Minęły trzy tygodnie i moje życie mniej więcej wróciło do normy. Ale nie było dnia, żebym nie myślał o rzuceniu pracy w policji. Nie wiedziałem, czy chodziło o sprawę Supermózga, czy skumulowały się przeżycia z wcześniejszych śledztw, ale miałem tego dosyć.
Większość z piętnastu milionów Francisa przepadła bez śladu. Wszyscy w FBI dostawali szału. Betsey poświęcała cały swój czas na szukanie pieniędzy. Znów pracowała w weekendy i rzadko się widywaliśmy. Chyba przewidziała to na Florydzie, kiedy powiedziała: „Będę za tobą strasznie tęsknić”.
Tego wieczoru babcia mocno mi się naraziła. To przez nią tkwiliśmy z Sampsonem w Pierwszym Kościele Baptystów na Czwartej ulicy, niedaleko mojego domu.
Wokół nas łkały kobiety i mężczyźni. Pastor i jego żona przekonywali ludzi, że takie oczyszczenie wyjdzie im na dobre. Trzeba wyrzucić z siebie złość, strach i inne trucizny wewnętrzne. I wierni właśnie to robili. Oprócz Sampsona i mnie, wszyscy wypłakiwali sobie oczy.
– Należy nam się coś wyjątkowego od babci za ten jej numer – szepnął mi do ucha Sampson.
Uśmiechnąłem się. Zupełnie nie rozumiał tej kobiety. A poznał ją, mając dziesięć lat.
– Nie licz na to – odrzekłem. – Uważa, że to my jesteśmy jej coś winni za ratowanie naszych tyłków, kiedy byliśmy szczeniakami.
– Ma rację, stary. Ale dzisiaj spłacimy kupę starych długów.
– Wygłaszasz kazanie do chóru – zauważyłem.
– Chór nie słucha, bo płacze – zachichotał. – Prawdziwy wieczór chusteczek do nosa.
Staliśmy ściśnięci między dwiema kobietami. Szlochały i wykrzykiwały modlitwy. Takie specjalne nabożeństwa były ostatnio coraz popularniejsze w Waszyngtonie. Nazywano je „Przykro mi, siostro”. Mężczyźni składali w kościołach hołd kobietom za wszystkie krzywdy fizyczne i moralne, których doznawały.
Moja sąsiadka nagle mnie objęła.
– To ładnie z twojej strony, że przyszedłeś – oświadczyła, przekrzykując hałas. – Dobry z ciebie człowiek, Alex. Jak rzadko który.
– I w tym mój problem – mruknąłem pod nosem, po czym dodałem głośniej: – Przykro mi, siostro. Ty też jesteś dobrą kobietą. I miłą.
Przycisnęła mnie mocniej. Widywałem ją w naszej okolicy. Nazywała się Terri Rashad. Była atrakcyjna, dumna i wesoła. Trochę po trzydziestce.
– Przykro mi, siostro – powiedział Sampson do swojej sąsiadki.
– I powinno ci być przykro jak cholera – odparła Lace McCray. – Ale dzięki. Nie jesteś taki zły, jak myślałam.
Sampson szturchnął mnie.
– Duże przeżycie – szepnął swoim basem. – Może babcia miała rację, że kazała nam tu przyjść.
– Wiedziała, co robi. Ona ma zawsze rację. To osiemdziesięcioletnia Oprah Winfrey.
Śpiewy, okrzyki i łkania nasiliły się.
– Co w ogóle słychać? – zapytał Sampson.
Zastanowiłem się.
– Tęsknię za Christine. Ale cieszymy się, że mały jest z nami. Babcia mówi, że ją odmładza. Ożywia nasz dom. Od rana do wieczora. Uważa nas za swój personel.
W końcu czerwca Christine wyjechała do Seattle. Wreszcie zdradziła mi, dokąd się przeprowadza. Pojechałem do Mitchellville, żeby się pożegnać. Jej nowy samochód terenowy był załadowany po dach. Objęła mnie i rozpłakała się.
– Może kiedyś… – szepnęła.
Może.
Ale teraz była w stanie Waszyngton, a ja w moim dzielnicowym kościele baptystów. Podejrzewałem, że babcia chciała mi tu zorganizować randkę. Tak mnie to rozbawiło, że się roześmiałem.
