Zapewniam — powiedziała następnego dnia doktor Mehta z radosną miną, stawiając swój sprzęt na stole w mieszkaniu Cordelii — że stosowana przez nas metoda monitoringu jest całkowicie nieinwazyjna. Nic nie poczujesz, nie będzie to miało żadnych skutków ubocznych, a jedynie pozwoli mi stwierdzić, które tematy mają dla ciebie podświadome znaczenie. — Urwała, aby przełknąć niewielką kapsułkę, wyjaśniając. — Mam uczulenie, przepraszam. Pomyśl o tym jak o różdżce wykrywającej uczucia, poszukującej ukrytych strumieni doświadczeń.
— Informującej cię, gdzie wykopać studnię, tak?
— Dokładnie. Czy nie przeszkadza ci, że zapalę?
— Proszę bardzo.
Mehta zapaliła aromatycznego papierosa i położyła go odruchowo na popielniczce, którą także ze sobą przyniosła. Dym popłynął w stronę Cordelii. Zmrużyła oczy, czując gryzące dotknięcie. Dziwny nałóg jak na lekarkę. Cóż, każdy ma jakieś słabości. Tłumiąc irytację, przyjrzała się małej skrzynce.
— Zacznijmy od podstaw — oznajmiła Mehta. — Lipiec.
— Mam powiedzieć sierpień, czy coś takiego?
— Nie. To nie jest test skojarzeniowy — maszyna wykona całą pracę. Ale możesz mówić, jeśli chcesz.
— Nie ma sprawy.
— Dwanaście.
Apostołowie, pomyślała Cordelia. Jajka. Dni Bożego Narodzenia.
— Śmierć.
Narodziny, pomyślała Cordelia. Ci Barrayarczycy z wyższych klas społecznych przekazują wszystko swoim dzieciom. Nazwisko, własność, kulturę, nawet ciągłość stanowisk w rządzie. To potężne brzemię. Nic dziwnego, że dzieci uginają się pod tym ciężarem.
— Narodziny.
Śmierć, pomyślała Cordelia. Mężczyzna bez synów jest tam jedynie żywym upiorem. Nie ma dla niego przyszłości. A kiedy pada ich rząd, płacą za to życiem swoich dzieci. Pięć tysięcy.
Mehta przesunęła popielniczkę odrobinę w lewo. Nic to nie pomogło, w istocie jeszcze pogorszyło sprawę.
— Seks.
Mało prawdopodobne, skoro ja jestem tutaj, a on tam…
— Siedemnaście.
Kanistry, pomyślała Cordelia. Ciekawe, jak się miewają te nieszczęsne drobiny życia.
Doktor Mehta zmarszczyła niepewnie brwi, sprawdzając odczyt aparatu.
— Siedemnaście? — powtórzyła.
Osiemnaście, pomyślała stanowczo Cordelia. Doktor Mehta zanotowała coś sobie.
— Admirał Vorrutyer.
Biedny zaszlachtowany wieprz. Wiesz, myślę, że mówiłeś prawdę — musiałeś kiedyś kochać Arala, aby później tak bardzo go znienawidzić. Zastanawiam się, co ci zrobił? Najpewniej odrzucił. Rozumiem twój ból, może jednak mamy ze sobą coś wspólnego…
Mehta poprawiła kolejną gałkę, ponownie ściągnęła brwi i przywróciła ją do poprzedniego położenia.
— Admirał Vorkosigan.
Kochany, bądźmy sobie wierni… Cordelia, znużona, skupiła wzrok na błękitnym mundurze Mehty. Jeśli zacznie to drążyć, natrafi na istny gejzer — pewnie sama już o tym wie, właśnie coś notuje…
Mehta zerknęła na chronometr i przechyliła się naprzód, patrząc na nią z uwagą.
— Pomówmy o admirale Vorkosiganie.
Lepiej nie, pomyślała Cordelia.
— Co chcesz wiedzieć?
— Orientujesz się, czy jest zaangażowany w działalność wywiadowczą?
— Nie sądzę. Kiedy nie dowodzi patrolem, pracuje przede wszystkim w sztabie, jako taktyk.
— Rzeźnik Komarru.
— To cholerne kłamstwo — odparła automatycznie Cordelia, po czym pożałowała, że w ogóle się odezwała.
— Kto ci to powiedział? — spytała Mehta.
— On.
— On. Ach.
Dorwę cię za to “Ach” — nie. Współpraca. Spokój. Jestem spokojna… Chciałabym, aby ta kobieta zgasiła papierosa. Palą mnie oczy.
— Jakie przedstawił ci dowody?
Żadnych, uświadomiła sobie Cordelia.
— Jego słowo. Honor.
— To dość niewymierne. — Kolejna notatka. — A ty mu uwierzyłaś?
— Tak.
— Dlaczego?
— Cóż, wydawało się to przystawać do jego charakteru.
— Wcześniej, podczas misji zwiadowczej, byłaś przez sześć dni jego jeńcem. Prawda?
— Owszem.
Mehta postukała palcem w świetlne pióro. “Hmmm” westchnęła z roztargnieniem, spoglądając poprzez swą rozmówczynię.
— Wydajesz się przekonana o prawdomówności tego Vorkosigana. Nie sądzisz, aby kiedykolwiek cię okłamał?
— Cóż, owszem. Ale w końcu byłam oficerem przeciwnej strony.
— A jednak bez cienia wątpliwości przyjmujesz jego stwierdzenia.
Cordelia próbowała wyjaśnić:
— Na Barrayarze słowo człowieka to coś więcej niż tylko błaha obietnica. Przynajmniej dla owych staroświeckich arystokratów. Na Boga, stanowi przecież nawet podstawę ich rządu. Wszystkie te przysięgi lenne, i tak dalej.
