ROZDZIAŁ PIĄTY

Zane spokojnie odstawił szklankę do zlewu.

– Widzę, że moja kochana siostrzyczka chce ściągnąć na święta całą rodzinę. Cóż, obawiam się że jej się nie uda.

Jill niespodziewanie dla siebie poczuła ulgę.

– Odebrałam… bo myślałam, że to Marianne. Byłam pewna, że chce zapytać o Kipa.

Zgromił ją spojrzeniem i powiedział:

– Sama pani nie wierzy, że potrafiłaby pomyśleć o kimś innym niż tylko o sobie. Gdyby było inaczej przyjechałaby tutaj. Więc nie udawajmy, że spodziewamy się czegoś, co na pewno się nie zdarzy – wycedził powoli.

Wolała nie wiedzieć, dlaczego przemawia przez niego taka gorycz.

– Jilly, mogę jeszcze jedno ciastko?

– Może lepiej nie. Zjadłeś już dosyć. Zaraz będzie kolacja.

– Tak, lepiej idź do Bestii i powiedz jej, że może wejść do środka – zaproponował chłopcu Zane.

Jill odetchnęła. Było to niewątpliwie dyplomatyczne posunięcie.

– Musimy poważnie porozmawiać – zwrócił się do niej, kiedy za Kipem zamknęły się drzwi. – Wiem, że będzie to możliwe, dopiero kiedy mały pójdzie spać. I jeszcze coś: domyślam się, że nie zaśnie bez pani, dlatego proponuję, żebyście spali w salonie. Na górze jest tylko jedno łóżko – dodał tonem usprawiedliwienia.

– W porządku. Będzie zachwycony.

– Jasne. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Jeśli pani jest przy nim… Powinno być wam wygodnie – zmienił ton na bardziej praktyczny. – Kip może spać na kanapie, a pani zajmie tapczan. Trzeba tylko pojechać do sklepu po pościel, zaraz to zrobię.

Jill poczuła się skrępowana, a jednocześnie szczęśliwa. Ku jej zadowoleniu niechcący wyszło na jaw, że zazwyczaj nikt u niego nie nocuje.

– Czy Kip mógłby się w tym czasie wykąpać? – zapytała.

– Oczywiście. Wanna na górze jest jeszcze niesprawna, dlatego proszę korzystać z tej na dole. A właśnie, muszę dokupić jeszcze kilka ręczników. Potrzebuje pani czegoś ze sklepu?

Potrząsnęła głową.

– Przywiozłam wszystko, czego mógłby potrzebować Kip na wypadek, gdyby… – urwała, szukając odpowiedniego słowa.

– Dobrze, nie musi pani tłumaczyć – uciął ze zniecierpliwieniem. – Skąd miała pani wiedzieć, czy ojciec chłopca jest tak samo nieodpowiedzialny jak jego matka? Pytałem, czego potrzebuje pani, nie Kip.

Odwróciła wzrok. Prawda była taka, że wszystko co było jej potrzebne do szczęścia, miała pod tym dachem.

– Prawdę mówiąc, jest jedna rzecz… – zaczęła nieśmiało. – Myślałam, że zdążę wybrać się po prezent dla Kipa, ale kiedy znalazłam list Marianne…

– Co to ma być? – uciął.

– Buty na grubej podeszwie. I kapelusz, najlepiej brązowy. On chciałby wyglądać tak jak pan.

Zane drgnął niespokojnie.

– Obawiam się, że mają w sklepie tylko żółte A jeśli chodzi o buty, R.J. musi je dopiero sprowadzić. Myślę, że da się to zrobić.

– W taką pogodę? – zdumiała się. – Myślałam, że taka burza może trwać nawet kilka dni.

Spojrzał na nią tak, że zmieszała się pod jego wzrokiem.

– Rzeczywiście, ale specjalne zamówienia przywożone są ciężarówką. Mamy stąd świetne połączenie z Thorne Bay.

– Nie wiedziałam.

– Skąd mogła pani wiedzieć, jeśli jeszcze wczoraj nie miała pani pojęcia o istnieniu Kaslit Bay? – mruknął. – Ale wciąż nie odpowiedziała pani na moje pytanie…

– Niczego nie potrzebuję, naprawdę.

Zmarszczył brwi.

– Jeszcze nie spotkałem kobiety, która nie chciałaby niczego dla siebie i na dodatek tak poświęcała się dla cudzego dziecka.

To, co powiedział, zabolało ją. Doskonale wiedział, że łączą ją z Kipem bardzo silne więzy. Czy tak jak jej rodzice nie pochwalał zbyt wielkiego przywiązania do chłopca, który nie jest jej synem? A może widział w niej zdziwaczałą starą pannę? Boże, byle tylko nie zorientował się, jak wielkie wywarł na niej wrażenie…

– Nie musi się pan o mnie martwić – odparowała, próbując zachować spokój. – Może pan nie uwierzy, ale mam także własne życie. Teraz więc, kiedy Kip odnalazł ojca, mogę spokojnie wrócić do swoich spraw.

– Kłopot w tym, że nie wiadomo, czy nastąpi to tak szybko, jak by pani chciała.

Po tych słowach energicznie podniosła się z miejsca i szybkim krokiem wyszła z kuchni. Odprowadziło ją kpiące spojrzenie Zane'a.

Kip bawił się z Bestią w salonie. Kiedy wreszcie udało jej się namówić go na kąpiel, usłyszała odgłos zamykanych drzwi. Od razu poczuła się swobodniej.

