ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Obudził ją nagły ruch i głosy. Vorkosigan wstawał właśnie z krzesła, zaś Illyan stał przed nim wyprężony jak struna, mówiąc:

— Vorhalas i książę! Tutaj! W tej chwili!

— Sukin… — Vorkosigan odwrócił się na pięcie, przebiegając wzrokiem niewielkie pomieszczenie. — Łazienka musi wystarczyć. Schowamy go w kabinie prysznicowej.

Zręcznie chwycił ramiona Bothariego, podczas gdy Illyan podniósł stopy nieprzytomnego sierżanta. Gwałtownie otworzyli wąskie drzwi łazienki i zrzucili swoje bezwładne brzemię w kącie kabiny.

— Czy podać mu nową dawkę? — spytał Illyan.

— Może tak będzie lepiej. Cordelio, daj mu jeszcze jedną ampułkę. Jest za wcześnie, ale jeśli zacznie hałasować, zginiecie oboje. — Wepchnął ją do pomieszczenia wielkości szafy, wsunął jej w dłoń lekarstwo i wyłączył światło. — Ani słowa. I nie ruszaj się.

— Zamknąć drzwi? — spytał Illyan.

— Przymknij. Oprzyj się o framugę, jakby od niechcenia, i nie pozwól ochroniarzowi naruszyć twojej psychologicznej przestrzeni.

Cordelia macając po omacku uklękła i przycisnęła ampułkę do ramienia nieprzytomnego sierżanta. Usadowiwszy się najwygodniej jak mogła odkryła, że widzi w lustrze fragment kabiny Vorkosigana. Obraz był odwrócony i mylący. Usłyszała otwierające się drzwi i nowe głosy.

— … chyba że zechcesz także pozbawić go wszystkich obowiązków. W przeciwnym razie nadal będę postępował zgodnie z regulaminem. Widziałem tamten pokój. Twoje oskarżenia to nonsens.

— Przekonamy się — odparł drugi głos, napięty i wściekły.

— Witaj, Aralu. — Właściciel pierwszego głosu, liczący około pięćdziesięciu lat oficer w zielonym galowym mundurze uścisnął dłoń Vorkosigana i podał mu paczkę dysków z danymi. — Za godzinę ruszamy na Escobar. Kurier właśnie przywiózł te dane, to najnowsze wiadomości. Poleciłem, aby informowano cię na bieżąco. Escowie wycofują się na całego. Zrezygnowali nawet ze ślimaczącej się od dłuższego czasu walki o tunel na Tau Ceti. Zmykają aż miło.

Drugi mężczyzna także miał na sobie galowy mundur. Ozdabiało go mnóstwo pozłacanych insygniów; Cordelia nigdy w życiu nie widziała czegoś podobnego. Wysadzane drogimi kamieniami odznaczenia na jego piersi połyskiwały i mrugały w blasku roboczej lampki Vorkosigana niczym oczy jaszczurki. Miał około trzydziestu lat, czarne włosy, kanciastą spiętą twarz, oczy o ciężkich powiekach i cienkie, zaciśnięte z irytacją wargi.

— Chyba nie lecicie obaj? — spytał Vorkosigan. — Najwyższy rangą oficer powinien zostać na okręcie flagowym. Teraz, kiedy Vorrutyer nie żyje, jego obowiązki spadają na księcia. Zaplanowane przez was pokazy cyrkowe opierały się na założeniu, że Vorrutyer pozostanie na posterunku.

Książę Serg zesztywniał z oburzenia.

— Poprowadzę moje wojska na Escobarze. Niech mój ojciec i jego pochlebcy spróbują potem powiedzieć, że nie jestem żołnierzem!

— Będziesz siedział w ufortyfikowanym pałacu — odparł ze znużeniem Vorkosigan — którego konstrukcją zajmie się połowa twoich inżynierów. Zorganizujesz tam sobie przyjęcie, podczas gdy twoi ludzie będą ginęli za ciebie aż do chwili, gdy kupisz sobie zwycięstwo kosztem niezliczonych stosów zwłok, bowiem takiej właśnie walki nauczył cię twój mentor. Następnie wyślesz do domu biuletyny opowiadające o twoim wielkim zwycięstwie. Może nawet uda ci się utajnić listę ofiar.

