9

PRZYGODA MIRANDY

Helge wskazał im, gdzie jego zdaniem może przebywać odosobniona rodzina jeleni, choć, jak powiedział, pewności nigdy mieć nie można. Wystarczy drobny szelest, ledwie zauważalny ruch, by wystraszyć zwierzęta, a ponieważ poruszają się prędko, w krótkim czasie mogły znaleźć się o wiele kilometrów dalej.

Helge nie używał co prawda słowa „kilometry”, lecz posługiwał się dawnym rosyjskim określeniem „wiorsta”, ale zrozumieli, o co mu chodzi. Bez względu jednak na wszystko, Goram, Miranda i Nidhogg wyruszyli zgodnie z jego wskazówkami.

Miranda była bardzo ciekawa, czy rzeczywiście będą szukać „jej” jeleni, a jeśli tak, to czy zwierzęta ją poznają. Po tak długim czasie? Żałowała, że nie ma z nią Gondagila, bo i on wszak brał udział w ratowaniu łani i cielęcia. Miranda ocaliła też jelenia, który później pomógł jej uciec przed potworami, a potem wręcz poprosił o pomoc w poszukiwaniu rodziny.

Gondagil poszedł jednak w oddzielnej grupie.

Ogromnie już za nim tęskniła.

Miranda i jej dwaj towarzysze, Goram i Nidhogg, mieli do przebycia najkrótszą drogę. Grupą dowodził Goram, lecz wszyscy troje wiedzieli, że każde z nich liczy się tak samo, Miranda z racji swej znajomości i umiejętności nawiązania kontaktu z olbrzymimi jeleniami, Nidhogg zaś ze względu na zdolność tropienia.

Grupa, choć jedna z dwóch najmniejszych, była właściwie najsilniejsza.

– Jesteśmy już w pobliżu – oświadczył Nidhogg. – Wyczuwam ich kroki, bo ziemia drży. To wielkie zwierzęta.

– O, tak – przyznała Miranda. – Niestety jesteśmy również blisko terenów potworów.

– Wiem o tym – pokiwał głową Nidhogg. – Ale żadnego nie ma w pobliżu.

– Na szczęście – westchnęła z ulgą Miranda.

Ukradkiem przyglądała się Nidhoggowił był chyba najbardziej fascynujący ze wszystkich duchów Móriego. Kiedy z jego wyglądu zniknęło to, co budziło grozę, pozostało niezwykle osobliwe oblicze, oczy tak skośne i wydłużone, że zdawały się sięgać aż za skronie. Nidhogg był kompletnie pozbawiony włosów, miał skórę połyskującą lekką zielenią i wyszukanie delikatne rysy. Ironiczny uśmiech nie zniknął z jego twarzy, świadczył o jego wiedzy dotyczącej wszelkich słabości ludzi i przyrody, lecz także ich siły. Nidhogg nigdy nie był złośliwą istotą, lecz gdy na kogoś padło jego rozbawione wszechwiedzące spojrzenie, człowieka zawsze ogarniały wyrzuty sumienia.

W jego członkach i ruchach wciąż tkwiło echo długich posuwistych linii, nie były one jednak tak wyraźne jak w czasach, kiedy był duchem. Duchem wprawdzie pozostał, lecz Święte Słońce nadało mu bardziej ludzką postać.

Miranda zmarszczyła brwi.

– Jesteś niespokojny, Nidhoggu?

Popatrzył na nią zdziwiony.

– Co? Nie, nic się nie stało, ale powinniśmy jak najprędzej odnaleźć zwierzęta.

Miranda patrzyła na niego, coraz szerzej otwierając oczy.

– Potwory?

– Nie, mówiłem już, że są daleko.

– A więc co się stało?

– Nic, ale chodźmy prędzej.

Dziewczyny nie zadowoliła jego odpowiedź, lecz postanowiła przynajmniej na razie zostawić go w spokoju.

I wreszcie zobaczyli niedużą rodzinkę jeleni.

No cóż, niedużą…?

Znaleźli się na wzgórzu i patrzyli w dół na polanę, na której pasły się trzy olbrzymie megacerosy.

– Jakie wielkie! – mruknął Nidhogg.

– Rzeczywiście – przyznał Goram. – Mirando, kolej na ciebie!

– Wiem. Ach, to moje jelenie! Poznaję szramę na nodze samca!

Wyjęła telefon i ustawiła go tak, by mieć kontakt ze wszystkimi grupami.

– Odnaleźliśmy rodzinę jeleni – powiedziała cicho. – Chciałabym, żebyście posłuchali teraz dokładnie, co robię. Każde z was może dokonać tego samego, tylko nie wpadajcie w panikę.

