SIEDEMNAŚCIE

Dwa dni po spotkaniu Suli z Hongiem kuzynka Marcia urodziła chłopca. Nie podano wagi dziecka. Sula już wiedziała, że Naksydzi lądują, ponieważ każdy nadlatujący prom wywoływał grzmot, od którego drżały okna. Sula liczyła nadciągające promy.

Naksydzi lądowali w grupach po osiem jednostek. Jeśli promy były standardowe, to każdy z nich mógł pomieścić osiemdziesięciu Naksydów plus sprzęt, więc cała armia nie wyląduje zbyt szybko. Prawdopodobnie sprowadzili promy w liczbie wystarczającej akurat do zabezpieczenia naziemnych terminali wind kosmicznych, tak by mogli wysłać główne siły na dół z pierścienia, ale ponieważ pierścienia nie było, przemieszczenie wojska potrwa dość długo.

Po czterech rundach grzmoty ustały. Poprzedni rząd kazał zniszczyć wszystkie przydatne zapasy paliwa i Naksydzi przypuszczalnie wrócili po paliwo na orbitę. Sula chciałaby wiedzieć, ile paliwa wzięła ze sobą flota wrogów.

Studiując historię Terry dowiedziała się, że kiedyś istniała taka broń jak rakiety ziemia-powietrze. Bateria takich rakiet bardzo by jej się teraz przydała. Flota nie miała niczego podobnego, ponieważ flota nie walczyła z powierzchni planety; policja tym bardziej — nie potrzebowali przecież rakiet do aresztowania przestępców, a do tłumienia zamieszek policja używała mniejszej broni albo wzywała na pomoc flotę, by zmieniła buntowników w chmurę wściekłej plazmy.

Zespół 491 siedział w małym mieszkaniu przy Nadbrzeżu. W tle cały czas brzęczało wideo, przeważnie wiadomości, chyba że Macnamara oglądał sport. Naksydzi ogłosili pełny kalendarz letnich rozgrywek sportowych, dając ludności rozrywkę, gdy pozamykano lokale i racjonowano elektryczność. Andiron był najbardziej popularny, co bardzo cieszyło wszystkich kibiców. Macnamara namiętnie obserwował mecze, siedząc ze skrzyżowanymi nogami przed rozłożoną ceratą, na której rozkładał i czyścił broń grupy.

Spence spędzała czas w sypialni, którą dzieliły z Sulą, i na ściennym wideo oglądała serię telenowel romantycznych. Sula usiłowała nie słyszeć dialogów. Miała wrażenie, że dość dobrze wie, czym takie romanse kończą się w prawdziwym życiu.

Grzmiało, okna znów drżały. Razem szesnaście lądowań. Potem dudnienie ustało. Naksydzi prawdopodobnie zużyli całe zapasy paliwa, jakie tylko mieli. Sula wyobrażała sobie, jak naksydzka policja wkracza do zakładów chemicznych i żąda zwiększenia produkcji.

Przestudiowała trzytomowy zbiór zagadek matematycznych i tom historii „Europa w dobie królów”, gdy komunikator odebrał wiadomość tekstową od Blanche: „śniadanie o 5:01 w restauracji »Bez alergii« w Smallbridge, dzielnicy Dolnego Miasta”. Widząc te słowa, czuła ciarki na skórze, gdy krew zaczęła krążyć szybciej. Sula usiłowała kontrolować przyśpieszony oddech. Wstała z krzesła i spokojnie podeszła do swoich ludzi. Patrzyli na nią. Miała wrażenie, że stopy zapadają jej się w podłogę, jakby szła po poduszkach.

— To będzie jutro rano — oznajmiła. — Za dziewięć godzin.


* * *

Państwo Guei siedzieli na kanapie, trzymali się za ręce i rozszerzonymi oczyma obserwowali, jak Zespół Operacyjny 491 przekształca ich miłe mieszkanie w miejsce zasadzki. Synek drzemał na kolanach ojca, a dziewięcioletnia córeczka zajmowała się grami ze ściany wideo, gdyż znudził ją widok trzech ciężko uzbrojonych żołnierzy, którzy pojawili się w domu przed świtem.

Sula powiedziała Gueim, że — poza graniem — nie wolno im niczego robić ze ścianami wideo ani z innymi domowymi urządzeniami łączności. A zwłaszcza nie wolno wzywać policji. Zespół operacyjny przybył tu, by walczyć z rebeliantami naksydzkimi. Nie zamierzał zakłócać ich życia, ale jeśli zajdzie taka konieczność, ich życie zostanie zakłócone.

Guei podporządkowali się ze spokojem. Chyba w mig zrozumieli, że nikt nie dał im prawa głosu co do tego, czy ich mieszkanie może być zamienione w pole bitwy.

Ciemną nocą grupa podjechała do alei Axtattle. Wskutek reglamentacji energii elektrycznej o tej porze na ulicach panował niewielki ruch. Sula zdziwiła się, że tak łatwo znaleźli puste miejsce na legalnym parkingu pół kwartału od celu.

Przed nimi przybył tu inny zespół; tamci obudzili administratora budynku, przedstawili mu nakaz i kazali oddać klucze uniwersalne. Teraz izolowali administratora i jego rodzinę w jednym z mieszkań. Jedna z grup natarcia wpuściła do budynku Zespół 491, a ich dowódca poprowadził do mieszkania, gdzie obudzili członków rodziny, kazali się im ubrać i przejść do pokoju frontowego.

