Christian całował ją i, wow, co to był za pocałunek. Nie wygłupiał się. To był pocałunek, na którego z pewnością nie wolno pozwalać dzieciom patrzeć. Cholera, tego rodzaju pocałunku nikt nie powinien oglądać – albo doświadczać przez psychiczne łącze.
Jak już wcześniej zauważyłam, silne emocje Lissy mogły przyczyniać się do tego zjawiska – kiedy zostawałam wpychana do jej głowy. Ale zawsze, zawsze działo się tak za pośrednictwem negatywnych emocji. Martwiła się, złościła albo załamywała i to mogło mnie dosięgnąć. Ale tym razem? Nie była zmartwiona.
Była zadowolona. Bardzo, bardzo zadowolona.
O cholera. Koniecznie musiałam się stąd wydostać.
Byli na poddaszu szkolnej kaplicy albo, jak lubiłam to nazywać, w ich gniazdku miłości. To miejsce stanowiło kiedyś dla nich regularny schron, gdy któreś czuło się aspołecznie i chciało uciec. Ostatecznie postanowili byś aspołeczni we dwoje, a ta jedna rzecz prowadziła do następnej. Od kiedy zaczęli się otwarcie spotykać, nie miałam pojęcia, że jeszcze tu przychodzili. Może wrócili tu ze względu na stare czasy.
I faktycznie, świętowanie zdawało się przeć naprzód. Małe, aromatyczne świece rozstawione wokół tego zakurzonego, starego miejsca, wypełniały powietrze zapachem lilii. Byłam lekko podenerwowana rozstawieniem tych wszystkich świec w ograniczonej przestrzeni, pełnej łatwopalnych pudeł i książek, ale Christian prawdopodobnie wywnioskował, że będzie w stanie kontrolować wszystkie ewentualne podpalenia.
W końcu przerwali ten szalenie długi pocałunek i odsunęli się, by móc na siebie patrzeć. Leżeli na podłodze bokiem, a pod nimi rozciągało się kilka koców.
Twarz Christiana była łagodna i czuła kiedy obserwował Lissę, a jego bladoniebieskie oczy promieniały jakimś wewnętrznym uczuciem. Wyglądało to inaczej od sposobu, w jaki Mason patrzył na mnie. Było w nim pewne uwielbienie, ale Masona przypominało raczej to, gdy wchodzisz do kościoła, padasz z szacunkiem i bojaźnią przed czymś, co czcisz, ale nie do końca pojmujesz. Christian wyraźnie wielbił Lissę na swój sposób, ale był w jego spojrzeniu porozumiewawczy błysk, poczucie, że oboje dzielili się pełnym i tak mocnym zrozumieniem, że nie potrzebowali słów, aby to wyrazić.
– Czy nie myślisz, że trafimy za to do piekła? – spytała Lissa.
Wyciągając dłoń dotknął jej twarzy, przesuwając palce wzdłuż jej policzka i szyi, niżej, ku górze jedwabnej koszulki. Oddychała ciężej pod wpływem jego dotyku, który mógł być tak delikatny i drobny, a mimo wszystko wywoływał w niej tak silną namiętność.
– Za to? – bawił się brzegiem jej koszulki, pozwalając swoim palcom tylko trochę wsunąć się do środka.
– Nie – roześmiała się. – Za to – wskazała ręką wokół poddasza. – To jest kościół. Nie powinniśmy robić tego rodzaju, um, rzeczy tutaj.
– Nieprawda. – zaprzeczył. Delikatnie, popchnął ją na plecy i pochylił się nad nią. – Kościół jest na dole. To jest tylko magazyn. Bóg nie miałby nic przeciwko.
– Nie wierzysz w Boga. – upomniała go. Jej ręce powędrowały wzdłuż jego klatki piersiowej. Ruchy miała tak lekkie i nieśpieszne jak jego, jednak wyraźnie wyzwalały w nim równie mocną reakcję.
Westchnął szczęśliwie kiedy wślizgnęła ręce pod jego koszulkę, wędrując w górę brzucha.