— Ostrożnie, Aralu — ostrzegł wstrząśnięty Vorhalas.

— Posuwasz się za daleko — warknął książę. — Zwłaszcza jak na człowieka, który nawet nie zbliży się do pola walki, tkwiąc w pobliżu tunelu prowadzącego do domu. Jak mam to nazwać — przesadną ostrożnością? — Ton jego głosu jasno dawał do zrozumienia, że określenie to stanowi eufemizm, zastępujący obraźliwe słowo.

— Trudno ci będzie skazać mnie na areszt domowy, a potem oskarżyć o tchórzostwo za to, że nie jestem na froncie. Nawet propaganda ministra Grishnova musi zawierać więcej logiki.

— To by ci się podobało, prawda, Vorkosiganie? — syknął książę. — Uwiązać mnie tutaj i samemu przechwycić całą glorię zwycięstwa, dzieląc się nią z tym pomarszczonym błaznem Vortalą i jego fałszywymi liberałami. Po moim trupie! Będziesz tu tkwił, póki nie zgnijesz.

Zęby Vorkosigana zacisnęły się, jego zmrużone oczy miały nieprzenikniony wyraz. Wargi rozchyliły się w drapieżnym uśmiechu i natychmiast zamknęły ponownie.

— Muszę zgłosić formalny protest. Lądując z wojskami na Escobarze, porzucasz swój posterunek.

— Protestuj sobie, ile chcesz. — Książę podszedł do niego na kilka centymetrów, spojrzał mu prosto w twarz i zniżył głos. — Ale nawet mój ojciec nie będzie żył wiecznie. A kiedy nadejdzie ten dzień, twój ojciec nie zdoła cię już ochronić. Ty, Vortala i wszyscy jego pomagierzy jako pierwsi staniecie pod ścianą. Przyrzekam ci to. — Uniósł wzrok, przypominając sobie o obecności milczącego Illyana, stojącego przy drzwiach do łazienki. — Albo może odeślę cię z powrotem do kolonii trędowatych na kolejne pięć lat służby patrolowej.

W głębi łazienki pogrążony w półśnie Bothari poruszył się niespokojnie, po czym, ku przerażeniu Cordelii, zaczął chrapać. Porucznik Illyan zgiął się w pół w napadzie głośnego kaszlu.

— Przepraszam — wykrztusił i wycofał się do łazienki, starannie zamykając za sobą drzwi. Włączył światło i posłał Cordelii przerażone spojrzenie. Odpowiedziała mu pełnym rozpaczy grymasem. Z trudem obrócili na bok bezwładne ciało Bothariego, póki znów nie zaczął spokojnie oddychać. Cordelia uniosła oba kciuki i porucznik skinął głową, po czym wyszedł na zewnątrz.

Książę opuścił już kwaterę Vorkosigana. Admirał Vorhalas pozostał jeszcze przez chwilę, aby zamienić parę słów ze swym podwładnym.

— …na piśmie. Podpiszę go przed odlotem.

— Przynajmniej nie leć tym samym statkiem — prosił z powagą Vorkosigan.

Vorhalas westchnął.

— Doceniam, że próbujesz zdjąć mi z karku ten ciężar, ale po śmierci Vorrutyera — dzięki ci za nią, Boże — ktoś musi posprzątać to bagno. Książę nie zgadza się na ciebie, więc wygląda na to, że muszę to być ja. Czemu nie możesz wyżywać się na żołnierzach, jak normalni ludzie, zamiast jak wariat atakować swych przełożonych? Widząc, jak spokojnie znosisz wybryki Vorrutyera sądziłem, że wyleczyłeś się już z tego.

