Rozdział 9

Rupert uśmiechał się. W porównaniu z Jakiem wyglądał na opanowanego, pełnego godności i nieco nierealnego, bladego dżentelmena.

– Phyllido, kochanie.

Jake popatrzył najpierw na patrycjuszowską głowę Ruperta, potem na dziewczynę. Rysy mu stężały.

– To chyba bardzo poufały zwrot – rzekł lodowatym tonem.

– Owszem, wyjątkowo osobisty – odparł Rupert i odwrócił się w stronę Phyllidy. – Kochanie, czy jest tu gdzieś miejsce, gdzie będziemy mogli porozmawiać na osobności?

Zerknęła bezradnie na Jake’a. Jego oczy miotały błyskawice. Szurnął głośno krzesłem, wstając z miejsca.

– Możecie zostać tutaj, byle nie za długo. Phyllida ma mnóstwo roboty, a ja nie płacę jej za plotkowanie przez cały dzień – rzucił z wściekłością.

Rupert spojrzał na niego ze źle skrywaną niechęcią.

– To coś poważniejszego niż plotki – powiedział. – Nie widziałem Phyllidy przez dwa miesiące i mamy mnóstwo spraw do omówienia.

– W takim razie proponowałbym, żeby omawiała je w czasie wolnym od pracy. Macie pięć minut, ale z resztą spraw będzie pan musiał wstrzymać się, dopóki nie skończy roboty. – Popatrzył kamiennym wzrokiem na Phyllidę. – Gdyby ktoś mnie potrzebował, będę na „Calypso”.

To ja cię potrzebuję, chciała krzyknąć. Patrzyła w ślad za nim, jak idzie wzdłuż pomostu. Zniknęła gdzieś nienaturalna sztywność ruchów i wydawało się jej, że Jake bez słowa jakby odpływał z jej życia.

– Wyjątkowo ponury facet – stwierdził Rupert, zamykając drzwi. – Jak doszło do tego, że pracujesz dla takiego typka?

– To długa historia.

Pochyliła się i zaczęła zbierać upuszczoną na podłogę bieliznę. Przycisnęła ją do piersi, nim znów spojrzała na Ruperta. Jego obraz zatarł się w pamięci dziewczyny przez ostatnie kilka tygodni, jednak na pierwszy rzut oka wcale się nie zmienił.

Te same ciemnozłote włosy, które niegdyś kochała, takie same niebieskie oczy i nieco arogancki wyraz twarzy. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała. Przyznała w duchu, że choć tak jest nadal, w przeciwieństwie do Jake’a, jego widok nie wywołuje u niej przyspieszonego bicia serca ani innych sensacji.

– Co za niespodzianka – powiedziała z wysiłkiem. Czuła się zbita z tropu zjawieniem się Ruperta. – Jak, u licha, mnie znalazłeś?

Rupert wyglądał na nieco rozczarowanego, bo chyba spodziewał się, że Phyllida rzuci mu się na szyję.

– Po prostu przyleciałem z Londynu – wyjaśnił. – Sądziłem, że zastanę cię u kuzynki, ale sąsiedzi poinformowali mnie, że najprawdopodobniej jesteś na przystani. Tak więc – uśmiechnął się i rozłożył ręce – jestem.

– Zawsze wyrażałeś się pogardliwie o Australii – zaśmiała się, kładąc pościel na krześle.

Pewnego razu, gdy byli jeszcze zaręczeni, zaproponowała mu, by tu przyjechali i żeby Rupert poznał Mike’a i Chris. Wyśmiał ten pomysł, twierdząc, że to barbarzyński kraj i ma dużo ciekawszych rzeczy do zrobienia, niż spędzać wakacje fotografując kangury, oganiając się przy tym od milionów much.

– Nie przyjechałeś tu chyba w interesach?

– W sprawie prywatnej – powiedział Rupert. Podszedł bliżej i wziął ją za rękę. – Przyjechałem, żeby cię odnaleźć, Phyllido. Chcę zabrać cię do domu. Byłem zły po tej okropnej kłótni, ale po twoim odejściu zrozumiałem, jak bardzo mi cię brakuje. Przemyślałem wszystko i wiem, że powinienem bardziej współczuć ci po stracie pracy. Teraz rozumiem, ile to dla ciebie znaczyło i jeśli po ślubie chcesz nadal pracować, nie mam nic przeciwko temu.