Mehta gwizdnęła bezdźwięcznie.
— Czyżbyś akceptowała ich formę rządzenia?
Cordelia poruszyła się niespokojnie.
— Niezupełnie. Po prostu zaczynam nieco lepiej ją rozumieć. Przypuszczam, że można by mieć z niej pożytek.
— Wróćmy do kwestii słowa honoru. Wierzysz, że nigdy go nie złamał?
— No…
— A zatem to zrobił.
— Byłam przy tym. Widziałam jak to robił, ale nic nie ma za darmo!
— A zatem łamie słowo za jakąś cenę.
— Nie cenę. Koszt.
— Nie bardzo pojmuję różnicę.
— Cena to coś, co dostajesz, koszt — coś, co tracisz. Na Escobarze stracił wiele.
Rozmowa przenosiła się na niebezpieczny grunt. Muszę zmienić temat, pomyślała sennie Cordelia. Albo może się zdrzemnąć…
Mehta ponownie sprawdziła godzinę i z uwagą przyjrzała się twarzy Cordelii.
— Escobar — powiedziała.
— Widzisz, Aral utracił swój honor na Escobarze. Powiedział, że po wszystkim wróci do domu i porządnie się upije. Myślę, że Escobar złamał mu serce.
— Aral… Mówisz do niego po imieniu?
— On nazywa mnie drogą panią kapitan. — Zawsze myślała, że to zabawne. — W pewnym sensie słowa te zdradzają bardzo wiele. Naprawdę uważa mnie za kobietę żołnierza. I znów Vorrutyer miał rację; sądzę, że stanowię dla niego rozwiązanie pewnego problemu. Cieszę się…
W pokoju dziwnie pocieplało. Cordelia ziewnęła. Smużki dymu wiły się wokół niej niczym macki.
— Żołnierz.
— Aral kocha swoich żołnierzy. Naprawdę. Pełen jest szczególnego barrayarskiego patriotyzmu. Cały honor dla cesarza. Wątpię, by cesarz był tego wart…
— Cesarz.
— Biedny drań. Umęczony jak Bothari. Może równie jak on szalony.
— Bothari? Kto to jest Bothari?
— Rozmawia z demonami. Demony mu odpowiadają. Spodobałby ci się. Aral go lubi. Ja też. Dobry gość, jeśli chcesz znaleźć towarzysza podróży do piekła. Zna tamtejszy język.
Mehta zmarszczyła brwi. Ponownie pokręciła gałkami i postukała długim paznokciem w ekran, po czym cofnęła się o krok.
— Cesarz.
Cordelia walczyła, by nie zamknąć oczu. Powieki ciążyły jej nieznośnie. Mehta zapaliła kolejnego papierosa i położyła go obok niedopałka pierwszego.
— Książę — powiedziała Cordelia. Nie wolno mi mówić o księciu.
— Książę — powtórzyła Mehta.
— Nie wolno mi mówić o księciu. Góra trupów… — Cordelia zmrużyła oczy, próbując ochronić je przed dymem. Dym — dziwny gryzący dym papierosów, które raz zapalone, nigdy nie trafiły do ust…
— Ty… mnie… narkotyzujesz… — jej głos przeszedł w zduszony ryk i Cordelia skoczyła na równe nogi. Powietrze było lepkie niczym klej. Mehta nachyliła się naprzód, w skupieniu rozchylając usta. Nagle zdumiona zerwała się z krzesła i cofnęła, gdy pacjentka rzuciła się na nią.
Cordelia zepchnęła ze stołu rejestrator i upadła na niego, gdy runął na podłogę, uderzając go raz po raz swą zdrową, prawą ręką.
— Nic nie powiem! Żadnych więcej śmierci! Nie możesz mnie zmusić! Zawaliłaś sprawę — nigdy ci się nie uda. Przykro mi, mój cień pamięta każde słowo, przepraszam, strzelił do niego, proszę, wypuśćcie mnie, proszę wypuśćcie mnie, proszęwypuśćciemnie…
Mehta próbowała podnieść ją z podłogi, mówiąc coś kojąco. Cordelia w przerwach własnego bełkotu dosłyszała pojedyncze słowa:
— Nie powinno tak działać… Reakcja idiosynkratyczna… Naprawdę niezwykłe… Proszę, pani kapitan Naismith, niech się pani położy.
Dostrzegła błysk w dłoni lekarki. Ampułka.
— Nie! — krzyknęła przekręcając się na plecy i kopiąc gwałtownie. Trafiła. Ampułka poszybowała w powietrzu i zniknęła pod niskim stolikiem.
— Żadnych leków żadnych leków żadnych leków żadnych żadnych żadnych…
Oliwkowa skóra Mehty pobladła.
— Już dobrze! Dobrze! Ale proszę się położyć. O, właśnie, tutaj… — śmignęła na bok, aby uruchomić klimatyzację na pełny regulator i zgasić drugiego papierosa. Powietrze szybko się oczyściło.
Cordelia rozdygotana leżała na kozetce, rozpaczliwie chwytając oddech. Tak niewiele brakowało — o mało go nie zdradziła — a to dopiero pierwsza sesja. Stopniowo spowijająca jej umysł mgła zaczęła się rozwiewać.
Usiadła kryjąc twarz w dłoniach.
— To paskudny podstęp — zauważyła beznamiętnie.
Mehta uśmiechnęła się, z trudem skrywając ogarniające ją podniecenie.
— Owszem. Odrobinę. Ale sesja okazała się niezwykle owocna. Znacznie bardziej, niż się spodziewałam.
Założę się, pomyślała Cordelia.
