Przyszła noc, o jakiej marzyła.
Zadzwonił „filozof”.
Było dziesięć po jedenastej, kiedy zadźwięczał telefon i usłyszała miły, swobodny, lekko ironiczny głos. Z brzmienia wywnioskowała, że należał do mężczyzny w średnim wieku.
On też miał trudności z zaśnięciem i spędzał noce w samotności. Rzadko kładł się przed czwartą rano i zwykł przesypiać ranki. Z przyjaciółmi spotykał się popołudniami i wieczorami.
– Coś mi to przypomina – Irina uśmiechnęła się miękko. – Klasyczna sowa?
Tak, przyznał, zawsze sprawiało mu kłopot ranne wstawanie do szkoły i pracy. Szkołę jakoś przespał, pracy nie wypadało, więc dał sobie spokój. Został pisarzem i sam decyduje o swoim rozkładzie zajęć.
Tyle że do tego zawodu potrzebny jest talent, zdziwiła się Irina, trochę zaskoczona, trochę rozbawiona.
Oczywiście, nawet wydał kilka książek, ale nie chce o nich rozmawiać. Ta rozmowa ma być przecież anonimowa?
Irina musiała przyznać mu rację. Zastanawiała się, kim jest jej rozmówca. Pisarz mieszkający w Høyden?
– We współczesnym społeczeństwie wolny zawód jest nieomal jedynym sposobem na przetrwanie – westchnął. – Pomyśl o tych biedakach, którzy tracą pracę w wyniku redukcji. Państwo zachęca ich, by zaczęli od nowa. Ilu tak uczyniło tylko po to, by po paru latach zbankrutować przez wysokie podatki? Nie powinno się dopuszczać do bankructw. Państwo wydaje na bezrobotnych znacznie więcej, niż ściąga od nich w formie podatków. To dotyczy również dużych firm.
– Całkowicie się z tobą zgadzam – powiedziała Irina, kiwając z zapałem głową, choć przecież i tak nie mógł tego zobaczyć. – Pełne zatrudnienie znaczy więcej niż pieniądze w kasie. Jeśli możesz utrzymać się z pisarstwa, to trudno o lepszy sposób na życie.
– Ach, nie mam zbyt wysokich wymagań. Trochę maluję i czasami udaje mi się sprzedać jakiś obraz. Wystarczy na bieżące potrzeby.
– Talenty artystyczne często idą w parze.
– Tak, uzdolnienia dostaje się hurtowo w darze od natury – roześmiał się. – Do muzyki, śpiewu, nawet teatru. Wszystkiego. Wiele z tego nie wynika. Biegłość w większości dziedzin, może wirtuozeria w jednej.
– Szkoda, że na mnie nie trafiło – westchnęła. – Jeśli chodzi o muzykę, wyróżniłam się już jako dziecko. Rodzice opłacali mi lekcje fortepianu, ale zrezygnowali, kiedy pewnego razu nauczycielka powiedziała, że zagrałam zły dźwięk, a ja nie mogłam zrozumieć, skąd to wie, skoro stoi tyłem do instrumentu. Wtedy do nich dotarło, że nic ze mnie nie będzie.
Roześmiał się i ten śmiech wzbudził w Irinie sympatię do nieznajomego.
Ta rozmowa dodała Irinie otuchy i pewności siebie.
Od dawna nie miała okazji do takiej wymiany myśli. Konwersacje z Arntem ograniczały się do banałów życia codziennego, a praca w biurze parafialnym nie zmuszała do wysiłku intelektualnego.
„Filozof” chciał poznać przyczyny jej bezsenności. Czyżby też była z natury nocnym markiem?
Irina musiała zachować ostrożność.
– Właściwie nie – zaczęła z wahaniem. – Jestem na zwolnieniu, z przyczyn osobistych, i cierpię na bezsenność. Zamiast siedzieć i wpatrywać się w ściany, wolałam zrobić coś pożytecznego. Najgorsze to leżeć i czekać na sen, który nie chce przyjść. Mój umysł pracuje na zbyt wysokich obrotach, bym mogła skupić się na lekturze.
– Rozumiem – odrzekł sceptycznym tonem, jakby nie rozumiał i chciał wiedzieć więcej.
Nic więcej się nie dowiedział, Irina roześmiała się tylko z zażenowaniem.
– Teraz, kiedy nie pracuję, zaczynam doceniać życie pozbawione stresu. Korzystam z okazji, by trochę okiełznać wybujałe ambicje.
– Tak, stres bierze się z tego, czego nie robimy – stwierdził.