– Nie żal ci sióstr, Alex? – zapytał Sampson. Zaczynał za dużo gadać.
Zerknąłem na niego, potem się rozejrzałem.
– Oczywiście, że tak. Zobacz, ilu tu porządnych ludzi. Starają się, jak mogą. Chcą być tylko trochę kochani od czasu do czasu.
– To nic złego – odparł i objął mnie mocno ramieniem.
– Na pewno nie. Po prostu starajmy się, jak najlepiej umiemy.
Kilka dni później siedziałem na werandzie przy pianinie. Dochodziła północ. W domu było cicho, spokojnie i przyjemnie. Tak, jak czasem lubię. Wcześniej poszedłem na górę i zajrzałem do synka. Spał w swoim łóżeczku jak aniołek. Grałem jeden z moich ulubionych utworów – Błękitną rapsodię Gershwina.
Myślałem o mojej rodzinie i naszym starym domu. Uwielbiałem tu mieszkać, mimo wszystkich wad tej dzielnicy. Znów zacząłem się czuć pewniej i lepiej. Może pomogło mi głośne, płaczliwe nabożeństwo w kościele baptystów? A może Gershwin?
Nagle zadzwonił telefon. Pobiegłem odebrać, żeby wszystkich nie obudził. Zwłaszcza małego Aleksa, czyli AJ-a, jak ostatnio nazywali go Jannie i Damon.
Usłyszałem głos Kyle’a Craiga.
Bardzo rzadko zawracał mi głowę w domu. I nigdy o tej porze. Tak samo zaczęła się sprawa Supermózga – od niego.
– O co chodzi, Kyle? – zapytałem. – Nie wrabiaj mnie w żadne nowe śledztwo.
– Mam złą wiadomość, Alex – odrzekł cicho. – Nawet nie wiem, jak ci to powiedzieć. Jasna cholera, chłopie… Betsey Cavalierre nie żyje. Jestem teraz w jej domu. Przyjedź tutaj.
Odłożyłem słuchawkę chyba dopiero po minucie. Musiałem to zrobić, skoro znalazła się z powrotem na widełkach. Ręce i nogi miałem jak z waty. Przygryzłem wargę i poczułem smak krwi. Kręciło mi się w głowie. Kyle nie powiedział mi wszystkiego. Tylko tyle, żebym przyjechał. Ktoś włamał się do Betsey i zabił ją. Kto? I dlaczego? Jezu!
Ubierałem się w pośpiechu, kiedy telefon znów zadzwonił. Chwyciłem słuchawkę. Pewnie to ktoś inny z następną złą wiadomością. Może Sampson albo Rakeem Powell?
Głos w słuchawce zmroził mnie.
– Chciałem ci tylko pogratulować. Odwaliłeś kawał doskonałej roboty. Wyłapałeś wszystkie płotki, które dla mnie pracowały. Dokładnie tak, jak się spodziewałem. Prawdę mówiąc, do tego miały mi służyć.
– Kto mówi? – zapytałem, choć nietrudno było zgadnąć.
– Przecież wiesz, doktorze detektywie Cross. Jesteś na tyle bystry. Chyba domyśliłeś się, że złapanie biednego doktora Francisa było zbyt proste. Tak samo jak moich przyjaciół z policji nowojorskiej: pana Briana Macdougalla i jego kompanów. Oczywiście pozostaje jeszcze sprawa brakujących pieniędzy. To ja jestem tym, kogo nazywacie Supermózgiem. Słusznie, to do mnie pasuje. Rzeczywiście jestem taki dobry. Na razie dobranoc i do zobaczenia wkrótce. Aha, i miłej zabawy u Betsey Cavalierre. Ja byłem bardzo zadowolony.
Najpierw zadzwoniłem do Sampsona. Poprosiłem go, żeby przyjechał i został z babcią i dziećmi. Potem popędziłem do domu Betsey w Woodbridge w Wirginii. Cały czas miałem na liczniku sto sześćdziesiąt na godzinę.
Nigdy tu nie byłem, ale trafiłem bez problemu. Po obu stronach ulicy stały samochody. Kilka crown victoria i grand marquise. Domyśliłem się, że to FBI. Przybywało radiowozów z wyjącymi syrenami.