— Wszystko to nie ma już teraz żadnego znaczenia. Jego śmierć rozwiązała problem.

— Amen. — Vorhalas odruchowo uczynił gest odpędzający złe moce. Bez wątpienia był to relikt dzieciństwa, zwyczaj pozbawiony prawdziwej wiary.

— A tak przy okazji, co to jest kolonia trędowatych? — spytał zaciekawiony Vorkosigan.

— Nigdy nie słyszałeś tego określenia? Cóż, chyba nawet wiem, dlaczego. Ani razu nie zastanawiałeś się nad tym, czemu wśród twojej załogi znajduje się zawsze tak wysoki procent nieudaczników, niepoprawnych awanturników i ludzi nie nadających się do służby?

— Nie spodziewałem się, że dostanę śmietankę.

— W dowództwie nazywali to kolonią trędowatych Vorkosigana.

— Ze mną samym jako głównym trędowatym? — Vorkosigan sprawiał wrażenie bardziej rozbawionego niż urażonego. — No cóż, jeśli to byli najgorsi ludzie z naszej armii, może jednak unikniemy klęski. Uważaj na siebie. Nie mam ochoty zostać jego zastępcą.

Vorhalas zachichotał i uścisnęli sobie dłonie. Admirał ruszył do drzwi, nagle jednak przystanął.

— Czy sądzisz, że zorganizują kontratak?

— Mój Boże, oczywiście, że tak. To nie jakiś wysunięty posterunek graniczny. Ci ludzie walczą o swoje domy.

— Kiedy?

Vorkosigan zastanowił się przez chwilę.

— Po tym, jak zaczniecie wyładunek wojsk, ale zanim jeszcze go zakończycie. Czy sam postąpiłbyś inaczej? To najgorszy moment na zorganizowanie odwrotu. Załogi nie mają pojęcia: startować czy lądować, statki macierzyste rozpraszają się i uciekają przed ogniem atakujących, niezbędne zapasy w ogóle nie zostają wyładowane, system dowodzenia szwankuje; całą operacją kieruje niedoświadczony dowódca…

— Już trzęsę się ze strachu.

— Spróbuj jak najdłużej odwlekać start. I upewnij się, że dowódcy oddziałów naziemnych znają dokładnie plany odwrotu.

— Książę ma odmienne plany.

— Tak. Nie może się doczekać chwili, gdy poprowadzi defiladę.

— Co radzisz?

— Nie jestem twoim dowódcą, Rulfie.

— To nie moja wina. Poleciłem twoją osobę cesarzowi.

— Wiem. Nie przyjąłem propozycji. Zamiast tego zarekomendowałem ciebie.

— I skończyło się na tym przeklętym sodomicie Vorrutyerze. — Vorhalas ponuro potrząsnął głową. — Coś tu nie gra…

Vorkosigan podprowadził go łagodnie do drzwi. Gdy jego gość wyszedł, odetchnął z ulgą, ale pozostał w miejscu, najwyraźniej myśląc o przyszłości. Po chwili uniósł wzrok i spojrzał z bólem na stojącą w drzwiach łazienki Cordelię.

— Słyszałem, że kiedy starożytni Rzymianie organizowali triumf dla uczczenia zwycięzcy, u jego boku zawsze jechał ktoś, kto szeptał mu do ucha, by pamiętał, że jest śmiertelny i że czeka go śmierć tak samo jak innych. Starożytni Rzymianie pewnie też uważali go za uciążliwego nudziarza.

Cordelia milczała.

Vorkosigan i Illyan zniknęli w łazience, aby wydostać Bothariego z ciasnej prowizorycznej kryjówki. Byli już w drzwiach, kiedy Vorkosigan zaklął.

— On nie oddycha.

Illyan syknął przez zęby. Pospiesznie położyli Bothariego na podłodze. Vorkosigan przyłożył ucho do piersi sierżanta i pomacał jego szyję, szukając pulsu.

— Sukinsyn. — Obiema pięściami uderzył mocno w mostek Bothariego, po czym znów zaczął nasłuchiwać. — Nic.

