Mimo zmęczenia podróżą Catherine nie mogła zasnąć. Wskazówki zdobionego emalią zegara na nocnym stoliku pokazywały początek nowego dnia.
W końcu odrzuciła prześcieradło, wstała i podeszła do okna. Powitały ją światła Bundu.
Szanghaj. Bund. Rzeka Huangpu. Hotel Pokój.
Przyjemnie ją zaskoczyło, że Komenda Policji w Szanghaju wybrała dla niej ten właśnie hotel. Nie była jednak w nastroju do podziwiania rozpościerającej się przed nią scenerii. Jej misja w Chinach uległa całkowitej zmianie.
Z perspektywy Stanów zadanie wydawało się proste. Miała towarzyszyć Wen do miejscowych urzędów po paszport, przy wypełnianiu formularzy wizowych w amerykańskim konsulacie, a potem jak najszybciej z nią odlecieć samolotem. Według Eda Spencera, jej przełożonego w Waszyngtonie, w razie potrzeby miała tylko wywrzeć lekką presję na Chińczykach, uświadomić im jej zaangażowanie w sprawę Biura Szeryfa Federalnego i w ten sposób przyspieszyć procedury. Nawet zakładając drobne opóźnienia, wszystko powinno zająć najwyżej cztery, pięć dni. Teraz jednak nie wiedziała, jak długo będzie musiała zostać w Szanghaju.
Czy informacja o nagłym zniknięciu Wen to po prostu kłamstwo? Możliwe. Chińczycy niezbyt entuzjastycznie zapatrywali się na wyjazd Wen do męża w Stanach. Gdyby Jia Xinzhi, szef siatki przemytniczej, został skazany, trąbiłaby o tym prasa na całym świecie. Paskudne szczegóły tego procederu na pewno nie poprawiłyby międzynarodowego wizerunku chińskiego rządu. Istniało podejrzenie, że w przemycie ludzi uczestniczyli funkcjonariusze organów policyjnych. Jakim cudem w państwie o tak ścisłym nadzorze przemytnicy mogli wywieźć z kraju tysiące ludzi, a władze nie reagowały? Według raportu, który czytała w samolocie, setki nielegalnych imigrantów przewożono wojskowymi ciężarówkami z Fuzhou do portu, gdzie wsiadali na statek. Aby ukryć współudział, chińskie władze mogły starać się uniemożliwić żonie świadka wyjazd z kraju, a w ten sposób – przeprowadzenie procesu. Najpierw niewytłumaczalne opóźnienie, teraz jeszcze bardziej tajemnicze zniknięcie Wen. Czy to podjęta w ostatniej chwili przez Chińczyków próba wykręcenia się od realizacji zawartego porozumienia? Jeżeli tak, ona nie wykona swojego zadania.
Podrapała się w ramię ugryzione przez moskita.
Nie bardzo wiedziała też, co myśleć o starszym inspektorze Che-nie, chociaż przydzielenie go jej jako partnera mogło sugerować, że Chińczycy poważnie traktują swoje zobowiązania. Nie chodziło tylko o jego stopień służbowy. Było w nim coś jeszcze – sprawiał wrażenie szczerego. Ale równie dobrze mógł prowadzić grę pozorów. A jeśli jest tajnym agentem, który otrzymał zadanie specjalne: krępować jej ruchy?
Zadzwoniła do Waszyngtonu. Eda Spencera nie było w biurze, zostawiła mu więc wiadomość, podając numer telefonu hotelu.
Odłożyła słuchawkę i zaczęła czytać przyniesione przez Chena akta. O Fengu dowiedziała się z nich niewiele nowego, ale informacje o Wen były aktualne, obszerne i dobrze opracowane.
Zapoznanie się ze wszystkimi zajęło jej prawie godzinę. Choć jako tako znała język, natknęła się na kilka powtarzających się chińskich terminów, których nie rozumiała. Podkreśliła je – może następnego dnia znajdzie ich definicje w dużym słowniku. Potem zastanowiła się nad raportem dla przełożonego.
