Na jego widok Cordelia westchnęła wstrząśnięta i w tym przeciągłym westchnieniu paraliżująca panika opuściła wreszcie jej ciało.
— Mój Boże, o mało nie umarłam na serce — wykrztusiła z trudem. — Wejdź i zamknij drzwi.
Jego usta poruszyły się, bezdźwięcznie wypowiadając jej imię, i Vorkosigan wszedł do środka. Przerażenie, jakie malowało się na jego twarzy, niemal dorównywało jej własnemu. Ponieważ wszedł za nim jeszcze jeden oficer, porucznik o brązowych oczach i beznamiętnej dziecinnej twarzy, nie rzuciła się na szyję Vorkosigana z radosnym okrzykiem, mimo że pragnęła tego z całej duszy. Zamiast tego powiedziała ostrożnie:
— Zdarzył się pewien wypadek.
— Zamknij drzwi, Illyanie — polecił porucznikowi Vorkosigan. Kiedy młodzieniec zrównał się z nim, twarz Barrayarczyka przybrała obojętny wyraz. — Musisz obserwować wszystko z najwyższą uwagą.
Zaciskając usta w wąską białą linię wolno obszedł pokój, badając wzrokiem szczegóły, czasami zwracając na niektóre z nich uwagę swego milczącego towarzysza. Na pierwszy gest uczyniony ręką, która wciąż jeszcze dzierżyła łuk plazmowy, porucznik odchrząknął cicho. Vorkosigan zatrzymał się obok zwłok, spojrzał na broń w ręku, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu i wsunął ją do pochwy.
— Pewnie znów czytałeś markiza, co? — spytał z westchnieniem, zwracając się do trupa. Czubkiem buta odwrócił ciało; z głębokiej rany na szyi wyciekło jeszcze trochę krwi. — Odrobina wiedzy może być niebezpieczna. — Zerknął na Cordelię. — Któremu z was winienem pogratulować?
Cordelia zwilżyła wargi.
— Nie jestem pewna. Jak bardzo ta sprawa zdenerwuje pozostałych?
Porucznik przeglądał szuflady i szafki Vorrutyera, używając chusteczki, aby nie zniszczyć śladów. Wyraz jego twarzy świadczył wyraźnie, że jego kosmopolityczne wykształcenie nie było tak pełne, jak sobie wyobrażał. Przez długi czas wpatrywał się w szufladę, którą wcześniej Cordelia zatrzasnęła z wielkim pośpiechem.
— Sam cesarz będzie zachwycony — odparł Vorkosigan. — Choć tylko prywatnie.
— W istocie w owym czasie byłam związana. Cały zaszczyt przypadł sierżantowi Bothariemu.
Vorkosigan spojrzał na Bothariego, nadal skulonego na podłodze.
— Hm. — Po raz ostatni rozejrzał się po pokoju. — Wszystko to dziwnie przypomina mi ową niezwykłą scenę, którą zastaliśmy w maszynowni statku. Jakbyś wycisnęła na tym swe osobiste piętno. Moja babka miała na to dobre określenie — coś o spóźnieniu i dolarze…
— O dzień za późno, o dolara za mało? — podsunęła odruchowo Cordelia.
— Właśnie. — Przez moment jego usta wygięły się ironicznie. — Bardzo betańskie powiedzonko — zaczynam dostrzegać dlaczego. — Twarz Vorkosigana pozostała maską chłodnej obojętności, jednak jego oczy wpatrywały się w nią z bólem i lękiem. — Czy przyszedłem, hmm, za późno?
— Wręcz przeciwnie — zapewniła go. — Byłeś, hmm, akurat na czas. Właśnie kręciłam się wokół w panice, nie wiedząc co począć dalej.
Vorkosigan stał tyłem do Illyana. Jego twarz przez moment wykrzywiła się w uśmiechu.
— Zdaje się zatem, że muszę uratować przed tobą moją flotę — mruknął przez zęby. — Niezupełnie to miałem na myśli wybierając się tutaj, ale cieszę się, że przynajmniej coś uratuję. — Podniósł głos. — Gdy tylko skończysz, Illyanie, proponuję, abyśmy przeszli do mojej kabiny i przedyskutowali sytuację.
Vorkosigan ukląkł obok Bothariego, przyglądając mu się uważnie.
— Ten przeklęty łajdak znów go zniszczył — warknął. — Po okresie służby u mnie był już niemal zdrów. Sierżancie Bothari — dodał łagodniej — czy możesz przejść się ze mną kawałek?