— Jak ci się podobał mój występ?
Mehta klęczała na podłodze, zbierając szczątki rejestratora.
— Przykro mi z powodu twojego urządzenia. Nie pojmuję, co we mnie wstąpiło. Czy zniszczyłam wyniki?
— Owszem. Powinnaś była po prostu zasnąć. To dziwne. I nie… — triumfalnie wyciągnęła spomiędzy odłamków kość pamięci i położyła ją ostrożnie na stole. — Nie musisz ponownie przez to przechodzić. Wszystko jest tutaj. Doskonale.
— Jakie wyciągasz wnioski? — spytała sucho Cordelia, nie odrywając dłoni od twarzy.
Mehta przyjrzała się jej z zawodowym zainteresowaniem.
— Jesteś bez wątpienia najtrudniejszym przypadkiem, z jakim kiedykolwiek się zetknęłam. Ale dzisiejsza sesja powinna uwolnić cię od wszelkich wątpliwości, że Barrayarczycy manipulowali twoją pamięcią. Twoje odczyty wykroczyły poza skalę. — Stanowczo kiwnęła głową.
— Wiesz — oznajmiła Cordelia. — Nie jestem zachwycona twoimi metodami. Mam szczególną awersję do podawania mi leków wbrew mojej woli. Sądziłam, że takie postępowanie jest nielegalne.
— Ale czasami konieczne. Dane są znacznie wyraźniejsze, jeśli pacjent nie zdaje sobie sprawy z tego, iż jest obserwowany. Z punktu widzenia etyki zawodowej wystarczy, jeśli zezwolenie zostanie udzielone post factum.
— Pozwolenie post factum, co? — rzuciła słodko Cordelia. Wokół jej kręgosłupa zacisnęła się podwójna spirala strachu i wściekłości, spowijając go coraz ciaśniej i ciaśniej. Z najwyższym trudem opanowała uśmiech, nie pozwalając, by przerodził się w gniewny grymas. — To koncept prawny, na jaki sama nigdy bym nie wpadła. Brzmi to — niemal po barrayarsku. Nie życzę sobie, abyś dalej się mną zajmowała — dodała gwałtownie.
Mehta zanotowała coś, po czym z uśmiechem uniosła wzrok.
— To nie był emocjonalny wybuch — podkreśliła Cordelia — lecz legalne żądanie. Odmawiam poddania się jakimkolwiek dalszym zabiegom, jeśli ty będziesz je nadzorować.
Mehta ze zrozumieniem skinęła głową. Czyżby była głucha?
— Ogromny postęp — powiedziała radośnie. — Nie spodziewałam się ujawnienia tego mechanizmu obronnego w tak wczesnej fazie. Liczyłam na co najmniej tydzień.
— Co takiego?
— Nie spodziewałaś się chyba, że Barrayarczycy poświęcili ci tak wiele pracy, nie stosując żadnych zabezpieczeń. Oczywiście, że czujesz do mnie wrogość. Pamiętaj tylko, to nie są twoje własne uczucia. Jutro zajmiemy się nimi.
— Nie ma mowy! — Skóra jej głowy napięła się jak struna. Cordelia poczuła nagłą migrenę. — Jesteś zwolniona!
— Wspaniale! — rzuciła z zachwytem Mehta.
— Słyszałaś mnie? — krzyknęła Cordelia.
Skąd wziął się w moim głosie ten jękliwy ton? Spokojnie, tylko spokojnie…
— Pani kapitan Naismith, przypominam, że obie nie jesteśmy cywilami. Nie pozostaję z panią w zwykłym cywilnym stosunku pacjent — lekarz. Obowiązuje nas dyscyplina wojskowa. Ja zaś uważam, że mamy do czynienia z przypadkiem wojskowego… Zresztą nieważne. Wystarczy przypomnieć, że nie wynajęła mnie pani i nie pani może mnie zwolnić.
Po wyjściu lekarki Cordelia pozostała na swym miejscu przez parę godzin, wpatrując się tępo w ścianę i wymachując nogą, która raz po raz z głośnym tąpnięciem uderzała o bok kozetki. Trwało to, dopóki jej matka nie wróciła do domu na kolację. Następnego dnia Cordelia wyszła z mieszkania wczesnym rankiem, wyprawiając się do miasta i wróciła dopiero późnym wieczorem.
Tej nocy, przytłoczona znużeniem i samotnością, napisała pierwszy list do Vorkosigana. Wstępną wersję wyrzuciła, zanim doszła do połowy, bowiem uświadomiła sobie, że najprawdopodobniej inni ludzie także czytają jego pocztę. Może nawet Illyan. Druga wersja była mniej wymowna. Napisała ją odręcznie na papierze, który ucałowała przed włożeniem do koperty, po czym uśmiechnęła się cierpko na myśl o tym, co właśnie zrobiła. Wysłanie papierowego listu na Barrayar było znacznie kosztowniejsze niż poczty elektronicznej, ale w ten sposób papier znajdzie się w rękach Vorkosigana. Mogło to choć w części zastąpić im dotyk.
Następnego ranka Mehta wezwała ją przez komunikator i powiedziała wesoło, że Cordelia może się odprężyć. Coś jej wypadło i musi odwołać popołudniową sesję. Lekarka nie wspominała o nieobecności Cordelii poprzedniego dnia.
