ROZDZIAŁ 42

Dla człowieka pokroju Voylesa, przyzwyczajonego do wydawania rozkazów i egzekwowania posłuszeństwa, wędrówka z kapeluszem w dłoni do siedziby gazety była prawdziwą udręką. Szedł jednak pokornie, kołysząc się na boki, a za nim K.O. Lewis i dwaj agenci. Miał na sobie pognieciony jak zwykle prochowiec, przewiązany paskiem i ciasno opinający jego korpulentną, niską postać. Nie sprawiał groźnego wrażenia, ale ruszał się i zachowywał jak ktoś, komu schodzi się z drogi. W towarzystwie swoich ubranych na czarno ludzi wyglądał jak mafijny don w otoczeniu goryli. Sala agencyjna zamarła, gdy dyrektor pojawił się w progu. Groźny czy pokorny, F. Denton Voyles zawsze wywoływał podobne wrażenie.

Mała grupa zdenerwowanych redaktorów tłoczyła się w krótkim korytarzyku przed gabinetem Feldmana. Howard Krauthammer znał Voylesa i powitał go w imieniu redakcji. Uścisnęli sobie ręce i poszeptali chwilę. Feldman rozmawiał właśnie przez telefon z panem Ludwigiem, wydawcą, który bawił w Chinach. Smith Keen dołączył do rozmawiających i przywitał się z Voylesem i Lewisem. Agenci trzymali się dyskretnie na uboczu.

Feldman otworzył drzwi i dostrzegł swego gościa. Gestem zaprosił go do środka. K.O. Lewis ruszył za szefem. Wymienili uprzejmości, po czym Smith Keen zamknął drzwi i wszyscy zajęli miejsca.

– Rozumiem, że macie mocne potwierdzenie raportu “Pelikana” – zaczął Voyles.

– Owszem – odparł Feldman. – Możecie przeczytać ostateczną wersję artykułu. Wydaje mi się, że to wyjaśni sprawę. Za mniej więcej godzinę rozpoczynamy druk, a nasz reporter, pan Grantham, chciałby dać panom szansę skomentowania tekstu.

– Doceniam to.

Feldman podniósł z biurka kopię artykułu i podał ją Voylesowi, który z namaszczeniem wziął do ręki kartki. Lewis i jego szef zaczęli czytać.

– Zostawimy panów teraz samych – oświadczył Feldman. – Nie będziemy przeszkadzać.

Razem z Keenem wyszli z gabinetu i zamknęli drzwi. Agenci stanęli na straży.

Feldman i Keen przeszli przez salę agencyjną. Przed drzwiami pokoju posiedzeń stali dwaj rośli strażnicy. Kiedy redaktorzy weszli do środka, zastali tam Graya i Darby.

– Musisz zadzwonić do White’a i Blazevicha – powiedział Feldman.

– Czekałem na ciebie.

Podnieśli słuchawki. Krauthammer musiał wyjść na chwilę z redakcji i Keen wskazał Darby jego miejsce. Gray wystukał numer.

– Poproszę z Martym Velmanem – zaczął. – Tak, mówi Gray Grantham z “Washington Post”. Koniecznie muszę z nim rozmawiać. Mam bardzo pilną sprawę.

– Chwileczkę – powiedziała sekretarka.

Chwila minęła i po drugiej stronie odezwał się kolejny kobiecy głos.

– Biuro pana Velmana.

Gray ponownie przedstawił się i poprosił o rozmowę z szefem.

– Pan Velmano ma spotkanie – oznajmiła sekretarka.

– Ja również – odparł Gray. – Proszę pójść na to spotkanie, powiedzieć szefowi, kto dzwoni, i poinformować, że dziś o północy jego zdjęcie znajdzie się na pierwszej stronie “Posta”.

– Tak, proszę pana.

Po kilku sekundach odezwał się sam Velmano.

– Słucham, o co chodzi?

Gray przedstawił się po raz trzeci i uprzedził, że rozmowa jest nagrywana.

– Rozumiem, mów pan dalej – warknął Velmano.

– Jutro rano nasza gazeta opublikuje artykuł o pańskim kliencie Victorze Mattiesie i jego związku z zamordowaniem sędziów Rosenberga i Jensena.