Normalnie zespoły zajęłyby pozycje na dachu, ale uniemożliwiały to spadziste mansardy, powszechne w tej dzielnicy. Na dachach nie było miejsca, by się schować, a ponadto jeden nieostrożny krok spowodowałby upadek.

Gdy członkowie Zespołu 491 znaleźli się w mieszkaniu, otworzyli torby i zaczęli przeistaczać się w żołnierzy. Sula włożyła hełm z przezroczystym wizjerem, na który można było rzutować displeje w czasie bitwy. Piersi okrywał czarny pancerz, ochraniający przed ogniem mniejszej broni i szrapnelami. Na to Sula narzuciła pelerynę aktywnego kamuflażu: była jak wielki ekran wideo, pokazujący to, co znajdowało się po odwrotnej stronie. Obraz nie był doskonały i często migotał na fałdach peleryny, ale gdy Sula stała spokojnie, potrafił zmylić wzrok nawet z bliskiej odległości. Peleryna miała też kaptur, zakrywający głowę.

Wszyscy z drużyny dysponowali pistoletami na cichą, poddźwiękową amunicję, karabinami, trzema granatami i nożem bojowym oraz maską gazową, na wypadek gdyby Naksydzi zastosowali gaz. Macnamara ustawił wielki karabin maszynowy, oparty na trójnogu na stole, który podsunięto do głównego okna; ze staroświeckiego poddasza, wysuniętego nad chodnik poniżej, karabin mógł potokiem ognia zlikwidować pojazdy na ulicy i Macnamara nie musiał się nawet wychylać: mógł zdalnie sterować karabinem, a nawet kazać mu strzelać do wszystkich ruchomych obiektów w wybranym obszarze.

Na wschodzie horyzont pojaśniał jaspisowym światłem. Za ammatowymi drzewami Sula obserwowała ruch na alei; były to przeważnie duże ciężarówki, dostarczające towary do uśpionego miasta. Wiadukt nad Autostradą 16 miał żelazne barierki, na nich rzeźbione żłobkowane konchy z jasnego stopu — Sula rozpoznała ornamentację charakterystyczną dla Tormineli. Ludzie z jedenastu zespołów operacyjnych Grupy Blanche, ukryci w czterech budynkach nad miejscem zasadzki, gotowi siać śmierć wśród otępiałych ocalałych z ataku bombowego.

Nerwy Suli wysłały ostrzegawczy dreszczyk: na wprost, po drugiej stronie alei zobaczyła ciężarówkę, która wjechała na Autostradę 16; dwunastokołowy samochód pełzł po drodze, wjechał pod wiadukt i nie pojawił się po drugiej stronie.

Sula wiedziała, że przy Autostradzie 16 stoi przy detonatorze porucznik kapitan Hong. Kropla potu powoli spływała jej po twarzy. Sula miała ochotę szybko zrzucić hełm i zaczerpnąć świeżego powietrza.

Kątem oka dostrzegła błyskające światła sygnalizacyjne. Odwróciła się i zobaczyła kilka ciężarówek przy wyjeździe z alei. Patrzyła na lewo i na prawo — aleja była niemal pusta, a nieliczne samochody zatrzymywały się na poboczu. Komputery kontroli ruchu oczyszczały drogę.

Warto przesłać Hongowi wiadomość o sytuacji, pomyślała Sula. Włączyła mikrofon hełmu.

— Kom: do Blanche. Blanche, oczyszczają aleję. Chyba wkrótce będziemy mieli towarzystwo. Kom: wysłać.

Gdy ostatnie słowo spłynęło z jej ust, komunikator zaszyfrował i skompresował sygnał i wysłał go do Honga po drugiej stronie alei.

Odpowiedź to zaledwie kliknięcie i żadne słowo nie mogło być podsłuchane ani odszyfrowane.

Na autostradzie, w kierunku centrum, błyskało coraz więcej kolorowych migaczy awaryjnych. Sula przycisnęła hełm do szyby i zobaczyła tabun pojazdów policyjnych, sunących zwartą grupą wszystkimi sześcioma pasmami alei. Miała zamiar wysłać kolejną wiadomość, ale doszła do wniosku, że Hong i tak na pewno wszystko sam zobaczy.

Odeszła od okna, gdy tylko przepłynęła rzeka czarnożółtych samochodów policji; niektóre z nich zostały, parkując co kilkadziesiąt metrów po obu stronach alei. W nerwach Suli rozchodziło się nieprzyjemne wrażenie pełzania, gdyż z zaparkowanych pojazdów wynurzyli się naksydzcy policjanci — cwałujące centaurowate postacie, których z niczym nie dało się pomylić. Nosili hełmy i zbroje, przykryte kameleonową tkaniną, która duplikowała wzorce na ciele, czerwone rozbłyski czarnych paciorkowatych łusek — bezgłośny, pomocniczy język. W przednich odnóżach trzymali karabiny. Cały czas do siebie migali, wzór za wzorem pojawiał się na ich piersiach i grzbietach. Sula żałowała, że nie rozumie tego języka.