Bothari mruknął coś niewyraźnie, tuląc twarz do kolan.
— Chodź tu, Cordelio — poprosił Vorkosigan. Po raz pierwszy usłyszała w jego ustach swe imię. — Może zdołasz go postawić na nogi. Myślę, że lepiej będzie, jeśli na razie zostawię go w spokoju.
Cordelia podeszła ostrożnie i stanęła tuż przed sierżantem.
— Bothari. Bothari, spójrz na mnie. Musisz wstać i przejść kawałeczek. — Ujęła jego zakrwawioną dłoń, usiłując wymyślić jakiś rozsądny, czy może nierozsądny, argument, który mógłby do niego dotrzeć. Spróbowała się uśmiechnąć. — Spójrz. Widzisz? Jesteś zlany krwią. Krew zmywa grzechy, prawda? Teraz wszystko już będzie dobrze. Zły człowiek odszedł i niedługo złe głosy także umilkną. Chodź więc ze mną, a ja zabiorę cię gdzieś, gdzie będziesz mógł odpocząć.
Kiedy mówiła do niego, sierżant uniósł głowę i jego wzrok stopniowo skupił się na niej. Gdy skończyła, przytaknął i wstał. Nadal trzymając jego rękę, wyszła na zewnątrz w ślad za Vorkosiganem. Z tyłu podążał Illyan. Miała nadzieję, że tymczasowy psychiczny opatrunek utrzyma się przez jakiś czas; nawet najmniejszy incydent mógł doprowadzić sierżanta do wybuchu.
Ze zdumieniem odkryła, że kabina Vorkosigana leży tuż obok, po drugiej stronie korytarza.
— Czy jesteś kapitanem tego statku? — spytała. Przyjrzawszy się bliżej dostrzegła, że naszywki na jego kołnierzu oznaczają, iż awansował na komodora. — Gdzie podziewałeś się przez ten cały czas?
— Nie. Jestem członkiem sztabu. Mój statek kurierski wrócił z frontu kilka godzin temu. Od chwili powrotu naradzałem się z admirałem Vorhalasem i księciem. Narada właśnie się skończyła. Zjawiłem się, gdy tylko strażnik poinformował mnie o tym, że Vorrutyer ma nową więźniarkę. Nawet w najgorszych snach nie przypuszczałem, że możesz to być ty.
W porównaniu z rzeźnią, którą opuścili, kabina Vorkosigana zdawała się spokojna i surowa niczym cela mnicha. Wszystko zgodne z regulaminem, typowy żołnierski pokój. Vorkosigan zamknął za nimi drzwi na klucz, potarł dłonią twarz i westchnął, pożerając Cordelię wzrokiem.
— Jesteś pewna, że nic ci się nie stało?
— Przeżyłam tylko spory wstrząs. Kiedy mnie wybrano wiedziałam, że sporo ryzykuję, ale nie spodziewałam się czegoś podobnego. Co za człowiek! Klasyczny przykład paranoi. Dziwi mnie, że mu służyłeś.
Jego twarz stężała.
— Służę cesarzowi.
Nagle przypomniała sobie o Illyanie, stojącym cicho z boku i obserwującym ich obydwoje. Co powie, jeśli Vorkosigan spyta ją o konwój? Stanowił większe niebezpieczeństwo dla jej zadania niż jakiekolwiek tortury. W ciągu ostatnich miesięcy zaczęła sądzić, że czas uleczy w końcu dręczącą ją tęsknotę, lecz widok Vorkosigana rozpalił ją na nowo. Nie potrafiła jednak stwierdzić, czy on czuł to samo. W tej chwili wyglądał na zmęczonego, niepewnego i spiętego. Wszystko szło nie tak…
— Pozwól, że ci przedstawię porucznika Simona Illyana, członka osobistej ochrony cesarza. To mój szpieg. Porucznik Illyan, komandor Naismith.
— Teraz już kapitan Naismith — poprawiła mechanicznie.
Porucznik uścisnął jej dłoń z niewinną i obojętną miną stojącą w rażącej sprzeczności z niesamowitą sceną, jaką przed chwilą oglądał. Równie dobrze mógłby być w tej chwili na przyjęciu w ambasadzie. Ręka Cordelii pozostawiła na jego palcach plamy krwi.
— Kogo pan szpieguje?
— Wolę określenie obserwacja — stwierdził.
