ROZDZIAŁ ÓSMY

Serce Jill biło jak oszalałe.

Żaden zdrowo myślący mężczyzna nie oświadcza się kobiecie po dwudziestu czterech godzinach znajomości, myślała. Zane Doyle był jedną z najrozsądniejszych osób, jakie poznała, więc jego decyzja została z całą pewnością przemyślana.

I podyktowana szczerą troską o szczęście syna. Niczym więcej.

Tak, zaznał miłości ze swoją pierwszą żoną i na pewno nie oczekiwał nowego uczucia. Związek z Jill byłby najzwyklejszym małżeństwem z rozsądku, idealnym rozwiązaniem w tej akurat sytuacji. Zane zyskałby gospodynię domową, dając jej obrączkę i nazwisko. Jako żonaty mężczyzna miałby także większe szanse na otrzymanie zgody na opiekę nad dzieckiem.

Cóż, doskonale wiedział, jak bardzo Jill kocha jego syna i zamierzał skrzętnie to wykorzystać. W jego oczach powoli wkraczała w okres staropanieństwa, więc swoją propozycję traktował zapewne jako propozycję nie do odrzucenia. Uznał, że ów misternie obmyślony plan będzie korzystny dla całej trójki, i śmiało dążył do jego realizacji. Był przekonany, że Jill podskoczy ze szczęścia, słysząc te niespodziewane oświadczyny.

I nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się mylił. Jill była dotknięta do żywego. Nikt jeszcze tak jej nie zranił. Pomimo uczucia, jakim darzyła chłopca, postanowiła odmówić. Wiedziała, że musi zrobić to natychmiast, zanim pokusa pozostania z Zane'em Doyle'em pod jednym dachem, nawet za cenę upokorzenia, okaże się silniejsza.

– Wiem, kochanie, że tego pragniesz – zwróciła się do Kipa. – Ale ja nie mogę wyjść za twojego tatę. Widzisz… kocham innego mężczyznę.

– Mówisz o tym dentyście?

Uśmiechnęła się. Chłopiec był całkiem nieźle zorientowany, w jej sprawach sercowych.

– Tak, czeka na mnie w Salem

– Mówiłaś, że jest tylko przyjacielem.

– To prawda, tak mówiłam. Ale Harris jest mi bardzo bliski i…

I mimo wszystko kocham go na swój sposób, dokończyła w myślach. Może nie tak, jak powinnam, ale to moja sprawa. Nie muszę przecież od razu za niego wychodzić. Po tym, jak poznała Zane'a Doyle'a, wiedziała, że poślubi tylko kogoś, kto zrobi na niej równie mocne wrażenie. Tylko czy są poza nim tacy mężczyźni?

– Posłuchaj… – Spojrzała na chłopca, który wciąż patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. – Ty i ja zawsze będziemy przyjaciółmi. Do czerwca zostanę w Ketchikan, więc będziesz mógł mnie odwiedzać.

– Ale my chcemy, żebyś była z nami przez cały czas, prawda, tatusiu?

– Tak – poparł go ojciec. – Kiedy twoja pani spędzi z nami trochę więcej czasu, to może pokocha nas bardziej niż tamtego dentystę. Zresztą, dentyści zazwyczaj są nudni.

– Dlaczego? – zainteresował się Kip.

– Przez cały dzień zaglądają ludziom w zęby, słuchając przy tym maszyny do borowania. Wciąż te same bodźce.

Chłopiec pokiwał głową, nie do końca zadowolony z wyjaśnienia, a Jill uśmiechnęła się nieznacznie. Była dokładnie tego samego zdania, lecz w tej chwili nie przyznałaby się do tego za nic w świecie.

– Ale wszyscy się ich boją – podjął temat Kip.

– A co mają robić?

– Dajcie spokój – przerwała poważnie Jill. – To tak samo ważny zawód, jak każdy inny.

– Oczywiście – mruknął Zane. – Nikt tego nie neguje. Chciałem tylko powiedzieć, że osobiście wolę obcować z przyrodą, obserwować topniejące lody na wiosnę i kolorowe liście na drzewach jesienią. A latem podziwiać soczyście zielone lasy i wdychać cudowny zapach wiatru i deszczu.

Kusił ją, kusił podstępnie i z wyrachowaniem. Zacisnęła mocno powieki, lecz i tak stanął jej przed oczami wspaniały krajobraz Alaski – taki, jaki zobaczyła, kiedy przyjechała tu po raz pierwszy.