Vorkosigan wstał z groźną miną.

— Illyanie, idź poszukaj tego, od kogo dostałeś te jaszczurcze siki. Niech natychmiast da ci antidotum. Szybko. I dyskretnie. Bardzo dyskretnie.

— Ale jak… Co, jeśli… Czy nie powinien pan… Czy warto… — zaczął Illyan. Bezradnie rozłożył ręce i umknął na zewnątrz.

Vorkosigan spojrzał na Cordelię.

— Pchasz czy dmuchasz?

— Wolę pchać.

Uklękła obok Bothariego, zaś Vorkosigan podszedł do jego głowy, przechylił ją do tyłu i zaaplikował sierżantowi haust powietrza. Cordelia przycisnęła krawędzie dłoni do mostka mężczyzny i pchnęła z całych sił, ustalając rytm. Raz, dwa, trzy, oddech, i jeszcze raz, i jeszcze. Nie przestawaj. Po krótkim czasie jej ramiona zaczęły drżeć, na czoło wystąpił pot. Czuła, jak z każdym pchnięciem końce pękniętych żeber ocierają się o siebie; kłucie w klatce piersiowej stawało się nie do zniesienia.

— Musimy się zamienić.

— Świetnie. Zaczyna brakować mi tchu.

Zamienili się miejscami, Vorkosigan przejął masaż serca, Cordelia zacisnęła palce na nosie Bothariego i schyliła się do jego ust. Wargi sierżanta były wilgotne od śliny Vorkosigana. Ta straszliwa parodia pocałunku wstrząsnęła nią, jednakże wymiganie się od obowiązku było nie do pomyślenia. Oboje kontynuowali próby ocucenia Bothariego.

Wreszcie pojawił się zdyszany porucznik Illyan. Natychmiast ukląkł obok ciała i przycisnął do tętnicy szyjnej nową ampułkę. Nic się nie stało. Vorkosigan nie przestawał naciskać piersi sierżanta.

Nagle Bothari zadrżał, po czym zesztywniał, wyginając plecy w łuk. Odetchnął raz, płytko, po czym znów znieruchomiał.

— No, dalej — rzuciła Cordelia na wpół do siebie.

Z ostrym spazmatycznym świstem nieprzytomny mężczyzna znów zaczął oddychać, urywanie, lecz w miarę regularnie. Cordelia usiadła ciężko na podłodze i spojrzała na niego z pozbawionym radości triumfem.

— Cholerny męczennik.

— Myślałem, że takie rzeczy mają dla ciebie znaczenie — zauważył Vorkosigan.

— Tylko w sensie abstrakcyjnym. Najczęściej jednak miotam się w mroku wraz z resztą stworzenia, wpadając na różne rzeczy i zastanawiając się, czemu to tak bardzo boli.

Vorkosigan również zerknął na Bothariego, jego twarz ociekała potem. Nagle zerwał się na równe nogi i podbiegł do biurka.

— Protest. Muszę go napisać i umieścić w oficjalnych aktach przed odlotem Vorhalasa albo na nic się nie zda. — Osunął się na krzesło i zaczął gwałtownie stukać w klawiaturę.

— Czemu to takie ważne? — spytała Cordelia.

— Cii. Później.

Przez dziesięć minut pisał jak oszalały, po czym posłał elektroniczny impuls w pogoni za dowódcą.

Tymczasem Bothari oddychał coraz głębiej, choć jego twarz zachowała trupi bladozielony odcień.

— I co teraz? — rzuciła Cordelia.

— Czekamy. Módl się, żeby dawka była właściwa — Vorkosigan spojrzał z irytacją na Illyana — i żeby nie dostał po niej ataku szału.

— Czy nie powinniśmy zastanowić się nad jakąś metodą wydostania ich stąd? — zaprotestował Illyan.