– Słyszymy cię, Mirando – rozległ się głos Rama. – Ty nas teraz prowadzisz, słuchamy.

Miranda zrobiła kilka ostrożnych kroków w dół zbocza, kierując się w stronę zwierząt.

– Przesyłam im teraz moje myśli, ale po to, abyście i wy mogli je usłyszeć, wypowiem je na głos. „Drodzy przyjaciele, czy pamiętacie mnie jeszcze? Najpierw uratowałam ciebie, przyjacielu, z pułapki, a potem ty ocaliłeś mnie przed potworami, później wraz z moimi druhami odnaleźliśmy twoją żonę i dziecko”. Ach, zwierzęta podnoszą głowy, patrzą w naszym kierunku! Mogę podejść bliżej. Schodzimy teraz w dół. One stoją spokojnie, nie wyczuwam strachu. Prześlę im teraz kolejne myśli.

Miranda i jej dwaj towarzysze jak najostrożniej zbliżali się do zwierząt. Jelenie przestały szczypać trawę, zastrzygły uszami, widać było, że są bardzo czujne, lecz nie ruszały się z miejsca.

Trójka ludzi zatrzymała się. Ludzi? Tylko Miranda była człowiekiem, a towarzyszył jej Lemur i dawny duch przyrody. Wydawało się jednak, że jelenie w pełni zaakceptowały tę niezwykłą konstelację.

Miranda, znalazłszy się na polanie, przystanęła.

Nawet w mroku panującym w Ciemności megacerosa dało się zobaczyć bez trudu. Zwierzęta były ciemniejsze od otoczenia i tak olbrzymie, że nie sposób ich nie zauważyć. W dodatku pozbawiona sierści plama na przedniej nodze samca nieco jaśniała. To zapewne jakieś dawne zranienie, pomyślała Miranda. Już poprzednio miał tę bliznę.

Czyżby ukąszenie bestii?

Znów zaczęła przemawiać do jeleni, a jednocześnie do wszystkich, którzy jej słuchali przy swoich aparatach.

„Możemy zaprowadzić was na zielone łąki, gdzie nic już nie będzie was niepokoić i gdzie nie zagrozi wam żadne niebezpieczeństwo. Tam jest jasno i ciepło, a wszystkie stworzenia, które tam mieszkają, są życzliwe i przyjazne. Zamierzamy przenieść tam wszystkie jelenie, nie będziecie więc osamotnione. Podróż może być dość uciążliwa, ale będziemy was chronić na wszystkie sposoby. Proszę, abyście poszły z nami. W naszych sercach nie ma zdrady”.

Przysłuchujący się jej pozostali uczestnicy wyprawy starali się zapamiętać słowa dziewczyny, Mirandzie co prawda było łatwiej, ponieważ dwa dorosłe jelenie znały ją i wiedziały, że życzy im tylko i wyłącznie dobra. Gorzej mogło pójść tym, którzy mieli za zadanie przeprowadzić zupełnie obce zwierzęta.

Miranda i jej dwaj towarzysze stali nieruchomo.

„Nie zostaniecie nawet na chwilę związane” – ciągnęła dziewczyna. – „Będziecie mogły swobodnie odejść, jeśli coś wam się nie spodoba”.

Do przyjaciół przy aparatach powiedziała zaś cicho:

– Poruszają się! One… podchodzą bliżej. My stoimy nieruchomo, pokazujemy im tylko ręce i uśmiechamy się, aż bolą nas szczęki. W każdym razie staramy się wyglądać przyjaźnie.

W telefonie zabrzmiał głos Joriego:

– Przypuszczam, że powinniśmy mieć przy sobie aparaciki Madragów.

– Ależ, drogi Jori, w tym przecież cała rzecz! Właśnie w taki sposób udało mi się poprzednim razem nawiązać kontakt ze zwierzętami. Ten środek komunikacji pozwala nam mieć nadzieję, że pójdą z nami. Przepraszam, ale teraz muszę być cicho, samiec zbliża się do nas.

Miranda przerzuciła się na telepatię. Tak jak poprzednio niezmiernie się wystraszyła, gdy olbrzymie zwierzę stanęło przed nią wielkie niczym wieża. Wystarczyłoby jedno kopnięcie lub nieznaczny ruch olbrzymich rogów, a Miranda miałaby się naprawdę z pyszna.

„Jak doszło do tego zranienia w nogę?”

Starała się myśleć spokojnie, choć nie było to wcale łatwe. Wskazała na bliznę.