Z początku Cordelia poczuła ulgę, potem jednak zaczęła się zastanawiać. Na wszelki wypadek ponownie opuściła dom. Dzień mógłby być całkiem przyjemny, gdyby nie krótka utarczka z dziennikarzami czyhającymi wokół kolumny mieszkalnej oraz dokonane koło południa odkrycie, że śledzi ją dwóch mężczyzn w niepozornych cywilnych sarongach. W zeszłym roku sarongi były ostatnim krzykiem mody; w tym roku zastąpiły je zmysłowe i cudaczne malunki na skórze, przynajmniej, jeśli chodzi o najodważniejszych mieszkańców Kolonii Beta. Cordelia, ubrana w stary brązowy mundur Zwiadu, zgubiła ich na pornograficznym seansie dotykowym. Później jednak pojawili się znowu, gdy wędrowała po Krzemowym Zoo.
Następnego popołudnia o umówionej godzinie zadźwięczał dzwonek u drzwi. Cordelia podniosła się niechętnie, aby otworzyć. Jak sobie z nią dzisiaj poradzę, zastanawiała się. Zaczyna brakować mi pomysłów. Jestem taka zmęczona…
Żołądek ścisnął się jej nagle. I co teraz? W drzwiach stali Mehta, komodor Tailor i krzepki medtechnik. Ten facet, pomyślała Cordelia unosząc głowę, aby przyjrzeć mu się lepiej, wygląda jakby mógł poradzić sobie nawet z Botharim. Cofnąwszy się nieco, zaprowadziła ich do salonu matki. Sama matka zniknęła w kuchni pod pretekstem zaparzenia kawy.
Komodor Tailor usiadł i odchrząknął nerwowo.
— Cordelio, mam ci do powiedzenia coś, co jak się obawiam, może okazać się bolesne.
Cordelia przycupnęła na poręczy fotela, wymachując nogą. Obnażyła zęby w, jak miała nadzieję, obojętnym uśmiechu.
— Z-zwalają na ciebie cz-czarną robotę, co? To jedna z radości losu dowódcy. Mów dalej.
— Zamierzamy poprosić cię, abyś wyraziła zgodę na hospitalizację na czas dalszej terapii.
Dobry Boże, zaczyna się. Mięśnie brzucha Cordelii zadrżały pod koszulą. Była ona jednak luźna; może przybysze nic nie zauważą.
— Ach tak? Dlaczego? — spytała nonszalancko.
— Bardzo się obawiamy, że programowanie umysłu, jakiemu poddali cię Barrayarczycy, było znacznie poważniejsze niż ktokolwiek przypuszczał. W istocie uważamy… — zawahał się, głęboko nabierając powietrza — że próbowali uczynić z ciebie agentkę.
Czy twoje “my” to zwrot królewski, czy raczej redakcyjny, Billu?
— Próbowali, czy też zrobili?
Tailor spuścił wzrok. Mehta posłała mu lodowate spojrzenie.
— Co do tego nasze opinie są podzielone… Zauważcie, drodzy uczniowie, jak starannie unika pierwszej osoby, oznaczającej odpowiedzialność osobistą — sugeruje to, że jego “my” należy do najgorszego rodzaju, że budzi poczucie winy. Co do diabła planują?
— …ale ten list, który wysłałaś przedwczoraj do barrayarskiego admirała Vorkosigana — uznaliśmy, że najpierw powinnaś mieć szansę sama to wyjaśnić.
— R-rozumiem.
Jak śmieli!
— To nie był oficjalny list. Niby dlaczego? Wiecie, że Vorkosigan wycofał się z czynnego życia. Ale może — przygwoździła wzrokiem Tailora — zechcielibyście wyjaśnić, jakim prawem przechwyciliście i otworzyliście moją prywatną korespondencję?
— Specjalne środki bezpieczeństwa. Na czas wojny.
— Wojna już się skończyła.
Tailor poruszył się niespokojnie.
— Ale szpiegostwo trwa dalej.
Zapewne to prawda. Często zastanawiała się, jak Ezar Vorbarra dowiedział się o istnieniu zwierciadeł plazmowych, aż do wybuchu wojny najbardziej strzeżonej nowej broni w betańskich arsenałach. Jej stopa pukała lekko o podłogę. Cordelia uspokoiła ją. Mój list. Moje serce na papierze — papier owija kamień…
— No i co? Czego się z niego dowiedzieliście, Billu? — spytała zimno.
— Cóż, w tym właśnie problem. Przez prawie dwa dni pracowali nad nim najlepsi znawcy szyfrów, najbardziej zaawansowane programy komputerowe. Zanalizowano nawet strukturę molekularną papieru. Szczerze mówiąc — zerknął na Mehtę z irytacją — nie jestem przekonany, by cokolwiek znaleźli.
Nie, pomyślała Cordelia, z pewnością nie. Cały sekret polegał na pocałunku. Czegoś takiego nie wykryje analiza molekularna. Westchnęła ponuro.
— Czy po wszystkim wysłaliście go?
— Obawiam się, że wtedy nic już z niego nie zostało.
Nożyce tną papier…
— Nie jestem agentką. D-daję wam na to słowo.
Mehta gwałtownie uniosła wzrok.
— Mnie samemu trudno w to uwierzyć — przyznał Tailor.
Cordelia próbowała spojrzeć mu w oczy. Odwrócił wzrok. A jednak wierzysz, pomyślała.
— Co się stanie, jeśli odmówię pójścia do szpitala?
— Wówczas, jako twój dowódca, będę zmuszony wydać ci taki rozkaz.
Prędzej zobaczymy się w piekle — nie. Spokojnie. Muszę zachować spokój. Pozwólmy im mówić, może zdołam jeszcze wywinąć się z tego.
— Nawet jeśli jest to sprzeczne z twoim osądem osobistym?
— To poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa. Obawiam się, że poglądy osobiste nic tu nie znaczą.
— Daj spokój. Mówią, że nawet kapitan Negri od czasu do czasu kieruje się własnymi opiniami.