Phyllida spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– To znaczy, że nadal chcesz się ze mną ożenić? – Nie mogła wprost uwierzyć, że jest to dla niego oczywiste.

– No jasne, że tak. – Rupert objął ją, oczekując gorącego powitania. Zrobił zbolałą minę, kiedy się wyrwała. – W czym problem, kochanie?

W tym, że nie był Jakiem. Phyllida obronnym gestem skrzyżowała ręce.

Kiedy cisnęła pierścionek Rupertowi w twarz, zapragnęła, by pożałował, że nie współczuł jej. Owszem, pożałował. Jej życzenie się spełniło. Powiedział, że ją kocha i docenił jej ambicje zawodowe. Dokładnie tak, jak tego wówczas pragnęła. To powinno stać się wspaniałym zakończeniem dzielącego ich nieporozumienia. Baśń stała się rzeczywistością, ale Phyllida przestraszyła się, widząc, że to nie o tego księcia jej chodzi.

Jak ma to wytłumaczyć Rupertowi? Zawahała się. Pragnęła wyznać mu prawdę, nie raniąc przy tym jego uczuć. Przyleciał aż z Anglii, żeby się z nią zobaczyć. Nieuprzejmością byłoby zakomunikować mu na wstępie, że niepotrzebnie się fatygował. Musi mu o tym powiedzieć w bardziej odpowiedniej chwili, zasługiwał przynajmniej na to.

Rozejrzała się po biurze.

– To nie jest właściwe miejsce do rozmowy – wykręciła się. – Jesteś zmęczony. Może lepiej porozmawiajmy o wszystkim, kiedy się porządnie wyśpisz.

– Oczywiście – uśmiechnął się Rupert, przekonany że Phyllida łatwo się z nim zgodzi. – W końcu zjawiłem się bez uprzedzenia. Pewnie dlatego tak dziwacznie się zachowujesz.

Miała już na końcu języka, że w jej zachowaniu nie ma niczego dziwacznego, ale pohamowała się. Nie chciała wszczynać kłótni.

Jake’a zastała na „Calypso” z furią polerującego słupki relingu. Zobaczył, że nadchodzi i wytarł dłonie w szmatę.

– A więc to jest Rupert – parsknął. – Bardzo arystokratyczny! Mam nadzieję, że się nie obraził, bo zapomniałem przed nim dygnąć?

Phyllida zacisnęła dłonie w pięści.

– Nie wspominał o tobie.

– A swoją drogą, co on tu robi?

– Wydaje mi się, że to nie twój zakichany interes! – uniosła się.

– Może jednak zgadnę – powiedział ironicznie Jake, zabierając się znów do polerowania. – Przyjechał tu, by wyswobodzić cię z niewoli i przywrócić na łono rodziny, gdzie będziesz mogła skorzystać ze swoich zdolności organizacyjnych, opiekując się starszyzną rodową. Koniec z gotowaniem i sprzątaniem! Niestety, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że szybko ci się to znudzi, Phyllido. Rupert nie jest odpowiednim mężczyzną dla takiej kobiety, jak ty.

– Wystarczyło mu odwagi, żeby przyznać się do błędu, na co ciebie nie stać! – wypaliła bez zastanowienia. Chwyciła głęboki oddech i policzyła do dziesięciu. – Rupert jest zmęczony – dodała spokojniejszym tonem. – Zabiorę go do domu Chris, żeby mógł się wyspać. Wynajął samochód, więc skorzystam z okazji i wezmę od ciebie swoje rzeczy.

– Bardzo sprytnie! – zadrwił Jake. – Jesteś pewna, że poradzi sobie bez lokaja?

Phyllida zignorowała tę zaczepkę.

– Wrócę po południu taksówką.

– Nie trudź się. Nie zamierzam wyrywać cię z ramion kochanka, który przebył taki szmat drogi, żeby cię utulić.