A więc koniec! — pomyślała. Bomba w ciężarówce mogła jeszcze zadziałać, ale z pewnością pozostałą część operacji należało odwołać. Sula doliczyła się więcej policjantów, niż było członków w grupie Blanche. Za kilka minut mogło przybyć jeszcze więcej Naksydów, pędzących po alei z obu stron. W każdej sekundzie spodziewała się rozkazu wycofania wszystkich z wyjątkiem zespołu przy detonatorze. Dopóki jeszcze mogli się wycofać.

Rozkaz nie nadszedł. Sula zdjęła hełm i przeczesała włosy ręką w rękawiczce, usuwając z nich warstwę potu.

Rozważała, czyby nie przekazać Hongowi propozycji wycofania oddziału, ale nagle w myślach zobaczyła twarz Honga i usłyszała, jak pyta z niepokojem: „Nie masz żadnych oporów?”.

Postanowiła poczekać. Kilkakrotnie głęboko odetchnęła.

Odwróciła się, lustrując pokój. Macnamara, cichy i spokojny, gimnastykował dłonie. Spence miała bladą twarz, wyglądała tak, jakby pragnęła znaleźć się w romantycznej telenoweli, gdzie gwarantowano szczęśliwe zakończenie.

Sula uświadomiła sobie, że nigdy nie prowadziła innych ludzi do boju. Wszystkie akcje przeciwko Naksydom przeprowadzała indywidualnie — przypięta w szalupie, zaganiała salwy pocisków w stronę wroga. Pociski nie miały bijących serc w żywym ciele, w przeciwieństwie do Macnamary czy Gueich, których córeczka wpatrywała się w grę wideo skupionymi wzrokiem, który wkrótce miał zarejestrować masakrę…

Wolałaby być sama. Jej życie było niczym, zaledwie podmuchem wiatru bez wartości dla kogokolwiek. Odpowiedzialność za innych to znacznie większy ciężar.

Pojawiło się więcej migających świateł. Sula wyjrzała przez okno i zobaczyła dwa wozy policyjne — jechały powoli po autostradzie 16 i zniknęły pod wiaduktem, gdzie stała ciężarówka z bombą. Kierowca, o numerze kodowym 257, nadal był w ciężarówce, pozorując awarię. Mógłby zostać aresztowany lub zdecydować się na jakiś dramatyczny czyn.

Gówno, gówno, gówno… To słowo dudniło w mózgu Suli. Podniosła spod ściany karabin i ujęła go w dłonie. Macnamara uznał to za sygnał; podszedł do karabinu maszynowego i położył dłoń na łożysku. Sula skinęła mu, by się cofnął.

— Użyj podkładki pilota — powiedziała. — Wszystko na ulicy i na chodniku zaznacz jako cel.

Macnamara potwierdził rozkaz ruchem głowy i odszedł, by go wykonać. Gdy uruchomi spust, karabin zacznie automatycznie strzelać do wszystkich obiektów we wskazanym obszarze i zatrzyma się dopiero, gdy dostanie taki rozkaz lub, gdy wyczerpią się jego spore zapasy amunicji. Była to znakomita broń do osłony odwrotu reszty zespołu.

Karabiny Suli i Spence, mniej wygodne, wymagały, by człowiek wycelował we wroga i nacisnął spust. Ale widok przez celownik mógł być rzutowany na przyłbicę hełmu operatora, a to znaczyło, że ani Sula, ani Spence nie musiały narażać głowy na ogień nieprzyjaciela. Tylko dłonie i ramiona musiały być wystawione i cały czas naciskać spust — karabin miał strzelać automatycznie do wszystkiego, co uznały za cel.

Czuła puls bijący w gardle. Zastanawiała się, czy powinna odejść od okna, jeśli wszystko ma w tej chwili wybuchnąć.

Drgnęła odruchowo na dźwięk ręcznego komunikatora. Sięgnęła do komunikatora, ale natknęła się na pelerynę kamuflującą i błądząc po omacku w jej fałdach, dziwiła się, dlaczego ktoś dzwoni do ręcznego komu, zamiast wykorzystać znacznie bezpieczniejszą transmisję radiową.

Gdy otworzyła komunikator i przyłożyła go do ucha, przestał świergotać. Głosy już się rozlegały.

— Jaka tam sytuacja? — to był głos Honga.

— Policja każe mi usunąć ciężarówkę, bo inaczej mnie aresztujom. — Głos osoby 257. — Jo im powiedział, że jadzie tu holownik. Mówiem im, że tu cenne rzeczy i że nie chcem potem odpowiadać, jak pojadem dwunastokołowcem na jednej baterii, ale mówiom, że muszem. No i mówiem im, co zrobiem, że cosik jakby zadzwoniem do szefa.

Sula skrzywiła się. 257 był dowódcą zespołu, był parem, człowiekiem bardzo wykształconym i kulturalnym; bardzo się starał mówić akcentem robotnika, ale mu się to zupełnie nie udawało.

Jeśli Naksydzi nie zauważyli w tym fałszu, to znaczy, że byli głusi na subtelności.

257 zrobił coś rozsądnie sprytnego: zadzwonił pod taki numer, żeby skontaktować się ze wszystkimi zespołami jednocześnie, żeby wszyscy wiedzieli, co się dzieje, żeby nie spanikowali i nie reagowali gwałtownie.

