Rozdział 5

Według Nalli Tyler zaliczał się do tego typu ludzi, których wszędzie pełno. W ciągu jednego dnia pojawiał się często w różnych dziwnych miejscach. Na przykład przed sklepem, z którego Lane właśnie wychodziła. Albo w restauracji u Nalli, gdzie Lane wstąpiła przed chwilą, by spróbować jakiegoś nowego krewetkowo-krabowego dania. Lane wolałaby oczywiście, by te „przypadki" wiązały się z chęcią zobaczenia jej, a nie z zachęcaniem do prac na rzecz festiwalu. Tym razem Tyler dopadł ją w sklepie warzywniczym, między bananami a stoiskiem z ziołami.

Nie był sam. Towarzyszył mu szef stowarzyszenia, jego brat Kyle.

Speszyła się.

– Lane – zaczął Tyler – twój sklep znajduje się przy głównej ulicy, a ty jesteś jedynym handlowcem, który nie bierze udziału w Festiwalu Zimowym. Nieuczestniczenie w nim stawia cię trochę na uboczu, bardziej niż przypuszczasz.

– Czuję się trochę osaczona, panowie…

Milczała chwilę. „Panowie" również.

– No dobrze, gra – powiedziała.

– Co „gra"? – zapytał Tyler.

Lane przesłała mu pełne pogardy spojrzenie. Udaje, że nie rozumie, pomyślała.

– Powiedziałam „gra" – ciągnęła – bo się poddałam. Jesteście górą. Wezmę udział w festiwalu.

Wiedziała, kiedy trzeba innym przyznać rację. Czasem trzeba przegrać bitwę, by wygrać wojnę. Co wcale nie znaczy, że była z Tylerem na stopie wojennej. Nie wiedziała właściwie, na jakiej była z nim stopie. Zdawała sobie jednak sprawę, że gdy zbyt będzie mu ulegać, to on odtrąbi zwycięstwo i skieruje uwagę na inny obiekt.

Coś w rodzaju bólu przeszyło jej pierś. Wyobraziła sobie w dodatku, że on obejmuje inną kobietę, a to już było porządne ukłucie. A zarazem kolejne ostrzeżenie, a właściwie dowód, że zakochała się w tym facecie. Jakby jeszcze miała co do tego jakieś wątpliwości. Wszystko przez te pocałunki.

Sama jego obecność, nawet nie bliskość, sprawiała, że puls jej gwałtownie przyspieszał.

– Świetnie – rzekł Kyle, wręczając jej kopertę. Był niemal lustrzanym odbiciem brata, równie jak Tyler wysoki, dobrze zbudowany, o podobnym zniewalającym uśmiechu. Straszne!

Lane spojrzała na kopertę, potem na niego.

– Wskazówki i zalecenia – wyjaśnił. – Festiwal ściągnie wielu turystów. Rada wprowadza pewne ograniczenia, głównie w kwestii alkoholu.

Skinęła głową. Sprzedawała książki, kawę i bułeczki Nalli, więc restrykcje alkoholowe jej nie dotyczyły.

– Cieszę się, że jesteś z nami – powiedział Kyle i uśmiechnął się miło, uwodzicielsko. Rany boskie, pomyślała, jeden lepszy od drugiego. Każda dziewczyna miałaby prawdziwy problem.

– Prawdę mówiąc, uległam namowom Nalli Campanelli.

Kyle zmrużył oczy, jakby wspomnienie o Nalli coś w nim poruszyło. Tyler chrząknął. A Lane zastanowiła się, czy też coś łączy jej przyjaciółkę z tym mężczyzną. Ciekawe. Tak czy owak nic dobrego nie mogłoby z tego wyniknąć. Nalla nie wspominała jej nigdy o Kyle'u, a Lane nie pytała, bo sama nie lubiła, gdy ktoś grzebał się w jej przeszłości. Nalla zresztą była jedyną osobą w mieście, która wiedziała wszystko o Lane.

– Wciąż jednak nie rozumiem – zaczęła Lane – czym moja księgarnia mogłaby się przysłużyć festiwalowi.