Wziąłem głęboki oddech i wszedłem. Nagle zakręciło mi się w głowie. Kyle dyrygował swoimi ludźmi z wydziału przestępstw z użyciem przemocy. Szukali dowodów. Wątpiłem, żeby coś znaleźli. Przedtem nie mieli szczęścia; Supermózg nigdy nie zostawiał śladów.
Kilku agentów Biura chlipało. Ja też płakałem po drodze. Ale teraz musiałem jasno myśleć i maksymalnie się skoncentrować. Tylko tak mogłem zobaczyć miejsce zbrodni oczami zabójcy.
Wyglądało to na włamanie. Ktoś dostał się tu przez okno w kuchni. Technicy FBI filmowali je kamerą wideo. Patrzyłem na rzeczy Betsey, jej dom. Na lodówce leżała okładka „Newsweeka” z amerykańską zdobywczynią Pucharu Świata w kobiecej piłce nożnej, Brandi Chastain i nagłówkiem „Rządzą dziewczyny!”.
Dom musiał mieć około stu lat i był zagracony wiejskimi rupieciami. Obrazy Andrew Wyetha, zdjęcia ptaków jesienią na jeziorze. Na stole w holu zauważyłem wezwanie dla Betsey na następne strzelanie kwalifikacyjne w FBI.
Wreszcie odważyłem się przejść z salonu do głównej sypialni na końcu korytarza. Łatwo było poznać, że to miejsce zbrodni. W głębi pokoju pracowali agenci. Tu zginęła Betsey.
Jeszcze nie rozmawiałem z Kylem. Nie chciałem mu przeszkadzać. Może tym razem jego ludzie coś znajdą. A może nie.
Potem ją zobaczyłem i nie wytrzymałem. Bezwiednie uniosłem lewą rękę do twarzy. Nogi ugięły się pode mną i zacząłem się trząść.
W uszach dzwonił mi ten cholerny głos z telefonu: „Aha, i miłej zabawy u Betsey Cavalierre. Ja byłem bardzo zadowolony”.
Rozebrał ją. Nigdzie nie dostrzegłem jej nocnego stroju. Była cała zakrwawiona, ale najbardziej między nogami. Tym razem użył noża – ukarał ją. Patrzyła na mnie swoimi pięknymi, piwnymi oczami, które już nic nie widziały. I nigdy już nie zobaczą.
Zauważył mnie lekarz z FBI. Znałem go, nazywał się Merrill Snyder. Już pracowaliśmy razem i mieliśmy nieraz sukcesy. Ale nigdy w takiej sytuacji.
– Prawdopodobnie ją zgwałcił – szepnął do mnie. – W każdym razie użył noża. Może wyciął dowód. Kto wie, Alex. To musi być chory facet, do cholery! Przychodzi ci coś do głowy?
– Tak – odrzekłem cicho. – Mam ochotę go zabić. I zabiję.
Morderca przez cały czas był na miejscu – w mieszkaniu Betsey Cavalierre. Czuł ich smutek i nienawiść i napawał się nimi. Co za przyjemny dreszcz emocji. Wielka, wspaniała chwila w jego życiu.
Być tutaj z policją i FBI.
Ocierać się o nich, gawędzić z nimi. Słuchać, jak go przeklinają i opłakują martwą koleżankę. Widzieć ich strach i wściekłość na niego.
Ale byli bezsilni. Nie mogli nic zrobić.
To on kontrolował sytuację w obozie wroga.
Odwiedził nawet Betsey Cavalierre, która wierzyła, że pewnego dnia zajdzie na sam szczyt w FBI.
Co za tupet.
Naprawdę myślała, że jest jedną z najlepszych w Biurze? Oczywiście, że tak. W dzisiejszych czasach oni wszyscy myślą, że są tacy cholernie sprytni.
Ale teraz już nie wyglądała na taką sprytną, kiedy leżała naga we własnej krwi, zmaltretowana na wszystkie sposoby, jakie przyszły mu do głowy.
Zobaczył, że z sypialni wychodzi Alex Cross. W końcu dostał w kość. Ale wciąż odstawiał groźnego twardziela.
Zrobił odpowiednią minę i podszedł do Crossa.
To był właściwy moment.
– Bardzo mi przykro z powodu Betsey – powiedział Kyle Craig, Supermózg. – Bardzo mi przykro, Alex.