Rozdział 4

Eksplozja zmysłów, nic więcej się nie liczyło. Pocałunki coraz bardziej namiętne, zachłanne, i Tyler miał wrażenie, że pogrąża się w jakiejś rozkosznej otchłani obiecującej coraz więcej i więcej. Wyobraźnia doprowadzała go na sam skraj szaleństwa, marzył, że zaciągnie Lane do domu, zedrze z niej ubranie i będzie się z nią kochał aż do utraty tchu. Pragnął jej, pożądał każdym nerwem swego ciała.

Czuł jednak, że ona nie odważy się… że jej pocałunki będą coraz bardziej wstrzemięźliwe, podobnie jak dłonie. Panowała nad sobą, nad swoimi odruchami, i Tyler z lękiem pomyślał, że w takiej sytuacji on…

Objął ją mocno, wsunął palce w jej włosy. Wtedy ona nagle cofnęła się. Zmroziło go to, ogarnęło go uczucie ogromnego rozczarowania.

Spojrzała na niego. Poczuł na twarzy jej gorący oddech; sprawiała wrażenie równie zaskoczonej jak on.

– Nie – powiedziała.

– Kochanie, to „nie" znaczy „tak", prawda? – Wyciągnął ku niej ramię. – Chodź.

Popatrzyła mu w twarz, szybko, przenikliwie.

– Nie mogę. Nie mogę… – rzekła głosem, w którym wyczuwało się napięcie, po czym odwróciła się i niemal zbiegła na dół po schodach.

Żadna kobieta do tej pory nie uciekała przed nim, toteż ta cała scena wzburzyła go, dotknęła do żywego. Obserwował Lane, jak z włosami opadającymi w nieładzie na ramiona wsiada do samochodu. Po chwili wyjeżdżała już z podjazdu. Nie uniosła głowy, ani razu się nie obejrzała.

Oparł się o poręcz werandy, przeczesał dłonią włosy. Skrzywił się z bólu, dotykając miejsca z tyłu czaszki. Niebawem ból przeszył całe jego ciało, ból innej, niefizycznej natury.

Znowu się rozpadało i Tyler sięgnął do kieszeni po klucz. Wszedł do domu i stanął na środku holu porażony pustką i ciszą. Miał uczucie, że ominęło go coś, co najbardziej w życiu się liczy.


Lane stanęła przed sygnalizatorem na czerwonym świetle i opuściła głowę na kierownicę. Weź się w garść, pomyślała. Przełknęła ślinę raz, drugi, wzięła głęboki wdech, ale niewiele to pomogło. Cała była rozdygotana, ciało ją paliło, a jej serce waliło jak młotem. Oparła się w fotelu, wyciągnęła chusteczkę i rozpiąwszy żakiet wachlowała się nią. Opuściła wreszcie szybę auta, by owionęło ją ostre, wieczorne powietrze. Wszystko na próżno.

Usta miała opuchnięte od pocałunków Tylera. I od tych pocałunków wszystko się zaczęło, całe zło. Oszalała.

Tyler miał coś takiego w oczach, co porażało, ścinało z nóg. Pożądał jej i absolutnie nie zrażał się tym, że ona zrobiła wszystko, by wyglądać nieatrakcyjnie. Że ukryła twarz za tymi okropnymi okularami, że była bez makijażu i idąc tam, ubrała się w obwisłą, szarą sukienkę.

Miała poważny problem. Ten kamuflaż na nic się nie zdał. Zastanawiała się, kiedy on ją przejrzy i przekona się, że wszystko to, co mu o sobie mówiła, to wyssane z palca kłamstwa.

Nie może do tego dojść. Nie wolno jej dopuścić, by tak się stało.

Nie chciała zrazić do siebie Tylera, obawiała się jednak, że udawanie kogoś innego, także ta cała przebieranka, niczego dobrego w ich wzajemnych stosunkach nie wróży. Były jeszcze inne sprawy, które należało rozważyć.