– Kawa, książki, bułeczki – przypomniał Tyler. – A jeśli pogoda nie dopisze i będzie zimno, zrobisz furorę.

Zimno?

Grudzień na Południu nie zaliczał się do zimnych miesięcy, przynajmniej w mniemaniu mieszkańców Północy. Między innymi dlatego Lane tak lubiła Południową Karolinę. Osiedlając się w Bradford, nie kierowała się zresztą klimatem, zachwycił ją spokój i nieco staroświecki urok tego miejsca. Ponadto leżało na uboczu i nawet wścibski dziennikarz Dan Jacobs raczej by tu nie trafił. Było tu pięknie, spokojnie. Dopóki Tyler nie wkroczył w jej życie.

Uniosła oczy znad arkusza papieru i napotkała jego wzrok; wyglądał na speszonego nieco jej przedłużającym się milczeniem.

– Będę chyba musiała wziąć kogoś do pomocy – rzekła w końcu. – Nie poradzę sobie jednocześnie ze sklepem i festiwalem.

Tyler wpadł jej niemal w słowo:

– Najmłodsza córka Diany Ashbury, studentka, jest teraz w domu i szuka dorywczej pracy.

– Wygląda na to – zaczęła Lane obrzucając Tylera niechętnym spojrzeniem – że wszystko już obmyśliłeś.

– Staram się – rzekł, wcale nie zbity z tropu jej złośliwością.

Kyle popatrzył na brata z niejakim zdziwieniem, skinął głową i wyszedł ze sklepu, zostawiając ich wśród półek z warzywami.

– Dlaczego tak się uparłeś z tym festiwalem? – zapytała Lane.

– Dla dobra sprawy – odrzekł.

Akurat! pomyślała. Sięgnęła po owoce, wybrała trochę warzyw i pchała dalej wózek. Tyler szedł obok, obdarzając uśmiechem ludzi, których znał, a znał prawie wszystkich. Lane słyszała niemal szmer plotek unoszący się w powietrzu.

– To środek tygodnia – powiedział. – Czy ty w ogóle zarabiasz na chleb?

– Jestem szefową i sama ustalam sobie czas pracy. A w ogóle co cię to obchodzi?

– Ty mnie obchodzisz.

Zatrzymała się i spojrzała mu w oczy.

– Nawet mnie nie znasz, Tyler.

– Staram się nadrobić zaległości, ale ty mi w tym nie pomagasz.

– Brak ci wyczucia – odpaliła.

– Widocznie jestem tępy.

Roześmiała się, lecz zaraz przywołała się do porządku.

Musi jak najszybciej stąd wyjść, byle dalej od Tylera i obserwujących ich gapiów.

– Naprawdę będziesz to jadła?

Spojrzała na puszkę anchois w koszyku i odłożyła ją na półkę.

Pochylił się ku niej i zapytał przyciszonym tonem:

– Czy moja obecność wprawia cię w stan silnego wzburzenia?

– Nie. A właściwie tak – powiedziała zła na siebie. – Jestem po prostu trochę speszona.

– Czym?

I znowu ten uśmiech. Opuściła głowę.

– Bo nie wiem, do czego zmierzasz. Nachodzisz mnie, wkraczasz z uporem w moje życie, skąd więc mam wiedzieć, jakie masz zamiary: czy naprawdę się mną interesujesz, czy to twój kolejny podryw.

– Myślałem, że zdążyłaś mnie lepiej poznać.

– W ogóle cię nie znam.

Wiedziała tylko, że jest przystojny, atrakcyjny, uparty i wspaniale całuje. Na wspomnienie tych pocałunków aż prąd ją przeszył i zaczęła szybko wkładać do koszyka różne artykuły. Jeśli szybko stąd nie wyjdzie, to chyba na oczach wszystkich zaatakuje go.

– Nic straconego. Poznasz mnie.

Poparzyła na niego groźnie.

– Na litość boską, do ciebie nic nie trafia. Mówię do ciebie jak do ściany! Daj mi święty spokój!

