ROZDZIAŁ CZWARTY

– Pomóż Jilly pozmywać, a ja pójdę na górę się przebrać. Potem pójdziemy po drewno, zgoda?

– Zgoda! – zawołał chłopiec ochoczo. – Tylko się pospiesz.

Na szczęście podczas obiadu Kipowi nie zamykały się usta. Jill przez cały czas była spięta. Męczyła ją świadomość, że list Marianne wciąż tkwi w kieszeni Zane'a.

Od czasu kiedy zjawił się w oczekiwaniu na samolot, jego życie zostało przewrócone do góry nogami. W jednej chwili stał się ojcem wrażliwego, niezwykle absorbującego pięciolatka, który błyskawicznie zdobył jego serce. W jakiś tajemniczy sposób połączyła ich ta sama silna więź, która pojawiła się między chłopcem a nią samą, kiedy po raz pierwszy Kip zjawił się w przedszkolu.

Podświadomie wiedziała, że Zane Doyle nie należy do mężczyzn, którzy uchylają się od odpowiedzialności, nawet jeśli w ich życiu byłaby inna kobieta. Bez względu na to, w jak trudnej znalazł się sytuacji i w jaki sposób miała się ona odbić na jego relacjach z innymi ludźmi, jedno wydawało się pewne – los jego syna będzie dla niego najważniejszy.

Sądząc po jego stosunku do chłopca, wiedziała, że jest wspaniałym człowiekiem. Dlaczego więc Marianne nie zatrzymała go przy sobie?

Postanowiła nie zaprzątać sobie głowy pytaniami, na które nie mogła znać odpowiedzi i zabrała się do zmywania. W innych okolicznościach praca w tak nowoczesnej kuchni sprawiłaby jej prawdziwą przyjemność – jasne ściany i mnóstwo światła czyniło to pomieszczenie ciepłym i przestronnym nawet w długie, przygnębiające zimowe wieczory. Trudno by jednak było powiedzieć, że Jill znajduje przyjemność w przebywaniu w tym niewątpliwie atrakcyjnym wnętrzu. Musiałaby pozbyć się stresów, żeby rzeczywiście móc je docenić.

A jednak nie mogła sobie odmówić, myślenia o tym, jak też wyglądają pozostałe pomieszczenia tego dużego domu. Z rozmowy Zane'a z Kipem wywnioskowała, że prócz domu ten pierwszy ma również mieszkanie w Bellingham, gdzie mieści się zarząd firmy, oraz drugie, w Thorne Bay, około pięćdziesięciu kilometrów od Kaslit Bay. Czy one również urządzone są z takim smakiem? I czy Zane zamierza tu samotnie spędzić święta, od których dzieliły ich zaledwie dwa dni, czy też wybiera się do Beklingham? Wprawdzie kilka razy wspomniał o swojej matce, ale nie powiedział jasno, czy jego rodzice żyją i czy ma rodzeństwo.

– Jilly? Wychodzimy! – usłyszała z korytarza krzyk Kipa.

Podniosła wzrok znad szafki, w której ustawiała szklanki, i omal nie upuściła jednej, kiedy do kuchni wszedł Zane. W rozpiętej kurtce i z rozwianym włosem wyglądał stanowczo zbyt pociągająco. Omiótł wzrokiem jej sylwetkę, taksując przez chwilę ponętne krągłości rysujące się pod granatowym swetrem, zaraz jednak odwrócił twarz. Ta pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu, więc Jill nie mogła rozszyfrować, co Zane myśli o liście Marianne, nie mówiąc już o jej własnym udziale w całym spisku.

Czując, że serce bije jej jak szalone, zawołała w kierunku Kipa:

– Chodź do mnie, kochanie. Sprawdzę, czy dobrze się ubrałeś.

Po chwili drżącymi rękami nasunęła mu na głowę kaptur.

– Co będziesz robić, kiedy pójdziemy po drewno? – spytał chłopiec.

Jill cmoknęła go w czubek nosa.

– To tajemnica. – Uśmiechnęła się, ale natychmiast spoważniała, gdy tylko przelotnie spojrzała na Zane'a.

Ten zaś położył rękę na ramieniu Kipa gestem tak poufałym i tak naturalnym, że mogłoby się wydawać, iż Zane wykonuje go od lat.

– Jak już pani powiedziałem, kuchnia jest do pani dyspozycji, dopóki pani tu jest – rzucił, zanim wyszedł.