Zauważyła, że pluskanie się w ogromnej wannie Zane'a sprawia małemu więcej radości niż kąpiel w domu. Może dlatego że wszędzie wokół znajdowało się mnóstwo męskich kosmetyków?

Bordowy szlafrok wiszący na drzwiach i leżące na półce przybory do golenia uparcie przywoływały jej na myśl ich szorstkiego właściciela, który wyraźnie dawał jej do zrozumienia, iż nie czuje do niej nic oprócz litości.

Sama wzięła kąpiel natychmiast, kiedy chłopiec wyszedł z wanny, po czym przebrała się w swoją starą czerwoną koszulę nocną z nieco wytartym kołnierzykiem i wysłużony szlafrok. Stroju dopełniły gigantyczne kapcie-króliki, które z każdym krokiem ruszały uszami. Identyczną parę miał na sobie Kip.

Kiedy wrócił gospodarz, oboje zajęci byli zabawą z Bestią. Pies z zapamiętaniem usiłował schwycić królicze ucho.

– Zane! – wykrzyknął zaaferowany chłopiec. – Bestia chce zjeść moje kapcie!

– Na jego miejscu chciałbym zrobić to samo. – Zane stanął w progu, z ojcowską dumą przypatrując się zabawie syna. Jill zdawało się nawet, że na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Hej, może przerwalibyście te harce i nakarmili głodnego człowieka, co? – odezwał się po chwili. – Jest prawie wpół do ósmej, już dawno powinienem być po kolacji.

Kip zerwał się z miejsca i podbiegł do ojca. W jednej chwili zapomniał o zabawie.

– Jilly wszystko przygotowała, a ja nakryłem do stołu!

Zane pochylił się i podniósł chłopca na ręce.

– Wszystko więc wskazuje na to, że ja będę musiał pozmywać.

– Pomogę ci – zaofiarował się Kip.

Potrafił być taki słodki. Jill zazdrościła jego ojcu prawa do takiej bliskości. Tak naprawdę zazdrościła im obu.

Podczas kolacji milczała, dając szansę Zane'owi i Kipowi poznać się jeszcze lepiej, a zaraz po tym, jak podała deser, wycofała się dyskretnie.

– Pójdę już do pokoju – powiedziała.

Zane doskonale wiedział, dlaczego tak się zachowała, i zdawał się być z tego zadowolony.

– Nowa pościel jest na werandzie – rzucił tylko obojętnym tonem.

Przez następne pół godziny obaj panowie zmywali naczynia, świetnie się przy tym bawiąc. Jill tymczasem musiało wystarczyć towarzystwo Bestii.

W salonie na parterze było ciepło i przytulnie, lecz na zewnątrz wciąż szalała wichura. Gdy Zane wziął prysznic, przekręcił klucz w zaniku i zgasił światła w całym domu, widać było wyraźnie, jak za oknem gną się drzewa i pędzą drobinki śniegu.

Kip wślizgnął się do łóżka, a tuż za nim pod kołdrę wsunął się pies i położył głowę na ramieniu chłopca. Ani Jill, ani Zane nie mieli serca go przeganiać.

– Dobranoc, Zane – powiedział w ciemności Kip, wiedząc, że ten stoi wciąż na progu.

– Dobranoc. Śpij dobrze, Kip.

– Myślisz, że nasz samolot wkrótce przyleci?

– Nie wiem, ale nie myśl o tym teraz.

– Mam nadzieję, że nie przyleci.

– Dlaczego?

– Że nie przyleci nigdy i będziemy mogli zostać tu na zawsze!

– Naprawdę chciałbyś?

– Tak. Przed chwilą się o to pomodliłem.

Jill wtuliła w poduszkę twarz mokrą od łez.

– W takim razie postanowione – powiedział Zane łagodnie. – Jutro nie przyleci.

– A co będziemy robić jutro? – dopytywał się chłopiec.

– Pojedziemy szukać choinki.

– Jilly, słyszysz? Musisz iść z nami!

– Ja chyba…

– Wszyscy pojedziemy – uciął krótko Zane, gasząc jej słaby sprzeciw.

– Zane, zostaniesz tu, dopóki nie zasnę? – znów odezwał się chłopiec.

– Chciałbyś? Właśnie zamierzałem to zrobić.

– Mógłbyś mi coś opowiedzieć?

– Pewnie. Słyszałeś historię o Kabloonie?

– Nie.

– Kabloona to był mały indiański chłopiec. Zgubił się, kiedy załamał się pod nim lód. Wkrótce znalazł się na dalekiej Północy, gdzie zaprzyjaźnił się z niedźwiedziem polarnym. Był on tak ogromny, że Kabloona na początku pomylił go z górą lodową…

– Jilly widziała prawdziwą górę lodową, prawda, Jilly? – przerwał Kip. – I co było dalej?

Jill słuchała zafascynowana, czując, że mogłaby tak leżeć całą wieczność. Uspokajający ton głosu Zane wkrótce uśpił chłopca, lecz na Jill podziałał wręcz odwrotnie. Z trudem powstrzymała się, aby nie poprosić o następną bajkę.

Nie zdążyłaby jednak tego zrobić, bowiem czar prysnął już w następnej chwili.

– Myślę, że wystarczy na dzisiaj bajek – powiedział Zane zmienionym głosem. – Możemy przejść do kuchni, pani Barton?

Загрузка...