Czy w tej sytuacji uda jej się coś zrobić w Chinach?
Zgodnie z sugestią starszego inspektora Chena, mogła po prostu czekać. Albo zaproponować, że włączy się w dochodzenie. Była to ważna sprawa dla Biura Szeryfa. Zeznania Fenga miały wielkie znaczenie i musieli doprowadzić do przyjazdu jego żony, aby je zdobyć. Oczywiście, o ile jeszcze żyła. Rohn ostatecznie uznała, że najlepiej zrobi, jeżeli weźmie udział w śledztwie. Chińczycy nie mieli powodu odmówić jej prośbie, chyba że rzeczywiście usiłowali coś ukryć. Chen sprawiał wrażenie pewnego, że Wen żyje. Ale jeżeli została zabita, nikt nie mógł przewidzieć, jak to wpłynie na zeznania Fenga.
Inspektor Rohn nie była zadowolona ze swojego specjalnego statusu „eksperta" w sprawach chińskich w Biurze Szeryfa Federalnego. Udział w dochodzeniu dałby jej szansę udowodnienia, że sinologiczna specjalizacja jest przydatna na jej stanowisku, a poza tym bliżej poznałaby zwykłych Chińczyków.
Zaczęła pisać do Eda Spencera. Najpierw powiadomiła go o nieoczekiwanym rozwoju sytuacji, potem zasugerowała, aby zapoznał się z nagraniem rozmowy telefonicznej Fenga z piątego kwietnia, zwracając szczególną uwagę na możliwość ukrycia w niej jakiejś zaszyfrowanej wiadomości. Na koniec poprosiła o zgodę na włączenie się w dochodzenie i o informacje o starszym inspektorze Chenie Cao.
Zanim zeszła do hotelowego pomieszczenia z faksami, dodała jeszcze jedno zdanie: aby Ed wysłał jej odpowiedź do hotelu około dziesiątej rano czasu szanghajskiego, a ona zaczeka wtedy przy faksie. Nie chciała, żeby ktoś zapoznał się z treścią korespondencji, nawet prowadzonej po angielsku.
Po wysłaniu faksu przekąsiła coś szybko w restauracji, a gdy wróciła do pokoju, znów wzięła prysznic. Sen wciąż nie przychodził. Owinięta w ręcznik spoglądała na iluminowaną powierzchnię rzeki. Dostrzegła statek z pasiastą banderą. Z tej odległości nie widziała nazwy. Może był to amerykański wycieczkowiec zakotwiczony na noc na rzece Huangpu.
Około czwartej wzięła dwie tabletki dramaminy, kupiła ją na wypadek choroby lokomocyjnej. Zależało jej na nasennym, ubocznym działaniu leku. Wyjęła też z lodówki butelkę budweisera; po chińsku nazywał się Baiwei, czyli „Sto razy mocniejszy". Browar Anheuser-Busch miał w Wuhanie joint venture.
Kiedy odeszła od okna, pomyślała o omawianym na zajęciach wierszu z okresu dynastii Song. Mówił o samotności, którą czuje podróżnik, chociaż znajduje się w cudownej scenerii. Usiłując przypomnieć sobie wersy, zasnęła.
Obudził ją budzik na stoliku przy łóżku. Przecierając oczy, zerwała się, początkowo zdezorientowana, gdzie jest. Była dziewiąta czterdzieści pięć. Nie miała czasu na prysznic. Szybko włożyła T-shirt i stare dżinsy i wyszła z pokoju w hotelowych, jednorazowych kapciach. Cienkie jak papier, wyglądały jak wykonane z tego samego materiału, co przezroczyste, plastikowe peleryny. Jadąc do hotelowego pokoju z faksami, w windzie przyczesała włosy szczotką.
Faks nadszedł w podanym przez nią czasie. Informacji było więcej, niż oczekiwała. Po pierwsze, potwierdzono, że piątego kwietnia Feng telefonował i że istnieje taśma z nagraniem. Ed zlecił przetłumaczenie jej zawartości. Jako potencjalny świadek, Feng nie miał prawa ujawniać nikomu swojego statusu w programie. Ed nie wiedział, co takiego mógł powiedzieć Wen, że spowodowało to jej zniknięcie.