– Zaspokajam twoje zachcianki.
– Nie powinieneś nic teraz mówić. – zarzuciła mu.
Chwyciła palcami brzeg jego koszuli i uniosła ją do góry. Przesunął się, żeby mogła zdjąć ją do końca i potem znów pochylił się nad nią, tym razem półnagi.
– Masz rację – zgodził się. Ostrożnie odpiął jeden guzik jej bluzki. Tylko jeden. Następnie znów się nad nią pochylił i obdarzył ją jednym z tych mocnych, głębokich pocałunków. Kiedy się zatrzymał, kontynuował jak gdyby nic się nie wydarzyło. – Powiedz mi co potrzebujesz usłyszeć, a to powiem. – Rozpiął kolejny guzik.
– Nie ma niczego co potrzebuję usłyszeć. – zaśmiała się. I następny guzik. – Możesz mi powiedzieć co tylko chcesz – byłoby jednak miło, gdyby to była prawda.
– Prawda, huh? Nikt nie chce słyszeć prawdy. Prawda nigdy nie jest seksowna. Ale ty… – ostatni guzik odzyskał wolność i Christian odrzucił jej koszulę na bok. – Jesteś zbyt piekielnie sexy, żeby być prawdziwa.
Jego słowa utrzymywały swój zwykły lekko sarkastyczny ton, ale oczy przekazywały całkowicie co innego. Doświadczałam tej sceny z perspektywy Lissy, ale mogłam sobie wyobrazić co widział. Jej gładką, białą skórę. Smukłą talię i biodra. Koronkowy, biały biustonosz. Mogłam wyczuć, że uwierała ją ta koronka, ale zignorowała to. Obie emocje, czułość i pragnienie, odzwierciedliły się w rysach jego twarzy. Z wnętrza Lissy mogłam wyczuć jej przyśpieszające serce i oddech. Uczucia podobne do tych Christiana przyćmiły resztę jej spójnych myśli. Przesuwając się niżej, położył się na niej, przyciskając ich ciała do siebie. Jego usta znowu poszukały jej, a kiedy ich wargi i języki się spotkały, wiedziałam, że muszę się stąd wydostać.
Ponieważ mnie olśniło. Zrozumiałam dlaczego Lissa tak się stroiła i gniazdko miłości zostało udekorowane jak wystawa Yankee Candles. To było to. Ten moment. Po miesiącu spotkań, mieli zamiar uprawiać seks. Wiedziałam, że Lissa już to robiła z poprzednim chłopakiem. Nie znałam przeszłości Christiana, ale szczerze wątpiłam, by wiele dziewczyn padło ofiarą jego irytującego uroku.
Ale w uczuciach Lissy nic z tego się nie liczyło. Nie w tym momencie. W tym momencie byli tylko oni i to co do siebie wzajemnie czuli. I w życiu wypełnionym zmartwieniami bardziej, niż to powinno być u kogokolwiek w jej wieku, Lissa była całkowicie pewna tego, co teraz robiła. Tego właśnie chciała. Na to z nim czekała bardzo długo.
I ja nie miałam żadnego prawa, by temu świadkować.
Z kogo ja żartowałam? Nie chciałam temu świadkować. Nie czerpałam żadnej przyjemności z oglądania ludzi, którzy to robili. I byłam pewna jak cholera, że nie chcę doświadczać seksu z Christianem. To byłoby jak wirtualna utrata dziewictwa.
Ale Jezu Chryste, Lissa nie pomagała mi w wydostaniu się z jej głowy. Nie miała pragnienia by odłączyć się od swoich uczuć i emocji, więc im bardziej rosły, tym mocniej mnie trzymały. Próbując się wobec niej zdystansować, skupiłam całą energię na powrocie do siebie, koncentrując się tak mocno, jak to było możliwe.
Znikło więcej ciuchów…
No dalej, dalej, powiedziałam sobie ostro.
Pojawił się kondom… ajajaj.