– Z tego, czego nie zdąży się zrobić – zgodziła się Irina po namyśle. – Czasami wpadamy w wir zdarzeń i myślimy: Tego nie zdążymy zrobić, bo trzeba zająć się czym innym. I nie możemy pozbyć się poczucia, że zaniedbujemy obowiązki.
– No właśnie!
– Koszmarny sen kobiety pracującej. Choć pewnie i mężczyźni nie są wolni od myśli, że znajdują się nie tam, gdzie trzeba, i zajmują się nie tym, czym by chcieli. Jestem szczęśliwa, że pozbyłam się podobnych problemów.
– Czym się zajmujesz, kiedy nie prowadzisz nocnych rozmów?
Irina zawahała się. Spojrzała na siebie w lustrze nad toaletką i ujrzała bladą, zmęczoną twarz. Nie była w formie, ale tak to jest, jeśli myli się dzień z nocą.
– To pytanie narusza moją anonimowość.
– Przepraszam! Spytałem bez zastanowienia. Czy mogę jeszcze zadzwonić, jeśli noc zacznie mi się dłużyć?
– Bardzo proszę – zgodziła się chętnie. – Ty przynajmniej nie jesteś trudnym przypadkiem.
Spoważniał.
– Ja nie, ale mój brat ma poważne problemy. – Przykro mi to słyszeć.
– Choroba przykuła go do wózka – westchnął. – Mógłby prowadzić całkiem normalne życie, gdyby nie brak zrozumienia u ludzi.
– Odnoszę wrażenie, że postawy względem takich osób uległy znacznej poprawie?
– Ależ skąd! Niektórzy krzyczą mu do ucha, zakładając automatycznie, że pewnie jest też głuchy. Inni plotą bzdury, jakby mieli do czynienia z chorym umysłowo. Gdyby zechcieli zwracać uwagę na jego rozum, a nie ciało, żyłoby mu się znacznie łatwiej.
– Rozumiem.
– Niedawno pewna dama z jakiejś sekty religijnej powiedziała mu wprost, że siedzenie na wózku to kara za jego własne grzechy. Odpowiedział, że choruje od dziecka, więc kiedy zdążył nagrzeszyć? Dama strasznie się uniosła i stwierdziła, że bluźni.
– Ojej! – Irina aż zadrżała.
– Przy innej okazji zażartował sam z siebie. Jakiś starszy pan poczerwieniał wtedy ze złości i krzyknął, że z poważnych spraw nie należy się wyśmiewać.
Irina skrzywiła się.
– Twój brat zrobił to, żeby mieć siły do życia.
– Właśnie. Wielu uważa, że niepełnosprawni powinni traktować ludzką uprzejmość jak jałmużnę i przyjmować ją z wdzięcznością. Własne opinie, kontrowersyjne poglądy i dowcipy nie są mile widziane.
– Bardzo lubisz brata – powiedziała łagodnie.
– Jesteśmy sobie bardzo bliscy – odrzekł niemal szorstko. – Nie okazuję mu współczucia, bo go nie potrzebuje. Straciłem już nadzieję, że świat zacznie traktować go naturalnie, tak jakby był normalnym człowiekiem. Zresztą co to właściwie znaczy?
– Sama się zastanawiam – zakończyła z uśmiechem.
Ta rozmowa dodała jej odwagi. Kiedy koło północy telefon zadzwonił ponownie, wciąż się uśmiechała.
Uśmiech zamarł jej na ustach. To był ten sam ordynarny męski głos. Starszy człowiek, który wypluwał z siebie paskudztwa, szybko i niewyraźnie. Irina zerwała połączenie.
Zacisnęła mocno dłonie na oparciach fotela. Kiedy dzwonek telefonu rozbrzmiał ponownie, nie wiedziała, co zrobić. W końcu podniosła słuchawkę.
Znów on. Tym razem wiele nie mówił, wymamrotał tylko jakiś brzydki wyraz, dysząc w mikrofon.
Irina roześmiała się.
– To doprawdy zabawne! Myślałam, że takie historie zdarzają się tylko w tanich komediach. Obleśny staruch jęczący w telefon. Świntuch śliniący się na widok dziewcząt, których nigdy nie będzie mieć!
Rozłączyła się.
To powinno zamknąć mu usta, pomyślała, trzęsąc się ze zdenerwowania.
Arnt, dlaczego mi to zrobiłeś? Pokoje krzyczą pustką, na zewnątrz czai się zło.
Pod postacią grubiańskiego starca? Nie był taki groźny, przecież jej nie znajdzie.
Odbyła potem parę rozmów, o których chciała jak najszybciej zapomnieć. Nie w takim celu rozpoczęła swoją nocną służbę.