— Zastanawiaj się, jeśli chcesz — Vorkosigan zaczął wsuwać kolejne dyski z danymi do swej konsoli sprawdzając odczyty taktyczne — ale jako kryjówka to miejsce ma dwie poważne zalety, których brakuje innym pomieszczeniom na statku. Jeśli jesteś tak dobry, jak twierdzisz, nie monitoruje go ani główny oficer polityczny, ani ludzie księcia…

— Jestem pewien, że znalazłem wszystkie pluskwy. Ręczę za to moją reputacją.

— W tej chwili ręczysz też swoim życiem, więc lepiej, żebyś się nie mylił. Po drugie, za drzwiami stoi dwóch uzbrojonych strażników, którzy nie pozwalają wejść tu nikomu niepowołanemu. Trudno wymagać więcej. Przyznaję, jest tu dość ciasno.

Illyan z desperacją wywrócił oczami.

— Opóźniłem poszukiwania, jak tylko mogłem. Nie dam rady dłużej odwracać uwagi ochrony, miałoby to bowiem skutki przeciwne do zamierzonych.

— Czy mamy jeszcze dwadzieścia cztery godziny?

— Może. — Illyan zmarszczył brwi, zdumiony i zaniepokojony. — Przygotował pan jakiś plan, prawda? — To nie było pytanie.

— Ja? — Palce Vorkosigana tańczyły po klawiszach, na jego beznamiętnej twarzy wirowały kolorowe plamki odczytów. — Czekam jedynie z nadzieją, że nadarzy się jakaś sposobność. Kiedy książę odleci na Escobar, większość członków jego prywatnej ochrony będzie mu towarzyszyła. Cierpliwości, Illyanie.

Ponownie uruchomił konsolę.

— Vorkosigan do kontroli taktycznej.

— Mówi komandor Venne.

— Doskonale. Venne, chciałbym, aby od chwili, gdy książę i Vorhalas opuszczą statek, co godzinę przysyłano mi najświeższe informacje. A jeśli zdarzy się cokolwiek niezwykłego, coś, czego nie umieściliśmy w planach, zawiadomcie mnie o tym natychmiast.

— Tak jest. Książę i admirał Vorhalas właśnie odlatują.

— Bardzo dobrze. Pracujcie dalej. Vorkosigan bez odbioru.

Z powrotem usiadł przy biurku, bębniąc palcami po blacie.

— Teraz pozostaje nam tylko czekanie. Książę dotrze na orbitę Escobaru za jakieś dwanaście godzin. Wkrótce potem zacznie się lądowanie. Dodajmy do tego godzinę potrzebną sygnałom z Escobaru na dotarcie do nas, godzinę na przekazanie odpowiedzi. Ogromne opóźnienie. W dwie godziny można stoczyć całą bitwę. Gdyby książę pozwolił nam zmienić pozycję, moglibyśmy zmniejszyć dystans do jednej czwartej.

Swobodny ton głosu ledwie maskował zdenerwowanie; najwyraźniej brakowało mu doradzanej Illyanowi cierpliwości. Vorkosigan zdawał się nie dostrzegać pokoju, w którym się znajdował. Jego umysł towarzyszył armadzie, coraz bardziej zaciskającej pierścień wokół Escobaru — błyszczącym szybkim statkom kurierskim, ponurym krążownikom, ociężałym transportowcom wojsk, kryjącym w swych brzuchach setki ludzi. Jego palce obracały pióro świetlne, jeszcze raz, i jeszcze.

— Może coś pan zje? — zasugerował Illyan.

— Co takiego? Ach, tak. Chyba tak. Ty też, Cordelio. Z pewnością jesteś głodna. Nie krępuj się, Illyanie.

Porucznik wyruszył na poszukiwanie jedzenia. Vorkosigan jeszcze przez kilka minut pracował przy biurku, po czym z westchnieniem wyłączył komputer.

— Ja chyba także powinienem się przespać. Po raz ostatni spałem na pokładzie “Generała Vorhartunga” w drodze na Escobar — jakieś półtora dnia temu. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zostałaś schwytana.