Jesteś sobą, Rose. Wracaj do swojej głowy.
Ich członki splotły się, ciała poruszały w jednym rytmie…
Sukin…
Wydarłam się z niej i wróciłam do siebie. Z powrotem znalazłam się w swoim pokoju, ale straciłam zainteresowanie dalszym pakowaniem plecaka. Mój cały świat uległ skrzywieniu. Czułam się obca i naruszona. Prawie nie pewna, czy byłam Rose, czy Lissą. I czułam znów ten uraz wobec Christiana. Z pewnością nie chciałam uprawiać seksu wraz z Lissą, ale był w moim wnętrzu ten sam skurcz, to frustrujące uczucie, że już nie byłam dla niej w centrum świata.
Zostawiając mój plecak nietknięty, ruszyłam prosto do łóżka, owijając się ramionami, zwijając w kulkę i próbując zdusić ból w klatce piersiowej.
Zasnęłam całkiem szybko i w rezultacie wcześniej się obudziłam. Zazwyczaj potrzeba było siły, by wyrwać mnie z łóżka na trening z Dymitrem, ale dzisiaj pokazałam się na sali o tyle wcześnie, że go prześcignęłam. Kiedy czekałam, ujrzałam Masona idącego na skróty do jednego z budynków mieszczących klasy.
– Łooł! – zawołałam. – Od kiedy tak wcześnie wstajesz?
– Od kiedy muszę poprawić test z matmy. – powiedział, podchodząc bliżej. Obdarzył mnie tym swoim figlarnym uśmiechem. – Chociaż myślę, że może warto będzie się urwać, jeśli miałbym się z tobą gdzieś wybrać.
Zaśmiałam się, przypominając sobie rozmowę z Lissą. Tak, z pewnością były gorsze rzeczy, jakie mogłam zrobić, od flirtowania i zaczęcia czegoś z Masonem.
– Nie. Mógłbyś wpaść w kłopoty, potem nie miałabym prawdziwego wyzwania na stoku narciarskim.
Przewrócił oczami, wciąż się uśmiechając.
– To dla mnie nie ma żadnego prawdziwego wyzwania, pamiętasz?
– Jesteś gotowy się założyć? Czy nadal zbytnio się boisz?
– Uważaj – ostrzegł – albo oddam twój świąteczny prezent.
– Masz dla mnie prezent? – nie spodziewałam się tego.
– Ta. Ale jeśli dalej będziesz pyskować, to mogę zechcieć oddać go komu innemu.
– Na przykład Meredith? – zakpiłam.
– Ona nie jest nawet w twojej lidze i ty o tym wiesz.
– Nawet z podbitym okiem? – spytałam, krzywiąc się.
– Nawet z dwoma.
Spojrzenie jakim mnie obdarzył zaraz potem nie było złośliwe ani specjalnie sugestywne. Było po prostu miłe. Miłe, przyjazne i pełne zainteresowania. Jakby mu naprawdę zależało. Po ostatnim stresie jaki przechodziłam, stwierdziłam, że lubię, gdy ktoś się o mnie troszczy. I razem z zaniedbaniem, jakiego doznawałam ze strony Lissy, zdałam sobie sprawę, że w pewien sposób lubiłam mieć kogoś, kto skupiałby na mnie tak wiele uwagi.
– Co robisz w święta? – zapytałam.
Wzruszył ramionami.
– Nic. Moja mama prawie by przyjechała, ale musiała to odwołać w ostatniej chwili… wiesz, z wszystkim co się działo.
Mama Masona nie była strażnikiem. Jako Dampir wybrała życie w domowym zaciszu i wychowywanie dzieci. Wiedziałam, że w rezultacie widywał się z nią całkiem sporo. Ale o ironio, pomyślałam, moja mama właściwie była tutaj, ale praktycznie rzecz biorąc, równie dobrze mogłaby być gdzie indziej.
– Dołącz do mnie. – powiedziałam impulsywnie. – Przyjdzie też Lissa, Christian i jego ciocia. Będzie fajnie.
