W poniedziałek po wniebowstąpieniu Martin Beck zadzwonił do Malmö. Hammar stał dwa metry dalej.
– Zadzwoń do Malmö i spytaj, co słychać.
Martin Beck wcale się do tego nie palił. Ledwie usłyszał głos Månssona, przypomniał sobie, ile razy sam musiał odpowiadać na równie idiotyczne pytanie, zadawane przez przełożonych, dziennikarzy, żonę, głupawych kolegów, wścibskich znajomych. „Co słychać”?
Mimo to odchrząknął i zapytał:
– Cześć! Co słychać?
– Jak będę coś miał, to się odezwę.
Martin Beck usłyszał to, na co zasłużył.
– Spytaj, czy ma coś dla nas – podsuflował Hammar.
– Czy masz coś dla nas? – powtórzył Martin Beck.
– O Olofssonie?
– Tak.
– Kto ci tam podpowiada za plecami?
– Hammar.
– Aha, rozumiem.
– Spytaj, czy wziął pod uwagę aspekt międzynarodowy – szepnął Hammar.
– Czy wziąłeś pod uwagę aspekt międzynarodowy?
– Owszem – odparł Månsson. – Wziąłem.
Zapadła cisza. Martin Beck zaniósł się kaszlem. Hammar opuścił pokój, trzaskając drzwiami.
– Wyniósł się? – spytał Månsson.
– Tak. Słuchaj, naprawdę nie chcę…
– Ech! Przywykłem do tego. Co do Olofssona…
– No?
Martin Beck usłyszał szelest bibułki. Månsson rozpakowywał wykałaczkę.
– Jest tutaj mało znany. Udało mi się namierzyć dwie osoby, które się z nim zetknęły. Nieciekawy typ. Mocny w gębie i…
Månsson umilkł.
– I?
– Zadufany w sobie, nabzdyczony skurwiel ze Sztokholmu.
Z tonu Månssona można było wywnioskować, że zgadzał się z taką oceną mieszkańca stolicy.
– Wiedziały, czym się zajmuje?
– Tak i nie. Widzisz, dotarłem tylko do dwóch informatorów, którzy kojarzą go z nazwiska i kilka razy się z nim spotkali. To recydywiści. Podobno przemycał narkotyki, ale na małą skalę. Wpadał od czasu do czasu, widywali go sporadycznie. Odnieśli wrażenie, że przyjeżdżał ze Sztokholmu. Zawsze nowymi furami i zawsze się przechwalał, ale nie śmierdział groszem. Zatrzymywał się w Malmö na jeden dzień, góra kilka dni. Ostatnio się nie pokazywał. Jeden z informatorów przekiblował całą zimę, wyszedł dopiero w kwietniu.
Cisza. Martin Beck milczał.
– Za mało wiem – odezwał się po dłuższej chwili Månsson. – Na razie nie ma o czym mówić. Co nieco wyciągnąłem od informatorów, coś tam sam wyszperałem, ale to nie trzyma się kupy.
– Rozumiem.
– Na pewno często jeździł do Polski. Miał na sobie polski garnitur.
– Co przemawiałoby za tym, że tam sprzedawał samochody.
– Możliwe – przyznał Månsson. – I co z tego? Chyba ważniejsze…
– Tak?
– Malm i Olofsson spotykali się w Malmö. Widywano ich razem.
– Aha.
– Ale nie w tym roku. Malm był lepiej znany niż Olofsson. I bardziej lubiany. Moi ludzie kilka razy na nich wpadli i odnieśli wrażenie, że robią w jednej branży. Ale nie o to mi chodziło, to znaczy nie to jest ważniejsze.
– Aha.
– Sam nie wiem… Za dużo znaków zapytania. Olofsson musiał przecież gdzieś nocować. Albo wynajmował pokój, albo u kogoś mieszkał. Nie udało mi się nic wyniuchać.
– To nie takie łatwe.
– Na pewno się uda. To kwestia czasu. Ale wiem, gdzie zatrzymywał się Malm. Najczęściej w małych pensjonatach, no wiesz, niedaleko Västergatan i Mäster Johansgatan.
Martin Beck słabo znał Malmö i wymienione ulice nic mu nie mówiły.
– Świetnie – powiedział, żeby coś powiedzieć.
– Ech, to było proste. I mało ważne.
Martin Beck zaczął tracić cierpliwość.
– A co jest ważne?
– No to, gdzie mieszkał Olofsson.
– Może wpadał tylko na kilka godzin. Przejazdem. Albo żeby się spotkać z Malmem.
– Nie wydaje mi się. Miał tu gdzieś jakąś metę. Tylko gdzie?
– Skąd mam, u licha, wiedzieć? A ty skąd wiesz, że miał jakąś metę?
– Bo miał tutaj dziewczynę – odparł Månsson.
– Co? Dziewczynę?
– Tak. Był widywany w jej towarzystwie. Pierwszy raz co najmniej półtora roku temu, a ostatnio tuż przed Bożym Narodzeniem.
– Musimy ją odszukać.
– Właśnie nad tym pracuję. Trochę o niej wiem, wiem, jak wygląda i tak dalej, ale nie znam jej nazwiska ani adresu. – Månsson umilkł na chwilę. – Dziwne.
– Co takiego?
– Że nie mogę jej znaleźć. Jeśli mieszka w Malmö albo gdzieś niedaleko, już powinienem był ją namierzyć.
– Może być mnóstwo powodów. Na przykład nie jest z Malmö, tylko ze Sztokholmu. Albo nie jest Szwedką.
– Nie… jest stąd. Cóż, zobaczymy. Znajdę ją.
– Tak myślisz?
– Na mur. Ale trochę to potrwa. W czerwcu wybywam na urlop.
– Ach, tak.
– Uhm. Po powrocie będę kontynuował poszukiwania. Dam ci znać, jak ją znajdę. Trzymaj się!
– Cześć!
Martin Beck długą chwilę siedział ze słuchawką w dłoni, mimo że rozmówca już się rozłączył. Westchnął i wytarł nos.
Månsson wiedział, co robi, i powinien działać wedle własnego rozumu i rozeznania.