Powiedziała coś nie tak. Wydało jej się, że temperatura w pokoju nagle spadła.
— Gdzie słyszałaś o kapitanie Negrim? — spytał lodowatym tonem Tailor.
— Wszyscy o nim wiedzą. — Wpatrywali się w nią bez słowa. — D-dajcie spokój. Gdybym była agentką Negriego, nigdy byście tego nie odkryli. Nie jest aż tak niezręczny.
— Wręcz przeciwnie — odparł Mehta rzeczowo. — Uważamy, iż jest tak dobry, że ty sama nic o tym nie wiesz.
— Idiotyzm — prychnęła z niesmakiem Cordelia. — Jakim cudem doszłaś do takiego wniosku?
Mehta chętnie udzieliła wyjaśnień.
— Moja hipoteza brzmi, iż jesteś kontrolowana — być może nieświadomie — przez owego złowieszczego i enigmatycznego admirała Vorkosigana. Twoje programowanie rozpoczęło się najprawdopodobniej, kiedy po raz pierwszy trafiłaś do ich niewoli. Zapewne ukończono je podczas niedawnej wojny. W zamyśle miałaś stać się zaczątkiem nowej barrayarskiej siatki szpiegowskiej, która zastąpi świeżo wykrytych agentów. Może przez lata miałaś przebywać w uśpieniu, póki ktoś cię nie uruchomi w obliczu nadchodzących kłopotów…
— Złowrogi? Enigmatyczny? Aral? Zaraz wybuchnę śmiechem. — Zaraz się rozpłaczę…
— Bez wątpienia cię kontroluje — odparła Mehta, wyraźnie zadowolona z siebie. — Zostałaś tak zaprogramowana, aby słuchać jego wszystkich rozkazów.
— Nie jestem komputerem. — Łup, łup, pukała stopa Cordelii. — A Aral to jedyny człowiek, który nigdy mnie w niczym nie krępował. Sądzę, że to dla niego kwestia honoru.
— Widzisz? — rzuciła Mehta, zwracając do Tailora. Nie patrzyła nawet na Cordelię. — Wszystkie przesłanki wskazują na jedno.
— Tylko wtedy, kiedy stoisz na głowie! — krzyknęła ze złością Cordelia, posyłając Tailorowi nieprzyjazne spojrzenie. — Nie muszę podporządkować się takim rozkazom. Mogę złożyć rezygnację.
— Nie potrzeba nam twojego pozwolenia — wyjaśniła spokojnie Mehta. — Nawet gdybyś była cywilem. Wystarczy, jeśli zgodzi się najbliższy krewny.
— Moja matka nigdy by mi tego nie zrobiła!
— Omawialiśmy już z nią tę sprawę z najdrobniejszymi szczegółami. Bardzo się o ciebie martwi.
— R-rozumiem. — Cordelia uspokoiła się nagle, zerkając w stronę kuchni. — Zastanawiałam się, czemu przygotowanie kawy trwa tak długo. Czyżby wyrzuty sumienia? — Zanuciła cicho fragment melodii, po czym ucichła. — Naprawdę wykonaliście kawał solidnej roboty. Odcięliście wszystkie drogi ucieczki.
Tailor uśmiechnął się przepraszająco.
— Nie masz się czego bać, Cordelio. Nasi najlepsi ludzie będą z tobą…
Nad tobą, pomyślała Cordelła.
— …pracować. A kiedy skończą, wrócisz do dawnego życia, jakby nic z tego się nie zdarzyło.
Wymażecie moją pamięć, tak? Wymażecie jego… Zanalizujecie na śmierć niczym mój biedny skromny list miłosny. Odpowiedziała mu smutnym uśmiechem.
— Przykro mi, Bill. D-dręczy mnie okropna wizja ludzi, obierających mnie jak cebulę, łupina po łupinie, w poszukiwaniu nasion.
Skrzywił się.
— Cebule nie mają nasion, Cordelio.
— Cóż za nowina — mruknęła sucho.
— A szczerze mówiąc — ciągnął dalej — jeśli ty masz rację, a my się mylimy, najszybszym sposobem, aby to udowodnić, jest pójść z nami.
Oto głos rozsądku. Rzeczywiście… Gdyby nie pewna drobna kwestia: możliwość wybuchu wojny domowej na Barrayarze. Ta maleńka przeszkoda, ten kamień… kamień owija papier…
— Przykro mi, Cordelio.
Dostrzegła, że mówi szczerze.
— Nie ma sprawy.
— Naprawdę zdumiewający plan — wtrąciła z namysłem Mehta. — Kto by pomyślał o ukryciu siatki szpiegowskiej pod pozorami miłosnej przygody. Może bym nawet w to uwierzyła, gdyby zainteresowani byli bardziej prawdopodobni.
— Owszem — zgodziła się serdecznie Cordelia, skręcając się w duchu. — Trudno oczekiwać, aby trzydziestoczterolatka zakochała się jak smarkula. W moim wieku to nieoczekiwany dar — domyślam się, że jeszcze bardziej nieoczekiwany dla czterdziestoczterolatka.
— Właśnie. — Mehta z radością przyjęła słowa pacjentki. — Zawodowi oficerowie w średnim wieku kiepsko pasują do romansów.
Stojący za nią Tailor otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, po czym zamknął je ponownie. Przez cały czas uporczywie przyglądał się swoim dłoniom.
— Myślisz, że mnie z tego wyleczycie?
— O, tak.
— Ach. — Sierżancie Bothari, gdzie jesteś teraz? Za późno… — Nie pozostawiacie mi wyboru. To ciekawe. — Opóźniaj ich, szepnął głos w umyśle. Szukaj swojej szansy; jeśli jej nie znajdziesz, stwórz ją sama. Udawaj, że to Barrayar, gdzie wszystko jest możliwe. — Czy m-mogę najpierw wziąć prysznic, z-zmienić ubranie, spakować się? Zakładam, że potrwa to jakiś czas.