– Podaj mi choć jeden racjonalny powód, dla którego nie chcesz się ze mną widywać.

Bo cię pragnę, pomyślała i zaraz odrzuciła tę myśl.

– Nie chcę się z nikim wiązać – rzekła. – A poza tym, jak już ci wspomniałam, masz parszywą opinię.

– To mało przekonujący argument.

– Naprawdę? Wobec tego rozejrzyj się dokoła i powiedz, że nie jesteśmy obiektem powszechnego zainteresowania Rozejrzał się.

– To niewielkie miasto – powiedział.

– Tym bardziej jest to nieprzyjemne. Ty nosisz znane nazwisko, jesteś więc chyba odporny na plotki. Ja nie.

Uniósł głowę gwałtownym ruchem.

– Nie chcesz się ze mną widywać, bo jestem McKay?

Coś jednak do niego dotarło, pomyślała.

Milczała, a on patrzył na nią zmrużonymi gniewnie oczami.

– Moja rodzina to nie ja. Są tacy, jacy są. A ja jestem, jaki jestem, i nic na to nie mogę poradzić.

– Ani ja – dorzuciła.

Położył rękę na oparciu wózka obok jej dłoni. Jego oczy płonęły dziwnym blaskiem, jak nigdy dotąd. Nie było w nim spokoju, urok jego gdzieś prysnął. Był zwykłym mężczyzną o imieniu Tyler.

– Nie wiem, kto cię tak skrzywdził, że boisz się mi zaufać – warknął. – Ale chętnie bym facetowi przyłożył.

Pocałował ją. Pozornie po przyjacielsku, bo na oczach ludzi, ale tylko pozornie, bo aż zabrakło jej tchu i prąd przebiegł po plecach. Klienci sklepu przyglądali się im i chichotali, ale Lane szumiało w uszach z emocji i właściwie świat dla niej nie istniał. Widziała tylko Tylera, jego twarz tuż przy swojej.

– Wiedz, kochanie, że nie zamierzam cierpieć za jego winy – powiedział, zrobił w tył zwrot i zostawił ją wśród warzyw, kurczaków i puszek z wieprzowiną.


Tyler wsiadł do auta, zatrzasnął drzwiczki, po czym spojrzał na sklep. Ktoś zrobił krzywdę Lane. On, Tyler, powinien zatem odejść od niej. Nie miał ochoty zabliźniać ran zadanych przez jakiegoś typa. Tyle że już próbował trzymać się od niej z dala i nie wytrzymał nawet trzydziestu ośmiu godzin. Robił, co mógł, aby wkraść się w jej łaski, i poniósł sromotną klęskę.

Włączył silnik wynajętego wozu, myśląc z tęsknotą o własnym jaguarze, włączył bieg i wyjechał z parkingu. Zastanawiał się po drodze, dlaczego oczekuje czegoś od kobiety, która nie chce jego miłości. Gdyby wreszcie dotarło to do niego, zniknąłby z jej życia. Ale on nie mógł uwierzyć, nie potrafił. Lane Douglas miała w sobie coś, jakiś dziwny opór, który on chciał przełamać, zniszczyć te dzielące ich bariery jedną po drugiej. Powie mu w końcu, co się w jej życiu wydarzyło, co wywołało w niej te kompleksy, urazy. Chciałby ją z nich wyzwolić. Bo czuł, że źródłem tych jej pocałunków nie było tylko pożądanie. Jakżeż były zachłanne, ogniste, jaką wyzwalały moc. Czegoś takiego nie zaznał od wielu, wielu lat. Nawiasem mówiąc, sam się sobie dziwił, że pragnie jeszcze czegoś więcej. Od czasu rozstania z Clarice narzucił sobie ścisłe reguły dotyczące związków z kobietami, ale musiał przyznać, że stosując się do tych reguł, czuł na ogół pewien niedosyt. Nie mógł jednak oczekiwać od kobiety więcej, niż sam jej dawał.