– Myślałam, że nawał pracy nie pozwala mi oderwać się na dłużej niż pięć minut.

Jake nałożył trochę pasty na szmatę i zabrał się za następny słupek.

– Firma nie zawali się bez ciebie. Przedtem radziłem sobie sam, poradzę więc i teraz.

Tylko czy ona poradzi sobie bez niego?

– W takim razie będę tu z samego rana.

Ponieważ Jake nie odpowiadał, westchnęła i poszła. Kiedy się obejrzała, zobaczyła jednak, że odłożył szmatę i patrzy w ślad za nią.

Podczas gdy Rupert spał, Phyllida siedziała na ocienionym tarasie i przyglądała się różowym i szarym australijskim kaktusom, pieniącym się dziko wzdłuż drogi pomiędzy wysokimi kauczukowcami. Poprosiła go o czas do namysłu, a Rupert zgodził się nie nalegać.

Wiedziała, że musi wszystko przemyśleć. Przedtem myliła się, skąd pewność, że i tym razem nie popełnia błędu? Być może Jake miał rację i było to tylko chwilowe zauroczenie, które minie, gdy wróci do dawnego trybu życia. Dla przyzwoitości powinna dać Rupertowi szansę ma przypomnienie jej o ważnych niegdyś dla niej sprawach.

Przed przeprowadzeniem się do Jake’a opróżniła lodówkę, więc musieli pójść coś zjeść. Wiedząc, jakim jest snobem, zaprowadziła go do najlepszego lokalu w mieście, lecz drażnił ją jego chłodny ton i wyniosłe spojrzenie.

– Liedermann, Marshall i Jones dopytywali się o ciebie – powiedział, gdy już złożyli zamówienie. – Chodzą słuchy, że chcą cię na nowo przyjąć. W istocie Barry Shillingworth prosił, żebyś skontaktowała się z nim natychmiast po powrocie. – Dotknął jej dłoni. – Jak widzisz, kochanie, wszyscy cię potrzebujemy.

Wszyscy, z wyjątkiem Jake’a, pomyślała z żalem. Delikatnie, by nie urazić Ruperta, cofnęła dłoń. Odwróciła wzrok i natrafiła na znajome spojrzenie zielonych oczu.

Doznała szoku. Poczuła się tak wstrząśnięta, jakby nagle stanęła nad przepaścią. Przez chwilę pragnęła, by jej myśli dotarły do Jake’a, lecz spostrzegła, że siedzi w towarzystwie Val, a kelner podaje im jedzenie.

To tu właśnie z nią przychodził! Chora z zazdrości popatrzyła niechętnie na Jake’a. Jej spojrzenie było wrogie, jego chłodne i oskarżycielskie.

– Jakoś nie wyrażasz nadmiernego entuzjazmu – zauważył Rupert i Phyllida zmusiła się, by zwrócić na niego uwagę.

– Bujasz gdzieś w obłokach! Zawsze miałaś fioła na punkcie tej cholernej pracy.

– Przepraszam, Rupercie. – Bezradnie wzruszyła ramionami. – To wszystko dzieje się zbyt szybko. Muszę się z tym oswoić.

– Nie bardzo rozumiem, z czym – zdenerwował się nieco.

– Nie ma nad czym deliberować. Po powrocie wszystko będzie tak jak dawniej. Chyba tego właśnie chciałaś.

– Od przyjazdu do Australii miałam mnóstwo czasu na przemyślenia – próbowała wyjaśnić. – Nie rozumiesz? Nie mogę po prostu udawać, że LMJ mnie nie wylali ani że się nie posprzeczaliśmy.

Rupert spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– Taka okazja już się nie powtórzy. Z tego, co mówił Barry, możesz nawet spodziewać się awansu. Nigdy nie ociągałaś się z chwytaniem takich możliwości.

– Nie – przyznała niechętnie. – Wiem, że oparłam całe moje życie na pracy. Ale teraz miałam okazję spojrzeć na to wszystko z dystansu. Nie wiem, czy chcę jeszcze wrócić do reklamy.