– Świetnie! Będziemy was kopać w tyłki przez następne dwadzieścia lat. Zedrzemy z was skórę, koleś. Już dzisiaj możesz mi pogratulować przejęcia “Posta”.

– Proszę nie zapominać, że nagrywam tę rozmowę.

– A nagrywaj se, co chcesz! Coś ci powiem, Grantham: ty będziesz głównym pozwanym! Czeka nas świetna zabawa! Victor Mattiece zostanie właścicielem “Posta”. Pakuj więc manatki, facet.

Gray kręcił z niedowierzaniem głową i spoglądał na Darby. Redaktorzy chichotali, zakrywając usta. Dalszy ciąg rozmowy powinien być jeszcze śmieszniejszy.

– Będę pamiętał, proszę pana. A teraz, czy słyszał pan o raporcie “Pelikana”? Mamy kopię tego dokumentu.

Martwa cisza. Potem jakiś odległy jęk, niczym skowyt zdychającego psa. I znów cisza.

– Panie Velmano, jest pan tam?

– Jestem.

– Mamy także kopię notatki z dwudziestego ósmego września, którą wysłał pan do Simsa Wakefielda. W piśmie tym daje pan do zrozumienia, że sytuacja pańskiego klienta poprawi się w sposób diametralny po usunięciu ze składu Sądu Najwyższego sędziów Rosenberga i Jensena. Wedle posiadanych przez nas informacji autorem tego pomysłu był niejaki “Einstein”, czyli Nathaniel Jones, zatrudniony w pańskiej kancelarii analityk, który, z tego, co wiem, pracuje głównie w bibliotece na piątym piętrze.

Cisza.

Gray mówił dalej:

– Artykuł jest już gotowy do druku, ale chcę dać panu szansę skomentowania jego treści. Czy zechce pan wyrazić swoją opinię, panie Velmano?

– Boli mnie głowa.

– Rozumiem. Coś jeszcze?

– Czy zamierzacie przedrukować treść notatki słowo w słowo?

– Tak.

– Czy opublikujecie moje zdjęcie?

– Tak. Niestety mamy tylko stare, z przesłuchań przed komisją senacką.

– Ty skurwysynu!

– Nie słyszałem tego. Coś jeszcze?

– Czekałeś z tym do piątej. Gdybyś zadzwonił godzinę wcześniej, poszlibyśmy do sądu i zatrzymali to gówno!

– Zgadza się. Zaplanowałem to właśnie w ten sposób.

– Skurwysyn.

– Chyba tracę słuch.

– Lubisz doprowadzać ludzi do ruiny, co? – Velmano zawiesił głos.

– Niespecjalnie, proszę pana. Coś jeszcze?

– Powiedz Jacksonowi Feldmanowi, że jutro dokładnie o dziewiątej, gdy tylko otworzą sąd, wnoszę przeciwko niemu sprawę.

– Przekażę. Czy zaprzecza pan, że jest autorem notatki?

– Oczywiście.

– Czyli twierdzi pan, że ona nie istnieje?

– Została sfabrykowana.

– Nie będzie żadnego procesu, panie Velmano, i sądzę, że zdaje pan sobie z tego sprawę.

Cisza, a potem:

– Skurwysyn…

Trzasnęła rzucona słuchawka, usłyszeli sygnał. Spoglądali po sobie z niedowierzaniem.

– Nie chciałabyś zostać dziennikarką, Darby? – spytał Smith Keen.

– Nie miałabym nic przeciwko prowadzeniu takich rozmów telefonicznych – odrzekła. – Ale wczoraj w kancelarii o mało mnie nie udusili… Nie, wielkie dzięki.

– Na twoim miejscu, Gray, nie korzystałbym z tego nagrania – powiedział Feldman.

– A co z tym pięknym stwierdzeniem o doprowadzaniu ludzi do ruiny? A grożenie procesem? – spytał Gray.

– Nie będzie ci to potrzebne. Artykuł załatwi go na amen.

Ktoś zastukał do drzwi. Na progu stanął Krauthammer.

– Voyles chce z tobą mówić – zwrócił się do Feldmana.