— Schwytano nas nieco wcześniej. Prawie cały dzień holowali nas za sobą.

— Tak. A przy okazji, moje gratulacje z powodu doskonałego manewru. Rozumiem, że nie był to prawdziwy krążownik.

— Naprawdę nie mogę powiedzieć.

— Ktoś chce zapisać go sobie na konto zestrzelonych statków.

Cordelia z trudem powstrzymała uśmiech.

— Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko temu.

Spodziewała się dalszych pytań, ale o dziwo Vorkosigan zmienił temat.

— Biedny Bothari. Chciałbym, aby cesarz dał mu jakiś medal. Obawiam się jednak, że najlepsze, co mogę dla niego zrobić, to umieścić w odpowiednim szpitalu.

— Skoro cesarz tak bardzo nie lubił Vorrutyera, czemu mianował go dowódcą?

— Ponieważ był jednym z najbardziej zaufanych ludzi Grishnova i faworytem księcia. Można powiedzieć, że zebrał wszystkie zgniłe jabłka w jednym koszyku — ponownie zacisnął pięść.

— Miałam wrażenie, że zetknęłam się z ostatecznym złem. Nie sądzę, aby po nim cokolwiek zdołało mnie przestraszyć.

— Ges Vorrutyer? Był tylko drobnym łotrzykiem. Staroświeckim rzemieślnikiem, zbrodniarzem na niewielką skalę. Prawdziwie niewybaczalne czyny są popełniane przez spokojnych ludzi w pięknych, obitych zielonym jedwabiem komnatach, którzy hurtowo decydują o śmierci całych statków, nie kierując się pożądaniem, gniewem, pragnieniem czy jakimkolwiek innym uczuciem poza chłodnym lękiem przed nieznaną przyszłością. Lecz zbrodnie, którym pragną zapobiec w owej przyszłości, są tylko wymyślone, natomiast te, które popełniają obecnie — jak najbardziej rzeczywiste. — W miarę jak mówił, jego głos opadał coraz bardziej, toteż ostatnie słowa wypowiedział prawie szeptem.

— Komodorze Vorkosigan, Aralu, co cię gryzie? Jesteś tak pobudzony, że lada moment zaczniesz chodzić po ścianach. — Jakby nękały go koszmary, pomyślała.

Zaśmiał się lekko.

— Faktycznie mam na to ochotę. To chyba to czekanie. Nie jestem w tym zbyt dobry — u żołnierza to prawdziwa wada. Zazdroszczę ci twojej cierpliwości. Wydajesz się spokojna niczym promienie księżyca, odbijające się w wodzie.

— Czy to ładny widok?

— Bardzo.

— Brzmi ślicznie. W domu nie mamy ani jednego, ani drugiego. — Poczuła absurdalną radość z zawartego w jego słowach komplementu.

Illyan wrócił niosąc tacę i Cordelia nie zdołała wydobyć z Vorkosigana nic więcej. Zjedli posiłek i Vorkosigan położył się na łóżku śpiąc albo może tylko leżąc z przymkniętymi oczami. Co godzinę wstawał, aby przejrzeć nowe dane taktyczne.

Porucznik Illyan stał, patrząc mu przez ramię i Vorkosigan w miarę pojawiania się coraz nowych danych wskazywał mu najważniejsze fragmenty.

— Według mnie wygląda to wcale nieźle — zauważył porucznik. — Nie rozumiem, czemu się pan tak denerwuje? Naprawdę może się nam udać, mimo lepszego zaplecza Escoli. Jeśli wszystko zakończy się szybko, zapasy na nic im się zdadzą.

Obawiając się wprowadzić Bothariego w stan głębokiej śpiączki pozwolili mu wrócić do stanu półprzytomności. Siedział teraz w kącie, skulony jak kupka nieszczęścia i drzemał niespokojnie, nękany koszmarami, które nie opuszczały go nawet na jawie.