— Oczywiście. — Tailor i Mehta wymienili pełne ulgi spojrzenia. Cordelia uśmiechnęła się ciepło.
Doktor Mehta, już bez asysty medtechnika, towarzyszyła jej do sypialni. Sposobność, pomyślała tępo Cordelia.
— Świetnie — oznajmiła na głos, zamykając za lekarką drzwi. — Możemy porozmawiać w trakcie pakowania.
Sierżancie Bothari, jest czas na przemowę i czas, gdy nawet najzgrabniejsze słowa zawiodą. Ty sam rzadko się odzywałeś, ale nigdy mnie nie zawiodłeś. Żałuję, że nie rozumiałam cię lepiej. Teraz już za późno…
Mehta usiadła na łóżku, obserwując swój najnowszy okaz wijący się na szpilce. Triumf logicznej dedukcji.
Czy zamierzasz napisać pracę na mój temat, Mehto?, pomyślała ponuro Cordelia. Pracę na papierze — papier owija kamień…
Krzątała się po pokoju otwierając szuflady, trzaskając szafkami. W jednej leżał pasek, nie — dwa, i jeszcze jeden, zrobiony z łańcuszka. Były tam też jej karty identyfikacyjne i bankowe, pieniądze. Udawała, że ich nie widzi. Miała wrażenie, że mózg za chwilę zagotuje się jej w czaszce. Kamień stępia nożyce…
— Wiesz, w jakiś sposób przypominasz mi nieżyjącego już admirała Vorrutyera. Obydwoje chcecie rozebrać mnie na części i sprawdzić, co mną kieruje. Vorrutyer jednak bardziej przypominał małe dziecko. Nie miał zamiaru po wszystkim uprzątać bałaganu. Natomiast ty rozłożysz mnie na czynniki pierwsze i nawet się nie zaśmiejesz. Oczywiście zamierzasz poskładać potem wszystkie fragmenty, lecz z mojego punktu widzenia to żadna różnica. Aral miał rację co do ludzi w komnatach obijanych zielonym jedwabiem…
— Przestałaś się jąkać — zauważyła zdumiona Mehta.
— Owszem — Cordelia stanęła przed akwarium, mierząc je uważnym wzrokiem. — Istotnie. Jakie to dziwne. — Kamień stępia nożyce…
Zdjęła bluzkę. Nagle ogarnęła ją fala starych, znajomych mdłości, pochodnych strachu i rozpaczy. Bez celu krążyła za plecami Mehty, trzymając w dłoniach metalowy pasek i koszulę. Teraz muszę już wybrać. Teraz muszę wybrać. Muszę wybrać — teraz!
Skoczyła naprzód, zarzucając pasek na szyję lekarki i wykręcając jej ręce do tyłu. Jednym gestem skrępowała je boleśnie drugim końcem paska. Z gardła Mehty dobył się zduszony jęk.
Cordelia trzymając ją od tyłu szepnęła do ucha lekarki:
— Za chwilę oddam ci powietrze. Jak długo to potrwa, zależy od ciebie. Teraz przejdziesz krótki kurs prawdziwych barrayarskich technik śledczych. Nigdy ich nie aprobowałam, ale ostatnio zrozumiałam, że bywają skuteczne. Na przykład, kiedy wszystko zależy od pośpiechu. — Nie mogę pozwolić, aby zgadła, że udaję. Graj dalej. — Ilu ludzi Tailor rozmieścił wokół budynku i gdzie się ukrywają?
Lekko poluzowała pasek. Mehta, niemal oszalała ze strachu, wykrztusiła:
— Ani jednego.
— Wszyscy Kreteńczycy to kłamcy — mruknęła Cordelia. — Bill też zna się na swojej pracy.
Zaciągnęła lekarkę w stronę akwarium i wepchnęła jej twarz pod wodę. Mehta walczyła zaciekle, lecz Cordelia, wyższa, silniejsza, lepiej wyszkolona, zdołała ją utrzymać. Sama była zaskoczona własną wściekłą siłą.
Po chwili Mehta zaczęła zdradzać oznaki utraty przytomności. Cordelia uniosła jej głowę i pozwoliła odetchnąć kilka razy.
— Chciałabyś zmienić swoje szacunki? — Boże, pomóż mi; a jeśli to nie zadziała? Teraz już nigdy nie uwierzą, że nie jestem agentką.
— Błagam — wykrztusiła Mehta.
— W porządku. Wracamy do wody. — Ponownie użyła siły.
Woda zafalowała gwałtownie, przelewając się przez brzegi akwarium. Cordelia widziała za szkłem twarz lekarki — dziwnie powiększoną, śmiertelnie żółtą w odbijającym się od żwiru na dnie świetle. Wokół jej ust pojawiły się srebrzyste pęcherzyki, które popłynęły w górę po skórze. Cordelia obserwowała je, zafascynowana. Pod wodą powietrze pływa jak ciecz, pomyślała; czy istnieje estetyka śmierci?
— Dobrze. Ilu? Gdzie?
— Nie, naprawdę!
— Napij się jeszcze.
Przy okazji następnego oddechu Mehta wyszeptała:
— Nie zabijesz mnie chyba!
