CZĘŚĆ DRUGA. ALHAMBRA

6

Poranek był chłodny, ale promienny, pełen słońca, jak to bywa tylko na Południu, zanim miasto obudzi się do życia. Głośny zgrzyt opróżnianych pojemników na śmieci, krzyki robotników idących wcześnie do pracy, niezwykła czystość, i światła, i dźwięków.

Po dwóch tabletkach nasennych Unni była trochę oszołomiona, ani ciało, ani umysł nie chciały jej słuchać, kiedy schodziła do jadalni na śniadanie. Veslę i Antonia przepełniała energia, Jordi natomiast siedział, jak na niego, niebywale spokojnie. Na pytanie, co mu jest, odpowiedział, że myśli.

Kiedy zaraz po śniadaniu wyszli z hotelu, na ulicach znowu wrzało życie.

Unni otrząsnęła się, nocne cienie wciąż jeszcze trwały w jej umyśle, ale teraz nie miało to już znaczenia. W końcu mogli przyjrzeć się trochę Granadzie, na co wczoraj wieczorem nie mieli czasu. Przejechali tylko taksówką do hotelu po nowoczesnych ulicach centrum, które pewnie wszędzie są podobne.

– O, tak bym chciała obejrzeć Alhambrę – szczebiotała Vesla entuzjastycznie, zadzierając głowę w stronę wzgórz.

– Może nie akurat teraz – odparł Antonio. – Właśnie idziemy do domu Elia. Alhambrę zostawimy sobie na później.

– Tak, no oczywiście! Pojechać do Granady, to przecież jakby wyskoczyć na róg, prawda? Możemy innym razem… O rany! Spójrzcie na te buty! Muszę je kupić!

Ustąpiła jednak, zrezygnowała z zakupów, i po i chwili znaleźli się wszyscy przed domem Elia. Przy – szli piechotą, bo ulica znajdowała się niedaleko ich hotelu, a bardzo chcieli odetchnąć trochę hiszpańskim powietrzem. Wszędzie, niestety, unosił się zwyczajny zaduch wielkiego miasta, ale trzeba przyznać, że mijali wiele wspaniałych budowli.

Elio mieszkał jednak w zwyczajniejszej dzielnicy. Nie było tu widać żadnej nędzy, co to, to nie, ale domy wyglądały dość pospolicie, wchodziło się do nich wprost z ulic. Parę kroków i jest się w pokoju.

Otworzyła im rosła kobieta o twarzy pozbawionej iluzji. Na widok zgromadzenia przed drzwiami zareagowała agresywnie. Nie powinni byli przychodzić tu wszyscy, ale przecież współpracowali z sobą nad tym zadaniem i nie mogli nikogo wyłączać.

Antonio bardzo uprzejmie zapytał, czy pod tym adresem mieszka niejaki Elio Navarro.

Kobieta zamachała rękami, jakby się opędzała od natrętnej muchy, i odwróciła się od nich plecami.

Elio, Elio, otra vez, otra vez!

„Znowu i znowu?”

– Czy ktoś już o niego pytał? – zdziwił się Jordi.

Si, si! - kobieta niemal jednym tchem wygłosiła po hiszpańsku długą tyradę, z której bracia pojęli tyle, że całkiem niedawno byli tu jacyś dwaj mężczyźni, którzy chcieli się spotkać z Eliem Garcia Navarro. Ale on tu już nie mieszka, a kobieta nie ma, rzecz jasna, jego adresu.

Unni i Vesla nie rozumiały nic a nic, ale panowie zaraz im wyjaśniali, o co chodzi.

– Czy ktoś w ogóle wie, gdzie się Elio Navarro podziewa? – spytał Jordi. – Jesteśmy jego krewnymi. Z Norwegii.

Wspaniała, bujna kobieta przyjrzała im się uważniej. Wyglądało na to, że obecność obu dziewcząt usposobiła ją łagodniej, one zaś starały się, jak mogły, wyglądać sympatycznie i niewinnie. Szczęściem nie było to takie trudne.

W końcu kobieta skinęła głową i otworzyła przed gośćmi drzwi. Znaleźli się w pokoju z mnóstwem rodzinnych fotografii, na ścianach i na półkach, wszędzie. Gospodyni poprosiła, by usiedli w miękkich fotelach, i sama też usiadła. Z głębi mieszkania wyszła młodsza, bardzo piękna kobieta o smutnych oczach. Antonio przedstawił siebie i przyjaciół.

– Ach, Vargas! – zawołała starsza z kobiet, jakby teraz już wszystko było jasne. – Tak, jedna z sióstr Elia wyszła za mąż za Vargasa. Natomiast druga bliźniaczka za jakiegoś Norwega, si, si!

Zadowolona, nie przestawała kiwać głową.

– Mój brat i ja jesteśmy potomkami Margarety Navarro – wyjaśnił Antonio. – Dobrze też znamy potomków Any Navarro. Musimy jednak konieczne znaleźć Elia Navarro, by dowiedzieć się ważnych rzeczy o naszych rodzinach. To dla nas bardzo ważne.

Jordi, odkąd nabrał normalnej wagi, nie robił już takiego strasznego wrażenia, gospodyni jednak spoglądała na niego niepewnie, wyraźnie chętniej zwracała się do Antonia, toteż on prowadził rozmowę.

Kobieta powiedziała im, że wie, iż w rodzinie Elia, jej męża, jest jakaś tajemnica, ponieważ jednak jego to bezpośrednio nie dotyczyło, rozmawiali o tym niewiele. Chodzi o to, że niektórzy członkowie waszego rodu umierają w wieku dwudziestu pięciu lat, prawda? Obie jego siostry bliźniaczki w tym właśnie wieku odeszły ze świata. I wuj Santiago. I nieszczęsny bratanek Estéban.

– To Elio znał Estébana? – zapytał Antonio z ożywieniem.

No y no, to przecież było bardzo dawno temu. Słyszał tylko o strasznej żonie Estébana, Emilii, która go zamordowała.

Antonio przytaknął skinieniem.

– Tak jest. Jedna z wnuczek tej Emilii, Emma, ściga nas teraz z kilkoma innymi draniami. I Elio jest jedynym, który prawdopodobnie może nam powiedzieć, dlaczego.

Obie Hiszpanki konferowały ze sobą półgłosem.

W końcu starsza znowu zwróciła się do Antonia.

– Byli tu u nas przedtem jacyś mężczyźni i pytali o Elia. To byli źli ludzie, takie rzeczy się widzi. A Elio zniknął, właśnie w obawie przed takimi ludźmi.

– Ci mężczyźni to Hiszpanie czy Norwegowie?

– Hiszpanie, co do tego nie mam wątpliwości. Ale ja ich nie znam! Cóż, jest tylko jedna osoba, która wie coś o Eliu. I czy on w ogóle żyje, bo wkrótce minie rok od czasu, gdy zniknął. Możemy wam powiedzieć, kto to taki, bo budzicie zaufanie. My jednak też będziemy miały do was prośbę o przysługę, która, niestety, nie będzie łatwa.

Po zaciśniętych wargach i lekko napinających się skrzydełkach nosa Antonio Unni poznała, że przyjmuje tę wiadomość bez entuzjazmu.

– Zrobimy, co tylko będziemy mogli. Obiecuję – powiedział mimo to. – Musicie wiedzieć, że na nas też ciąży przekleństwo, a wnuk Any w Norwegii niebawem skończy dwadzieścia pięć lat. To jej ostatni potomek. Unni, którą pani tu widzi, pozostały jeszcze cztery lata życia.

Kobieta z wyrazem żalu pochyliła głowę.

– Gdyby nie to, że my sami znajdujemy się w wielkiej potrzebie i bardzo liczymy na waszą pomoc, nigdy bym się w to nie wdawała. Ale bardzo chcę, by Elio, mój mąż, wrócił do domu, a moja córka ponad wszystko na świecie pragnie odzyskać synka, mego jedynego wnuka.

– Zechciałaby pani wytłumaczyć trochę dokładniej? – poprosił Antonio.

Obie bardzo sympatyczne kobiety zaczęły opowiadać jedna przez drugą, przekrzykiwały się nawzajem, przerywały sobie, w końcu Antonio musiał zaprowadzić jakiś porządek. Ustalono, że opowiadać będzie starsza, señora Navarro. Córka miała na imię Mercedes.

– Uff, naprawdę trudno o tym mówić, ale Mercedes popełniła fatalny błąd. Wyszła mianowicie za mąż za pewnego cudzoziemca. Mieszka on wprawdzie w Hiszpanii, ale jest innego wyznania. Nie jest katolikiem! No i wszystko ułożyło się niedobrze. Po prostu strasznie. Ten człowiek okazał się brutalem, bił Mercedes, bo w jego kraju tak się właśnie kobiety traktuje, a one znoszą to bez szemrania.

Młodsza z pań wyciągnęła rękę, przedramię zostało nic tak dawno złamane. Na jej urodziwej twarzy widzieli blizny. Nie mogli mieć wątpliwości, kto to zrobił.

– José, on ma inaczej na imię, ale to trudne do wymówienia, więc nazywamy go po prostu José, jest człowiekiem bardzo bogatym. Dlatego Elio i ja zgodziliśmy się na to małżeństwo. Nigdy nie powinniśmy byli tego robić… Urodził się cudowny chłopczyk, mały Pepe, skończył właśnie cztery latka…

– Przepraszam, że przerywam – wtrącił Antonio. – Ale czy José miał coś wspólnego ze zniknięciem Elia?

– Nie, w żadnym razie, señor. To są dwie odrębne sprawy. W każdym razie… Mercedes nie była już w stanie dłużej znosić takiego życia. O rozwodzie nie może być mowy, bo Mercedes jest katoliczką. Uciekła jednak z pięknego domu męża i dziecko zabrała ze sobą.

– To zrozumiałe – powiedział Antonio cicho.

– Dziękuję. Przyjechali do nas. Cała ta sprawa to dla nas wielki wstyd, ale przyjęliśmy córkę, nie mogliśmy pozwolić, by ją maltretowano.

– Naturalnie! W pojęciu naszym, Norwegów, nie ma się czego wstydzić. To same przez się zrozumiałe prawa człowieka. Ale Mercedes ma zawiązane życie, jeśli mogę tak powiedzieć, prawda? Nigdy nie będzie mogła ponownie wyjść za mąż?

– Niestety. José przyjeżdżał tutaj, żądając wydania Pepe, ale chłopiec się go po prostu boi, więc ukryliśmy dziecko.

– Tak, to zawsze bardzo skomplikowana sytuacja – westchnął Antonio ponuro. – Często się zapomina, że również ojcowie kochają swoje dzieci i chcieliby mieć je przy sobie. Ale na gwałt godzić się nie można!

– No właśnie. Pan jest bardzo mądrym człowiekiem, señor Vargas. Dla nas najważniejsze jest to, by mały miał odpowiednie warunki. A dziecko nie może dobrze się czuć u kogoś, kogo się boi. Jestem wystarczająco dorosła, by rozumieć, że wszelkie gadanie o tym, iż tylko matka może zapewnić dziecku opiekę, to przesada. Niemniej jednak José nie jest dobrym ojcem. On będzie zmuszał syna do bezwzględnego posłuszeństwa, narzuci mu nieznośną dyscyplinę, będzie mu wpajał swoją religię, zresztą na oczach dziecka bił i upokarzał Mercedes.

Antonio gniewnie kręcił głową.

Señora Navarro mówiła dalej, tym razem z drżącymi wargami i łzami w oczach:

– Ale pewnego dnia Pepe bawił się w ogrodzie… i zniknął. Dowiedzieliśmy się, że uprowadziło go dwóch mężczyzn, wsadzili biedaka do dużego, czarnego samochodu i odjechali.

– Kiedy to się stało?

– Trzy miesiące temu. Zrobiłyśmy obie wszystko, by odzyskać chłopca, ale na próżno. José to człowiek potężny. Władze ani nie chcą, ani nie mogą nam pomóc.

Zaległa cisza. Unni myślała, że w tym przypadku uroda szkodzi. José chce za wszelką cenę odzyskać ów piękny kwiat, jakim jest Mercedes. A ona kiedyś mu uległa, czy może jego bogactwu? To wielka tragedia.

Milczenie przerwał Antonio.

– Więc panie by chciały, byśmy odnaleźli chłopca?

Obie przytaknęły z wielkim zapałem.

– No, ale co potem? Powiedzmy, że go odzyskamy, to co będzie dalej?

– Jakoś się powinno ułożyć – odparła starsza z kobiet pospiesznie, jednak w jej głosie brzmiała niepewność.

– Tylko co to wszystko ma wspólnego z Eliem?

Elio zapadł się pod ziemię trzy kwartały temu. A przedtem zwierzył się tylko jednemu człowiekowi. José.

– Takiemu draniowi? – spytał Antonio z niedowierzaniem. – Czy José jest tym jedynym człowiekiem, który wie, gdzie się podziewa Elio?

Señora załamywała ręce, jakby chciała przepraszać.

– Myśmy wtedy jeszcze nie wiedzieli, że José jest takim potworem. Mercedes nic nam nie mówiła.

Ale afera, myślała Unni, która z tej rozmowy rozumiała piąte przez dziesiąte. Elio z pewnością zobowiązał José do milczenia. Jak w takim razie wydobędziemy z niego adres Elia? I czy w ogóle da się coś zrobić z gangsterem, któremu chcemy odebrać syna?

Teraz głos zabrał Jordi. Nawet zakochana w nim Unni musiała zauważyć, że w normalnym domu, na tle zwyczajnego otoczenia, robi on niezwykłe wrażenie. Obie Hiszpanki cofnęły się jakby spłoszone.

– Señora Navarro. Señora Mercedes. Pozwólcie, że zajmiemy się tą sprawą. Obiecuję wam, że otrzymacie z powrotem dziecko. Muszę tylko wiedzieć jedno: Czy ten José ma jakąś słabość? Z wyjątkiem syna, rzecz jasna.

Mercedes prychnęła.

– José? On nawet nie zna słowa słabość!