— Biurokratyczne wykręty — mruknął Vorkosigan i dodał, zwracając się do Cordelii. — Porucznik szpieguje mnie. Stanowi coś w rodzaju kompromisu pomiędzy cesarzem, ministerstwem edukacji politycznej i moją osobą.
— Cesarz użył słowa “rozejm” — uściślił obojętnie Illyan.
— Owszem. Porucznik Illyan ma także biochip pamięci eidetycznej. Możesz go uważać za rodzaj ludzkiej maszyny rejestrującej, której zapis cesarz może w dowolnej chwili odczytać.
Cordelia zerknęła na niego ukradkiem.
— Szkoda, że nie spotkaliśmy się w bardziej sprzyjających okolicznościach — powiedziała ostrożnie, zwracając się do Vorkosigana.
— Tu nie ma sprzyjających okoliczności.
Porucznik Illyan odchrząknął, spoglądając na Bothariego, który stał obok splatając i rozplatając palce i wpatrując się w ścianę.
— Co teraz, proszę pana?
— Hm. W tamtym pokoju zostało zdecydowanie zbyt dużo dowodów — nie mówiąc już o świadkach, którzy zeznają, kto wchodził i wychodził z kajuty — żeby próbować skierować śledztwo na fałszywy tor. Osobiście wolałbym, aby Bothari w ogóle tam się nie znalazł. Fakt, że wyraźnie nie był w pełni władz umysłowych nie wystarczy, by ochronić go przed księciem, kiedy ten dowie się o całej sprawie. — Vorkosigan wstał, zastanawiając się intensywnie. — Po prostu stwierdzimy, że uciekliście, zanim Illyan i ja zjawiliśmy się na miejscu zbrodni. Nie wiem, jak długo uda się nam ukrywać tu Bothariego; może zdołam zdobyć skądś środki uspokajające. — Odwrócił się do Illyana. — Co z agentem cesarskim w zespole medycznym?
— Może da się coś załatwić — odparł obojętnie Illyan.
— Dobry z ciebie człowiek. — Zwracając się do Cordelii Vorkosigan dodał: — Będziesz musiała tu zostać i pilnować Bothariego. Illyan i ja ruszamy natychmiast. W przeciwnym razie minie zbyt wiele czasu od chwili, gdy opuściliśmy Vorhalasa, do momentu ogłoszenia alarmu. Ludzie z ochrony księcia dokładnie zbadają całe pomieszczenie i posunięcia wszystkich zainteresowanych.
— Czy Vorrutyer i książę należeli do tego samego stronnictwa? — spytała, starając się znaleźć choćby nikły punkt oparcia w oceanie barrayarskiej polityki.
Vorkosigan uśmiechnął się z goryczą.
— Byli po prostu dobrymi przyjaciółmi. — Z tymi słowy wyszedł, pozostawiając ją w stanie całkowitego oszołomienia.
Cordelia posadziła Bothariego na krześle przy biurku Vorkosigana, gdzie wiercił się w milczeniu. Sama usiadła na łóżku, krzyżując nogi i próbując roztoczyć wokół siebie aurę pogodnego opanowania. Nie było to łatwe zadanie, zważywszy przepełniającą ją panikę, desperacko szukającą ujścia.
Bothari wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju, mamrocząc do siebie. Nie, nie do siebie, uświadomiła sobie po chwili. I z całą pewnością nie do niej. Urywany szeptany potok słów nie miał w jej uszach żadnego sensu. Czas płynął powoli, brzemienny strachem.
Oboje podskoczyli, kiedy drzwi się otwarły, ale był to jedynie Illyan. Na widok wchodzącego mężczyzny Bothari natychmiast przyjął pozycję nożownika.
— Słudzy bestii to ręce bestii — oznajmił. — Karmi ich krwią swojej żony. Źli to słudzy.
Illyan spojrzał na niego nerwowo i wcisnął w dłoń Cordelii kilka ampułek.
— Proszę. Podaj mu to. Jedna dawka wystarczy, by zwalić z nóg atakującego słonia. Nie mogę dłużej zostać. — Wymknął się na korytarz.
— Tchórz — mruknęła w ślad za nim. Najprawdopodobniej jednak postąpił słusznie. Z pewnością miałby mniej szans niż ona w podaniu środka sierżantowi. Podniecenie Bothariego osiągnęło już niebezpieczny poziom.
Odłożyła na bok większość ampułek i podeszła do niego z promiennym uśmiechem, któremu zaprzeczał wyraz jej oczu, szeroko otwartych ze strachu. Powieki Bothariego opadły, pozostawiając wąskie szparki.