Nigdy uwodzenie kobiety nie kosztowało go tyle wysiłku jak w wypadku Lane. A mimo to wciąż trzymała go na dystans, unikała. On zaś niczym zadręczający się masochista wciąż wraca. Powinien uszanować jej wolę, a ponadto, szczerze mówiąc, był już tym wszystkim cholernie zmęczony.


Festiwal Zimowy rozpoczynało dziecięce widowisko. Lane z przyjemnością patrzyła na małych żołnierzy, na czarodziejki w pięknych szatach i myślała sobie, że nigdy w życiu czegoś tak uroczego nie dane jej było oglądać. Sądząc po minach dzieci, były równie zachwycone jak audytorium.

Lane uczęszczała do prywatnych szkół i nigdy nie brała udziału w podobnej imprezie. Widok tych małych przedszkolaków, uradowanych, szczęśliwych, uświadomił jej, jak wiele straciła. Słuchając pieśni w wykonaniu chóru tych maluchów, zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie miała dzieci, a jeżeli tak, to czy okaże się dobrą matką.

I najważniejsze: kogo pokocha tak bardzo, że będzie chciała mieć z nim dzieci? Tyler przemknął jej przez myśl, ale szybko dała odpór tej fantazji. Takie marzenia nie mają racji bytu, stwierdziła ze smutkiem. Gdyby dowiedział się prawdy o niej, nigdy by jej tych kłamstw nie wybaczył. A wyznać prawdę mogłaby tylko komuś, kogo najpierw obdarzyłaby zaufaniem.

Nikomu nie ufała. Może z wyjątkiem Nalli. Teraz, kiedy patrzyła na dzieci, występujące w kostiumach, które dla nich uszyła, poczuła nagle bliską więź z tym miastem. Lubiła jego mieszkańców. Odczuwała ich brak wokół siebie. Odczuwała brak wielu rzeczy, a uświadomienie sobie tego zaskoczyło ją, nie zastanawiała się nad tym do tej pory.

Jej życie toczyło się wśród projektantów mody, modelek, reporterów, fotografów, właścicieli sklepów z tekstyliami. Tak, miała liczną rodzinę. Głośno było o niej w mediach. Spędzali razem święta, wymiana prezentów, wszystko zgodnie z tradycją. Lecz w ciągu ostatnich ośmiu lat owe rodzinne spędy odbywały się znacznie rzadziej. Rodzice jej mieszkali oddzielnie, choć oficjalnie stanowili małżeństwo. Lane zdawała sobie sprawę z dość płytkiej osobowości matki, która nocne życie, bywanie w świecie i podróże przedkładała nad uroki macierzyństwa. Ojciec natomiast nadmiar uczuć przelewał na swoje winnice, jak gdyby piątka dzieci mu nie wystarczała.

Pogrążona we wspomnieniach Lane zapomniała o otaczających ją ludziach, o dzieciach śpiewających tak pięknie. Z bolesną tęsknotą myślała o ojcu.

„Masz szczęście, Elaino, doceniaj to" zwykł mawiać jej ojciec. „Czegóż więcej można pragnąć w życiu?" Można. Przekonała się o tym, kiedy była z Danem – choć, jak się okazało, on jej uczucia nie odwzajemniał, okłamywał ją, i dobrze się stało, że związek ów trwał tylko rok. Kochała Dana, temu uczuciu oddała się bez reszty, zostali kochankami. Przez krótki okres było cudownie, dopóki prawda nie wyszła na jaw.

A teraz oto pojawił się pewien ciemnowłosy mężczyzna o uroczym uśmiechu – i Lane zapragnęła od życia czegoś więcej.

Gdy ludzie opuszczali już teatr, Lane usłyszała moc komplementów od rodziców zachwyconych kostiumami dzieci i zrobiło jej się przyjemnie i ciepło na sercu.