Po drugie, propozycja włączenia się w śledztwo została zaakceptowana.
Odpowiadając na prośbę o informacje na temat Chena, Ed napisał:
„Skontaktowałem się z CIA. Przyślą nam teczkę starszego inspektora Cao. Wygląda na to, że jest osobą, na którą trzeba uważać. Kojarzy się go z partyjnymi liberalnymi reformatorami. Należy też do Związku Pisarzy Chińskich. Charakterystyka: ambitny, szybko awansujący funkcjonariusz partyjny".
Kiedy wyszła z faksem w dłoni, zobaczyła Chena – siedział w holu i przeglądał angielskie czasopismo. Na fotelu obok leżał bukiet kwiatów.
– Dzień dobry, pani inspektor Rohn. – Chen wstał.
Zwróciła uwagę, że jest wyższy od większości otaczających ich ludzi. Miał wysokie czoło, przenikliwe czarne oczy i inteligentną twarz. W czarnym garniturze wyglądał bardziej na naukowca niż policjanta, a wrażenie to potęgowała informacja, którą właśnie przeczytała.
– Dzień dobry, starszy inspektorze Chen.
– To dla pani. – Podał jej kwiaty. – Wczoraj w komendzie działo się tak wiele, że spiesząc się na lotnisko, zapomniałem przygotować bukiet powitalny. Teraz przyniosłem kwiaty, żeby uczcić pani pierwszy poranek w Szanghaju.
– Dziękuję. Piękny.
– Dzwoniłem do pokoju, ale pani nie odbierała, więc postanowiłem poczekać tutaj. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu.
Nie miała. Kwiatami sprawił jej niespodziankę, kiedy jednak stała tak obok niego w plastikowych rannych pantoflach, właściwie nieuczesana, nie mogła powstrzymać irytacji, wywołanej jego oficjalną kurtuazją. Nie takiego zachowania oczekiwałaby od kolegi i niezbyt podobało jej się zawoalowane przypomnienie, że jest „tylko" kobietą.
– Chodźmy do mnie porozmawiać – zaproponowała.
Kiedy weszli do pokoju, poprosiła gestem, żeby usiadł, i wzięła wazon ze stolika w rogu.
– Wstawię kwiaty do wody.
– Dobrze pani spała? – zapytał, rozglądając się.
– Niedługo, ale powinno mi wystarczyć – odparła. Postanowiła nie być zakłopotana bałaganem w pokoju: łóżko niezasłane, pończochy rzucone na dywanie, na nocnym stoliku rozsypane pigułki, a pogniecione spodnie i żakiet przerzucone przez oparcie krzesła. – Przepraszam, musiałam odebrać faks.
– Powinienem panią uprzedzić. Bardzo mi przykro.
– Jest pan niezwykle uprzejmy, towarzyszu starszy inspektorze Chen – powiedziała, starając się, by w jej głosie nie zabrzmiał sarkazm. – Jak sądzę, tej nocy pan również późno się położył.
– Kiedy wyszedłem od pani, omówiłem sprawę z komisarzem Hongiem z policji w Fujianie. Długo rozmawialiśmy. Wcześnie rano zadzwonił do mnie pomocnik, detektyw Yu. Wyjaśnił, że w jego hotelu jest tylko jeden telefon w recepcji i po jedenastej w nocy kierownik nocnej zmiany chowa go i idzie spać.
– Dlaczego chowa telefon?
– Cóż, na prowincji telefon jest rzadkim towarem. To nie Szanghaj.
– Czy ma pan już jakieś nowe informacje?
– Pytała pani o przyczyny opóźnienia w naszej procedurze przyznania paszportu. Wyjaśniłem to.
– A więc?
– Wen otrzymałaby paszport kilka tygodni temu, ale nie miała aktu małżeństwa. Żadnego prawnego dokumentu potwierdzającego jej związek z Fengiem. Zamieszkała z nim w 1971 roku. W tym czasie wszystkie urzędy państwowe były zamknięte.