Dopóki pani tu jest…

Te słowa długo dźwięczały jej w głowie. Tak bardzo zależało jej na tym, aby Kip zbliżył się do ojca, że ani przez chwilę nie pomyślała o tym, że chłopiec może więcej nie pojawić się w przedszkolu. Jeśli tylko Marianne osiągnie swój cel i Zane zdecyduje się zatrzymać syna przy sobie, Jill prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy swojego ulubionego wychowanka.

Od września była współlokatorką Marianne i w ciągu czterech miesięcy stała się dla Kipa drugą matką, co zresztą było Marianne na rękę. Jill kochała tego chłopca i sama myśl o rozstaniu z nim przerażała ją. Jej rodzice powiedzieli ostatnio:

– Harris nie będzie czekał na odpowiedź przez całe życie. Gdybyś tylko chciała, mogłabyś być mężatką i mieć własne dziecko, zamiast poświęcać się Kipowi.

Jednak w jej związku z Harrisem brakowało czegoś istotnego. Był przystojny, inteligentny i troskliwy, lecz mimo to czuła, że nie jest przygotowana na to, aby za niego wyjść i urodzić mu dziecko. Nie zrobiłaby tego zresztą dla żadnego mężczyzny. Aż do dzisiaj…

Mój Boże, co się ze mną dzieje, przeraziła się. Jej myśli zaczynały krążyć wokół mężczyzny, z którym Marianne miała kiedyś romans i który być może teraz związany jest z inną kobietą.

Podczas obiadu Kip zapytał go, czy ma nową żonę. Zane zaprzeczył. To jednak wcale nie znaczy, że nie spotyka się z kimś od czasu do czasu. Tak intrygujący mężczyzna nie może narzekać na brak damskiego towarzystwa. Bo też która kobieta mogłaby mu się oprzeć?

Potrzebując ujścia dla rozsadzającej ją energii, zeszła do salonu z gigantycznymi oknami wyglądającymi na zatokę. Tuż obok salonu znajdował się gabinet. Oba pomieszczenia oddzielone były od siebie tylko do połowy, a ściana działowa od podłogi do sufitu zabudowana została półkami.

I salon, i gabinet urządzone były bardzo skromnie. W salonie znajdowała się kanapa, a w gabinecie kilka krzeseł i biurko. Parkiet z jasnego drewna doskonałe pasował do tego surowego stylu, dlatego dywan byłby tutaj tylko zbędnym dodatkiem.

Jill zwiedziła całe piętro, łącznie ze spiżarnią, łazienką, w której spędziła wcześniej kilkanaście minut, i przedsionkiem, w którym mieścił się ogromny zamrażalnik, pralka oraz kilka różnego rodzaju suszarek. Musiała przyznać, że Zane stworzył tu sobie istny raj na ziemi.

Będąc jedynaczką, Jill wszędzie towarzyszyła rodzicom. Zwiedzili Europę, Amerykę Południową i egzotyczne kraje Wschodu. Jednak dopiero kilka lat temu wybrali się na Alaskę i wtedy po raz pierwszy Jill ujrzała przyrodę zupełnie nie tkniętą przez cywilizację. Błękitne, czyste niebo, strzeliste szczyty pokryte warstwą lśniącego lodu i kaskady kryształowo czystej wody tworzyły krajobraz, jakiego nie można by znaleźć w żadnym innym zakątku świata.

Po tej wycieczce zdecydowała, że przeniesie się na Alaskę, dlatego kiedy otrzymała posadę przedszkolanki w Ketchikan, nie wahała się ani przez chwilę. Teraz wiedziała, że była to pomyłka…

Gdyby tylko mogła cofnąć czas, nie przyjechałaby do Kaslit Bay. Z bólem serca przyznała, że wszystko, czego pragnęła, było właśnie tutaj. Wspaniały mężczyzna, cudowna okolica, no i chłopiec, którego kochała prawdziwie matczyną miłością.

Wiedziała, że jest w niebezpieczeństwie. Teraz nie pozostawało jej nic innego, jak tylko modlić się, żeby pogoda poprawiła się do rana i żeby mogła spokojnie wrócić do domu. Jednak na samą myśl o wyjeździe wzdragała się z niechęcią, a może nawet z bólem. Przerażona siłą swoich uczuć, czym prędzej wróciła do kuchni i zabrała się do pracy.

Kiedy wyjmowała z szafki mąkę na ulubione ciastka Kipa, usłyszała dochodzący z podwórza odgłos piły łańcuchowej. Kip jest pewnie w siódmym niebie, pomyślała z zadowoleniem.