— Czas na diagnozę, pani doktor. Czy jestem normalną kobietą udającą wariatkę, czy też wariatką udającą, że jest normalna? Pora wyhodować skrzela! — Jej głos uniósł się histerycznie i odkryła, że sama wstrzymuje oddech. A jeśli ona ma rację, a ja się mylę? Jeśli jestem agentką i sama o tym nie wiem? Jak można odróżnić kopię od oryginału? Kamień stępia nożyce…
Rozdygotana Cordelia ujrzała nagle w myślach samą siebie, jak podtrzymuje głowę tamtej kobiety pod wodą, póki w końcu jej opór nie załamie się, i jeszcze trochę, aby się upewnić, że jej mózg umarł. Moc, sposobność, chęci — nie brakowało jej niczego. A więc to tak Aral czuł się na Komarrze. Teraz rozumiem — nie. Teraz już wiem.
— Ilu? Gdzie?
— Czterech — wydyszała Mehta i Cordelię ogarnęła obezwładniająca ulga. — Dwóch przy wejściu do hallu, dwóch w garażu.
— Dziękuję — odparła Cordelia z automatyczną uprzejmością, jednakże jej gardło zacisnęło się, pozostawiając jedynie wąską szparkę, z której dobyła się rozmazana plama dźwięku. — Przepraszam… — Nie potrafiła stwierdzić, czy oburzona do żywego Mehta usłyszała bądź zrozumiała. Papier owija kamień…
Skrępowała i zakneblowała lekarkę tak, jak kiedyś Vorkosigan Gottyana. Następnie wepchnęła ją za łóżko w miejsce niewidoczne od strony drzwi. Wsunęła do kieszeni karty bankowe i identyfikacyjne, pieniądze, dokumenty. Następnie włączyła prysznic.
Na palcach opuściła sypialnię, oddychając ciężko przez usta. Marzyła o minucie, tylko jednej krótkiej minucie, aby uspokoić nieco skołatane nerwy, lecz Tailor i medtechnik zniknęli — prawdopodobnie poszli do kuchni napić się kawy. Nie ośmieliła się zaryzykować najkrótszej przerwy. Nie założyła nawet butów.
Nie, Boże! Tailor stał w wejściu do kuchni. Właśnie unosił do ust kubek kawy. Cordelia zamarła, on także zastygł bez ruchu i wpatrywali się w siebie w milczeniu. Cordelia pomyślała nagle, że jej oczy muszą być w tej chwili równie wielkie, co oczy nocnego stworzenia. Nigdy nie potrafiła ich kontrolować.
Kiedy tak na nią patrzył, wargi Tailora wygięły się w dziwnym grymasie. Wreszcie powoli uniósł rękę i zasalutował. Nie była to właściwa ręka, ale w drugiej trzymał kubek z kawą. Następnie pociągnął długi łyk napoju, ani na moment nie spuszczając z niej wzroku.
Cordelia z poważną miną stanęła na baczność, oddała salut i wyśliznęła się cicho z mieszkania.
W hallu przeżyła chwilę grozy, natknąwszy się na dziennikarza z holowidzistą. Był to jeden z najbardziej natrętnych i uciążliwych reporterów. Poprzedniego dnia wyrzuciła go z budynku. Teraz uśmiechnęła się do niego, pijana podnieceniem, niczym skoczek rozpoczynający długi lot ku ziemi.
— Nadal chcesz przeprowadzić ze mną wywiad?
Natychmiast połknął przynętę.
— Tylko powoli. Nie tutaj. Rozumiesz, śledzą mnie. — Konspiracyjnie zniżyła głos. — Rząd ukrywa pewne fakty. To co wiem, mogłoby rozsadzić administrację. Dane dotyczące więźniów. Mógłbyś na zawsze zyskać reputację.
— Zatem gdzie? — spytał łapczywie.
— Co powiesz na port promowy? W ich barze jest zazwyczaj spokojnie. Kupię ci drinka i możemy razem zaplanować kampanię. — Jej umysł odliczał mijające sekundy. Oczekiwała, że w każdej chwili drzwi mieszkania matki otworzą się gwałtownie. — Uprzedzam jednak, że to niebezpieczne. W hallu czeka dwóch agentów rządowych. Dwaj kolejni pełnią straż w garażu. Muszę minąć ich niepostrzeżenie. Jeśli ktoś się dowie, że z tobą rozmawiałam, stracisz szansę na następny wywiad. Nic brutalnego, po prostu dyskretne zniknięcie i pogłoski, że “musiałeś poddać się pewnym badaniom”. Wiesz, co mam na myśli? — była pewna, że nie miał pojęcia — jego reportaże dotyczyły głównie fantazji seksualnych — ale dostrzegła w jego oczach wizję dziennikarskiej chwały. Reporter odwrócił się do holowidzisty.
— John, daj jej swoją kurtkę, kapelusz i holowid.
Cordelia upchnęła włosy pod kapelusz z szerokim rondem, osłoniła kurtką mundur i demonstracyjnie uniosła holowid. Zjechali windą do garażu. Przy wejściu czekało dwóch mężczyzn w błękitnych mundurach.
Cordelia poprawiła holowid na ramieniu, dyskretnie zasłaniając twarz uniesioną ręką. Minęli strażników i skierowali się w stronę wozu dziennikarza.
W barze portowym zamówiła drinki i pierwsza pociągnęła głęboki łyk.
— Zaraz wrócę — przyrzekła, po czym zostawiła go tam z dwiema nie zapłaconymi szklankami alkoholu.
Następny przystanek to komputer biletowy. Wywołała rozkład lotów. Przez najbliższych sześć godzin żaden statek pasażerski nie odlatywał na Escobar. To stanowczo zbyt długo. Z pewnością w pierwszej kolejności przeszukają port. W tym momencie minęła ją kobieta w mundurze portowym. Cordelia zatrzymała ją.