Twarz Ruperta pojaśniała z zadowolenia.

– To znaczy, że nie chcesz już pracować? W takim razie możemy się pobrać natychmiast po powrocie.

– Nie w tym sensie – powiedziała szybko, zanim Rupert zabrnął zbyt głęboko w niebezpieczny dla niej temat. – Po prostu w tej chwili sama nie wiem, czego chcę.

– Zmieniłaś się. – Rupert spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.

Phyllida znów napotkała spojrzenie Jake’a.

– Owszem, zmieniłam się.

Rupert był uszczęśliwiony zmianą nastawienia Phyllidy do jej kariery, ale nie mógł wprost uwierzyć, że dziewczyna unika jakiejkolwiek wiążącej odpowiedzi.

– Za parę dni możemy być z powrotem w Anglii – powiedział. – W tej sytuacji, nic cię tu już nie trzyma.

– To nie żarty – odparła ostrożnie. – Muszę się przespać z tym problemem, Rupercie. Nie chcę w pośpiechu podejmować kolejnej decyzji.

Kolacja dłużyła się w nieskończoność. Phyllida z całych sił starała się nie spuszczać wzroku z Ruperta, lecz odruchowo zerkała wciąż w stronę Jake’a i Val.

Wreszcie, ku jej uldze, Jake i Val wstali. Po chwili zdała sobie jednak sprawę, że muszą przejść obok nich i znów się najeżyła.

Val zatrzymała się zdumiona na widok Phyllidy.

– Cześć, nie wiedziałam, że tu bywasz.

– Świat jest mały – uśmiechnęła się niepewnie Phyllida. Spojrzała na Jake’a. – Cześć – dodała chłodno, jakby nie rozstali się przed paroma godzinami.

– To jest narzeczony Phyllidy – zaanonsował ironicznie Jake. – Rupert, prawda?

– Rupert Deverell – powiedział z godnością Anglik. Spojrzał na Jake’a, nie wiedząc, czy ma się obrazić z powodu kpiącego tonu, jakim został przedstawiony uroczej blondynce.

– Myślałem, że chcieliście zostać sam na sam – nacierał Jake. – Czyżby zabrakło już wspólnych tematów?

– Oczywiście, że nie – odparł Rupert z godnością. – Jednak człowiek musi jeść.

– Gdybym to ja nie widział narzeczonej przez dwa miesiące, nie zwracałbym uwagi na jedzenie – powiedział Jake. – W dodatku, gdyby tą narzeczoną była Phyllida, nie puściłbym jej samej nawet na miesiąc.

– Co to ma znaczyć? – spytał wojowniczo Rupert, unosząc się z krzesła.

– Tylko tyle, że sam nie ma narzeczonej, bo żadna dziewczyna nie chciałaby wyjść za mąż za takiego podejrzliwego i zaborczego osobnika – wtrąciła Phyllida, spoglądając nienawistnie na Jake’a. Posadziła Ruperta z powrotem na krzesło. Usiadł, mamrocząc coś gniewnie.

– Nie wiedziałam, że jesteś zaręczona – powiedziała szybko Val, by zdusić w zarodku kiełkującą awanturę.

– Naprawdę? – Phyllida spojrzała z irytacją na Jake’a.

Czemu nazwał Ruperta jej narzeczonym? Przecież powiedziała mu prawdę na jachcie. Nie śmiała jednak zaprzeczyć w obecności Ruperta. Wolała wyjaśnić mu w cztery oczy, że nie zmieniła zdania w sprawie ich małżeństwa.

– Gdybym wiedziała, że tu jesteście, zaprosiłabym cię wraz z narzeczonym do naszego stolika – ciągnęła Val, poprawiając dłonią jasne włosy. – Planujemy podróż dookoła świata i przydałyby się nam twoje porady kulinarne. Żadne z nas nie zastanawiało się nad tą stroną rejsu, prawda, Jake?