– Naprawdę?
– Bardzo fajnie.
– Nie o to właściwie pytałem.
Wyszczerzyłam zęby.
– Wiem. Po prostu przyjdź, dobra?
Omiótł mnie jednym z eleganckich ukłonów, które tak lubił.
– Oczywiście.
Mason odszedł dokładnie w momencie, gdy Dymitr zjawił się na nasz trening. Rozmawianie z Masonem wprawiło mnie w podekscytowany i wesoły nastrój; rozmawiając z nim kompletnie nie myślałam o swojej twarzy. Ale przy Dymitrze momentalnie poczułam się skrępowana. Nie chciałam być przy nim ani trochę dalsza od perfekcji i kiedy weszliśmy do środka, zeszłam nieco na bok, obracając twarz, by nie mógł widzieć jej w całości. To zmartwienie popsuło mi humor i kiedy już ostatecznie padł, ponownie przytłoczyły mnie wszystkie przygnębiające sprawy.
Wróciliśmy do sali treningowej z manekinami i Dymitr zapowiedział z góry, że chce, bym przećwiczyła manewr sprzed dwóch dni. Szczęśliwa, że nie zamierzał inicjować walki, wyznaczyłam sobie z płonącym zapałem misję, by pokazać manekinom szczegółowo co by się stało, gdyby zadarły z Rose Hathaway. Wiedziałam, że mój szał walki podsycany był czym innym, niż tylko pragnieniem uzyskania dobrych efektów. Moje uczucia wymknęły się spod kontroli tego ranka, były odsłonięte i intensywne po walce z matką oraz asyście przy Lissie i Christianie zeszłej nocy. Dymitr siedział wyprostowany i obserwował mnie, od czasu do czasu krytykując moją technikę albo sugerując nową taktykę.
– Włosy ci przeszkadzają. – powiedział w pewnym momencie. – Nie tylko ograniczasz swój zasięg wzroku, ale i narażasz się na ryzyko, że wróg cię za nie chwyci.
– Jeśli będę rzeczywiście walczyć, to je zepnę. – burknęłam, wpychając kołek zgrabniutko między manekinowe „żebra”. Nie wiedziałam z czego zrobiono te sztuczne kości, ale były kurewsko trudne do obejścia. Pomyślałam znów o swojej mamie i dodałam do dźgnięcia trochę ekstra siły. – Po prostu noszę je dzisiaj rozpuszczone, to wszystko.
– Rose – powiedział ostrzegawczo. Ignorując go, pchnęłam raz jeszcze. Gdy przemówił następnym razem, jego głos był dużo ostrzejszy. – Rose. Stop.
Cofnęłam się od manekina, zaskoczona własną zadyszką. Nie zdawałam sobie sprawy, że pracowałam tak ciężko. Moje plecy uderzyły o ścianę. Nie mając drogi ucieczki, spoglądałam jak najdalej od niego, wbijając wzrok w podłogę.
– Spójrz na mnie – rozkazał.
– Dymitr…
– Spójrz na mnie.
Bez względu na naszą niedaleką przeszłość, wciąż był moim instruktorem. Nie mogłam odmówić wykonania rozkazu. Powoli, niechętnie obróciłam się w jego stronę, nadal pochylając głowę nieco w dół, by moje włosy opadały, przykrywając obie strony twarzy. Wstając z krzesła, podszedł do mnie i stanął naprzeciwko.
Unikałam kontaktu wzrokowego, ale ujrzałam jego wyciągniętą, by odgarnąć moje włosy, rękę. Nagle zastygła. Jak i mój oddech. Nasze krótko-żyjące wzajemne przyciąganie wypełnione było pytaniami i zastrzeżeniami, ale jedno wiedziałam na pewno: Dymitr kochał moje włosy. Może wciąż je kochał. Muszę przyznać, że były świetne. Długie, jedwabiste i ciemne.