— Komodor Vorkosigan chce, żebyś teraz odpoczął. Przysłał lekarstwo, które pomoże ci zasnąć.
Sierżant cofnął się i Cordelia przystanęła, aby nie przypierać go do muru.
— To tylko środek uspokajający, widzisz?
— Po lekach bestii demony wpadały w szał. Śpiewały i krzyczały. Złe lekarstwo.
— Nie, nie. To dobre lekarstwo. Ono uśpi demony — obiecała. Przypominało to chodzenie po linie w absolutnej ciemności. Spróbowała innego podejścia.
— Baczność, żołnierzu — rzuciła ostro. — Inspekcja.
To było błędne posunięcie. Bothari o mało nie wytrącił jej z ręki ampułki, kiedy próbowała wbić mu ją w ramię. Jego dłoń zacisnęła się wokół przegubu Cordelii niczym obręcz z rozżarzonego żelaza… Cordelia ze świstem wciągnęła powietrze, czując nagły ból. Zdołała jednak wykręcić palce i przytknąć wylot ampułki do wewnętrznej strony przegubu Bothariego, zanim sierżant podniósł ją do góry i rzucił przez cały pokój.
Wylądowała na plecach na antypoślizgowej wykładzinie i z, jak się jej wydawało, ogłuszającym hałasem uderzyła w drzwi. Bothari skoczył za nią. Czy zdąży mnie zabić, zanim zadziała narkotyk? — zastanawiała się rozpaczliwie, po czym zmusiła się do bezruchu, leżąc bezwładnie w udawanym omdleniu. Z pewnością nieprzytomni ludzie nikomu nie wydają się groźni.
Najwyraźniej Bothari sądził inaczej, bowiem jego ręce zacisnęły się wokół szyi Cordelii. Kolanem naparł na jej klatkę piersiową i poczuła ostry ból w żebrach. Uniosła powieki akurat na czas, by ujrzeć, jak jego oczy uciekają w głąb czaszki. Uchwyt zelżał i sierżant przeturlał się na bok. Stanął na czworakach potrząsając głową, po czym osunął się na podłogę.
Cordelia usiadła, oparta o ścianę.
— Chcę do domu — mruknęła. — Mój zakres obowiązków tego nie obejmuje. — Ów słaby żart nie pomógł. Histeria nadal ściskała ją za gardło, toteż Cordelia uciekła się do starszej i znacznie poważniejszej metody, szepcząc na głos pradawne słowa. Kiedy skończyła, udało jej się odzyskać panowanie nad sobą.
Nie zdołała podnieść Bothariego, by położyć go na łóżku. Uniosła jedynie ciężką głowę sierżanta i wsunęła pod nią poduszkę. Następnie ułożyła jego ręce i nogi w wygodniejszej pozycji. Kiedy Vorkosigan i jego cień wrócą do pokoju, sami to załatwią, pomyślała.
Wreszcie pojawili się. Pospiesznie zamknęli za sobą drzwi i ostrożnie obeszli śpiącego Bothariego.
— I co? — spytała Cordelia. — Jak poszło?
— Z maszynową precyzją, niczym skok wprost do piekła — odparł Vorkosigan. W znajomym geście, który przeszył jej ciało niczym strzała, uniósł odwróconą dłoń.
Spojrzała na niego zdumiona.
— Jesteś równie tajemniczy, co Bothari. Jak przyjęli wieść o morderstwie?
— Mam pozostać w areszcie domowym; jestem podejrzany o spisek. Książę uważa, że to ja namówiłem Bothariego — wyjaśniał. — Bóg jeden wie, skąd wziął ten pomysł.
— Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem bardzo zmęczona i nie myślę zbyt jasno, ale czy nie powiedziałeś właśnie, że wszystko poszło z maszynową precyzją?
— Komodorze Vorkosigan, proszę pamiętać, że muszę donieść o tej rozmowie.
— Jakiej rozmowie? — spytał Vorkosigan. — Jesteśmy tu przecież sami, pamiętasz? Wszyscy wiedzą, że nie musisz mnie obserwować, kiedy jestem sam. Niedługo zaczną się zastanawiać, czemu wciąż tu przebywasz.
Porucznik Illyan z dezaprobatą uniósł brwi.
— Zamiarem cesarza…
— Tak? Opowiedz mi o zamiarach cesarza — przerwał mu Vorkosigan z wściekłą miną.