Dla Phyllidy był to kolejny cios. Jake i Val planowali wspólny rejs dookoła świata? Co noc będą leżeć na szerokiej koi, a światło księżyca będzie opromieniało ich swym blaskiem. Jake i Val błądzący po pustych plażach w promieniach zachodzącego słońca. Chciała się zerwać i krzyknąć: „Nie”, by zetrzeć ten głupawy uśmieszek z twarzy Val i oświadczyć, że Jake należy do niej.

Usta miała zdrętwiałe, gardło ściśnięte i suche.

– Czyżby Jake ci nie wspominał, że jestem niezbyt przydatna na jachcie? – Popatrzyła na niego, pragnąc mu przypomnieć, jak przytuleni do siebie obserwowali wyskakujące z wody delfiny, jak rozmawiali o zmierzchu i jak namiętnie kochali się owej nocy pod gwiazdami.

Jake odwzajemnił spojrzenie, w pociemniałych z gniewu oczach wyczytała, że pamięta wszystko aż za dobrze i jest zły, że mu to przypomina.

Rupert roześmiał się z niedowierzaniem.

– Nie mów mi, że żeglowałaś, kochanie. Wobec tego, najwyższy czas zabrać cię do domu, zanim staniesz się prawdziwą sportsmenką. Wolę cię jako domatorkę, szczególnie w łóżku!

Jake zrobił straszną minę, a Phyllida przestraszyła się, że rzuci się na Ruperta. Jednak tylko ścisnął rękę Val tak mocno, że dziewczyna jęknęła.

– Wobec tego nie będziemy cię fatygować – oznajmił twardo. – Pewnie chcesz jak najszybciej wrócić do domu.

– Coś takiego – powiedział Rupert, spoglądając z wściekłością w ślad za Jakiem. – Za kogo ten śmieć się uważa?

Phyllida odprowadzała wzrokiem wychodzącego z restauracji Jake’a. Bez niego sala wydawała się zimna i pusta.

– Nie zawsze jest taki. – Przypomniała sobie uśmiech Jake’a, szeptane przez niego miłosne zaklęcia.

– Nie wiem, co ta jego przyjaciółka w nim widzi – warknął Rupert, wciąż poruszony zajściem.

Jego przyjaciółka Val. Szczęściara, będzie mogła co rano budzić się w jego ramionach.

– Pewnie wie swoje – powiedziała cicho. Nieważne, jak niemiły potrafił być Jake. Ona też wiedziała.

– Zaczynam myśleć, że między wami coś zaszło – wyznał Rupert. – Jak on patrzył na ciebie i na mnie! Gdyby spojrzenie mogło zabijać, zostałaby ze mnie mokra plama na ścianie. No, ale skoro wybiera się z tą dziewczyną w podróż dookoła świata, to chyba nie jest tobą zainteresowany. Więc jednak doszło między wami do czegoś, czy nie?

– Nie – powiedziała ze smutkiem Phyllida. – Do niczego nie doszło.


Rano zamówiła taksówkę.

– Ale przecież ja tu jestem! – zaprotestował Rupert, gdy poinformowała go o tym. – Ten osobnik chyba się ciebie nie spodziewa?

– Łodzie wymagają przygotowania – odparła, chociaż skończył się gorący okres i na ten weekend nikt nie wyczarterował żadnego jachtu. – Nie ma sensu, żebym siedziała tu z założonymi rękoma, kiedy będziesz odsypiał różnicę czasu. Wpadniesz po mnie później.

Rupert marudził, lecz Phyllida uparła się. Przystań była obecnie jedynym miejscem, gdzie czuła się jak w domu, poza tym aż do bólu pragnęła spotkać Jake’a. Być może nigdy więcej do niczego między nimi nie dojdzie, ale musiała go zobaczyć. Nawet nie musiała na niego patrzeć, wystarczała jej świadomość, że będzie w pobliżu.

Do późna w nocy przekręcała się z boku na bok, katując się myślą o Jake’u i Val. Czy zmieniłoby to coś, gdyby wiedziała, że naprawdę są sobie bliscy? Czy kiedy się z nią kochał, układał w myślach wyprawę z Val? Zmęczony umysł Phyllidy nie potrafił znaleźć żadnej odpowiedzi. Wiedziała tylko, że jej marzenie o życiu z Jakiem legło w gruzach, podobnie jak i wiele innych.