Pierwsza zaczęła się od ciszy. Kiedy po krótkiej chwili rzuciła w słuchawkę pytające „halo”, odpowiedział jej stłumiony chichot. Potem bardzo młody, rozbawiony głos zapytał:
– Czy to Nocny Rozmówca?
Wybuch niepohamowanego śmiechu w tle. Młodzież. Może nastoletnia, rozochocona paroma piwami, może młodsza, strojąca telefoniczne figle.
– O co chodzi? – spytała Irina.
Ponowny wybuch śmiechu, trzasnęły widełki aparatu. Smarkacze, pomyślała.
Druga rozmowa była inna, lecz równie nieudana. Zadzwoniła kobieta i oznajmiła, że ma mnóstwo zmartwień. Po długiej tyradzie o brutalnych i pozbawionych serca właścicielach kamienicy, niczym nie zawinionych długach, zbyt wysokich podatkach i zwykłej niesprawiedliwości dama przeszła do sedna rzeczy. Potrzebowała pieniędzy.
Irina delikatnie przedstawiła swą kiepską kondycję finansową, co jedynie rozzłościło jej rozmówczynię, która oskarżyła ją o skąpstwo i brak zrozumienia dla cudzych problemów. Dodała jeszcze, że Irina nie powinna zawracać ludziom głowy w środku nocy, skoro wcale nie zamierzą spieszyć im z pomocą.
Ten sposób rozumowania pozbawiony był wszelkiej logiki, ale Irinie udało się utrzymać przyjazny ton głosu do końca rozmowy.
Dyskusja dała się jej we znaki. Nie była przyzwyczajona do agresywnych zachowań. W małżeństwie z Arntem unikali gwałtownych utarczek, co w dużej mierze było zasługą jej ugodowego charakteru. W biurze parafialnym mało kto odważył się podnieść głos. Z szacunku?
To nagłe uczestnictwo w prywatnym życiu innych ludzi było dla taktownej i spokojnej Iriny wielkim wstrząsem.
Po ostatnim telefonie zapadła cisza, przerażająca cisza. Z pomieszczeń w ogromnym domu nie dobiegał ani jeden dźwięk. Irinie brak było odgłosów życia, tęskniła do bliskości innych ludzi. Zdała sobie teraz sprawę, że dyżurów przy telefonie podjęła się nie tylko z potrzeby pomagania innym, ale również i dla własnego dobra. Ta konstatacja wydała się jej gorzka i ironiczna.
O pół do trzeciej ponownie zadzwonił filozof z konkretną propozycją.
– Myślałem o tych twoich nocnych rozmowach. Nie mogłabyś zebrać swoich, jak to określasz, trudnych przypadków, i razem ze mną napisać o nich książkę?
Pomysł nie przypadł Irinie do gustu.
– A co z prywatnością tych ludzi? Nie, nie zgadzam się!
– Szkoda! To by mogła być mocna rzecz. Pewnie masz rację, jestem strasznie impulsywny. Jak mi coś przyjdzie do głowy, zaraz bym wcielał to w życie.
– „Dusza artysty jak obnażony nerw” – zacytowała ze sztuczną powagą i roześmiała się.
Też się roześmiał. Świetnie się rozumieli. Żeby wszystkie rozmowy były takie jak ta!
Zapragnęła opowiedzieć mu o natrętnym starcu, ale się powstrzymała. Tamten pewnie już się nie odważy zadzwonić.
Przeszył ją zimny dreszcz. Jak długo jeszcze pozostanie bezpieczna w swej anonimowości? Wystarczy jedno słowo Marianne czy pastora, plotki rozchodzą się błyskawicznie.
Coś jeszcze przyszło jej do głowy. Pomysł Westlinga, by w raporcie umieścić jej nazwisko i adres, a pominąć dane Nocnego Rozmówcy, wcale nie był taki inteligentny. Mała Katerine wiedziała przecież, do kogo dzwoni. Wszystko zależało od tego, czy policja potrafi dochować tajemnicy.
System obronny Iriny opierał się na bardzo kruchych podstawach.
Głos filozofa przywrócił ją do rzeczywistości:
– Jesteś tam?
– Tak, przepraszam. Zobaczyłam coś na ulicy – skłamała. – Co mówiłeś?
– Że najwyższy czas, bym się położył. Niezbyt głęboka myśl. Tak już jest, najgłupsze repliki trzeba zawsze powtarzać dwa razy.
– Właśnie! Dziękuję za miłe towarzystwo!
– Do usłyszenia – obiecał.
Kiedy się rozłączył, popadła w zadumę. Kim był, może miał żonę, może ona sama słyszała o nim? Z pewnością go nie znała, bo nie zapomniałaby takiego głosu. Który z pisarzy mieszkał w tym mieście? Jacy artyści?
