Minęło pół roku od powrotu Alika na Ziemię. Pół roku na Ziemi, pół roku na Hedonie. Ile w drodze, nieważne. Może miesiące, może dni. Nie będziemy zajmować się relatywistycznymi obliczeniami. A nuż Einstein się pomylił.
Dla nas ważne jest coś innego. Nie wiadomo, czy myśl może opuszczać granice planety i czy mieszkańcy różnych systemów gwiezdnych mogą porozumiewać się ze sobą nawzajem. Nie mówimy: niemożliwe, mówimy: nie wiadomo. A więc lepiej założyć, że dwóch przyjaciół, nawet rozdzielonych kosmicznymi dalami, może w tej samej chwili myśleć o sobie, rozmawiać ze sobą, opowiadać sobie o tym, co przeżyli i widzieli.
O drugiej w nocy, kiedy Si i Os przed powrotem na Hedonę śpią bez snów w hotelu przy kosmoporcie, Alik nie może zasnąć. Siedzi na balkonie i wpatrując się w gwiazdy rozsypane na czystym, lipcowym niebie, prowadzi długą, bezdźwięczną rozmowę z Małym. A Mały, który dopiero co powrócił z Błękitnego Miasta, powiedzmy, tuż przed zachodem jedynego, nie pozornego słońca, leniwie odpoczywa na elastycznym „hamaku” grawitacyjnym i w myśli zwraca się do Alika.
…U nas ciągły pośpiech, nie ma kiedy tęsknić, ale ciebie, chłopie, brak mi od czasu do czasu. Chciałoby się pogadać, bo i jest o czym. Przyjedziesz – nie poznasz niczego, nawet niebo jest inne. Na nim tylko jedno słońce – normalne, a po pozornych nawet śladu nie ma. Zgasili nawet błękitne, uznali, że niepotrzebne. Miasto stoi teraz jawnie, nie chowa się w miraże: już mu swoje słońce nie jest potrzebne, tym bardziej że to i tak nie było słońce, lecz po prostu latarnia w przestrzennym lustrze, kaprys tutejszej optyki. Wyprostowali przestrzeń, to i lustro przestało być potrzebne. Mamy teraz już tylko jedno słońce i niebo.
A od miasta do naszej stacji został przeprowadzony ruchomy chodnik, ciemnowiśniowy. Budowaliśmy go razem z „błękitnymi kurtkami”, tymi, którzy u nich te „ulice” kontrolują, a właściwie, nie budowaliśmy, tylko montowaliśmy z gotowych płyt. Przesuwa się bez udziału silnika, poruszany sprężonym powietrzem, ale w jaki sposób ta pneumatyka pracuje, tego jeszcze nie pojąłem. O, tutaj wszystkiego tak od razu się nie pojmie, trzeba się całymi latami uczyć. Ale system teleportacji na razie zamrozili. Dlaczego, tego, prawdę powiedziawszy, nie wiem. Albo trudno było ją przestawić na potrzeby miasta, albo uznali, że na to jeszcze za wcześnie. Mam wrażenie, że nie obyło się tu bez Bibla. Pewnie myślisz, że tak jak poprzednio otacza nas pustynia. A właśnie że nie, trochę ją odsunęli. Tutejsi technicy natury przełączyli swoją aparaturę i sadzą zielony pierścień wokoło miasta. W jaki sposób sadzą? Najpierw zdalnie topią czarny kamień. Blisko podejść nie można, bo spali. Później, również zdalnie, układają warstwę gruntu. Skąd ją biorą, nie wiem: może z pramaterii, jak te elementy chodnika. A potem już gotowe drzewa z tego uniwersalnego materiału: duże, pięciopiętrowe paprotniki i mchy wysokości człowieka najlepiej się przyjmują. Pomiędzy stacją i miastem rośnie teraz las, a ja sobie siedzę w mchach i trochę się opalam – a to dzięki temu, że szefa w pobliżu nie ma…
…Ech Mały, Mały, piekielnie lubię naszą Ziemię, ale na Hedonę mimo wszystko mnie ciągnie. Jutro rano startujemy, a na razie odpoczywam i męczę się na tarasiku hotelu, i zadzieram głowę ku niebu. Która z tych gwiazd jest tym jedynym słońcem Hedony? Co u was? Si i Os obok w pokoju śpią jak zabici. Zadziwiająca jest ich umiejętność wyłączania się i włączania – zupełnie, jakby mieli jakiś samoregulator. I chyba jeszcze dziwniejsza jest ich zdolność rozumienia wszystkiego, nie tylko spraw technicznych. Początkowo trochę oszołomiła ich nasza krzątanina i towarzyskość, uliczny chaos i różnorodność środków transportu, a później szybko zorientowali się we wszystkim i przywykli. Ocenili błyskawicznie i nasze rozrywki, w szczególności kino i telewizję, ale jakoś tak na swój sposób, widocznie przede wszystkim zainteresowała ich możliwość przekazania w sposób wizualny rzeczywistego strumienia życia, tworzenia dokumentacji. Zapoznali się z miejscowościami wczasowymi, przede wszystkim z nadmorskimi plażami. Myślę, że wkrótce takie same plaże, jachty i łódki pojawią się na Hedonie. Wiesz, Mały, sądzę, że również z tego skorzystamy: nieźle byłoby sunąć pod żaglem, pełnym wiatrem po ich chabrowym oceanie, co?