– Dlaczego?
– Mao przykleił wielu członkom kadry etykietkę „popleczników kapitalistów". Liu Shaoqi, przewodniczącego Republiki Ludowej, wtrącono do więzienia bez procesu. Urzędy pozamykano. Jedyną władzą stały się tak zwane komitety rewolucyjne.
– Czytałam o rewolucji kulturalnej, ale akurat o tym nie wiedziałam.
– Dlatego nasi ludzie w wydziale paszportowym musieli przeszukać archiwum komuny. To trwało. Pewnie dlatego cały proces przebiegał tak powoli.
– Zapewne – powtórzyła, przechylając lekko głowę na bok. – A więc w Chinach każdy przepis jest ściśle wykonywany, nawet w przypadku spraw specjalnych?
– Przekazuję to, czego się dowiedziałem. Poza tym Wen wystąpiła z wnioskiem w połowie lutego, nie w styczniu.
– Feng powiedział nam, że złożyła dokumenty w styczniu, a dokładnie w połowie stycznia.
– Takie są moje informacje. Ale mimo wszystko muszę przyznać, że trwało to za długo. Być może w grę wchodził jeszcze jeden czynnik. Wen nie ma w Fujianie żadnych guanxi, czyli „powiązań". I chodzi nie tylko o ludzi, których się zna, ale i o ludzi, którzy mogą w razie potrzeby udzielić pomocy.
– Innymi słowy, są smarem, dzięki któremu kółka się kręcą.
– Powiedzmy. Prawdopodobnie, jak wszędzie na świecie, kółka biurokracji kręcą się powoli, jeśli nie przekupi się biurokratów. Po to właśnie są guanxi. Wen przez te wszystkie lata pozostała kimś obcym i dlatego nie miała żadnych powiązań.
Zaskoczyła ją szczerość Chena. Nie próbował przemilczeć sposobu, w jaki funkcjonował system. Nie pasowało to do wizerunku „szybko awansującego funkcjonariusza partii".
– Aha, jeszcze coś. Według jednej z sąsiadek po południu szóstego kwietnia pytał o Wen jakiś obcy człowiek.
– Jak pan myśli kto?
– Jego tożsamość trzeba ustalić, ale nie był to nikt miejscowy. A teraz, czy ma pani jakieś wiadomości od swoich, pani inspektor Rohn?
– Feng rzeczywiście dzwonił do Wen piątego kwietnia. Rozmowa jest obecnie tłumaczona i analizowana. Dam panu znać natychmiast, kiedy dowiem się czegoś więcej.
– Może znajduje się w niej wyjaśnienie, dlaczego Wen zniknęła. – Chen spojrzał na zegarek. – Proszę powiedzieć, jakie ma pani plany na dzisiejszy ranek.
– Niczego nie planuję.
– Jadła pani śniadanie?
– Nie, jeszcze nie.
– Doskonale. Bo mój plan przewiduje dobre śniadanie – oznajmił Chen. – Po długiej rozmowie z detektywem Yu nie zdążyłem jeszcze nic zjeść.
– Więc zejdźmy do restauracji – zaproponowała.
– Och nie, zabiorę panią gdzie indziej; autentyczny chiński smak, typowa szanghajska atmosfera. I tylko kilka minut stąd.
Szukała powodu, żeby odmówić, ale nie znalazła żadnego. Poza tym podczas przyjemnego śniadania łatwiej jej będzie poprosić o zgodę na uczestniczenie w dochodzeniu.
– Nieustannie mnie pan zadziwia, starszy inspektorze Chen. Policjant, poeta, tłumacz, a do tego jeszcze smakosz – powiedziała. – Przebiorę się.
Wzięła prysznic, włożyła białą letnią sukienkę i doprowadziła włosy do porządku – wszystko to trwało parę minut.
Zanim wyszli z pokoju, Chen podał jej telefon komórkowy.
– To dla pani wygody.
– Motorola!