– Dawaj go.

Gray wstał, a Darby podeszła do okna. Właśnie zachodziło słońce. Budynki po drugiej stronie rzucały coraz dłuższe cienie. Po jezdni sunęły wolno samochody. Nigdzie ani śladu Tucznika i jego kumpli. Ale musieli gdzieś tam tkwić, czaili się w ciemności, zastanawiając się nad ostatnim ciosem – choć teraz już z zemsty, a nie po to, by zapobiec czemukolwiek. Gray mówił, że ma plan wydostania się z budynku bez osłony karabinów, po puszczeniu maszyn w ruch. Nie podał szczegółów.

Do sali wszedł Voyles z K.O. Lewisem. Feldman przedstawił ich Granthamowi i Darby Shaw. Voyles podszedł do niej z uśmiechem.

– A więc to pani zaczęła całe to zamieszanie… – Silił się na wyrazy uznania, ale wypadło to żałośnie.

– A Mattiece był wtedy na rybach – odparła lodowatym tonem.

Voyles odwrócił się jak niepyszny.

– Możemy usiąść? – zapytał.

Zajęli miejsca – Voyles, Lewis, Feldman, Keen, Grantham i Krauthammer. Darby stanęła przy oknie.

– Chciałbym oficjalnie ustosunkować się do przedstawionych w artykule treści – oznajmił Voyles odbierając od Lewisa zapisaną kartkę papieru.

Gray otworzył notatnik.

– Po pierwsze: raport “Pelikana” trafił do Biura przed dwoma tygodniami i jeszcze tego samego dnia został przekazany do Białego Domu. Zastępca dyrektora FBI, pan K.O. Lewis, osobiście wręczył ów dokument szefowi gabinetu Coalowi, dołączając go do codziennego sprawozdania z podejmowanych przez Biuro czynności śledczych. Działo się to w obecności agenta specjalnego Erica Easta. Raport, zdaniem ekspertów Biura, stawiał pytania istotne dla sprawy zamordowania sędziów Rosenberga i Jensena, w związku z czym należało włączyć go w prowadzone dochodzenie. Sprawdzanie hipotezy postawionej w raporcie rozpoczęto po sześciu dniach, czyli po tragicznej śmierci osobistego doradcy dyrektora, pana Gavina Verheeka, który został zamordowany w Nowym Orleanie, gdy próbował na własną rękę zbadać prawdziwość raportu. Śmierć Verheeka stała się dla FBI sygnałem do rozpoczęcia pełnego dochodzenia przeciwko Victorowi Mattiece’owi. Do czynności pomocniczych oddelegowano ponad czterystu agentów z dwudziestu siedmiu placówek Biura w całym kraju. Agenci przepracowali do tej pory ponad jedenaście tysięcy godzin i przesłuchali ponad sześćset osób. Zabezpieczyli materiał dowodowy nawet poza granicami kraju. W tej chwili dochodzenie wciąż trwa. Zgromadzony materiał każe przypuszczać, że Victor Mattiece jest głównym podejrzanym w sprawie zabójstwa sędziów Rosenberga i Jensena, w związku z czym wysiłki Biura koncentrują się obecnie na ustaleniu jego miejsca pobytu.

Voyles złożył kartkę i oddał ją Lewisowi.

– Co zrobi Biuro po odnalezieniu Mattiece’a? – spytał Grantham.

– Zaaresztujemy go.

– Czy macie nakaz?

– Wkrótce będziemy mieli.

– Czy wiadomo już, gdzie przebywa podejrzany?

– Mówiąc szczerze: nie. Od tygodnia usiłujemy ustalić miejsce jego pobytu.

– Czy Biały Dom utrudniał prowadzenie śledztwa w sprawie Mattiece’a?

– Na ten temat mogę wypowiedzieć się nieoficjalnie. Zgoda?

Gray spojrzał na naczelnego.

– Zgoda – rzekł Feldman.

Voyles obrzucił wzrokiem twarze Feldmana, Keena, Krauthammera i w końcu Granthama.

– To, co powiem, będzie miało charakter nieoficjalny. Nie wolno wam pod żadnym pozorem powoływać się na tę wypowiedź. Rozumiemy się?