Stanęła, przyglądając się historycznej części miasta. Bay Street biegła przez śródmieście, wzdłuż rzeki, po czym skręcała pod kątem prostym w ulicę, przy której znajdował się jej sklep. Ulica główna była już udekorowana flagami, które powiewały w chłodnym powietrzu, natomiast w pobliżu jej księgarni było pusto, domyśliła się więc, że do niej należy obowiązek dekoracji tego odcinka. Scena przy parku od strony rzeki była już prawie gotowa. Zapalono tam nawet światła, dzięki czemu wyglądała jak okręt stojący w porcie.

Stoisko Lane stanie na nabrzeżu, a księgarnię otworzy później. Liczyła, że Peggy Ashbume, dziewiętnastoletnia córka Diany, zajmie się handlem na stoisku. W sklepie dobrze sobie radziła i Lane rada była, że zdecydowała się ją zatrudnić. Co stwierdziwszy w duchu, ruszyła w stronę domu.

– Cześć! – usłyszała po kilku krokach.

Obejrzała się.

– Cześć, Tyler. Nie widziałam cię na imprezie.

– Byłem zatrudniony na zapleczu.

Zatrudniony milioner, pomyślała i uśmiechnęła się. Tyler był tak inny niż wszyscy znani jej mężczyźni. Pieniądze i pozycja nie przewróciły mu w głowie, co, jak stwierdziła, zwiększało tylko jego atrakcyjność. Nie zadzierał nosa, angażował się we wszystkie przedsięwzięcia, nie stronił od pracy. Teraz też miał ręce ubrudzone farbą.

– Praca? – zapytała.

– Zmyje się za drugim razem, bo to tani gatunek – odparł. – Wiem, że to brzmi po szczeniacku, ale czy mogę odprowadzić cię do domu?

Uśmiechnęła się, wkładając ręce głębiej do kieszeni.

– Jasne – rzekła.

Dostosował do niej rytm swoich kroków i szli przez chwilę w milczeniu. Wreszcie powiedział:

– Widziałem, jak wczoraj wieczorem biegałaś po plaży.

– Jak każda dziewczyna, dbam o linię.

– Wiem, jaką masz figurę pod tymi ciuchami.

– Słucham?

Lubił to jej zagniewane spojrzenie.

– Byłaś w legginsach i podkoszulku – oznajmił i zagwizdał ledwo słyszalnie.

– Człowieku, było za ciemno, nic nie mogłeś zauważyć.

Właśnie dlatego biegała wieczorami. Żeby nikt jej nie widział.

Przyznał jej rację w duchu, ale lubił się z nią trochę podroczyć.

– Mam oko na dziewczyny… – przerwał i dodał po chwili: – No i lornetkę.

Roześmiała się i Tyler zapragnął, by nie przestała się śmiać. Wiatr przywiał zapach jej perfum, orzeźwiający, wykwintny. Nie pasował do osoby, która szła obok. Zwinięte w węzeł włosy, opadające stale na czubek nosa okrągłe okulary, które ciągle musiała poprawiać. Okaz zaniedbania. I wtedy przypomniał sobie dziewczynę biegnącą jak sarna po plaży.

– Ty nie jesteś taka, za jaką się podajesz – powiedział.

Lane zjeżyła się.

– Jak to?

Przysunął się do niej.

– Na początek parę pocałunków. No, powiedzmy sześć lub osiem.

Znowu się roześmiała, a kiedy wziął ją za rękę, nie wyrwała mu jej.

– Jesteś nieprawdopodobny – rzekła.

– Nieprawdopodobnie przystojny? Moja mama też jest tego zdania.

– Nieprawdopodobnie uparty i dokuczliwy. I marzyciel.

– Skoro nie dodałaś, że arogant, brzydki i nachalny, to już jest coś. – Mocno ścisnął jej dłoń. – Bycie marzycielem to całkiem fajna rzecz. A ty nie marzysz?

– Oczywiście – odparła wzruszając ramionami.

O prawdziwym życiu, nie na niby, pomyślała i zastanowiła się nad sensem takiego marzenia.

– Ale ja mam to, co chcę – dodała.