Jest nas tu teraz, oprócz mnie, sześciu: trzej przybyli jeszcze w czasie twego tu pobytu – matematyk, biochemik i elektronik. Wieczorami trochę rozrabiamy, ale jak na razie nie kłócimy się. Elektronik, nawiasem mówiąc, jest twoim rówieśnikiem, ale nie lubię go: zbyt pewny siebie i zdążył się nam już wszystkim uprzykrzyć swoim kryształofonem. Dźwięk, zapis – wspaniałe, ale repertuar! Czyżby taką muzyką się tam u was pasjonowali? Nie rozumiem tego, widać nasze gusty są zacofane w porównaniu z Ziemią. A nasi tutejsi przyjaciele w ogóle ziemskiej muzyki nie uznają, mają inaczej skonstruowany narząd słuchu.
Teraz codziennie rano wędrujemy do nich jak do roboty. Łykniemy szklaneczkę cziczi – i na chodnik. Zwróć uwagę: cziczi, a nie czaczy… To nie wódka, lecz niemowlęca odżywka z Zielonego Lasu. Pompują nam tę cziczę na stację takimi samymi bezrurowymi powietrznymi przewodami – coś w rodzaju rzadkiego kisielu z pigwy, starcza tego na pięć godzin, jak doładowanie akumulatora. Jemy, gdzie popadnie. Ja u transportowców, Kep i Bibl w szkole podobnej do wyższej szkoły pedagogicznej; jeden wykłada mądrości socjologiczne, drugi astronomię: wszystko o wszechświecie, od Kopernika do Diraca. Gdzie się pęta elektronik, chwilowo nie wiem, a biochemik mówi, że z ich pramaterii sam wkrótce będzie formować dowolne struktury. Ale, prawdę mówiąc, robimy słabe postępy: jeszcze zbyt wiele tajemnic kryje przed nami ich technika…
…Dopiero co wystartował kolejny transportowiec na Księżyc, a na nasz odlot trzeba jeszcze długo czekać. No i czekam i doczekać się nie mogę, a moi niebiescy Indianie jeszcze by sobie z przyjemnością pomieszkali na Ziemi. I to jeszcze z jaką przyjemnością! Pytam ich wczoraj: co się wam najbardziej spodobało na Ziemi? Rodziny, powiadają. Dobrze jest mieszkać razem ze swoimi dziećmi w swoich komórkach. Nie w komórkach, powiadam, a w mieszkaniach, powtórzcie. Powtarzają i cieszą się. A w jednym domu – hotelu dla młodych małżeństw zostali cały tydzień. Wszystko ich zachwycało – i pralnia chemiczna, i zwykła, i fryzjer, i sala telewizyjna. Tylko do stołówki chodzili z obawą: do tej pory nie zdołali się jeszcze przyzwyczaić do naszego jedzenia. Jedzą tylko i wyłącznie manną kaszę, a mięsa czy ryby nawet nie tkną. Dziwaczny naród, chociaż mądry. Wszystko chwytają w lot, nie trzeba im nic wyjaśniać. Ale jedna rzecz mnie dziwi: nie znają nostalgii, o Hedonie nie wspominają, w każdym razie w rozmowach ze mną.
…Teraz słońce wisi nad skrajem nieba, tuż przy horyzoncie, zaraz się schowa i zapadnie noc, tak jak u nas w tropikach. Zjemy kolację, pogadamy – i spać. Zupełnie jak w domu. Od samego początku stacja z tym całym swoim bałaganem, rupieciami, straszliwie zagraconymi korytarzami pociągała nas mimo wszystko jakąś niedostrzegalną, ale już dającą «e odczuć domową przytulnością, A teraz, zupełnie jak inżynier z fabryki, spieszę tu z pracy do domu. Wystarczy przymknąć oczy, westchnąć i już ci się wydaje, że wszystkie trudności masz za sobą.
A trudności mamy dużo. Nie wiem, czy damy sobie radę. Kep jest jednak przekonany, że tak. Wierzy, że pomogą nam cybernetycy, którzy przybędą z kolejną ekspedycją. Pamiętam, jak sprzeczaliśmy się, jeszcze przed twoim wyjazdem, co będzie dla nas najtrudniejszą przeszkodą. Wydawało mi się, że najwięcej kłopotu sprawią różnice psychologiczne. Przecież nasze podobieństwo zewnętrzne jest zupełnie powierzchowne – psychicznie różnimy się bardzo. A ty się z tym nie zgadzałeś, powiedziałeś: „Najtrudniejsza sprawa to Koordynator”.