Jake miał jeszcze bardziej niemiły wyraz twarzy i unikał Phyllidy, jak tylko mógł. Kiedy pod koniec pracy odnosiła kubeł, odezwał się do niej wreszcie:

– Przed chwilą dzwoniła Chris. Wraca z Mikiem do domu, przyjadą jutro rano.

Jutro? Phyllida przeraziła się na myśl, że nadszedł już koniec.

– To wspaniała wiadomość – mruknęła.

– Odbiorę ich z lotniska – dodał Jake. – Powinnaś być w domu, żeby ich przywitać. Nie musisz tu przychodzić. Nie ma wielkiego ruchu i sam dam sobie radę, póki nie wróci Chris.

– Rozumiem. – Nie ma przed nią nawet jutra. Koniec nastąpił dziś. Teraz. Jak w transie sięgnęła po torebkę. – Więc rozstajemy się?

Jake zerwał się z krzesła.

– Ja… tak, chyba tak… – Zawahał się, jakby chciał coś powiedzieć, ale kiedy odezwał się ponownie, zabrzmiało to sztywno i formalnie: – Dziękuję za współpracę.

– Nie ma za co. – Phyllidzie wydawało się, że przebywa w obcym ciele. Nie mogła tak zwyczajnie odejść, nie mówiąc mu, co czuje! Odwróciła się. – Jake…

– Słucham? – Nie wyglądało to zachęcająco.

– Jake, ja… – urwała. Wyznanie, że go kocha, potrzebuje i że serce jej pęka na myśl o rozstaniu, powinno pójść gładko, ale słowa uwięzły jej w gardle. Mógłby roześmiać się jej prosto w twarz, strzelić palcami i dodać, że miłość powinna zarezerwować dla swej bezcennej kariery.

Jej wahanie obudziło czujność Jake’a.

– O co chodzi? – spytał.

A niech się śmieje, postanowiła Phyllida. Przynajmniej ulżę sobie.

– Jake, chciałam ci powiedzieć…

Przerwał jej donośny dźwięk klaksonu. Przez okno zobaczyła Ruperta siedzącego za kierownicą wynajętego samochodu i bezradnie opuściła ręce. Wzrok Jake’a stężał.

– Lepiej już idź. Nie możemy pozwolić, żeby jego lordowska mość czekał.

Phyllida przygryzła wargi i skinęła głową. Nie potrafiła zdobyć się na wyznanie, kiedy obserwował ich Rupert. Może było to bez znaczenia, może za jakiś czas będzie się cieszyła, że zdobyła się jedynie na zdawkowe:

– Do widzenia.

Szybkim krokiem ruszyła w stronę samochodu. Rupert czuł się urażony, że zostawiła go samego na cały dzień. Wciąż narzekał w drodze do domu.

– Nadal nie rozumiem, czemu musiałaś pójść do pracy – powiedział, otwierając drzwi. – Nawet ci nie zapłacił!

– Nie o to chodzi – rzekła zmęczona.

– Tak? A o co? To nie działalność dobroczynna i nie podoba mi się, że moja narzeczona spędza całe dnie, pracując za darmo, zwłaszcza dla takiego typka jak Tregowan.

– Nie jestem twoją narzeczoną – powiedziała, rzucając torebkę na krzesło. – Przestałam nią być w chwili, kiedy oddałam ci pierścionek.

Rupert nasrożył się.

– Myślałem, że postanowiliśmy puścić to wszystko w niepamięć.

– To ty tak postanowiłeś.

– Czy chcesz przez to powiedzieć, że odbyłem tę całą podróż na próżno? – zdumiał się.

Westchnęła.

– Byłam bardzo rozgoryczona po tamtej kłótni. To normalne. Gdybyś przyszedł do mnie następnego dnia i powiedział to, co usłyszałam od ciebie wczoraj, pewnie rzuciłabym ci się w ramiona. Teraz cieszę się, że tego nie zrobiłeś.

– Cieszysz się?