— Zamiarem cesarza, przekazanym mi przez niego osobiście, było, abym powstrzymywał pana od narażania się na jakiekolwiek podejrzenia. Nie mogę ocenzurować swojego raportu.
— Dokładnie to samo mówiłeś cztery tygodnie temu. Widziałeś rezultaty.
Twarz Illyana zdradzała zakłopotanie. Vorkosigan przemówił, cicho i spokojnie.
— Wszystko, czego wymaga ode mnie cesarz, zostanie wykonane. To wspaniały choreograf i opracowany przez niego taniec marzycieli przebiegnie zgodnie z planem. — Jego dłoń zacisnęła się w pięść i znowu otwarła. — Jego służbie oddałem wszystko, co posiadam. Moje życie. Nawet honor. Pozwól mi zachować choć to. — Wskazał ręką Cordelię. — Dałeś mi wówczas słowo. Zamierzasz je cofnąć?
— Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, o co chodzi? — wtrąciła Cordelia.
— W tej chwili porucznik Illyan przeżywa drobny konflikt pomiędzy nakazami obowiązku a lojalnością — odrzekł Vorkosigan, splatając ramiona na piersi i wpatrując się w ścianę. — Nie da się go rozwiązać nie definiując na nowo jednego z tych dwóch pojęć. Pozostaje mu tylko wybrać, którego.
— Widzi pani, wcześniej zdarzył się już pewien incydent — Illyan wskazał kciukiem w kierunku kwatery Vorrutyera. — Podobny incydent z więźniarką. Komodor Vorkosigan pragnął coś z tym wówczas zrobić. Przekonałem go, aby nie interweniował. Potem — później zgodziłem się, że nie będę ingerował w jego działania, jeśli sytuacja się powtórzy.
— Czy Vorrutyer ją zabił? — spytała Cordelia z niezdrowym zainteresowaniem.
— Nie — odparł Illyan, wpatrując się uporczywie w czubki swoich butów.
— Daj spokój, Illyanie — rzucił ze znużeniem Vorkosigan. — Jeśli nie zostaną odkryci, możesz przekazać cesarzowi pełny raport i pozwolić, aby to on go ocenzurował. Jeśli ich tu znajdą — wierz mi, raporty nie będą twoim największym zmartwieniem.
— Do diabła! Kapitan Negri miał rację — mruknął Illyan.
— Zazwyczaj ją ma. O co chodziło tym razem?
— Powiedział, że jeśli kiedykolwiek pozwolę, by prywatny osąd w jakikolwiek sposób wpłynął na moje obowiązki, to tak jakbym chciał być odrobinę w ciąży — wkrótce konsekwencje zupełnie mnie przerosną.
Vorkosigan roześmiał się.
— Kapitan Negri to człowiek o ogromnym doświadczeniu, ale pozwól, że zdradzę ci pewną tajemnicę — nawet jemu, choć bardzo rzadko, zdarzało się kierować prywatnym osądem.
— Ale przecież ochrona przetrząsa każdy kąt. Wkrótce zjawią się tutaj. To kwestia eliminacji. W chwili, gdy ktoś zacznie wątpić w moją bezstronność, nastąpi koniec.
— Niewątpliwie nadejdzie taki moment — zgodził się Vorkosigan. — Jak sądzisz, ile mamy czasu?
— Za kilka godzin skończą przeszukiwanie statku.
— Zatem będziesz musiał odwrócić kierunek ich działań. Powiększ obszar poszukiwań. Czy w czasie pomiędzy śmiercią Vorrutyera a rozpoczęciem poszukiwań odleciały stąd jakieś statki?
— Owszem, dwa, ale…
— Doskonale. Użyj swych cesarskich wpływów. Ofiaruj się z wszelką pomocą, jaką może im zapewnić najbardziej zaufany zastępca kapitana Negriego. Często wspominaj jego nazwisko, podsuwaj pomysły i sugestie, wyrażaj wątpliwości. Lepiej nie groź nikomu ani nie przekupuj ludzi. To zbyt oczywiste, choć może dojść i do tego. Wyśmiewaj procedury inspekcyjne, organizuj znikanie raportów — słowem rób wszystko, aby zamącić całą sprawę. Zyskaj mi czterdzieści osiem godzin, Illyanie. Tylko o to proszę.
— Tylko? — wykrztusił Illyan.
— Ach. Poza tym postaraj się upewnić, żebyś tylko ty przynosił tu posiłki i tak dalej. I przy okazji, spróbuj przemycić kilka dodatkowych porcji.