Na przykład problem Dana Jacobsa. W każdej chwili może znów wkroczyć w jej życie, zburzyć je, i Lane znów zazna tych cierpień i upokorzeń, od jakich wyzwoliła się zmieniając nazwisko, porzucając pracę i rodzinę. To właśnie Dan Jacobs przyczynił się do tego, że obwiniono jej bliskich o powiązania z mafią. W swoim własnym mieszkaniu usłyszała jego rozmowę telefoniczną, po której nie miała wątpliwości, kim on był i co sobą przedstawiał. I dlaczego ją uwiódł. Nikt bowiem nie wątpił w to, że Wytwórnia Win Giovannich nie miała nic wspólnego z praniem brudnych pieniędzy. Mimo to szum, jaki powstał wokół tej sprawy, plotki, pomówienia zrujnowały jej karierę. A owe plotki opierały się głównie na kilku zamieszczonych w brukowej prasie fotografiach jej brata Angela w towarzystwie pewnych podejrzanych o ciemne sprawki biznesmenów. Te kontakty brata do tej pory były dla niej wielką niewiadomą.

Dana Jacobsa stać było na to, by znów rozpętać wrzawę prasową wokół tej sprawy. Lane straciłaby wówczas całą tę swoją nową prywatność. Miała żal do Angela, że sprowokował tę aferę, nie zdając sobie zapewne sprawy, jakie to będzie miało skutki dla całej rodziny.

W głębi duszy wierzyła w jego niewinność, wolała jednak nie wciągać w te sprawy Tylera. Był miły, sympatyczny. Ale także uparty i przebiegły. I pełen seksu. Oczarował ją.

Niech szlag trafi te jego pocałunki, myślała w drodze do domu, niemal odruchowo naciskając pedał gazu. Przez to będzie się czuła jeszcze bardziej samotna. Jeśli bowiem chce strzec tego swojego nowego życia, musi godzić się na tę samotność i pilnie zważać na każdy swój krok.

Mimo jednak bezsprzecznego faktu, że Tyler McKay poważnie zagrażał jej prywatności, niczego bardziej nie pragnęła niż tego, by właśnie on ją zburzył.


Tyler odłożył pióro i chwytając dłońmi głowę, wsparł łokcie na biurku. Po dwóch dniach guz zniknął, ale lekki ból pozostał – przypominał mu Lane i jej pocałunki. Do diabła, przecież nie z powodu bólu myślał o niej, o jej ustach. Fantazja! Na samo wspomnienie krew zaczęła mu szybciej krążyć w żyłach. Odchylił się na oparcie fotela, przesuwając go w stronę okna. Zapatrzył się na krajobraz rozciągający się za oknem, co jednak nie zmieniło kierunku jego myśli tkwiących z uporem przy Lane.

Chciał ją zobaczyć.

I zarazem nie chciał jej zobaczyć.

Była tajemnicza i dlatego niebezpieczna, zagrażała jego wolności, którą tak sobie cenił. Wyczuwał jakąś tajemnicę otaczającą tę dziewczynę. Czuł, że mimo tego brzydkiego ubioru, jaki zawsze miała na sobie, i jeszcze brzydszych butów, w istocie rzeczy jest zamkniętą w klatce tygrysicą. O tym świadczyły jej pocałunki. Pokusa potwierdzenia tych domysłów nie dawała mu spokoju.

Tylko że ona nie pozwoli mu ponownie zbliżyć się do siebie. Będzie trzymała go na dystans – od pierwszego z nią spotkania nie ukrywała, że chce, by zostawił ją w spokoju. I właśnie to stanowiło dla niego zagadkę, intrygowało go. Po raz pierwszy spotkał kobietę, która dokładała wszelkich starań, by mężczyźni nie zwracali na nią uwagi.

W przeciwieństwie do jego byłej narzeczonej, Clarice, która nade wszystko pragnęła zwracać na siebie uwagę. W ciągu ubiegłych dwóch lat Tyler zadawał sobie często pytanie, co go skłoniło, by prosić ją o rękę. I zaraz sobie odpowiadał: była piękna, pełna wdzięku, pochodziła z dobrej rodziny i wydawało mu się, że naprawdę ją kocha. A jej miłość do niego okazała się oszustwem. Chciała jedynie jego nazwiska i pieniędzy. Wszystkie ich plany zasadzały się na kłamstwie. Czuł się upokorzony. Po zerwaniu z nią długo nie mógł dojść do siebie, lecz w końcu czas zrobił swoje, zabliźnił rany.