– Teraz wiem, że pobierając się, popełnilibyśmy straszny błąd. – Starała się wytłumaczyć mu to najdelikatniej, jak tylko potrafiła. – Nie znaliśmy się tak naprawdę. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo różnimy się od siebie.

– Wcale nie – zaprotestował. – Prowadzimy podobny tryb życia, mamy wspólne zainteresowania, wspólnych przyjaciół… W czym tkwi ta różnica?

Phyllida spojrzała na niego bezradnie.

– W sposobie myślenia.

– Co za bzdury! – obruszył się Rupert. – Najwyraźniej Australia pomieszała ci w głowie. Zmienisz zdanie, gdy tylko wrócimy do domu.

– Nie zamierzam zmienić zdania. – Chwyciła głęboki oddech. – Przykro mi, Rupercie, ale nie wyjdę za ciebie, bo cię nie kocham. Chyba nigdy cię nie kochałam.

Rupert wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć.

– Czy zdajesz sobie sprawę, z czego musiałem zrezygnować, żeby pojechać w ślad za tobą? Utknąłem na dwa dni w tym paskudnym miejscu i mój kręgosłup pewnie nigdy nie dojdzie do siebie po najbardziej niewygodnym łóżku, w jakim miałem nieszczęście spać, a wszystko to dla ciebie!

– Nie prosiłam, żebyś przyjeżdżał – zauważyła Phyllida rozdrażniona próbą obwiniania jej za wszystko. – Przepraszam, że trudziłeś się na próżno, ale mogłeś napisać, tak jak ja to zrobiłam.

– Nie dostałem od ciebie nawet zakichanej pocztówki!

– Nie – przyznała – ponieważ nie zdążyłam wysłać listu. Wygładziła wyjętą z torebki zmiętą kopertę.

Kiedy spojrzała na nią, stanął jej przed oczyma moment, gdy list upadł na podłogę kabiny, wyraz twarzy Jake’a, kiedy go podnosił i rozsypujące się jak domek z kart jej szczęście. Nie zmieniła zdania w sprawie tego, co napisała w liście, tylko jej serce nie biło już tak radośnie.

Wręczyła kopertę Rupertowi.

– Masz, możesz go przeczytać. Jest zaadresowany do ciebie. Rupert spojrzał podejrzliwie na list i otworzył kopertę.

– Wszystko jasne – rzekł głucho, kiedy skończył lekturę. – Mogłem spokojnie oszczędzić sobie podróży. Już podjęłaś decyzję?

– Tak. Nie miałam pojęcia, że się zjawisz.

– Pewnie, że nie – powiedział z goryczą Rupert. – Tylko czemu nie powiedziałaś mi o tym zaraz po przylocie, zamiast podsycać moje nadzieje i robić ze mnie głupka?

Rupert nie robił sobie żadnych nadziei, zreflektowała się Phyllida. Był wręcz przekonany, że jak zwykle dostosuję się do jego planów. Westchnęła.

– Przepraszam – powtórzyła.

– Nie rozumiem cię – ciągnął uparcie. – Oferuję ci szansę, o jakiej zawsze marzyłaś, a ty ją odrzucasz. Chyba nic cię tu nie trzyma? Trudno zresztą uwierzyć, żeby podobało ci się w tej dziurze.

Dziewczyna pomyślała o błękitnym morzu, słońcu igrającym w wodzie, o turkusowych falach obmywających śnieżnobiałe plaże. Przypomniało się jej niebo, wiatr i szum wody rozcinanej kadłubem jachtu. Zobaczyła twarz Jake’a, jego uśmiech i zielone oczy.

– Podoba mi się tutaj – odparła.

– Nie możesz zostać tu na zawsze. Wiesz o tym, prawda? I co zamierzasz w związku z tym?

– Jeszcze nie wiem – odparła ze ściśniętym sercem.

Czułaby się bardziej winna wobec Ruperta, gdyby nie wiedziała, że głównie ucierpiała jego miłość własna. Zawsze uwielbiał teatralne gesty, a lot do Australii w celu odzyskania narzeczonej był ukoronowaniem tej maniery. Niestety, rachuby zawiodły, więc stracił poczucie humoru.