Kilka tygodni wcześniej kupiła mu zabawkę – plastikową imitację piły. Dzięki temu chłopiec mógł skompletować cały ekwipunek Paula Bunyana. Dziś jednak trzymał w ręce prawdziwą piłę i uczył się nią posługiwać pod czujnym okiem wytrawnego instruktora.

Nade wszystko pragnęła być teraz obok nich. Aby oprzeć się tej pokusie, z zapałem rzuciła się w wir pracy, od czasu do czasu zerkając tylko przez okno. Choć śnieg nie padał już tak jak wcześniej, wiatr zdawał się przybierać na sile.

Niespodziewany dźwięk telefonu uświadomił jej, że ten dom wcale nie jest pozbawiony kontaktu ze światem. Odebrać czy nie, zastanawiała się. Czy Zane nie miałby nic przeciwko temu?

Tymczasem telefon dzwonił natrętnie. Komuś musiało bardzo zależeć na skontaktowaniu się z Zane'em. Może to Marianne? Kto wie, może dręczą ją wyrzuty sumienia, może zapragnęła dowiedzieć się, czy jej syn bezpiecznie dotarł na miejsce?

Jill chciała w to wierzyć. Kochała Kipa i trudno jej było pogodzić się z myślą, że jego matka mogła zostawić go w taki sposób. Nie wahając się ani chwili dłużej, sięgnęła po słuchawkę.

Damski głos pozbawiony był jednak śladu szkockiego akcentu.

– Czy to mieszkanie Zane'a Doyle'a? – zapytał, nieco zmieszany.

Jill mocniej ścisnęła słuchawkę.

– T-tak.

Po drugiej stronie zaległa cisza.

– Przepraszam, z kim rozmawiam? – rozległo się po chwili.

– Jestem tu przejazdem. Zaskoczyła mnie burza śnieżna. – Jill była trochę speszona. – Czekam, aż pogoda się poprawi na tyle, żebym mogła bezpiecznie polecieć do domu. Pan Doyle jest przed domem. Czy mam go zawołać?

– Nie. – Kobieta zdawała się być zawiedziona. – Proszę go nie niepokoić. Już wczoraj miał być w Bellingham. Teraz nie wiadomo kiedy dotrze do domu. Proszę mu przekazać, że dzwoniła Brenda, dobrze?

– Oczywiście – zapewniła ją Jill, odkładając słuchawkę.

Chciała nawet zapytać, czy Zane ma jej numer telefonu, ale powstrzymała się w porę. Oczywiste, że jeśli ta kobieta rozmawiała z nim wczoraj i była tak bardzo zawiedziona tym, że jeszcze nie wyjechał, to musi łączyć ją bliski związek z Zane'em Doyle'em.

Poczuła w sercu przeszywający ból – pierwsze ukłucie zazdrości w jej dwudziestosześcioletnim życiu.

Później odebrała jeszcze dwa służbowe telefony i zanotowała pilnie na kartce przekazane jej wiadomości.

Tymczasem do domu wrócili ojciec i syn. Chłopiec opowiadał coś z niezwykłym ożywieniem, a mężczyzna słuchał go z powagą. Gdy weszli do kuchni, Jill wyjmowała właśnie ciastka z piekarnika.

– O rany! Czekoladowe ciasteczka! – wykrzyknął Kip. – Zobaczysz, Zane, jakie one są pyszne!

– Mam nadzieję, że nie będzie pan rozczarowany – wtrąciła nieśmiało Jill.

– A dlaczego miałbym być?

Jill z zakłopotaniem potarła dłonią po karku.

– Były do pana trzy telefony i z tego powodu… ciastka trochę za długo leżały w piekarniku.

– Może to im tylko pomogło – odparł, a potem zwrócił się do Kipa: – Spróbujemy, kolego?

Chłopiec skinął głową, a Zane sięgnął po pierwsze ciastko, potem po drugie…

I zanim Jill doczekała się oceny, zniknęło w mgnieniu oka niemal pół półmiska. To wystarczyło za jakikolwiek komentarz.

Zane wyjął z lodówki mleko i rozlał je do dwóch szklanek.

– Nie powinna pani odbierać telefonu – rzucił, przechodząc obok Jill. Nie powiedział jednak tego ze złością. – Od poniedziałku jestem na urlopie – dodał. – Włączyłem sekretarkę i nie zamierzam do nikogo oddzwaniać.

Jill zaczerpnęła tchu.

– Nawet do Brendy? – zapytała odważnie.

Загрузка...