— Dobrze — odparł Hong. — Możesz na razie odjechać. Ci, których potrzebujemy, nie pojawią się w najbliższym czasie. Skręć w pierwszą w lewo na szczycie podjazdu, tam się spotkamy. Cztery-Dziewięć-Dziewięć, jesteś tam?

— Tak, Blanche — rozległ się kolejny głos.

— Przyślij mi swój samochód z kierowcą. Niech na mnie czeka przy ciężarówce i niech przywiezie cały sprzęt.

Prawdopodobnie chodziło o jego broń.

— Reszta niech siedzi na miejscu i realizuje plan — powiedział Hong.

Sula włożyła ręczny komunikator do kieszeni spodni. Intensywnie się zastanawiała, co zamierza Hong. Z pewnością nie może teraz zrekonstruować zasadzki.

Z pewnością jedynym rozsądnym rozkazem było wycofanie zespołów równie cicho, jak tu przybyły.

Sula obserwowała ciężarówkę, wyjeżdżającą powoli spod wiaduktu i znikającą za rogiem budynku. Policja naksydzka zrobiła ze swoich pojazdów blokadę w poprzek drogi, na obu końcach przejazdu.

Głos Honga dotarł do Suli przez słuchawki hełmu i Sula pośpiesznie włożyła hełm, by lepiej słyszeć.

— Ktoś musi mi dać sygnał, gdy będzie przejeżdżał konwój. Inni pośpiesznie zapewnili Honga, że to zrobią. Sula milczała. Znów rozejrzała się po pokoju: widziała państwa Gueich i ich córkę, nadal pochłoniętą grą wideo. Od strony ściany wideo dochodziły odgłosy klapnięcia i dziwne, krótkie krzyki. Prawdopodobnie w tej grze zwierzęta skakały nad sobą wśród drzew.

Daleko na autostradzie, od strony przedmieścia, przybywało migaczy awaryjnych. Sula, z hełmem na głowie, podkręciła powiększenie na przyłbicy — widziała klin policyjnych samochodów, jadących w jej stronę, a za nimi większy transport, widoczny wtedy, gdy przekraczał prześwity między budynkami.

— Kom: do Blanche — nadała Sula — Nadjeżdżają. Kom: wysłać.

— Wszystkie zespoły — przyszła odpowiedź Honga. — Powiedzcie mi, kiedy przejadą przez wiadukt.

Sula odwróciła się do państwa Gueich.

— Połóżcie się płasko na podłodze — poleciła. — Gdy się zacznie, macie się stąd wyczołgać. Czołgać się, jasne?! — Przesunęła dłoń równolegle do podłogi gestem „płasko na ziemi”. — Schowajcie się w korytarzu lub u sąsiadów po drugiej stronie domu.

— Dobrze, milady — powiedział pan Guei.

Sulę to rozbawiło — czyli dobrze udawała para, skoro Guei zwracali się do niej „milady”. Guei i jego żona spojrzeli na siebie, potem wraz z synkiem opadli na kremowy dywan. Córka niechętnie zostawiała grę, ale matka schwyciła ją za nadgarstek i pociągnęła na dół. Dziewczynka miała buzię w podkówkę, jakby powstrzymywała się od płaczu.

Sula odwróciła się do okna. Naksydzi szybko nadciągali i po pół minucie przesunęła się pierwsza fala policyjnych pojazdów. Jechały bez pośpiechu. Za nimi sedany, potem ciężarówki i autobusy, w sporej odległości od siebie poruszały się długą kolumną. Sula nie mogła dojrzeć jej końca nawet przez przyłbicę z maksymalnym powiększeniem.

— Kom: do Blanche. Są na moście. Kom: wysłać. — Pozostali dowódcy zespołów na pewno torpedowali Honga tą samą wiadomością.

Pojazdy były pełne Naksydów. Niektóre ciężarówki otwarto i było widać długą broń, karabiny maszynowe i miotacze granatów z czujnymi operatorami, którzy obserwowali mijane budynki. Sula cofnęła się głębiej do pokoju. Miała nadzieję, że miotacze nie są załadowane granatami z antymaterią. To by spowodowało straszny bałagan.

— Kom: do Blanche. Jest ich mnóstwo i są ciężko uzbrojeni. Myślę, że nie powinniśmy doprowadzać do…

Słowa zanikły, gdy ponownie ukazała się ciężarówka z bombą; na podjeździe autostrady 16, dudniąc, pędziła z pełną szybkością. Ciche elektryczne silniki nadawały każdemu z dwunastu olbrzymich kół maksymalne przyśpieszenie. Za ciężarówką jechał niebieski sedan Zwycięstwo, prawdopodobnie należący do Zespołu 499.

Serce Suli rozśpiewało się szalonym podziwem dla zuchwałej akcji Honga. Przywódca grupy próbował naprawić niedoskonałości swojego planu czystą odwagą.