Zwykł znajdywać wymówki, by tylko je dotknąć i doradzał mi, bym ich nie ścinała jak to robiły kobiety strażniczki.
Jego dłoń zatrzymała się tam i świat stanął w miejscu, kiedy czekałam na jego kolejny ruch. Po czasie, który wydawał mi się wiecznością, pozwolił dłoni stopniowo opaść do swojego boku. Obmyło mnie palące rozczarowanie, ale w tym samym czasie czegoś się dowiedziałam. Wahał się. Bał się mnie dotknąć, co może – tylko może – oznaczało, że wciąż tego chciał. Musiał się powstrzymywać.
Powoli odchyliłam głowę tak, że nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Większość włosów ześliznęła się z mojej twarzy – ale nie wszystkie. Jego ręka drgnęła ponownie i znów miałam nadzieję, że wysunie ją naprzód. Tkwiła jednak w miejscu. Moja ekscytacja uległa przytłumieniu.
– Czy to boli? – zapytał. Obmył mnie zapach znajomej wody po goleniu, zmieszany z jego słodyczą. Boże, błagałam by mnie dotknął.
– Nie – skłamałam.
– Nie wygląda tak źle. – pocieszył mnie. – Wyleczy się.
– Nienawidzę jej. – powiedziałam, zaskoczona ilością jadu jaką wsączyłam w te trzy słowa. Nawet kiedy niespodziewanie poniosły mnie uczucia i pragnęłam Dymitra, wciąż nie mogłam porzucić urazy jaką żywiłam do swojej matki.
– Nie, nie jest tak. – zaprzeczył delikatnie.
– Jest tak.
– Nie masz czasu na nienawiść wobec kogokolwiek. – doradził, jeszcze miłym głosem. – Nie w naszej profesji. Powinnaś się z nią pogodzić.
Lissa powiedziała dokładnie to samo. Poczułam gniew. Ciemność w moim wnętrzu zaczęła się rozprzestrzeniać.
– Pogodzić się z nią? Po tym jak z premedytacją podbiła mi oko? Dlaczego jestem jedyną osobą, która widzi jakie to jest szalone?
– Ona absolutnie nie zrobiła tego z premedytacją. – powiedział twardym głosem. – Nie ważne jak mocno jej nie cierpisz, musisz w to uwierzyć. Nie zrobiłaby tego, a poza tym, widziałem ją później tego dnia. Martwiła się o ciebie.
– Prawdopodobnie bardziej się martwiła, że ktoś wniesie przeciwko niej skargę za znęcanie się nad dziećmi. – burknęłam.
– Czy nie sądzisz, że mamy w tym roku akurat czas, w którym powinno się wybaczać?
Westchnęłam głośno.
– To nie dodatek świąteczny. To moje życie. W prawdziwym świecie cuda i dobroć po prostu się nie zdarzają.
Wciąż patrzył na mnie spokojnie.
– W swoim prawdziwym świecie możesz czynić własne cuda.
Moja frustracja uderzyła do granic wytrzymałości i dałam sobie spokój z utrzymywaniem samokontroli. Byłam tak zmęczona tym rozważnym gadaniem, podczas, gdy praktycznie wszystko w moim życiu szło źle. Gdzieś w środku wiedziałam, że Dymitr chciał pomóc, ale zwyczajnie nie miałam ochoty na słowa w dobrych intencjach. Chciałam ukoić swoje problemy. Nie chciałam myśleć o tym, co mogłoby zrobić ze mnie lepszego człowieka. Marzyłam tylko, żeby mnie przytrzymał i powiedział, że nie mam się martwić.
– Ok, czy możesz chociaż ten jeden raz przestać? – zażądałam, opierając ręce na biodrach.
– Przestać co?