Otrząsnął się ze wspomnień i znów powrócił myślami do Lane. Jej nie zależało ani na jego nazwisku, ani na pieniądzach. Nie zależało jej nawet na tym, aby dopilnował naprawy jej wozu.

To między innymi stanowiło o jej uroku. Uśmiechnął się. Mężczyzna zawsze walczy o kobietę. Zdobędzie ją i co potem? Mały cocktail i szybki seks?

Spojrzał z niesmakiem na swoje odbicie w lustrze. Przez dwa dni nie odrywał się od pracy, by zagłuszyć w sobie chęć zobaczenia Lane. Zauroczyła go, czego o Clarice nigdy nie mógł powiedzieć. Instynkt podpowiadał mu, by zostawił ją w spokoju. By dał sobie luz i obrał inny obiekt szaleństwa. By pozwolił Lane odejść, a te pocałunki zapisał w księdze wspomnień.

Rozsądek nakazywał mu nie angażować się uczuciowo, wyłączyć serce z gry. Czemu nie. Może się przecież z nią widywać, umawiać na randki. Nie dąży wszak do żeniaczki, nie szuka pani Tylerowej McKay.

Człowieku, skąd się w tobie wzięło tyle arogancji, nonszalancji? Ta kobieta ledwo cię toleruje, a ty zastanawiasz się, czy aby nie łapie cię na męża? Skąd przyszło ci to do głowy? Tym bardziej że ona w ogóle nie pała chęcią spotykania się z tobą.

Lecz jakiś głos wewnętrzny nie przestawał go ostrzegać: „Uważaj, chłopie, uważaj!"

Obrócił się na fotelu, wyłączył telefon wewnętrzny.

– Idę na lunch, Martho.

– W porządku. Naprawdę idziesz na lunch?

– Naprawdę – odparł z uśmiechem. Nie zdziwiło go jej pytanie, nie zdarzało mu się bowiem do tej pory wychodzić z biura, chyba że służbowo.

– Zarezerwować ci stolik?

– Nie, dzięki, ale co to za restauracja, którą ty i moja matka tak się zachwycacie? Nazywa się jakoś tak od kraba, prawda?

– Stuknięty Krab – odparła bez namysłu jego sekretarka. – Znam menu i jeśli chcesz, mogę zamówić coś dla ciebie przez telefon.

– Dzięki, poradzę sobie – odparł spoglądając na zegarek.


Zadzwonił dzwonek nad drzwiami i Tyler wkroczył do sklepu Lane. Zmartwiała z wrażenia. Wyglądał wspaniale w tym swoim stroju marynarskim za tysiąc dolarów. Niech to licho, pomyślała, zawsze gdy on był w pobliżu, czuła najzwyklejszy fizyczny głód.

– Jeszcze godzinę trwa przerwa – powiedziała.

– Wiem.

Wpatrując się w nią podszedł do lady. A Lane czuła, jak krew uderza jej do głowy.

– Po co przyszedłeś? – zapytała.

– Zabrać cię na lunch.

– Mogłeś zadzwonić. Mam swoje plany.

– Kogo dotyczą? – zapytał, zmarszczywszy groźnie czoło.

Kota i zaległej roboty papierkowej, pomyślała.

– To nie twoja sprawa, Tyler.

– Po twoich pocałunkach – moja.

– Doprawdy? – zapytała przez zaciśnięte zęby. – Otóż mylisz się. Pocałunki nie mają tu nic do rzeczy, a ja nie mam czasu na lunch. Muszę wykonać mnóstwo papierkowej roboty.

– Na dowód tego zaczęła zbierać z lady różne świstki.

– Czyli schować się przede mną.

Uniosła na niego wzrok.

– Czyli uciec – dodał.

– Ja nie umiem uciekać – stwierdziła.

– Dziewczyno, ty uciekasz szybciej niż mysz przed kotem, i dobrze o tym wiesz.

– Po prostu odchodzę.

– W sprinterskim tempie – rzekł, opierając się o ladę.

– Boisz się mnie.

– Wcale się nie boję.

Zachmurzył się.

– Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego – ciągnęła. – Masz określoną opinię…

Brwi nad jego nosem utworzyły linię prostą.