W odpowiedzi otrzymała obraz przedstawiający cielę, które ucieka przed człowiekiem, i mężczyznę, wypuszczającego strzałę, która odarła nogę jelonka ze skóry.

„Rozumiem”, – pomyślała Miranda. – „Ale to nie był wcale wysoki jasnowłosy człowiek, lecz raczej nieduży, ciemny. Skąd pochodził?”

W jej głowie ukazał się zarys niemieckiej wioski.

„Ach, kłusownik! Na pewno go złapiemy. Przyjaciele, czy pójdziecie teraz z nami?”

Olbrzymi jeleń stał z podniesionym łbem, jego oczy nerwowo zerkały na las rozciągający się za plecami ludzi. Zwierzę całym sobą oznajmiało: „Nadciąga niebezpieczeństwo”.

Miranda odwróciła się, przez moment w jakiejś skalnej szczelinie ujrzała parę rozjarzonych ślepi, dobiegł ją głęboki syk i powarkiwanie.

„Rozumiem, spytamy naszego przyjaciela Nidhogga”.

Nidhogg nie krył powagi.

– To na to tak zareagowałeś wcześniej? – spytała.

– Tak, one szły za nami.

Goram wyjął swój pistolet laserowy, ale Nidhogg położył na nim długą dłoń.

– Nie to – rzekł łagodnie. – Ta broń na nic się tutaj nie przyda.

– O co ci chodzi? – cicho spytała Miranda. – Ja raz zastrzeliłam potwora z takiego pistoletu.

Nidhogg wolno obrócił się w jej stronę. Jego niezwykłe wężowe oczy zalśniły.

– To nie są wcale potwory.

– Może to dzikie zwierzęta? – zasugerował Goram.

– Nie, to nie zwierzęta.

– Ale…

– Nie wiem – odrzekł Nidhogg i to chyba wzbudziło w nich jeszcze większe zaniepokojenie. – To ludzie, a jednocześnie nie ludzie.

– Przerażasz mnie – powiedziała Miranda, czując, jak bardzo zdrętwiały jej wargi. – Czy one polują na jelenie?

– Nie. Chcą złapać ciebie.

– Mnie?

– Tak, spójrz na te oczy.

Miranda niechętnie podniosła wzrok w kierunku szczelin w skale spowitych głębokim mrokiem. Trzy pary rozjarzonych ślepi spoglądały wprost na nią, nie na Gorama czy Nidhogga ani też na jelenie. Patrzyły prosto na nią.

– Chodźcie, odejdźmy z tego miejsca – rzekł Goram nieswoim głosem,

– Tak, tak będzie zdecydowanie najlepiej – pokiwał głową Nidhogg. – Powinniśmy się spieszyć. Czy zwierzęta pójdą z tobą, Mirando?

– Spróbuję je namówić – odparła drżąco. Pomyślała: „Chodźcie, przyjaciele, tu jest niebezpiecznie”.

Przez mikrofon dotarł do nich głos Rama:

– Co się tam u was dzieje? Co to za ślepia, o których mówicie?

– Nie wiemy – odparł Goram. – Ale już stąd odchodzimy.

Dobiegł, też nie wiadomo skąd, głos Gondagila:

– Nie pojmuję, nigdy nie słyszałem, aby po tych lasach krążyły stworzenia ludzkiego wzrostu o płonących oczach. A ty, Helge?

Nastąpiło jakieś szamotanie z telefonem i zaraz rozległ się głos Helgego, który krzyczał niepotrzebnie głośno:

– Nie, ja też nie.

– Odejdźcie stamtąd czym prędzej – prosił zaniepokojony Gondagil.

– Właśnie to robimy – odparł Goram. – A rodzina jeleni podąża za nami. Wszystko idzie jak najlepiej.

Ale jego głos nie brzmiał szczególnie przekonująco.

Szybkim krokiem oddalali się od skał, zwierzęta wędrowały za nimi, dłużej się już nie wahając. Nidhogg przepuścił jelenie i sam znalazł się teraz na końcu grupki. Od razu poczuli się bezpieczniej.

Gdy grupa pod przewodnictwem Gorama posunęła się nieco dalej w stronę Juggernauta, Miranda zawołała do Nidhogga:

– Widzisz je jeszcze?

– Nie, zniknęły.

– Ale widziałeś? Chodzi mi o to, czy potrafisz widzieć w ciemności?

– Widziałem je.

– Jak byś je nazwał?

– Trudno powiedzieć… no cóż, najbliżej chyba im do wilkołaków.

– Do wilkołaków? – powtórzyła Miranda z niedowierzaniem. – Phi! One ścigają tylko ciężarne kobiety.