Nerwy Suli drgnęły, gdy ciężarówka uderzyła w blokadę policyjną i odrzuciła pojazd tak jak człowiek odpędza owada. Fragment naksydzkiego samochodu — pokrzywiony żółty kawałek metalu — wyleciał wysoko w powietrze, po czym runął na chodnik z donośnym łoskotem, który Sula słyszała nawet przez zamknięte okno. W miejscu zderzenia leżał jeden Naksyd, drugi odskakiwał z zadziwiającą prędkością, a potem grzebał łapami po chodniku, szukając karabinu, który spadł mu z ramienia.

Ciężarówka zniknęła pod wiaduktem, zostawiając za sobą serię dudnień, gdy opony przeskakiwały szczeliny dylatacyjne. Zwycięstwo pojechało za nią. Naksyd chwycił karabin i podniósł go do ramienia… i nagle jakby rozpłynął się w deszczu iskier.

Każdy karabin w grupie Blanche miał skrzynkowy magazynek z czterystu jeden nabojami bezłuskowej amunicji, z których każdy mógł być wystrzelony w czasie mniejszym niż trzy sekundy. Naksyd musiał wchłonąć z pół magazynku.

Potem broń została skierowana na samochód policyjny — pojazd skoczył, gwałtownie się zatrząsł i osiadł na zawieszeniu, gdy złowroga biała mgła uniosła się z jego podziurawionej karoserii.

Kilka sekund później sedan Zwycięstwo znów się pojawił, pełnym gazem jadąc do tyłu po zjeździe. Procesja Naksydów przetaczała się; wydawało się, że nie zauważyli walki albo reagowali z opóźnieniem.

— Wszystkie zespoły, uwaga. — W słuchawkach Suli rozległ się głos Honga zaprawiony subtelnym triumfem. — Przygotować się do detonacji na mój rozkaz.

Sula odwróciła się do swego zespołu:

— Padnij! Już!

Sama nie rzuciła się na brzuch, ale w kucki przywarła plecami do szczytowej ściany, czerpiąc pociechę z jej solidności.

Eksplozja nadeszła w kilku szybkich fazach: najpierw wielki trzask — zagrzechotały szklane naczynia w serwantce Gueich — potem potężny huk, który przeszedł falą przez ciało Suli, poruszając wszystkie wewnętrzne organy, wreszcie przytłaczający łoskot. Odczuła go jak kopnięcie w krzyż. Niski grzmot, który jakby uniósł budynek z fundamentów, a potem opuścił go z niezwykłą siłą.

Sula miała akurat głowę odwróconą w lewo, na okno w dachu, i dokładnie widziała, że wygina się ono do środka jak bańka, która za chwilę pęknie, ale tworzywo szyby wytrzymało i ku zdziwieniu Suli szyba powróciła do swego poprzedniego kształtu w ramie.

Och, trudno. Teraz będą musieli ją usunąć strzałami karabinów.

Skoczyła na nogi, gdy gruz gruchnął o ścianę domu. Wiadukt cudownie zniknął, został po nim szeroki dół, otoczony plątaniną poskręcanych dźwigarów i prętów zbrojeniowych. Ponad tym pobojowiskiem migotała w świetle świtu wieża kurzu i dymu. Szczątki budowli ciągle spadały na jezdnię. Z ciemnej jamy wysuwał się złowieszczy język ognia.

Trudno ocenić, jak wielkie straty ponieśli Naksydzi. W ich konwoju pojazdy poruszały się w sporej odległości i prawdopodobnie w chwili wybuchu na moście znajdowały się najwyżej dwie maszyny. Jeśli przedtem byli tam Naksydzi, to teraz zniknęli. Przy drugim końcu wiaduktu leżał autobus, tam mniej więcej, gdzie dopadła go eksplozja. Był nienaruszony, leżał na dachu, z wybitymi, ślepymi oknami. Reszta konwoju stanęła. Naksydzi jak ciemne insekty wyroili się z pojazdów.

— Wszystkie zespoły! Otworzyć ogień! — usłyszała Sula pogodny, pełen otuchy głos Honga. — Ognia! Ognia! Ognia!

Sula widziała swój zespół jak przez mgłę. W powietrzu unosiło się mnóstwo drobnych cząsteczek kurzu. Spence przywarła płasko do podłogi, przyłożywszy ręce do hełmu, a Macnamara siedział z miną człowieka ogłuszonego.

— Wstać! — zawołała Sula. — Strzelać!

Pomyślała: wystrzelcie po magazynku ze swoich broni i chodu stąd. Trzydziestu kilku członków Grupy Blanche — nawet jeśli uwzględni się ich przewagę dzięki zaskoczeniu i lepszej pozycji — nie mogło liczyć na to, że przez dłuższy czas zdołają stawić opór setkom Naksydów na ulicy w dole.

I w tym momencie wszystkie okna, wychodzące na aleję Axtattle, wpadły do środka; wcześniej przetrwały wybuch — teraz roztrzaskały się pod nawałnicą ognia Naksydów. Sula padła na podłogę, gdy kawałki szyby odbiły się od jej zbroi, a z sufitu poleciał tynk. Ponad jej głową karabin maszynowy obrócił się na trójnogu, gdy pociski trafiły w długą lufę. Macnamara skoczył na nogi i wyciągnął rękę, by uspokoić karabin, ale Sula krzyknęła:

— Padnij!

I Macnamara z przestraszoną miną padł przy niej na podłogę.