Oświadczył, że dał ostatnią szansę Phyllidzie, i ma nadzieję, że jeszcze tego pożałuje. Tymczasem nie może się doczekać, by strząsnąć z butów kurz Port Lincoln.

W sumie ulżyło jej, kiedy zdołała zamówić mu ostatni lot do Adelajdy. Na odchodnym zakomunikował, że skoro odbył tak daleką podróż, nie zawadzi załatwić przy okazji paru interesów, w związku z czym zwiedzi winnice w Barossa Valley.

Phyllida z obrzydzeniem zastanawiała się potem, czy ten romantyczny gest Ruperta nie był jedynie przykrywką dla podróży służbowej, co pozwoli odliczyć mu koszty od podatku. Spędziła samotnie noc w domu Chris, zastanawiając się, czy Jake siedzi na werandzie, spoglądając na morze. Czy myśli o niej, czy wspomina wspólnie spędzoną noc? A może razem z Val ustala szczegóły wyprawy dookoła świata?

Obraz Jake’a stale jawił się jej przed oczyma. Jake wznoszący w rozpaczy oczy do nieba, Jake pomagający jej wsiąść do łodzi, pochylający się nad nią, by ją pocałować… Usiłowała odgonić te wspomnienia, lecz przeszkadzał jej w tym mrok nocy. Przypomniała sobie, jak ją odtrącił, jakim zimnym i złym spojrzeniem obrzucił ją wczorajszego wieczoru.

„Nie chcę stać się elementem twojego życia” – te słowa gorzko dźwięczały jej w uszach. Wybrał Val.

Nawet nie zdążyła mu powiedzieć, jak bardzo go kocha. Była tak przejęta chwilą rozstania, że zupełnie zapomniała o rywalce. Nie mogła znieść myśli, że teraz śmieją się oboje z głupiutkiej Angielki.


Obudziła się wcześnie rano. Spała źle, nękał ją koszmar, w którym Jake podchodzi do niej i jest rozczarowany, że to nie Val. Posprzątała dom i przygotowała wszystko na przyjazd Chris i Mike’a.

Układała lilie w wazonie, kiedy usłyszała zbliżający się samochód. Drżącymi dłońmi odstawiła wazon. Był z nimi również Jake. Powinna przywitać się z nim obojętnie, jakby nic między nimi nie zaszło. Nic nie może zakłócić powitania Mike’a i Chris.

Chwyciła głęboki oddech i otworzyła drzwi frontowe. Najpierw dostrzegła Jake’a. Pomagał Mike’owi wysiąść z auta. Odwrócił głowę na dźwięk otwieranych drzwi i napotkał wzrok Phyllidy. Miał obojętny wyraz twarzy. Postąpiła krok w jego kierunku.

Z drugiej strony samochodu pojawiła się Chris i ze łzami radości podbiegła do Phyllidy, ściskając ją serdecznie.

– Wyglądasz zupełnie inaczej – zawołała, odsuwając się od niej na wyciągnięcie ręki. – Być może przyczyniłam się do tego, a może to słońce? Nie zmieniłaś uczesania? Nie, to coś innego…

Phyllida spojrzała zdumiona na kuzynkę. Cała Chris, od razu wykryła prawdę? Roześmiała się z wysiłkiem.

– Nie miałam czasu wysuszyć włosów, ale wciąż jestem taka sama. Naprawdę!

Poszła przywitać się z Mikiem, unikając wzroku Jake’a. Mike, wysoki, barczysty mężczyzna, miał nieco kłopotu z kulami, lecz ucałował Phyllidę i podziękował jej za zachowanie pracy dla Chris.

– Bardzo jej na tym zależało – dodał.

– Wejdziesz, Jake? – zaproponowała Chris. – Nawet nie zdążyliśmy ci podziękować.

– Chyba nie. – Uśmiechnął się przelotnie. – Musicie się zadomowić, a poza tym Phyllida ma dla was niespodziankę związaną z Rupertem.

Wsiadł do samochodu i szybko odjechał.

Загрузка...