– Nie zapędzaj się za daleko – rzekł. – Jestem porządnym facetem. Zapytaj kogokolwiek…

Uroczo się zaperzył, niech to szlag, stwierdziła w duchu.

– Nie muszę nikogo pytać. Już mi to powiedziano. Wytrzymujesz z jedną kobietą miesiąc, no, góra dwa, i, szczerze mówiąc, nie chcę, żebyś mnie zaliczył jako swoją kolejną zdobycz.

Była to najprostsza droga, żeby się go pozbyć. Całkiem rozsądna, choć, prawdę mówiąc, Lane nie wierzyła w te wszystkie plotki o nim, że jest największym playboyem w okolicy. Ktoś, kto lubi się bawić, nie musi być zaraz człowiekiem niewiarygodnym i pozbawionym zasad. A sposób, w jaki rozmawiał ze swoją matką, bardzo dobrze o nim świadczył.

Jednakże po przemyśleniu tego problemu przez dwa ostatnie dni doszła do wniosku, że to będzie najwłaściwszy powód zerwania tej znajomości, na której, niestety, coraz bardziej zaczęło jej zależeć. Patrzyła na leżące na ladzie papiery i czuła, jak palą ją policzki.

– A więc mam złą opinię? – zapytał.

Uśmiechnęła się pod nosem.

– Gorszej mieć już nie można.

Bzdury, orzekła w duchu.

– No to umów się ze mną i postaraj się wydobyć mnie z tego dna – zaproponował.

– Nie.

– A lunch?

– Nie mam czasu.

– Przyniosłem lunch ze Stukniętego Kraba.

Drgnęła, gdy Tyler postawił na ladzie koszyk z jedzeniem. To była jej ulubiona restauracja, przyjaźniła się zresztą z jej właścicielką, Nallą Campanelli, dziewczyną o pochodzeniu irlandzko-włoskim, podobnie jak ona. Od pierwszego dnia przypadły sobie do gustu i z czasem Lane stała się jej doradczynią przy zakupach nowych kreacji.

Popatrzyła na koszyk.

– Co to? – zapytała.

Tyler poczuł, że jego akcje idą w górę, i uśmiechnął się.

– Sałatka z krabów po tajlandzku. Nalla zapewniła mnie, że za nią przepadasz.

Lane milczała. Faktycznie lubiła tę sałatkę.

– Z pieprzem i krakersami? – upewniła się.

– Chyba tak. – Uśmiechnął się nieznacznie. – Ale jeżeli nie masz na nią apetytu, to zabiorę ją do biura. – Obrócił się w stronę drzwi.

– Zaczekaj! Chytry z ciebie facet!

– Wiem.

I znowu ten jego rozbrajający uśmiech! Lane spuściła głowę, wzięła koszyk i oboje udali się do baru. W ustach jej zaschło, gdy patrzyła, jak Tyler, zająwszy stolik, stawia jedno przy drugim dwa krzesła.

Wzięła z baru talerze i udając, że nie widzi krzeseł, przysiadła na dywanie. Zdjęła z koszyczka serwetkę w czerwone kraby.

– Nalla jest bezbłędna – powiedziała.

– Podobno. Martha też tak uważa.

– Martha? – zapytała Lane z wyraźną nutą zazdrości, z której nie zdawała sobie chyba sprawy.

– Moja sekretarka – odparł.

– Teraz to się nazywa osobista asystentka, jak zapewne ci wiadomo.

– Nie, ona jest również urzędniczką, od czasu gdy ojciec zarządza przedsiębiorstwem. Ma sześćdziesiąt trzy lata, skrzypiące buty i zawsze chętnie bierze prace zlecone.

– Widać z tego, że na wszystkim się zna – orzekła Lane, otwierając pojemniki i wykładając sałatkę na talerze.

– Mówiąc szczerze, steruje moim życiem – przyznał Tyler.

Zdjął kurtkę i usiadł na krześle, nie odrywając wzroku od Lane.

Czuła na sobie to jego spojrzenie. Jak gdyby dotykał oczami jej twarzy, nie pozwalając jej zapomnieć o tamtych pocałunkach. Na owo wspomnienie, także na wspomnienie bliskości jego ciała, poczuła dreszcz.

Nie wolno!