– No właśnie – odparł Nidhogg ze spokojem.

Miranda stanęła jak wryta. Goram także się zatrzymał.

– Co ty mówisz, Nidhoggu?

Miranda czuła, jak twarz jej tężeje.

– Tak jest, Mirando.

O, na Święte Słońce, Goram wyjął telefon.

– Gondagilu, słyszysz mnie?

– Słyszę.

– Powstała bardzo trudna sytuacja, te nieznane stworzenia przypominają wilkołaki, a Miranda spodziewa się dziecka, tak mówi Nidhogg.

– Miranda – cicho powtórzył Gondagil. – Naprawdę? Nie wiedziałem.

– Ja też nie – pisnęła żałośnie. – Ale on chyba ma rację, Gondagilu!

– Już tam idę.

– Nie, jesteś za daleko – powstrzymał go Goram. – Zresztą niedaleko już mamy do Juggernauta.

Nawet przez telefon wychwycili bezradność Gondagila.

– Zadbaj o to, żeby ona znalazła się w wieżyczce i tam już została. Poproś Chora, żeby uszczelnił wszystkie szpary w oknach…

– Chor zrobił to już, zanim opuściliśmy Juggernauta – uspokoił go Goram. – Nie bój się, zaprowadzimy ją w bezpieczne miejsce.

Podczas tej rozmowy grupka złożona z ludzi i jeleni posuwała się naprzód.

Nidhogg często spoglądał w tył. I nagle zawołał:

– Gonią nas!

Miranda jęknęła ze strachu. Goram podszedł do samca jelenia i coś do niego szepnął. Zwierzę natychmiast zbliżyło się do dziewczyny, którą Goram wsadził na jego grzbiet. Miranda uchwyciła się olbrzymich rogów i poczuła, że Goram siada za nią. Nidhogg już zdążył dosiąść łani i zaraz zwierzęta pognały naprzód w stronę, którą wskazał im Goram. Cielę biegło między rodzicami. Goram po to, by wsiąść na grzbiet jelenia, musiał stanąć na wielkim kamieniu, Nidhogg natomiast bez kłopotu wzniósł się w powietrze.

To nieprawdopodobne, nie da się w to uwierzyć, powtarzała w myślach Miranda. Serdeczne dzięki należą się Madragom za te ich aparaciki, bez nich nie moglibyśmy się porozumieć z jeleniami.

Bała się odwrócić głowę, zauważyła jednak, że Nidhogg rzuca za siebie niespokojne spojrzenia. Ściszonym głosem rzekł do Gorama:

– One są bardzo prędkie.

Wreszcie w osłoniętej dolince dostrzegli Juggernauta.

– Pojazd je przeraził, zatrzymały się – triumfalnie zawołał Nidhogg.

Miranda wreszcie odważyła się spojrzeć za siebie.

Ujrzała jedynie trzy cienie, ledwie widoczne wśród innych cieni. Zniknęły na porośniętym lasem wzgórzu. Miranda odetchnęła z ulgą.

Ich przybycie w wielkim stylu wywołało wrażenie na czworgu pozostających przy Juggernaucie.

– No, no – rzekł Chor, kiedy zeskoczyli wreszcie na ziemię. – Bardziej triumfalnie nie dało się już tego zrobić. I pozbyliście się tych bestii, jak słyszałem. To dobrze, niechętnie widziałbym je na terenie naszej bazy.

Mirandę czym prędzej zaprowadzono do wieżyczki, nie zważając na jej gwałtowne protesty i argumenty, że powinna przecież pomóc jeleniom w przejściu na pokład. Wszyscy ją uspokajali, twierdząc, że sami się tym zajmą. W głośniku rozległ się głos Gondagila, prosił, by Chor czym prędzej wrócił z Mirandą do Królestwa Światła.

– Możesz być spokojny – odparł Chor. – Słyszałem, że jeszcze jedna grupa znalazła swoje jelenie. Zaczekamy na nich i odprawimy pierwszą turę do domu.

Ale przecież pozostali nie mogą tu zostać bez opieki Juggernauta, pomyślała zaniepokojona Miranda.

Usłyszała, że jelenie wprowadzane są na „pokład”. Jak, na miłość boską, udało im się tego dokonać? Czy zwierzęta będą spokojnie czekały w tej przerażającej machinie?

Zorientowała się jednak zaraz, że weterynarz po prostu je uśpił. To rozsądne posunięcie, stwierdziła, i przez okno w wieżyczce wyjrzała na zewnątrz. Przed jej oczami rozciągał się mroczny, milczący krajobraz, niczym nie zdradzający tego, co się w nim kryło.

Загрузка...