– Sprzedawać tą całą uduchowioną Zen gównianą gadkę. Nie mówisz do mnie jak do prawdziwej osoby. Naprawdę brzmisz jak „Christmas special”. – wiedziałam, że niesprawiedliwe było wyładowywanie na nim swojego gniewu, ale już prawie krzyczałam. – Przysięgam, czasami to brzmi tak, jakbyś sam chciał posłuchać własnej gadki. I wiem, że nie zawsze taki jesteś. Byłeś perfekcyjnie normalny w rozmowie z Tashą. Ale ze mną? Wszystko robisz mechanicznie. Nie dbasz o mnie. Po prostu utknąłeś w swej głupiej roli mentora.
Wpatrywał się we mnie niezwykle zaskoczony.
– Ja nie dbam o ciebie?
– Nie. – Byłam małostkowa – bardzo, bardzo małostkowa. I znałam prawdę – że dbał o mnie i był kimś więcej, niż tylko mentorem. Nie mogłam już sobie pomóc. Brnęłam w to dalej i dalej. Dźgnęłam jego klatkę piersiową palcem. – Jestem dla ciebie kolejną uczennicą. Tylko dlatego ciągniesz i ciągniesz te swoje głupie lekcje życia… -
Jego ręka, zamiast sięgnąć włosów, niespodziewanie pochwyciła moją, dotychczas dźgającą go w klatkę. Przyszpilił ją do ściany i byłam całkowicie zaskoczona widząc płomienie emocji w jego oczach. Nie była to dokładnie złość… tylko innego rodzaju frustracja.
– Nie mów mi co czuję. – warknął.
Zobaczyłam wtedy, że połowa z tego co mówiłam, okazała się prawdą. Prawie zawsze był spokojny, w pełni kontroli – nawet kiedy walczył. Ale powiedział mi także, jak kiedyś raz stracił kontrolę i pobił swojego ojca Moroja. Właściwie był ten raz taki jak ja – zawsze na granicy bezmyślnego działania i robienia rzeczy, których nie powinien.
– Tak jest, czyż nie? – spytałam.
– Co?
– Zawsze walczysz o kontrolę. Jesteś taki jak ja.
– Nie. – odpowiedział, wciąż oczywiście nad sobą pracując. – Nauczyłem się swojej kontroli.
Coś pokrzepiło mnie w tej nowej świadomości.
– Nie – poinformowałam go. – Nie nauczyłeś. Nadrabiasz miną i większość czasu utrzymujesz kontrolę. Ale czasami nie potrafisz. I czasami… – pochyliłam się do przodu, zniżając głos. – Czasami tego nie chcesz.
– Rose…
Mogłam poczuć jego ciężki oddech i wiedziałam, że jego serce bije tak szybko jak moje. Nie ruszał się z miejsca. Wiedziałam, że to było złe – znałam wszystkie logiczne powody, dla których powinniśmy zostać osobno. Ale właśnie wtedy to mnie nie obchodziło. Nie chciałam się kontrolować. Nie chciałam być dobra.
Zanim zdał sobie sprawę co się działo, pocałowałam go. Nasze usta spotkały się i gdy poczułam, że oddaje ten pocałunek, wiedziałam, że miałam rację. Przycisnął się do mnie bliżej, więżąc mnie między sobą a ścianą. W dalszym ciągu trzymał moją dłoń, drugą wślizgując za głowę i osuwając ją wzdłuż moich włosów. Pocałunek przepełniony był tak wielką mocą; niósł złość, pasję, oswobodzenie…
On był tym, kto to przerwał. Odskoczył ode mnie i zrobił kilka kroków w tył, wyglądając na roztrzęsionego.
– Nigdy więcej tego nie rób. – powiedział twardo.
– W takim razie nie oddawaj pocałunków. – odparowałam.
Gapił się na mnie, co trwało chyba wieczność.
– Nie prawię lekcji Zen, żeby posłuchać własnego gadania. Nie daję ich ponieważ jesteś kolejną uczennicą. Robię to, by nauczyć cię kontroli.
– Świetnie ci ta robota idzie. – powiedziałam zawzięcie.
Zamknął oczy na pół sekundy, wypuścił powietrze i wymamrotał coś po rosyjsku. Bez żadnego spojrzenia w moim kierunku obrócił się i opuścił salę.