Tylko skąd nagle to poczucie osamotnienia? Przemilczy to jednak, nie da mu tej satysfakcji. Od paru miesięcy stosuje tę metodę i nie ma zamiaru jej zmieniać. Choć czasem pokusa otwarcia się przed kimś jest tak wielka…

– Czy to obwarowanie się murem wchodzi w zakres tego, co masz? – zapytał.

Zmierzyła go groźnym spojrzeniem, usiłując uwolnić dłoń z jego uścisku. Zatrzymał się na środku chodnika, nie dał jej szansy na ucieczkę. Nad nimi szumiały gałęzie drzew poruszane lekką bryzą, obok przejeżdżały auta, a ich kierowcy nie zwracali uwagi na parę stojącą pod staroświecką latarnią.

– Kto cię tak skrzywdził, Lane? – zapytał nagle.

Odwróciła głowę. Co ma mu odpowiedzieć?

– Nieważne – rzekła.

Uniósł palcem jej podbródek i zmusił ją, by na niego spojrzała.

– Dla mnie to ważne – stwierdził.

Znała już Tylera na tyle, że wiedziała, iż łatwo nie ustąpi.

– No dobrze, powiem ci, bo będziesz mi wiercił dziurę w brzuchu. Mężczyzna, z którym się spotykałam, zawiódł mnie.

Wykorzystał, dopowiedziała w myślach, mówił, że mnie kocha, i potem wszystko, z czego mu się zwierzałam, co mówiłam w zaufaniu o sobie, swoich uczuciach, swojej rodzinie, zamieścił w prasie wraz z fotografiami. I okazało się, że Richard Damon – tym nazwiskiem podpisywał zdjęcia – to był Dan Jacobs, niezależny reporter.

– Co konkretnie masz na myśli?

– Szczegóły nie mają znaczenia – odparła. – Kochałam go i ufałam mu, a on postąpił wobec mnie obrzydliwie.

Tak, miała ważne przyczyny, by nie powierzać Tylerowi swoich sekretów. Dana kochała, a do Tylera nie żywi żadnych uczuć, podobnie jak on nie żywi żadnych uczuć wobec niej, nie istnieje zatem powód, by opowiadać mu o sobie.

A on obserwował Lane i widział narastające w niej wzburzenie, iskry gniewu, jakie zapalały się w jej oczach. Rozumiał jej ból, że nie chciała pamiętać o swojej krzywdzie, tak jak on wolał zapomnieć o swojej, i dlatego czuł się podle, jak intruz. Zdawał sobie sprawę, że właśnie w wyniku tych ciężkich przeżyć Lane zamknęła się w sobie, odsunęła od ludzi. Podejrzewał, że Nalla Campanelli jest jej jedyną przyjaciółką, i smutno zrobiło mu się na duszy.

– Ciężki idiota – powiedział.

Uniosła na niego wzrok.

– Raczej to ja byłam głupia, że mu zaufałam.

– Nie miej sobie tego za złe. Ufność to piękna cecha.

A ktoś, kto tej ufności nadużył, nie jest ciebie wart. Spójrz na to z tej strony.

– Myślę czasem, że on od początku miał wobec mnie złe zamiary. – Westchnęła ciężko. – Co, rzecz jasna, jeszcze gorzej świadczy o mojej inteligencji. – Westchnęła znowu, ale wyraźnie się odprężyła.

Szli dalej w stronę jej domu, Lane wsparła się na nim lekko i nie wysunęła ręki z jego dłoni. Nie zamierzał pytać ją o szczegóły, chciałby jednak dowiedzieć się czegoś więcej, co pozwoliłoby mu bardziej zrozumieć stan jej ducha. Ważne jednak było to, że zrozumiał, skąd się u niej wziął ów dystans do ludzi. Jego nie wyłączając. Bo gdy raz się człowiek sparzy, dmucha na zimne.

Czyż nie tym należy tłumaczyć jego przelotne miłostki po zerwaniu zaręczyn? Trzymanie się z dala od tych spraw, bo znowu może zaboleć? Mężczyzna dostaje w zęby tylko raz.