Kiwnęli głowami i czekali z napięciem. Darby również nadstawiła ucha. Voyles spojrzał niepewnie na Lewisa.

– Przed dwunastoma dniami prezydent Stanów Zjednoczonych zażądał ode mnie zignorowania Victora Mattiece’a jako podejrzanego w sprawie zabójstwa sędziów. Cytuję jego własne słowa; kazał mi się “wycofać”.

– Czy podał jakiś powód? – zapytał Grantham.

– Najbardziej oczywisty. Powiedział, że sprawa Mattiece’a jest dla niego wielce kłopotliwa i może poważnie zaszkodzić przyszłorocznej kampanii prezydenckiej. Jego zdaniem raport “Pelikana” jest nic niewart, a prowadzone dochodzenie mogłoby zainteresować prasę, przez co ucierpiałby wizerunek polityczny głowy państwa.

Krauthammer słuchał z rozchylonymi ustami. Keen wbił wzrok w blat stołu. Feldman analizował każde słowo.

– Czy jest pan świadom wagi przytoczonych przez pana słów prezydenta? – spytał Grantham.

– Zupełnie świadom, synu. Nagrałem tę rozmowę. Mam taśmę, z której skorzystam jedynie wtedy, gdy prezydent zaprzeczy mojemu oświadczeniu.

Zapadła długa cisza, podczas której zebrani podziwiali spryt tego małego, złośliwego sukinsyna. Magnetofon! Taśma!

Feldman odchrząknął.

– Czytałeś artykuł, Denton. Piszemy w nim o zwłoce w rozpoczęciu dochodzenia przez FBI. Trzeba to jakoś wyjaśnić.

– Przeczytałem moje oświadczenie. Nie zamierzam dodawać niczego więcej.

– Kto zabił Gavina Verheeka? – spytał Grantham.

– Nie będę rozmawiał o szczegółach śledztwa.

– Ale czy wiecie, kto to zrobił?

– Mniej więcej. To wszystko, co mogę powiedzieć.

Gray rozejrzał się po twarzach obecnych. Wiadomo było, że Voyles nic więcej nie powie. Wszyscy odprężyli się. Redaktorzy sycili się chwilą chwały.

Voyles rozluźnił krawat i blado się uśmiechnął.

– A teraz prywatnie, panowie: w jaki sposób trafiliście na Morgana, tego zamordowanego prawnika?

– Nie będę rozmawiał o szczegółach śledztwa – przytoczył jego słowa Gray ze złośliwym uśmieszkiem.

Wszyscy roześmiali się.

– I co dalej? – Krauthammer zwrócił się do dyrektora.

– Jutro przed południem zbierze się skład rozpoznający sprawę. Sporządzone zostaną akty oskarżenia. Wtedy spróbujemy dopaść Mattiece’a, choć nie będzie to łatwe. Nie mamy pojęcia, gdzie się zaszył. Przez ostatnie pięć lat mieszkał głównie na Bahamach, ale ma domy w Meksyku, Panamie i Paragwaju. – Voyles po raz drugi spojrzał na Darby. Stała przy oknie, oparta o ścianę i słuchała uważnie. – O której schodzi z maszyn pierwsze wydanie? – spytał.

– Będą drukować przez całą noc, począwszy od wpół do jedenastej – odparł Keen.

– A w którym wydaniu to puścicie?

– Wieczornym miejskim, zaraz po północy. Ma największy nakład.

– Czy na pierwszej stronie będzie zdjęcie Coala?

Keen spojrzał na Krauthammera, który nie spuszczał oczu z Feldmana.

– Chyba tak. Zacytujemy pańską wypowiedź, w której stwierdza pan, że raport został osobiście odebrany przez Coala. Dodamy do tego cytat z Fletchera, który powiedział nam, że Mattiece dał prezydentowi cztery miliony dwieście na kampanię. Tak, twarz pana Coala powinna pojawić się na pierwszej stronie razem z innymi.

– Też tak myślę – dorzucił Voyles. – Jeśli przyślę wam o północy człowieka, dacie mu parę egzemplarzy?

– Jasne – obiecał Feldman. – Nie możesz się doczekać?