W końcu Illyan wrócił do siebie, aby nieco się przespać i Cordelia także postanowiła się zdrzemnąć. Spała bardzo długo, budząc się dopiero, gdy porucznik powrócił z kolejną tacą jedzenia. Zamknięta w ciasnym pomieszczeniu zaczynała powoli tracić orientację czasową, natomiast Vorkosigan pilnował każdej minuty. Po posiłku zniknął w łazience, aby umyć się i ogolić, i powrócił w świeżym mundurze galowym. Wyglądał, jakby wybierał się na paradę u cesarza. Po raz drugi sprawdził kolejne informacje taktyczne.

— Czy zaczęli już wysadzać wojska? — spytała Cordelia.

Zerknął na chronometr.

— Prawie godzinę temu. W każdej chwili możemy spodziewać się meldunku. — Siedział nieruchomo za biurkiem, niczym człowiek pogrążony w głębokiej medytacji. Jego twarz była jak z kamienia.

Na ekranie pojawił się nowy biuletyn i Vorkosigan zaczął przeglądać raporty, najwyraźniej sprawdzając najróżniejsze elementy. Był mniej więcej w połowie, gdy obraz zniknął, zastąpiony obliczem komandora Venne.

— Komodorze Vorkosigan, odbieramy coś bardzo dziwnego. Czy mam przekazać panu nieobrobiony sygnał bezpośredni?

— Tak, proszę. Natychmiast.

Po przejrzeniu przeróżnych rozmów i wiadomości Vorkosigan wybrał przekaz dowódcy statku, ciemnowłosego, mocno zbudowanego mężczyzny, który mówił z ciężkim akcentem zabarwionym strachem.

Zaczyna się, jęknęła w duchu Cordelia.

— …atakują całymi lądownikami! Odpowiadają ogniem na ogień. Osłony plazmowe maksymalnie wzmocnione. Nie możemy dać im więcej mocy, jeśli mamy dalej strzelać. Musimy albo opuścić osłony i wzmocnić siłę ognia, albo zrezygnować z ataku… — Nagły szum zagłuszył przekaz — …nie wiemy, jak to robią. To niemożliwe, by ich lądowniki miały dość mocy, żeby… — Kolejne szumy. Transmisja urwała się nagle.

Vorkosigan wybrał kolejny przekaz. Illyan z niepokojem nachylił się nad nim. Cordelia w milczeniu usiadła na łóżku, nasłuchując z nachyloną głową. Oto puchar zwycięstwa; gorzki smak na języku, ciężar w żołądku, smutek jak po klęsce…

— …statek flagowy jest pod ciężkim ostrzałem — donosił kolejny dowódca. Cordelia ze zdumieniem rozpoznała jego głos i przekrzywiła szyję, żeby zerknąć na ekran. To był Gottyan; najwyraźniej został w końcu kapitanem. — Zamierzam całkowicie opuścić osłony i spróbować maksymalnego ognia. Może w ten sposób uda mi się wyeliminować choć jednego.

— Nie rób tego, Korabik! — krzyknął beznadziejnie Vorkosigan. Decyzja — nieważne, jaka — zapadła godzinę temu i jej konsekwencji nie dałoby się już zmienić. Gottyan odwrócił się na bok.

— Gotowy, komandorze Vorkalloner? Próbujemy… — zaczął i jego głos zniknął pośród szumów. Po chwili zapadła cisza.

Vorkosigan z całej siły uderzył pięścią w biurko.

— Cholera! Ile czasu potrzeba, by się domyślili… — Przez chwilę wpatrywał się w zaśnieżony ekran, po czym raz jeszcze odtworzył ostatni przekaz. Na jego twarzy mieszały się rozpacz, wściekłość i niesmak. Następnie wybrał inne pasmo, obraz komputerowy przedstawiający przestrzeń wokół Escobaru. Kolorowe światełka-statki mrugały i śmigały wokół planety. Wszystko wyglądało pogodnie i prosto niczym dziecięca gra. Vorkosigan potrząsnął bezradnie głową, zaciskając bezkrwiste wargi.