Kiedy porucznik opuścił pokój, Vorkosigan odprężył się wyraźnie i odwrócił do niej ze smutnym, niepewnym uśmiechem, od którego od razu poczuła się lepiej.
— Cóż za szczęśliwe spotkanie, moja pani.
Zasalutowała mu lekko i odpowiedziała uśmiechem.
— Mam nadzieję, że nie skomplikowałam zanadto twojego życia. Osobistego — dodała pospiesznie.
— Ależ nie. Przeciwnie, niezwykle je uprościłaś.
— Wschód to zachód, góra dół, a fałszywe oskarżenie o poderżnięcie gardła dowódcy to uproszczenie życia. Muszę być na Barrayarze. Nie przypuszczam, abyś zechciał mi wyjaśnić, co się tu dzieje?
— Nie. Ale wreszcie pojmuję, dlaczego w historii Barrayaru można natknąć się na tylu szaleńców. To nie przyczyna naszych kłopotów, ale skutek. — Westchnął, po czym dodał cichym, niemal niesłyszalnym szeptem. — Och Cordelio, nie masz pojęcia, jak bardzo potrzebuję mieć u swego boku jedną normalną, trzeźwą osobę. Jesteś niczym woda na pustyni.
— Wyglądasz dość… jakbyś stracił na wadze — miała wrażenie, że przez ostatnich sześć miesięcy postarzał się o dziesięć lat.
— Mniejsza o mnie — przesunął dłonią po twarzy. — O czym ja w ogóle myślę? Musisz być wyczerpana. Czy chciałabyś się przespać albo coś takiego?
— Nie jestem pewna, czy w tej chwili zdołałabym zasnąć, ale chętnie bym się umyła. Uznałam, że nie powinnam była uruchamiać prysznica podczas twojej nieobecności. Ktoś mógłby to zauważyć.
— Godna pochwały ostrożność. Nie krępuj się.
Pogładziła dłonią pozbawione czucia miejsce na udzie. Czarny materiał był lepki od krwi.
— Czy masz może przypadkiem dla mnie jakieś ubranie? Te rzeczy są całkiem brudne, poza tym należały do Vorrutyera. Roztaczają psychiczny smród.
— Jasne. — Jego twarz pociemniała. — Czy to twoja krew?
— Owszem. Vorrutyer zabawiał się w chirurga. Nic nie bolało. Nie mam w tym miejscu żadnych nerwów.
— Hmm — Vorkosigan pomacał palcem swą bliznę i uśmiechnął się lekko. — Tak, sądzę, że mam coś, co się nada. — Otworzył jedną ze swych szuflad, wystukując ośmiocyfrowy kod. Pogrzebał w niej i ku zdumieniu Cordelii wyciągnął z dna mundur Zwiadu, który pozostawiła na pokładzie “Generała Vorkrafta”, wyprany, naprawiony, wyprasowany i starannie złożony.
— Nie mam przy sobie butów, zaś insygnia są już przestarzałe, ale sądzę, że to będzie pasowało — zauważył beznamiętnie, podając jej ubranie.
— Ty… zachowałeś mój strój?
— Jak widzisz.
— Dobry Boże, dlaczego?
Jego wargi skrzywiły się boleśnie.
— Cóż, tylko tyle po tobie zostało. Oprócz szalupy, którą twoi ludzie zostawili na planecie, a ta stanowiłaby dość niewygodną pamiątkę.
Cordelia pogłaskała brązową tkaninę. Ogarnęło ją nagłe zakłopotanie. Zanim jednak zniknęła w łazience, niosąc pod pachą ubranie i zestaw pierwszej pomocy, powiedziała szybko:
— Ja także zachowałam mój barrayarski mundur. Trzymam go w domu w szufladzie, zawinięty w papier. — Skinęła głową w stronę Vorkosigana. Jego oczy zabłysły.
Kiedy opuściła łazienkę, w pokoju panowała cisza i mrok rozjaśniony tylko blaskiem lampy nad biurkiem. Vorkosigan siedząc przy komputerze przeglądał zawartość dysku. Wskoczyła na jego łóżko i ponownie usiadła ze skrzyżowanymi nogami, kiwając palcami gołych stóp.
— Co robisz?