– Wie pani, jak ją tu nazywają? – zapytał i wyjaśnił: – Wielki Brat. Wielka Siostra, jeżeli właścicielką jest kobieta. Symbol nowobogackich we współczesnych Chinach.
– Ciekawe nazwy.
– W literaturze kung-fu tak niekiedy określa się szefów gangów. Bogaczy nazywa się teraz panami Wielki Szmal, a Wielki Brat i Wielka Siostra niosą tę samą konotację. Ja też mam komórkę. Łatwiej nam się będzie ze sobą kontaktować.
– A więc jesteśmy Wielką Siostrą i Wielkim Bratem wybierającymi się na spacer po Szanghaju – powiedziała z uśmiechem.
Kiedy szli ulicą Nanjing, zauważyła, że samochody tkwią w gigantycznym korku. Piesi i rowerzyści wciskali się w najmniejsze luki między pojazdami. Kierowcy przez cały czas musieli wciskać hamulce.
– Nanjing przypomina długie centrum handlowe. Zarząd miasta wprowadził na niej ograniczenie ruchu. – Chen znowu mówił jak przewodnik. – W najbliższej przyszłości pewnie zostanie deptakiem.
Niecałe pięć minut później dotarli do skrzyżowania Nanjing i Syczuan. Rohn zobaczyła na rogu białą restaurację w zachodnim stylu. Za wysokimi oknami o szybach bursztynowego koloru kilka młodych osób popijało kawę.
– Kawiarnia Deda – wyjaśnił Chen. – Kawa jest świetna, ale my pójdziemy na uliczny bazar na tyłach.
Nad wejściem w wąską, zapuszczoną uliczkę Rohn zobaczyła napis „Rynek centralny". Poza rozmaitymi maleńkimi sklepikami z prowizorycznymi ladami lub stolikami na chodniku w zaułku znajdowały się małe bary i budki.
– Poprzednio to był bazar z tanimi i używanymi towarami, coś w rodzaju pchlego targu. – Chen nadal zasypywał towarzyszkę informacjami. – Przychodziło tu tak wielu ludzi, że pojawiły się miejsca, gdzie można coś zjeść: zawsze w pobliżu, tanie, ale o szczególnym klimacie.
Małe bary, stragany z jedzeniem i maleńkie restauracje przesycały powietrze niemal namacalną energią. Większość sprawiała wrażenie tanich, podrzędnych jadłodajni, całkowicie odmiennych od lokali w pobliżu hotelu Pokój. Przy krawężniku sprzedawca układał na zaimprowizowanym grillu pokrojoną w kostkę jagnięcinę, od czasu do czasu posypując ją szczyptą przypraw. Chudy zielarz odmierzał starożytne leki do szeregu kamionkowych garnków stojących na ogniu pod jedwabnym transparentem z napisem chińskimi znakami: „Leczniczy posiłek".
Właśnie tu pragnęła się znaleźć – na gwarnej, pełnej chaosu ulicy, opowiadającej prawdę o tym mieście. Żywe ryby, ośmiornice, żółwie wystawiono w drewnianych lub plastikowych miednicach. Węgorze, przepiórki i żabie udka smażyły się w skwierczących wokach. Większość tętniących życiem restauracji wypełniona była klientami.
W jednym z barów znaleźli wolny stolik. Chen podał Rohn menu. Spojrzała na dziwne nazwy dań i poddała się.
– Niech pan wybiera. Nigdy nie słyszałam o żadnej z tych potraw.
Chen zamówił więc porcję smażonych minibułeczek nadziewanych wieprzowiną, prawie przezroczyste pierożki z krewetkami, pałeczki sfermentowanego tofu, ryż z tysiącletnim jajkiem, marynowany biały kabaczek, soloną kaczkę i twaróg fasolowy Guilin z siekaną zieloną dymką. Wszystko w małych miseczkach.
– Prawdziwa uczta – powiedziała.
– Kosztuje mniej niż śniadanie kontynentalne w hotelu.
Najpierw spróbowała tofu, którego małe kawałki zatknięte były na bambusowych patyczkach niczym szisz-kebab. Mimo że ostre, już po kilku kęsach poczuła, że smak jej odpowiada.
