Wyszli z parku.
Ludzie stali wzdłuż brzegu ramię przy ramieniu. Rozmawiali ze sobą, nie zwracając uwagi na innych. Po kilku krokach Catherine zauważyła, że młoda para opuściła miejsce przy murze nabrzeża.
– Chciałabym postać tu przez chwilę – powiedziała. A po chwili dodała figlarnie: – Używając pańskiego porównania: „przylepić się do muru jak ślimak".
– Wszystko, co sobie nasz znakomity gość życzy – odparł Chen. – Może lepiej pasowałby zwrot „być jak cegła w murze". Cegła w socjalistycznym murze. Tą metaforą często posługiwano się w procesie edukacji socjalistycznej.
Stali oparci o balustradę. Z lewej strony park błyszczał jak „perła rozświetlająca noc". To porównanie przeczytała w chińskiej legendzie.
– Jak przy swoich obowiązkach znajduje pan czas na twórczość literacką? – spytała.
– Nie licząc polityki, lubię pracę w policji. Na swój sposób pomaga mi w pisaniu. Daje inną perspektywę.
– Jaką?
– W czasie studiów pisanie wierszy dużo dla mnie znaczyło. Wydawało mi się, że nie warto robić nic innego. Teraz w to wątpię. W okresie przekształceń w naszym kraju mnóstwo rzeczy ma dla ludzi o wiele większe znaczenie, a przynajmniej bardziej bezpośrednią, praktyczną wartość.
– Przedstawia pan to tak, jakby się bronił, próbował przekonać sam siebie.
– Może… – Wyjął z kieszeni spodni biały papierowy wachlarz. – Bardzo zmieniłem się od tamtej pory.
– Został pan starszym inspektorem. Wschodzącą gwiazdą szanghajskiej policji. – Na złożonym wachlarzu zauważyła wykaligrafowane pędzelkiem wersy. – Mogę zobaczyć?
– Oczywiście.
W migoczącym świetle neonów trudno jej było odczytać tekst.
Pijany. Smagnąłem batem bezcennego konia;
Nie chcę obciążać piękna namiętnością.
– To pański wiersz?
– Nie, Daifu. Religijnego chińskiego poety, takiego jak Robert Lowell.
– Skąd porównanie konia i piękna?
– Mój przyjaciel przepisał dla mnie tę strofę.
– Ale dlaczego te dwa wersy? – Lekko pomachała wachlarzem.
– Może to jego ulubione.
– Albo przesłanie dla pana.
Roześmiał się.
Sygnał telefonu zaskoczył ich oboje.
– O co chodzi, wujku Yu? – zapytał Chen. Potem, wciąż słuchając, ujął Catherine pod łokieć i zaczęli iść.
Wiedziała, dlaczego musieli na nowo podjąć przechadzkę. Między ludźmi stłoczonymi przy murze nie dało się prowadzić poufnej rozmowy. Poza tym telefon komórkowy wciąż był rzadkością i zwracał uwagę. Dostrzegła ukradkowe spojrzenia rzucane z kłębiącego się tłumu.
Słuchał, nie zmieniając wyrazu twarzy. Odzywał się niewiele.
– Dziękuję. To bardzo ważne, wujku Yu – powiedział na zakończenie.
– Co się stało?
– Stary Myśliwy dzwonił w sprawie Gu – odparł, wyłączając telefon. Poprosiłem, żeby miał na oku właściciela klubu karaoke. Założył mu podsłuch. Wydaje się, że Gu jest honorowym członkiem Niebieskich. Kiedy wyszliśmy z Dynastii, wykonał kilka telefonów. Między innymi w sprawie zaginionego człowieka z Fujianu. Mężczyzny. Gu posługiwał się przezwiskiem.
– Zaginiony mężczyzna z Fujianu – powtórzyła. – Wspomniał o Wen?
– Nie. Wszystko wskazuje na to, że człowiek z Fujianu miał jakieś zadanie, ale porozumiewali się szyfrem triad. Stary Myśliwy musi dziś w nocy dokonać pewnych ustaleń.
