gdyby nie obecność Fundacji. Wasza organizacja jest nieprawdopodobnie bogata i specjalnie przeznaczona do tego rodzaju działań. Jestem~pewny, że tubylcy skorzystają bardzo z waszej obecności.

— A czy wy również skorzystaliście z niej? — zapytał Brion. — Czy zrozumieliście, jak bezwartościowa i zwariowana z ekonomicznego punktu widzenia była ta wasza nie kończąca się wojna?

— Uważaj, co mówisz! — powiedział ze złością Hegedus, tracąc po raz pierwszy zimną krew. — Mówisz jak cholerny członek Partii Światowej. Produkcja dla celów konsumpcyjnych, a nie wojennych, więcej dóbr konsumpcyjnych, legalne związki… Słyszeliśmy to wszystko już wcześniej. Dekadenckie brednie! Każdy, kto tak mówi, jest wrogiem społecznym i powinien być zniszczony. Partia Światowa jest nielegalna, a jej członkowie winni być osadzeni w obozach pracy. Wojsko jest wolnością, a słabość militarna zbrodnią… — urwał, zasapawszy się. Krople potu zrosiły mu czoło.

— Nie do wiary — Lea uśmiechnęła się niewinnie. Wygląda na to, że trafiliśmy pana w czuły punkt. Wygląda na to, że po wiekach panoszenia się wojskowej głupoty ludzie mają jej już dość.

— Zamilcz! — rozkazał Hegedus, zrywając się na równe nogi. — Wasz los jest teraz w rękach wojska. Mimo iż jesteście spoza tej planety, możecie zostać surowo ukarani za wygłaszanie takich zdradzieckich teorii. To, co powiedzieliście do tej pory, zostanie puszczone w niepamięć. Teraz zostaliście ostrzeżeni. Za następne uwagi tego rodzaju zostaniecie ukarani. Czy to jasne?

— Jasne — odparł Brion. — W przyszłości nasze uwagi zachowamy dla siebie. Proszę przyjąć nasze przeprosiny. Zapewniam cię, że była to z naszej strony nie złośliwość, a ignorancja.

Lea zaczęła protestować, ale szybko zrozumiała zamiar Briona i zamilkła. Słowa nie były w stanie powstrzymać tych wojowniczo usposobionych szaleńców. Nadal żyli w wojskowo — szowinistycznej koncepcji nieba. Wymachuj sztandarem, krzycz, że twój kraj ma rację, buduj przemysł wojskowy, zgadzaj się na zniesienie wszelkich praw jednostki… i idź na nie kończącą się wojnę! Rządzący generałowie nigdy nie zamierzali dobrowolnie oddać władzy. Zrozumiawszy to, Lea doszła do wniosku, że są tu więźniami. Wszelki sprzeciw w ich sytuacji równałby się samobójstwu. Słowa Briona odbijały się echem w jej myślach.

— W związku z przerwaniem wojny na Selm — II, planujecie zapewne przeniesienie jej gdzieś indziej, tak? — zapytała.

Hegedus przytaknął, wyciągnął z kieszeni chusteczkę i otarł pot z czoła.

— Z danych poprzedniego zwiadu wybraliśmy inną planetę. W obu krajach toczą się obecnie narady i czynione są przygotowania do przeniesienia tam działań wojennych.

— Zatem nie jesteśmy już tutaj potrzebni — stwierdził Brion, wstając. — Rozumiem, że możemy już wrócić na Selm — II.

Hegedus spojrzał na niego chłodno i zaprzeczył ruchem głowy.

— Zostaniecie tu, gdzie jesteście. Wasza sprawa jest w tej chwili rozpatrywana przez najwyższe władze wojskowe.

Загрузка...