— Odrabiam pracę domową. To moje oficjalne zadanie w sztabie Vorrutyera; nieżyjącego już admirała Vorrutyera — uśmiechnął się lekko dokonując tej poprawki niczym słynny tygrys z limeryku powracający z przechadzki ze swą panią w brzuchu. — Do moich obowiązków należy sporządzanie planów rezerwowych i ciągłe uaktualnianie rozkazów alarmowych na wypadek, gdybyśmy zostali zmuszeni do odwrotu. Podczas spotkania Rady cesarz stwierdził, że skoro święcie wierzę w to, iż nasza wyprawa skończy się klęską, równie dobrze mogę przygotować wszystkie plany. W tej chwili uznaje się mnie tu za piąte koło u wozu.
— Dobrze wam idzie, prawda? — spytała z rezygnacją.
— Nasze siły rozpraszają się coraz bardziej. Niektórzy ludzie uważają to za postęp — wprowadził serię nowych danych, po czym wyłączył interfejs.
Cordelia spróbowała zmienić temat rozmowy, omijając niebezpieczny teren obecnych wydarzeń.
— Rozumiem, że nie zostałeś jednak oskarżony o zdradę — spytała, wspominając ostatnią rozmowę, odbytą wiele miesięcy wcześniej, wiele mil ponad zupełnie innym światem.
— Wszystko skończyło się czymś w rodzaju remisu. Po twojej ucieczce zostałem wezwany z powrotem na Barrayar. Minister Grishnov — ten od edukacji politycznej, trzeci po cesarzu i kapitanie Negrim najpotężniejszy człowiek na Barrayarze — prawie się ślinił, taki był pewny, że wreszcie mnie ma. Ale oskarżenie przeciw Radnovowi było nie do podważenia. Cesarz wkroczył, zanim doszło do rozlewu krwi, i wymusił kompromis, czy też ściślej mówiąc zawieszenie całej sprawy. Oficjalnie nie zostałem oczyszczony z zarzutów, oskarżenia zniknęły jedynie w prawniczej otchłani.
— Jak to zrobił?
— Sprytnie. Dał Grishnovowi i stronnictwu wojennemu wszystko, czego się domagali, całą escobarską wyprawę na talerzu. I jeszcze więcej — dał im księcia i przypisał wszystkie zasługi. Zarówno Grishnov, jak i książę sądzą, że po podbiciu Escobaru staną się faktycznymi władcami Barrayaru. Zmusił nawet Vorrutyera do przełknięcia mojego awansu, wskazując na fakt, że będę podlegał bezpośrednio jemu. Vorrutyer natychmiast pojął, co to oznacza — zęby Vorkosigana zacisnęły się na wspomnienie dawnego poniżenia. Jego dłoń otwarła się i zacisnęła.
— Od jak dawna go znałeś? — spytała z ciekawością Cordelia, myśląc o bezdennej otchłani nienawiści, w której się znalazła.
Jego spojrzenie uciekło na bok.
— Byliśmy razem w szkole, potem wspólnie służyliśmy jako porucznicy. W owych czasach zadowalał go tylko zwykły wojeryzm. Z tego, co słyszałem, w ostatnich latach jego stan znacznie się pogorszył od czasu, gdy Vorrutyer związał się z księciem Sergiem i uznał, że wszystko ujdzie mu płazem. Boże, i pomyśleć, że przez dłuższy czas rzeczywiście tak było. Bothari wyrządził światu ogromną przysługę.
Znałeś go znacznie lepiej, mój drogi, pomyślała Cordelia. Czy tak trudno było zwalczyć tę zarazę, która dotknęła twojej wyobraźni? Najwyraźniej Bothari wyrządził przysługę nie tylko światu…
— A skoro o nim mowa, następnym razem ty podasz mu lek. Kiedy zbliżyłam się do niego z ampułką, wpadł w szał.
— Ach, tak. Chyba pojmuję, dlaczego. Znalazłem to w jednym z raportów kapitana Negriego. Vorrutyer miał w zwyczaju podawać swoim, hm, graczom różne narkotyki, kiedy pragnął ciekawszego widowiska. Jestem niemal pewien, że Bothari także padł ofiarą podobnych zabiegów.
— Ohyda — Cordelia poczuła mdłości. Zraniony bok zakłuł ją nagle. — Kim jest ten kapitan Negri, o którym ciągle wspominasz?