– A jaki jest jego zawód?

– W zasadzie jest adwokatem. To znaczy… On jest adwokatem.

Zamilkła.

– O czym pani myśli, señora? – spytał Jordi.

– Bo często się zastanawiałam…

– Tak? Powiedziała pani „w zasadzie”?

– No właśnie. On wprawdzie otrzymuje bezwstydnie wysokie honoraria, ale przesadnie dużo to w swoim biurze nie pracuje. Mimo to ma wielką posiadłość, stać go na cały ten luksus… A w domu…

Wszyscy czekali.

– W domu są takie drzwi, zawsze zamknięte na klucz. Nie wolno mi było tam zaglądać. Niekiedy jednak przychodzili do nas jacyś mężczyźni. Zwykle spora grupa. I mój mąż tam ich wprowadzał. Pewnego dnia zostawili drzwi uchylone. Zajrzałam. To piwnica, do której wiodą strome schody. Mężczyźni na dole oglądali jakiś bardzo skomplikowany karabin. Nie wiem, jak się coś takiego nazywa. Zresztą nie mogłam się długo przyglądać.

– A może mogłaby pani go narysować – poprosił Antonio, podsuwając jej swój notes i długopis.

Mercedes jak mogła najdokładniej odtworzyła to, co zapamiętała.

Bracia popatrzyli po sobie.

– Bazooka? – zdziwił się Jordi. – Pancerzownica. Dziękuję. No to mam informacje, które były mi potrzebne.

Reszta towarzystwa nie bardzo nadążała za jego rozumowaniem, ale Jordi wstał, powiedział parę słów na zakończenie, zapisał adres Joségo i zaczął się żegnać.

W drodze powrotnej do hotelu Vesla kupiła sobie buty, które tak jej się spodobały.

7

Jordi musiał zatelefonować. Nie mogło to czekać, aż wrócą do hotelu, weszli więc do fantastycznie pięknego parku, gdzie liście drzew mieniły się w słońcu zielenią i żółcią. Jordi powiedział przyjaciołom, że nie lubi rozmawiać przez telefon komórkowy, idąc ulicą, bo to wygląda strasznie sztucznie.

Tym razem jednak rozmowa była bardzo ważna.

Musiał zatelefonować do Pedra, swego przyjaciela, sprawującego bardzo wysoki urząd.

– Tak, jesteśmy w Hiszpanii. W Granadzie. Przyjechaliśmy wczoraj wieczorem. Natrafiliśmy już na ślad Elia Navarro. Tak, tak, on żyje, a w każdym razie żył kilka miesięcy temu. Ale będziemy potrzebować twojej pomocy.

Kiedy Pedro dowiedział się, o co chodzi, obiecał, że przyjedzie do nich z Madrytu. Nie może się jednak ruszyć do jutra rana, dopóki nie załatwi jakiejś bardzo ważnej sprawy. Naturalnie, że zna Joségo, władze miały go przez jakiś czas na oku, ale nie znaleziono niczego obciążającego.

Pedro zapytał jeszcze:

– Ta jego młoda żona… Nie widziała jakichś załadowanych ciężarówek czy innych ciężkich pojazdów przed domem?

– Nie – odparł Jordi. – Podkreśla jednak, że posiadłość jest rozległa, mogło się tam dziać wiele, a ona niczego nie zauważyła.

– Natychmiast porozumiem się z policją w Granadzie. Ale ten jego synek… dziecka nie powinno być w domu, kiedy uderzymy. Mogłoby się przestraszyć, a poza tym łatwo by go było użyć jako zakładnika… albo jeszcze gorzej, może go trafić jakaś zabłąkana kula, gdyby doszło co do czego.

– Nie denerwuj się, Pedro – zapewnił Jordi. – Już ja wszystko zorganizuję. Chłopcu nic się nie może stać.

Właśnie takie sprawy były zawsze specjalnością Jordiego, pomyślała Unni i zalała ją fala ciepła. Zawsze zajmował się słabymi i najmniejszymi mieszkańcami tego świata.

Jordi z telefonem przy uchu odszedł w głąb parku. Antonio powiedział coś do Vesli i Unni odwróciła się na moment do nich. Kiedy znowu spojrzała w stronę Jordiego, nie było tam nikogo.

Serce skoczyło jej do gardła ze strachu. Alejkami wciąż chodzili jacyś ludzie, ale Jordi zniknął.

– Boże, on przepadł – wykrztusiła z trudem. – Pomyślcie, może Leon tu gdzieś jest? Może porwał Jordiego?

– Jakim sposobem Leon zdążyłby tu przyjechać? – prychnął Antonio. Ale i w jego głosie można było wyczuć lęk.

I nagle, dokładnie w momencie gdy Unni już chciała biec i go szukać, Jordi się ukazał jakby nigdy nic. Szedł po prostu pośród innych spacerowiczów. Z telefonem komórkowym przy uchu wracał do swoich towarzyszy.

Spadło na niego setki pytań, ale on tylko się uśmiechał, wkładając telefon do kieszeni.

– Miałem wrażenie, że ktoś nas śledzi, więc postarałem się mniej rzucać w oczy. Odszedłem w głąb parku, bo chciałem odwrócić uwagę od was. Ale niczego konkretnego nie zauważyłem. Człowiek w takiej sytuacji jak nasza ma paranoidalne podejrzenia.

Owszem, co do tego wszyscy byli zgodni. Ale tak naprawdę to po raz pierwszy widzieli ten numer Jordiego. Nigdy przedtem jeszcze im nie zniknął, więc byli bardzo poruszeni. Bywał, niewidzialny, w pobliżu Antonia i Unni, i to wielokrotnie, ale wtedy oni nie mieli pojęcia, że Jordi nadal „żyje”. Teraz doszło do zniknięcia dosłownie na ich oczach.

Sam Jordi chyba się tym bawił. Zadowolony spoglądał na swoich towarzyszy.

– Skoro mamy wolne popołudnie, moi kochani, to może wybralibyśmy się do Alhambry?

Odpowiedziało mu entuzjastyczne „hurrra” ze strony Vesli.


Vesla popełniła jednak błąd. Poszła do Alhambry w swoich nowych, nie rozchodzonych jeszcze butach.

Alhambra to rozległy teren. Trzeba pokonać wiele łagodnych wzniesień i ścieżek, zanim się dotrze od bramy do głównych budowli. Znajdowali się właśnie na początku długiej alei, po obu stronach której rosły gęsto wysokie cyprysy – tak się przynajmniej wydawało Unni, że to cyprysy, ale może tuje? Nie, chyba jednak cyprysy – gdy Vesla oznajmiła, że dalej nie pójdzie.

W pobliżu znajdowała się ławka i Vesla opadła na nią z głośnym westchnieniem ulgi.

– Idźcie sami – zachęcała. – Ja tu zostanę i zamierzam się wspaniale opalić. Po powrocie do domu wszystkie moje znajome zzielenieją z zazdrości.

– Ale to przecież ty się upierałaś, żeby zobaczyć Alhambrę – przypomniał jej Antonio.

Vesla machnęła tylko na znak, że mają sobie iść. No to poszli, z lekkimi wyrzutami sumienia, że ją tak zostawiają samą, ale co mieli zrobić? Boso nie mogła przecież iść po kamienistej ścieżce, po gorącym asfalcie zresztą też nie.

Stara twierdza Maurów z czternastego i piętnastego wieku prezentowała się po prostu niezwykle. Unni rzecz jasna miała jakieś wyobrażenie, jak to powinno wyglądać, mimo to była absolutnie zaskoczona wspaniałością budowli i jej artystycznym poziomem. Każda ściana, każdy portal były przeładowane ozdobami z rozmaitych rodzajów kamienia. Marmury, piaskowce, granity, ceramika, cegła… Często trudno było rozpoznać, co się znajduje za tą kipiącą bogactwem ornamentyką. Fontanny, baseny, sadzawki obsadzane krzewami mirtu, dawały kamieniom życie. Oglądali świetnie zachowane założenie pałacowo – ogrodowe, piękne sale, posuwali się jednak dość szybko naprzód, pamiętali bowiem, że Vesla siedzi tam sama i czeka. Poza tym nie powinna się za bardzo opalić, to niezdrowe.

Unni cieszyła się, że może te wszystkie wspaniałości oglądać razem z Jordim i Antoniem. Będę to wspominać jako jedną z moich najpiękniejszych chwil z Jordim, myślała, gdy ujmował ją za rękę, by pomóc jej na przykład wejść po schodach. Nie przejmowali się tym, że chwilami trzeba było przeciskać się w tłumie turystów z różnych krajów świata, wszystko rozumiejących Anglików, fotografujących Japończyków, przemieszczających się wielkimi grupami, rozszczebiotanych Francuzek i milkliwych Niemców. Nic nie miało znaczenia, skoro Jordi jest z nią. Wprawdzie musi puszczać jej rękę dość szybko, żeby nie zmarzła, ale Unni i tak była szczęśliwa.


Vesla podskoczyła, gdy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Spojrzała w górę i oślepiło ją słońce.

Stał przed nią uśmiechnięty młody mężczyzna z rodzaju beachcomber, jacy kokietują głupie skandynawskie dziewczyny i kobiety na plażach najmodniejszych ośrodków turystycznych. Okazuje się, że i w głębi lądu ich nie brak.

Powiedział coś po hiszpańsku do Vesli, która próbowała zachowywać się uprzejmie, ale z dystansem. Młodzieniec nie był sam, nieco dalej stał jakiś starszy mężczyzna i czekał. Vesla wyjaśniła po angielsku, że nie rozumie.

Młody wezwał na pomoc swego towarzysza, który posługiwał się dość osobliwą odmianą angielskiego. Z trudem dotarło do Vesli, że pytają, jak się dostać do Generalife, pięknego letniego pałacu gdzieś w pobliżu. Vesla wyjaśniła, że nie wie, ale że przy głównej bramie widziała drogowskaz.

Dla obu mężczyzn musiało to być za dużo tego angielskiego. Młodszy powiedział więc z uśmiechem:

Jo kam vidd ass.

Vesla przetłumaczyła to sobie jako: „Chodź z nami”. Z ubolewaniem wskazała na swoje poranione stopy.

Wtedy tamci najzupełniej nieoczekiwanie usiedli przy niej, jeden po prawej, drugi po lewej stronie.

Ver iss hi? (Gdzie on jest?)

– Kto taki? – spytała Vesla, uznając, że sytuacja zaczyna być nieprzyjemna.

– Elio – odparł mężczyzna cicho, bo aleją przechodzili turyści.

Vesla chciała wstać i włączyć się w tłum, by ratować życie i honor, ale tamci stanowczo ją zatrzymali. Starszy groził nieprzyjemnościami, gdyby zaczęła krzyczeć.

Jo kam vidd ass - powtórzył.

– Ale ja…

Mocniejszy nacisk na żebra. Coś spiczastego. Ostrze noża?

– Ale ja nie rozumiem – przekonywała.

– Byliście dzisiaj w domu Elia. Gdzie on jest?

Powinna była pewnie zapytać: Kim jest Elio, ale uznała, że to by było głupie. Przecież była w domu Elia, ci dwaj nabraliby więc przekonania, że Vesla kłamie.

Co mogłoby się dla niej okazać groźne.

Zamiast tego zapytała więc:

– Jak mogę wiedzieć, gdzie on jest, skoro nikt inny tego nie wie?

Musiała to powtarzać wielokrotnie, zanim Hiszpan nareszcie pojął. Vesla była śmiertelnie przerażona, serce tłukło się jej w piersi jak szalone. Gdyby ten młody przyciskał jej do boku pistolet, to mogłaby zacząć wzywać pomocy, bo przecież nie odważyłby się strzelać, gdy tylu ludzi wokoło. Ale nóż? Może ją zabić bezgłośnie… gdyby miała upaść, wzięliby ją między siebie, udając, że się źle poczuła. Nie, nie powinna ryzykować.

Wracaj, Antonio, Jordi, ratunku, błagała w duchu.

Dobrze, zacznę krzyczeć, pomyślała. W końcu co mam do stracenia? Ale akurat w tym momencie alejka była pusta. Napastnicy wykorzystali sytuację, wstali, wzięli ją pod ręce i pociągnęli przed siebie.

– Chodź z nami – powtórzył raz jeszcze starszy z mężczyzn tym swoim żałosnym angielskim. Vesla musiała dać się ściągnąć z bezpiecznej ścieżki. Była taka przerażona, że nawet nie czuła bólu w nogach.

8

Oszołomieni pięknem i pełni wrażeń przyjaciele Vesli wrócili ze wspaniałych budowli Alhambry. Unni kupiła widokówkę, by pokazać Vesli, gdzie mogła być. Słaba pociecha, ale zawsze.

Kiedy dotarli do cyprysowej alei, stanęli bezradnie.

Z daleka widzieli ławkę, ale Vesli na niej nie było.

Rozglądali się dookoła.

– Musiała wrócić do bramy – powiedział Antonio.

– Tak, w końcu zwiedzaliśmy zabytki dość długo – zgodził się z nim Jordi. Ruszyli więc w dół aleją, ale ta się wkrótce rozdzieliła na dwoje; stali więc i zastanawiali się, co dalej.

– Moim zdaniem poszła główną drogą – rzekł Antonio. – Ten drugi szlak jest po prostu zbyt stromy i nierówny dla jej poranionych stóp.

Ruszyli szybko przed siebie. Słońce chyliło się ku zachodowi, wkrótce cały teren zostanie zamknięty. Mijali rząd wysokich drzew, rosnących po jednej stronie drogi. Po drugiej mieli gęsty zagajnik.

Nie wiedzieli, co to za drzewa, może topole, nie było czasu na zastanawianie się. W myślach mieli tylko Veslę. Trudno powiedzieć, że się niepokoili, raczej irytowali, że tak sobie zniknęła, zamiast czekać, jak postanowiono.

Przy bramie też jej nie było.

Przez chwilę nie wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć.

– Może poszła z powrotem na górę tą drugą drogą – zastanawiała się Unni. – Wyszła nam na spotkanie i rozminęliśmy się.