Nie wolno jej dopuścić do tego, by Tyler zbytnio się nią zainteresował. Dowie się wtedy prawdy o niej i znienawidzi ją za kłamstwa, jakich się wobec niego dopuściła. Powtarzała to sobie w duchu jak zaklęcie. Musi wbić to sobie w pamięć raz na zawsze.

– Gdzie mieszkasz? – zapytał.

Uniosła widelec do góry, wskazując że nad sklepem.

– Nie za obszerne lokum – wyraził opinię.

– Większe nie jest mi potrzebne – stwierdziła.

– Wiem, co masz na myśli. Że ja wariuję na punkcie domu, bo stale szukam swego miejsca na ziemi.

Nie doniosła widelca do ust, a jej spojrzenie mówiło: „Nie rozumiem".

– Bo to jest tak… – zaczął i zawahał się. – Bo to jest tak, jakbym tam nie mieszkał. Jakbym tylko tam nocował.

– Nie jest to zatem twój dom, twoje gniazdo.

– Mam tam przecież wszystkie moje rzeczy – rzekł, wzruszając ramionami.

– Może powinieneś zatrudnić dekoratora, by tchnął w domostwo ducha, jakiego tam brak.

Nie wyraziła myśli tak oczywistej, że rzeczy nie czynią domu. Doprowadziłoby to do dyskusji o miłości, rodzinie, co ze wszech miar byłoby niewskazane. Wiedziała, że choć oni oboje mieli podobne dzieciństwo, wzrastali w dobrobycie, otoczeni zbytkiem, to ich poglądy na rodzinę różniły się diametralnie.

– Na samą myśl o dekoratorze dostaję dreszczy – powiedział Tyler i usiadł tuż przy niej, zmniejszając tym samym dzielący ich dystans.

Rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie i trochę się odsunęła.

– Poproś matkę o pomoc – doradziła mu.

– Dziewczyno, ja chcę mieszkać w moim domu, a nie w takim, w jakim wzrastałem.

– Słusznie – rzekła.

Ona spędziła dzieciństwo w nowojorskim apartamencie i w willi w Toskanii. Jej dziadkowie założyli wytwórnię win w Rapolano Terme, gdzie teraz jest kwatera główna ich rodzinnego przedsiębiorstwa. Gdy podczas pokazu mody nastąpił krach jej kariery, miała tylko apartament w paryskim hotelu. Trudno było projektantce mody zachować dobry nastrój, nie załamać się wręcz, gdy nikt nie kupował strojów jej autorstwa, a w prasie aż się roiło od tytułów w rodzaju: „Kreacje pani Giovanni szyte są nićmi mafii", zamiast bezstronnych relacji z pokazów. To wspomnienie tak ją poruszyło, że jadła jednego kraba po drugim. Mało tego, poczuła nieprzepartą chęć na czekoladę.

– Dlaczego książki? – zapytał Tyler, zastanawiając się nad powodem nagłego smutku, jaki odmalował się na twarzy Lane.

– A dlaczego budownictwo?

– Hmmm… – zawahał się chwilę. – Bo to u mnie rodzinne.

– Przejmiesz firmę?

Wzruszył ramionami.

– Tylko na tym się znam. Na plac budowy mnie i braci ojciec zaciągnął bardzo wcześnie, na tyle wcześnie, żebyśmy bez uszczerbku dla nas poznali obowiązujące w tej dziedzinie zasady. Byłem zafascynowany procesem powstawania domu, potem pochłonął mnie związany z tym biznes.

– Potem zjednoczenie, korporacje regionalne – dodała.

Poczuł nagły niepokój, popatrzył na nią, gdy pochyliła głowę nad koszykiem.

– Sprawdzałaś mnie?

– Czytam gazety, szanowny panie. – Wyciągnęła małą paczkę krakersów. – Takie właśnie lubię – rzekła. Otworzyła paczkę, poczęstowała go. A on obserwował, jak nakłada kraba na krakersa i z lubością pochłania tak przyrządzoną tartinkę.

– Ty faktycznie lubisz kraby.

– A ty nie?