— Przestaw karabin w tryb automatyczny i spadaj stąd! — zawołała Sula. Przez twardą powłokę zbroi czuła ostre uderzenia w podłogę od spodu — kule wpadały przez okna niższej kondygnacji i tam uderzały w sufit. W dywanie pojawiły się dziury; kłaczki i fragmenty podłoża wylatywały w powietrze. Cały budynek się trząsł.

Grad tynku nadal padał. Sula pomknęła na czworakach do drzwi i wytoczyła się do korytarza. Spence była tuż za nią.

Sula odwróciła głowę i spojrzała na pokój: Macnamara ciągle klęczał za karabinem i wściekle walił w podkładkę kontrolną. Ramiona i hełm miał zasypane białym pyłem.

— Chodź! — przynagliła go Sula. Wtem jej serce rozpaczliwie skoczyło, gdy zobaczyła, jak wyrzucił w bok ramiona i upadł na plecy, trafiony prosto w pierś. Krzyknęła i chciała rzucić się do pokoju, gdy zauważyła szramę w zbroi Macnamary i dostrzegła, że jego ręce się ruszają. A więc zbroja wytrzymała uderzenie.

— Pieprzyć to! — krzyknęła do niego. — Zmiataj stąd!

Z pewnym wysiłkiem Macnamara przekoziołkował do pozycji siedzącej i z silną determinacją wyciągnął rękę do pilota. Sula odsunęła się od drzwi, gdy pojawiła się rodzina Gueich — poruszali się na rękach i kolanach. Z lewego oka pana Guei leciała krew — stracił oko od kuli lub uderzenia odłamka. Żona krzyczała histerycznie i teraz córka opiekowała się niemowlęciem: niosła je w ramionach do względnie bezpiecznego korytarza. Na twarzy miała ten sam wyraz celowej determinacji, jak córka podczas gry wideo.

Sula odruchowo skoczyła, gdy nagle w uchu usłyszała głośny kobiecy krzyk.

— Cztery-Dziewięć-Jeden, tu Dwa-Jeden-Jeden. Ogień Naksydów bardzo silny. Wycofujemy się. — Zespół Operacyjny 211 znajdował się w tym samym budynku; weszli tu jako pierwsi, a potem wprowadzili grupę Suli do mieszkania Gueich.

Sula usiłowała sobie przypomnieć protokół komunikacyjny.

— Kom: do Dwa-Jeden-Jeden. Tu Cztery-Dziewięć-Jeden. Potwierdzam. My się też wycofujemy. Kom: wyślij.

Macnamarze udało się w końcu zaprogramować karabin, który teraz automatycznie wyszukał cel, obniżył lufę, strzelił i natychmiast wyleciał w powietrze — w lufę trafiły kule nieprzyjaciela; zatem pierwszy pocisk Zespołu 491 osiągnął tylko tyle, że została zniszczona broń, która go wystrzeliła.

Macnamara z niedowierzaniem patrzył na zniszczony karabin. Sięgnął po swój osobisty karabin.

— Dosyć! — krzyknęła Sula. — Uciekaj stąd!

Macnamara chwilę się zastanawiał, ale zaraz pobiegł do tyłu. Gdy dotarł do drzwi, Sula uniosła się i pomogła mu wstać.

— Na schody! Biegiem! — krzyknęła.

Spence już tam biegła, kulejąc. Zostawiała w korytarzu krwawe ślady. Sula pchnęła Macnamarę za dziewczyną, a potem sama ruszyła za nimi.

Kule nadal wpadały do korytarza, ale niebezpieczeństwo było tu znacznie mniejsze niż w pokoju od frontu. Spence dotarła do schodów ewakuacyjnych, błyskawicznie otworzyła drzwi i zniknęła w klatce schodowej. Macnamara ruszył tuż za nią. Sula weszła na schody na końcu. W ostatniej chwili spojrzała na Gueiów: ojciec krwawił w ramionach jęczącej żony, córka opiekowała się niemowlakiem z tak skupioną miną, jakby siłą woli usiłowała odepchnąć grozę sytuacji. Spróbujcie nie czuć do nas nienawiści, pomyślała Sula na pożegnanie i pomknęła na schody.

W górze rozległ się trzask i ze zraszaczy polał się drobny deszczyk.

— Cholernie sprytne! — Sula westchnęła. Grupa Blanche wielokrotnie analizowała plan, ale nikt nie przewidział, że pierwszą reakcją Naksydów na wybuch bomby będzie władowanie na oślep miliona pocisków we wszystkie okoliczne budynki.

Na szczęście schody znajdowały się w części domu odległej od alei Axtattle i kule tu nie docierały. Gdy Sula zbiegała po schodach, słysząc stukot swoich butów o stopnie, uświadomiła sobie, że powinna powiadomić zwierzchników, że Zespół 491 biegnie jak burza. Przez chwilę wybierała protokół radiowy:

— Kom: do Blanche. — Usiłowała zachować spokój w głosie. — Ogień Naksydów jest zbyt silny. Zespół Cztery-Dziewięć-Jeden wycofuje się. Kom: wysłać.

Odpowiedź, która przyszła po paru sekundach, brzmiała wyraźnie na tle odgłosu kropel bębniących o hełm Suli.

— Cztery-Dziewięć-Jeden, masz pozwolenie na wycofanie. Nie pamiętam, żebym prosiła o pozwolenie, pomyślała Sula.