– W takim razie powinna teraz być w drodze do centrum Alhambry, tam skąd my właśnie wróciliśmy – rzekł Jordi.

– To ja pobiegnę, żeby zobaczyć – zaproponowała Unni.

– Dobrze, a ja pójdę tą drugą drogą.

And I'll be in Scotland afore thee, podśpiewywała sobie Unni piosenkę o Loch Lomond, choć to jednak nic był czas na żarty.

– Ja zostanę tutaj – zdecydował Antonio. – Bo chyba nie wróciła sama do hotelu?

– Gdyby miała taki zamiar, to by pewnie do nas zadzwoniła z telefonu komórkowego.

No tak, telefon! Antonio natychmiast wyjął swój telefon i wybrał numer Vesli.

Niestety, bez odpowiedzi.

Westchnął i powiedział zaniepokojony:

– Spieszcie się! Daleko nie mogła zajść.

Jordi i Unni ruszyli szybko drogą, którą zaczynali już dobrze znać. Na rozstaju rozdzielili się w nadziei, że wkrótce się znowu spotkają. A wtedy się okaże, które pierwsze odnalazło Veslę.

Po dwudziestu minutach dotarli do centrum, ale Vesli nigdzie nie spotkali. Unni przeszukiwała nawet budowle ku wielkiej irytacji turystów.

– Gdzie ona się mogła podziać? – zastanawiała się Unni zdyszana.

– Tu w każdym razie jej nie ma. A niedługo będą zamykać. Chodźmy, z pewnością czeka na nas z Antoniem przy bramie.

Ale niestety. Antonio stał tam, gdzie go zostawili. Vesli przy nim nie było.

– Telefonowałem w równych odstępach czasu – tłumaczył pobladły Antonio. – Sygnał jest normalny, ale nikt nie odpowiada. Nie podoba mi się to.

– Ani mnie – westchnął Jordi. – Może wtedy w parku jednak miałem rację, że ktoś nas śledzi.

– Wiemy, że Leon ma współpracowników w Hiszpanii – rzekł Antonio wolno. – On sam nie mógł tu przyjechać. Może jednak kazał komuś obserwować lotnisko i przyjezdnych.

– Tutaj? Po tylu naszych przesiadkach? Nie chce mi się wierzyć.

– Nie mów tak. Oni znają przecież Elia, który się zapadł pod ziemię właśnie ze strachu przed nimi, jak sądzę. Prawdopodobnie przez cały czas mieli tu, w Granadzie, obserwatorów. Leon mógł do nich zatelefonować i kazać im czuwać na lotnisku.

– Albo po prostu mieć na oku dom Elia – zreflektował się Jordi. – Obawiam się, że oni mogą wiedzieć także i to, gdzie my mieszkamy.

– Na pewno wiedzą – potwierdził Antonio stanowczo. – Ktoś musiał iść za nami, kiedy opuściliśmy dom Elia, a potem tutaj.

Wszyscy zaniemówili.

Nie było jednak czasu do stracenia. Antonio pobiegł do strażnika przy bramie, ostatni turyści opuszczali Alhambrę. Zaczął wypytywać strażnika o bardzo ładną dziewczynę o nordyckich rysach, czy nie wychodziła przez bramę, czy się tu nie pokazała? Strażnik kręcił jednak przecząco głową, kiedy mu Antonio opisywał niezwykle wysoką blondynkę, o długich włosach i rzucającej się w oczy urodzie.

Wobec tego Antonio poprosił o możliwość przeszukania okolicy, najlepiej ze strażnikiem, gdyby to było możliwe.

Było możliwe.

Życzliwy młody człowiek ruszył pod górę.

Ku wielkiej radości otrzymali nieoczekiwaną pomoc. Pewna hiszpańska para stojąca przy bramie przysłuchiwała się ich rozmowie i teraz podeszła do strażnika.

– Proszę nam wybaczyć, ale nie mogliśmy nie słyszeć, o czym mówicie. Otóż jakiś czas temu zwróciliśmy uwagę na dziwnie się zachowujących ludzi. Tam, gdzie aleja dzieli się na dwoje…

– Tak? – ożywił się Antonio. – Mogą nam państwo opowiedzieć?

– Z pewnej odległości widzieliśmy młodą dziewczynę, taką jak w pańskim opisie. Dwaj mężczyźni trzymali ją mocno pod ręce i zdawało nam się, że ją ciągną w stronę ogrodów.

Serce Antonia biło niespokojnie.

– Więc nie szła z własnej woli?

– Odnieśliśmy wrażenie, że ona się źle czuje czy coś takiego – wtrąciła kobieta. – Wyglądało na to, że nie może iść, jakby jej to sprawiało ból.

– No tak, to była Vesla – westchnął Jordi. – Te jej nowe buty…

Hiszpańska para opowiedziała dokładnie, co widziała. „Wyglądało na to, że ci mężczyźni zmierzają do lasu” – dowiedzieli się Norwegowie, po czym gorąco podziękowali za pomoc.

Antonio upewnił się, czy strażnik jest uzbrojony. Był, z dumą poklepał się po kaburze. Nie zwlekając dłużej, pobiegli w stronę lasu.

Unni miała serce w gardle, ze zmęczenia i z niepokoju, który jej nie opuszczał.

Na skrzyżowaniu dróg znajdował się szyld z napisem: „Jardines…” i coś tam, czego Unni nie zdążyła odczytać w biegu. Wiedziała, że to znaczy ogrody, a jakie, to już bez znaczenia.

W pobliżu płynął niewielki strumyk, Wszystko tu było niezwykle piękne, ale jakieś smutne, panował osobliwy nastrój przywodzący na myśl średniowiecze, tylko kto miał teraz czas się nad tym zastanawiać?

Bardzo szybko dobiegli do miejsca, w którym hiszpańska para widziała mężczyzn uprowadzających Veslę, być może do lasu. Zatrzymali się, nie bardzo wiedząc, co dalej. Czy powinni się rozdzielić, czy też…?

– Patrzcie, tam są połamane gałązki – zauważył Jordi.

– Wandale – mruknął strażnik i przez bujną, subtropikalną roślinność ruszył w stronę zagajnika.

– Ale połamane gałęzie wskazują odwrotny kierunek – zauważył Antonio. – Jakby łamał je ktoś, kto wychodził z lasu.

– Ktoś, kto biegł bardzo szybko – dodał Jordi.

Nie wiadomo było, co o tym wszystkim myśleć. Mieć nadzieję, czy raczej się niepokoić. Strażnik dał znak, że chce iść pierwszy, Unni miała zamykać pochód. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że się skradają.

Wkrótce potem na niewielkiej polance między drzewami zobaczyli, że coś się tu niedawno wydarzyło. Najwyraźniej rozegrała się tu walka.

Ale czy to Vesla i mężczyźni, którzy ją uprowadzili?

Owszem, tak, to oni tutaj byli. Po chwili przeszukiwań Antonio znalazł bowiem jej papierosa, do połowy wciśniętego w ziemię.

– A więc to palenie w końcu na coś się jej przydało – mruknął, konsekwentnie bowiem tępił nałóg Vesli.

Ona tutaj była, ale, niestety, odeszła, i teraz będzie jeszcze trudniej ją znaleźć, myśleli wszyscy przygnębieni.

– Czy jest więcej możliwości wyjścia stąd? – spytał Jordi strażnika.

Vesla stwierdziła, że napastnicy zamierzają ją wciągnąć w leśną gęstwinę i wpadła w popłoch. Okolica była chyba najmniej uczęszczana w całej Alhambrze, teraz przynajmniej nigdzie nikogo w pobliżu nie widać.

Próbowała się bronić. Natychmiast jednak poczuła na żebrach ostrze noża, z pewnością przeszło przez bluzkę. Sprawiło jej to prawdziwy ból i Vesla miała problemy z zachowaniem spokoju. Buty zniszczone, myślała bliska płaczu, bluzka też. A teraz na pewno mnie skaleczyli, ciekawe, co zrobią jeszcze.

Nieprzyjemna myśl. Bardzo nieprzyjemna.

Czy nikt nie może tu przyjść i mi pomóc? Czy tamci muszą tak długo błądzić po zamku duchów? Dlaczego nie mogą wrócić do rzeczywistości i trochę się pospieszyć?

No, może Alhambra nie jest takim znowu zamkiem duchów. Z czasów, kiedy pracowała jako pielęgniarka, Vesla pamiętała jeszcze gniew na innych, gdy człowiek nie panuje nad własną sytuacją. To przecież ona nalegała na zwiedzanie Alhambry.

Ale nawet dziecko by pojęło, że oto teraz Vesla znajdowała się w nader trudnej sytuacji.

Dotarli do niewielkiej pustej polany otoczonej gęstym lasem. Obaj mężczyźni zachowywali się agresywnie. Młodszy wciąż przyciskał nóż do jej żeber, starszy groźnie zaciskał ręce na jej szyi.

– Gdzie jest Elio Navarro? – warczał.

– Nie wiem, ja naprawdę tego nie wiem. Przysięgam!

– To co w takim razie robiliście w jego domu? Wiem, że przyjechaliście z Norwegii i zaraz mi powiesz, dlaczego szukaliście Elia.

Nie było łatwo rozumieć ten jego tak zwany angielski tak, jak i jemu trudno było zrozumieć, co mówi Vesla.

Z trudem przełknęła ślinę i wyjaśniła:

– Ci dwaj mężczyźni, którzy byli tam ze mną, to są kuzyni Elia. Chcieliśmy się po prostu przywitać. Ale jego nie było.

– No, a gdzie jest?

– Oj, jak wy nudzicie! Nikt nie wie, gdzie się podział. Rodzina jest przekonana, że nie żyje!

Ci dwaj jednak najwyraźniej przekonani nie byli.

– Jaki jest numer telefonu do twoich kolegów? – zapytał starszy ostro.

– Oni nie mają komórki.

– Nie próbuj sztuczek! Zaraz się dowiedzą, że cię mamy i co zamierzamy z tobą zrobić. A wtedy na pewno powiedzą nam znacznie więcej o Eliu.

Vesla uświadomiła sobie, że swój telefon ma w torebce. Jeśli napastnicy to odkryją, to na pewno go jej zabiorą, a wtedy straci ostatnią więź łączącą ją ze światem. Na myśl o tym ogarnął ją taki gniew, jakiego potrzebowała, by zacząć działać. Z wielką siłą odepchnęła od siebie młodszego z mężczyzn i równocześnie wyrwała się starszemu, waląc go kolanem w strategiczny punkt. Dostrzegła, że młodszy się zbliża, zamachnęła się więc swoją torbą na ramię – z telefonem komórkowym w środku, co czyniło cios jeszcze dotkliwszym – i co sił w nogach pobiegła w stronę kamienistej alejki.

Słyszała, że ją gonią, rozpaczliwie rozglądała się za jakimiś przechodniami, ale wszyscy już najwyraźniej opuścili zabytkowe miejsca. Nigdzie żywego ducha. Mimo to Vesla głośno wzywała pomocy, wkrótce jednak dostała potężny cios w ucho i padła na ziemię.

Na pół przytomna słyszała, jak starszy mówi coś długo i bardzo szybko po hiszpańsku, zdołała rozróżnić tylko słowa „taxi” i „mujer enferma”, czy coś takiego, przetłumaczyła to sobie jako „chora kobieta”. Widocznie napastnicy zamierzali przewieźć ją dokądś taksówką, udając, że ona potrzebuje pomocy i dlatego muszą ją tak ciągnąć między sobą.

Próbowała głośno protestować, ale dostała kolejny cios, prawdopodobnie trzonkiem noża, bo naprawdę ukazały jej się gwiazdy.

Ktoś narzekał, skarżył się, że Vesla jest taka ciężka.

Jaki delikatny, pomyślała urażona. Wystarczająco często musiała znosić obraźliwe komentarze własnej matki, krytykującej jej wzrost i wagę, by ci ordynarni dranie mieli sobie na to samo pozwalać i psuć jej humor.

Znowu spróbowała krzyczeć. Napastnicy wściekli się na nią, mówili o niej coś, czego, ku swej radości, nie rozumiała. Chyba się rozmyślili, uznali w końcu, że jest za duża, za ciężka, za bardzo się szamoce, ale przecież nie mogli jej tak puścić i po prostu pozwolić odejść.

Wahali się, co zrobić. Vesla zrozumiała słowo matar. Znała to słowo. Znaczy: zamordować.

Nie! Jeszcze raz próbowała krzyknąć, wtedy jednak wcisnęli jej do ust kępę trawy. Jeden przewiązał jej twarz długą, śmierdzącą skarpetką, drugi wykręcił ręce na plecy i związał paskiem od torebki. Druga skarpetka, chyba podkolanówka, została użyta do związania nóg Vesli. Ponieważ po ciosach w głowę biedaczka nie odzyskała jeszcze w pełni przytomności, nie bardzo mogła się bronić. Może nie doznała wstrząsu mózgu? Szarpanie się w takiej sytuacji nie byłoby jednak dla niej zdrowe, jako pielęgniarka dobrze o tym wiedziała.

Trawa o mało jej nie zadławiła. Vesla starała się oddychać przez nos.

Napastnicy chyba jednak zrezygnowali z zamordowania swojej branki. Odczuła wdzięczność do losu. Nie mieli odwagi posunąć się do zabójstwa, chyba i tak ściągnęli sobie na głowę poważny kłopot, z którego nie umieli wybrnąć.

Vesla została ponownie wciągnięta do lasu, tym razem daleko od tamtej polanki. Związaną i bezradną napastnicy przerzucili przez jakąś krawędź.

Uderzyła się boleśnie. Czuła, że robi się mokra, gdzieś tu musi płynąć woda. Trzeba więc zachowywać ostrożność i trzymać głowę możliwie jak najwyżej. Czy można się tu o coś oprzeć?

Gdzie ja jestem?

Kamienna krawędź. Wysoka. Czy to jakiś kanał?