– Chcę mieć osobistą satysfakcję i samemu wręczyć waszą gazetę Coalowi. Zastukam do jego drzwi o północy i wepchnę mu gazetę do pyska. Powiem, że niedługo wrócę z wezwaniem do stawienia się przed składem rozpoznającym, a przed południem osobiście wręczę mu akt oskarżenia, zaraz potem skuję go i wsadzę do mamra.

Mówił z takim zachwytem, że brzmiało to przerażająco.

– Cieszę się, że jesteśmy po tej samej stronie – stwierdził Gray.

Tylko Smith Keen zrozumiał dowcip.

– Sądzi pan, że postawią go w stan oskarżenia? – spytał niewinnie Krauthammer.

Voyles zerknął na Darby.

– Weźmie wszystko na siebie. Umarłby za prezydenta.

Feldman spojrzał na zegarek i odsunął krzesło od stołu.

– Czy mogę prosić o małą przysługę? – spytał Voyles.

– Oczywiście.

– Chciałbym spędzić kilka minut sam na sam z panną Shaw. Oczywiście, jeśli nie ma nic przeciwko temu.

Wszyscy spojrzeli na Darby, która zgodziła się, wzruszając ramionami. Redaktorzy i K.O. Lewis podnieśli się jednocześnie i wyszli z sali. Darby chwyciła Graya za rękę i poprosiła, by został. Usiedli przy stole naprzeciw Voylesa.

– Chciałem porozmawiać w cztery oczy – oznajmił dyrektor, spoglądając wymownie na Granthama.

– On zostanie – stwierdziła Darby. – Teraz jest tu prywatnie.

– No dobrze.

– Jeśli chce mnie pan przesłuchać, będę musiała wezwać adwokata.

– Nic z tych rzeczy. – Voyles potrząsnął głową. – Martwię się tylko, co z tobą będzie.

– Dlaczego mam rozmawiać o tym akurat z panem?

– Bo możemy ci pomóc.

– Kto zabił Gavina?

– Rozmawiamy prywatnie? – zapytał Voyles.

– Najzupełniej – odparł Gray.

– Powiem ci, kto według nas mógł to zrobić, ale najpierw chcę wiedzieć, ile razy rozmawiałaś z Verheekiem, zanim go zabito?

– Rozmawialiśmy parokrotnie podczas weekendu. Mieliśmy się spotkać w poniedziałek i wyjechać z Nowego Orleanu.

– Kiedy rozmawiałaś z nim po raz ostatni?

– W niedzielę wieczorem.

– Gdzie wtedy był?

– W swoim pokoju w Hiltonie.

Voyles wziął głęboki oddech i spojrzał w sufit.

– I wtedy ustaliliście szczegóły poniedziałkowego spotkania?

– Owszem.

– Czy widziałaś go wcześniej?

– Nie.

– Zabił go ten sam mężczyzna, który trzymał cię za rękę w chwili, gdy odstrzelono mu kawał głowy.

Bała się zapytać o nazwisko. Zrobił to za nią Gray.

– Kto to był?

– Wielki Khamel we własnej osobie.

Darby zakrztusiła się i zakryła ręką oczy. Próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć głosu.

– Czegoś tu nie rozumiem – oznajmił Grantham.

– Zaraz wszystko wyjaśnię. Człowiek, który zabił Khamela, jest kontraktowym wywiadowcą, wynajętym po cichu przez CIA. Kiedy zabito Callahana, był na miejscu zbrodni i z tego, co wiem, próbował nawiązać kontakt z Darby.

– Rupert… – szepnęła.

– Oczywiście nie jest to jego prawdziwe nazwisko. Facet zmienia nazwiska jak rękawiczki. Jeśli jest tym, kim myślę, że jest, to mamy do czynienia z pewnym wielce wykwalifikowanym i godnym zaufania Anglikiem.

– Nie wiem, jak pan to wszystko ogarnia – powiedziała Darby.

– Wyobrażam sobie.

– Ale co Rupert robił w Nowym Orleanie? Dlaczego ją śledził? – zapytał Gray.