— Przepraszam, chciałabym dowiedzieć się czegoś o rozkładzie lotów prywatnych frachtowców lub jakichkolwiek innych prywatnych statków, które odlatują w ciągu najbliższych paru godzin.
Kobieta zmarszczyła brwi, po czym uśmiechnęła się, nagle rozpoznając kogo ma przed sobą.
— To pani kapitan Naismith, prawda?
Serce Cordelii zatrzepotało obłąkańczo, po czym podjęło przerwaną pracę. Spokojnie. Tylko spokojnie.
— Tak. Hmm… Prasa nie daje mi odetchnąć. Jestem pewna, że pani to rozumie. — Cordelia posłała kobiecie spojrzenie, które wydźwignęło ją do zamkniętego kręgu władzy. — Chciałabym załatwić to dyskretnie. Czy mogłybyśmy przejść do biura? Wiem, że pani nie jest taka, jak oni. Pani szanuje cudzą prywatność. Widzę to w pani twarzy.
— Naprawdę? — Kobieta, pochlebiona i podniecona, zaprowadziła Cordelię do siebie. W biurze wywołała pełny rozkład lotów, który Cordelia przejrzała pospiesznie.
— Hmm. To wygląda nieźle. Za godzinę można odlecieć na Escobar. Czy pilot przeszedł już na statek?
— Ten frachtowiec nie ma pozwolenia na przewóz pasażerów.
— Nie szkodzi. Chcę tylko pomówić z pilotem. Osobiście i na osobności. Może go pani jakoś złapać?
— Spróbuję. — Udało jej się. — Spotka się z panią w doku numer dwadzieścia siedem, ale musi się pani pospieszyć.
— Dziękuję. Poza tym… Wie pani, dziennikarze zatruwają mi życie. Są zdolni do wszystkiego. Para z nich posunęła się nawet do tego, by założyć mundury Sił Ekspedycyjnych. Wciąż próbują się do mnie dostać. Twierdzą, że nazywają się kapitan Mehta i komodor Tailor. Są strasznie uciążliwi. Jeśli któryś z nich zacznie tu węszyć, mogłaby pani zapomnieć, że mnie pani widziała?
— Ależ oczywiście, pani kapitan Naismith.
— Proszę mi mówić Cordelia. Jest pani wspaniała. Dzięki!
Pilot był bardzo młody. Zaczynał dopiero pracę na frachtowcach, zbierając doświadczenie konieczne do bardziej odpowiedzialnej roli pilota statków pasażerskich. On także ją rozpoznał i natychmiast poprosił o autograf.
— Przypuszczam, że zastanawiasz się, dlaczego zostałeś wybrany — zaczęła, składając podpis. Nie miała pojęcia, do czego zmierza, wiedziała jedynie, że sądząc po jego wyglądzie, należał do osób, które nigdy nie wygrywają żadnej dyskusji.
— Ja, proszę pani?
— Wierz mi, służby bezpieczeństwa bardzo dokładnie zbadały twoje życie. Jesteś godny zaufania. Właśnie tak stwierdzili. Naprawdę godny zaufania.
— Och, z pewnością nie dowiedzieli się o kordolicie! — W jego oczach niepokój zmagał się z reakcją na komplement.
— Jesteś także pomysłowy — improwizowała Cordelia, zastanawiając się, co to jest kordolit. Nigdy o nim nie słyszała. — Idealny człowiek do tej misji.
— Jakiej misji?
— Cii, nie tak głośno. Wypełniam tajną misję, zleconą mi przez prezydenta. Osobiście. Jest tak delikatna, że nie wie o niej nawet departament wojny. Jeżeli wieści się rozniosą, będzie to miało poważne polityczne reperkusje. Muszę przekazać cesarzowi Barrayaru tajne ultimatum. Nikt nie może jednak wiedzieć, że opuściłam Kolonię Beta.
— Mam tam panią zabrać? — spytał zdumiony. — Mój plan lotu…
Wygląda na to, że mogłabym przekonać tego dzieciaka, aby zawiózł mnie na sam Barrayar, korzystając z paliwa pracodawcy. Ale oznaczałoby to koniec jego kariery. Sumienie powstrzymało rozszalałą ambicję.
— Nie, nie. Twój plan lotu musi być taki sam, jak zwykle. Na Escobarze mam się spotkać z przedstawicielami tajnej siatki. Po prostu zabierzesz dodatkowy element ładunku, nie figurujący w manifeście. Mnie.
— Nie mam pozwolenia na przewóz pasażerów, proszę pani.
— Wielkie nieba. Sądzisz, że tego nie wiemy? Jak sądzisz, dlaczego zostałeś wybrany spomiędzy setek kandydatów przez samego prezydenta?
— O rany. A nawet na niego nie głosowałem.
Zaprowadził ją na pokład lądownika i posadził pomiędzy dostarczonymi w ostatniej chwili towarami.
— Zna pani wszystkie wielkie nazwiska w Zwiadzie, prawda? Lightnera, Parnella… Czy myśli pani, że mogłaby mnie im pani przedstawić?
— Nie wiem. Ale kiedy wrócisz z Escobaru, poznasz wiele ważnych osobistości z Sił Ekspedycyjnych i służb bezpieczeństwa. Obiecuję ci to. — Czy kiedykolwiek…
— Czy mogę zadać pani osobiste pytanie?
— Czemu nie? Wszyscy to robią.
— Czemu ma pani na nogach kapcie?
Spuściła wzrok.
— Przykro mi, pilocie-oficerze Mayhew. To tajna informacja.
— Och. — Powędrował naprzód, szykując się do startu.
Wreszcie sama, oparła czoło o chłodną plastykową ściankę skrzyni i zapłakała cicho z żalu nad samą sobą.