Zdała sobie nagle sprawę, jak słabo orientowała się we współczesnym życiu kulturalnym. Może powinna zapisać się do któregoś z towarzystw miłośników sztuki?
Coś jej mówiło, że jej rozmówca nie należał do żadnego stowarzyszenia. Wyobrażała go sobie jako długowłosego samotnika w sztruksowych spodniach i z kieliszkiem czerwonego wina w dłoni.
Przeszła się po pokoju. Przeciągnęła dłonią po gładkich, fantazyjnych wygięciach rokokowej komody, czuła pod stopami jedwabną miękkość perskiego dywanu.
Dom był wspaniały, urządzono go z wyszukanym smakiem. Większość sprzętów odziedziczyła. Irina pochodziła ze starego, niemal arystokratycznego rodu. Nie miała wielu krewnych, jedynie paru kuzynów mieszkających w odległych zakątkach kraju.
Po odejściu Arnta zatrzymała wszystko. Wtedy uznała to za wspaniałomyślność z jego strony, choć i tak przecież zależało jej bardziej na mężu niż na dobytku. Gdyby się jednak nad tym głębiej zastanowić…
Cóż to za wspaniałomyślność? Jak wyglądał jego wkład we wspólny majątek? Samochód, prawda, ale przecież nim odjechał. Trochę sprzętów gospodarstwa domowego. Ale reszta? Obrazy, meble, cały dom, wszystko należało do niej od samego początku. Dotąd w ogóle o tym nie myślała.
Zostało jeszcze pół godziny do końca czuwania, ale nikt już nie zadzwonił.
Czy to jest życie? zastanawiała się w szarości poranka. Jak długo wytrzymam? Jak długo to może trwać? Kiedyś muszę zrezygnować.
Rozwiał się gdzieś jej początkowy entuzjazm.
Chociaż z drugiej strony to dobre lekarstwo na moje zmartwienia, uznała w drodze do sypialni. Zupełnie o nich zapomniałam. Przez całą dobę ani przez sekundę nie pomyślałam o Arncie. Mam wrażenie, jakby odpływał ode mnie.
Lepiej śpię, jeśli w ogóle uda mi się zasnąć. Spokojniej. Jutro, a właściwie dzisiaj, wypada wolny dzień. Wtorek. Mogę wylegiwać się w łóżku, nie muszę czuwać następnej nocy.
Mogę pójść do miasta i…
Zgasiła światło w salonie i w tej samej chwili naszła ją przerażająca myśl.
Nie powinna była zapalać lamp w całym domu. Gdyby ten wstrętny człowiek lub ktokolwiek inny dobrze skojarzył fakty, mógłby zgadnąć, że tutaj mieszka Nocny Rozmówca. Ulica była odludna, dobrze ukryta wśród wzgórz zamożnej dzielnicy, ale nigdy nic nie wiadomo. Światła mogły być widoczne na dole, w centrum miasta, nawet jej to nie przyszło do głowy.
Mogła włączać lampkę w sypialni i światła w pokojach wychodzących na ogród. Z tamtej strony nie było żadnych budynków ani ulic, tylko łagodne, piękne pagórki.
Na których ktoś mógł się czaić. Obserwować dom z góry. Zobaczyć zapalone lampy.
To już przesada, wszędzie widzi czyhające niebezpieczeństwo.
Położyła się, dygocząc ze strachu. Chyba podjęła się zadania ponad siły.
Śmiała się ze mnie! To przeklęte oziębłe babsko rechotało mi do ucha tylko dlatego, że jęczałem uwodzicielsko. Zapłaci mi za to. Niech no tylko się dowiem, gdzie mieszka.
Rozpoznam ją z miejsca, takich bab, co zamykają ludzi u czubków, łatwo się nie zapomina. Całkiem ładna, na gorsze ma się ochotę. Długie, jasne włosy i małe, jędrne piersi. Ładny kuperek, zawsze nim kręciła. Ile może mieć lat? Nie więcej niż dwadzieścia pięć. Świeżo upieczona pani psycholog, co to myśli, że zjadła wszystkie rozumy.
Zrobię z nią to, co z tamtą. I z tymi dwoma, o których nikt nic nie wie. Byłem sprytny, w ogóle ich nie znaleźli. Szkoda, że trafili na tę jedną.
Lekarz, który mnie wypuścił, uznał, że „nie ma niebezpieczeństwa recydywy”.
Dobry lekarz. Tyle że głupi jak but.
Jak się do niej dobrać, no, jak?
Dzisiaj w mieście jest muzyczna parada. Pewnie przyjdzie popatrzeć, a ja ją rozpoznam.
Doskonale!