– To długa historia i przyznaję, że nie znam wszystkich szczegółów. Wierzcie mi, że staram się trzymać z daleka od CIA. Mam dość własnych zmartwień. Oczywiście wszystko sprowadza się do Mattiece’a. Kilka lat temu pan Mattiece potrzebował pieniędzy na wprowadzenie w życie swojego wielkiego marzenia. Więc sprzedał kawałek swoich snów rządowi Libii. Było to zapewne sprzeczne z prawem i na scenie pojawiła się CIA. Agencja z wielkim zainteresowaniem śledziła poczynania pana Mattiece’a i Libijczyków, a kiedy wypłynęła sprawa procesu, wywiad roztoczył delikatną kontrolę nad Victorem. Mimo to nie podejrzewali Mattiece’a o zabójstwo sędziów… Widać nawet w Agencji nie ma tak pokrętnych umysłów… W każdym razie Bob Gminski dostał twój raport zaraz po przekazaniu go przez nas do Białego Domu. Dostał go od Fletchera Coala. Nie mam pojęcia, komu powiedział o raporcie, ale bez wątpienia wiadomość trafiła do niepowołanych uszu i po upływie doby pan Callahan zginął w swoim aucie. A ty, moja droga, miałaś sporo szczęścia.

– Jakoś tego nie czuję – odparła Darby.

– Zgoda, ale to nie wyjaśnia roli Ruperta – stwierdził Gray.

– Nie mogę ręczyć za to, co teraz powiem, ale podejrzewam, że Bob Gminski zaraz po przeczytaniu raportu polecił Rupertowi odnalezienie Darby. Bał się, że jej życie wisi na włosku. Wiedział, że Mattiece bez żadnych oporów każe ją zabić. Rupert miał za zadanie odnaleźć, obserwować i ochraniać autorkę raportu, mimo że nikt do końca nie wierzył w prawdziwość hipotezy. Kiedy wyleciał w powietrze samochód, pan Mattiece potwierdził ją osobiście. Nikomu innemu nie mogło zależeć na śmierci Darby i Callahana. Mam powody, żeby przypuszczać, iż kilka godzin po wybuchu bomby do Nowego Orleanu zjechały tabuny ludzi z CIA.

– Ale po co? – zapytał Gray.

– Hipoteza została potwierdzona i Mattiece ruszył do kontrataku. Oznaczało to, że zginie wielu ludzi. Mattiece prowadzi w Nowym Orleanie większość interesów, które musiał ochraniać. Moim skromnym zdaniem CIA bardzo przejęła się losem Darby. Śmiem twierdzić, że dzięki temu uszła z życiem. Gdyby nie oni, Khamel nadal cieszyłby się dobrym zdrowiem.

– Agencja działała szybko, a co robiło FBI? – spytała Darby.

– Słuszne pytanie. Będę szczery: nie mieliśmy najlepszego zdania o raporcie, ponieważ nie znaliśmy nawet połowy materiałów, którymi dysponowała CIA. Przysięgam, iż zlekceważyliśmy sprawę tylko dlatego, że mieliśmy co innego na głowie. Nie doceniliśmy raportu. To wszystko. A ponadto sam prezydent kazał nam się wycofać, co, przyznaję, zrobiłem z ochotą, bo nigdy nie słyszałem o Mattiesie. Kiedy jednak zabito mojego przyjaciela Gavina, wysłałem żołnierzy na front.

– Dlaczego Coal przekazał raport Gminskiemu? – zapytał Gray.

– Bał się. Mówiąc szczerze, wiedzieliśmy, że tak się stanie, i właśnie dlatego posłaliśmy raport Coalowi. Chcieliśmy, żeby Gminski go dostał, bo… no cóż… Gminski to jest Gminski i czasami robi pewne rzeczy po swojemu, nie przejmując się takimi drobiazgami jak prawo. Coal chciał sprawdzić raport i doszedł do wniosku, że Gminski zrobi to szybko i po cichu.

– To znaczy, że Gminski nie mówił wszystkiego Coalowi.