– Posiłek zawsze był ważną częścią chińskiej kultury – wymamrotał Chen, jedząc z apetytem. – Konfucjusz powiedział: „Radość z jedzenia i seksu leży w ludzkiej naturze".
– Zgadza się! – Nigdy nie trafiła na ten cytat. Ale chyba go nie wymyślił? Wydało jej się, że słyszy w głosie Chena lekkie rozbawienie.
Wkrótce zaczęła dostrzegać zdziwione spojrzenia innych klientów – Amerykanka delektująca się zwyczajnym jedzeniem w towarzystwie Chińczyka. Pulchny mężczyzna z olbrzymią kulą ryżu w dłoni pozdrowił ją nawet, mijając ich stolik.
– A teraz mam do pana parę pytań, starszy inspektorze Chen. Myśli pan, że Wen wyszła za mąż za Fenga, chłopa, bo tak bardzo wierzyła w Mao?
– Możliwe. Ale nie sądzę, by w sprawach między kobietą a mężczyzną jedynym wytłumaczeniem była polityka.
– Jak wiele wykształconej młodzieży pozostało na prowincji? – zapytała, dojadając ostatni kawałek tofu.
– Po rewolucji kulturalnej większość wróciła do miasta. Detektyw Yu i jego żona byli w Yunnanie i wrócili do Szanghaju na początku lat osiemdziesiątych.
– Ciekawy podział zadań, starszy inspektorze Chen. Detektyw Yu pracuje w Fujianie, a pan w Szanghaju dogadza sobie wspaniałymi przekąskami w towarzystwie amerykańskiego gościa.
– Moim obowiązkiem jako starszego inspektora było powitanie pani z okazji pierwszej wizyty w Chinach i nawiązanie współpracy naszych dwóch krajów w zwalczaniu nielegalnej emigracji. Sekretarz partii Li specjalnie to podkreślił: „Macie uczynić pobyt inspektor Rohn w Szanghaju bezpiecznym i satysfakcjonującym".
– Dziękuję – odparła. Wyraźnie czuła autoironię w jego głosie i ułatwiało to jej rozmowę. – A więc kiedy wrócę do kraju, powinnam mówić o przyjaźni między naszymi krajami.
– To zależy tylko od pani, inspektor Rohn. Do chińskiej tradycji należy okazywanie gościnności przybyszowi z dalekiego kraju.
– A poza zabawianiem mnie, co jeszcze zamierza pan robić?
– Sporządziłem spis ewentualnych kontaktów Wen w Szanghaju. Mój tymczasowy pomocnik Qian Jun zorganizuje mi rozmowy z tymi ludźmi albo dziś po południu, albo jutro rano. Będę wymieniał się z panią informacjami.
– A więc mam siedzieć cały dzień w hotelu i jak telefonistka w centrali czekać, aż się pan odezwie?
– Nie, nic podobnego. To pani pierwsza podróż do Chin. Proszę zwiedzać. Bund. Ulica Nanjing. W czasie weekendu będę pani przez cały czas służył jako przewodnik.
– Wolałabym raczej włączyć się do pańskiej pracy, starszy inspektorze Chen.
– To znaczy wziąć udział w rozmowach?
– Tak. – Spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie widzę przeszkód, poza tym, że ludzie mówią tu szanghajskim dialektem.
Pomyślała, że jego odpowiedź była wprawdzie dyplomatycznym, ale jednak wykrętem.
– Bez problemu gawędziłam w samolocie z towarzyszami podróży. Wszyscy mówili po mandaryńsku. Nie może pan poprosić swoich rozmówców, by robili to samo? A w razie potrzeby pomógłby mi pan.
– Oczywiście, ale czy uważa pani, że będą mówili swobodnie w obecności amerykańskiego funkcjonariusza?
– Bardziej się postarają, jeżeli uwierzą, że zajmujemy się tym na serio.
– Ma pani rację, inspektor Rohn. Porozumiem się z sekretarzem Li.