— Negri? Stara się nie wychylać, ale jego istnienie nie jest tajemnicą. To szef osobistej ochrony i wywiadu cesarza. Przełożony Illyana. Nazywają go cieniem Ezara Vorbarry. Jeśli ministerstwo edukacji politycznej nazwiemy prawą ręką cesarza, wówczas Negri będzie jego lewą. Tą, o której poczynaniach prawica nie może mieć pojęcia. Dogląda bezpieczeństwa najważniejszych osób w państwie: szefów ministerstw, książąt, rodziny cesarza, księcia… — Vorkosigan zmarszczył czoło, zatopiony w myślach. — Poznałem go dość dobrze w trakcie przygotowań do tego koszmaru strategicznego. To dziwny człowiek. Mógłby mieć dowolny stopień wojskowy, ale forma nie ma dla niego żadnego znaczenia. Interesuje go wyłącznie treść.
— Gra po dobrej, czy złej stronie?
— Co za absurdalne pytanie!
— Pomyślałam tylko, że może to on pociąga za wszystkie sznurki.
— Bynajmniej. Jeśli Ezar Vorbarra powie mu “jesteś żabą”, Negri zacznie podskakiwać i rechotać. Nie, na Barrayarze jest tylko jeden cesarz, który nie pozwala nikomu sterować swym postępowaniem. Nadal pamięta, w jaki sposób zdobył władzę.
Cordelia przeciągnęła się i skrzywiła, czując ostry ból w boku.
— Coś się stało? — spytał z troską Vorkosigan.
— Bothari uderzył mnie kolanem, kiedy siłowaliśmy się po podaniu mu lekarstwa. Byłam pewna, że nas usłyszą. Śmiertelnie mnie przeraził.
— Mogę zobaczyć? — Jego palce przesunęły się łagodnie wzdłuż żeber Cordelii. Czy to tylko jej wyobraźnia, czy rzeczywiście pozostawiły po sobie lśniący tęczowy ślad?
— Au!
— Zgadza się. Masz pęknięte dwa żebra.
— Tak przypuszczałam. Szczęście, że to nie mój kark. — Położyła się na plecach, a Vorkosigan obandażował ją prowizorycznie pasami materiału, po czym usiadł obok na łóżku.
— Czy myślałeś kiedyś o tym, by rzucić to wszystko i przenieść się w miejsce, które nikogo nie obchodzi? — spytała. — Na przykład na Ziemię?
Uśmiechnął się.
— Często. Wyobrażałem sobie nawet, że emigruję do Kolonii Beta i zjawiam się nagle na twym progu. Czy masz próg?
— Nie, ale mów dalej.
— Nie mam pojęcia, co mógłbym tam robić. Jestem strategiem, a nie technikiem, nawigatorem czy pilotem, więc nie znalazłbym zatrudnienia w waszej flocie handlowej. Sądzę, że nie przyjęto by mnie do wojska, nie przypuszczam też, aby ktokolwiek wybrał mnie na jakieś stanowisko.
Cordelia prychnęła.
— Wieczny Freddie byłby cholernie zdziwiony.
— Tak nazywacie swojego prezydenta?
— Nie głosowałam na niego.
— Jedynym zajęciem, jakie przyszło mi na myśl, było nauczanie sztuk walki dla zabawy. Czy wyszłabyś za mąż za instruktora judo, moja droga pani kapitan? Ale nie — westchnął — Barrayar tkwi w moich kościach. Nie mogę uwolnić się od niego, nieważne, jak daleko podróżuję. Bóg mi świadkiem, że w walce tej nie ma nic honorowego, lecz wygnanie narzucone sobie jedynie dla własnej wygody oznaczałoby rezygnację z jakiegokolwiek honoru. Ostateczną klęskę, po której nie ma już nadziei na zwycięstwo.
Cordelia pomyślała o śmiercionośnym ładunku, który eskortowała, obecnie bezpiecznym na Escobarze. W porównaniu z liczbą ludzi, których życie spoczęło na szali, jej własny los oraz los Vorkosigana ważył mniej niż piórko. Pomyślała, że Vorkosigan źle odczytał jej uczucia, biorąc rozpacz i żal za strach.
— Widok twojej twarzy nie oznacza jeszcze, że ocknąłem się z koszmaru. — Pogładził ją lekko, muskając palcami policzek Cordelii. Jego kciuk przez moment dotknął jej ust, delikatniej niż jakikolwiek pocałunek. — Teraz jednak już wiem, że choć wciąż jestem pogrążony we śnie, poza owym snem znajduje się świat jawy. Zamierzam kiedyś dołączyć do ciebie w tym świecie. Przekonasz się — uścisnął jej dłoń i uśmiechnął się pocieszająco.
Leżący na podłodze Bothari poruszył się i jęknął.
— Ja się nim zajmę — stwierdził Vorkosigan. — Ty prześpij się, póki możesz.