– Gu wiedział coś, o czym nam nie powiedział – stwierdziła.
– Wspomniał o gościu z Hongkongu, nie z Fujianu. Dlaczego więc szukają zaginionego z Fujianu.
Po raz pierwszy rozmawiali jak prawdziwi partnerzy, nie ukrywając przed sobą myśli, kiedy nagle podszedł do nich siwowłosy handlarz. Pokazał przedmiot trzymany w dłoni.
– Rodzinna pamiątka. Przynosi szczęście młodym parom. Uwierzcie mi. Mam siedemdziesiąt lat. Państwowa fabryka, w której pracowałem, zbankrutowała w ubiegłym miesiącu. Nie dostaję ani grosza emerytury, w przeciwnym razie nie sprzedałbym tego za nic na świecie.
Był to zielony, nefrytowy amulet w kształcie qilina [2], na czerwonym jedwabnym sznureczku.
– W chińskiej kulturze nefryt przynosi szczęście jego posiadaczowi, prawda? – Catherine spojrzała pytająco na Chena.
– Tak, ale najwyraźniej temu człowiekowi szczęścia nie przyniósł.
– Czerwony jedwabny sznureczek jest bardzo ładny.
W świetle księżyca na jej białej dłoni nefryt lśnił głęboką zielenią.
– Ile? – zwrócił się do handlarza Chen.
– Pięćset juanów.
– To niezbyt drogo – szepnęła do inspektora po angielsku.
– Pięćdziesiąt. – Chen wyjął amulet z jej dłoni i oddał handlarzowi.
– Posłuchaj, młody człowieku. Nic nie jest za drogie dla twojej pięknej amerykańskiej przyjaciółki.
– Bierz, ile daję, albo zostaw nas w spokoju – oznajmił stanowczo Chen, ujmując Catherine za rękę, jakby chciał odejść. – Wygląda na plastik.
– Przyjrzyj się dobrze, młodzieńcze – rzucił z oburzoną miną stary mężczyzna. – Dotknij. Zaraz zobaczysz różnicę. Jest chłodny, prawda?
– No dobra, osiemdziesiąt.
– Sto pięćdziesiąt. I mogę dać ci paragon na pięćset juanów z państwowego sklepu.
– Sto. A paragonu nie potrzebuję.
– Zgoda!
Podał banknot handlarzowi.
Catherine z zainteresowaniem przysłuchiwała się targom. „Żądaj ceny wysokiej jak niebo, ale wytarguj ją w dół do ziemi", przypomniała sobie stare chińskie powiedzenie. W coraz bardziej materialistycznym społeczeństwie targowano się wszędzie.
– Nie mogę się panu nadziwić, starszy inspektorze Chen – oznajmiła, gdy starzec poczłapał z pieniędzmi w dłoni. – Targował się pan zupełnie nie jak romantyczny poeta.
– Nie sądzę, żeby to był plastik – stwierdził. – Ale może to tylko jakiś bezwartościowy kamień.
– Jestem pewna, że nefryt.
– To dla pani. – Naśladując głos starego handlarza, położył amulet na jej dłoni. – Dla pięknej amerykańskiej przyjaciółki.
– Bardzo dziękuję.
Szli owiewani nocną bryzą.
Do hotelu Pokój dotarli wcześniej, niż oczekiwała.
– Wypijmy drinka w hotelu? – zaproponowała przy bramie.
– Przykro mi, nie mogę. Muszę zadzwonić do detektywa Yu.
– To była urocza noc. Dziękuję panu.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Wyjęła z kieszeni nefrytowy amulet.
– Zapnie mi go pan na szyi?
Odwróciła się, nie czekając na odpowiedź.
Stali przed hotelem, a portier w czerwonej czapce i uniformie uśmiechał się jak zawsze z szacunkiem.
Czuła, jak pasemka włosów delikatnie poruszają się pod ciepłym oddechem, gdy Chen zapinał czerwony sznureczek. Przez sekundę dotknął jej karku.