– Bo go szczerze nienawidzi. Gminski gra z prezydentem, lecz nawet jemu się nie spowiada. Nie zapominajcie, że wszystko działo się bardzo szybko. Raport trafił do mnie zaledwie przed dwoma tygodniami, a już po kilku godzinach swoje małe wojny prowadzili wszyscy, którzy go czytali: Gminski, Coal, prezydent i… ja oczywiście. Gminski czekał zapewne, żeby podzielić się swoją wiedzą z prezydentem, ale teraz nie będzie już miał okazji.

Darby odsunęła krzesło od stołu. Wstała i podeszła do okna. Na dworze było już ciemno, ale uliczny ruch wcale się nie zmniejszył. To miło, że dyrektor dzieli się z nią swoimi tajemnicami, ale za każdą z nich kryje się następna. Wdepnęła w bagno nie do przebrnięcia i miała już tego dość. Miała już dosyć ucieczki i tych, którzy ją ścigali; dosyć zabawy w reportera i zastanawiania się, kto co zrobił i dlaczego; dosyć obwiniania się o to, że napisała raport; dosyć nowych szczoteczek do zębów kupowanych co trzy dni. Marzyła o małym domku na pustej plaży, bez telefonu i ludzi, którzy lubią chować się za samochodami i wyzierać zza węgła. Chciała spać bez koszmarów.

– Darby była śledzona – powiedział Gray. – Znaleźli ją w Nowym Jorku. Teraz są tutaj.

– Jesteście pewni? – zdziwił się Voyles.

– Przez cały dzień facet w czarnej czapce stał po drugiej stronie ulicy i obserwował budynek – oznajmiła Darby.

– Widzieliśmy go – dodał Gray.

– Widziałaś go wcześniej? – Voyles przyjął informację ze sceptycyzmem.

– Tak. Był na pogrzebie Thomasa w Nowym Orleanie. Ścigał mnie w Dzielnicy Francuskiej. O mały włos nie wpadłam na niego na Manhattanie. A jakieś pięć godzin temu widziałam, jak rozmawia po drugiej stronie ulicy z innym gościem.

– Kim oni są? – zapytał Gray.

– Nie sądzę, żeby z CIA. Czy teraz też tam stoją?

– Nie. Zniknęli przed dwiema godzinami. Ale na pewno są gdzieś w pobliżu.

Voyles wstał i przeciągnął się, podnosząc do góry muskularne ramiona. Obszedł stół i zaczął rozpakowywać cygaro.

– Mogę zapalić?

– Nie, nie może pan – odparła, nie patrząc na niego.

Voyles odłożył cygaro na stół.

– Pomożemy ci – oznajmił.

– Nie potrzebuję waszej pomocy – odparła, patrząc w okno.

– Więc co chcesz zrobić?

– Wyjechać z kraju i mieć święty spokój!

– Będziesz musiała wrócić, by złożyć zeznania przed sądem.

– Pod warunkiem, że uda im się dostarczyć mi wezwanie. Tam, dokąd się wybieram, nie sięga tutejsza jurysdykcja.

– A proces? Będziesz nam potrzebna podczas procesu!

– Minie rok, zanim zbierze się ława przysięgłych. Wtedy o tym pomyślę.

Voyles wsadził cygaro do ust, ale nie wyjął zapałek. Myślało mu się lepiej, gdy chodził z hawaną w zębach.

– Proponuję ci układ.

– Nie jestem w nastroju do interesów. – Stała oparta o ścianę i spoglądała wrogo na Voylesa i Granthama.

– Na tym nie stracisz. Nie zapominaj, dziecko, że mam samoloty, helikoptery i mnóstwo ludzi, którzy noszą broń i wcale nie boją się tych chłopaczków bawiących się z tobą w chowanego. Po pierwsze, wydostaniemy cię niepostrzeżenie z budynku. Po drugie, wsadzimy do mojego osobistego samolotu i zawieziemy, dokąd zechcesz. Po trzecie, daję ci słowo, że nie będziemy cię śledzić. Po czwarte, obiecasz mi, że będę miał z tobą kontakt. Łącznikiem może być Grantham, a ja przysięgam, że zakłócę twój spokój jedynie w przypadku najwyższej konieczności.