– Nie martw się, synu, kobiety zmieniają zdanie częściej niż mężczyźni – usłyszała głośny szept Zane'a.

– Więc przekonaj ją, tato – odparł Kip, pełen wiary w ojca.

– Właśnie to zamierzam zrobić.

– Może na razie pójdziecie po choinkę? – zaproponowała Jill, by wybrnąć jakoś z tej niezręcznej sytuacji. Była coraz mniej pewna, że jest w stanie oprzeć się urokowi Alaski, a przede wszystkim urokowi Zane'a Doyle'a.

– A ty? – spytał Kip.

– Ja w tym czasie posprzątam.

– Nie ruszymy się bez pani – zaprotestował z uśmiechem Zane. – A porządek zrobimy razem.

– Gdzie jedziemy? – spytał Kip po dziesięciu minutach drogi.

– Jesteśmy prawie na miejscu – odparł Zane, skręcając w ukrytą między drzewami dróżkę. – Nasze drzewko gdzieś tutaj się schowało.

– Naprawdę?

– Tak. Każde drzewo ma jakieś zadanie. To, o którym myślę, ma zostać naszą choinką. Rośnie tutaj od wielu, wielu lat. Najpierw było małe i cieniutkie. Wyglądało pewnie tak samo jak ty, kiedy się urodziłeś. Czeka na ciebie i nie może się doczekać, kiedy je odnajdziesz.

Chłopiec roześmiał się, a Jill poczuła gwałtowne ukłucie w sercu.

– Obserwowałem je, jak rośnie, staje się coraz bardziej potężne, coraz bardziej srebrzyste…

– Srebrzyste? – Kip nie posiadał się ze zdumienia. – Przecież choinki są zielone.

Zane i Jill jednocześnie wybuchnęli śmiechem.

– Ale nie wszystkie – zapewnił chłopca ojciec.

– Jilly? – szepnęło dziecko. – Czy widziałaś kiedyś srebrną choinkę?

Podniosła głowę, patrząc na Zane'a. Zelektryzowało ją ciepłe spojrzenie błękitnych oczu. Zakochałam się, pomyślała. Jestem tego pewna. Jak to możliwe, że stało się to tak szybko?

– Chyba widziałam – odparła z wahaniem. – Twój tata mówi o pewnej odmianie zwykłego świerku. Srebrny świerk to najbardziej eleganckie drzewko na święta. Pamiętam, jak moja rodzina marzyła co roku, żeby takie mieć, lecz za każdym razem musiała zadowolić się zwykłym.

– Mama i ja nigdy nie mieliśmy choinki. Są strasznie drogie. Ale Jilly dała nam kiedyś taką malutką, sztuczną, pamiętasz, Jilly?

Tym razem Zane poszukał jej wzroku. W jego oczach pojawił się ból.

– Pomyśl więc, jakie masz szczęście, że twój tato wie, gdzie ich szukać – powiedziała Jill z udawaną wesołością. – Zobaczysz, jak dzięki niej będzie w domu pięknie pachniało!

Twarz Zane'a rozjaśniła się po tych słowach.

– Poczekajcie, wyjmę tylko piłę z samochodu – powiedział. – Zresztą, jak chcecie, to wysiadajcie już i idźcie szukać naszego drzewka.

Zostawiając ślady stóp na świeżym śniegu, Jill poczuła się tak, jakby wkraczała do magicznego świata. Ogromne sosny stojące ciasno jedna obok drugiej broniły ów świat przed wiatrem, panowała więc w nim niezwykła, błoga cisza. Kroczyli ostrożnie, miękko zapadając się w śnieg. Nawet Bestia poruszał się bezszelestnie.

Nagle ich oczom ukazał się skarb, którego szukali. Pomiędzy drzewami cedrowymi stał wspaniały trzymetrowy świerk. Wyglądał dokładnie tak, jakby wyjęto go z filmu Disneya. Jill wydawało się nawet, że za chwilę wynurzy się zza niego Jelonek Bambi.

Nastrojową ciszę przerwał okrzyk Kipa:

– Ale on wcale nie jest srebrny!

– Ależ jest, w porównaniu z innymi drzewami – przekonywał go Zane. – Przyjrzyj się pozostałym świerkom. Widzisz różnicę?

Chłopiec w skupieniu przypatrywał się gałęziom gęsto pokrytym igłami.

– Tak! – wykrzyknął po chwili. – Nasz naprawdę jest najpiękniejszy!