Tak był zajęty obserwowaniem jej, że nie zdążył spróbować tej sałatki. Lane siedziała po turecku na podłodze, niebieska spódnica zasłaniała jej nogi i te paskudne buciska. Podobało mu się w niej to, że w odróżnieniu od większości kobiet nie przejmowała się kaloriami. Hola, pomyślał, nie porównuj jej z innymi. Ona jest nietypowa.

– Najbardziej lubię potrawy Nalli. Zmienia je stosownie do nastroju.

– A czy jest coś, na co nastrój kobiety nie ma wpływu?

– zapytał ze śmiechem.

Spojrzała na niego, przełykając kolejny kęs.

– Owszem – odparła po chwili. – Piłka nożna.

Uśmiechnął się. Lane jest kapitalna, stwierdził w duchu.

– Kocham jeść – rzekła – szczególnie gdy jestem obsłużona.

– A ty umiesz gotować?

Próbowała właśnie innej sałatki, na którą między innymi składały się ogórki kiszone i pomidory.

– Masz na myśli inwencję w wymyślaniu potraw?

– Czy ty zawsze musisz odpowiadać mi pytaniem na pytanie?

– Nie, nie zawsze. Ale dzięki temu jestem bardziej tajemnicza.

– I bez tego stanowisz dla mnie zagadkę.

Pominąwszy milczeniem jego uwagę, uśmiechnęła się tak kusząco, że aż serce zaczęło mu szybciej bić.

– No więc?

– Co „no więc"?

– Czy umiesz gotować?

– Umiem, ale rzadko to robię. Dla samej siebie nie warto.

– A czy jesteś w tym dobra?

Lane była pół-Włoszką. Gotowanie miała w genach.

– Niezła – odparła. – Czy mam rozumieć, że wpraszasz się do mnie na kolację?

– Czemu nie? Ja zaprosiłem cię na lunch.

– To wcale nie znaczy, że czuję się zobowiązana do rewanżu.

– Jesteś bardzo obcesowa. Czuję się dotknięty – oznajmił.

– Niepotrzebnie. Przecież mówiłam ci już, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Jesteś najlepszą partią w naszym mieście, a mnie uwodzisz, bo jestem odporna na twoje wdzięki.

Tyler przypomniał sobie ich pocałunki.

– Wtedy na werandzie nie byłaś zanadto odporna.

– Spełniłam dobry uczynek – rzekła, chichocząc. Bezczelne kłamstwo! W duchu błagała go o jeszcze.

Roześmiał się nienaturalnie i sięgnął po krakersa.

– Jeśli całowałaś mnie z litości, to chciałbym się przekonać, jak całujesz, gdy masz na to chęć.

Miała chęć. Cholerną!

Tyler nadgryzł krakersa, przysunął się, pochylił ku niej głowę. Lane nie miała wątpliwości, do czego zmierzał. Cofnęła się.

– Pachniesz krabami – rzekła.

– Ty też.

Położyła mu palec na ustach.

– Proszę cię, przestań.

Mówiła z wielką powagą. Nawet oczy jej posmutniały. A on wrócił raptem pamięcią do własnej przeszłości – że zdarzało mu się zrujnować to, co mogło być piękne.

– Bądźmy przyjaciółmi – rzekła.

Skrzywił się.

– Zgoda, ale jak chyba wiesz, przyjaźń jest zabójcą namiętności – powiedział i wrócił do jedzenia. Nie wierzył jednak w to, by jego opinia playboya odegrała tu jakąś rolę i stała się przyczyną tej jej oferty przyjaźni. Zmieniając temat zapytał: – Gdzie byłaś wczoraj wieczór? My wszyscy pracowaliśmy przy estradzie.

– Ja zrobiłam już swoje.

– Chcesz przez to powiedzieć, że całą pracę na rzecz festiwalu masz już z głowy?

Lane poczuła się nagle dziwnie osamotniona.

– Tak – przyznała. – O nic mnie już więcej nie proszono.

Patrzyła, jak Tyler coraz bardziej się do niej przysuwa, a jego ramię sięga już niemal jej bioder. Spojrzeli sobie w oczy.

– Jeżeli sądzisz – zaczął – że odprawisz mnie z kwitkiem, to jesteś w błędzie. W dużym błędzie.

Lane wpadła w panikę, a zarazem ogarnęła ją ogromna, niepohamowana radość.

Загрузка...