Na ekranie ponownie pojawiła się twarz Venne’a. Komandor był blady, wokół jego ust wystąpiły zmarszczki znamionujące napięcie.

— Komodorze, sądzę, że lepiej będzie, jeśli przyjdzie pan do sali kontroli taktycznej.

— Nie mogę, Venne. Pozostaję w areszcie domowym. Gdzie się podziewa komodor Helski albo komodor Couer?

— Helski poleciał razem z księciem i komodorem Vorhalasem. Komodor Couer jest tu z nami. W tej chwili pan jest najstarszym stopniem oficerem na pokładzie.

— Książę wydał wyraźny rozkaz.

— Mam wrażenie, że książę nie żyje.

Vorkosigan przymknął oczy, z jego ust wyrwało się przeciągłe westchnienie. Ponownie uniósł powieki i przechylił się naprzód.

— Czy to potwierdzona wiadomość? Macie jakiekolwiek nowe rozkazy od admirała Vorhalasa?

— Admirał Vorhalas był razem z księciem. Ich statek został trafiony. — Venne odwrócił się, aby sprawdzić coś z tyłu i z powrotem spojrzał wprost na nich. — To… — musiał odchrząknąć — to już potwierdzone. Statek flagowy księcia został unicestwiony. Nie zostało z niego nic prócz odłamków. Teraz pan tu dowodzi.

— A zatem natychmiast ogłoś niebieski alarm — polecił Vorkosigan. Jego twarz miała ponury, zacięty wyraz. — Niech wszystkie statki przerwą ogień, całą moc wkładając w osłony. Ruszajmy w stronę Escobaru z maksymalnym przyspieszeniem. Musimy zmniejszyć opóźnienie przekazu.

— Niebieski alarm? To pełny odwrót!

— Wiem, komandorze. Sam napisałem te rozkazy.

— Ale odwrót…

— Komandorze Venne, Escobarczycy mają nowy system uzbrojenia. Nazywają go plazmowym polem zwierciadlanym. To nowy betański wynalazek, który odwraca strzały atakujących na nich samych. Nasze statki zestrzeliwują się własną bronią.

— Mój Boże! Co możemy zrobić?

— Zupełnie nic, chyba że zaczniemy wdzierać się na pokład ich statków i własnoręcznie dusić tych sukinsynów jednego po drugim. Pomysł dość pociągający, ale niepraktyczny. Natychmiast przekaż rozkazy! I wezwij do sali kontrolnej głównego inżyniera oraz głównego pilota. Przyślij tu też dowódcę straży, aby zwolnił swych ludzi. Nie mam ochoty, by któryś postrzelił mnie z paralizatora.

— Tak jest! — Venne przerwał połączenie.

— Najważniejsze to zawrócić statki transportowe — mruknął Vorkosigan, podnosząc się z obrotowego krzesła. Odwróciwszy się, ujrzał Cordelię i Illyana. Obydwoje wpatrywali się w niego.

— Skąd pan wiedział… — zaczął Illyan.

— …o zwierciadłach plazmowych? — dokończyła Cordelia.

Oblicze Vorkosigana nie zdradzało żadnych uczuć.

— Ty mi o nich powiedziałaś, Cordelio, we śnie, kiedy Illyan był u siebie. Oczywiście zrobiłaś to pod wpływem narkotyku. Nie ma on żadnych skutków ubocznych.

Cordelia zerwała się, śmiertelnie oburzona.

— To… Ty wstrętny… Bardziej honorowo byłoby poddać mnie torturom!

— Celne posunięcie — pogratulował Illyan. — Wiedziałem, że potrafi pan dać sobie radę!

Vorkosigan posłał mu pełne niesmaku spojrzenie.

— To już nieważne. Informacje zostały potwierdzone zbyt późno, by się na coś przydać.

W tym momencie zabrzmiało pukanie do drzwi.

— Chodź, Illyan. Czas sprowadzić moich żołnierzy do domu.

Загрузка...