Głuchy wybuch granatu rozbrzmiewał echem w budynku. Zapach dymu docierał do Suli przez potok ze zraszaczy.

Kawałek tynku odbił się od jej hełmu. Starła z ramion wilgotny pył. Zespół biegł bardzo szybko, mimo że woda leciała teraz po schodach małymi wodospadami.

W holu zgromadził się tłum oszołomionych cywili, wielu z nich niekompletnie ubranych lub w nocnych strojach. Niektórzy byli ranni. Płacz dzieci odbijał się echem od wyłożonych kafelkami ścian. Ludzie stali zmoczeni, boso lub w kapciach. Sula nie widziała nikogo z Zespołu 211.

— Wychodzić stąd! Wszyscy! — krzyknęła Sula. Ręką wskazała kierunek. — Idźcie dwie lub trzy przecznice dalej i czekajcie na odwołanie alarmu. Kto jest ranny, może tam wezwać pomoc.

— Co się dzieje? — padło pytanie z tłumu.

— To wojna! — krzyknął ktoś wściekłym basem. — Cholerna wojna!

— Ale chyba wojna się skończyła?

— Wychodzić! — wrzasnęła Sula. — Schowajcie się, bo się znajdziecie w krzyżowym ogniu. — Idioci, dodała w duchu.

— Ardelion — zwróciła się do Spence jej kryptonimem — gdzie dostałaś?

Spence spojrzała na swój but, który zostawiał czerwony ślad na wodzie.

— Nie wiem. To chyba nic poważnego, ale boli jak cholera.

— Trzeba cię nieść? Spence pokręciła głową.

— Mogę iść. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli biec.

— W porządku. Ty i Starling naciągnijcie kaptury na głowy. Karabiny schować pod pelerynami. Idźcie z tymi ludźmi, aż dotrzecie do samochodu.

Wetknęła pod ramię karabin lufą w dół i naciągnęła kaptur na hełm. Szczelnie zamknęła kaptur z przodu na przyłbicy, ale przyłbica wyświetlała obraz transmitowany przez czujniki kaptura i Sula miała użyteczny widok terenu, po którym szła.

Zespół, prowadzony przez Macnamarę, ruszył wraz z cywilami. Znaleźli się na zewnątrz. Strzały stały się znacznie głośniejsze, odbijały się echem od budynków. Sula dostała zawrotów głowy, gdy obraz został lekko zakłócony, a duszne powietrze w kombinezonie powodowało, że jej nerwy przebiegał ostrzegawczy klaustrofobiczny dreszczyk. Zastanawiała się, jak dobrze działają kamuflujące peleryny — nie widziała postaci Spence czy Macnamary, widziała tylko ich buty i wilgotne ślady podeszew na chodniku.

Na zewnątrz cywile rozpierzchli się, spotykali grupy innych ludzi. Prawdopodobnie słyszeli eksplozję, która zniszczyła wiadukt, i potem albo jak głupcy przychodzili pogapić się, albo jak dobrzy obywatele wybiegli udzielić pomocy ewentualnym rannym. Jednakże słysząc strzelaninę i ciągłe wybuchy ludzie zatrzymywali się niepewnie na ulicy — teraz wszyscy byli gapiami.

Sula szła wśród nich. Rozchyliła kaptur.

— Cofnąć się! — krzyknęła. — To jest wojna! Walczymy z Naksydami! Cofnijcie się, bo możecie dostać kulkę!

— Policja! — zawołał ktoś i cały tłum zaczął odwrót. Sula szybko spojrzała przez ramię i zobaczyła Naksydów w czarno-żółtych mundurach; wybiegali zza rogu, z parkingu, by odciąć drogę ucieczki każdemu, kto chciałby opuścić budynek.

— Szybciej! — krzyknęła przerażona, że Naksydzi zaczną strzelać do tłumu. Ona i jej drużyna pędzili do samochodu, a Spence mimo rany dotrzymywała im tempa. Sula otworzyła tylne drzwi samochodu i rzuciła się do środka, rozpłaszczając się na tylnym siedzeniu. Macnamara, najlepszy kierowca, usiadł za kierownicą, a Spence z przodu obok niego.

— Jedź powoli i bardzo spokojnie — powiedziała Sula. Tłum ciągle uciekał i Sula była zaskoczona, że Naksydzi nie strzelają do wszystkiego, co się rusza.

— Kom: do Zespołu Dwa-Jeden-Jeden. Czy już wyszliście? Budynek otaczają wrogowie. Kom: wysłać.

Jej umysł tworzył beznadziejny plan: zawrócić, ostrzelać Naksydów i uwolnić Zespół 211. Zrobiłaby co w jej mocy, ale to by się skończyło śmiercią całego jej zespołu.

Wreszcie nadeszła odpowiedź od 211.

— Cztery-Dziewięć-Jeden, wyszliśmy! Biegniemy do samochodu na złamanie karku!

Świetnie, pomyślała Sula. Hunhao wyjechał na ulicę, cztery silniki elektryczne cicho napędzały poszczególne koła. Sula przygryzła wargę. Gdyby Naksydzi ich zobaczyli i otworzyli ogień… przypomniała sobie samochód naksydzkiej policji; Hong zniszczył go po prostu strzałami z jednego karabinu.