Ujął jej ramię i przytulił mocniej do siebie, czując się jak nastolatek na pierwszej randce. A miał wszak, nawiasem mówiąc, trzydzieści cztery lata. Serce waliło mu jak młotem i jedyne, o czym marzył, to wycałować Lane do utraty tchu. A więc i marzenia miał typowe dla nastolatka.

Spojrzał w górę, na okna jej mieszkania.

– A nie zaprosiłabyś mnie na kawę albo na drinka?

Poprawiła opadające na nos okulary.

– Nie piję alkoholu, a kawa o tej porze nie pozwoli mi zasnąć.

– Trudno się mówi, twoja wola.

– Skoro moja, to idź już sobie – rzekła.

– Sprytna jesteś – powiedział i objął ją, a ona się nie wzbraniała. Znowu rozbrzmiały w niej dzwonki alarmowe.

lecz gdy spojrzała na niego, dzwonki ucichły. Która dziewczyna oprze się takim oczom, pomyślała.

– Odprowadziłeś mnie, żeby mnie pocałować, tak?

– Tak – odparł.

– Powinnam przywołać cię do porządku, nie uważasz?

– Przywołaj, należy mi się.

Roześmiał się głośno. Ona też się roześmiała.

– Należy ci się coś innego – oznajmiła, odgarniając mu z czoła pasmo włosów. Po czym wspięła się szybko na palce i pocałowała go. I równie szybko odskoczyła od niego. – Rany boskie, ja wcale, wcale nie… chciałam…

– Wcale, wcale chciałaś – mruknął przytulając ją, z wargami tuż przy jej ustach. Wpił się w nie. Tylko tak można to określić. Całował ją tak, jakby za chwilę miał umrzeć, jakby była to jego ostatnia szansa w życiu.

A Lane miała wrażenie, że świat zaczyna wirować. Jej krew pulsowała w coraz szybszym tempie. W jego ramionach, rozkoszując się żarem jego ust, traciła poczucie rzeczywistości.

Stali spleceni ze sobą. Czuła moc jego podniecenia.

Niesamowite uczucie! Silne ramiona Tylera obejmowały ją coraz mocniej, jego dłonie próbowały pieścić jej ciało. Lecz wtedy właśnie… Nie, nie teraz, pomyślała. Ona pragnie czegoś więcej, chce, by był z nią w czasie tych jej samotnych nocy. Lecz krew coraz szybciej krążyła w jej żyłach i gdy poczuła jego ręce na swoich biodrach, poddała się. Pragnęła go każdym nerwem, każdym skrawkiem swego ciała. Chciała dotykać jego piersi, czuć jego nagość. I raptem… gdy już była pewna, że zaprosi go do siebie nie tylko na drinka, on znieruchomiał.

Lane, kompletnie zaskoczona, potknęła się i chwyciła się poręczy schodów, by nie upaść mu do stóp z wysokości paru stopni. A on był cały spięty, obolały i miał wrażenie, że przy najmniejszym ruchu jego ciało rozpadnie się na kawałki. Patrzył na Lane przymrużonymi oczyma. Zarumieniona, rozgorączkowana, była uosobieniem seksu. Nigdy dotąd aż tak jej nie pożądał.

Pragnął ją mieć w swoim łóżku, nagą, z rozpuszczonymi włosami, bez okularów. Ale teraz musi zapanować nad sobą, poskromić własne ciało.

– Do jutra, Lane – powiedział.

– Do jutra? – powtórzyła ochrypłym głosem. Brakło jej oddechu aż do bólu w płucach.

– Tak. Jutro jako wolontariusz trzymam pieczę nad tłumem – rzekł i ruszył ulicą, jedną rękę trzymając w kieszeni, drugą dotykając ust, jak gdyby podkręcał nieistniejące wąsy. Obejrzał się po chwili i zawołał: – Wiesz, gdzie będzie moje stanowisko, prawda?

Lane spojrzała najpierw na przymocowany do latarni afisz, na którym zaznaczono to jego stanowisko, tuż przed jej sklepem, potem na jego sylwetkę niknącą w mroku.

Загрузка...