Wciąż nie miała o co oprzeć głowy. Woda jednak nie była głęboka, tylko taki ciurkający strumyk. Vesla na pewno sobie poradzi, gdyby tylko…

Płacz dławił ją w gardle. Nie wolno jej, za nic na świecie nie wolno się rozpłakać, to by była katastrofa. Próbowała, jak mogła, się wyprostować.

Czy ktoś zdoła mnie tu odnaleźć? Trzeba iść jak najdalej z tego strasznego miejsca. Trzeba się czołgać, ale dokąd?

I w tym momencie w jej torebce rozdzwonił się telefon.

9

Wciąż stali w lesie, a wieczór z wolna złocił płomiennym blaskiem czerwone mury starej twierdzy. Antonio miażdżył w palcach papierosa Vesli.

– Oczywiście, istnieją inne wyjścia – powiedział strażnik. – Do Plaza de los Aljibes, gdzie znajduje się postój taksówek.

– Taksówki. Boże drogi – mruknął Antonio. – To gdzieś w pobliżu pałacu króla Carlosa, prawda?

– Tak jest.

Antonio myślał pospiesznie. Ci dwaj mężczyźni, którzy uprowadzili Veslę, nie mogli jej przecież ciągnąć główną aleją obsadzaną cyprysami.

– A czy jest tu jakaś droga na skróty, nie taka otwarta?

– Oczywiście, najkrótsza jest droga, która wiedzie tędy.

Nikt nie musiał nic mówić, wszyscy czworo pobiegli ścieżką, prawie niewidoczną pod drzewami.

– Poczekajcie! – krzyknął bystry strażnik. – Zadzwonię na postój taksówek.

– Dobry pomysł – pochwalił Antonio.

Trochę trwało, zanim po tamtej stronie ktoś odpowiedział. Widzieli, że strażnikowi z niecierpliwości drżą ręce.

Niepotrzebnie zabraliśmy ze sobą Veslę do Hiszpanii, myślał przerażony Jordi. Niewinna, niczego nie rozumiejąca dziewczyna nie powinna być narażana na takie niebezpieczeństwa. Jeśli Vesla straci życie, ani Antonio, ani ja sobie tego nie wybaczymy. Nie mówiąc już o żałobie, w jakiej by to nas pogrążyło. Taka miła, szlachetna istota jak Vesla. Uprowadzona w nieznanym mieście. Może dokądś wywieziona?

A Unni? Czy ona także nie powinna była zostać w domu? Dlaczego narażam najukochańszą istotę w życiu na coś takiego? Ale przecież byliśmy przekonani, że niebezpieczeństwo istnieje w Norwegii. Czyż nie uciekaliśmy przed Leonem i jego bandą?

Jordi nie mógł się uwolnić od wyrzutów sumienia.

Tak, bo żadne z nich nie miało wątpliwości, że uprowadzenie Vesli ma związek z zagadką czarnych rycerzy. Czy też może najpierw z Eliem.

Unni i Antonio stali ze ściągniętymi twarzami, bladzi, bez możliwości uczynienia kolejnego kroku, niczego nie rozumiejąc.

W końcu strażnik połączył się z postojem taksówek na placu. Toczył się teraz ożywiony dialog po hiszpańsku, obaj bracia jednak nie mieli problemów z rozumieniem, bowiem i strażnik, i taksówkarz mówili bardzo głośno. Nie, nie widzieli tutaj takiej kobiety. Natomiast dwóch mężczyzn owszem, wsiadali do taksówki i bardzo im się spieszyło. Jeden młody przystojniak, i drugi trochę starszy, może trzydziestopięcioletni…

To by się zgadzało z opisem zostawionym przez hiszpańską parę. Państwo ci jednak znajdowali się zbyt daleko, by dostrzegać jakieś szczegóły, więc opis był dość ogólnikowy.

– Czy w tej sytuacji możemy zakładać, że przyjaciółka państwa nadal znajduje się gdzieś tutaj? – zastanawiał się strażnik, gdy już zakończył rozmowę. – Mam wezwać policję, czy najpierw poszukamy sami? Tamci nie tak dawno temu byli na postoju, choć taksówkarz nie może podać dokładnego czasu. Jest też jasne, że musieli iść tędy…

Zdecydowali, że najpierw sami przeszukają okolicę.

Starannie zbadali alejkę, szukali w lesie i między kamieniami, wydawało im się jednak nieprawdopodobne, by Vesla dała się ciągnąć, nie wzywając pomocy, więc ostatecznie wrócili do alejki.

Tam stali, rozważając, czy należy wezwać policję.

– Spróbuję jeszcze raz zadzwonić do niej na komórkę – powiedział Antonio zdesperowany. – Może tym razem odbierze? Wciąż przecież słyszę sygnały.

– Cii! – syknęła Unni. Zaczęli nasłuchiwać.

Telefon nieprzerwanie wysyłał sygnały. I oto gdzieś daleko odpowiedział mu inny, wyjątkowy sygnał. Popatrzyli po sobie przerażeni.

– Vesla – szepnął Antonio.

Wszyscy pobiegli w stronę sygnału. Antonio wciąż trzymał swój telefon, to był ich najlepszy przewodnik.

Znaleźli się nad wybetonowanym rowem. Dotychczas tutaj nie byli. Jordi położył się na ziemi i zaglądał do rowu ponad betonową krawędzią.

– Ona tam leży – pokazał nagle. – To jakiś kanał. Ze ścieżki nikt by jej nie dojrzał.

– Woda – jęknął Antonio przerażony. – Czy ona jest pod wodą?

Tego nie było widać, bo Vesla leżała w dziwnej pozycji, częściowo na brzuchu. Strażnik i Antonio już zeskoczyli na dół, woda chlupała wokół ich stóp. Podnieśli głowę Vesli i z wielką ulgą stwierdzili, że jej oczy desperacko błagają o pomoc.

Strażnik wyrwał knebel z ust dziewczyny, która zaniosła się kaszlem, pluła ziemią i trawą. Antonio przepłukiwał jej usta wodą, błagał tylko, by jej nie połykała. Skinęła głową, sama zaczerpnęła solidny haust, przepłukała usta i wypluła. Ze świstem wciągała powietrze.

Tymczasem strażnik uwolnił jej nogi, z rękami było gorzej, bo supeł na pasku od torebki nic dawał się rozwiązać. Vesla stała teraz w wodzie wspierana przez Antonia.

Telefony nadal dzwoniły, nikt nie miał czasu ich wyłączyć. Baterie są pewnie na wyczerpaniu, ale niech tam.

W końcu Vesla była wolna, Unni i Jordi pomogli jej się wydostać na górę, potem wyciągnęli Antonia i strażnika. Ten ostatni telefonował po policję i karetkę pogotowia.

– Nie potrzebuję karetki – protestowała, krztusząc się, Vesla.

– Owszem, potrzebujesz. Dostałaś parę solidnych razów w głowę – upierał się Antonio. – Poza tym krwawisz, masz ranę w boku. Wygląda na kłutą.

Vesla potwierdziła.

– Tak, to nóż, którym mnie straszyli.

– Przeklęte bestie! – oburzał się Antonio. – Jak to się dzieje, że tacy napadają na niewinne dziewczyny?

Unni słyszała rozpacz w jego głosie. Starał się ją ukryć, ale bez powodzenia.

W końcu Jordiemu udało się wyłączyć uparte telefony.

– Ja słyszałam, że dzwonicie… przeklęta ziemia… wielokrotnie… – Vesla prychała i pluła. – Nic jednak nie mogłam zrobić.

– Czego oni od ciebie chcieli? – spytała Unni, kiedy znaleźli się znowu w alei. Vesla zachowywała się bardzo dzielnie, szła o własnych siłach, choć kulała i trzeba ją było wspierać.

– Interesuje ich Elio. Chcą wiedzieć, gdzie jest. Ale ja udawałam, że nie rozumiem, zresztą i tak przecież nic nie wiem. Uznali, że wezmą mnie jako zakładniczkę, ale okazałam się dla nich za ciężka, nie mogli mnie uciągnąć.

– Bogu dzięki – mruknął Antonio.

– Zastanawiali się, czy mnie nie zamordować – rozszlochała się nagle Vesla. – Widocznie jednak nie mogli się na to zdobyć.

– Myślę raczej, że to by było dla nich zbyt ryzykowne – wtrącił Jordi zachrypniętym głosem.

– No tak, rozumiem. A kim jest ten rycerz w przebraniu strażnika?

Wyjaśnili jej i Vesla serdecznie uściskała w dowód wdzięczności oniemiałego Hiszpana. Niemal utonął w obszernych objęciach, sądząc jednak po błogim uśmiechu, musiało mu tam być dobrze.

Usłyszeli syreny alarmowe zbliżające się do Alhambry. Nadchodziła pomoc.

Teraz jednak Antonio nie zamierzał spuszczać oka z Vesli nawet na sekundę. Polecił Unni i Jordiemu, by porozmawiali z policją, nie wspominając, oczywiście, ani słowem o Eliu, sam zaś wsiadł z Veslą do ambulansu i pojechał do szpitala.

Nie ulegało wątpliwości, że muszą zmienić hotel, trzeba było tylko poczekać, aż znowu wszyscy będą. Tym razem chodzi o bezpieczeństwo Vesli.

– Odzyskaliśmy ją – powtarzała uszczęśliwiona Unni. – Jako tako całą i zdrową.

– Owszem – przytakiwał Jordi matowym głosem, wciąż głęboko wstrząśnięty. – Ale chodźmy już do tych policjantów. Mój Boże, co my im powiemy?

Okazało się, że nic nie muszą mówić. Policjanci na ich widok wpadli w zachwyt.

– Ach, tak, to wy? – wołał el comisario z szerokim uśmiechem. – Czeka nas jutro rano wspólne zadanie, prawda? Polecenie z najwyższego szczebla.

Niezawodny Pedro, niech go Bóg błogosławi!

– Moim zdaniem kidnaperzy to ludzie José – mówił dalej policjant.

– Tak, my też tak przypuszczamy, ale pewności nie ma.

Nie musieli jednak tak bardzo uważać. José ma na pewno wiele ciemnych sprawek na sumieniu, że dołożenie mu jeszcze jednego przestępstwa nie będzie miało żadnego znaczenia, nawet jeśli on go nie popełnił.

Nagle Unni poczuła, że jej ramię przeszywa lodowaty strumień. Musiało to trwać już jakiś czas. Ona i Jordi trzymali się za ręce, nie zdając sobie z tego sprawy.

A niech tam, nie umrze od tego zimna. Po wszystkich przejściach za nic nie chciała puścić jego ręki.

10

No to się dowiedzieli, jak łatwo ich ugodzić, zrobić im krzywdę. Któż mógł jednak przypuszczać, że niebezpiecznie jest zostawić Veslę na ławce w centrum dobrze strzeżonej Alhambry? Leon jest w Norwegii, poza tym byli przekonani, że nikt nie wie, iż oni przyjechali do Hiszpanii.

Antonio i Vesla bardzo szybko wrócili ze szpitala i znaleźli Jordiego z Unni w hotelowej sali jadalnej, spożywających naprawdę zasłużony obiad. Natychmiast się do nich przyłączyli. Vesla miała dyskretny plaster na skroni. Wciąż kręciło jej się w głowie, była oszołomiona i posiniaczona na całym ciele po upadku do kanału, ale poza tym nic jej się nie stało.

Unni odebrała pieniądze z banku, czuli się więc bogaci. Kapitałem miał zarządzać Jordi, który zgodził się na to po dłuższych protestach.

– U mnie pieniądze nie będą bezpieczne – wyjaśniła Unni. – Mnie gotówka w kieszeni parzy i staram się możliwie jak najprędzej jej pozbyć, wydać na cokolwiek, co mi pierwsze wpadnie w oczy. Na słodycze, koszulki, jazdę na diabelskim młynie, przyjaciół… naprawdę nieważne!

– Zapomnieliśmy, że Leon ma kompanów w Hiszpanii – Antonio wrócił do najważniejszego tematu. – Masz o nich jakieś informacje, Jordi?

– Kiedyś słyszałem imię ich szefa. To niejaki Alonzo.

– Dzisiaj nie mogło go tutaj być – rzekła Vesla stanowczo. – Ci dwaj byli tacy ordynarni, że żaden nie mógł być niczyim szefem.

– Mimo wszystko na przyszłość powinniśmy być bardziej ostrożni.

Unni rozejrzała się ukradkiem po jadalni. Na drugim końcu siedziała grupa japońskich turystów, poza tym nie było nikogo. Ona zaś i jej przyjaciele usadowili się tak, że ktoś wchodzący do sali nie mógł ich dostrzec.

Dyskretnie przenieśli się do innego hotelu. Szli bocznymi uliczkami, żeby nikt nie widział, jak ciągną za sobą bagaże. Przekazali wiadomość Pedrowi, Mortenowi i Gudrun, nikt inny nie potrzebował wiedzieć, gdzie się znajdują.

Tym razem także wzięli trzy pokoje, ale lekarz Antonio chciał się opiekować Veslą, więc Jordi i Unni zamieszkali osobno i mogli się porządnie wyspać; pierwszej nocy nie bardzo mieli na to czas ze względu na straszne wizje Unni, a potem jej stan niemal zamrożenia.

– Zastanawiam się, co robi Japończyk, który się odłączy od grupy – powiedziała Unni, kiedy stała już przed drzwiami swego pokoju i miała powiedzieć kolegom dobranoc.

– Unni, coś ty! – skarciła ją Vesla. – To pachnie dyskryminacją rasową!

Antonio się uśmiechał.

– A ja znam pewnego japońskiego lekarza. To wspaniały, inteligentny człowiek i znakomicie sobie radzi na własną rękę! Japończycy nie są zwierzętami stadnymi, jak się niekiedy sądzi. Tak nam się wydaje, ponieważ widujemy ich przeważnie jako turystów, w autobusach na przykład. Myślę, że Norwegowie podczas czarterowych wyjazdów wcale nie są lepsi.