Gdy Voyles składał tę ofertę, Darby spoglądała na Graya, któremu warunki umowy najwyraźniej przypadły do gustu. Zachowała kamienny wyraz twarzy, ale, do cholery, istotnie brzmiało to nieźle! Gdyby zaufała Gavinowi po pierwszym telefonie, żyłby jeszcze, a ona nie musiałaby chodzić pod rękę z Khamelem. Gdyby na samym początku wyjechała z przyjacielem Thomasa z Nowego Orleanu, nie byłoby tylu trupów. Myśl o śmierci, której była winna, prześladowała ją niemal bez przerwy od tygodnia.

Ta sprawa ją przerastała. Nadchodzi taki moment, kiedy trzeba się poddać i zaufać innym. Nie lubiła Voylesa, ale musiała przyznać, że był wobec niej wyjątkowo szczery.

– Czy to pana osobisty samolot i ręczy pan za pilotów?

– Tak.

– Skąd startuje?

– Z bazy lotnictwa Andrews.

– Zrobimy tak: wsiądę do samolotu, który oficjalnie leci do Denver. Na pokładzie będę tylko ja, Gray i piloci. Po trzydziestu minutach od startu powiem pilotom, żeby zmienili kurs i polecieli… powiedzmy do Chicago. Czy to możliwe?

– Pierwszy pilot musi przed startem podać trasę przelotu.

– Wiem, ale pan jest dyrektorem FBI i nie musi nic.

– Fakt. Co dzieje się po wylądowaniu w Chicago?

– Wysiadam sama z maszyny, która z Granthamem na pokładzie wraca do Andrews.

– I co dalej?

– Gubię się na lotnisku i odlatuję pierwszym samolotem za granicę.

– W porządku. Nie musisz się gubić, dałem słowo, że nie będziemy cię śledzić.

– Pamiętam. Mam nadzieję, że nie weźmie mi pan za złe tych środków ostrożności.

– Umowa stoi. Kiedy chcecie polecieć?

– Kiedy? – Spojrzała na Graya.

– Muszę jeszcze raz przejrzeć artykuł i dodać komentarz pana Voylesa. Za godzinę.

– Za godzinę – powtórzyła.

– Zaczekam.

– Czy możemy porozmawiać… sami? – spytała Voylesa wskazując brodą Granthama.

– Oczywiście. – Chwycił prochowiec i stanął przy drzwiach. Uśmiechnął się.

– Jest pani niezwykłą osóbką, panno Shaw. Dzięki pani inteligencji i odwadze schwytamy jednego z najpodlejszych ludzi, jakich zna historia tego kraju. Jestem pełen podziwu. I obiecuję, że zawsze będę z panią szczery.

Wsadził sobie cygaro w uśmiechnięte usta i wyszedł.

– Myślisz, że nic mi nie grozi? – zapytała Darby.

– Wierzę mu, Darby. Jego ludzie wyprowadzą cię stąd. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.

– Pojedziesz ze mną, prawda?

– Jak możesz pytać?

Podeszła i objęła go. Przytulił ją i zamknął oczy.


O siódmej redaktorzy zebrali się po raz ostatni w czwartkowy wieczór. Przeczytali szybko nową część artykułu z komentarzem Voylesa. Feldman spóźnił się trochę. Kiedy nadszedł, na jego twarzy gościł szeroki uśmiech.

– Nie uwierzycie w to, co wam zaraz powiem – zaczął. – Przed chwilą odebrałem dwa telefony. Najpierw zadzwonił Ludwig. Prezydent dopadł go w Chinach i błagał o wstrzymanie artykułu o dwadzieścia cztery godziny. Ludwig mówi, że facet był bliski łez. Jako dżentelmen i dobry obywatel, wysłuchał cierpliwie głowy państwa, a potem odmówił. Następnie zadzwonił sędzia Roland, którego znam od lat. Chłopcy od White’a i Blazevicha oderwali go od obiadu i zażądali umożliwienia złożenia pozwu przeciwko nam jeszcze dziś wieczorem oraz natychmiastowego przesłuchania stron. Sędzia Roland wysłuchał ich i dał do zrozumienia, że jutro też jest dzień, czyli odesłał do wszystkich diabłów.

– Maszyny w ruch! – krzyknął Krauthammer.

Загрузка...