I miałeś rację. Z Koordynatorem do tej pory nie możemy sobie dać rady – czasem się udaje, a czasami wszystko idzie na opak. Uwzględnia nowe elementy programu: przewody z cziczą przeciągnąć do stacji, posadzić lasek – proszę bardzo, ale od dawnych nie odejdzie ani na jotę. Sale regeneracyjne jeszcze do tej pory nie zostały przebudowane, nie mamy gdzie prowadzić operacji usunięcia elektrod. W przeciągu pół roku operowano nie więcej niż setkę, i to z trudem: to przewody zawodziły, to zwierciadła gasły. A tu trzeba wykonać nie setkę, ale milion operacji.
Swego czasu elektronika zaciekawiła konstrukcja Koordynatora. Normalne naukowe zainteresowanie, żadnych zamachów na program. Ale Koordynator nie odpowiada. Wtedy obmyśliliśmy razem z elektronikiem eksperyment: otworzyć złotą banię od zewnątrz i posondować wnętrzności. Byliśmy pewni, że Koordynator nie będzie reagować – program badania, rzecz jasna, nie przewidywał żadnych zamachów na jego trwałość i całość. „Niebieskie kurtki”, nawet ci najwybitniejsi, nie mogli się zdecydować – dawał o sobie znać balast tysiącletniego posłuszeństwa. Wtedy we dwójkę opuściliśmy się prosto na złotą powłokę. Ani gorąca, ani zimna – normalny metal bez nitów i szwów. Delikatnie rozpruwam powierzchnię promiennikiem i usuwam krążek o grubości milimetra i średnicy jakichś dwudziestu centymetrów. Pod złocistą powierzchnią – plątanina niepojętych połączeń. Ustawiamy sondę wizyjną z jednej strony, akustyczną z drugiej, włączamy zapis. Pracuje. Elektronik zadowolony: żadnych cudów. Normalny system monokrystaliczny na zdwojonych elementach. Zespawałem dziurkę silingenem – a tu monokrystaliczny ogłasza strajk. Przez cały tydzień nie mogliśmy się dogadać z Koordynatorem. Zbieramy całą radę, aby przeprowadzić myślowy atak i w odpowiedzi otrzymujemy ultimatum: żadnych eksperymentów z sondami, bo w przeciwnym razie nastąpi całkowity brak kontaktu. Czekamy na cybernetyków, może razem znajdziemy sposób na poskromienie tej nieposłusznej bani. Kep ma nadzieję, że taki sposób znajdziemy.
…Zbliża się poranek. Na czarnym niebie gdzieś na skraju świata pojawił się paseczek zorzy. Jakże przyciąga w chwili rozstania to szkarłatne pasemko, wilgotny oddech trawy, nad którą wisi taras, zapach ściętych wczoraj róż.
I mimo wszystko wracam do was, moi drodzy, jak żołnierz z przepustki – do szeregu, pod broń.
Jestem ambitny, ale nie zadufany w sobie. Oczywiście, dacie sobie radę i beze mnie. Ale na pewno się przydam. Wiem, że Kep wzywa cybernetyków – przybędą później, z następną ekspedycją. Ale przecież i ja studiowałem cybernetykę w Ameryce, choć jestem zarejestrowany w Służbie Kosmicznej jako fizyk łącznościowiec. Mam taki maleńki pomysł, jak poskromić Koordynator, kiedy się zbuntuje. Już to omawiałem z jednym z naszych wybitnych cybernetyków, którzy przechodzą teraz przygotowania do lotu. Fajny facet z Nowosybirskiego miasteczka akademickiego, bardzo śmiesznie mówi: każde zdanie zaczyna od słów: „jestem pewien”. „Jestem pewien, powiada, że to nie mózg, lecz mono – krystaliczny albo neutronowy system z ograniczonym programem. Samodzielnie nie myśli, ale warianty oblicza szybciej niż człowiek. I niewątpliwie posiada urządzenia samoobrony. Jestem pewien, że zbuntuje się, jeżeli zaczniecie wprowadzać sondy albo stosować inne sposoby oddziaływania mechanicznego”, Objaśniłem mu swój pomysł częściowego usunięcia starego programu i wprowadzenia elementów nowego. „Jestem pewien, powiada, że powinno się udać!” Trzeba tylko w niektórych blokach temperaturę obniżyć do zera absolutnego, a wtedy opór zniknie. Potem usunąć kontury niepotrzebnych albo zakłócających wspomnień i uprościć łączność asocjatywną – i wtedy, jestem pewien, że się uda. Przyjadę, to spróbujemy. Powiadają, że nauka zna wiele różnych sposobów.
I zmniejszają się wielkie odległości, kiedy wzywa daleki przyjaciel. Tak albo bardzo podobnie brzmią słowa jednej starej, zapomnianej piosenki. Zmniejszają się, Mały. Wszystkie. Nawet kosmiczne.