– Chyba nie – przyznała Unni. – A w ogóle to dziwna sprawa z tymi turystami. Kiedy pojawiają się w naszym mieście, mówimy o nich „turyści” z odcieniem niechęci. Kiedy natomiast my sami wyjeżdżamy… nie, wtedy nie jesteśmy turystami! Podróżujemy, by studiować krajobrazy i obyczaje, ludzi i naturę, poznajemy obce kultury i tak dalej.

Jordi roześmiał się.

– Masz rację. Ale możemy się pocieszać, że podczas tej podróży naprawdę nie jesteśmy turystami. Z wyjątkiem zwiedzania Alhambry, które się zresztą źle dla nas skończyło. Dobranoc, kochani! Zobaczymy się jutro na śniadaniu.

Nowy hotel prezentował inny, bardziej hiszpański styl. Pokoje w poprzednim były takie same jak w wielu innych hotelach w Oslo, Londynie czy Hongkongu, stereotypowe, niczego, na co można się skarżyć, ale też niczego, co by się pamiętało.

Tutejsze pokoje miały swój charakter. Były tańsze i prościej urządzone niż w pierwszym hotelu, ale człowiek wiedział, w jakim znajduje się kraju; wszystko z naturalnych materiałów, od krzeseł z prostymi oparciami do kafelków w łazience.

Biała, dość gruba szydełkowa narzuta na łóżko była zrobiona ręcznie i trochę nierówna, ceramiczny wazon został wykonany w małym warsztacie garncarskim.

Wszyscy Norwegowie czuli się tu lepiej. W recepcji panowała atmosfera serdecznej gościnności.

Mieli nadzieję, że nikt się nie dowie, jakich niebezpiecznych gości przyjęto.


Antonio troskliwie odsunął narzutę na połowie łóżka, należącej do Vesli.

– Wyjdę i zaczekam, aż się przygotujesz do snu – powiedział cicho.

– Przykro mi, Antonio, ale będę potrzebowała pomocy, żeby zdjąć bluzkę przez głowę. I chyba stanik. Trudno mi poruszać barkiem po upadku. To nie jest bezwstydna propozycja… musisz mi wybaczyć.

Roześmiał się, słysząc jej żart.

– Nie jest, oczywiście. Zresztą przecież oboje dobrze wiemy, jak to jest z naszymi uczuciami.

Nie całkiem, mój przyjacielu, nie całkiem, pomyślała Vesla. Gdybyś ty się domyślał…

Czy dlatego tak to odczuwam, że on zachowuje się z taką rezerwą? Oczywiście, mogłabym pójść na całość i zobaczyć, jak to się skończy, ale nie chcę. Jest bowiem tak, jak to on kiedyś określił: Nasze uczucia są zbyt poważne na banalny flirt, o czymś takim w ogóle nie może być mowy.

Nigdy przedtem nikt nie budził we mnie takich emocji. No i Antonio jest jak nikt inny wart, by go kochać. Przystojny, że przyjemnie na niego patrzeć, ma wspaniałe poczucie humoru, troszczy się o innych, jest miły i mądry… Tak, ma wszystkie dobre cechy, jakie można sobie wyobrazić.

Dostrzegała w nim tylko jedną mroczną skłonność, mianowicie nienawiść do Leona, która nie jeden i nie dwa razy wytrącała go już z równowagi.

To bardzo nieprzyjemne. Ale wolała już to, niż gdyby był doskonały w każdym szczególe. Ideały bywają trudne do zniesienia, zwłaszcza że sama wcale taka perfekcyjna nie jestem. Ja na przykład czasami bardzo źle myślę o swojej matce. A to przecież dużo gorsze… brzydkie myśli o własnej matce!

Tylko że to okropna wiedźma!

Dobrze jest móc to powiedzieć, choćby tylko samej sobie!

No właśnie! Przyjemność z mówienia brzydko o innych. To przecież potworne!

Ale jakie ludzkie!

Chwila filozoficznej zadumy minęła. Antonio zaczął z niej zdejmować bluzkę.

Żeby tylko nie zauważył, że trzęsą mi się ręce.

Podniesienie prawego ramienia okazało się niemożliwe.

Jego dłonie były ciepłe i delikatne, odczuwała ich dotyk jak leciutką niczym puch pieszczotę miękkiego aksamitu. Bogu dzięki, że on nie jest Jordim, pomyślała. Biedna Unni, która nawet nie może dotykać ukochanego mężczyzny! To bardzo niezwykła, ponura historia z tymi rycerzami i w ogóle. Teraz jednak zamykam ją stanowczo. Bez najmniejszego wahania. W tej chwili nie chcę nic wiedzieć o nieszczęsnych rycerzach, o, przepraszam, o straszących rycerzach, o tych wszystkich nieoczekiwanych napadach i rozwiązywaniu historycznych tajemnic.

Au, jak mnie boli bark, za nic nie zdołam podnieść ręki tak wysoko!

Choć bardzo chciała zachowywać się dzielnie, nie mogła powstrzymać jęku. Antonio natychmiast opuścił jej ręce i próbował zdjąć bluzkę w inny sposób.

– Wygląda na to, że masz naciągnięte ścięgno – mruknął, mocując się z ubraniem. – Muszę przyznać, że poobijana jesteś okropnie. Ale ten plaster na boku założyli ci porządnie, chcesz się przejrzeć w lustrze?

– Raczej dziękuję!

Teraz to bym chciała być piękna, żaliła się w duchu. Nie żółta i zielona, pooblepiana plastrami. Chciałabym, żeby twój dotyk nie sprawiał mi bólu, chciałabym…

Nie, tego bym nie chciała.

Zamierzała sobie powiedzieć „chciałabym móc cię kochać”, ale to zakazane myśli, kiedy Antonio jest tak blisko. Może więc płyną jakieś pożytki z takiego wyłączenia z gry?

No właśnie, bo przecież w żadnym razie nie mogła mu powiedzieć, że ma, na wszelki wypadek, prezerwatywy w torebce. Co on by sobie wtedy pomyślał? Że Vesla chodzi do łóżka z każdym napotkanym chłopakiem? Przecież nie chodzi. Nie jest wprawdzie dziewicą, ale od tego do całkowitego braku hamulców daleka droga.

Wygląda jednak na to, że Antonio został wychowany w duchu – dziadków? – z którymi ona przedtem nie zawsze miała do czynienia. I strasznie chciała, by Antonio okazywał jej szacunek Tak wiele to dla niej znaczyło.

Antonio bardzo delikatnie odpinał jej stanik.

– Nic dziwnego, że chcieli, byś została modelką – powiedział trochę niewyraźnie, jakby mu brakowało tchu. – Czy chcesz, żebym ci pomógł włożyć nocną koszulę?

– Nie, wolałabym najpierw wziąć prysznic. Ale dziękuję za dobre chęci.

– Nie możesz iść pod prysznic z tymi plastrami.

Vesla westchnęła.

– Ali right, to obmyję się tylko jak kot. Jeśli pozwolisz, to już pójdę…

Schroniła się w malutkiej łazience, która miała wszystkie rury na wierzchu, ale za to najpiękniejsze kafelki, jakie Vesla widziała. Ciekawe, gdzie mogłabym takie kupić? zastanawiała się.

Nieoczekiwanie przeniknął ją dreszcz, jakby się czegoś zlękła. Musiała stać przez chwilę bez ruchu, by odzyskać równowagę psychiczną. Szukała w tej łazience schronienia, żeby on czasem nie zauważył, jak bardzo na nią działa, co robi z jej ciałem jego bliskość, dotyk jego rąk. Skoro bowiem on potrafi zachować chłodny dystans, to ona nie powinna mu się narzucać.

Choć czuła się, oczywiście, tym jego chłodem trochę zraniona.

Umyła się, nieco dokładniej niż to czyni kot, wślizgnęła się w swoją króciutką nocną koszulkę i wyszła z łazienki. Antonia nie było w pokoju, wsunęła się więc do łóżka, ułożyła pięknie na swojej połowie i odwróciła plecami w stronę miejsca Antonia. Usłyszała, jak wchodzi do pokoju, widziała cień znikający w łazience, a w chwilę później on również znalazł się w łóżku.

Ponieważ Antonio położył się na plecach z rękami pod głową, ona próbowała przyjąć tę samą pozycję. Miała nadzieję, że nie wylała na siebie za dużo tych nowych perfum, nie, chyba nie, zapach był dyskretny.

Nie mogła jednak ułożyć rąk pod głową, za bardzo bolało!

– Nie powinniśmy byli zabierać ciebie i Unni do Hiszpanii – powiedział Antonio.

Zabolało ją to.

– Tak, wiem, narobiłyśmy wam mnóstwo kłopotów.

Zwrócił ku niej głowę.

– Wprost przeciwnie! To wy musiałyście cierpieć z powodu naszej bezmyślności. A wy nam pomagałyście! Unni przysłużyła się bardzo naszej sprawie tą swoją zdolnością do rozumienia zjawisk paranormalnych. Ty natomiast naprowadziłaś nas na ślad hiszpańskich współpracowników Leona.

– Ale dzisiejszej nocy pilnować mnie nie musisz.

– Owszem, muszę. Masz za sobą traumatyczne przejścia, z których nie zostałaś wyprowadzona…

– Co ty powiesz? Uważasz, że powinnam się załamać po tym, jak zostałam porwana?

– W każdym razie nie powinnaś być sama, gdyby do tego doszło.

– Chyba nie jestem gotowa do odegrania wielkiej sceny odreagowania akurat teraz. Jak na takie okoliczności, to mam się bardzo dobrze.

– W porządku, skoro nalegasz, bym sobie poszedł, to…

– Nie, nie nalegam i chyba powinniśmy już skończyć z tym, nie uważasz? – roześmiała się Vesla. – Czy mogę ci coś powiedzieć, czy też wolisz już spać?

– Skąd? Jestem tu po to, żeby czuwać, zapomniałaś? – Antonio zmienił ton, śmiał się teraz i żartował.

– No więc posłuchaj – Vesla starała się mówić poważnie. – Uważam, że ta okropna historia, która mi się dzisiaj przytrafiła, skłoniła mnie, by inaczej patrzeć na życie. Nie, nie chciałam powiedzieć, że kiedy człowiek znajdzie się tak twarzą w twarz ze śmiercią, to uczy się cenić drobniejsze rzeczy w życiu, bo to nie tak. Chodzi o coś innego. Odkryłam mianowicie, że potrafię znieść bardzo dużo. Zachowałam chłód i opanowanie w sytuacji zagrożenia życia. Nie przypuszczam więc, bym miała przeżyć jakieś załamanie. Bardzo żałuję!

Antonio nie odpowiadał. Myślał widać swoje o tej sprawie.

Vesla mówiła dalej:

– Ale się zmieniłam, to nie ulega wątpliwości. W ciągu dni spędzonych z wami bardzo się poszerzyły moje horyzonty, jeśli mogę to wyrazić tak banalnie. Niebywale mi odpowiada wasz sposób życia.

– No, no, dla nas to też nie jest żaden obowiązujący standard. Zgadzam się jednak z tobą, że to były niezwykle podniecające dni. I nie mam tu na myśli jedynie zewnętrznego, że tak powiem, napięcia.

– No właśnie! – zawołała Vesla z ożywieniem, uniosła się i wsparła na łokciu. – Jeszcze tak wiele niezwykłych spraw znajduje się w ukryciu i czeka.

O rany! Spłoszona opadła na poduszki. Czy on się domyśla, o co jej szło? Ufała, że nie. Bo oczywiście myślała o owym napięciu, które powstaje między nimi. I które nieustannie przybiera na sile.

I żeby Antonio nie miał czasu zastanawiać się nad jej słowami, zmieniła temat:

– Tak, jestem kimś innym, nowym. Kupno luksusowych butów, to ostatni mój wyskok w starym stylu. Potem już widziałam wszystko w innym, można powiedzieć jaśniejszym, świetle. Nie ma znaczenia to, jak się ludzie ubierają.

– To prawda. Nie możesz jednak całkiem się wyzbyć swego dawnego stylu. On przecież wyrażał twoją osobowość.

Vesla prychnęła.

– Osobowość budowana w oparciu o to, co myślą i mówią koledzy z paczki lub w pracy? Nie, jeśli mam powiedzieć prawdę, to byłam niewolnicą stylu, narzucanego przez innych. Teraz się tego wstydzę. I wiesz co, również jeśli chodzi o seks i te sprawy, to też postępowałam zgodnie z tym, co myślą moi znajomi.

Tym razem Antonio podskoczył.

– Co masz na myśli, mówiąc „seks i te sprawy”? Co to są „te sprawy”?

Vesla była skrępowana.

– Głupio się wyraziłam, zapomnij o tym!

– Nie, chcę wiedzieć. Powiedziałaś, że postępowałaś zgodnie z tym, co myślą znajomi?

– Och, naprawdę nie ma o czym mówić – bąkała. – Zdała sobie sprawę, że wkroczyła na grząski grunt.

– Vesla, to mnie naprawdę bardzo interesuje, przecież tak mało o tobie wiem.

– O mnie? O tej, która siedziała w samochodzie jadącym na zachodnie wybrzeże i rozczulała się nad swoim żałosnym życiem?

– Ale o życiu uczuciowym nie mówiłaś nic.

– Nie, ponieważ ono nie istniało.

– Co chcesz przez to powiedzieć? O ile wiem, nie jesteś zupełną nowicjuszką?

Aha, więc to zapamiętał. Niech to licho!

Odpowiedziała niecierpliwie:

– No więc właśnie to miałam na myśli, mówiąc, że postępuję zgodnie z poglądami moich koleżanek z pracy. One bezustannie gadają o chłopakach, a ja ulegam wpływom. Myślałam, że tak powinno być.

– Powiedz mi… ile ty właściwie masz lat?

– Ja? Mniej więcej tyle, co Unni. Skończyłam dwadzieścia dwa.

– Tylko? A ja myślałem, że więcej, dwadzieścia sześć albo coś koło tego.

– Dziękuję za komplement – rzekła Vesla cierpko. – Teraz jednak sądzę, że spróbuję zasnąć.