– Zobacz, jakie ma równe gałązki.

– A czy on umrze, jeśli go zetniemy?

– Niestety tak.

Kip spojrzał z wahaniem na Jill.

– Myślisz, że powinniśmy zabić to drzewko?

– To zależy od ciebie.

– Jeżeli je zetniemy, to nie będzie go z nami w następne Boże Narodzenie, prawda?

Zane skinął głową.

– A za rok urosłoby jeszcze większe?

– Tak.

– To w takim razie może nie musimy go ścinać?

Jill dojrzała, jak Zane odwrócił wzruszoną twarz.

– Nie – szepnął.

– Uff, to dobrze. Chciałbym, żeby tu rosło do czasu, aż będę taki duży, jak ty!

– Świetny pomysł – rozpogodził się Zane. – Pewnego dnia pokażesz je swoim dzieciom.

– Wtedy będzie ogrrromne!

– Wiesz co, Kip? Kilka kilometrów stąd widziałem powalone drzewo. Odrąbiemy górną część i zabierzemy ją do domu, co ty na to?

Dziwnym trafem Jill w drodze do lasu pomyślała o tym samym. Już wcześniej przeczuwała, że pozornie twardy i stanowczy Zane jest w istocie człowiekiem wrażliwym i czułym, podobnie jak jego syn. Teraz była tego całkowicie pewna. Czy rozumiałaby się z nim tak dobrze, jak rozumiała się z jego synem? Czy kochałaby go równie mocno, choć rzecz jasna inną miłością?

Och, na pewno! Całe życie szukała kogoś takiego jak on. Gdyby tylko spotkała go w innych okolicznościach.

Wbrew wcześniejszym postanowieniom i wbrew zdrowemu rozsądkowi, zaczęła się nagle zastanawiać, czy propozycja małżeństwa, jaką złożył jej ten mężczyzna, wynika z czegoś więcej niż z wyrachowania. Być może Zane także jest nią zafascynowany? Czy gdyby pięć lat temu to ona była na miejscu Marianne, również próbowałby ją odnaleźć? Czy chciałby z nią zostać?

Postanowiła nie myśleć o tym dłużej, a już pewnością nie poruszać w rozmowie tego tematu. Teraz najważniejsze było to, aby nic nie zmąciło radości Kipa.

Jeszcze przed obiadem Zane zdążył zrobić drewniany stojak. Ponieważ jednak święta miał spędzić w Bellingham, w domu nie było żadnych ozdób ani światełek. Jill zaproponowała, żeby po południu zrobili wycieczkę do sklepu, na co Zane przystał chętnie, uznawszy, że w czasie kiedy Jill i Kip będą robić świąteczne zakupy, on dokończy malowanie ścian w sypialni na piętrze.

Trzymając w dłoni kilka dwudziestodolarowych banknotów, Jill zamknęła drzwi ciężarówki. Schowała pieniądze do kieszeni, przekręciła klucz w stacyjce i już miała ruszać, kiedy Zane lekko zapukał w szybę.

– A pieniądze? – spytał, gdy ją odsunęła.

– Mam. – Poklepała się po kieszeni kurtki.

– Weź więcej. – Wsunął głowę do kabiny i położył przy kierownicy niewielką portmonetkę. – Na wszelki wypadek.

Jill zesztywniała. Usta Zane'a znalazły się niebezpiecznie blisko jej twarzy. Nie mogła teraz myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, aby go pocałować.

– Wiesz, co masz kupić? – zapytał, nie cofając głowy, a ona dopiero teraz zauważyła, że on także nie może oderwać wzroku od jej warg.

Wreszcie Kip stracił cierpliwość i wcisnął się między Jill i kierownicę.

– No dobra, jedziemy! Będziesz tu, tatusiu, kiedy wrócimy?

Spojrzeli po sobie, rozumiejąc się bez słów. Oboje wiedzieli, że to lęk przed porzuceniem każe dziecku zadać to pytanie.

Zane obszedł samochód i otworzył drzwiczki z drugiej strony.

– Wiesz, kolego, pomyślałem, że ściany mogą przecież poczekać – powiedział, zajmując miejsce obok syna.

– Jak to?

– Tak to. Strasznie pusto byłoby w domu bez was. Jedziemy razem!

Jill spojrzała na niego mimowolnie. Zane patrzył na nią w taki sposób, że przez jej ciało przeszedł niepokojący dreszcz.

Загрузка...