– Czy elementem waszej kultury politycznej jest nieudzielanie bezpośrednich odpowiedzi?
– Nie. Udzielę pani odpowiedzi, muszę jednak uzyskać zgodę przełożonego. Na pewno nawet w Biurze Szeryfa Federalnego należy przestrzegać procedur.
– Owszem. A więc co pan chce, żebym robiła, czekając, aż uzyska pan zgodę?
– Jeżeli zniknięcie Wen spowodował telefon od jej męża, lepiej będzie, jeżeli sprawdzi pani, czy nie doszło do przecieków w waszym wydziale.
– Porozmawiam z szefem – oznajmiła, wyraźnie widząc, do czego Chen zmierza. Przewidziała to.
– Poprosiłem w hotelu, aby ustawili faks w pani pokoju. Jeżeli potrzebuje pani czegoś jeszcze, proszę powiedzieć.
– Doceniam pańską pomoc. A teraz jeszcze jedno pytanie – dodała pod wpływem impulsu. – W nocy, kiedy patrzyłam na Bund, pomyślałam o klasycznym chińskim wierszu. Kilka lat temu analizowałam jego angielski przekład. O poecie, który żałuje, że nie potrafi dzielić z przyjacielem transcendentnej sceny. Nie mogłam przypomnieć sobie wersów. Może przypadkiem zna pan ten wiersz?
– Hm… – spojrzał na nią zaskoczony. – Przypuszczam, że to wiersz Liu Yonga, poety z okresu dynastii Song. Druga strofa brzmi tak: „Gdzie znajdę się/Dziś wieczór, obudzony po przepiciu -/Na brzegu rzeki ze szpalerem wierzb płaczących./Księżyc zachodzi, ranek budzi wietrzyk./Rok za rokiem będę daleko/ daleko od ciebie./ Odsłaniają się piękne widoki,/Lecz na próżno:/Och, komuż mogę opowiedzieć/O tych uroczych krajobrazach?"
– To rzeczywiście ten wiersz. – Zdumiała ją nagła metamorfoza Chena. Jego twarz rozjaśniła się, gdy cytował wersy.
CIA się nie myliła. A więc był starszym inspektorem, a także poetą – w każdym razie znał zarówno Eliota, jak i Liu Yonga. To ją intrygowało.
– Liu jest jednym z moich ulubionych poetów z okresu przed Eliotem.
– Dlaczego Eliot to dla pana ktoś tak szczególny?
– Nie umiał podjąć decyzji, czy oświadczyć się ukochanej. Przynajmniej nie w Pieśni miłosnej J. Alfreda Prufrocka.
– W takim razie Eliot powinien uczyć się od Liu.
– Lepiej pójdę teraz do sekretarza Li – powiedział i podniósł się z uśmiechem.
Na rogu ulicy Syczuan musieli stanąć na jezdni, bo chodnik, wbrew przepisom, zastawiały rowery. Podali sobie ręce, zamierzając iść każde w swoją stronę, kiedy nagle Rohn spostrzegła motocyklistę w czarnych dżinsach, czarnym podkoszulku i z twarzą przesłoniętą szybą czarnego kasku. Pędził prosto na nią na potężnym motocyklu. Ryczący potwór uderzyłby w Amerykankę, gdyby nie reakcja Chena. Szarpnął Rohn za rękę, popchnął na krawężnik i osłonił swoim ciałem. Jednocześnie z wykonywanym półobrotem jego prawa noga wystrzeliła do tyłu jak w filmie kung-fu. Motocykl minął Chena o włos, lekko skręcił, zachwiał się, ale nie upadł. Z piskiem opon i w obłoku pyłu pomknął ulicą Nanjing.
Wszystko trwało kilka sekund. Motocykl zniknął wśród pojazdów. Kilku przechodniów gapiło się na nich, potem ruszyło dalej.
– Bardzo przepraszam, inspektor Rohn – powiedział, puszczając jej dłoń. – Ci szaleni motocykliści są niebezpieczni.
– Dziękuję, starszy inspektorze Chen.