Antonio położył rękę na jej kołdrze, na wysokości piersi Vesli.

– Nie, to niesprawiedliwe. Zmuszasz mnie w ten sposób, bym leżał, nie śpiąc, i zastanawiał się, co właściwie miałaś na myśli.

Vesla zesztywniała.

– Ciii! – syknęła.

Antonio nasłuchiwał. Po chwili dźwięk dotarł też do niego.

Vesla wzięła go za rękę i mocno ścisnęła.

– Za drzwiami ktoś stoi – szepnęła ledwo dosłyszalnie.

11

Mnóstwo różnych myśli przelatywało obojgu przez głowy, wszystkie tak samo paranoidalne.

Unni? Jordi?

Nie, oni by się nie skradali po kryjomu. Nie skrobali w drzwi…

Antonio szedł już, by zobaczyć, co się dzieje, gdy nagle szerokie uśmiechy rozjaśniły ich twarze: za drzwiami skomlał pies.

– Pies hotelowy! – zawołała Vesla. – To ten poczciwiec, który leżał w recepcji. Wpuść go!

Antonio wahał się nie dłużej niż sekundę. Uchylił drzwi.

– Wejdź, ty stary draniu – zapraszał półgłosem. – Bo chyba o to ci chodzi?

Uszczęśliwiony pies nieokreślonej rasy wskoczył na łóżko i ułożył się w nogach.

– Nie wiem, czy słusznie postępujemy – śmiał się Antonio. – Pchły i w ogóle. Ale ten wygląda, że czuje się tu jak w domu. To widocznie nie pierwszy raz.

Antonio wrócił do łóżka. Pies wyciągał się, pomrukując z zadowoleniem. Pobawili się z nim jeszcze trochę, po czym Antonio podjął przerwaną rozmowę:

– Nie chciałbym się grzebać w twojej przeszłości, Vesla, bo to nigdy do niczego dobrego nie prowadzi. Chciałbym tylko wiedzieć o tobie więcej. Żebym mógł cię lepiej rozumieć. Bo bardzo tego chcę.

Jego głos brzmiał tak łagodnie i przyjaźnie, że Vesla długo i głęboko wciągała powietrze, jakby w poczuciu beznadziejności czy żalu.

– Poddaję się – oznajmiła zmęczona. – W końcu mogę ci o tym opowiedzieć i chyba lepiej wcześniej niż później. Antonio, moje tak zwane życie uczuciowe to żałosna historia. Oczywiście, zdarzało się, że żywiłam jakieś cieplejsze uczucia do tego czy innego. Ale… Nie, to nie tak. Lepiej zacznę od początku. Miałam trzech partnerów. Ostatnim był Marius, zanim pojawiła się Emma. Poprzedni to kolega z pracy, a całkiem pierwszy chodził do mojej szkoły, dwie klasy wyżej.

– No ale to nie tak dużo. Tylko trzech chłopaków? Dziewczyna, która musiała mieć wielkie powodzenie?

W głosie Vesli słychać było smutek.

– W dodatku to było tylko takie chodzenie, z miłością nie miało nic wspólnego. Może zainteresowanie. Sympatia. Ale czy to wystarczy? Jak powiedziałam, chodziłam z chłopakami, bo myślałam, że tak powinno być. Prawda jest dosyć brutalna i wcale nie wiem, czy mam ochotę ją wyjawiać.

– Chciałbym, żebyś miała do mnie zaufanie.

Vesla znowu westchnęła. Broda jej drżała, jakby się miała rozpłakać.

– Czy pamiętasz, co ci opowiadałam o moim potwornym dziadku, którego musiałam pielęgnować jako mała dziewczynka? On miał kompletną demencję, nie bardzo wiedział, co robi, ale próbował się do mnie dobierać, chciał mnie wciągać do łóżka, wygadywał paskudne słowa, obnażał się przede mną i błagał, żebym mu pomogła, no wiesz…

– Tak, pamiętam. Byłem bardzo oburzony na twoją matkę, że mogła na coś takiego pozwolić.

– Ona przymykała oczy, chodziło jej tylko o to, żeby sama nie musiała się nim zajmować. Ale, Antonio, tamten okres wypalił bolesne ślady w mojej duszy. Oczywiście, miałam potem jakichś chłopaków. Tych trzech, o których słyszałeś. Ale chodziłam z nimi tylko dlatego, że wszystkie inne dziewczyny tak robiły. Dlatego, że byłam ciekawa. Dlatego, że… wybacz mi szczerość, ale przecież sam o to prosiłeś. No więc dlatego, że lubiłam, kiedy chłopak był we mnie zakochany.

– Przecież to całkiem naturalne.

– Możliwe. Ale czułam się nie najlepiej. Bo widzisz… ten mój straszny obowiązek sprzed lat… Konieczność zajmowania się obleśnym starcem… to wszystko uczyniło mnie zimną w sprawach erotyki. Jestem zimna jak lód, Antonio.

Zauważył, że Vesla płacze, choć jej głos na to nie wskazywał. Wyczuwał to, a gdy wyciągnął rękę, by ją pogłaskać po policzku, stwierdził, że łzy spływają jej do uszu. Leżała bez ruchu.

– Więc nie byłaś zakochana w tych trzech mężczyznach?

– Chłopakach. To byli jeszcze chłopcy. Nie, nie byłam zakochana. Nie byli niesympatyczni, przeciwnie, mili i przystojni. Nigdy bym się nie zadawała z kimś, kogo nie lubię. Ale kiedy Emma odbiła mi Mariusa, nie czułam nic. Co najwyżej ulgę.

Głębokie westchnienie Antonia powiedziało jej, że również on odczul w tej chwili ulgę. Może nawet radość.

– Więc sądzę… że nie potrafię się… podniecić, Antonio. Nikt nie jest w stanie mnie rozpalić. Bardzo bym chciała, ale to niemożliwe. Czy rozumiesz, że nienawidzę swojej matki? Nie tego jej starego ojca, on po prostu zatracił wszelki rozsądek. Ale ona mnie w to wepchnęła, żeby sama mogła uniknąć nieprzyjemnej sytuacji.

– Zakochać to byś się chyba mimo wszystko mogła, prawda? – zapytał cicho.

Vesla długo zwlekała z odpowiedzią.

– Pamiętaj, że obiecałaś być szczera – przypomniał.

– Sama nie wiem. Zresztą ty… dlaczego ty nie mówisz nic o sobie?

– Przyjdzie kolej i na mnie.

– Ja się boję, Antonio.

– Nie powinnaś. Przynajmniej z mojej strony nic ci nie grozi.

– To właśnie najbardziej dotyczy ciebie. To ty skazałeś mnie na samotność.

– Ja?

– Oczywiście! Przecież nigdy się nie ożenisz, nie będziesz miał dzieci, nigdy nie stworzysz żadnego związku.

Antonio milczał. Vesla mówiła przecież prawdę, jeszcze niedawno tak właśnie myślał.

– Kiedy ja… Tak, muszę przyznać, że kiedy cię spotkałam po raz pierwszy, pomyślałam: Tego mężczyznę muszę zdobyć. Dla samego podboju. To brzydkie słowo! Chciałam, żebyś się mną zainteresował, podziwiał mnie, zakochał się we mnie. Chociaż sama nie potrafię takich uczuć żywić. Nic jednak nie ułożyło się po mojej myśli.

– Jesteś tego pewna?

– Mówię tylko o sobie. Chciałam cię zdobyć, tak. Ale w tych uczuciach, które we mnie kiełkowały, nie było samozadowolenia. Pojawiły się inne, dotychczas całkiem mi obce. Szacunek dla ciebie. Podziw. Tęsknota. Pragnienie, by już na zawsze być z tobą, Antonio. Wiedziałam, że nie mogłabym żyć bez ciebie. Czułam się przy tobie tak wspaniale, że aż ogarniał mnie strach.

– Strach przed czym?

– Że po tym, co ci wyznałam, nie będziesz chciał mieć ze mną do czynienia. I że nie ma we mnie ani odrobiny ciepła, które mogłabym ci ofiarować. Jestem i pozostanę zimna jak lód.

Antonio zapytał raz jeszcze:

– Jesteś tego pewna?

Vesla milczała.

Myślała o swojej wielkiej tęsknocie za Antoniem w tamtych dniach. O pragnieniu, by się z nim kochać. Ale dlaczego marzyła o tym wszystkim? Czy tylko z tego dawnego powodu? Bo chciała zobaczyć mężczyznę ogarniętego namiętnością do niej? Czy też może to jej ciało zareagowało? Pierwszy raz w życiu.

Nie, to niemożliwe. Jeśli chodzi o seks, to Vesla umarła. Dawno temu, i raz na zawsze.

Antonio powiedział cicho:

– Twoje milczenie daje mi odwagę, by powiedzieć, jak się sprawy mają. Otóż myślę, że zaczynam naprawdę być w tobie zakochany, Vesla. Mówię: myślę, bo bardzo długo starałem się wystrzegać tego rodzaju uczuć. Ale dzisiaj, kiedy zniknęłaś, nie mogłem sobie dać rady. Chyba nigdy jeszcze nie doświadczyłem takiej rozpaczy. Oczywiście, sypiałem z kobietami, był nawet czas, że zmieniałem dziewczyny dosłownie jak rękawiczki, bardzo lubiłem, żeby się mną interesowały. Tak więc pod tym względem jesteśmy do siebie podobni, ty i ja.

Pies uniósł głowę i postawił uszy. Z dołu dochodziło ciche pogwizdywanie, ktoś go wolał.

Antonio wstał i wypuścił gościa.

– Wspaniale – odetchnął, wracając do łóżka. – Już mi nogi zaczęły drętwieć.

– Mnie też – przyznała Vesla. – Ale nie miałam serca go przepędzić.

Zaległa cisza. Vesla desperacko pragnęła, by Antonio podjął przerwany wątek, on jednak długo nic nie mówił. A Vesla nie wiedziała, jak go zmusić do kontynuowania rozmowy, Unni znalazłaby pewnie jakieś dowcipne powiedzenie czy anegdotę, Vesla miała jednak na to zbyt poważne usposobienie. Tak przynajmniej sądziła.

W końcu jednak on się odezwał:

– Leżałem w strasznie niewygodnej pozycji, bo pies zajął miejsce przeznaczone dla moich nóg, a nie miałem odwagi pchać się z kolanami na twoją połowę łóżka.

– Powinieneś był – rzekła z uśmiechem, rada, że rozmowa znowu się zacznie.

Niestety, nie zaczęła się.

– Chyba trzeba trochę pospać – stwierdził Antonio i zgasił nocną lampkę.

Nie, ja chcę rozmawiać, protestowała Vesla w duchu, głośno jednak posłusznie powiedziała dobranoc. Wciąż leżała na plecach, choć przeważnie kładła się na boku. Wkrótce poczuła, że sztywnieje jej kark, ale nie chciała się poruszać, by nie zerwać tego wątłego kontaktu, jaki jeszcze miała z Antoniem.

Cienki strumień światła ulicznej latarni wpadał do pokoju. Kiedy Vesla lekko odwróciła głowę, mogła zobaczyć profil chłopaka.

Gdybyś ty wiedział, jak bardzo ja cię kocham, to byś się odwrócił na pięcie i uciekł gdzie pieprz rośnie. Uważam, że nikt nie jest w stanie przyjąć aż tyle miłości.

Powiedziałam, że nie mogłabym żyć bez ciebie. I to jest prawda. Zareagowałeś na moje słowa bardzo ładnie. Wydaje mi się, że byłeś też troszkę ze mnie dumny, że tak dzielnie się zachowałam, kiedy te dwa ponure dranie wrzuciły mnie do kanału. Tak, potrafię działać racjonalnie i jestem silniejsza, niż sądziłam.

Potrafię działać racjonalnie…

Myśli zaczęły niespokojnie krążyć w głowie Vesli. Znowu znajdowała się w kanale. Leżała w bardzo niewygodnej pozycji, żeby jej głowa nie wpadła do wody, która pod nią płynęła, Vesla zaczęła marznąć.

Drżała na całym ciele. O Boże, a gdyby jej nie znaleźli? Gdyby nadal tam leżała? Nie wytrzymałaby tak długo, twarz zniknęłaby pod wodą, Vesla by…

Rany boskie, co się z nią dzieje?

Gwałtownie wciągała powietrze, rzęziła, jakby się zaniosła histerycznym płaczem. Śmiertelnie przerażona i zrozpaczona chwyciła krótki rękaw Antonia.

– Topię się! – wycharczała. – Czuję się, jakbym się topiła, brakuje mi powietrza, pomóż mi!

Błyskawicznie podniósł ją z posłania, przytulił do siebie i mocno trzymał. Vesla była mu wdzięczna, że nie powiedział: „A nie mówiłem?”, natomiast koncentrował się na tym, by czuła się bezpieczna.

Nigdy by nie przypuszczała, że reakcja może być taka gwałtowna. Antonio mówił o traumie, która wymaga terapii. Możliwe, więc teraz on się zajmował terapią, a ona z całych sił starała się odzyskać panowanie nad sobą.

– Nie stawiaj oporu – szeptał tuż przy jej policzku. – Musisz przez to przejść, im szybciej, tym lepiej.

I Vesla poddawała się. Pozwalała mu, by ją pocieszał, by obejmował ją mocno i szeptał jej ciepłe słowa.


Trzeba było sporo czasu, by Vesla w ramionach Antonia nareszcie się uspokoiła. Płacz i gwałtowne drżenie ciała w końcu ustały. Leżała teraz bez ruchu, śmiertelnie zmęczona.

Antonio, wsparty na łokciu, z jej głową na swoim ramieniu, spoglądał na nią czułe. Światło padające z ulicy było mdłe, ale i tak widział, jaka piękna jest Vesla, mimo łez, spazmów i bolesnych grymasów, które tak długo wykrzywiały jej twarz. Nie spała, oczy miała otwarte, ale te oczy niczego nie widziały.