— Ardelion, co z nogą? — spytała. Spence pochyliła się, żeby obejrzeć ranę.

— Nie mogę się dostatecznie zgiąć przez tę cholerną zbroję — odparła Spence. — Wydaje mi się, że kula przeszła przez łydkę. Przyłożę sobie prowizoryczny opatrunek, a później dokładniej to zbadamy.

Sula podniosła się, usiadła i patrzyła przez tylne okno. Samochód odjeżdżał. Policja naksydzka otoczyła budynek; na szczęście nie zajmowali się gapiami. Oddziały w zielono-czarnych mundurach otrzymały wsparcie ze strony sił w zielonych zbrojach floty. Sula słyszała odgłosy strzałów, ale to nie strzelali Naksydzi.

Nagle w jej uszach rozległ się krzyk, mrożący krew krzyk na tle terkotu karabinu.

— Wszystkie zespoły! Tu Trzy-Sześć-Dziewięć! Jesteśmy z Zespołem Trzy-Jeden-Siedem! Naksydzi nas odcięli! Mamy jedną ofiarę na ulicy, pozostali są ranni. Potrzebujemy pomocy!

Potem dotarł głos Honga.

— Wszystkie zespoły, tu Blanche. Jeśli możecie, wspomóżcie Trzy-Sześć-Dziewięć! Trzy-Sześć-Dziewięć, podajcie swoją pozycję.

Sula wywołała mapę na displej swojej przyłbicy i prawie się załamała, gdy uzmysłowiła sobie, jak słaby jest plan ucieczki. Przedtem uważała za atut to, że dzielnica jest podzielona na kwartały przez dwie ważne przecinające się drogi; wszystkie zespoły i samochody mogłyby uciec z terenu działań małymi lokalnymi ulicami, konwój Naksydów natomiast utknąłby w alei Axtattle, mając bardzo ograniczony dostęp do tego obszaru.

To wszystko prawda, ale Sula zobaczyła teraz, że te dwie główne drogi podzieliły grupę Blanche na cztery części, co w zasadzie uniemożliwia wzajemną pomoc. Zespół Suli musiałby przejść przez autostradę 16 oraz aleję Axtattle, by dotrzeć do Zespołów 317 i 369, i to wymagałoby szczęścia i złożonego manewrowania.

— Starling! — zawołała do Macnamary. — Jedź jak najszybciej! Będziemy skręcać w drugą w lewo za tym skrzyżowaniem.

Przeprowadziła serię manewrów — sedan pełnym pędem przedostał się przez Autostradę 16, ale gdy opracowała sposób przekroczenia alei Axtattle, dwa oblężone zespoły przestały wzywać pomocy. Albo wszyscy zginęli, albo dostali się w ręce wroga.

Wtedy ostrzelano Zespół 151, który zaczynał akcję w budynku za aleją — zaskoczono ich, gdy nieśli swojego towarzysza do samochodu ewakuacyjnego. Zespół 167 usiłował im pomóc, ale obie grupy zostały pokonane, nim Sula zdążyła swoim samochodem przeciąć autostradę 16 i dotrzeć z odsieczą. Dwóch członków Zespołu 499 złapano na dworze i zmuszono do poddania się. I w tym momencie Sula przypomniała sobie, że porucznik-kapitan Hong zabrał samochód Zespołu 499 wraz z kierowcą, by przeprowadzić zaimprowizowany plan wysadzenia wiaduktu.

Wszystko się waliło. Prawie połowę członków Grupy Operacyjnej Blanche zabito lub pojmano, i to zaledwie w ciągu kilku minut. A równocześnie Hong mówił do ucha Suli radosnym tonem, wydawał rozkazy, usiłował koordynować akcję, która uratowałaby zespoły, znajdujące się w rozpaczliwym położeniu.

Sula nic nie mogła dla nich zrobić. Usiłując zachować spokój w głosie, poleciła Macnamarze zwolnić i jechać jedną z wcześniej zaplanowanych tras ewakuacyjnych.

Przypuszczalnie Zespół 491 zdołał się wymknąć tylko dlatego, że Zespół 211 — który początkowo był w budynku Suli — podjął błyskawiczną ucieczkę przed zgrają policji, odciągając dodatkowe siły Naksydów. W końcu 211 rozbiła swój samochód i dowódca zespołu wysłał wiadomość, że spróbują uciec na piechotę. W tym momencie byli już tak daleko, że transmisja radiowa została zerwana, i Sula, jadąca w przeciwnym kierunku, nie dostała od nich żadnej informacji.

Hong w ostatnim komunikacie przypomniał wszystkim zespołom, żeby zapadły się pod ziemię, po czym on również zamilkł.

Sula zsunęła z głowy kaptur, zdjęła hełm i wyłączyła komunikator radiowy. Wyjęła komunikator mankietowy — specjalnie przeznaczony do tej akcji — odłączyła baterie i wyrzuciła je z samochodu z taką siłą, by roztrzaskały się o krawężnik. Potem odchyliła się w fotelu i poddała znużeniu i gorzkiemu uczuciu porażki.

Następnym razem lepiej się sprawimy, pomyślała.

Jeśli będziemy żyć.

Загрузка...