Zastanawiał się, o czym ona myśli. Prawdopodobnie o niczym. W każdym razie na pewno nie o tym, jak bardzo na Antonia działa ta głęboka, intymna bliskość. I przypominał sobie jej słowa na temat seksualnego chłodu i braku zmysłowych potrzeb. Być może to prawda, w każdym razie teraz Vesla nie reagowała w żaden sposób na jego obecność.

Ale czyż nie pragnął właśnie tego? Żadnych komplikacji, żadnego wplątywania się w miłosne historie, narzucające mu coraz większe wymagania i stawiające go przed nieuniknionym wyborem: decydować się na dziecko czy nie. Już się przecież wyrzekł potomstwa, akurat teraz jednak, choć nie umiałby powiedzieć dlaczego, wydawało mu się to nieważne i pozbawione sensu. Dlaczego nie miałby i on założyć rodziny? Dlaczego nie miałby mieć domu, nie mógł, jak inni, wracać do żony i dzieci? Przecież nie popełnił żadnego przestępstwa, jest zwyczajnym, uczciwym człowiekiem.

Nachodziły go rozmaite myśli, przeważnie bezsensowne.

Nie mógł zrozumieć Vesli. Tamten wczesny poranek przy szałasie, w głębi lasu… Mógłby przysiąc, że wtedy go pragnęła. Cała jej istota na to wskazywała. A teraz wyznaje, że nie ma żadnych potrzeb seksualnych. Że wszystkie tego rodzaju uczucia zostały zniszczone, kiedy była nastolatką. Przeczy sama sobie, czy też tamtego ranka powodowała nią tylko chęć zdobycia go?

Vesla powiedziała coś ochrypłym, niewyraźnym głosem.

– Przepraszam, nie chciałam tak całkiem się załamywać.

– Ale to zdrowa reakcja. Czujesz się już lepiej?

– Bardzo dobrze!

Ramię zaczęło mu drętwieć, położył się więc na plecach. Ona ufnie przysunęła się do niego, położyła mu rękę na piersiach.

– Jak dobrze do siebie pasujemy – rzekła z uśmiechem. – Żadne z nas nie pragnie stałego związku. Interesuje nas tylko szczera przyjaźń.

Antonio nie odważył się nawet dać do zrozumienia, jak bardzo jej ciało na niego działa. Powiedział tylko cichutko:

– Vesla, mała przyjaciółko…

– Dziękuję ci za tę małą – uśmiechnęła się. – Zawsze marzyłam, żeby ktoś tak do mnie mówił.

– Bo ja cię tak właśnie widzę – odpowiedział również z uśmiechem. – Vesla, twoje uczucia nie umarły. One są, choć głęboko ukryte. Tylko że nie powinnaś się z tym zmagać samotnie. To oczywiste, że jest w tobie wiele życia, nie wolno ci myśleć inaczej! Wyrozumiały i cierpliwy mężczyzna potrafiłby cię otworzyć.

– Nie, nie, przestań! – przerwała mu. – Już przez to przechodziłam. Ten kolega z pracy, o którym ci wspominałam, bardzo chciał uwolnić mnie od obojętności. I bardzo się starał, był niewiarygodnie skuteczny i znał wiele uwodzicielskich sztuczek, dawał mi mnóstwo czasu, poznał wszystkie moje punkty erogenne, pieścił mnie™ Uff, przepraszam, nie powinnam była tego mówić.

– Owszem, nie przerywaj!

– Nie, to na nic! I tak nic nie czułam. Absolutnie nic!

– Kochałaś go?

– Ech – Vesla wzruszyła ramionami. – Nie wiem. Lubiłam, ale czy kochałam? Nie, nie sądzę. Zresztą skończyłam z nim szybko i nie mogę powiedzieć, żeby mi go bardzo brakowało.

Antonio wsparł się na łokciu.

– Vesla, muszę cię spytać o coś ważnego. Było parę takich okazji, kiedy pomyślałem sobie, że chyba nie jestem ci taki całkiem obojętny, że być może trochę się mną interesujesz.

– No jasne, że się interesuję! Nawet bardzo!

Skinął głową.

– I wiesz, że z wzajemnością. Muszę ci też powiedzieć, że zdawało mi się… no, że to twoje zainteresowanie ma trochę erotyczne zabarwienie. Trudno mi to mówić, ale tak jest.

– Bardzo się cieszę, że jest właśnie ciemno – westchnęła Vesla. – Bo się zaczerwieniłam.

– No, i jak to wszystko razem powiązać? Przecież ty przeczysz sama sobie!

– Wcale nie – odparła gorączkowo. – Kobieta może kochać mężczyznę, nawet go pożądać, pragnąć jego bliskości, chcieć z nim spać, ale nie to jest najważniejsze. Bo ona sama nic z tego nie ma.

– Ty mówisz o zwyczajnym braku orgazmu?

– Czy musisz być taki dosłowny? Tak, o tym właśnie mówię.

– Czy nie mogłaś powiedzieć tego od razu? Ja przecież nie miałem o tym pojęcia.

– Wybacz, ale są takie wyrażenia, przed którymi się wzdragam. Ale tak, to jest właśnie prawda. Tamten przeklęty starzec odebrał mi zdolność odczuwania tego. Mógł mnie równie dobrze obrzezać, jak to czynią z dziewczynkami w Afryce.

– Nie, nie, to wielka różnica. Ty masz możliwość ułożenia sobie wspaniałego życia seksualnego, a kobiety afrykańskie nie.

– Antonio, istnieją kobiety, które przez cale swoje życie niczego nie czują!

– No, a sama nie mogłabyś sobie pomóc?

– To na nic.

– Czy miewasz czasami erotyczne sny?

– Miewałam w wieku dwunastu lat. Potem się skończyło.

– Jesteś pewna?

Vesla zastanawiała się.

– Myślę, że tak – powiedziała. – Nie potrafię sobie przypomnieć. Ale… Czy mogę być szczera?

– Czyż właśnie nie rozmawiamy szczerze?

– Oczywiście. No więc śniłam o tobie. Ubiegłej nocy. Byliśmy w jakimś domu, którego nie znałam… Antonio, jak to się dzieje, że człowiekowi śnią się miejsca, których nigdy nie widział? Co się wtedy dzieje w naszym mózgu?

– Nie zmieniaj tematu! Wracaj do swoich snów, i to zaraz!

– Dobrze. Ty byłeś wobec mnie bardzo czuły, ktoś nas ścigał i ty ukryłeś nas w szałasie. Już, już miało się coś wydarzyć, ale ja wyrwałam się i uciekłam. Nie pamiętam, jak to się skończyło.

Antonio przyglądał jej się w mroku.

– Odczuwałaś pożądanie?

– Nie, bałam się tych, którzy nas ścigali. To dlatego uciekłam. Nie, nie zdążyłam niczego poczuć.

– Myślisz, że poczułabyś, gdybyś została?

– Nie, no to są hipotezy i spekulacje, które do niczego nie prowadzą.

Antonio milczał długo. Potem głęboko wciągnął powietrze i zaczął mówić:

– Teraz będę całkiem szczery. Możesz się na mnie złościć, trudno. Chcę ci jednak powiedzieć, że mam na ciebie wielką ochotę i miałem ją od początku, jak tylko położyliśmy się do łóżka. Przysiągłem sobie, że zachowam powściągliwość, ale nic na to nie poradzę.

– Drogi, kochany Antonio, naprawdę możesz ze mną zrobić, co zechcesz. Pragnę cię uszczęśliwić, jeśli tylko potrafię…

– Ale gdybyś ty miała pozostać obojętna, to nie będzie to samo. Co zwykle robiłaś, kiedy byłaś z jednym z tych… typów? Wybacz mi określenie, ale mimo wszystko jestem o nich trochę zazdrosny.

– Jeśli tylko trochę, to zdrowy objaw.

– Powiedziałem wprawdzie, że nie chcę się grzebać w twojej przeszłości, ale…

– Rozumiem, że to jest niezbędny proces – przerwała mu pospiesznie. – Pytasz, co robiłam? Uff… Eeech… tak trudno o tym mówić. No, czasami grałam. Oszukiwałam. Udawałam, że przeżywam… no wiesz.

– Czy aż tak trudno jest wymówić słowo orgazm?

– Tak. Jak powiedziałam, nie lubię brzydkich słów. Chociaż… czy to akurat takie brzydkie, nie wiem, ale… No cóż, przecież nie mogłam po prostu leżeć jak śnięta ryba. Przynajmniej nie za każdym razem, biedny chłopaczyna mógł się nabawić kompleksów. No więc trochę odgrywałam. Nie wiem, czy oni wierzyli. Chyba tak, bo sprawiali wrażenie zadowolonych.

– Vesla – powiedział Antonio po chwili. – Gdybyśmy się znaleźli w sytuacji, z której nie będzie już odwrotu… Obiecaj mi, że nigdy, ale to absolutnie nigdy nie będziesz niczego udawać! Muszę ci wierzyć!

Vesla zwlekała z odpowiedzią.

– Nie wiem, jak by to było z tobą i ze mną. Bo musisz wiedzieć, że istnieje wielka różnica między tobą a tamtymi.

Antonio wstrzymał oddech.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Ponieważ ja jestem… ja jestem… jak mam wyrazić tę myśl? No, tak, jestem na najlepszej drodze, by się w tobie śmiertelnie zakochać! To właściwe określenie. I chyba zaczynam pojmować znaczenie słowa „kochać”.

Antonia przepełniła wielka radość.

– Dokładnie to samo dzieje się ze mną. To, co nie miało prawa mi się przytrafić. Dziękuję ci, Vesla. I gdybyś się zgodziła mnie przyjąć, to zaraz do ciebie przyjdę. Mam wrażenie, że minęły wieki od chwili, kiedy po raz ostatni byłem z dziewczyną. I nigdy żadna nie znaczyła dla mnie tyle, ile ty zaczynasz znaczyć. Dostrzegał w mroku jej ciepły, zachęcający uśmiech.

12

– Można zagadać największe uniesienie – śmiał się Antonio. – Ale to dobrze, że daliśmy sobie czas. Trzeba wiedzieć o sobie więcej, zgadzasz się ze mną?

– Zgadzam się. I cieszę się z tej rozmowy. Oboje wiele sobie wyjaśniliśmy. Teraz czuję się przy tobie bezpieczna. I nie będę niczego odgrywać.

– A ja nie chcę udawać, że wiem wszystko o sztuce kochania. Nie będzie żadnego rutynowego przeglądu miejsc erogennych ani niczego takiego.

– Dziękuję. Ja też tak wolę.

I na tym się rozmowa skończyła.

Vesla trochę się denerwowała. Wiedziała jednak, że on nie chce, żeby była spięta, starała się więc rozluźnić, a w konsekwencji coraz mniej panowała nad swoim ciałem i duszą.

Pomóż mi, Panie Boże, modliła się. Spraw, bym mogła dać mu szczęście i przywróć mi moją utraconą zmysłową radość.

Zachowała jedynie blade wspomnienie o czymś osobliwie słodkim i rozkosznym, co przeżywała parę razy w snach wówczas, kiedy jej ciało zaczęło się przekształcać, i z dziecka przemieniała się w nastolatkę. Bardzo pragnęła znowu to odczuć, ale sprawa wydawała się całkiem beznadziejna.

Antonio delikatnie, nieskończenie ostrożnie zsunął z niej nocną koszulkę. Vesla znowu zaczęła drżeć, choć przecież otaczało ich ciepłe powietrze hiszpańskiej nocy. Ale jego ręce, dotykające leciutko jej skóry, wytrącały ją z równowagi. Czuła się jak nowicjuszka na pierwszym spotkaniu z kochankiem. Była uczennicą, która wychodzi naprzeciw nauczycielowi.

Nie wolno też zapominać, że Vesla została poobijana i posiniaczona, to był jeszcze jeden problem w i tak już delikatnej sytuacji. W jej przypadku nie mogło być mowy o żadnej burzy zmysłów czy innych szaleństwach. Tu należało działać bardzo ostrożnie.

Dla Vesli równie trudną kwestią było rozstrzygnięcie, czy to ona powinna pamiętać o prewencji. Wierzyła jednak, że skoro Antonio się tak śmiertelnie boi spłodzenia potomstwa, to już ona nie musi wspominać o prezerwatywach. Zacząłby się pewnie zastanawiać, dlaczego to Vesla wybiera się za granicę z czymś takim w torebce. Tak wielkimi przyjaciółmi jeszcze nie byli, by mogła mu to wyjaśnić. Poza tym wiedziała, że Antonio wyznaje raczej dość staroświeckie zasady.

Czuła się nietęgo. Dlaczego jest taka tchórzliwa? Przede wszystkim jednak chciała zrobić na nim jak najlepsze wrażenie.

Ostatecznie więc w jego ręce złożyła całą odpowiedzialność. Jemu by na pewno nigdy nawet do głowy nie przyszło, żeby lekkomyślnie sprowadzać na świat dziecko, już w chwili poczęcia skazane na przedwczesną śmierć. Tego była pewna.

Rozstrzygnąwszy tę kwestię, poczuła się znacznie lepiej.

Antonio zdjął koszulkę i szorty. Veslę nagle znowu przeniknął strach. Nie była w stanie opanować drżenia. Zdała sobie sprawę, że to dla niej coś całkiem innego, bo Antonio znaczy dla niej tak wiele.

Ujął jej twarz w dłonie, w te dłonie, które tak kochała – silne, szczupłe i czułe. On będzie kiedyś wspaniałym lekarzem, przemknęło jej przez głowę.

Boże, co się ze mną dzieje, myślała lekko zirytowana. Przecież bywałam już z mężczyznami. Tylko że tamci pod żadnym względem nie mogli się równać z Antoniem.


Antonio widział, że Vesla dygocze. Delikatnie ucałował jej czoło. Zesztywniała. Nic Z tego nie będzie, myślała zrozpaczona. Może powinnam była jeszcze zaczekać?

Nie, on jest już taki podniecony, że z trudem nad sobą panuje. Vesla była dla niego niczym piękny, kruchy motyl. Stworzenie, które potrzebowało jego największej czułości i uwagi. Ledwo był w stanie jej dotykać w obawie, że ją przestraszy, albo że urazi któreś obolałe miejsce.

I nagle poczuł jej ręce na swoich barkach. Obejmowała go bardzo ostrożnie, leciutko dotykała skóry, ale to dało mu odwagę, by zacząć ją całować. Najpierw delikatnie muskał jej wargi, a kiedy mu równie delikatnie odpowiedziała, wpił się w jej usta tak mocno, że już nie mogła mieć najmniejszych wątpliwości, iż nie jest to żaden koleżeński pocałunek.

Antonio czuł, że kręci mu się w głowie. Żeby tylko wszystko nie rozegrało się zbyt szybko, myślał gorączkowo. I nie powinienem się też zachowywać tak, jak ten idiota, który postanowił ją „zbawić”, skupić się na technice, działać mechanicznie czy według jakichś książkowych wskazówek. Muszę być sobą, ale boję się, że wtedy zanadto się pospieszę…

Jeśli ja to teraz zniszczę, to…

Ale czy cokolwiek może być jeszcze bardziej zniszczone?

Przeklęty starzec, który tak okrutnie zrujnował jej życie!

I Antonio zapomniał o bożym świecie, porzucił wszelkie zastrzeżenia, wszelkie obawy, prawie nie pamiętał o jej urazach. Całował szyję i ramiona Vesli półprzytomny z pożądania. Opamiętał się, gdy ona głośno jęknęła.

Ach, te siniaki! Miała je na całym ciele, gdziekolwiek dotknął, mógł ją urazić.

– To chyba nie jest najbardziej odpowiedni dzień – szeptał spłoszony. – Może powinniśmy zaczekać?

– Nie – odparła Vesla tak zdecydowanie, że aż się zdziwił. – Nie przejmuj się moimi sińcami. Zniosę to. Tylko ty jesteś dla mnie ważny.

Tak oto Vesla porzuciła obronną postawę i czekała na niego z uległością.

– Tak strasznie chcę cię mieć – mówiła żałośnie. – Niczego na świecie tak nie pragnę!

Przygarnął ją do siebie. Vesla nie zdawała sobie sprawy z tego, jak kurczowo zaciska ręce na jego plecach.

Boże, spraw, żebym coś czuła, błagała w duchu. Daj mi tę jedną jedyną chwilę, a już nigdy więcej o nic nie będę prosić. Spraw, bym przeżyła to, co się określa owym słowem, wiesz, którego ja nie mogę wymówić. Pragnę tego, pragnę tego, ze względu na Antonia, bo myślę, że bardzo by go to uszczęśliwiło. A symulować nie chcę, to ma być uczciwa gra. Boże, ten jeden raz o coś cię proszę, dotychczas nigdy specjalnie ci się nie naprzykrzałam, ale teraz masz szansę dowieść, że istniejesz.

Nie, tak nie można! Nie wolno się targować z siłami niebieskimi, to jest jej chwila, jej i Antonia, i niech się nikt do tego nie miesza.

Antonio w jej ramionach? Czy to może być prawda?

Tak, to jest Antonio, jej piękny sen, wykształcony, sympatyczny i urodziwy młody mężczyzna, ukochany przyjaciel, wszystko, o co mogłaby prosić los.

Po raz pierwszy w życiu Vesla przeczuwała, czym może być miłość.

To nie tylko sytuacje intymne, myślała w oszołomieniu, gdy on „rozgrzewał” ją pocałunkami i pieszczotami. Znamy się tak krótko, że można by pomyśleć, iż to właśnie seks, ale nic bardziej mylnego.

Jak długo ja go znam, zaczęła się zastanawiać, kiedy on zbliżał się do centrum, w którym skupiała się cała jego tęsknota. Parę krótkich miesięcy? Ale na początku myślałam, że jest chłopakiem Unni, było mi z tego powodu przykro, zazdrościłam jej. A w ostatnich dniach sprawy potoczyły się gwałtownie… Oj, on… nie, jeszcze nie jestem gotowa! Zaczekaj!

On jednak czekać nie mógł. Vesla przymknęła oczy i przyjęła go.

Antonio jest we mnie i to go uszczęśliwia, wypełnia mnie całą i ja jestem szczęśliwa w jego imieniu, teraz posiadam cały świat, należę do niego, a on należy do mnie, należymy do siebie nawzajem, nasza miłość jest wolna i dlatego silniejsza niż wszystko inne.

Antonio jest taki czuły, z takim szacunkiem się do mnie odnosi, nie może mnie już bardziej uszczęśliwić, to jest szczyt wszystkiego. Czuję jego ruchy, staram się za nim podążać, ale nie wolno mi niczego udawać, czuj, Vesla, czuj, to jest cudowne, niebo niech się schowa w porównaniu z tym, nic się z tym nie może równać!

Mój ukochany Antonio!

Vesla mocno trzymała jego głowę, nie pozwalała mu oderwać ust od swoich warg, chciała, by ją nadal całował, a on był niczym wulkan tuż przed wybuchem, przestał myśleć o czymkolwiek innym, ogarniał świadomością tylko to, co działo się z nimi. I wtedy przyszło spełnienie.

Antonio opadł bez sil. Vesla czuła jego gorący oddech na szyi, nigdy wobec nikogo nie odczuwała takiej bliskości.

Leżała jednak bez ruchu, była w niej pustka i żal.

Nie potrafiła go uszczęśliwić, choć tak strasznie tego pragnęła. Nie umiała towarzyszyć mu do szczytu ekstazy.

Cieszyła się z tej wielkiej miłości, z tego, że on przeżył dobre chwile…

Ale poza tym nic.

Po prostu nic.


– Tak mi przykro – jęknął Antonio, leżąc z rękami na twarzy.

– Nie! – zaprotestowała Vesla głucho. – Było mi dobrze! Cudownie!

– Ale czegoś zabrakło.

Jej milczenie było potwierdzeniem.

– Byłem taki podniecony, Vesla. Jak nigdy przedtem. Ciało nie chciało się podporządkować woli, wszystko stało się tak prędko. Powinienem był na ciebie czekać.

– W takim razie czekałbyś długo – powiedziała cicho.

– To nie musiało tak być. Myślałem, że moja miłość jest wystarczająco mocna, by cię obudzić.

– Moja miłość jest co najmniej tak samo wielka, ale i to nie pomogło.

Milczeli przez chwilę. Oboje zasmuceni. Żadne nie stanęło na wysokości zadania. Każde chciało siebie obarczyć winą za to, że im się nie udało. A przecież tak naprawdę cała odpowiedzialność za to spadała na dwoje zupełnie innych ludzi: na dotkniętego demencją dziadka, a przede wszystkim na matkę Vesli.

– Uważam, że mimo wszystko to i tak był bardzo dobry start. To znaczy, jeśli nadal będziesz chciał ze mną zostać.

Antonio pragnął ją objąć, żeby zaświadczyć, jaką wielką wspólnotę z nią odczuwa, ale trafił w guz na jej czole.

Vesla nie była w stanie powstrzymać krzyku:

– Au!

Antonio się przestraszył i zaraz potem oboje wybuchnęli śmiechem.

Przytulił ją mocno.

– Vesla, kocham cię – powiedział czule.

Ona pieściła końcem języka jego spocone piersi. Czuła smak soli.

– I ja ciebie kocham. Tak bardzo, aż mi to sprawia ból.

– Czy nie dość ci obolałego ciała?

Znowu wybuchnęli śmiechem.

Po piętnastu minutach spali oboje głęboko.

13

Leon i Emma przyjechali do Hiszpanii. Sami, bo na co by im tu byli potrzebni ich norwescy pomocnicy?

– Pozwoliliście jej odejść? – ryczał teraz Leon do dwóch Hiszpanów, którzy uprowadzili Veslę. – Ona była przecież naszym najlepszym na świecie środkiem nacisku!

– Ona… tam pewnie jeszcze jest – wyjąkał starszy. – Tamtędy nikt nie chodzi.

– I chyba już nie żyje – uzupełnił młodszy. – Wpadła do wody.

– Nie żyje? – ryknął Leon jeszcze głośniej. – Nie żyje?

– Tak. Ale ona nic nie wiedziała – przekonywali obaj pospiesznie. – Nie było sensu jej trzymać.

Leon zrobił się czerwony.

– Żywa czy umarła była wspaniałą zakładniczką, wy osły głupie! Środkiem nacisku! Ruszać mi zaraz i sprowadzić ją do mnie. Tutaj!

Obaj napastnicy byli zbici z tropu.

– No, ale tego właśnie nie możemy – jąkali się. – Ona jest za wielka i za ciężka. A poza tym, jak ją przeniesiemy przez bramę, żeby strażnicy nie widzieli?

Leon jęknął wściekły.

– Czy ja wszystko muszę robić sam? Zatelefonował do swojego kompana i przyjaciela, szczerze mówiąc także konkurenta, ale o tym nie wspominał, który również przybył do Granady.

– Alonzo! Znajdź no jakiś odpowiedni samochód dostawczy, którym można by niepostrzeżenie dostać się do Alhambry! Musimy przeszmuglować stamtąd cennego zakładnika.

Ustalili czas i miejsce spotkania.

Bez kłopotów weszli na teren Alhambry. Młodszy z mężczyzn, którzy napadli na Veslę, pokazał im boczną drogę do kanału. Kiedy jednak stanęli w miejscu, gdzie powinna była znajdować się Vesla, żadnej zakładniczki tam nie było.

Rozegrała się wielka kłótnia, padło mnóstwo strasznych oskarżeń i pogróżek. Co się teraz może stać? Jeśli ofiara przeżyła i opowiedziała władzom, co ją spotkało, Leon i jego ludzie mogą się znaleźć w kłopotach. A nie mogli przecież pytać strażników, czy nie znaleziono tu martwej dziewczyny, to by się dla nich mogło skończyć tak samo źle.

– Wyłapać mi ich wszystkich w hotelu – wrzeszczał Leon wciąż purpurowo czerwony z gniewu. – Wyśpiewają, gdzie się znajduje Elio, żebym ich miał zachlostać na śmierć.

Nasz dobry Leon był trochę niekonsekwentny, ale przecież w chwilach takiej frustracji mało kto zachowałby przytomność umysłu.

Właściciel hotelu bezradnie rozkładał ręce. Nie, niestety, czwórka gości z Norwegii uregulowała już rachunek. Co się z nimi stało? O ile dobrze zrozumiał, wrócili do domu, do Norwegii.

Tym sposobem Leon i Alonzo (który ku oburzeniu Leona zalecał się do Emmy) oraz ich współpracownicy znaleźli się znowu w punkcie wyjścia.

– A przycisnęliście rodzinę Elia, jak trzeba? – spytał Leon, kiedy już byli na ulicy.

– Możemy przecież spróbować jeszcze raz – odparł Alonzo. – Ale wygląda na to, że te baby nic nie wiedzą.

– A może jakieś tortury?

Alonzo zastanawiał się.

– W ich domu tego zrobić nie można. Zbyt wielu sąsiadów.

– Żadnych dzieci, które można by wykorzystać jako środek nacisku?

– Nie. Był jeden chłopiec, ale ostatnio zniknął i nie wiemy, gdzie jest.

Zastanawiali się wszyscy przez jakiś czas.

– Coś wymyślimy – burknął w końcu Leon. – Teraz muszę się napić piwa. A potem być może zwrócę się o pomoc do naszych ogolonych przyjaciół.

Alonzo drgnął. On by mnichów przyjaciółmi raczej nie nazywał. Tego rodzaju makabryczne istoty nie miewają przyjaciół, one wykorzystują żywych ludzi do własnych celów.


Jedenastu mnichów nieznosiło przenoszenia się na tak wielką odległość. Skoro jednak czworo znienawidzonych młodych ludzi oraz ich przeklęci rycerze wybrali się do Hiszpanii, to i mnisi zmuszeni byli tam pojechać.

„Ten piąty smarkacz znowu się pokazał – powiedział jeden z mnichów. – On jest niegroźny. Młody. Głupi. Nie może też spłodzić dziecka. Tamci są gorsi. Natrafili na trop. Trzeba ich powstrzymać”.

„W porządku. Przynajmniej jedziemy do swojego kraju”.

„Jakie spustoszenia. Jaka demoralizacja! Żadnego respektu dla świętości. Nawet tortury nie są już dozwolone!”

„Wszyscy współcześni ludzie to słabeusze! Musimy trochę przyspieszyć rozwój. Straszyć piekielnymi mękami, jeśli oni się już Boga nie boją”.

„Tak jest. Trzeba ich trochę poprzypiekać, żeby się nawrócili! Musimy ich zbawić!”


Pięciu dumnych rycerzy obserwowało rozwój wydarzeń z troską.

„Czy myślicie, że pięcioro naszych młodych przyjaciół sobie poradzi? Tamci mają wielką przewagę. Żywi wrogowie gromadzą się w Granadzie” – rzekł don Ramiro de Navarra.

„Obawiam się, że również nasi umarli wrogowie się tam pokażą – wtrącił don Federico. – Oni zawsze potrafią wywęszyć, gdzie się znajdujemy”.

„Musimy obserwować, co się dzieje! Młodzi są teraz tak blisko celu. Żebyśmy tylko mogli im pomóc!”

„Gdyby ta moja młoda kuzyneczka mogła jeszcze raz zasnąć ze skórzaną mapą pod głową – westchnął Sebastian de Vasconia. – Wtedy zrobiliby ważny krok na drodze do odkrycia prawdy”.

„Obiecali, że spróbują ją przekonać – skinął głową Federico de Galicia. – Żeby tylko ten potwór Leon nas nie uprzedził swoimi starymi sztuczkami!”

„Musimy obserwować, co się dzieje!” – powtórzył don Ramiro.

Dręczył ich nieznośny lęk. Chodziło bowiem nie tylko o bezpieczeństwo ich młodych przyjaciół. Teraz miała się rozstrzygnąć ich przyszłość. I wiele innych spraw.

Загрузка...